[MU] Rozdział dwudziesty czwarty



    Byłem jedyną nie wyglądającą na zrelaksowaną osobą w pomieszczeniu o białych ścianach.
    To uczucie było dla mnie zupełnie nowe i nie byłem pewien, czy spodoba mi się zbieranie doświadczeń, o których wspominała wcześniej porucznik Hanji. Widziałem na jej twarzy zaskakująco miły uśmiech, kiedy przechadzała się powolnym krokiem wzdłuż stołu, przyglądając się leżącym na blacie narzędziom.
    Co dziwniejsze, Lucas wyglądał podobnie. Nie uśmiechał się, ale on także nie był nawet odrobinę zaniepokojony tą sytuacją. I nie chodziło tylko o to, że „nie wyglądał, jakby się denerwował”. On naprawdę się nie denerwował – jego mina wyrażała wręcz znudzenie, wzrok miał obojętny, zupełnie jakby to, co miało się lada moment wydarzyć w tym pomieszczeniu, było dla niego tak oczywiste i normalne jak oddychanie.
–    To co?- zagadnęła Hanji, wciąż zwrócona plecami do jeńca.- Może na początek zdradzisz swoje imię? Nie chciałabym zwracać się do ciebie bezosobowo, drogi przyjacielu.
    Stojąc na początku długiego stołu, najbliżej drzwi, odwróciłem wzrok i spojrzałem na siedzącego na krześle mężczyznę. Wzdrygnąłem się, zdając sobie sprawę z tego, że smętne spojrzenie zdrowego oka wbija we mnie. Jego napuchnięte wargi były wilgotne od śliny i krwi, a ponieważ miał je delikatnie uchylone mogłem dostrzec, że brakuje mu jednego z górnych przednich zębów.
–    Hmm?- Zoe odwróciła ku niemu głowę, uśmiechając się przyjaźnie.- Nie powiesz? Przecież to tylko imię!
    Mężczyzna oddychał świszcząco, cicho, lecz nie wypowiedział ani słowa. Zmarszczyłem lekko brwi. Nadal mi się przyglądał i zacząłem się obawiać, że być może skądś mnie zna. Skoro najprawdopodobniej walczyliśmy z naszym narodem, ten człowiek równie dobrze mógł być z Trostu i kojarzyć obdartego dzieciaka, który coś mu zwinął.
    Z jakiego innego powodu miałby przyglądać mi się tak uważnie?
–    No dobrze, w takim razie będę dalej nazywać cię „przyjacielem”!- stwierdziła z westchnieniem Hanji, odwracając się ku niemu i podchodząc bliżej. Stanęła w bezpiecznej odległości, choć ręce mężczyzny związane były za oparciem jego krzesła, kostki zaś do jego odnóży.- Chciałam zacząć od czegoś niewymagającego, żebyśmy, no wiesz, nawiązali miłą rozmowę...- Pochyliła się lekko, opierając dłonie o kolana.- Ale chyba jesteś nieśmiały, co?
    Mężczyzna w końcu odwrócił ode mnie wzrok i spojrzał w bok, odwracając twarz również od Hanji. Pani porucznik uśmiechnęła się, a potem wyprostowała i zaczęła okrążać jeńca, przemawiając sympatycznym tonem, niczym lubiana nauczycielka czy sąsiadka:
–    Nie spodziewałam się, że tak szybko zdołacie przejąć Trost i ruszyć na Ehrmich. Musisz być zadowolony z siebie i swoich przyjaciół, skoro tak szybko przesuwacie linię frontu na naszą niekorzyść. Przejęliście już prawie całe terytorium Marii, wasza siła jest zaskakująco przytłaczająca. Jako doświadczony żołnierz nie mogę się powstrzymać, by pochwalić was za strategię i umiejętności.- Hanji okrążyła go i znów stanęła przed nim.- Zastanawia mnie, jak nazywa się wasz strateg, bądź stratedzy. Och, oczywiście, nie musisz mówić mi tego teraz. Ważniejsza byłaby raczej informacja dotycząca waszego pochodzenia. Mówicie w naszym języku, ale zgaduję, że jesteście mieszanką narodowości, tak jak i my. Pytanie więc, czy zbiegliście z terenów naszego kraju i osiedliliście się na zdatnych do zamieszkania terenach, czy może jednak pochodzicie z zupełnie innego świata? Wiadomo nam o kilku innych ziemiach poza granicami naszego kraju, które zostały osiedlone, ale do tej pory prowadziliśmy nad nimi kontrolę. Powiedz mi, przyjacielu... Jesteście osobnym narodem, czy może połączyliście siły z innymi, aby zapanować nad naszym? Czy to z nienawiści, ponieważ byliście pod naszą stałą obserwacją?
    Z napięciem wpatrywałem się w mężczyznę, który dalej uparcie milczał. Mimika jego twarzy – o ile w ogóle można to było wciąż nazywać twarzą – nie wyrażała niczego konkretnego. Nawet jeśli Hanji trafiła w sedno, jeniec nie dał tego po sobie poznać.
–    Kto jest waszym przywódcą?- pytała dalej Hanji. Nie uśmiechała się już, ale jej głos nadal brzmiał spokojnie. Wyglądała prawie jak matka, która pytała niesfornego syna o to, z kim się znowu pobił. Skrzyżowała nawet ręce na ramionach, co dodawało jej poważniejszego wyglądu.- Jaki jest wasz cel? Dlaczego z nami walczycie?
    Mężczyzna dalej nie odpowiadał. Hanji przez chwilę stała wyprostowana, wpatrując się w niego, a potem westchnęła ciężko i podrapała się po głowie.
–    Słuchaj, przyjacielu, to nie musi się tak kończyć. Nie muszę łamać ci kości i zdobić bliznami twojej przystojnej twarzy, nie muszę wysyłać cię do Laboratorium, gdzie staniesz się próbką do licznych eksperymentów naszych laborantów. Jeśli będziesz z nami współpracował, zapewnimy ci bezpieczeństwo.
    Na twarzy jeńca pojawił się niewielki, drwiący uśmieszek. Jego ramiona podskoczyły nieznacznie, kiedy prychnął cicho.
–    Wiem, że mi nie wierzysz, a ja w żaden sposób nie mogę udowodnić ci tego, że dotrzymam słowa – westchnęła porucznik, wznosząc ręce w geście bezradności.- Ale tego, że nie zrobię ci teraz krzywdy, o ile zaczniesz mówić, możesz być pewien.
    Mężczyzna roześmiał się cicho, mieszanka krwi i śliny spłynęła spomiędzy jego warg. Po chwili splunął na bok i spojrzał na Hanji jakby z obrzydzeniem.
–    Co za różnica, skoro i tak umrę?- zapytał. Zaskoczyło mnie, że mimo tak licznych ran jego głos jest pełen siły.- Albo zginę, nie wyjawiając wam ani jednej informacji, albo powiem wam wszystko, a moi towarzysze zabiją mnie za zdradę, kiedy dotrą tutaj, wybijając was co do nogi.
–    Skąd pewność, że tutaj dotrą?- zapytała Hanji. Jej ton nie był już tak przyjemny. Zmrużyła lekko oczy, wpatrując się w jeńca.
–    Zajęliśmy już Throst – odparł z uśmiechem, wzruszając ramionami.- Jesteście słabi. Czasem udaje wam się wygrać potyczkę, ale wasz los jest przesądzony. To my dyktujemy warunki, to my odbieramy wam wasze tereny, kroczek po kroczku. A kiedy dotrzemy do Stolicy, nie będziecie mieli już kogo bronić. Reszta pójdzie jak z płatka.
    W pomieszczeniu zapadła cisza. Z niepokojem przyglądałem się jeńcowi, zastanawiając się, czy jego stan doprowadza go powoli do obłędu. Jak w takich okolicznościach można było z taką niezachwianą pewnością siebie stawiać się wrogowi? Był bity, poniżany i torturowany, a jednak wciąż nie zdradzał informacji i śmiał w dodatku pyskować pani porucznik?
    Zacząłem zastanawiać się, czy na jego miejscu zdradziłbym własny kraj. Gdyby zrobiono ze mną to, co z nim, czy nadal milczałbym jak grób? Pewnie nie.
    Chociaż kiedy pomyślałem, że wydając tak cenne informacje naraziłbym życie Marco... może jednak bym wytrzymał.
–    Cóż – mruknęła Hanji, ruszając w kierunku stołu.- Nie mogę ci przyznać racji. Nic w gruncie rzeczy nie jest pewne. Nic, prócz faktu, że to my zdecydujemy o twoim losie. To, czy wrócisz do swoich towarzyszy, albo do rodziny, to czy zjesz ciepły posiłek w celi, czy na tarasie – wszystko to zależy od nas.
–    Będziecie łaskawi, o ile wyjawię wam informacje... - mruknął z uśmiechem jeniec.
–    Och, nie – odpowiedział Hanji, chwytając za cęgi i odwracając się do mężczyzny.- Bez względu na to, czy zaczniesz mówić, czy nie, będę rwała cię na strzępy kawałek po kawałku, dopóki nie umrzesz. A potem zajmę się twoim kolegą, który czeka w kolejce.
    Na twarzy jeńca po raz pierwszy pojawił się wyraz niepokoju. Spojrzał na Hanji, zerknął na trzymane przez nią narzędzie. Widać było, że jego mięśnie spinają się, kiedy kobieta ruszyła w jego kierunku.
–    Jean, Lucas – powiedziała swobodnym tonem.- Bądźcie tak mili i przytrzymajcie mojego drogiego przyjaciela za ramiona. Ty zaś, mój drogi przyjacielu, otwórz szeroko usta.
–    Co...? Co ty...?!
    Nie miałem innego wyjścia, jak posłuchać rozkazu, choć zabrałem się do tego bardzo niechętnie. Lucas stanął po prawej stronie jeńca, ściskając jego ramię. Ja stanąłem po jego lewej, również mocno go chwytając. Kiedy Hanji siłą rozwarła jego wargi i cęgami chwyciła pierwszy ząb u dołu, odwróciłem z niesmakiem głowę.
–    Ucz się, Jean – powiedziała Zoe.- Tak właśnie wyciąga się informacje z jeńców. No, poza tym tutaj. Tego chcę po prostu zabić.
    Wrzaski wypełniały całe pomieszczenie, rozchodząc się echem i rozbrzmiewając w moich uszach. Jeniec jęczał głośno, płakał i krzyczał, a ja, stojąc obok niego z kamiennym wyrazem twarzy, przyglądałem się każdej kolejnej torturze.
    W duszy krzycząc razem z nim.

    Dwie godziny później dwóch żołnierzy wyniosło z sali zwłoki pierwszego jeńca. Nie poznaliśmy nawet jego imienia, nie wspominając już o wydobyciu z niego jakichkolwiek użytecznych informacji, które pomogłyby nam w poprowadzeniu kontrataku.
–    Jak się czujesz, Jean?- zagadnęła mnie Hanji, kiedy Lucas również wyszedł z sali, aby się przebrać. Jego biały kitel, który podczas spotkania miał na sobie, w dużej części zabarwił się na czerwono.
    Przełknąłem ślinę, zerkając na panią porucznik i zastanawiając się, co powinienem odpowiedzieć. Nie byłem pewien, czy mogę bezpośrednio wyrazić moje myśli. Nie chciałem wyjść w jej oczach na mięczaka, ale prawda była taka, że z ogromnym trudem powstrzymywałem się, by podczas przesłuchania nie zwymiotować.
    Hanji najwyraźniej potrafiła poprawnie odczytać wyraz mojej twarzy, bo oparłszy się o blat stołu z narzędziami i wycierając dłonie w szmat, posłała mi pełen wyrozumiałości uśmiech.
–    Pierwszy raz zawsze jest dość szokujący – powiedziała.- Ale wierz mi, nie ma innego sposoby, aby wyciągnąć informacje z ludzi. Oni nie wymagają od nas, abyśmy podporządkowali się ich woli i opowiedzieli się po stronie ich przywódcy. Sam słyszałeś, co mówił wcześniej ten mężczyzna. Będą nas krok po kroku wybijać, dopóki nie dotrą do Stolicy. A jeśli im się to uda, będzie to oznaczać nasz koniec. Mój. Twój. Pathica, Lucasa, każdego mieszkańca otaczających nas murów.
–    Rozumiem to – powiedziałem dość cicho. Odchrząknąłem, by nadać głosowi nieco mocy.- Rozumiem to, pani porucznik. Zdaję sobie sprawę z tego, jak poważna jest sytuacja i w jak kiepskim obecnie położeniu się znajdujemy. Po prostu... wojna robi z ludzi potwory. Zarówno z nas, jak i z nich.
–    Nie da się ukryć – przyznała Hanji, skinąwszy głową.
–    Mam wrażenie, że dopiero teraz tak naprawdę uświadomiłem sobie, co to znaczy walczyć podczas wojny – ciągnąłem dalej. Wzruszyłem lekko ramionami, nieudolnie starając się ukryć zażenowanie.- Myślę o tym, jak bardzo nie chcę posuwać się do takich czynów, i jak bardzo jestem do tego zmuszony. Jak bardzo za pewne będę zmuszony w przyszłości.
–    Ważne jest, żebyś w takich sytuacjach nie pozwalał, aby zawładnęło tobą poczucie winy, żal, czy współczucie – pouczyła mnie Zoe, odrzucając na bok szmatę. Spojrzała na mnie z powagą. Jej dłonie wciąż miały lekko różowy kolor, ale nie było sensu ich myć, skoro lada chwila mieli nam dostarczyć drugiego więźnia.- Jeśli pozwolisz sobie na słabości, będziesz skończony. Zawsze musisz myśleć przede wszystkim o tych, których masz obowiązek bronić. Myśl o rodzinie, przyjaciołach, ukochanej. Myśl o swoim ludzie, o tych, którzy pokładają wiarę i nadzieję w nasze wojska.
–    To pomoże?- zapytałem, patrząc jej prosto w oczy.
–    Nie – odparła Hanji po chwili milczenia.- Ale pozwoli ci zachować pozory, iż stałeś się łagodniejszym potworem, niż w rzeczywistości.
    Nie zdążyłem nic odpowiedzieć – czy raczej nie zdążyłbym, gdybym choćby wiedział, co – kiedy otworzyły się drzwi i do sali wkroczyła dwójka tych samych umundurowanych żołnierzy, którzy niedawno wynieśli trupa. Teraz prowadzili za ramiona kolejnego mężczyznę – starszego, niż tamten, o bujnej czarnej brodzie i grubych, wyraźnie zarysowanych na czole brwiach. Posadzili go na krześle, a Hanji podeszła do niego, uśmiechając się przymilnie.
–    Witaj, drogi przyjacielu!- zawołała, klasnąwszy w dłonie.- Mam nadzieję, że nie traktowali cię w celi zbyt surowo?
    Stanąłem nieopodal, przyglądając się mężczyźnie ze zrezygnowaniem. W porównaniu z poprzednim, tego rzeczywiście musieli łagodniej traktować. Jego cera była oliwkowa i nienaznaczona żadnymi bliznami czy przebarwieniami, poza jednym na prawej kości policzkowej. Siniec jednak nie był przesadnie widoczny, ledwie wyróżniał się na tle ciemnej skóry.
    Kiedy żołnierze przywiązali nowego jeńca do krzesła, zasalutowali pani porucznik i opuścili pomieszczenie. Zostaliśmy sami, we trzech, pogrążeni w milczeniu. Hanji przyglądała się mężczyźnie wciąż z tym samym uśmiechem na twarzy, choć nie trudno było zauważyć, iż nie sięga on oczu.
–    Jak ci na imię?- zapytała łagodnym tonem, krzyżując z tyłu ręce.
    Mężczyzna odetchnął głęboko, charcząc. Odchrząknął głośno i zakaszlał, nim z jego ust wydobyła się cicha, ledwie zrozumiała odpowiedź:
–    Henric.
–    Henric!- Zoe uśmiechnęła się radośnie.- Widzę, że jesteś bardziej skory do rozmowy, niż twój poprzednik. Bardzo mnie to cieszy, mam nadzieję, że się jakoś dogadamy. Może masz ochotę się czegoś napić?
–    Ze związanymi rękoma będzie ciężko – mruknął mężczyzna, łypiąc na mnie spojrzeniem. Przełknąłem ciężko ślinę, a on pokręcił powoli głową, krzywiąc się z niesmakiem.- Największy grzech ludzkości to posyłanie na wojnę dzieci...
–    Jean ma już dziewiętnaście lat – powiedziała z uśmiechem Hanji, spoglądając na mnie.- To dorosły mężczyzna.
–    Ach tak?- prychnął drwiąco jeniec.- Wygląda na przerażonego trzynastolatka, któremu dano do rąk nóż i kazano poderżnąć matce gardło. Ale taka jest wojna, czyż nie?- dodał, znów się krzywiąc.- Człowiek jest chciwy i zawsze chce wszystkiego więcej. Zwłaszcza cudzych żyć.
–    Takie są uroki wojen – powiedziała powoli Hanji.- My staramy się jednak jakoś przerwać tę passę. Wyglądasz i brzmisz mi na kogoś, kto nie chce brać w tym udziału. Dlaczego siedzisz więc na tym krześle?
–    Dlaczego?- parsknął Henric, po czym roześmiał się chrapliwie.- Bo już mi wszystko jedno! Wojna zabrała moją żonę. Wojna zabrała moje dzieci. Wojna zabrała moje wnuki. Dlaczego mam więc nie pozwolić, by zabrała także i mnie? Czy nie będzie to łatwiejsze, szybsze i mniej bolesne?
–    Powiedziałabym, że to zależy od punktu widzenia – mruknęła Zoe z niejakim rozbawieniem, patrząc znacząco na mężczyznę.
    Henric patrzył na nią w milczeniu, zdawał się zrozumieć tę aluzję. Skinął głową, jakby na potwierdzenie jej słów.
–    I tak zbyt wiele ode mnie nie wyciągniesz – wychrypiał. Przełknął ślinę.- Złapaliście złego człowieka. Gdybyście dopadli generała, to może, może...- pokiwał głową w zadumie.
–    Co chcesz przez to powiedzieć?- zapytała Hanji, mrużąc lekko oczy. Przełknąłem ślinę, nerwowo postępując z nogi na nogę. Wyglądało na to, że mężczyzna był skory do współpracy. Jeśli tylko nie zmieni zdania i powie nam o wszystkim, co wie, może istnieje szansa, że pani porucznik nie zrobi mu krzywdy...
    Mężczyzna zakasłał i zarzęził cicho, krzywiąc się z bólu. Przez chwilę milczał, oddychając ciężko, ochryple, jakby był poważnie chory. Cóż, zgadywałem, że tak się właśnie czuł. Nie był przesadnie młody, a po tym, jak wpadł w ręce wroga, na pewno nie był traktowany jak mile widziany gość.
–    Nie znajdziecie w naszych szeregach żołnierza, który wiele by wiedział – wymamrotał Henric, patrząc ponurym wzrokiem na Hanji.- Ale to nie powinno cię dziwić. Założę się, że sami nie o wszystkim mówicie swoim żołnierzom.
    Spojrzałem na Zoe z odrobiną niepokoju, jednak ta wciąż wbijała uważny wzrok w jeńca. Nawet jeśli mężczyzna się nie mylił, nie dała tego po sobie poznać.
    Ale co niby wojsko mogło mieć do ukrycia? Nie przychodził mi do głowy żaden pomysł. Zawsze byliśmy przecież informowani o... cóż, o wszystkim, co miało dla nas znaczenie – przede wszystkim o naszym celu, o szczegółach dotyczących naszego zadania, a także o jego skutkach czy konsekwencjach.
–    Poza tym...- zaczął Henric nieco wolniej.- Mimo wszystko wciąż jestem waszym wrogiem.- Może i jest mi obojętna ta wojna, czy raczej to, czy zginę, bądź nie, ale tam, po drugiej stronie waszych murów wciąż są moi ludzie.
–    „Twoi” ludzie?- podchwyciła Hanji.- Chcesz powiedzieć, że urodziłeś się poza murami? Tym właśnie jesteście? Cywilizacją spoza królewskich murów?
–    Powiedzmy – odparł, skinąwszy głową.
–    Kto wami dowodzi?- zapytała pani porucznik, jej oczy zabłysły lekko.- Słyszałam też, że są wśród was buntownicy pochodzący z obrębu naszych murów. Czy to prawda?
–    Nie wiem – odparł Henric, kręcąc głową.- Ludzie zza murów, czy spoza nich, wszyscy wyglądamy podobnie. Jesteśmy pomieszanymi nacjami, i dopóki nie prześledzimy życiorysu dalej osoby, nie możemy być pewni, skąd pochodzi. W tych czasach nie można ufać nikomu na słowo.
–    Kto wami dowodzi?- Hanji powtórzyła pytanie.
–    Generałowie.- Henric wzruszył ramionami.- Któż by inny?
–    Musicie mieć jakiegoś władcę – powiedziała pani porucznik, marszcząc brwi.- Króla, albo cesarza. O ile dobrze rozumiem, nazywacie go „Prawdziwym”.
    Henric patrzył na nią oczami bez wyrazu, milcząc. Wyglądało na to, że na ten temat nie będzie chciał nic zdradzić. Zerknąłem pospiesznie na Hanji, lecz ta nie poruszyła się nawet o centymetr. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy złości się, czy też nie.
–    Jak wiele planujesz nam wyjawić?- zapytała w końcu, uśmiechając się lekko, choć – moim zdaniem – wymuszenie.- Czy rozmowa z tobą przyniesie nam w ogóle jakieś korzyści?
–    Niezależnie od tego, czy przyniesie, czy  nie, i tak mnie zabijecie – odparł Henric niemal dobrodusznym tonem, wzruszając ramionami.- Mogę więc albo powiedzieć wam, co wiem, albo nakłamać. I tak nie dostaniecie dowodu, który potwierdziłby moje słowa. Możesz więc pozwolić staruszkowi jeszcze chwilę nacieszyć się życiem, albo już teraz zacząć bawić się tymi zabawkami ze stołu.- Wskazał ruchem głowy narzędzia tortur.- Właściwie sam jestem ciekaw, jak wiele będziesz w stanie ze mnie wyciągnąć.
–    Jeśli odpowiednio się pospieszę, jelita i żołądek – odparła z uśmiechem Hanji.- Postaram się nawet pokazać ci je z bliska!
    Henric zaśmiał się ochryple, kręcąc głową.
–    Szalona Suka – mruknął pod nosem.- Więc to o tobie chodzą pogłoski.
–    Och, czyżbym była sławna w waszych szeregach?- zaszczebiotała Zoe, najwyraźniej wracając do zwyczajowej siebie.
–    Całkiem – potwierdził.
–    Zabawne.- Hanji uśmiechnęła się zimno.- Nie przypominam sobie, bym puściła wolno kogokolwiek, kto mógłby rozsiewać o mnie plotki.
–    Uuu, chyba już powiedziałem za dużo – odparł Henric, wytrzymując jej spojrzenie.
    Czułem, że moje ręce zaczynają się powoli pocić. Nie miałem pojęcia, jaką grę przeprowadza tych dwoje, ale atmosfera między nimi zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Powietrze w sali zdawało się być ciężkie i duszące, choć zgadywałem, że to raczej przez wszechobecny, charakterystyczny zapach krwi.
–    Dobrze – powiedziała w końcu Hanji. Nie uśmiechała się już, minę miała poważną i jakby odrobinę zirytowaną.- Rozumiem, że nie masz zamiaru powiedzieć nam, kim jest ten „Prawdziwy”, dlatego zostawię to pytanie na koniec, kiedy przejdę już do moich zabawek. Może więc powiesz mi, dlaczego nas atakujecie?
–    Żeby was zabić – odparł spokojnie Henric.- I zająć wasze miejsce.
–    Dlaczego?
–    Ponieważ nam się to należy.
–    Dlaczego?- Hanji uniosła pytająco brew.
–    Już zadałaś to pytanie – zauważył jakby z rozbawieniem Henric.- Jeśli zdradzę ci tak wiele, ta wojna straci odrobinkę fascynującej tajemnicy, jaką jest owiana. Jestem pewien, że w odpowiednim czasie zdobędziecie te informacje, ale na razie na to za wcześnie. Nie mogę tego zdradzić. Gdybym to zrobił, ta walka stałaby się bardzo, ale to bardzo nie fair.
–    Co masz przez to na myśli? Twierdzisz, że ta jedna informacja jest w stanie zaważyć na zwycięstwie... której strony? Waszej?
–    Prawdopodobnie – zgodził się Henric.- Ale równie dobrze ta sama informacja może sprawić, że przegramy. To dość niebezpieczna prawda.
–    Może jeśli nam ją zdradzisz, łatwiej będzie nam zakończyć tę wojnę rozejmem – powiedziała Hanji.- Nie chciałbyś bezpieczeństwa dla swoich ludzi? Uratowałbyś wiele żyć.
–    Albo posłałbym wszystkich do piekła – odpowiedział Henric, wciąż tym samym spokojnym tonem.- Może i nie mam już powodu do życia, ale nawet jeśli, to nie mam zamiaru obciążać mojej starej duszy takim ciężarem.
–    Niech będzie, to też zostawię na później – rzuciła obojętnie Zoe, wzruszając ramionami.- Z pewnością nie jesteś pierwszym, a już tym bardziej nie ostatnim jeńcem, jakiego ugościmy na tym krześle. Może jednak pójdę ci na rękę i zacznę teraz od czegoś prostszego, hm?- Hanji zaczęła powoli przechadzać się wokół krzesła. Henric, straciwszy ją z oczy, najwyraźniej postanowił pogapić się dla odmiany na mnie, co zdecydowanie nie przypadło mi do gustu.- Ty i twój przyjaciel zostaliście schwytani podczas walk w wiosce Ragako. Muszę wam pogratulować, udało wam się zajść naprawdę daleko. Powiedz mi, drogi przyjacielu, co planujecie następne? Wiemy już, że wasze akcje nie bywają... jakby to nazwać? Każdy mógłby sądzić, że dość logiczne byłoby atakowanie w jednym kierunku, powolne lecz stanowcze odbieranie nam ziem z jednego kierunku. Ale wy zwykliście atakować nas w różnych miejscach, przez co ciężko jest przewidzieć, jaki będzie wasz kolejny krok. Co gorsza, jesteście przeraźliwie skuteczni – dodała z krzywym uśmiechem.- Czyżbyście byli znacznie liczebniejszą armią, niż nam się wydaje?
–    Nie wiem, jak liczna jest nasza armia – odparł Henric znużonym tonem.- A co do atakowania w „losowych miejscach”, tego nie dowiecie się od żadnego żołnierza, czy nawet porucznika. Tam gdzie wyślą nas generałowie, tam idziemy walczyć.
–    Ale dlaczego Ragako?- Hanji zdawała się zastanawiać na głos.- To tylko mała wioska, nie ma praktycznie żadnego strategicznego znaczenia. Zwykłe puste pola. Niemożliwe, żebyście mieli powybijać tamtejszych mieszkańców i wrócić do swojej bazy po następne rozkazy. Na pewno dostaliście już kolejne. Co mieliście zrobić po przejęciu Ragako?
    Henric milczał przez chwilę, oddychając głęboko i spokojnie, prawie jakby spał. Nie patrzył już na mnie, spojrzenie wodnistych oczu wbijał w podłogę.
–    Czy na to też nie możesz odpowiedzieć?- westchnęła Zoe.
–    Dauper – powiedział w końcu Henric.
–    Duaper?- Pani porucznik zmarszczyła brwi.- Kolejna wioska? W dodatku na wschód od  Ragako. Jaki to ma sens, okrążać nasze mury? Jeśli mieliście wygrać, czy nie lepiej by było przysłać do was posiłki i zaatakować Ehrmich?
–    Nie, jeśli to my mieliśmy być posiłkami – odparł Henric, wbijając w nią uważne spojrzenie.
–    Wy?- Zoe przystanęła, przyglądając mu się bacznie.- Posiłki, które miały nadejść z wioski Ragako, po drodze obalając Dauper? Więc...- Jej twarz uległa zmianie, wystąpiło na niej zaskoczenie pomieszane z niepokojem.- Dystrykt Yarckel?- wyszeptała.- Zmieniliście kierunek ataku? Teraz będziecie atakować ze wschodu? Ale skoro waszym celem jest Yarckel, to oznacza, że musielibyście już dopaść Krolve. Ale Krolva jest pod kontrolą, nasi ludzie wciąż tam są i systematycznie przysyłają nam raporty!
    Henric wzruszył obojętnie ramionami.
–    Już mówiłem. Jestem prostym żołnierzem. A prości żołnierze wykonują tylko polecenia.
–    To byłoby z waszej strony bardzo aroganckie, sądząc, że wasze siły zdążą pokonać Krolve, kiedy wy zajmiecie się Ragako i Dauper. Rozumiem, że wioski miały odwrócić naszą uwagę, abyśmy zaczęli przypuszczać, że chcecie zaatakować Ehrmich...- Hanji zastanowiła się, marszcząc w skupieniu brwi.- Kiedy mieliście dotrzeć do Yarckel?
–    W założeniu...- Henric namyślił się przez chwilę.- Jutro. W południe.
–    Możemy więc sądzić, że jutro zostanie przeprowadzony atak – powiedziała Hanji, po czym spojrzała na mnie.- Jean, idź po porucznika Patricka. Zgaduję, że będzie w swoim biurze w zachodnim skrzydle, ale dla pewności popytaj obecnych tu ludzi. Przyprowadź go tutaj.
–    Tak jest, pani porucznik!- wykrzyknąłem, salutując, po czym pospiesznie wyszedłem z sali.
    Znalazłszy się na korytarzu, musiałem zatrzymać się raptownie i przytrzymać ściany, kiedy dopadły mnie mdłości. Co zabawne, były one najwyraźniej spowodowane uderzeniem świeżego powietrza, pozbawionego zapachu krwi i śmierci. Odetchnąłem kilka razy, zaciskając oczy i przeczekując irytujące mroczki. Po chwili już ruszyłem biegiem w kierunku wschodniego skrzydła.
    W myślach przetwarzałem zdobyte przez Hanji informacje. Jeśli Henric mówił prawdę i jego oddział miał jutro w południe dotrzeć do dystryktu Yarckel, oznaczało to, że Krolva poległa. Ale Zoe powiedziała, że otrzymują od nich raporty... Czyżby byli zdrajcami? Dobrowolnie oddali ziemię i fałszowali raporty, wysyłając również fałszywego posłańca?
    Ale jeśli tak jest rzeczywiście... to najprawdopodobniej jeszcze dzisiejszego dnia nasze wojska będą musiały wyruszyć do Yarckel. Dystrykt ten był równie wielki jak Ehrmich, a to oznaczało, że nadciągnie w jego kierunku z pewnością bardzo liczna armia – lub liczna flota samolotów.
    Wątpiłem, żebyśmy byli w stanie w tak krótkim czasie zmobilizować odpowiednią ilość wojsk.
    Szykowała się prawdziwa jatka.

9 komentarzy:

  1. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
    Respirator!!!!!
    Odjechany prezent na święta prawie jak na Gwiazdkę :')
    Spokojnych świąt spędzonych z rodzinką.
    XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AAAAAAA no.2
      Samoloty<3
      Będzie starcie? Och nie mogę się doczekać.Aż mi się przypomniała misja młodego.Jak to pięknie było napisane.Jean hartować się trzeba, bo jak dojdzie do bitwy to nie będziesz puszczać pawia na prawo i lewoXDD chociaż ona ma być zaraz.

      Usuń
    2. O rany xD Chyba jesteś naprawdę dużą fanką tego opowiadania xD Bardzo się cieszę, że się podobało!

      Usuń
  2. Nie powiem, nie spodziewałam się MU :v
    Świetnie, miło tak na święta było wrócić do wojennych klimatów >.<
    Oj, czyżby krecik w szeregach?
    No zobaczymy, czekam z nadzieją, że świąteczny cud nie skończy się na tym rozdzialiku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie, tylko Yuuki potrafi Was tak zaskakiwać c: Khy khy khy!

      Usuń
  3. Święto prawdziwe xD
    Sama nie wiem, liczyłam na jakieś mega super wybuchową akcję z przesłuchaniem i przyznaję, lekko się zawiodłam. Jakoś tak za powierzchownie, płytko. Myślałam, że Hanji użyje manipulacji na wyższym poziomie, wydobędzie informacje nie zniżając się do tortur.
    Nie, nie mówię, że to co napisałaś jest złe i nie do przyjęcia, po prostu metoda podporucznik jakoś taka bezbarwna była.
    Za to podobał mi się kontrast między więźniami. Jeden -honorowy, młody ze światem podzielonym na czarne i białe, drugi- cyniczny, szczery, mega ci się to udało ;)
    Co do Jeanka, też chłopak łatwo to wszystko zniósł, jak na uczniaka, który ledwo co kilka walk widział i w kilku brał udział to trzymał się dzielnie.
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy jeśli wena pozwoli ^^ czuję, że ciekawy wątek się otwiera...
    A na razie, wesołych świąt i do zobaczonka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz no, generalnie to nie mam się o co obrażać, bo to, czy rozdział jest DOBRY czy ZŁY wiem tylko ja - to ja go tworzę i ja na koniec uznaję, czy jestem z niego zadowolona, czy nie. Rozdział napisałam dobry, bo taki miałam w planach i tak sytuację zamierzałam opisać, także spoko xD Twoim zadaniem jest tylko stwierdzić, czy ci się podoba, czy nie.
      Ale co do drugiej części twojego komentarza, muszę się "doczepić". Jean może i jest uczniakiem, ale heloł - wychowywał się na ulicy, gdzie ojciec Sashy odciął jej rękę, kiedy kradła jego chleb, gdzie na ulicach non stop znajdował jakiegoś trupa i był świadkiem wielu tego typu zdarzeń. Także no, to nie tak, że on jest świeżakiem i powinien był rzygać i płakać, bo oglądał coś strasznego - to była tylko jedna z tych bardziej strasznych rzeczy, prawdziwe tortury, których nigdy nie był świadkiem.
      Myślę, że jakoś udało mi się to wyjaśnić xD
      Spóźnionych wesołych świąt i tobie :D Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Kurcze, zapomniałam o tym istotnym fakcie, dzięki za przypomnienie (może przy większej ilości czasu znaczne od początku, by zobaczyć jak to było wcześniej, bo jak widać, pamięć szwanku je xD)

      Usuń
    3. Nie ma sprawy c: Wstawiam to na tyle rzadko, że to normalne, przeoczyć to czy tamto czy zapomnieć xD

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń