Rozdział Piąty
Twoja koszykówka
To było jak sen. Podpierając się rękoma o
kolana i dysząc ciężko ze zmęczenia,
wpatrywałem się w tablicę
wyników. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Nasze zagranie z Kagamim naprawdę
podziałało – zdobyliśmy punkty kończące mecz.
Uśmiechnąłem się lekko, widząc radość
moich kolegów. Wszyscy krzyczeli głośno,
unosząc zwycięsko pięści w
górę, rezerwowi rzucili się na Kagamiego, trenerka, z
szerokim uśmiechem na
twarzy, uniosła kciuk w kierunku senpaiów.
Z trudem łapiąc oddech, spojrzałem na
przeciwną drużynę. Po ich twarzach wnioskowałem, że choć są zaskoczeni
przegraną, powoli się z nią oswajają i akceptują.
Tylko Kise...
-
Kise płacze? Przecież to
tylko mecz towarzyski!- usłyszałem głos jednego z widzów za moimi plecami.
Westchnąłem
cicho, patrząc na blondyna. Właściwie to nie wyglądał na cierpiącego – z jego
oczu po prostu płynęły łzy, sam wyglądał na zdziwionego tym faktem. Jego
przyjaciele podeszli do niego, kapitan kopnął w plecy i zaczął coś do niego
mówić.
-
Cóż, może i lepiej się stało
– mruknął cicho Kagami.- Cudak, czy nie cudak, musi nauczyć się, że nie należy
nie doceniać przeciwników.
Spojrzałem
na niego uważnie. W jego oczach nie było złośliwości, czy dumy z wygranej:
wyglądały wręcz spokojnie.
Nie próbował się w ten sposób przechwalać, czy pysznić. Po prostu stwierdzał
oczywisty fakt. Być może było mu nawet trochę żal Kise...
-
Masz rację, Kagami-kun – westchnąłem,
prostując się.- Nie było łatwo, ale myślę, że Kise-kun, dzięki temu meczowi,
zrozumiał co nieco.
-
A tak w ogóle...jak tam
twoja głowa?- Kagami spojrzał na mnie uważnie, marszcząc brwi.- Boli?
-
Hm? Niee, jest dobrze.
Trochę pulsuje, ale to pewnie ze zmęczenia.
-
I tak dla pewności mógłbyś
iść do lekarza – westchnął, czochrając moje włosy. Potem cofnął szybko rękę i
odwrócił się.- Chodź, pora na zbiórkę.
Przygryzłem
wargę, przeczesując dłonią włosy. Miałem wrażenie, że miejsce, którego
przed chwilą dotknął,
stało się cieplejsze.
Nonsens.
Chyba zaczynam sobie za dużo wyobrażać...
-
100 do 98! Wygrało Liceum
Seirin!- krzyknął sędzia.
-
Dziękujemy za mecz!-
krzyknęliśmy wszyscy, kłaniając się przeciwnikom.
Prostując
się, skierowałem wzrok na stojącego nieopodal Kise. Jego mina była dość
poważna i nieco smutna.
Nie patrząc nikomu w oczy, ruszył wraz z drużyną do szatni.
Czułem
się trochę dziwnie. Właściwie nigdy nie uważałem Kise za mojego przyjaciela,
raczej za zwykłego kolegę
z drużyny. Jednak teraz chciałem z nim trochę porozmawiać. To nie tak, że było
mi go żal i współczułem mu przegranej. Podobnie jak Kagami, uważałem, że dobrze
się stało. Jednak Kise do pewnego stopnia sprawiał wrażenie nieco zagubionego.
-
Kuroko, wszystko w
porządku?- zapytał Hyuuga, podchodząc do mnie.
-
Tak, oczywiście.- Skinąłem
lekko głową.
-
No to co tak stoisz? Idziemy
się przebrać! Trzeba oblać nasze zwycięstwo!
-
Oczywiście – powiedziałem,
uśmiechając się delikatnie.
Ruszyliśmy
do szatni. Trzymałem się, jak zawsze, na końcu, słuchając ożywionych rozmów
moich kolegów na temat
meczu z Kaijou i ostatnich sekund, kiedy to Kagami w widowiskowy wręcz sposób
wykonał wsad. Sam obiekt opowieści szedł kilka kroków przede mną. Wyglądało na
to, że nie bardzo przejmuje się rozmowami na jego temat. Chyba wręcz w ogóle go
to nie ruszało: może był do tego przyzwyczajony, może go to nie obchodziło, a
może był zamyślony.
-
Kagami-kun.
-
Mm?- Spojrzał na mnie z
góry.
-
Ładny wsad.
Patrzył
na mnie przez kilka długich sekund, a potem zarumienił się lekko i prychnął
cicho.
-
Oczywiście – powiedział.
Uśmiechnąłem
się lekko i pokręciłem głową.
Weszliśmy
do szatni i od razu zaczęliśmy się przebierać. Radosna wrzawa nie mijała,
Koganei nawet zaczął
udawać, że robi striptiz, wirując koszulką nad swoją głową. Choć wszyscy śmiali
się do rozpuku, senpai i tak dostał po głowie od kapitana.
Przebrani
i spakowani, opuściliśmy szatnię. Na korytarzu czekała na nas nasza trenerka
oraz kapitan Kaijou i
kilku jego kolegów. Wszyscy z uśmiechami na twarzach, zupełnie, jakby przegrali
ze swoimi młodszymi braćmi – cieszyłem się, że nas zaakceptowali.
-
Odprowadzimy was do wyjścia
– powiedział Kasamatsu.- To był naprawdę niezły mecz! Muszę przeprosić, że
wcześniej zostaliście kiepsko potraktowani.
-
Żaden problem – odparł z
uśmiechem Hyuuga.- Właściwie, nie ma się czemu dziwić, w końcu jesteście
prestiżową szkołą, macie jedną z najlepszych drużyn koszykarskich!
-
Ale, jak widać, trafiła nam
się niezła konkurencja!- zaśmiał się Kasamatsu.
Opuściliśmy
budynek i ustawiliśmy się tuż przed bramą. Spojrzałem z uśmiechem na
naszego kapitana, który
ściskał teraz dłoń Kasamatsu. Stojący za nim trener Kaijou aż trząsł się ze
złości, podczas gdy nasza trenerka tryskała szczęściem.
-
Jesteśmy w innych okręgach,
więc spotkamy się dopiero na mistrzostwach – powiedział kapitan Kaijou.
-
Na pewno tam będziemy –
odparł Hyuuga.- W końcu nie chcemy nadzy wyznawać miłości...
-
Dobra, idziemy!- zakrzyknął
Izuki, po ostatnich pożegnaniach.
-
Tak jest!- krzyknęliśmy,
ruszając za trenerką i kapitanem.
-
No dobrze, kochani –
powiedziała Riko.- Proponuję najpierw wstąpić do szpitala, żeby obejrzeć głowę
Kuroko. Lepiej upewnić się, że w 100% nic mu nie jest!
-
Dziękuję bardzo –
powiedziałem, a potem chwyciłem się za głowę.- Po meczu trochę pulsowała, ale
już jest dobrze.
-
Lepiej się upewnić –
westchnął Hyuuga.- Nie będzie zbyt dobrze, jeśli tak szybko cię stracimy!
Teraz, kiedy w końcu zacząłeś współpracę z Kagamim, nasza drużyna zyska dość
dobrany duet. Wygląda na to, że będziecie wręcz kluczowymi zawodnikami.
Zerknąłem
na Kagamiego, a ten z kolei na mnie. Oboje szybko odwróciliśmy wzrok,
patrząc się w przeciwne
strony.
-
Postaram się – powiedziałem
cicho.
-
Też – mruknął czerwonowłosy.
-
Ja myślę!- powiedział
Hyuuga, odwracając się do nas i ciskając złe spojrzenie.- Sami słyszeliście, co
powiedział kapitan Kaijou! Mamy spotkać się na mistrzostwach, a żeby to zrobić,
musimy pokonać bardzo długą i ciężką drogę.
-
Racja, nie obejdzie się bez
treningów.- Riko skinęła głową i uśmiechnęła się do nas.- Wygląda na to, że
będę musiała przygotować dla was nowy harmonogram! Dłuższy i cięższy! Trzeba
wytrenować was na zawodowców, inaczej będziemy mogli jedynie pomarzyć o
mistrzostwach! Pomoże porozmawiam trochę z tatą odnośnie treningów...
-
Z tatą?- powtórzył Kagami.
-
Tata Riko jest z zawodu
trenerem – wyjaśnił idący przed nami Izuki.- Zna się na tym jak mało kto, a
ponieważ często zabierał swoją córkę na treningi, ta wyrobiła w sobie oko do
profesjonalnego trenowania! Przygotujcie się, bo jestem pewien, że nie będzie
łatwo.
Kagami
tylko wzruszył ramionami, ja z kolei skinąłem głową. Kiedy byłem w Gimnazjum
Teikou, treningi były
prawdziwą mordęgą i, choć nie zawsze dawałem radę wykonywać wszystkie ćwiczenia
bez problemów, jak inni zawodnicy, to mimo wszystko dawałem z siebie wszystko i
w końcu dopiąłem swego i dostałem się do pierwszego składu.
Byłem
pewien, że i tym razem uda mi się osiągnąć wyznaczony cel. Nie miałem zamiaru
się poddać, bo przecież
walka zawsze popłaca.
Było
już trochę po godzinie siedemnastej, kiedy wraz z Riko wychodziliśmy ze Szpitala
Sasaki po krótkich
oględzinach mojej głowy. Doktor powiedział, że to zwyczajne stłuczenie i nie
grozi mi utrata pamięci, czy inny uszczerbek na zdrowiu, jednak zmienił mi
bandaż i zapisał leki na ewentualne bóle głowy.
Kiedy
wróciliśmy do drużyny i trenerka oznajmiła, że wszystko jest w porządku,
chłopacy
odetchnęli z ulgą. Zrobiło
mi się ciepło na sercu, widząc, że uszło z nich całe napięcie, jakie pojawiło
się na ich twarzach, kiedy znikałem w drzwiach szpitala. Nie zdawałem sobie
sprawy z tego, że naprawdę się o mnie martwili.
-
Przepraszam, że musieliście
się martwić – powiedziałem, kłaniając się lekko.
-
Nie wiem, co by było, gdybyś
musiał zrezygnować z kosza, Kuroko-kun – powiedział Izuki.
-
Całe szczęście, że jednak
nic ci nie jest!- dodał Tsuchida.
Uśmiechnąłem
się lekko, a potem spojrzałem po każdym z nich. Jeszcze przez krótką
chwilę uśmiechali się
szeroko, a potem zgranym chórem wydali z siebie okrzyk zwycięstwa. Tylko Kagami
stał wśród nich jedynie z uśmiechem na twarzy, patrząc prosto na mnie. Kiedy
skinął mi głową, przełknąłem lekko ślinę i odpowiedziałem tym samym.
Moje
serce znów zabiło mocniej.
-
Zjemy coś w drodze
powrotnej?- zagadnął Izuki, kiedy ruszyliśmy w dalszą drogę.
-
Byle coś taniego, bo jestem
spłukany!- zawołał Koganei.
-
Ja też – powiedział Kagami.
-
I ja – dodałem.
-
Poczekajcie!- usłyszeliśmy
głos trenerki, idącej za nami.- Odliczając na dojazd, ile wam zostanie
pieniędzy?
-
Hmm...- Wszyscy zaczęliśmy
szperać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu pieniędzy, ale tylko Hyuuga i
Mitobe okazali się bogaci – ten pierwszy rzucił na wyciągniętą dłoń Riko 10
jenów, drugi zaś 11.
-
No to wracamy – westchnął
Hyuuga.
-
Taa – mruknął Koganei.
Ruszyliśmy,
niepocieszeni, przed siebie, kiedy nagle zatrzymał nas głośny gwizd Riko.
Odwróciliśmy się do niej,
a ta, z szerokim uśmiechem zawołała:
-
Jest dobrze, kochani!
Chodźmy najeść się mięsa!
Spojrzeliśmy
po sobie, w ogóle nie rozumiejąc. Kagami wzruszył ramionami, Hyuuga
przez chwilę patrzył
sceptycznie na Riko, ale w końcu westchnął i skinął głową.
Niecałe
10 minut później siedzieliśmy w przytulnej restauracji, każdy miał przed sobą
ogromny talerz z równie
ogromnym, jeszcze skwierczącym stekiem.
Okazało
się, że knajpka ta organizuje coś w rodzaju konkursu – jeśli w ciągu 30 minut zje
się taki właśnie ogromny
stek, nic nie trzeba płacić, ale jeśli się nie zdąży, czeka nas „grzywna” w
wysokości 10,000 jenów.
Patrząc
na 21 jenów, które mieliśmy i wielkość mięsa, przyszłość nie rysowała nam się
zbyt kolorowo...
-
No co jest, nie krępujcie
się!- powiedziała z uśmiechem Riko.
-
Serio, co zrobimy, jeśli
tego nie zjemy?- zapytał Hyuuga, patrząc powątpiewająco na porcję na swoim
talerzu.
-
Hmm? No a po co niby każę
wam codziennie biegać?- zapytała Riko, krzyżując ręce na piersiach.
Patrzyliśmy
na nią, nie wierząc w to, co właśnie powiedziała. Wyglądało na to, że nie
mieliśmy innego wyjścia,
jak to zjeść.
Ja
jednak zrezygnowałem, zjadłszy ledwie 1/10 swojej porcji i wypiwszy całą
szklankę
wody. Otarłem serwetką
usta, wzdychając cicho.
-
Przepraszam, ale ja się
poddaję.
-
KUROKO!
-
Eh? Nie chcesz tego?-
zapytał Kagami, któremu z kolei zostało tyle, ile ja zjadłem.- W takim razie,
może mi oddasz? Ten stek jest naprawdę pyszny! Z chęcią zjem dokładkę!
Zamrugałem
kilka razy, ale posłusznie podsunąłem mu swój talerz. Podziękował mi z
uśmiechem. Wszyscy
patrzyli w zaskoczeniu, jak czerwonowłosy w rekordowym tempie pochłania moją
porcję.
-
Ja...pójdę się przewietrzyć
– mruknąłem, czując ciężar na żołądku. Nie byłem przyzwyczajony do takich
tłustych potraw.
Nikt
jednak nie zwrócił na mnie uwagi, więc odsunąłem cicho krzesło i wyszedłem na
zewnątrz.
Powietrze
w Kanagawie było odrobinę czystsze niż w Tokio, choć samo miasto nie różniło
się zbytnio od mojego
rodzinnego. Ledwie zamknąłem za sobą drzwi, moje spojrzenie przykuł przystojny
blondyn, trzymający w dłoni piłkę i opierający się o barierkę.
-
Kise-kun – mruknąłem.
-
Hej – powiedział.- Masz może
chwilkę?
Zerknąłem
w okno, za którym widać było moich kolegów, a potem odwróciłem się do
Kise i skinąłem lekko
głową. Uśmiechnął się do mnie miło i gestem wskazał drogę prowadzącą do
pobliskiego parku.
-
Gratuluję wygranej,
Kurokocchi – powiedział.
-
Dziękuję. Czy...wszystko w
porządku?- Nie wiedziałem do końca, jak powinienem grzecznie zapytać o jego
stan psychiczny.
Kise,
idący kilka kroków przede mną, odwrócił się z uśmiechem i mrugnął do mnie
okiem.
-
Nie martw się, przecież
wiesz, że nigdy długo nie cierpiałem! To tylko mecz towarzyski, odwdzięczę się
wam na mistrzostwach!
-
My również damy z siebie
wszystko – powiedziałem.
-
Wiem o tym, Kurokocchi –
zaśmiał się Kise.- Już pokazaliście, na co was stać. Rany...trochę minęło od
naszej zwyczajnej, luźnej rozmowy, co? Jak twoja rana, Kurokocchi?
-
Wszystko dobrze, dziękuję za
troskę.
-
Cóż, koniec końców to przeze
mnie ją masz...
-
To był tylko wypadek, Kise-kun.
Nie powinieneś się obwiniać.
-
Hahah! Cały ty,
Kurokocchi...
Doszliśmy
do parku. Kise rzucił swoją torbę obok ławki i wskoczył na nią, siadając na
oparciu. Spojrzał na mnie
uważnie.
-
Widziałem się z
Midorimacchim – powiedział.
Mrugnąłem
powiekami, zaskoczony. Midorima, strzelec z mojej starej gimnazjalnej
drużyny, miał zielone
włosy i oczy, zawsze precyzyjnie trafiał do kosza, był dość sztywny i poważny,
w dodatku nadmiernie wierzył w swój horoskop i zawsze nosił przy sobie
„szczęśliwy przedmiot”. Z tego, co wiedziałem, wybrał się do Liceum Shuutoku,
jednej z prestiżowych tokijskich szkół.
-
Mm...szczerze mówiąc, nie za
bardzo za nim nadążam – przyznałem.
-
Muszę się z tobą zgodzić –
roześmiał się Kise.- Ale wiesz, że z jego lewą ręką nie ma żartów. Zwłaszcza w
dni dobre dla Raków.
-
Tak – powiedziałem.
-
Cóż, przyszedł tylko
obejrzeć mecz... W każdym razie...- Kise odchylił głowę, spoglądając w niebo.-
Kurokocchi mnie odrzucił, przegrałem mecz...same nieszczęścia na początku
mojego licealnego życia...- Kise położył sobie piłkę na czole i uniósł nogi,
balansując na oparciu ławki.- Nie oczekiwałem potwierdzenia, ale mówiłem
poważnie, Kurokocchi.
-
Uważaj, proszę, bo spadniesz
– powiedziałem, jednak ten zignorował mnie. Przełknąłem lekko ślinę,
spuszczając wzrok.- Przepraszam – powiedziałem szczerze.
-
Jednak wciąż jest w tobie
coś ze starego Kurokocchiego – zaśmiał się Kise, zeskakując z ławki i
podbiegając do mnie.- Spokojnie, tylko żartowałem. Jest coś ważniejszego, o
czym chciałem z tobą porozmawiać. Dlaczego...zaraz po zakończeniu turnieju, tak
nagle zniknąłeś?- zapytał, rzucając do mnie piłkę.
Złapałem
ją, nie odwracając wzroku od jego wysokiej, przystojnej postaci. Przyglądając
mu się tak, nie mogłem się
dziwić, dlaczego dorywczo pracował jako model.
Sięgnąłem
pamięcią do momentu, kiedy zaraz po wygranych mistrzostwach w Teikou,
opuściłem szatnię bez
pożegnania i wróciłem do domu. Właśnie. Dlaczego to wtedy zrobiłem? Pamiętam
jedynie, że czułem się dziwnie, jakby, mimo, że robiłem to, co kochałem, to
czegoś mi jednak brakowało. Właściwie nie tylko mnie – każdemu z moich kolegów
brakowało czegoś, przez co nasze zwycięstwo byłoby prawdziwym zwycięstwem,
przez co moglibyśmy się prawdziwie cieszyć z wygranej.
-
Nie jestem pewny –
westchnąłem w końcu.
-
He?- Kise spojrzał na mnie z
niedowierzaniem.
-
Rzeczywiście, zacząłem
kwestionować politykę Teikou podczas gdy na mistrzostwach. W tamtym momencie
czułem, że czegoś nam brakuje.
-
W sporcie chodzi o
wygrywanie – powiedział Kise tonem sugerującym wyraźnie, że jest to przecież
oczywistość.- Co niby mogłoby być ważniejsze od tego?
-
Do niedawna myślałem
podobnie – zacząłem.- Dlatego jeszcze nie wiem, co dokładnie jest nie tak. Po
prostu...w tamtym momencie nie znosiłem koszykówki. Wyczucie piłki, skrzypienie
butów po parkiecie i świst siatki...To mi wystarczyło, by pokochać ten sport.
Dlatego, kiedy spotkałem Kagami-kuna, pomyślałem, że jest naprawdę niesamowity.
– Mówiąc to, uśmiechnąłem się lekko do swoich myśli.- On kocha koszykówkę z
całego serca. Czasami jest straszny i ma ciężkie momenty, ale i tak traktuje ją
poważniej niż niejeden z nas.
-
Nadal nie rozumiem –
powiedział Kise.- Ale powiem ci coś jeszcze, Kurokocchi. Cenisz Kagamiego przez
jego nastawienie do koszykówki, jednak...wasze drogi, pewnego dnia...rozejdą
się.- Na twarz Kise wrócił jego typowy uśmiech, niby sympatyczny, ale jednak
trochę chytry, jak u lisa.- Jest niesamowita różnica pomiędzy mną a pozostałą
czwórką Kiseki no Sedai i nie chodzi mi o warunki fizyczne. Nikt, nawet ja, nie
jest w stanie skopiować ich wyjątkowych zdolności. Zauważyłem podczas naszego
spotkania, że on nadal się rozwija. Mówię, oczywiście, o twoim Kagamim.
Podobnie jak Kiseki no Sedai, ma unikatową umiejętność. Jak na razie jest tylko
niedojrzałym rywalem. Gra lekkomyślnie, ciesząc się pojedynkiem z silniejszym
od siebie przeciwnikiem. Jednak, pewnego dnia, z całą pewnością, osiągnie nasz
poziom i przerośnie swój zespół. Myślisz, że gdy do tego dojdzie, nadal będzie
taki sam?
Przełknąłem
ślinę, nie spuszczając oczu z Kise.
Przecież
to oczywiste, że o tym myślałem. Poprzednia sytuacja nauczyła mnie już wiele i
zdawałem sobie sprawę z
tego, że historia lubi się powtarzać. Ja także zauważyłem nietypowy talent
Kagamiego. Tak, jak Aomine, również i on pewnego dnia może się ode mnie
odwrócić. Początkowo chciałem się z tym pogodzić i po prostu pomóc mu choć w
małym stopniu, dostać się na szczyt.
Jednak
od jakiegoś czasu zacząłem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Że
Kagami
okaże się zupełnie inny,
niż Aomine, że on również dostrzeże w koszykówce coś więcej niż tylko
zwycięstwo, do jakiego należy dążyć.
Już
miałem odpowiedzieć blondynowi, kiedy nagle poczułem bolesne uderzenie między
łopatkami. Sapnąłem
ciężko, wypuszczając piłkę z rąk i zataczając się. Ledwie udało mi się utrzymać
na nogach.
-
Draniu, dlaczego tak nagle
znikasz?- zapytał Kagami, rzucając mi krótkie spojrzenie, które następnie
skierował na Kise.- Yo.
Kise
przez chwilę patrzył na niego, zaskoczony, a potem uśmiechnął się.
-
Podsłuchiwałeś, prawda?
-
A żebyś wiedział!- przyznał
się bez ogródek.- Poza tym, po kiego porywasz Kuroko?
-
Coo? Czy to jakiś problem,
raz na jakiś czas?
-
A owszem, przez ciebie nie
możemy wracać do domu! Trenerka nie przestaje gadać o odpowiedzialności!
Patrzyłem
na ich sprzeczkę, masując obolałe plecy, kiedy nagle usłyszałem za sobą czyjś
głos:
-
Cholera, są tu już jakieś
śmiecie! Wam już wystarczy, spadajcie stąd!
Zmarszczyłem
brwi, przyglądając się grupce niezbyt ciekawie wyglądających chłopaków,
prawdopodobnie starszych
licealistów, którzy weszli na boisko, najwyraźniej chcąc pozbyć się drugiej
grupy, która od kilku chwil tam grała.
Najwyraźniej
również Kagami i Kise zainteresowali się sprzeczką, ponieważ, usłyszawszy
krzyki, oboje spojrzeli w
tamtym kierunku.
-
Co to za banda?- mruknął
Kagami.
Obserwowaliśmy,
jak dochodzi do starcia. Grupka wyglądająca na zwykłych chuliganów
chciała rozstrzygnąć za
pomocą gry, kto zajmie boisko. Początkowo grali trzech na trzech, ale w
decydującym momencie, kiedy przeciwnik miał wykonać wsad, dołączył się czwarty
zawodnik, który wręcz go znokautował.
-
Co jest grane?! Przecież
gramy trzech na trzech!
-
Co? Powiedziałem „ustalmy to
koszem”. Nie wspominałem o trzech na trzech.
Chwyciłem
leżącą niedaleko mnie piłkę i wszedłem na boisko. Nie mogłem patrzeć, jak
chuligani grają w tak niesprawiedliwy
sposób. Podszedłem do chłopaka, który kopnął właśnie jednego z przeciwników.
-
Nie ma w tym nic uczciwego –
powiedziałem, zakręciwszy piłką i przysunąwszy ją do nosa ich lidera.
-
Au! Kim do diabła jesteś?!
Skądś ty się wziął? – krzyknął, odskakując i chwytając się za nos.
-
To nie jest koszykówka –
kontynuowałem z powagą.- Nie można używać przemocy.
-
Haa?- Najwyższy z nich,
mocno przypakowany, o czarnych włosach, chwycił mnie brutalnie za kurtkę.- O
czym ty gadasz, draniu?
-
Hahaha, no proszę, nadal są
tacy goście!- zaśmiał się lider.- Dobrze, niech będzie. Niech rozstrzygnie
koszykówka!
Nagle
poczułem znajome ciepło na głowie. Zerknąłem w bok i zobaczyłem Kagamiego,
który stanął po mojej
prawej stronie i położył dłoń na mojej głowie. Po lewej zaś stanął Kise,
uśmiechając się lekko.
-
Możemy się przyłączyć?-
zapytał.
-
Draniu! Co się tak nagle
angażujesz?- warknął Kagami.- Może być pięciu na trzech. Wy zaczynacie.
-
Coś ty...- zawarczał jeden z
nich, patrząc na Kagamiego z wściekłością, jednak jego w ogóle to nie ruszyło.
Odłożyliśmy
torby i kurtki na bok i stawiliśmy się na boisku. Jeden z niedawno
ośmieszonych chłopaków
został sędzią i rzucił wysoko piłkę. Rozgrywka się zaczęła.
Piłka
trafiła do przeciwników, jednak byli tak nieostrożni, że z łatwością odbiłem
ją,
podając do Kagamiego. Ten
z kolei rzucił do Kise, a blondyn wykonał zgrabny rzut za trzy.
Podawałem
raz do Kagamiego, raz do Kise, ponieważ nasi przeciwnicy w ogóle nie byli
zgrani: żaden z nich nie
pomyślał o tym, by skupić się na obronie, a przecież daliśmy im fory,
pozwalając grać całej piątce przeciwko naszej trójce.
Cieszyłem
się, widząc radosny uśmiech na twarzy Kagamiego i Kise, kiedy przerwaliśmy
mecz, gdy cała banda
leżała na betonie, ledwie żywa. Zabraliśmy swoje rzeczy i zeszliśmy z boiska.
Dopiero
kiedy znaleźliśmy się przy ławce, gdzie leżały nasz torby, doszło do kazania.
Stałem
na przeciwko Kagamiego i Kise, czując się dość głupio.
-
O czym ty myślałeś?!-
denerwował się Kagami.- Jakby doszło do walki, wygrałbyś?!
-
Nie, na 100% by mnie pobili
– przyznałem.
-
Ty durniu...
-
Spójrz, proszę, na te
mięśnie – zażartowałem, unosząc rękę i napinając mięśnie ramienia.
-
Nie masz ich!- krzyknął
Kagami.
Ledwie
powstrzymywałem się od uśmiechu. Rozumiałem powód, dla którego Kagami był
taki zły, jednak aż
przyjemnie się na niego patrzyło, kiedy tak się złościł. Na swój sposób,
wyglądał wręcz uroczo.
Uh...chyba
jestem masochistą...
-
Kurokocchi czasami zdumiewa
– westchnął Kise.- W Gimnazjum też tak bywało...chociaż nie do tego stopnia...
-
Uważałem tych gości za
okropnych.- Poczułem obowiązek wyjaśnienia mojego zachowania.- Więc chciałem im
to powiedzieć...
-
No to najpierw pomyśl o
konsekwencjach!
-
Zapomniałem – mruknąłem.
-
Jakie znowu „zapomniałem”?!
-
Przepraszam...- burknąłem
cicho.
-
Sam powiedziałeś, że by cię
pobili!
-
Przepraszam...
-
Hehe...będę się zbierał –
odezwał się Kise.- Cieszę się, że mogłem znowu zagrać z Kurokocchim!
Patrzyliśmy,
jak odchodzi, kiedy nagle zatrzymał się i odwrócił do nas.
-
Nie myśl, że zapomnę o
rewanżu, Kagamicchi!
-
Kagamicchi?!- wykrzyknął
Kagami.
-
Kise-kun dodaje „cchi” do
nazwisk osób, które uznaje – wyjaśniłem.- Dobrze dla ciebie, prawda?
-
Nie chcę tego!
-
Nie przegrajcie w
eliminacjach!- krzyknął Kise, a potem zniknął nam z oczu za drzewami.
Westchnąłem
cicho, ciesząc się, że ten męczący, choć szczęśliwy dzień dobiega końca.
Przygryzłem lekko wargę i
odwróciłem się do Kagamiego.
-
Kagami-kun...-zacząłem.-
Chciałbym cię o coś zapytać. Podsłuchałeś naszą rozmowę?
-
O naszym rozstaniu, tak?-
zapytał.- Nawet teraz nie bardzo sobie razem radzimy. To ty powiedziałeś, że
nie dam sobie rady w pojedynkę. Jeżeli tak, to nie ma o co się martwić. Poza
tym...zawsze będziesz stać w cieniu światła. W końcu to twoja koszykówka.
Patrzyłem
na jego wysoką sylwetkę, zadzierając lekko głowę. W tle widziałem płonące
niebo, ale to jego dzikie
spojrzenie czerwonych oczu przyciągało mnie najbardziej. Widząc w nich pewność
i niezachwianie, znów poczułem grunt pod nogami. Postanowiłem uwierzyć w jego
słowa – i w jego samego.
Chyba
właśnie się zakochałem.
-
Kagami-kun...- zacząłem
cicho.- To było naprawdę głębokie.
-
Zamknij się!- warknął,
rumieniąc się mocno na twarzy.- Lepiej wracajmy do reszty, Riko jest na ciebie
totalnie wkurzona!
-
Hm? Oh, za to zniknięcie?
-
Ta.
-
Przepraszam. Ty też się
martwiłeś?
-
Nie powiedziałem, że się
martwiliśmy – mruknął Kagami, rumieniąc się jeszcze bardziej.- A tak poza tym,
jak głowa?
-
Bez zmian. Nic nie boli.
Dlaczego pytasz?
-
No...mówiłeś, że pulsowała
po meczu, a teraz trochę się wysiliłeś w tej rozgrywce...
-
Wszystko w porządku.
-
Mhm. To dobrze. Chociaż,
wspominając twój „bohaterski” wyczyn, to jednak powinieneś przebadać się
jeszcze raz.
-
Nie wiedziałem, że masz
poczucie humor, Kagami-kun.
-
Zamknij się, do cholery!-
warknął, trzepiąc mnie dłonią w głowę. Syknąłem z bólu, łapiąc się za miejsce, które
uderzył. Kagami wydał z siebie cichy okrzyk i popatrzył na mnie ze
zmartwieniem.- Cholera! Zapomniałem, przepraszam! Nosz...mocno boli?
-
Nie...- mruknąłem,
przymykając jedno oko.
-
Na pewno?- Kagami zaczął
oglądał moją głowę, przeczesując palcami włosy.- Chyba jednak za mocno się
zamachnąłem...nie widzę krwi, może nie jest źle...nie chcesz się jeszcze raz
przejść do szpitala?
-
Naprawdę, nic mi nie jest...
-
Nie chcę, żeby potem było na
mnie!
-
Nie będzie, przecież mówię,
że...
-
Mogę cię zaprowadzić, więc
jeśli boli, to...
-
Uspokój się, Kagami-kun!-
przerwałem mu, zasłaniając jego usta dłonią.
Kagami
spojrzał na mnie, jakby zaskoczony, ja również wpatrzyłem się w niego. Czułem
na dłoni dotyk jego
ciepłych warg, całe moje ciało omiotło dziwne uczucie, chęć, by dotknąć jego
zarumienionych policzków, czerwonych włosów, ramion...
Cofnąłem
powoli dłoń, czując wypieki na policzkach.
-
Ch-chodźmy już – mruknąłem
cicho.
-
Yyy...t-ta...- Kagami
zacisnął lekko wargi, a potem, odwracając ode mnie wzrok, ruszył przed siebie.
Przełknąłem
ciężko ślinę, czując, że zaschło mi w gardle.
Chyba
naprawdę się zakochałem.
Jupi! Nie ma to jak kolejny rozdział KnY, na zakończenie dnia :D
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następne opowiadanie Czytelnik x Postać? :3
Pozdrawiam ^^
Dziś wieczorkiem będzie :)
UsuńHohohohihiho
OdpowiedzUsuń"Turla się w pościeli, chichocząc złowieszczo"
Jest, to było takie słodkie! Miałam dzisiaj kijowy humor, ale wystarczyło wskoczyć ttaj, żeby go sobie poprawić! Dziękuję!
Mam nadzieję, że w następnym chapku też będzie dużo zaróżowionych Taigusiów i Tetsu...:D
Pozdrowionka i weny życzę;)
Aaaa! Kocham tooo! Dawaj kolejny rozdział i to natychmiast! Takiw urocze... Kuroko się zakoochaaał )^.^(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny, Megan :*
Kiedy będzie następny rozdział tego opo ? Nie mogę się doczekac *.*
OdpowiedzUsuńPowinien być na początku stycznia :)
Usuń