[MU] Rozdział dziesiąty
– Dysza do wymiany, dwa przewody i żarówki do kontrolek...- mruczał pod nosem Marco, pochylając się nad biurkiem i zapisując wymieniane przez siebie przedmioty na kartce.- Coś pominąłem?
– Nie widzę manetki do przepustnicy – rzuciłem, przeglądając jedną z szuflad biurka, w której, jak chwilę wcześniej powiedział mi Marco, powinienem takową znaleźć.- Możesz dopisać ją do listy. Kto zajmuje się kupowaniem sprzętu dla mechaników?
– Mamy wyznaczanych kilka osób, które zaopatrują Siły Powietrzne – odparł podporucznik.- W tym mój znajomy, którego poprosiłem o węgiel dla ciebie. Co jakiś czas wyjeżdżają w głąb miasta, a czasem nawet muszą jechać aż do Sina, by zdobyć potrzebne nam materiały.
– Czy przywożenie na tereny wojska czegoś innego niż te materiały nie jest przypadkiem nielegalne?
– Zależy co się przywozi – odparł w zastanowieniu mój instruktor.- Oczywiście wszystkie wozy są najpierw przeszukiwane, a dopiero później wpuszczane przez główne bramy. Takie przedmioty, jak puszka z węglem i kredkami nie jest czymś zakazanym – dodał z uśmiechem, prostując się i spoglądając na mnie.- Dlaczego pytasz? Czyżbyś obawiał się, że skonfiskują ci twoje przybory do rysowania?
– Nie, to nie do końca tak.- Pokręciłem przecząco głową, zasuwając szufladę.- Po prostu zastanawiałem się... tak czysto teoretycznie... wiesz, kiedy skończą mi się puste kartki w moim szkicowniku, czy mógłbym w taki sposób kupić sobie nowy? Oczywiście zapłaciłbym za niego.
– Kończy ci się szkicownik?
– Jeszcze nie, ale za jakiś czas na pewno.
– Hmm...- Marco zmarszczył lekko brwi, opierając się tyłem o biurko i spoglądając na mnie podejrzliwie.- A skąd weźmiesz na to pieniądze?
Przełknąłem ciężko ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że popełniłem drobną gafę. Szeregowi, kaprale i sierżanci nie otrzymywali wynagrodzenia, a jedynie lepsze warunki mieszkalne w wojsku – chyba, że odchodzili już na emeryturę. Dopiero stanowisko podporucznika pozwalało na więcej. Niżsi rangą żołnierze mieli tylko jeden sposób, by zdobyć pieniądze – hazard i handel.
Oba były nielegalne.
– Cóż, ja... - zacząłem, czując wypieki na twarzy. Uciekłem spojrzeniem od Marco, szukając pomocy w otoczeniu.- Z-zostało mi trochę z czasów, kiedy... przy-przybyłem do wojska...
– Akurat – parsknął Bodt, kręcąc z rozbawieniem głową.- Nie przejmuj się, Jean, sam byłem kiedyś szeregowym, więc wiem, jak się zdobywa pieniądze. Każdy to tutaj wie. Właściwie to powinienem przeprowadzić małe dochodzenie, ale jeśli zapewnisz mnie, że nie jest to coś naprawdę złego, to dam sobie spokój.
– To nie jest nic złego – odparłem, wzruszając ramionami.- Nie znam innego sposobu na zarobek, niż rysowanie.
– Rysowanie?- zdziwił się Marco, patrząc na mnie wielkimi oczami.- Myślałem... myślałem, że uważasz to za coś bardzo osobistego.
– To, co rysuję dla siebie to i owszem, jest osobiste – mruknąłem, drapiąc się z zażenowaniem po głowie.- Ale jeśli mam narysować za drobną opłatą coś narzuconego przez kogoś, to już nie.
– Więc... rysujesz coś tak jakby „na zlecenie”?
– Można tak powiedzieć – przytaknąłem.
– O co proszą cię żołnierze?- zaciekawił się Marco, uśmiechając lekko.
– Hmm...- Zastanowiłem się przez chwilę.- O całkiem proste rzeczy. Najczęściej o narysowanie ich rodziny. Dają mi stare zatarte zdjęcia, opisując to, czego już na nich nie widać. Czasem jest to dom, czasem córka, czasem żona, albo rodzice... Niekiedy proszą o coś mniej związanego z bliskimi, jak na przykład motyle, albo zachód słońca nad morzem, czy też wielkie drzewo nad jeziorem. Czasami są to wspomnienia, czasami marzenia – dodałem, wzruszając ramionami.
Mina Marco była dość poważna i nieco posmutniała, podobnie jak jego uśmiech. Nie dziwiło mnie to – Bodt był na tyle empatycznym i uczuciowym mężczyzną, że z pewnością poruszał go fakt, iż większość żołnierzy, nawet tych wielkich i napakowanych, groźnych wojowników, pragnęła mieć na papierze pyzatą buzię córeczki, czy jakiś bajkowy kwiat.
– No nic, pora wracać do Eliasa – westchnął Marco, odpychając się od biurka i ruszając w kierunku drzwi. W tym jednak momencie, postąpiwszy krok do przodu, zachwiał się nagle i krzyknął cicho, chwytając się za prawą nogą.
– Marco?- zaniepokoiłem się, podchodząc do niego pospiesznie.
– Ach, cholibka...- stęknął podporucznik, podtrzymując się lady biurka.
– To noga? Źle z nią? Mam zawołać lekarza?- wypytywałem, z niepokojem spoglądając to na jego ortezę, to na twarz.
– N-nie, to tylko taki... ugh, skurcz – westchnął ciężko Marco, krzywiąc się wyraźnie z bólu.- Właśnie ze względu na to nie mogę latać... Gdyby coś takiego stało się w powietrzu, kiedy pilotowałbym Biancę, mogłoby to się dla niej źle skończyć.
– A przede wszystkim dla ciebie – dodałem znacząco. Bodt roześmiał się lekko, przymykając oczy.
– Już mi lepiej – powiedział, nieznacznie zginając kolano i je prostując.- Ostatnio zapomniało mi się parę razy posmarować ją żelem...
– Huh?! No to może zrób to teraz?
– No co ty...- Marco spojrzał na mnie, speszony.- Nie noszę go do pracy...
– To zacznij – westchnąłem z irytacją.- Zwłaszcza, kiedy zapomnisz zająć się tym w domu! Chyba nie chcesz pogorszyć swojego stanu?
– Nie musisz mi mówić, co mam robić – burknął podporucznik, nadymając lekko policzki.
– Ale tu chodzi o twoje zdrowie! Czyżbyś był kiepski w dbaniu o samego siebie?
– Dbam o siebie bardzo dobrze!
– No właśnie widzę – prychnąłem.- „Parę razy” zapominając sobie o posmarowaniu nogi żelem!
– I co takiego? Nic się przecież nie stanie, jeśli parę razy zapomnę!
– Takie „nic”, jak przed chwilą?- podchwyciłem, unosząc sceptycznie brwi, coraz bardziej wkurzony, podobnie jak i Marco.
– Och, no i co takiego?! Wielkie mi halo! Noga mi jeszcze nie odpadła!
– A co jak odpadnie?!
– To ją sobie przyspawam z powrotem!
Już szykowałem kolejną ciętą ripostę, czerwieniąc się ze złości, kiedy nagle drzwi magazynu otwarły się, a w ich progu, ku mojemu zaskoczeniu, stanął Bertholdt, spoglądając na nas z lekkim niepokojem.
– Bertl?
– Uhm... dzień dobry – rzucił niepewnie.- Czy mogę chwilę zająć?
– Jasne – odparłem automatycznie, po czym drgnąłem, spoglądając nerwowo na Marco, który popatrzył na mnie sceptycznie.- Yyy, znaczy, ja tam nie wiem...
– Proszę, wejdź do środka – westchnął mój instruktor.
– Przepraszam za najście – powiedział Bertholdt, zamykając za sobą drzwi i podchodząc bliżej. Stanął przed nami, salutując w kierunku Marco.- Panie podporuczniku Bodt, Bertholdt Hoover, szeregowy czternastego oddziału trzeciej dywizji.
– Spocznijcie, szeregowy – mruknął Marco, krzywiąc się dyskretnie. Szybko jednak przywołał na twarzy przyjazny uśmiech.- O co chodzi?
– Przysyła mnie pani porucznik Hange, obecnie prowadząca szkolenie w hali lotniczej numer cztery. Prezentuje nam właśnie budowę silnika, ale... ehm, nie może znaleźć radiatora szczotki i...
– Och, znowu go zgubiła.- Marco wzniósł oczy ku niebu, po czym skierował się do szafki pod ścianą, dość sztywno prostując prawą nogę.- Zaczekaj, zaraz ci go dam, ale powiedz pani porucznik Hange, że to już ostatni, jaki dostanie! Wisi mi ich już trzy, o ile dobrze pamiętam...
– Tak jest, panie podporuczniku!
Podszedłem bliżej Bertholdta, kiedy mój instruktor zajął się przeszukiwaniem półek wypełnionych różniącymi się wielkością przeźroczystymi pudełkami. Hoover uśmiechnął się do mnie nieco nerwowo.
– Hej, Jean.
– Hej. I jak tam wasze szkolenie? Reiner jeszcze nie przysnął?
– Och, nie, za bardzo go pochłania przyglądanie się koleżankom szeregowym – odparł cicho Bertholdt, spoglądając na podporucznika.
– Mieliście już ten test, czy coś? Wiadomo kto z was poleci samolotem?
– Cóż... j-ja mam lecieć – odparł, zawstydzony.
– No to świetnie! Będziemy mogli wymienić się naszym małym doświadczeniem – rzuciłem z rozbawieniem.- A co z Braunem?
– Na razie jeszcze nie wybrali drugiej osoby. Kiedy pani porucznik zaprezentuje nam dokładnie budowę silnika i wyjaśni, jak steruje się wolantem i drążkiem sterowym, wtedy odbędą się te dwa loty. Właściwie to ta „lekcja” jest bardzo interesująca. Ciekaw jestem, czy w niedalekiej przyszłości będziemy mieli jeszcze okazję, by mieć taką kolejną.
– To by też wyjaśniało, dlaczego właśnie ty tu jesteś.- Uniosłem lekko brew, uśmiechając się półgębkiem.- Przysłała grupowego prymusa, co?
– O-odczep się!- bąknął Hoover, czerwieniąc się na twarzy.- Nic z tych rzeczy! Po prostu stałem w zasięgu jej spojrzenia... Zresztą nieważne... Czy ta czarna w hali, to właśnie Bianca?
– Hm? Och, tak! Podoba ci się?
– To piękny samolot – przytaknął Bertl.- Rzeczywiście, nigdzie takiego nie widziałem. Wygląda zupełnie jak na twoim rysunku, podobnie jak te pozostałe. Czy to właśnie nią leciałeś z panem porucznikiem Churchem?
– Nie, leciałem Miką, tą biało-szarą.
– Znalazłem – usłyszeliśmy głos Marco, który chwilę później podszedł do nas, kuśtykając lekko. Podał Bertholdtowi niewielki – jak na samolot – przedmiot.- Proszę uprzejmie, szeregowy Hoover.
– Bardzo dziękuję, panie podporuczniku!- rzucił Bertl, kłaniając mu się lekko.- Wracam więc na szkolenie. Do widzenia. Do zobaczenia wieczorem, Jean.
– Mhm, do zobaczenia. Miłego lotu!- dodałem, kiedy opuszczał już magazyn.
– No proszę, a mówiłeś, że nie masz przyjaciół, Jean – powiedział Marco, patrząc na mnie znacząco.
– Hm? Co masz na myśli?- zapytałem, nie rozumiejąc.- Chodzi ci o Bertla? Znamy się z obozu treningowego, a teraz dzielimy kwaterę.
– Wspominał, że widział twoje rysunki. Z tego, co mi mówiłeś, nie lubisz ich nikomu pokazywać.
– Ach, no tak...- Podrapałem się po głowie, rumieniąc lekko.- Bertl to akurat taki wyjątek, ale nie uważam go raczej za przyjaciela... Niby dobrze się dogadujemy, ale czy aż tak? Sam nie wiem, zresztą to nieważne. Z nogą już lepiej?
– Mmm, tak, jak widać nie odpadła.
– Och, daj spokój – westchnąłem ciężko.- Po prostu nie zapomnij jej dziś nasmarować.
– Martwisz się o mnie?- zaśmiał się mój instruktor, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.- To miłe z twojej strony, Jean, ale ja nie lubię, kiedy traktuje się mnie jak księżniczkę lub małe dziecko.
– Wcale cię tak nie traktuję...
– Owszem, traktujesz. Moje zdrowie, moja sprawa.
– To nie do końca jest tylko twoja sprawa – zauważyłem nie bez złości.- Jestem twoim uczniem, czyż nie?
– Tak, jesteś tylko moim uczniem, ale co to ma za znaczenie...?
– Czy ty mówisz serio?- wykrzyknąłem, przyszpilając go ze złości do stojącej za nim szafy i blokując mu drogę ucieczki. Marco patrzył na mnie zaskoczony, ale ja nie miałem zamiaru tak po prostu się wycofać, nawet jeśli traktowanie w ten sposób mojego przełożonego mogło skończyć się wyrzuceniem mnie z wojska.- Jestem „tylko” twoim uczniem? Przyjacielem byłem jedynie rano? Jeżeli nie mogę martwić się o ciebie jako ten drugi, to pozwól, że zauważę, iż jeśli tobie się pogorszy, to nie tylko stracę mojego instruktora, ale także podporucznika! Jesteś dla mnie wzorem i chcę brać z ciebie przykład, Marco! A na chwilę obecną nie dorastam ci do pięt! Jeśli przytrafi ci się coś złego, nikt nie będzie w stanie nauczyć mnie tyle, co ty, a przede wszystkim, nikt za mnie nie będzie pilotował Bianci!
Oddychałem ciężko, jak po przebiegnięciu sprintem kilku kilometrów, wpatrując się ze złością we wciąż zaskoczonego Marco. Kiedy jego powieki opadły nieco, a on sam spuścił wzrok na moją klatkę piersiową, przełknąłem ciężko ślinę i oderwałem powoli dłonie od szafki.
– Przepraszam, poniosło mnie – wymamrotałem.- Po prostu przestraszył mnie tamten skurcz, czy co to tam było... Znam tylko podstawową pierwszą pomoc, nie wiem, co robić, kiedy ktoś ma problemy z zerwanym wiązadłem..
– W porządku – mruknął Marco przyciszonym głosem.- Ale trzymaj nerwy na wodzy, Jean. Gdyby ktoś tu wszedł i zobaczył nas w takiej sytuacji, zostałbyś ukarany krzesłem elektrycznym za napad na podporucznika.
– R-racja...- bąknąłem, czując, jak automatycznie oblewa mnie zimny pot.- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
Mój instruktor skinął tylko głową, wciąż oparty o szafę. Powiodłem spojrzeniem do jego nogi uwięzionej w ortezie.
– Chcesz usiąść i odpocząć?- zapytałem.
– Nie – odparł cicho.- Noga już nie boli, to po prostu...- Marco zarumienił się intensywnie.- N-nie sądziłem, że myślisz o mnie w ten sposób. Że jestem dla ciebie taki... no, powiedzmy, „ważny”...
– Jesteś ważny – zapewniłem. Przecież to było oczywiste.
– Dziękuję – westchnął Bodt, pocierając delikatnie drżącą dłonią kark.- Wiesz, Jean... Cóż, w gruncie rzeczy słusznie mnie zbeształeś... Jestem świadom tego, że masz rację i... i właśnie to mnie irytuje. Dlatego tak na ciebie naskoczyłem. Przepraszam za to.
– Nie musisz przepraszać!- wykrzyknąłem, czerwieniąc się po same uszy.- S-sam pewnie bym się wkurzał, gdyby ktoś tak naciskał!
– Obiecuję, że będę bardziej dbał o moje zdrowie – powiedział Marco, patrząc na mnie z powagą.- Prawdę mówiąc przywiązałem się do ciebie, Jean... I bardzo żałuję tego, że nie będę mógł nauczać cię osobiście, jak pilotować Biancę, czy choćby inne samoloty. Ale póki co muszę dać z siebie wszystko, by nauczyć cię jak najwięcej z tego, co sam potrafię, prawda?- dodał, śmiejąc się cicho.- Dlatego dziękuję ci za to, że postawiłeś mnie do pionu.
– N-no co ty...- bąknąłem, drapiąc się z zawstydzeniem po głowie. Nakrzyczenie na Marco było niemal impulsem, zrobiłem to bez większego zastanowienia, przede wszystkim nad konsekwencjami tego. Marco był nie tylko moim przyjacielem, ale przede wszystkim podporucznikiem. Nawet jeśli nasze relacje były swobodne a stosunki przyjazne, to wciąż był znacznie wyżej ode mnie i miał prawo srogo mnie ukarać, nie tyle za podniesienie głosu i niegrzeczne zbesztanie, co przede wszystkim za napad.- Jeszcze raz przepraszam, że tak na ciebie ruszyłem – westchnąłem ciężko, kłaniając się przed nim lekko.- Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci krzywdy?
– Daj spokój, nie jestem z porcelany – rzucił z rozbawieniem Marco, biorąc się pod boki.- No dobrze, teraz już naprawdę czas wracać do pracy. Jeśli się pospieszymy z doprowadzeniem Eliasa do porządku, to może zrobimy sobie przerwę podczas popisowych lotów pani porucznik Henge.
– Popisowych lotów?- powtórzyłem, nieco zaskoczony.- To ta pani porucznik, która prowadzi szkolenie w hali czwartej?
– Mhm, aż żal mi twojego przyjaciela!- Marco skinął głową z szerokim uśmiechem na twarzy, który raczej ów żalu nie wyrażał.- Jeśli z nią poleci, czekają go takie spirale i piruety, że odechce mu się latać na najbliższych kilka lat!
– Już się boję – bąknąłem.- Ale, cóż... nie ukrywam, że popis z chęcią bym obejrzał.
Marco spojrzał na mnie z błyskiem w oku, po czym ruszył ku wyjściu, wciąż się uśmiechając. Zastanawiałem się przez chwilę, o czym też myśli w tym momencie, jednak szybko przestałem zaprzątać tym sobie głowę.
Praca czekała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Ohayo! Przepraszam, że tak daaaaaaaaaawno nie komentowałam,ale nie mam na nic kompletnie czasu ;_;
OdpowiedzUsuńTraz np. jadę autobusem :'D
Podobało mi się wszystko. Od początku po koniec. I-i podoba mi się "motyw" (nie wiem jak to nazwać) z rysunkami ^^
A teraz Panią żegnam, bowiem albowiem zaraz wysiadam xD
Świetnie i cudownie, cukier i nie wiem coo jeszcze jak zawsze u Yuuki wszystko najlepsze! Cudnie cudnie cudnie jak Snk nie lubię tak przez ciebie to się chyba zmieni. Weny powodzenia i wolnego czasu. ~Yuukifan
OdpowiedzUsuń