Prolog + Rozdział Pierwszy


Zmierzch Kiseki

Stefani Gejer


Czytasz na własną odpowiedzialność

Opowieść BL.






































Yuuki Kagami 2014 ( to nie znaczy, że mam tyle lat )















PROLOG



Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, jak chciałbym umrzeć.
Właściwie, myślenie w jaki sposób chciałoby się umrzeć, jest idiotyczne, bo przecież nikt nie chciałby umrzeć. No, chyba że jakiś emo, który nie widzi sensu w swoim życiu.
Ale ja miałem sens mojego życia. A nawet kilka sensów! Byłem początkującym modelem, drzwi do kariery stały przede mną otworem, poza tym rozwijałem moje talenty, szczególnie ten do koszykówki.
No, ale jeżeli chciałbym już kiedyś umrzeć, to nawet nie pomyślałbym, że W TAKI sposób. Na pewno w inny, bardziej romantyczny i delikatny, wzruszający, poruszający serca wszystkich świadków!
Ale chyba nie będzie dane mi umrzeć tak, jakbym chciał, gdybym chciał umrzeć.
Sparaliżowany wpatrywałem się w ciemne oczy drapieżcy stojącego na przeciwległym końcu sali gimnastycznej, trzymając w dłoni szczotkę do kibla, a on przyglądał mi się z uśmiechem.
Oto miałem oddać życie za kogoś innego, za kogoś, kogo kochałem. To dobra śmierć, bez wątpienia – taka romantyczna i poruszająca. Ale co mi z tego, skoro to coś przede mną zapewne zaraz mnie pożre i NIKT nie dowie się o moim bohaterskim czynie?!
Poza tym, nawet nie przeżyłem z tą ukochaną osobą swojego pierwszego razu...nie mogę jeszcze umrzeć!
Gdybym nie przeniósł się do Tokio, nie stałbym teraz oko w oko z mordercą, dobrze o tym wiedziałem, ale mimo to nie potrafiłem zmusić mego kołaczącego serca do pożałowania decyzji o przeprowadzce. W ogóle, czemu ja do cholery myślę o głupich przeprowadzkach, kiedy przede mną stoi MORDERCA, który zaraz mnie zabije?! Myślę o tym, że spotkało mnie tu takie ogromne szczęście...no, poza paroma wyjątkami...że spotkałem ukochaną osobę, z którą pragnę spędzić resztę życia...czyli, na chwilę obecną, jakieś dwie minutki...i że w ogóle czas, jaki tu spędziłem był najlepszym w moim życiu! Dlaczego ja o tym wszystkim teraz rozmyślam?!
Czyżby przelatywało mi właśnie przez głowę całe moje życie...?
Nie zmieniając wrednej mordy, mroczny łowca ruszył w moją stronę, by zadać ostateczny cios...









1 PIERWSZE SPOTKANIE

  


Jadąc z tatą na lotnisko, szeroko otworzyliśmy samochodowe okna. Nie tylko dlatego, że było dosyć gorąco, bo jakieś 30 stopni w cieniu, ale też dlatego, że w samochodzie trochę śmierdziało. Nie wiedziałem czym i wolałem o to nie pytać. Ważniejszy jednak był ten cholerny upał. Było tak gorąco, że musiałem ubrać krótkie spodnie i bluzkę bez rękawów – włożoną specjalnie z okazji wyjazdu. Nie, żeby ten wyjazd był jakimś świętem, czy coś, ale ot, taki miałem kaprys.
Celem naszej podróży było ogromne miasto Tokio – pomińmy jego położenie geograficzne, bo i tak nikogo to nie obchodzi. Tata uciekł stamtąd, kiedy miałem kilka miesięcy i, pakując szybko swoje ciuchy przed powrotem mamy z pracy, omyłkowo spakował do torby również mnie. Potem, kiedy zorientował się, że mnie zabrał, próbował odesłać mnie pocztą, ale jako że paczka przekraczała 5kg, chcieli fortunę dopłaty, więc ojciec zrezygnował.
I tak przez całe 14 lat mieszkałem z nim pod jednym dachem w prefekturze Kanagawa. Nie była daleko od Tokio, właściwie to śmiesznie blisko, ale kiedy tata uciekał od mamy, nie miał zbyt wielu pieniędzy i dalej ruszyć nie mógł. Dopiero kiedy rozwinął karierę producenta filmów wzbogacił się na tyle, by wynająć sobie lepsze mieszkanko. Ale już nie miał ochoty się przeprowadzać...
W każdym bądź razie, załatwił mi dorywczą pracę modela, i od czasu do czasu sam na siebie zarabiałem. Pieniądze wydawałem najczęściej na wakacje, które spędzałem z mamą i dwiema starszymi siostrami – właśnie w Tokio, gdzie mieszkały.
Lubiłem mieszkać w Kanagawie. Nawet bardzo. Ale nic nie mogłem poradzić na to, że po części sam skazałem się na wyjazd.
-         Ryouta – powiedział mój tata w hali odlotów. Miałem lecieć samolotem do
sąsiedniego miasta, to trochę niedorzeczne, ale wolałem nie kłócić się z tatą o środki mojego transportu.- Pamiętaj, że nie musisz tego robić – skłamał. Tak naprawdę bardzo zależało mu, żebym wyjechał, bo poznał sympatyczną, ładną dziewczynę, młodszą od siebie o prawie 10 lat i bardzo chciał robić z nią różne rzeczy w różnych miejscach naszego mieszkania. W tym i zapewne w moim pokoju...
A fuj...
-         Ale ja naprawdę chcę jechać, tato, spokojnie – skłamałem.- Tęsknię za mamą i
siostrami, no i w ogóle to mam dość Kanagawy!
-         Dobrze...rozumiem, nie mogę cię powstrzymywać, synu.- Tata pokiwał głową, udając,
że wcale nie zerka na zegarek, by jak najszybciej stąd iść.- Pozdrów ode mnie dziewczyny.
-     Jasne, o ile nie zapomnę.
-     Gdybyś chciał wrócić, dzwoń od razu. Na pewno przyjadę.
Jasne...
-     Nie martw się, będzie fajnie. Dbaj o siebie, tato.
Skinęliśmy sobie głową na pożegnanie, a potem wsiadłem do samolotu odrzutowego. Czekały mnie długie trzy minuty podniebnego lotu.
            Kiedy wylądowałem w Tokio, na lotnisku czekała już na mnie mama. Przytuliła mnie na powitanie i wcisnęła do ręki kilka ulotek z ofertami pracy modela – także ona dbała o mój rozwój kariery.
Kiedy zajechaliśmy pod dom – duży, piętrowy i, nie kłamiąc, dość luksusowy i
stylowo urządzony, wysiadłem ze sportowego samochodu mamy i wyprostowałem nogi, ciesząc się, że to koniec podróży.
Mama pokazała mi mój pokój – przestronny, z wielkim łóżkiem, własną łazienką i
dużą garderobą. Cztery walizki, które wysłałem tutaj kilka dni wcześniej już dotarły i czekały na rozpakowanie.
-         Dzięki, mamo – skinąłem jej głową.- Rozpakuję się i zaraz zejdę przywitać się z
dziewczynami.
-         Nie spiesz się, synku, wyszły przed moim wyjazdem po ciebie i nie wiem nawet,
kiedy wrócą – powiedziała mama, po czym opuściła mój pokój.
Usiadłem z westchnieniem na brzegu łóżka i wpatrzyłem się w duże okno, za którym
widać było kilka drzew i dom sąsiadów mieszkających naprzeciwko. Wyglądało na to, że właśnie wrócili z zakupów. Wstałem i podszedłem do okna, by móc ich poobserwować. Była to parka z jednym synem – ciemnoskórym, o włosach w granatowym odcieniu. Był bardzo wysoki i szczupły, jego twarz wyrażała raczej znudzenie. Wziął kilka siatek, które podał mu ojciec, udał się do domu i otworzył kopniakiem drzwi, za co skarciła go krzykiem matka, wysiadająca właśnie z auta.
Znów westchnąłem cicho. Doprawdy, momentami bardzo chciałem żyć w normalnej
rodzinie – z rodzicami i siostrami w jednym domu. No dobra, ewentualnie bez tego drugiego. Nie żebym miał coś do moich sióstr, kochałem je, ale kiedy miały zły humor lubiły się na mnie wyżyć...
            Wyjąłem z torby moje przybory kosmetyczne – nie byłem pięknisiem, ale jako model musiałem dbać o wygląd – po czym poszedłem do łazienki, by odświeżyć się po podróży. Wziąłem letni prysznic, chociaż nie czułem się specjalnie spocony, przebrałem się w inne krótkie spodnie i inną bluzkę bez rękawów, po czym uczesałem starannie włosy i wróciłem do pokoju, by się rozpakować.
            Sześć godzin później zszedłem na kolację i przywitałem się z siostrami, które zdążyły wrócić, jak się okazało, z zakupów. Obłowiły się w stos nowych ubrań i butów i, oczywiście, we wszystkim mi się pokazały, żądając oceny. Zgodnie z ich oczekiwaniami, okazywałem zachwyt nad każdą kropeczką i kreseczką na bluzce czy spodniach, a na buty starałem się patrzeć z zazdrością ( choć wszystkie były na korkach bądź szpilkach ).
            Po dwóch godzinach udało mi się uciec do swojego pokoju, usprawiedliwiając się jutrzejszym pójściem do nowej szkoły. To czas dość stresujący, nawet jak dla kogoś rozpoznawalnego. Nie sądziłem, bym nie zaprzyjaźnił się z dziewczynami, gorzej było z facetami – w Kanagawie miałem kilku kolegów w drużynie koszykarskiej, ale jeśli chodziło o tych w klasie, to raczej nie garnęli się do rozmów ze mną. Nie raz słyszałem, jak obgadują mnie w łazience, bo byli zwyczajnie zazdrośni o to, że dziewczyny tak do mnie lgnęły.
            Ale nie mogłem nic poradzić na to, że byłem, nie okłamujmy się, przystojny i popularny. Z jednej strony to lubiłem, ale z drugiej ciężko było zaprzyjaźnić się z kimś, z kim mógłbym pogadać o dziewczynach i sprawach przeznaczonych wyłącznie dla facetów.
            Rzuciłem się na łóżko i wgapiłem w sufit. Przyznam szczerze, że trochę obawiałem się jutrzejszego dnia. Do tej pory, żyjąc w Kanagawie nie poznałem nikogo, w kim mógłbym się zakochać. Fakt faktem, miałem jakieś tam dziewczyny, ale to były przelotne miłostki, nie trwające dłużej niż miesiąc.
            Odwróciłem się na bok i zamknąłem oczy, z nadzieją, że sen nadejdzie szybko. Ale chyba nie miałem na co liczyć...

            Rano obudziłem się trochę niewyspany i z lekkimi sińcami pod oczami, ale dzięki magicznym kremom, które stosowałem, przynajmniej nie miałem żadnych sińców. Śniadanie zjedliśmy wszyscy razem w dość wesołej atmosferze, a potem udałem się samotnie do szkoły.
            Liceum do którego miałem zacząć chodzić wybudowano ledwie rok wcześniej, dlatego byli w niej jedynie pierwszo- i drugoklasiści. Ten fakt był właściwie całkiem pocieszający, jednak problem leżał w tym, że mieliśmy początek września – przegapiłem cały pierwszy semestr.
            Kiedy tylko dotarłem do szkoły, udałem się do sekretariatu, skąd zasięgnąłem informacji o moim planie lekcji i wskazówek na temat drogi, którą mam się udać, by stawić się na porannym apelu.
            Równo o godzinie 8:00 stanąłem na boisku szkolnym i, poprawiwszy torbę na ramieniu, rozejrzałem się wokół, szukając mojej klasy. Szybko ją odnalazłem, bo okazało się, że stoję tuż obok nich. Wystarczył jeden krok w prawo, bym ustawił się w dwuszeregu – oczywiście, samotnie, na szarym końcu.
            Nie chciałem zagadywać kolegów przede mną w czasie monologu dyrektorskiego, nawet jeśli rzucali mi ciekawskie spojrzenia. Ale kiedy tylko skończył się apel, od razu to zrobiłem:
-         Nazywam się Kise Ryouta – przedstawiłem się grzecznie.- Przeprowadziłem się tu z
Kanagawy.
-         Oh, serio?- zapytał wysoki, piegowaty chłopak o czuprynce czarnych loków.-
Mieszkałem tam kiedyś. Czemu stamtąd wybyłeś?
-         Tata potrzebował trochę przestrzeni osobistej...- mruknąłem niewyraźnie, a głośniej
dodałem:- Zamieszkałem z mamą i dwiema siostrami.
-         Oh! Też tu chodzą?!- zawołali jeden z drugim, patrząc na mnie, jakbym przed chwilą
obiecał im pałac królewski zupełnie za darmo.
-     N-nie...
-         Oh...- Wyraźnie zmarkotnieli.- No nic, lepiej się pospieszmy, bo Kanasaki nie lubi
spóźnialskich!
Tak jak się obawiałem, koledzy z mojej klasy nie garnęli się do rozmów ze mną, z kolei
dziewczyny – owszem. Na każdej przerwie wszystkie otaczały mnie, siedzącego bezbronnie w swojej ławce, i zadawały miliardy pytań na raz.
Miałem nadzieję, że to tylko takie początki i że za kilka dni bez problemu będę dogadywać się z osobnikami tej samej płci...
Podczas przerwy obiadowej razem z grupką dziewczyn wyszliśmy na dziedziniec, jako że dzień był ciepły, ale i przyjemny dzięki wiaterkowi. Odpakowaliśmy swoje bento i, uśmiechając się sztucznie, utrzymywałem rozmowę na stały temat mojej osoby.
-         Nie, nie zarabiam kokosów, hehe. Nie mam ulubionego magazynu. Tak, mam
wszystkie, do których pozowałem. Jasne, że lubię swoją pracę. Tak, lubię karaoke.- Odpowiadałem, starając się nie ukazywać na twarzy lekkiego poirytowania.
To właśnie wtedy, siedząc na drewnianej ławeczce, zobaczyłem ich, siedzących
naprzeciwko. Było ich pięcioro. Nie rozmawiali i nie jedli, choć na kolanach każdego z
nich leżało bento. Jako jedyni nie przyglądali mi się, więc mogłem spokojnie chłonąć ich obraz, bez obaw, iż któryś mnie na tym przyłapie.
Na pierwszy rzut oka nie byli do siebie podobni. W sumie...na drugi też nie. Jeden z
chłopców wyróżniał się budową swojego ciała: był bardzo wysoki i barczysty, o dzikim spojrzeniu i czerwono-czarnych włosach. Drugi, nieco niższy i szczuplejszy, był wyjątkowo przystojny. Miał piękne, czarne włosy, których grzywka zasłaniała lewe oko. Na jego twarzy gościł delikatny uśmieszek, jakby chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że jest jednym z najbardziej pożądanych osób w szkole. Właściwie, nie zdziwiłoby mnie, gdyby tak było. Trzeci chłopak nie wyróżniał się swoją postawą: był o wiele niższy od swoich kolegów, szczupły i niezbyt umięśniony. Miał czuprynę błękitnych włosów i duże oczy w tym samym kolorze. Czwarty chłopak wyglądał dość sztywno i poważnie, jakby w ogóle nie pasowało mu jego towarzystwo. Miał okulary na nosie i zielone włosy. Siedzący obok niego, piąty, chłopak, wyglądał z kolei bardzo radośnie. Miał czarne, lekko przydługie włosy z zabawnymi czółkami i wyjątkowo szczery uśmiech.
-     Kim oni, u licha, są?- zapytałem siedzącą obok mnie dziewczynę, której imienia nie potrafiłem zapamiętać, choć miało bodajże trzy czy cztery litery.
Dziewczyna spojrzała na mnie, a potem na piątkę siedzącą naprzeciwko, po czym
zachichotała cicho.
-     Ten w czarno-czerwonych włosach to Kagami Taiga – powiedziała.- Obok niego, z zasłoniętym okiem, siedzi Himuro Tatsuya i Kuroko Tetsuya. Nie myl ich imion, bo Kuroko-kuna bardzo to denerwuje. Ten w zielonych włosach do Midorima Shintarou, a ten obok niego to Takao Kazunari. Wszyscy mieszkają u doktora Nijimury.
-         Wszyscy razem? To jakaś daleka rodzina?
-     Nie. Nikt właściwie dokładnie nie wie, dlaczego razem mieszkają. To taka, wiesz...tajemnica!
-         Wyglądają niesamowicie – szepnąłem.
-     Tak, to prawda!- podnieciła się dziewczyna.- Z nich wszystkich to Himuro-kun jest najbardziej popularny! Niezłe ciacho, co? Chociaż, wszyscy są całkiem-całkiem. Szkoda tylko, że trzymają się siebie i nie rozmawiają zbytnio z innymi – moja sąsiadka posmutniała nieco, wzdychając do całej piątki.
Przełknąłem lekko ślinę, również się w nich wpatrując. Otaczała ich jakaś niesamowita,
magiczna wręcz aura, nie potrafiłem oderwać od nich wzroku. Każdy z nich był na swój sposób specjalny, na swój sposób wyjątkowo piękny, przyciągał spojrzenie i...kusił.
Kiedy tak patrzyłem na ich stolik, jeden z nich, najniższy, podniósł głowę z nad swojego nie
ruszonego bento i spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się delikatnie, jednak ten nie odpowiedział tym samym: po prostu patrzył z powagą przez dłuższą chwilę, a potem lekko zmarszczył brwi.
Zawstydzony, nie mogąc dłużej znieść spojrzenia tych wielkich, niebieskich gał,
odwróciłem głowę do mojej koleżanki.
-         Ten w błękitnych włosach, to który?
-         Eh?- Dziewczyna ponownie na nich zerknęła.- To Kuroko Tetsuya. Ten to już w ogóle jest tajemniczy! Często znika nagle, nim zdążysz się zorientować, i równie nagle pojawia się zaraz obok ciebie! Mówię ci, zawału idzie dostać! Ale tak poza tym, to jest naprawdę uroczy!
Nagle cała piątka wstała równocześnie i, gęsiego, maszerując niczym w wojsku, udała się do szkolnego budynku. Patrzyłem za nimi, jak zahipnotyzowany.
-     No dobra, czas iść na biologię!- zawołała jedna z dziewczyn, której na imię chyba było Ayume.
Skinąłem lekko głową, szybko pochłaniając ostatni kawałek mojej kanapki ze smażonym
serem i makrelą w sosie pomidorowo-czosnkowym. Wraz z moimi koleżankami udaliśmy się do klasy, w której mieliśmy mieć biologię.
Niestety, jak się okazało, wszystkie miały już gdzie siedzieć, a jedyne wolne miejsce, jakie
pozostawało mojej skromnej osobie, to te przy boku Kuroko Tetsuyi, którego poznałem po oryginalnym kolorze włosów. No dobra, nie tylko on miał oryginalny kolor włosów, ale tylko jego aż tak przyciągały wzrok.
Przywołałem na twarzy sympatyczny uśmiech, po czym podszedłem do niego.
-     Cześć!- przywitałem się, nachylając lekko.- Nazywam się Kise Ryouta! Jestem nowy!
Chłopak, co bardzo mnie zaskoczyło, spojrzał na mnie morderczo, a potem odsunął się z
krzesłem na sam kraniec ławki. Zmarszczyłem lekko brwi i, nieco posmutniały, zająłem
miejsce obok, raz po raz zerkając z bólem na mojego sąsiada, który, cały zielony na twarzy, z nadętymi policzkami grzebał gwałtownie w swojej torbie. Wyciągnął z niej białą przepaskę na usta i nos, po czym założył ją szybko i wydał z siebie zduszone westchnięcie.
      Lekcja rozpoczęła się. Pan profesor zaczął wygłaszać monolog wyjątkowo
monotonnym głosem, a ja siedziałem w swojej ławce, podpierając dłonią głowę i bazgroliłem w zeszycie krótkie notatki, jako że facet ani myślał sam nam coś podyktować. Bałem się ponownie spojrzeć na Kuroko, nie tylko dlatego, że zwyczajnie przeraziło mnie jego wcześniejsze spojrzenie, ale też dlatego, że raz na jakiś czas słyszałem dziwne, syczące dźwięki i wolałem nie wiedzieć, co to takiego.
      Dopiero pod koniec, kiedy lada moment miał zadzwonić dzwonek, odważyłem się spojrzeć na Kuroko. Natychmiast tego pożałowałem.
      Chłopak patrzył na mnie z najczystszym obrzydzeniem, jedną ręką podtrzymując swoją maskę, drugą zaś miał położoną na ławce, jednak w dłoni ściskał stojący na niej odświeżacz do powietrza o zapachu świerków.
      Wtem nagle rozległ się dzwonek, a ja podskoczyłem na krześle, bo Kuroko podniósł się raptownie z krzesła i, zabrawszy swój plecak, chwiejąc się i psikając aerozolem wszędzie wokół, wytoczył się z sali nim ktokolwiek zdążył wstać.
      Siedziałem jak sparaliżowany w swojej ławce, gapiąc się nieprzytomnie na drzwi, za którymi przed chwilą zniknął. Co to, przepraszam, miało znaczyć? Co to, przepraszam, za bezczelne zachowanie?!
      Wstałem, naburmuszony i zacząłem się pakować. Doprawdy, jeszcze NIKT mnie tak nie potraktował, nieważne, czy to dziewczyna, czy chłopak. Rozumiem, że mogę być przez kogoś nielubiany, no ale nie przesadzajmy, facet pierwszy raz na oczy mnie widział!
-     Cześć, jesteś Kise Ryouta?- usłyszałem nagle po swojej prawej.
      Spojrzałem tam i ujrzałem dość piękną dziewczynę o długich, różowych włosach i pokaźnym biuście. Była sporo ode mnie niższa i miała ładną figurę, ubrana w szkolny mundurek. Uśmiechała się do mnie sympatycznie.
-     Tak, zgadza się.- Skinąłem głową.
-     Jestem Momoi Satsuki.
-     Cześć, Momoi-san.
-     Pomóc ci znaleźć następną klasę?
-     Mam teraz WF – uśmiechnąłem się do niej.
-         Oh, to zupełnie tak samo jak ja!- zawołała, uradowana.- W takim razie musimy
koniecznie iść tam razem!
      Skinąłem tylko głową w odpowiedzi, po czym ruszyłem za nią, człapiąc smętnie, myśląc ze zirytowaniem o Kuroko Tetsuyi. Przyznam szczerze, że Momoi prawie w ogóle nie słuchałem, ale zdaje się, że opowiadała mi o swoim życiu.
-         A tak, w ogóle, to co to było, to z Tetsu-kunem?
-         Eh? Tetsu-kun?
-         Siedział z tobą na biologii.- Momoi spojrzała na mnie z uśmiechem, a ja miałem dziwne wrażenie, że to bardzo sztuczny uśmiech.
-         Sam nie wiem, chyba mnie nie polubił.
-         Tetsu-kun jest bardzo specyficzną osobą – powiedziała Momoi radośnie.- Nie przejmuj się nim i najlepiej to w ogóle do niego nie zagaduj!
-         J-jasne...
Na WFie miałem okazje nieco się wyżyć. Całe szczęście, że nauczyciel postanowił
zorganizować mecz koszykówki – mogłem wyładować się, grając dość agresywnie, chociaż chyba nie spodobało się to moim kolegom. Cóż, akurat tego dnia, po tym wszystkim, co mnie spotkało z Kuroko, nie bardzo mnie to obchodziło.
      Kiedy zadzwonił upragniony dzwonek kończący lekcje, niemalże biegiem wróciłem do domu. Wciąż byłem wściekły na Kuroko, a na domiar złego przez te całe nerwy, do oczu cisnęły mi się łzy, których nikomu nie chciałem pokazywać.



1 komentarz:

  1. What the hell Kuroko?
    Czy on ma... alergię na Kise? XD
    Z resztą fajnie dobrałaś piątkę klasowych wariatów, coś mi mówi że będzie fajnie:-)
    Czekam na następny, powodzonka w pisaniu;)

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń