[LS] Rozdział piąty

„Jeśli umiesz walczyć o miłość, to masz się czym chwalić. Ale sztuką jest bronienie się przed nią.
Ahh, ale zajebiście wymyśliłem. Brawo ja.”



    Dwa dni później, kiedy tylko rozległ się dzwonek oznaczający koniec zajęć, zgarnąłem moją torbę i wybiegłem jak dziki z klasy, ignorując nawoływania Satoshiego. W momencie kiedy trafiłem na korytarz, zobaczyłem, że w przeciwnym skrzydle ze swojej klasy wybiegł Kise. Zatrzymaliśmy się na moment, tylko po to by spojrzeć na siebie morderczo, a potem w tej samej chwili ruszyliśmy na siebie niczym wściekłe byki.
    W tym samym momencie dotarliśmy do środka korytarza, prawie się ze sobą zderzając. Skręciliśmy w prawo i, łeb w łeb, zaczęliśmy zbiegać ze schodów na parter.
–    Nie przegram z tobą, Aomine-kun!- krzyknął Kise.
–    Nie możesz walczyć z przeznaczeniem, Kise!- krzyknąłem w odpowiedzi.
    Ramię w ramię zeskoczyliśmy z ostatnich czterech stopni schodów, przeturlaliśmy się kilka metrów, po czym zerwaliśmy się z podłogi i ruszyliśmy kolejnym korytarzem.
–    Haaaaa!
–    Aaaaghhh!
–    Huaaaa!
–    Aaaagggg!
    Wrzeszcząc, ścigaliśmy się całą drogę, wciąż żaden z nas nie wychodził na prowadzenie. Skręciliśmy najpierw w prawo, potem znowu prawo i ruszyliśmy biegiem prosto, w kierunku szatni oraz wejścia do sali gimnastycznej numer trzy.
    Drzwi do szatni dopadliśmy w tym samym czasie, razem szarpnęliśmy klamką i, bijąc się ramionami, jednocześnie przekroczyliśmy próg pomieszczenia, padając kolanami na podłogę i podpierając się o nią dłońmi i dysząc jak jakieś stare dziadki.
–    Na... nareszcie jesteś, A... Aomine-kun!- wysapał Kise, patrząc na mnie wściekle.
–    Cze... czekałem na ciebie... Kise...- odsapałem, również wbijając w niego zezłoszczone spojrzenie.
    A potem oboje sapnęliśmy ciężko i zaczęliśmy czołgać się do swoich szafek.
–    Co wy wyprawiacie, nodayo?- rozległ się za nami głos.
    Odwróciliśmy się jak na komendę, wciąż dysząc, i wgapiliśmy się w zielonowłosego chłopaka, który wszedł właśnie do szatni i poprawił sobie okulary na nosie.
–    Nie powinniście tak biegać – stwierdził.- Trening jeszcze się nie zaczął, a wy już jesteście spoceni jak świnie.
–    Daj nam spokój, Midorima-kun – wysapał Kise, otwierając swoją szafkę, która, na nieszczęście, była obok mojej.- Aomine-kun to co innego, ale dla mnie taka rozgrzewka to jak wykonanie kilku kroków!
–    Tsk! Dla mnie to jak stanie w miejscu!- burknąłem, unosząc dumnie głowę.
–    Jesteście żałośni, nanodayo.
–    A ty co?- Spojrzałem na jego dłoń, owiniętą bandażem.- Zamierzasz grać w kosza z połamanymi palcami?
–    Nie są połamane, po prostu to mój sposób na pielęgnowanie ich – odparł z wyższością.- To dzięki temu moje rzuty zawsze trafiają. Ktoś taki, jak ty, nigdy tego nie zrozumie.
    Spojrzałem powoli na Kise. Blondyn wpatrywał się sceptycznie w zielonowłosego, a widząc, że zacząłem się na niego gapić, zarumienił się lekko i uniósł wysoko podbródek.
–    J-ja rozumiem!- burknął.
–    Tsk.- Skrzywiłem się, odwracając od niego twarz i zdejmując z siebie mundurek.
    Cała nasza trójka zaczęła się przebierać. Widziałem, że Midorima i Kise robią to systematycznie – najpierw ściągając jedną rzecz i ubierając jej odpowiednik, potem dopiero drugą. Ja tam się nie pieprzyłem i rozebrałem się do gaci, dopiero wówczas sięgając po strój treningowy.
    No i właśnie wtedy drzwi szatni otworzyły się i do środka zajrzała promieniująca uśmiechem głowa.
–    Ech?- Kise spojrzał na nią z przestrachem. On akurat najpierw zmienił koszulkę i teraz miał zamiar zdjąć spodnie. Zatrzymał się jednak, trzymając w dłoniach zsunięte do połowy tyłka spodnie w takiej pozycji, jakby przymierzał się do zrobienia kupy.
–    Co?- Midorima, który najpierw zmienił spodnie, a teraz zdjął z siebie koszulkę, spojrzał na nas pytająco. Zdjął swoje okulary, więc miał prawo nie wiedzieć, o co chodzi.
    Tymczasem dziewczyna, która zajrzała do szatni, po prostu do niej weszła, podchodząc do Midorimy i stając za jego plecami z jakimś zawiniątkiem w ręku. Była niskiego wzrostu, miała biust w rozmiarze B, czarne włosy do ramion i szaro-niebieskie oczy.
–    Hej, Shin-chan!- zawołała.
–    Iik!- Midorima wzdrygnął się, odskakując od niej. Pospiesznie sięgnął do swojej szafki i wymacał okulary. Założywszy je, spojrzał na dziewczynę i zamrugał, nie dowierzając.- Takao?!
–    Tehe!- Dziewczyna wystawiła do niego język.- Przyniosłam ci bento! Sama je zrobiłam, specjalnie dla ciebie!
–    Nie potrzebuje twojego bento! Co ty tu robisz?! Co ty wyprawiasz?! To męska szatnia!
–    No wiem – zaśmiała się.- Przecież w damskiej bym cię nie szukała, głuptasie!
–    Nie chichocz mi tu!- Midorima poczerwieniał na twarzy.- Czy ty wstydu nie masz, żeby tak włazić do męskiej szatni?! Tu są sami faceci! W dodatku półnadzy!
–    Oj daj spokój!- Machnęła ręką, uśmiechając się i wyraźnie udając zawstydzenie.- Przecież już widziałam cię nago...
–    Nie widziałaś!- krzyknął ze złością.- Dawaj to i zjeżdżaj!- Zielonowłosy wyrwał jej z objęć zawiniątko i cisnął je do swojej szafki.
–    Ochh, dobrze wiem, że nic ze sobą dzisiaj nie wziąłeś, bo liczyłeś na to, że zrobię ci bento!- zaśmiała się Takao.- Nachyl się na chwilę, Shin-chan!- Mogłem przysiąc, że gdzieś obok niej przeleciało właśnie kilka serduszek.
–    Nie! Wiem, że coś knujesz!
–    Oj no, dam ci tylko buziaka na powodzenia! Żeby wszystkie twoje rzuty dzisiaj trafiły do kosza!
–    Wracaj na własny trening, idiotko! I nigdy więcej się tu nie pokazuj!- Midorima zaczął pchać ją w kierunku drzwi, podczas gdy ta zaśmiała się z rozbawieniem.
–    Powodzenia, Shin-chan~!
    W szatni zapadła cisza. Ja już zdążyłem się przebrać, Kise wciąż niepewnie spoglądał na drzwi szatni, podczas gdy Midorima, poprawiwszy swoje okulary, wrócił do swojej szafki i...
    Milczał.
    Wyglądało na to, że miał zamiar udawać, że nic się nie wydarzyło.
–    To była twoja dziewczyna?- zapytałem.
–    Huh?- Spojrzał na mnie wilkiem.- Nie! To sąsiadka.
–    Jest w naszej klasie – odezwał się Kise, w końcu zmieniając spodnie.- To była Kazumi Takao-san, prawda?- Midorima potwierdził kiwnięciem głowy.- Miałem okazję z nią rozmawiać... Jest bardzo sympatyczna!- Ryouta uśmiechnął się lekko, ale zaraz jakby oklapł.- Ale... uhm... nie sądziłem, że taka z niej odważna dziewczyna...
–    Ona nie jest odważna, tylko niepoważna!- warknął Midorima.- W gimnazjum też ciągle robiła takie numery. Lepiej trzymajcie się od niej z daleka.
–    Zazdrosny jest – mruknąłem do Kise.
–    Pilnuje rewiru...
–    Nie jestem! I niczego nie pilnuję!- warknął na nas, ale jego rumieniec tylko potwierdził nasze domysły, więc oboje z Ryoutą pokiwaliśmy z politowaniem głowami.
    Z czasem do szatni zaczęli napływać kolejni rekruci. Próbowałem wymknąć się cichaczem na salę, żeby znaleźć się tam jako pierwszy, ale w tym samym czasie na ten sam pomysł wpadł też Kise, dlatego ostatecznie oboje znaleźliśmy się na niej w tym samym momencie.
    Wkrótce dołączyła do nas reszta. Było nas całkiem sporo, ponad dwadzieścia osób. Wszyscy ustawiliśmy się w szeregu i czekaliśmy, dopóki nie zjawiła się menadżerka klubu.
–    Witam wszystkich na pierwszej lekcji umierania – warknęła, stając przed nami we władczej pozie, zupełnie niekobiecej.- Przez najbliższe dwa tygodnie będziecie tutaj wyciskać z siebie siódme poty, a potem je sprzątać, każdego dnia od nowa, dopóki nie padniecie martwi. Żywych przyjmiemy do jednego z trzech składów: pierwszego, drugiego i magazynowego, ale z tego ostatniego nie zawsze się wraca. Tak więc dwudziestu ośmiu z was rozpoczyna dzisiaj morderczy trening, aby dostać się do drużyny. Jakieś pytania?
    Jeden z chłopaków podniósł dłoń. Kasamatsu skinęła na niego.
–    Czy mamy jeszcze jakąś inną menadżerkę?
–    Dwudziestu siedmiu – poprawiła się Yuuki kilka kopnięć później.- Zacznijcie od trzydziestu okrążeń boiska, potem dwadzieścia pompek na środku, dwadzieścia okrążeń boiska, dziesięć pompek, dziesięć okrążeń i pięć pompek. Wszystko bez przerwy, rozumiemy się? Zaczynajcie!
    Ledwie wydała to polecenie, a ja i Kise ruszyliśmy łeb w łeb przez salę, nie spuszczając z siebie wzajemnie oczu i warcząc na siebie groźnie. Zanim reszta rekrutów w ogóle ruszyła się z miejsca, my już mieliśmy za sobą jedno pełne okrążenie.
    Właściwie to całkiem szybko okazało się, że jestem szybszy i sprawniejszy od Kise. Można by powiedzieć, że na początku byliśmy sobie równi, ale im bardziej się męczyliśmy, tym szybciej spadała stamina Ryouty. Nie do tego stopnia, by był wycieńczony, ale wyprzedzałem go w każdym ćwiczeniu o sekundę czy dwie.
    A kiedy rozegraliśmy mecz... cóż. Ani razu nie wygrał ze mną starcia one-on-one.
–    Jak... jak ty to robisz, Aomine-kun?!- krzyknął do mnie z rozpaczą na koniec treningu, kiedy, zdyszani i skonani, zakończyliśmy mecz wynikiem osiemdziesiąt siedem do sześćdziesięciu czterech.
–    Mówiłem ci już – westchnąłem.- Nie możesz mnie pokonać, Kise. Jedynym, który może mnie pokonać, jestem ja sam.
–    Co to za lamerskie gadanie, nie zgadzam się z tym!- naburmuszył się blondyn.- Jakim cudem nie mogę skopiować twoich ruchów?! Nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło!
–    Zawsze musi być ten pierwszy raz...
–    Nie chcę z tobą żadnych pierwszych razów!- burknął, kiedy wchodziliśmy do szatni. Kise zatrzasnął za sobą drzwi, za którymi rozległ się pełen cierpienia jęk jednego z rekrutów.- Dzisiaj nie byłem po prostu w najlepszej kondycji, to na pewno to! Następnym razem nie dam się pokonać!
–    Proszę bardzo, ale uprzedzam cię, że każdy następny raz skończy się tak samo – oznajmiłem z dumą, rozbierając się.
    Kise burczał coś pod nosem, również zaczynając ściągać z siebie przepocone ubrania. Nie rozumiałem, o co się tak pieklił. Przecież to oczywiste, że nie miał ze mną żadnych szans.
    Zabrałem swój ręcznik z szafki i przeszedłem do części z prysznicami. Ustawiłem się pod jednym, po czym odkręciłem kurki i z westchnieniem rozkoszy przywitałem strumień gorącej wody, która mile pieściła moje ciało.
    Ahh, życie jest piękne. Ja jestem zajebisty, a Kagami lada dzień będzie moja. Jeśli Kise ma ochotę na górę Fudżi, musi załatwić sobie wycieczkę na tę prawdziwą, bo ja mam zamiar zdobyć inne jej szczyty...
    A skoro o wilku mowa, Ryouta właśnie wlazł do łazienki i ustawił się pod prysznicem obok mnie, patrząc na mnie spod byka.
–    Nie rozluźniaj się, Aomine-kun – mruknął.- Jeszcze się nie poddałem. Zbyt wiele mam do stracenia, żebym to zrobił.
–    Możesz pomarzyć – powiedziałem z uśmiechem, przeczesując dłońmi mokre włosy.- Ona będzie moja.
–    Tsk!
    Kise patrzył na mnie ze złością, namydlając się pod strumieniem wody. W pewnym momencie jego wzrok przesunął się po moim ciele od góry w dół, zatrzymując na kroczu. Widziałem, jak blondyn wytrzeszcza oczy, po czym rumieni się lekko i szybko odwraca twarz w drugą stronę.
    Uśmiechnąłem się z wyższością, unosząc dumnie głowę. Oj tak, Kise. Przyjrzyj się uważnie, bo to właśnie TA zatoka tokijska* wkrótce wpłynie w wyspę Honsiu.
    Kiedy wychodziliśmy spod prysznica, odświeżeni i czyści, wypiąłem lekko biodra, idąc szeroko. Ryuota spojrzał na mnie z obrzydzeniem, ale ja tylko znów się uśmiechnąłem, dalej stawiając nogi szeroko i wypinając na zmianę prawe i lewe biodro.
–    … za waszą ciężką pracę dzisiaj.- Jak się okazało, do szatni przyszedł nasz kapitan, Nijimura Shuuzou. Stał pod drzwiami z założonymi na klatce piersiowej rękoma i spoglądając na tych, którzy już się poprzebierali.
    Przerzuciłem ręcznik przez ramię i zacząłem kroczyć w kierunku mojej szafki, kiedy nagle Nijimura podszedł do mnie i, zabrawszy Midorimie ręcznik z bioder, zamachnął się nim na moją skromną osobę.
–    Przestań tym tak, kurwa, machać na prawo i lewo!- wrzasnął, uderzając mnie w krocze.
–    Auuu!- jęknąłem, chwytając się za mojego człona i krzywiąc z bólu.- Za... za co?!
–    Ciesz się, że ci jeszcze nie odpadł! Nie potrzebujesz go podczas treningów, więc trzymaj go między nogami! A teraz przebieraj się, durniu!
    Nijimura sapnął z irytacją, wracając pod drzwi.
–    Ehm... kapitanie?- Midorima, który założył pospiesznie bokserki, spojrzał na Shuuzou.- Mogę z powrotem mój ręcznik?
–    Ta, proszę – mruknął Nijimura.- W każdym razie, wracając do tematu. Ci, którzy po dzisiejszym treningu wiedzą już, że nie dadzą rady, niech się wycofają. Rozumiem, że chcecie być ambitni i w ogóle, ale Akademia Touou przyjmie do drużyny tylko naprawdę silnych zawodników. Także, jeżeli nie macie jakiegoś wyższego celu, to znajdźcie inny klub. Będę przychodził do was przez kilka najbliższych dni i mówił wam to samo, dopóki nie zostanie garstka z was. Wówczas ja, Yuuki i trener zdecydujemy, co z wami zrobimy. To wszystko na dziś, wracajcie bezpiecznie do domu.
–    Tak jest!- krzyknęli wszyscy.
    Shuuzou wyszedł, a wokół rozległy się uniesione szepty. Przebierając się, słyszałem, że kilka osób dyskutuje o zrezygnowaniu. Skrzywiłem się lekko. Co za cieniasy. Musieli trochę pobiegać na treningu i już mają dosyć...
–    Możecie mi powiedzieć, z łaski swojej, co to dzisiaj było na treningu?- fuknął Midorima w kierunku moim i Kise. Obaj spojrzeliśmy na niego z ponurymi minami.
–    O co ci chodzi, Midorima-kun?- mruknął Ryouta.
–    Non stop wyrywaliście wszystkim piłkę, o to chodzi!- warknął zielonowłosy, poprawiając swoje okulary.- Przez was w ogóle nie mogłem pokazać naszej menadżerce mojego potencjału! Po dzisiejszym treningu zamierzałem dostać się do pierwszego składu, a wy wszystko zrujnowaliście!
–    Tsk. Taki ktoś, jak ty, tego nie zrozumie – burknąłem, zakładając koszulkę.
–    To mi wyglądało, jakbyście ze sobą rywalizowali.- Midorima zmierzył nas spojrzeniem.- Po co to robicie? Rozumiem, że chcecie dostać się do drużyny, ale nikt nie dostanie się tam pierwszego dnia!
–    Ale przed chwilą mówiłeś...- zaczął Kise, marszcząc brwi.
–    Wiem, co mówiłem!- Zielony poprawił swoje okulary.- Więc? Po co te chore rywalizacje?
–    Po prostu rywalizujemy o uczucia tej samej dziewczyny – powiedział Ryouta, spoglądając na mnie niechętnie.- Ona gra w kosza w damskiej drużynie, więc postanowiliśmy zaimponować jej naszą grą i podbić jej serce. Wygra lepszy...
–    Dziewczynę, nodayo?- Midorima popatrzył na nas, marszcząc brwi.- Nie widziałem żadnej dziewczyny na naszym treningu.
–    Tak, bo wiesz, ona w tym czasie...!- zaczął z uśmiechem Ryouta, jednak umilkł, mrugając niepewnie i spoglądając na mnie.- Ona... no... miała swój trening.
–    Swój trening?- Midorima westchnął.- Więc próbowaliście zaimponować dziewczynie, która w czasie waszej głupiej rywalizacji sama miała trening? Gdzie tu jest sens?
–    Noo...- zacząłem, zastanawiając się nad tym.
–    Yy...- Kise zmarszczył brwi.- No...
–    Bo widzisz, Midorima...- mruknąłem, drapiąc się po głowie.
–    Chodzi o to...- Ryouta zagryzł wargę.- N-no wiesz! Musimy przygotować się do prawdziwej rywalizacji, którą będzie oglądać!
–    Właśnie!- Pstryknąłem palcami i pokiwałem głową.
    Midorima patrzył na nas dziwnie, wodząc spojrzeniem ode mnie do Kise. Na koniec westchnął tylko ciężko, pakując swoje rzeczy. Bez słowa wyszedł z szatni. Spojrzeliśmy na siebie z Ryoutą i jednocześnie wzruszyliśmy ramionami.
    Widać zarówna ja, jak i Kise, byliśmy przyzwyczajeni do takich dziwaków.







* zatoka tokijska z lotu PTAKA przypomina penisa xD

2 komentarze:

  1. Zostawię tu komentarz, mimo wszystko!
    Brawo Aomine. Zostaniesz poetą. Na 100%. Kagami oszaleje i wgl na punkcie twojego dużego... ego.
    Czasami miłość boli, a że w kroczu... zdarza się? ;)
    Rozdzialik jak zwykle mega, ja nadrabiam zaległości (i w opowiadaniach i w anime- w końcu obejrzałam KnB) i nie mogę się nadziwić, coraz lepiej piszesz :3
    Weny i wszystkiego~

    ~Rin Akashi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jedyny komentarz, więc cieszę się, że go zostawiłaś xD
      Cieszę się, że obejrzałaś animca! c: Świetny, prawda? *-* Tyle bishów ♥

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń