[MU] Rozdział piętnasty


    Silniki Bianci w locie okazały się być cichsze, niż się tego spodziewałem.
    Marco miał rację, że na początku samolot ten może mi się wydać „niesforny”. Nie od razu byłem w stanie wczuć się w jego ciężar i do niego dopasować, co chwila opadałem kilka metrów z wytyczonej trasy, w dodatku przez jakiś czas nie mogłem utrzymać poziomu i raz po raz czy to lewe, czy prawe skrzydło opadało delikatnie ku dołowi.
–    Jak nerwy, Jean?- usłyszałem nieco zagłuszony głos Farlana w słuchawkach przymocowanych do kasku.
–    Na razie nie jest tragicznie, panie poruczniku – wybąkałem, zastanawiając się, czy to mój brzuch wydaje z siebie takie przerażające dźwięki, czy może Bianca jest gdzieś jednak uszkodzona. Ostatecznie jednak stwierdziłem, że to tylko mój brzuch.
–    Obecnie znajduję się trzy kilometry przed tobą, jesteś w stanie mnie dostrzec?
    Wytężyłem wzrok, wpatrując się w ciemne niebo za przednią szybą. Dostrzegłem w oddali migoczące czerwone światełko – znak od Farlana.
–    Tak, panie poruczniku – rzuciłem do mikrofonu.
–    Dobrze. Wiesz, Jean, możemy mieć nadzieję, że ta operacja nie będzie wymagała mojej ingerencji, ale nasi przeciwnicy są nie tylko ostrożni, ale i całkiem sprytni. Na dziewięćdziesiąt pięć procent wyślą za mną oddział, będą też patrolować dalsze okolice, wobec czego istnieje taka możliwość, że cię zauważą. Chcę, żebyś pamiętał, że przede wszystkim musisz powstrzymać się przed paniką. To będzie ciężkie, bo znajdziesz się pod ogromną presją, ale postaraj się skupić na swojej misji. To pewnego rodzaju nieszczęście, że wysyłamy cię licząc na to, że nie zostaniesz spostrzeżony na tle nocnego nieba, więc niestety nie będziesz miał możliwości wezwania posiłków. Zresztą i tak większość naszych walczy teraz na północno-wschodnim froncie...
–    Chciałby pan teraz tam być?- zapytałem mimowolnie.
–    Proszę?
–    Och, przepraszam... Po prostu zdawało mi się, że słyszę żal w pana głosie.
–    Ach, rozumiem. Nie przejmuj się tym, Jean, w gruncie rzeczy masz rację. Nie bierz tego do siebie, po części cieszę się, że mam możliwość dopomóc ci w misji, ale mimo wszystko sytuacja na wschodzie jest bardzo nieciekawa. Moja duma żołnierza oraz honor każą mi walczyć tam wraz z moimi przyjaciółmi.
–    Czy... mogę o coś zapytać, panie poruczniku?
–    Zezwalam.
–    Nigdy nie miał pan wątpliwości co do... zawierania przyjaźni w wojsku? Czy nie przeszkadza panu... no wie pan, ból po utracie kogoś bliskiego.
–    Cóż...- W głośnikach rozległo się ciche, długie westchnienie.- Możesz uznać moje poglądy za staroświeckie, ale wierzę, że nasze życie na ziemi nie jest jedynym, które mamy do przeżycia. Nieważne, jak przesrane mamy na tym świecie, nieważne, czy to wojna, czy jakiś paskudny wirus odbiera nam bliskich... Tak, czy tak – będziemy cierpieć zawsze. Wiem, co sobie myślisz, Jean. W wojnie nie ma miejsca na miłość i przyjaźń, każdy powinien dbać o własne życie. Ale zastanów się: jeśli nie masz nikogo bliskiego po swojej stronie, na koniec umierasz zupełnie sam, ze świadomością, że nie zaznałeś szczęścia w życiu, jakie może przynieść tylko więź z drugim człowiekiem. Z kolei jeśli masz przyjaciela, jeśli masz bliskie ci osoby, to nawet gdy umrą przed tobą i przychodzi twoja kolej, możesz wspominać, jak wiele z nimi przeszedłeś, jak szczęśliwy byłeś wśród nich. Nie wiem, co dzieje się z nami po śmierci, ale jeśli istnieje niebo, to wierzę, że czekają już w nim moi starzy przyjaciele. I wiesz, Jean... zamierzam ich powitać z uśmiechem na twarzy i powiedzieć im, jak wiele zdążyłem zrobić, by naprawić świat dla tych, których zostawiłem za sobą.
    Milczałem, nie potrafiąc znaleźć na to godnej odpowiedzi. Gdy poznałem Farlana, miałem go po prostu za sympatycznego, prostego żołnierza, wyróżniającego się talentem i predyspozycjami do bycia wspaniałym porucznikiem i dowódcą. Nie przypuszczałem, że jest zdolny do takich przemyśleć, do snucia tak głębokich wniosków – jego słowa mimo woli poruszyły moje serce, sprawiły, że drgnęło ono niespokojnie.
    „Jak wiele zdążyłem zrobić, by naprawić świat dla tych, których zostawiłem za sobą”. W innych okolicznościach pewnie nie przejąłbym się moją potencjalną porażką. Jednak gdy pomyślałem o czekających na mnie Marco, Bertholdcie, a nawet Reinerze... gdy wyobraziłem sobie ich twarze, gdy przypomniałem sobie ich uśmiechy, zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę zawalić tej misji – że naprawdę muszę dać z siebie wszystko. Nie dlatego, by wydłużyć moje własne życie, ale po to, by właśnie im dać na to szansę.
–    Chodzi o Marco?- głos Farlana wyrwał mnie z zamyślenia.
–    Ech? Co?- bąknąłem nerwowo, zapominając o grzeczności.
–    Daj spokój, już za późno, żeby to ukrywać.
–    Och... ee...- Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Nie było przecież czego ukrywać! To znaczy, jasne, porucznik Church mógł pomyśleć swoje na widok tamtego pocałunku – każdy by pomyślał – ale przecież to nie było tak!
    Szanowałem mojego instruktora. Brałem go za wzór, darzyłem go zaufaniem i sympatią... nie sądziłem, że to mogło być coś więcej. Nawet jeśli nigdy nikogo nie kochałem, ani nie byłem zakochany, wątpiłem, bym czuł to właśnie teraz. Dlaczego więc pocałowałem Marco?
    Diabli wiedzą...
–    Wiesz, Marco mówił mi, że jesteście teraz parą, ale szczerze mówiąc, nie uwierzyłem mu – zaczął spokojnie Farlan, w jego głosie dało się czuć nutkę rozbawienia.- To przez to, że znam go aż za dobrze i wiem, że jest fatalnym kłamcą. Sądziłem, że na sto procent skłamał, bo ma mi za złe to, co zrobiłem w przeszłości i, oczywiście, nie winiłem go za to. To, co zrobiłeś na hali... cóż, bardzo mnie zaskoczyło.
–    Przepraszam...- Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. Czułem, jak moje policzki pieką niemiłosiernie, a dłonie drżały tak bardzo, że już w ogóle nie byłem w stanie utrzymać skrzydeł Bianci w równej linii.
–    Och, nie masz za co, Jean – parsknął śmiechem Church.- Poczułem ukłucie zazdrości, ale zasłużyłem na to. Od dawna jesteście razem?
–    N-n...n-nie...- wyjąkałem, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
–    Przypuszczam, że nie wiesz, co stało się między mną a Marco?- Moje milczenie było dla niego najwyraźniej odpowiedzią. Znów usłyszałem jego westchnienie, tym razem głośniejsze.- No cóż, teraz to i tak nie ma znaczenia. Marco nie jest typem faceta, który odegra się na byłym za to, że go zranił. Wierzę, że skoro wybrał ciebie, Jean, to znaczy, że naprawdę coś do ciebie czuje. Na pewno zdążyliście się do siebie zbliżyć w czasie twojego szkolenia. W wojsku  nie ma wielu kobiet, więc większość z nas tego nie potępia, choć i tak udajemy, że związki homoseksualne nam przeszkadzają. Nie chcę jednak, żebyś zrozumiał mnie źle: nie próbuję zagrozić ci, czy ostrzec, że będę próbował odbić ci twojego chłopaka. Pewnie i tak nie mam już na to szans. Ale chcę cię przestrzec przed tym, by go nie ranić. Marco potrafi być aniołem i jest w stanie wybaczyć drugiemu człowiekowi wiele... ale zdrady i kłamstw nie znosi. Lubię was obu i zależy mi na szczęściu Marco, ponieważ mimo rozstania nadal coś do niego czuję. Dlatego chcę, żebyś o niego zadbał, Jean. Możesz to dla mnie zrobić?
–    Mhm – mruknąłem cicho, niemal automatycznie. Właściwie tym sposobem potwierdziłem Farlanowi, że ja i Marco jesteśmy razem, ale i tak o to nie dbałem. W końcu Marco chciał „pozbyć” się Churcha, więc właściwie to nic groźnego, że utwierdziłem go w przekonaniu, iż jesteśmy parą. Po prostu po tym, co powiedział, zacząłem zastanawiać się, jaki Farlan miał powód, by skrzywdzić kogoś takiego jak Bodt.
    Ale, oczywiście, zapytanie o to byłoby już zdecydowanie nie na miejscu.
–    Dziękuję, panie poruczniku – dodałem po krótkiej chwili milczenia.- Za bycie ze mną szczerym i... za zrozumienie.
–    Nie ma za co, Jean – odparł. W tonie jego głosu mogłem wyczuć, iż się uśmiechnął.- A teraz skupcie się, szeregowy – dodał już poważniej.- Coraz bardziej zbliżamy się do terenów wroga. Jaki jest twój plan?
    Wziąłem głęboki oddech, odsuwając wszystkie myśli na bok i przywołując tylko wspomnienie mapy, przedstawionej mi tego ranka przez kapitana i podporucznika.
–    Na północnym wschodzie są trzy sekcje zaopatrzenia wroga, jedna oddalona od drugiej o osiem kilometrów w kierunku północy. Zasięg wybuchu zrzuconej bomby wynosi plus-minus osiemset metrów. Trafienie w sam środek jest moim celem.- Choć może zabrzmiało, jakbym był zbyt pewny siebie, nie zamierzałem się poprawiać. Nie chciałem mówić głośno na pocieszenie, że mogę trafić dwieście metrów dalej, a i tak budynek zostanie zniszczony. Planowałem trafić idealnie.- Po zrzuceniu bomb udam się dalej na północny wschód, jak najdalej od sił wroga, a gdy upewnię się, że zdołałem im uciec, zawrócę do bazy.
–    Co musisz wziąć pod uwagę zanim zrzucisz bombę?
–    Ciężkość ładunku. Prędkość i wysokość samolotu. Prędkość i kierunek wiatru.
–    Dobrze. Poradzisz sobie, Jean. Przerabiałeś to już tyle razy, że nie ma mowy o porażce.
–    Przerabiałem tylko teorię – westchnąłem nie bez żalu.
–    Lepiej jest najpierw sprawdzić teorię, niż próbować od razu praktyki – powiedział Farlan.- Postaraj się zachować teraz pełne skupienie. Teraz zaczyna się twoja misja, Jean.
    Przełknąłem ciężko ślinę i skinąłem głową, choć porucznik nie mógł tego zobaczyć. Po charakterystycznym urywanym dźwięku zrozumiałem, że Farlan przerwał połączenie. Byłem mu za to poniekąd wdzięczny, bo dzięki temu bez krępacji mogłem westchnąć, nie starając się ukryć drżenia.
    Mogłem zacząć moją misję.

***

    Niepokojącą wiadomość o nadlatującej wrogiej formacji otrzymałem niecałe czterdzieści minut po zakończeniu rozmowy z Farlanem. Porucznik Church wykrzyczał krótką komendę, bym trzymał się planu i uważnie obserwował niebo, by uniknąć starcia z nieprzyjaciółmi. Według jego informacji, kiedy zaczął zbliżać się do zajętych terenów, w pościg za nim wyruszyły cztery samoloty. To całkiem dużo, jak dla pojedynczego pilota. Albo nasi wrogowie dysponowali o wiele większą ilością podniebnych maszyn, niż nam się wydawało, albo byli po prostu nieostrożni.
    Od tej pory nie miałem już możliwości kontaktu z Farlanem, gdyż porucznik musiał na bieżąco informować o swoim stanie główną centralę. Myśl, że także i on nie ma możliwości wezwania posiłków, a zmuszony jest radzić sobie w o wiele niebezpieczniejszej sytuacji niż ja, nieco dodawała mi sił. Przez wzgląd na Marco moja ocena Farlana nieznacznie spadła, jednak nie zmieniało to faktu, że mężczyzna ten był wspaniałym wzorem żołnierza i także z niego mogłem brać przykład. Co prawda on był znacznie bardziej doświadczony niż ja, ale radził sobie – musiał. I ja też musiałem.
    Pchając nieznacznie wolant Bianci, zacząłem ostrożnie obniżać lot – nie za bardzo, by nie zostać dostrzeżonym. Wiadome było, że im wyżej się znajduję, tym mniejszy samolot się wydaje i ciężej jest go dostrzec wśród gwiazd, tym bardziej że wypolerowany kadłub Bianci odbijał ich blask.
    Samolot, którym leciałem był niczym czarna dziura w przestrzeni kosmicznej – tylko wprawne oko i uważna obserwacja mogły pomóc, by ją dostrzec.
–    Czeka nas ważne zadanie, Bianco – rzuciłem mimowolnie, wpatrując się w oddalone o około dwadzieścia kilometrów światła ognisk. To właśnie tam zmierzałem, to tam miałem zaraz spuścić bomby.- Nie zawiedziesz mnie, prawda? Robimy to dla twojego przyjaciela, Marco. Jeśli chcemy do niego wrócić, musimy zrobić to jak należy. Na pewno chcesz, żeby był z ciebie dumny, no nie?- Uśmiechnąłem się lekko poniekąd z prawdziwości moich słów, a poniekąd z ich głupoty. Gadanie do samolotu było dość śmiesznie, ale mogłem założyć się, że po powrocie Marco poklepie kadłub Bianci, a może i nawet się do niego przytuli...
    Bianca oczywiście milczała. Sam nie wiem, czy spodziewałem się jakiegoś znaku z jej strony – cichego stuknięcia, czy może wręcz przyciszenia silników do granic możliwości. Wiadomym było, że prędzej czy później ktoś na pewno usłyszy nadlatujący samolot. Pytanie, jak wiele czasu im zajmie przygotowanie ich maszyn do pościgu...?
    Coraz bardziej zbliżałem się do celu, a moje serce coraz mocniej biło w klatce piersiowej, niczym ptak próbujący wydostać się z ciasnej klatki. W gardle mi zaschło, poczułem zimny dreszcz na plecach, wzrokiem gorączkowo przesuwałem po najbliższym terenie. Kierunek obrałem prawidłowy, kąt się zgadzał... gdzie te cholerne budynki?!
    Głośny i bardzo długi sygnał przypominający ten z okresu, w którym modne były wyścigi samochodowe, rozbrzmiał niespodziewanie wśród nocy, zagłuszając nawet silniki Bianci. W obozowisku wroga wybuchła wrzawa, widziałem poruszających się w pośpiechu ludzi, na tej wysokości przypominających ledwie maleńkie punkciki. Było już za późno, zauważyli mnie.
    Podskoczyłem lekko w fotelu, siadając wygodniej i drżącymi dłońmi znów popychając wolant, by obniżyć lot. Długa podróż sprawiła, że zdążyłem ścierpnąć, teraz jednak nie było mowy o narzekaniu i myśleniu o ciepłym, wygodnym łóżku.
    Pojedynczy żołnierze na ziemi próbowali wycelować we mnie karabinami. Nie miałem czasu myśleć o tym, jak niedorzeczny był ten pomysł, skupiłem się zaś na obraniu celu – solidnie zbudowany budynek z zaopatrzeniem wroga. Według naszych zwiadowców wyróżniały się one spośród innych, wybudowanych na szybko siedzib, ponieważ miały za zadanie uchronić prowiant i prochy strzelnicze przed niekorzystnym działaniem natury. Dzięki temu szybko dostrzegłem pierwszą niewysoką budowlę z czerwonej cegły, której dach pieczołowicie osłonięto deskami.
–    Dasz radę, Jean, dasz radę!- krzyknąłem do siebie w panice, przyciskając guzik otwierający drugie podwozie, w którym umieszczono trzy bomby. Bianca mogła pomieścić ich łącznie siedem, jednak im więcej ich miała, tym wolniejsza się stawała – a tutaj trzeba było działać szybko. Kapitan wspominał, że jeśli nie uda mi się trafić wszystkich trzech budynków, to nie będzie tragedia. Zniszczenie nawet jednego oznaczało brak pożywienia i niezbędnych środków do obrony dla prawie trzydziestu tysięcy osób.
    Musiałem zadbać o to, by ten „rzut” był celny – jeśli nie trafię idealnie, żołnierze szybko ugaszą pożar i uratują część zbiorów. Trafienie w sam środek, albo chociaż z różnicą stu, dwustu metrów, oznaczało wysadzenie w powietrze wszystkiego, bez możliwości odzysku.
–    Dajmy z siebie wszystko – wyszeptałem do Bianci, na moment zamykając oczy. Kiedy ponownie je otworzyłem, silnie popchnąłem wolant i wpatrzyłem się w ekran przedstawiający wysokość samolotu. Jeszcze dwadzieścia... szesnaście... dziesięć... trzy kilometry. Jeszcze tylko jeden...!
    Wiedziałem, że samoloty wroga już wyruszają z pobliskiego placu, mogłem dostrzec je kątem oka. Nie rozpraszałem się jednak, uparcie obliczając w myślach kolejne warunki – wysokość samolotu i prędkość ustawione, biorąc pod uwagę tonową ciężkość każdej bomby oraz kierunek i siłę wiatru, powinienem spuścić ładunek na dwieście metrów przed przelotem tuż nad budynkiem...
    Dwieście metrów... dwieście metrów... Przy prędkości samolotu ciężko jest obliczyć, jak wiele pozostało do danego punktu, wszystko to musiałem robić na oko – a do tej pory uczyłem się tego tylko z pomocą mapy.
    W rzeczywistości wyglądało to znacznie gorzej.
    Wokół zaczął rozbrzmiewać dźwięk obcych silników, a wkrótce na ekranach przedstawiających obraz z kamer zamontowanych z tyłu samolotu dostrzegłem wzbijające się w powietrze trzy samoloty, czwarty ruszał już z pasu startowego. Zagryzłem mocno wargę, jedną ręką trzymając kurczowo wolant, drugą zawieszając nad czerwonym przyciskiem, który lada chwila miał sprowadzić zniszczenie na najbliższe osiemset metrów terenu pode mną.
    Gdy usłyszałem strzał, a niecałe trzysta metrów po mojej lewej stronie mignął mi szybujący pocisk, serce podskoczyło mi do gardła, a dłoń mimowolnie opadła na guzik.
    Niech to szlak, za wcześnie!
    Z przerażeniem wsłuchiwałem się w dźwięk spadającej bomby – brzmiał on inaczej, niż sądziłem. Był bardzo głośny i jakby rzeżący, przypominał trochę dźwięk startującego samolotu.
    Nie mogłem go już zatrzymać... Mogłem jedynie przyspieszyć i skręcić gwałtownie w prawo, by nie pozwolić przeciwnikowi za mną na wymierzenie we mnie kolejnego pocisku.
    Z dołu dobiegł mnie potężny odgłos wybuchu, cienie na ziemi pochłonęła fala ognia. Nie miałem czasu sprawdzić, czy zasięg był na tyle duży, by uszkodzić budynek z prowiantem, moim priorytetem był teraz kolejny, oddalony o osiem kilometrów.
–    Muszę trafić, muszę trafić, kurwa! Muszę trafić!- krzyczałem sam do siebie, czując napływające do oczu łzy. Nie były one spowodowane smutkiem, czy żalem, a raczej gniewem i niezadowoleniem – czułem, że w przypadku pierwszej bomby zawiodłem wszystkich, całe moje wojsko, łącznie ze mną samym.
    Kolejne pociski przelatywały z każdej możliwej strony. Starałem się nie trzymać jednego schematu i nie skręcać co chwila w prawo i lewo, prawo i lewo, ciągle powtarzając te same ruchy – nie mogłem pozwolić, by opanowała je rutyna, inaczej wróg szybko obrałby odpowiedni kierunek i wystrzeliłby wręcz idealnie. Ze względu na to raz mocniej skręcałem w prawo, raz wznosiłem się wysoko w górę, to znów mocno obniżałem lot.
    Manewry te ratowały mi życie, ale jednocześnie utrudniały zadanie – nie byłem już w stanie wycelować idealnie rzutu bomby. Byłem zbyt wysoko i leciałem za szybko, by odpowiednio się przyszykować. Pozostawało mi jedynie po prostu wcisnąć ten cholerny guzik, kiedy uznam to za słuszne.
    Mimowolnie zamknąłem oczy i jęknąłem głośno, gdy mocno uderzyłem otwartą dłonią czerwony przycisk. Po raz kolejny usłyszałem dźwięk spadającej bomby.
    Nagłe i silne drżenie lewego skrzydła Bianci przeraziło mnie. Wyjrzałem przez okno, ale niczego nie zobaczyłem – dopiero gdy odwróciłem głowę przed siebie, ujrzałem pocisk, pozostawiający za sobą subtelną smugę dymu. Nie trafił Bianci, ale brakowało naprawdę niewiele, prawdopodobnie otarło się o nią wytworzone przez pocisk ciśnienie.
    Błyskawicznie chwyciłem za wolant i obniżyłem własny lot o kilometr. Kolejne pociski przepływały salwami obok mnie, było ich coraz więcej i zdawały się być coraz szybsze, coraz silniejsze. Im dłużej pozostawałem w okolicy, tym większe sprowadzałem na siebie niebezpieczeństwo.
    Ale nie mogłem się teraz wycofać. Jeszcze jeden budynek, tylko jeden...!
–    Kirstain, słyszysz mnie?! Tutaj porucznik Church, zgłoś się!
–    Tak, panie poruczniku, zgłaszam się!- krzyknąłem gorączkowo.
–    Jak wygląda twoja sytuacja?!
–    Jeszcze jeden budynek z zaopatrzeniem, panie...!
–    Nie o to pytam, ty skończony durniu! Pytam o wrogów! Ilu za tobą wysłali?!
–    Cztery samoloty! S-strzelają do mnie...!
–    Wycofuj się, szeregowy! Pilnuj swojego tyłu, nie mogą cię trafić!
–    A-ale panie poruczniku, ostatni budynek...!
–    Pieprzyć ten budynek, kurwa! Martwy na nic nam się nie przydasz, potrzebujemy cię!
–    Kiedy ja nawet nie wiem, czy udało mi się zniszczyć tamte, ja MUSZĘ wystrzelić tę ostatnią bombę!- krzyknąłem w panice.
–    Masz wykonać mój kurewski rozkaz, bez dyskusji!- wrzasnął wściekle Farlan.- Jesteś tylko pieprzonym szeregowym i nie masz tu NIC do powiedzenia, rozumiesz?! Mam w dupie twoje zdanie! Albo natychmiast kończysz misję, albo kończysz ją martwy, nieważne, czy zginiesz na terenie wroga, czy na naszym krześle elektrycznym!
    Umilkłem na długi moment, z przerażeniem wpatrując się w ostatni budynek, do którego zbliżałem się w zastraszającym tempie. Tylko jedna bomba... nawet jeśli nie trafię idealnie, wróg i tak poniesie straty choćby w postaci kilkorga ludzi znajdujących się w obrębie ośmiuset metrów... Byłem już tak blisko, nawet jeśli nie miałem dogodnej pozycji...
–    Rozkaz, panie poruczniku!- krzyknąłem przez ściśnięte gardło, niemal z żalem wciskając przycisk zamykający drugie podwozie.- Udaję się na północny wschód, by zgubić wroga.
–    Zrozumiałem. Do zobaczenia w bazie.
    To krótkie pożegnanie zakończyło naszą łączność. Byłem zły na siebie, że zdenerwowałem Farlana, że nie zachowałem się jak odpowiedzialny żołnierz. Przekroczyłem granicę, a przecież byłem tylko szeregowym – zapewne spotka mnie za to kara, ale nie dbałem o to. Najwyraźniej mi się należało – nawet jeśli moim zdaniem straciłem niepowtarzalną szansę na to, by jeszcze bardziej pogrążyć wrogie siły.
    Odrzuciłem na bok wszystkie myśli, skupiając się na obecnej chwili. Jakby nie patrzeć, moja misja nie została zakończona zupełnie – musiałem jeszcze uciec nieprzyjaciołom i, przede wszystkim, przeżyć.

3 komentarze:

  1. Wow, taka akcja *.*
    Farlan jednak jest człowiekiem xD
    Super rozdział ;)
    Pozdrowionka i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Yo! Wróciłam po tygodniowej nieobecności i patrze a tu.ojojo piękne i cudowne rzeczy jak zawsze ^^ skąd ty kobieto bierzesz tak genialne pomysły?
    Pozdrawiam ~yuukifan

    OdpowiedzUsuń
  3. Boooze czytalam to z takimi emocjami, ze aż sama byłam zaskoczona. Umiesz opisywać takie sceny, wszystko klarownie mogłam sobie wyobrazic. Bardzo emocjonujący rozdział, czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń