[MU] Rozdział szesnasty


    Choć nie wiedziałem jeszcze ile życia mi zostało, i jak wiele w nim momentów przeżyję, już teraz byłem pewien, że najbardziej emocjonujące chwile miałem właśnie tej nocy, kiedy wyruszałem na pierwszy w moim życiu szturm.
    Prawdę mówiąc nie bardzo wierzyłem, że uda mi się uciec aż czterem samolotom, i to w dodatku pod wręcz masowym ostrzałem, ale szybko przekonałem się, że mogę zaufać Biance i całkowicie powierzyć jej moje życie – była szybka i cicha, a po spuszczeniu tamtych dwóch bomb pilotowało się ją znacznie lepiej, sprawniej. Zgubienie nieprzyjaciół w prawdzie wymagało czasu, ale ostatecznie okazało się być niemalże łatwe – zwłaszcza, że wciąż towarzyszyła mi noc.
    Po tym, jak minąłem wrogie siły, jeszcze przez kilkadziesiąt kilometrów kierowałem się na wschód, by następnie powoli zatoczyć koło i skierować się delikatnym łukiem na południowy zachód, do bazy. Nie traciłem jednak czujności i nie zamyślałem się, wciąż wzrokiem patrolując okolicę, szukając wrogów. Z tej odległości nie widziałem już płonących świateł ich obozowiska, jednak na początku ucieczki, kiedy zataczałem łuk, mimowolnie spojrzałem z rozgoryczeniem w kierunku miejsc, na które spuściłem bomby.
    Zawrzała we mnie złość, ale także i radość. To pierwsze spowodowane było faktem, że wciąż posiadałem nieużytą bombę, a trzeci punkt zaopatrzenia wrogów nadal stał, nienaruszony. Było jednak coś, co mnie uszczęśliwiło – wyglądało na to, że jeden z budynków został doszczętnie zniszczony, trafiony bombą w samo centrum. Nie byłem pewien, jak wyglądała sytuacja z pierwszym budynkiem, ponieważ był za bardzo oddalony, ale płonący w oddali ogień i lejące się wysoko strumienie wody nieco podniosły mnie na duchu.
    Teraz, wracając wśród odgłosów jedynie silnika Bianci, czułem się spokojniejszy, mógłbym powiedzieć, że wręcz zrelaksowany. Udało mi się wyrównać lot i utrzymać skrzydła samolotu w ładnym poziomie. Moja podróż, tak jak powiedział Marco, stała się przyjemna. Sunąłem po niebie, jakbym płynął, mając nad głową setki tysięcy, miliony, albo i miliardy gwiazd. Ludzie napisali wiele poematów, i wiele pięknych opisów nocnego nieba, i choć czytając je, podobały mi się, to właśnie w tym momencie uświadamiałem sobie, jak wiele prawdy w nich zawarto.
–    Wracamy do Marco, Bianco – powiedziałem z lekkim uśmiechem, mimowolnie lekko poklepując ją po panelu.- Świetnie się spisałaś.
    Prawie zawału dostałem, kiedy ku mojemu zaskoczeniu coś za mną cicho zarzęziło. Wytrzeszczyłem oczy w kierunku ekranów przedstawiających obraz z kamer umiejscowionych na tyle kadłuba, a potem rozejrzałem się po bokach, ale nie dostrzegłem niczego podejrzanego. Nie wydawało mi się też, bym w czasie mojej misji uszkodził Biancę.
    Albo to drobna usterka, która wyjdzie na jaw w czasie przeglądu, albo Bianca...
    Co za głupota, Jean...
–    Szeregowy Jean Kirstein do centrali, proszę o odbiór – rzuciłem do mikrofonu, połączywszy się z centralą w bazie.
–    Tu centrala, szere...
–    Jean, nic ci nie jest?! Wracasz już?! Jesteś cały?! Udało ci się?! Opowiadaj, jak było!- Spiąłem się odruchowo i zarumieniłem lekko, kiedy w słuchawkach rozległ się znajomy kobiecy krzyk.
–    Petra, do cholery, zachowaj trochę powagi, to nie przedszkole, tylko centrala!- Dało się słyszeć nieco oddalony, pełen irytacji męski głos.- I odsuń się od tego mikrofonu, pozwoliłem ci tu przyjść tylko dlatego, że obiecałaś mi paczkę papierosów!
–    Jean, jesteś tam?!- Sierżant Ral najwyraźniej zupełnie ignorowała mężczyznę pełniącego służbę w centrali.
–    T-tak, jestem – powiedziałem, wzdychając z ulgą.- Miło panią słyszeć, pani sierżant.
–    Oooch, Jean!- jęknęła Petra jakby rozczulona.- Tak się o ciebie martwiłam! Nic ci nie jest? Poradziłeś sobie? Dajesz radę z Biancą?
–    Wszystko w porządku, pani sierżant – odparłem.- Zgłaszam się, by zdać raport...
–    Zaczynaj, szeregowy – tym razem to męski głos odezwał się w słuchawkach.- Określ swoją sytuację.
–    Znajduję się około dwieście kilometrów od bazy, wyrównałem kierunek do północnego. Misję zakończyłem, niszcząc w zupełności jeden punt zaopatrzenia wroga... co do drugiego nie jestem pewien – przyznałem, czując na twarzy wypieki.- Zanim dotarłem do trzeciego, otrzymałem rozkaz odwrotu od pana porucznika Churcha. W pościg za mną ruszyły cztery samoloty, zgubiłem je godzinę i dwadzieścia minut temu. Bianca... ehm, to znaczy mój samolot nie doznał żadnych zewnętrznych uszkodzeń.
–    Dobra robota, szeregowy.- Choć nie uważałem, bym zasłużył na słowa pochwały, poczułem w sercu przyjemne ciepło i nieznacznie rosnącą dumę.
–    To była świetna robota, Jean!- odezwała się także sierżant Ral.- Zuch chłopak, wiedziałam, że sobie poradzisz! Nie myśl jednak, że to koniec! Widzimy się jutro podczas kolejnych zajęć!
–    Tak jest, pani sierżant – powiedziałem, uśmiechając się szeroko.
–    Wracajcie do bazy i parkujcie w hali siódmej, samolot zostanie oddany do przeglądu mechanikowi.
–    Głąbie, przecież Jean sam potrafi zrobić przegląd!- dosłyszałem stłumiony głos Petry.
–    Idź już stąd, dziewucho, i nie zawracaj mi dupy!- warknął mężczyzna.- Szeregowy Kirstain! Rozłączam się, kieruj się prosto do bazy.
–    Ach, tak jest! Ehm... p-proszę pana?
–    O co chodzi?
–    Czy... są jakieś wieści od pana porucznika Churcha? Nie mam z nim kontaktu odkąd wydał mi rozkaz powrotu...
–    Tym się nie przejmujcie, pan porucznik to nie dziecko, i o siebie zadbać potrafi. Bez odbioru.
    Cichy trzask oznaczał zakończenie rozmowy. Westchnąłem cicho, mimo wszystko czując lekki niepokój. Oczywiście, wierzyłem, że Farlan to znakomity pilot i świetny żołnierz, ale jednak wolałbym usłyszeć jego głos i przekonać się osobiście, że nic mu nie jest.
–    Przynajmniej na coś się przydałem – mruknąłem do siebie.- Może nie wyszło tak pięknie, jak to sobie wyobrażałem, ale... nie zawaliłem zupełnie.
    Cóż... nie było to może na ten moment najlepsze pocieszenie, ale jako tako pozwalało mi myśleć, że kapitan i reszta będą na tyle zadowoleni, by zaufać mi i powierzyć kolejne misje.
    Do bazy dotarłem szybciej, niż sądziłem – zapewne nieświadomie przyspieszyłem, chcąc jak najszybciej zobaczyć się zresztą. To uczucie wprawiało mnie po części w stan euforii, a po części w przerażenie – ja, który od początku tak nienawidziłem świata i stroniłem od ludzi, teraz cholernie chciałem ich zobaczyć.
    Nie wiedziałem, czy to z powodu emocji, czy zwykłego braku talentu, ale znów nie udało mi się zaparkować tak równo, jak robiła to Petra czy Farlan – w dodatku prawie uderzyłem dziobem w tył kadłuba Eliasa, stojącego naprzeciwko. Chciałem nawet wycofać się i zrobić to, jak należy, ale zmieniłem zdanie, kiedy dostrzegłem wychodzącego z magazynu Marco.
    Przez kilka sekund wpatrywałem się w niego z oniemieniem, a potem wyłączyłem silniki Bianci i otwarłem drzwi kabiny. Wyskoczyłem z niej, zgrabnie lądując na nogach, choć gdy tylko te zetknęły się z ziemią, poczułem, że wyraźnie się trzęsą.
–    Witaj, nasz mały bohaterze – zaśmiał się Marco, lekko zarumieniony.
–    Cześć – westchnąłem ciężko, podchodząc do niego i obejmując go. Jego ciepłe, muskularne ramiona sprawiły, że dopiero teraz poczułem zmęczenie zarówno fizyczne, jak i psychiczne.
–    Świetnie się spisałeś, Jean – powiedział podporucznik, patrząc na mnie z uśmiechem, gdy odsunęliśmy się od siebie.- Cały się trzęsiesz... Ale doskonale pamiętam to uczucie. Chodź do środka, chcę szczegółowej opowieści!- rzucił, odwracając się i kierując ku magazynowi.
    Bezwiednie ruszyłem za nim, jednak o wiele wolniej i bardziej ślamazarnie. Moje nogi naprawdę były jak z waty, stanowczo zbyt mocno uginały się pod ciężarem mojego ciała i drżały, jakby nigdy wcześniej nie były zmuszane do działania.
–    Siadaj, możesz zająć moje miejsce.- Bodt uśmiechnął się, podsuwając mi obrotowe krzesło, na którym to on zwykle siadywał, kiedy miał do załatwienia papierkową robotę. Kiedy posłusznie zająłem miejsce, z zaskoczeniem spojrzałem na kubek gorącej zupy pomidorowej z ryżem, który podsunął mi mój instruktor.
–    S... skąd to masz?- parsknąłem.
–    Cóż...- Marco podrapał się pod nosem, lekko zarumieniony.- Byłem akurat w wieży kontrolnej, kiedy składałeś raport, i odciągałem Petrę od mikrofonu. Pamiętam, jak ja się czułem po mojej pierwszej samotnej misji, więc...
–    Nie spałeś przez cały ten czas?- zapytałem, odbierając od niego łyżkę i pospiesznie zanurzając ją w zupie. Choć nie przepadałem za pomidorową, tym razem jej smak powitałem z błogim westchnieniem.
–    Hej, mój uczeń miał dziś swój debiut z Biancą!- odparł Marco, unosząc dumnie pierś.- Oczywiście, że nie spałem!
    Uśmiechnąłem się do niego między jedną przełkniętą łyżką zupy, a drugą. Marco to naprawdę fatalny kłamca – nawet, kiedy próbował obrócić kłamstewko w żart, to i tak dało się wyczuć prawdę.
    To było całkiem urocze, że próbował ukryć fakt, iż martwił się o mnie.
–    Opowiadaj, jak było – westchnął, przysiadłszy na taborecie tuż obok mnie i wpatrując się w moją twarz z lekkim napięciem, ale i uśmiechem.- Mam nadzieję, że nie miałeś przesadnych problemów z Biancą?
–    Och, nie.- Pokręciłem przecząco głową, przełknąwszy gorący łyk zupy.- Na początku rzeczywiście nie mogłem się wczuć, ale później było już nieco łatwiej. Zwłaszcza, kiedy zrzuciłem tamte dwie bomby... ehm, słyszałeś cały raport?- zapytałem, rumieniąc się lekko.
–    Tak.- Kiwnął głową.- Może i nie jesteś pewny tego drugiego punktu zaopatrzenia, ale ja jestem przekonany, że udało ci się zadać naszym wrogom spore straty.
–    Myślisz, że zaplanują jakiś masowy szturm?- Spojrzałem na niego z lekkim niepokojem.
–    Według zwiadowców zaopatrzenie, które zniszczyłeś, zawierało również paliwo do samolotów, więc nawet, gdyby chcieli pokusić się o taki wypad, nie byłoby to możliwe. Ale szczerze wątpię, by w ogóle chcieli zrobić coś takiego, bo to wręcz samobójstwo. Wyruszenie za linie frontu jest z góry skazane na porażkę, ponieważ nasze siły zestrzeliłyby ich samoloty. Co innego, gdyby nadlecieli z przeciwnych stron, ale w takim wypadku niemal każda grupa zostałaby natychmiast zauważona. Boisz się, że będą chcieli się zemścić?- Marco spojrzał na mnie łagodnie. Ponieważ usta miałem pełne ryżu wydobytego z dna kubka, mężczyzna ciągnął dalej:- Nie zamartwiaj się tym, Jean. To jest wojna, nie ma tutaj ani czasu, ani miejsca na granie fair. Nie ma zasad, ani reguł, nie ma żadnego schematu, którego należałoby się trzymać. Nie ma nawet kolejności atakowania, wszystko dzieje się chaotycznie.
–    I ciągnie się latami – dodałem, krzywiąc się nieznacznie.- Czy to w ogóle ma jakiś sens, Marco? Walczenie przeciwko sobie? Zabijanie się nawzajem, chociaż nawet nie znamy powodu, dla którego to robimy? To znaczy jasne, my zabijamy w obronie, by nie zginąć. Ale dlaczego tamci nas atakują? Co niby im zrobiliśmy? I kim oni w ogóle są?
–    Tego jeszcze nie wiemy – westchnął Marco.- Wiem, że to dość druzgocące i irytujące, w końcu po całej tej katastrofie świata obiecano, że już nigdy nie będzie wojen, że przestaniemy tworzyć wojska i bronie, a... a jednak proszę. Oto kolejna bezsensowna rzeź już i tak drastycznie zmalałej populacji. Ale dosyć o tym, Jean – dodał już nieco weselej.- Na pewno jesteś zmęczony, w końcu dochodzi prawie piąta!
–    Tak szybko?- zdziwiłem się szczerze.
–    Tobie to zleciało przez nerwy i emocje, ale w rzeczywistości nie było cię kilka godzin – zaśmiał się Marco.- Możesz teraz iść na należyty wypoczynek, a kiedy tylko wstaniesz, to przyjdź tutaj, do hali. Pójdę z tobą do kapitana Levi'a, ponieważ musisz zdać mu raport osobiście, kiedy wróci.
–    A co z Farlanem?- zapytałem z niepokojem, odsuwając od siebie kubek.- Jeszcze nie wrócił, prawda?
–    Nie martw się o Farlana – odparł Marco, kładąc mi dłoń na ramieniu i patrząc na mnie uspokajająco.- To doskonały pilot i na pewno sobie poradzi. Znając jego, pewnie spróbuje zmniejszyć siłę wroga o tych cztery czy pięć samolotów, które tak uparcie go ścigały.
–    Zmniejszyć siłę wroga... o te samoloty?- powtórzyłem niepewnie.
–    On już ma swoje sposoby – westchnął Bodt, wywracając lekko oczami.- Pora na ciebie, Jean. Musisz się wyspać i zdać popołudniu raport kapitanowi. Możliwe też, że generał dywizji będzie chciał z tobą porozmawiać, postaraj się przygotować na to psychicznie.
–    Myślisz, że poślą mnie na następną misję?- zapytałem.
–    Cóż, przekonamy się o tym za kilka godzin – westchnął Bodt, wzruszając ramionami.- Na razie nie zaprzątaj tym sobie głowy i idź wypocząć. Zobaczymy się później.
–    Dobrze.- Skinąłem głową, wstając z mojego miejsca. Zasuwając za sobą krzesło przez myśl mi przeszło, by dyskretnie poinformować Marco, że Farlan wie już o naszym „związku”, jednak ostatecznie stwierdziłem, że to nie jest najlepszy pomysł. Całkiem możliwe, że rozpoczęcie tego tematu automatycznie rozpoczęłoby temat naszego pocałunku.
    A nie byłem jeszcze pewien, czy jestem na to gotowy.
–    Dobranoc, Marco – rzuciłem przy drzwiach, spoglądając na niego.- Ty też się prześpij.
    Mój instruktor uśmiechnął się do mnie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i kiwając głową. Skinąłem mu na pożegnanie, po czym wyszedłem z magazynu, a następnie z hali lotniczej numer siedem. Zgadywałem, że Marco, choć zmęczony i niewyspany, i tak nie pozwoli sobie na drzemkę.
    Może i nie znałem go zbyt długo, ale wiedziałem, że nie tylko o mnie się martwił.
    Dotarłszy do baraku E musiałem najpierw pokazać strażnikowi moją kartę, dopiero później mogłem wejść. Wciąż miałem na sobie specjalny mundur założony poprzedniego wieczora w hali lotniczej, jakoś nie przyszło mi do głowy, by przebrać się po powrocie. Teraz jednak marzyłem o tym, by położyć się do łóżka i zapaść w sen na kilka zbawiennych godzin – nawet, jeśli czułem, że przydałby mi się prysznic.
    Do pokoju starałem się wejść cicho, dosłownie stąpając na palcach, jednak ledwie otworzyłem drzwi, a już napotkałem dwie pary ślepi, które wpatrzyły się we mnie uważnie.
–    No w końcu, stary!- sapnął Reiner, podnosząc się ze swojego łóżka i przytulając mnie. Poczułem, że jego wielka dłoń klepie mnie przyjacielsko po plecach.- Dobrze, ze nic ci nie jest, martwiliśmy się z Bertlem!
–    Cóż, dzięki...- bąknąłem dość niepewnie, spoglądając na Hoovera, który siedział na swoim łóżku i przyglądał nam się.- Hej, Bertl...
–    Cześć, Jean – odparł, uśmiechając się tak, jak miał w zwyczaju. W jego wyrazie twarzy nie było ani krzty udawania, czy próbowania ukrycia prawdziwych uczuć. Może i dało się wyczuć subtelne napięcie między nami, spowodowane jego wyznaniem i pocałunkiem, ale w tym akurat momencie wydawało się, jakby były to naprawdę stare dzieje.- Cieszę się, że ci się udało.
–    Taa, ja też – zaśmiałem się.
    Oboje wyraźnie nie wiedzieliśmy co zrobić, jak się przywitać. W końcu jednak to on postąpił ten pierwszy krok i zszedł z pryczy, by mnie objąć. Nie był tak ciepły i miękki jak Marco, ale na swój sposób cieszyłem się, że mam szansę w ogóle go przytulić.
–    Tylko mi nie mówcie, że nie spaliście całą noc – westchnąłem, patrząc na nich z lekkim wyrzutem. Hoover zarumienił się lekko, wzruszając ramionami, a Reiner machnął dłonią.
–    Ciężko było zasnąć i wcześnie się obudziłem, ale da się przeżyć. I tak zaraz ja i Bertl rozpoczynamy trening. A ty pewnie masz wolne, co?
–    Mam się przespać, a popołudniu iść do kapitana zdać raport – wyjaśniłem, tłumiąc ziewnięcie.- Potem zobaczymy, jak to będzie. Kto wie, czy nie dostanę kolejnej misji...
–    Jeśli nie, to pamiętaj, że dzisiejszy wieczór po kolacji będziesz opowiadał nam z dokładnymi szczegółami, czego to dokonałeś.
–    Nie wyobrażaj sobie jakichś wielce heroicznych czynów – zaśmiałem się lekko, ściągając z siebie mundur i zakładając luźne ubrania, w których spałem.- To była moja pierwsza w życiu misja.
–    Jean Kirstein, którego znam, na sto procent chciałby się nieco popisać, by mieć o czym opowiadać kolegom – parsknął Rainer.
–    Cóż...- zaśmiałem się lekko.- W takim razie poczekajcie tylko do kolacji, kiedy to zaszczycę was opowieścią o mojej niesamowitej, emocjonującej wyprawie.
–    No i proszę, od razu widać, kto do nas wrócił.- Reiner klepnął mnie lekko w ramię.- Idę pod szybki prysznic i na śniadanie, bo niestety jestem tylko szarym szeregowym, którego czeka dziś ostry trening.
    Uśmiechnąłem się do niego lekko, kiedy wychodził. Bertholdt jeszcze się przebierał, odwrócony do mnie plecami. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powinienem się do niego odezwać, ale koniec końców uznałem, że to nie ma sensu. Nic nie przychodziło mi na myśl, ponieważ w obecności Hoovera mogłem myśleć tylko o jego wyznaniu. A temat ten należał raczej do takich, którym należy poświęcić więcej niż dwie minuty przed pójściem spać.
–    Do zobaczenia wieczorem, Jean – rzucił cicho Bertholdt.
    Drgnąłem nerwowo, wyrwany z zamyślenia. Spojrzałem na niego przez ramię i uśmiechnąłem się lekko, skinąwszy głową. Hoover popatrzył na mnie dość dziwnie, a potem odpowiedział tym samym i wyszedł cicho z naszego pokoju.
    Sam nie wiem, czy to dobrze, czy nie, ale kiedy zostałem już zupełnie sam – całe napięcie, które na mnie ciążyło, zniknęło zupełnie.
    W końcu mogłem odetchnąć.

8 komentarzy:

  1. Nosz kurcze nawet nie wiem jak zacząć xD
    Rozdział był super, historia, cud, miód, ambrozja na moją przeciążoną chemią głowę ;)
    I wcake bie czuję, że nas zaniedbujesz ;)
    Piszesz? Piszesz. Wstawiasz notki? Wstawiasz, i to nawet regularnie xD
    A to, że na komentarze nie odpisujesz, cóż... praca i każdemu się zdarza. A wiem, że jednak te komentarze czytasz ( rozumiesz, taki ciepły powiew na ramieniu :>)
    I pod każdym rozdziałem sraram się coś napisać by troszku weny z dobrą moca xoxo podesłać ;)
    Tak, że no... pozdrowionka i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ale wiesz, kontakt z Wami... ;_; Brakuje mi go kurde ;_; Zaczynam wariować xD Dlatego postaram się już odpisywać >///<
      Dziękuję Ci ogromnie! ;_; Wiesz no, póki co komentarze dostaję tylko od Ciebie i Maryline, więc jestem Ci mega wdzięczna, że okazujesz mi swoją obecność ;_;
      Dziękuję ♥

      Usuń
  2. podobal mi sie rozdzial, nie moge sie doczekac rozmowy marco i jeana o tym buzi-buzi nom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało! :D Dziękuję za komentarz ♥

      Usuń
  3. Nic nie znaczący Taaa oczywiście... Nie to że wszyscy na niego czekają z utęsknieniem czy coś... Nie czemu... Ojojoj cudne! Bezbłędne! Zdecydowanie marnujesz się w pracy zacznij pisać na większą skalę! Kocham Jeana i te jego gadki ^^ i bardzo dziękuję za przywrócenie na trochę "Cierni" zachwycona
    ~ Yuukifan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj no bo wiesz, tylko Wy trzy w sumie komentujecie, bo Ty niedawno powróciłaś ;_; Brakuje mi kontaktu z Wami, a wiem, że to moja wina ;_;
      Ale dziękuję za słowa wsparcia, jestem wdzięczna! ♥ Dziękuję za komentarz! No i nie ma za co, czytaj sobie "Ciernie" do woli c:

      Usuń
  4. Cholera żal mi Hoovera;-;
    Rozdział super (jednak 15 był the best)ciaryyy
    Kłaniam się nisko XDD
    Ahhh no tyle słodkości *.* czekam na rozmowę Jeana i Marco XD mam nadzieję ,że taka się odbędzie ,bo trzeba to wyjaśnićXD c'nie? I najwyżej wyznać sobie uczucia jak już są 'poważniejsze' XD ciekawe co z Farlanem (no najlepszemu może się coś stać)chociaż mu tego nie życzę ,ale no czy nie będzie za fajnie jak wróci(pomijając Bertholdta) hmmm no zostało czekać.
    Gdyby twój pracodawca wiedział jak piszesz dałby tobie czas na pisanieXDDD w jakimś alternatywnym świecie lel 😹
    A no i bardzo lubię twoje notki (wiesz parę słów na początek rozdziału) czasami serio mnie rozwalasz i chichram się jak głupia XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobało! :D
      Hahahaha xD No, mój pracodawca wie, że pisze, ale określiłam moją twórczość jako "psychologiczny kryminał z połączeniem romansu" xDDD
      I niestety, często pracuję po 11 godzin... :') Nie dają mi wytchnienia, ścierki jedne xD
      Dziękuję za komentarz! ♥♥

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń