Kiedy flotylla łódek dotarła na drugi brzeg czarnego jeziora, wszyscy pierwszoroczni ustawili się w gromadce na skalistym nabrzeżu w pewnego rodzaju podziemnej przystani. Razem z Jamesem poprawiliśmy na sobie szaty, po czym ruszyliśmy w ślad za Hagridem, który zaczął prowadzić nas wydrążonym w skale korytarzem. Po kilku minutach wędrówki dotarliśmy do wilgotnej murawy zamku, a tam zatrzymaliśmy się przed wielką dębową bramą. Była już otwarta, za nią zaś stała wysoka, szczupła starsza czarownica o czarnych włosach upiętych w koka, która spoglądała na nas dość surowym wzrokiem.
– Pirszoroczni, to jest pani profesor McGonagall – rzekł pół-olbrzym.
– Dziękuję, Hagridzie, możesz już odejść – powiedziała kobieta, po czym zwróciła się do nas:- Za mną.
– Za mną – parsknąłem cicho do Jamesa.- A co ja, pies jestem?
James zachichotał cicho, a ja z uśmiechem pokręciłem głową. Śmiałbym się pewnie głośniej, gdybym w tamtych czasach wiedział, że za parę lat naprawdę zyskam umiejętność przemieniania się w to zwierzę.
Kobieta, ubrana w szmaragdowozieloną szatę, poprowadziła nas przez zamek. Po prawej stronie, za kolejnymi ogromnymi drzwiami słychać było gwar rozmów, jednak to nie tam wkroczyliśmy – tylko do niedużej komnaty obok.
– No dobrze, wszyscy są?- Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim pierwszorocznym, McGonagall znów zaczęła spoglądać na nas z odrobiną dezaprobaty.- Witajcie w Hogwarcie. Wkrótce rozpocznie się uczta z okazji nowego roku szkolnego, ale zanim zasiądziecie do stołów, zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów: Gryffindoru, Ravenclawu, Hufflepuffu bądź Slytherinu.- Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem i w tym samym czasie znacząco poruszyliśmy brwiami.- Wasze miejsce wskaże wam Tiara Przydziału, którą każdy z was założy na głowę. Dopiero po przydziale możecie pójść usiąść do wskazanego wam domu. Zaraz do was wrócę, tymczasem wykorzystajcie tych parę ostatnich minut na dopracowanie waszego wyglądu.
To powiedziawszy, profesor McGonagall wyszła bocznymi drzwiami.
– Ciekaw jestem, czy ona tak każdego roku gada uczniom – powiedział do mnie James.- No wiesz, to z tym wyglądem. No bo niby co w naszym wyglądzie jest złego?
– W naszym na pewno nic, ale Smark wygląda jak pożal się Merlinie kocioł pełen smalcu, więc...- Oboje roześmialiśmy się wesoło.
– A właśnie, gdzie on jest?- James rozejrzał się wokół.- O, widzę go, jest z tą rudą.
Odwróciłem się i rzuciłem obojętne spojrzenie w kierunku naszych starych współtowarzyszy podróży. Stali na tyle, rozmawiając ze sobą cicho, ich miny były pełne napięcia.
– James, co za dużo, to niezdrowo – oznajmiłem.- Raczej nie bardzo widzi mi się tulić cię w dormitorium, kiedy obudzisz się z koszmaru o Smarku.
– Masz rację, Syriuszu.- Potter pokiwał głową, odwracając się.- Strach patrzeć na tę przebrzydłą mordę.
– A wiesz co powinno robić się ze swoimi lękami?- James spojrzał na mnie, jakby chciał już zaprotestować, że to nie to miał na myśli, ale ja uśmiechnąłem się do niego.- Powinno się z nimi walczyć.
Potter najwyraźniej zrozumiał aluzję, bo również wyszczerzył zęby w uśmiechu. Tymczasem powróciła profesor McGonagall i poprowadziła nas tymi samymi bocznymi drzwiami, za którymi nie tak dawno zniknęła.
Znaleźliśmy się w ogromnej, bardzo przestronnej sali, w której znajdowało się pięć stołów: jeden główny, do którego się zbliżyliśmy, ustawiony naprzeciwko ogromnych drewnianych wrót, przy którym zasiadali nauczyciele i dyrektor, oraz cztery stoły ustawione do nich pionowo – każdy dla każdego domu Hogwartu. Ja i James z zaciekawieniem spoglądaliśmy na zaczarowany sufit przedstawiający nocne niebo, pod którym lewitowały tysiące płonących świeczek.
– Ustawcie się tu – poleciła nam cicho McGonagall, machnąwszy dłonią, w której trzymała zwinięty pergamin.- Ty tutaj, a ty tu. Żadnych rozmów. Kiedy wyczytam nazwisko, osoba podchodzi do stołka i zakłada Tiarę, zrozumiano?
Nie czekając na odpowiedź, McGonagall podeszła do stojącego naprzeciwko stołu nauczycielskiego małego stołka. Leżała – a może stała? - na nim Tiara Przydziału, typowy czarny kapelusz, w którym chodziły czarownice oraz czarodzieje, ale bardziej staroświecki i wytarty.
Nagle poczułem, że ktoś za mną wpadł na moje plecy. Odwróciłem się i napotkałem spojrzenie Remusa, który najwyraźniej próbował się wychylić zza mojego ramienia i zerknąć na ten jakże rzadki okaz czapki.
– Oj, przepraszam – wyszeptał, uśmiechając się nerwowo.
– W porząsiu.- Pokiwałem głową.- Stresik?
– No taki lekki.- Wzruszył ramionami, również kiwając głową.
– Spoko, zobaczysz, że będzie...
– Black, Syriusz!- zawołała McGonagall.
– Jasny gwint, już?- zdziwiłem się, wybałuszając oczy najpierw na McGonagall, a potem na Jamesa. On również spojrzał na mnie z zaskoczeniem, po czym poklepał mnie po ramieniu.
– Powodzenia, stary – rzucił.
– Powodzenia, Syriuszu – dorzucił Remus.
– No dzięki, ale...- zacząłem, ruszając w kierunku Tiary.- Myślałem, że będę miał trochę czasu na przygotowanie, i w ogóle...
McGonagall spojrzała na mnie, marszcząc brwi, ale tylko uśmiechnąłem się do niej, nie powtarzając wcześniejszym słów. Usiadłem na stołku i włożyłem sobie na głowę Tiarę, myśląc, że z całą pewnością należała do kogoś rozmiarów Hagrida – opadła mi niemal na oczy.
– Oho!- usłyszałem jej dziwny głos – lekko ochrypły, ni to kobiecy, ni to męski, nie mogłem stwierdzić dokładnie.- GRYFFINDOR!
Obróciłem odruchowo głowę, kiedy rozległy się przeraźliwie głośne wiwaty, wciąż z tiarą na łbie. Nie rozumiałem, co się właśnie stało. To już? Tak szybko? Żadnego gadania o tym, że należę do Blacków i w Slytherinie odniosę wielkie sukcesy?
– Oddaj już tę tiarę, Black!- syknęła do mnie McGonagall.
– O, przepraszam – bąknąłem, zdejmując kapelusz i podając go jakiejś dziewczynie, która już stała przy stołku i czekała.
Pomachałem Jamesowi, który uniósł ku mnie oba kciuki, prawie skacząc z radości. Następnie odwróciłem się i pobiegłem do stołu Gryffonów, szczerząc się w uśmiechu. Kiedy usiadłem obok starszego chłopaka – prefekta, jak uznałem, sądząc po odznace na jego piersi – ten poklepał mnie po plecach, a najbliżej siedzący uczniowie wyciągnęli do mnie rękę, witając mnie radośnie.
Dopiero teraz poczułem prawdziwe ciepło rozlewające się leniwie po moim ciele. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie mogłem dać wiary, że Tiara praktycznie od razu przydzieliła mnie do Gryffindoru, nawet się nie wahając.
– Wow – bąknąłem, spoglądając na starszych kolegów. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.- No to starzy mnie zabiją. Jestem pierwszym Blackiem w Gryffindorze, reszta zawsze trafiała do Slytherinu.
– W takim razie masz powód do dumy – stwierdził któryś chłopak ze śmiechem.
Resztę komentarzy zagłuszyły kolejne wiwaty Gryffindoru, kiedy Tiara przydzieliła do niego kolejną osobę. Jak się okazało, była to dziewczyna, która czekała wcześniej, jak oddam jej kapelusz. I, jak się jeszcze okazało, była to ta ruda od Smarka. Przesunąłem się na ławce, by zrobić jej miejsce, ale ta spojrzała na mnie jakoś dziwnie, po czym odwróciła się do mnie plecami. Uniosłem brwi w zaskoczeniu, ale nie skomentowałem tego, ponieważ McGonagall wywołała właśnie Remusa.
Patrzyłem z odrobiną napięcia, jak chłopak siada na stołku i wkłada sobie na głowę Tiarę. Przełknąłem ciężko ślinę. Sam nie wiedziałem, dlaczego, ale podobnie jak to było z Jamesem, do Remusa również zapałałem sympatią. Przez swój wygląd może i sprawiał wrażenie trochę roztrzepanego, ale z pewnością także mądrego, więc szkoda by było, gdyby trafił do Hufflepuffu, albo Ravenclawu...
– GRYFFINDOR!- wydarła się Tiara.
Z okrzykiem radości ochoczo dołączyłem do wiwatów. Remus tymczasem zajął miejsce naprzeciwko mnie i posłał mi szeroki, pełen ulgi uśmiech.
– Fajnie, że jesteśmy razem – rzuciłem.
– Ja też się cieszę!- odkrzyknął.
Po kilku kolejnych osobach, którzy stali się Krukonami, Ślizgonami, Gryfonami i Puchonami, McGonagall wywołała Petera Pettigrew, kolegę Remusa. Wraz z Lupinem obserwowaliśmy uważnie ów przydział, kiedy Tiara już ponad minutę zastanawiała się nad wyborem.
– Hmm...- mruczała.- Slytherin... czy Gryffindor...?
– Dlaczego akurat te dwa?- zdziwiłem się.- Przecież Slytherin i Gryffindor to wrogowie, bardzo się od siebie różnią.
– Może Pettigrew ma rozdwojenie jaźni?- zaśmiał się jakiś Gryfon.
– Czasami Tiara długo waha się nad przydzieleniem ucznia do któregoś z domu – powiedział siedzący obok mnie prefekt.- To się zdarza, rzadko, ale jednak.
– Ale żeby tak długo?- zapytał cicho Remus.- Ile już minęło, trzy minuty?
– Trzy i pół – odparła jakaś Gryffonka.
– No dalej – westchnął ktoś inny.- To jasne, że ma trafić do Gryffindoru, co ona się tak długo zastanawia?
– Ciężki wybór – mruczała tymczasem Tiara. Przez większość czasu jednak milczała i zastanawiałem się, czy może przeprowadza z Peterem rozmowę w jego głowie.
– Zaczynam się nudzić...- westchnął ktoś.
– Gryffindor!- oznajmiła nagle Tiara, choć nie tak radośnie, jak przy poprzednich uczniach.
Gryffoni zaczęli wiwatować, a Remus odetchnął z ulgą.
– No ładnie, ponad pięć minut!- zawołał jakiś chłopak w długich brązowych włosach.- I tak oto mamy pierwszego od ponad dwudziestu lat Hatstalls'a!
– Kogo?- Spojrzałem nieco ogłupiały na prefekta, licząc na jego pomoc.
– Tak się określa ucznia, którego Tiara Przydziału przydziela do domu dłużej niż pięć minut – wyjaśnił mi.- Dzieje się to niezwykle rzadko. Z tego co mi wiadomo, ostatnio było tak z profesor McGonagall.
– No, rzeczywiście, dość sędziwie wygląda – stwierdziłem z westchnieniem, a prefekt uśmiechnął się do mnie.
– Potter, James!- krzyknął wilk, o którym była mowa.
Natychmiast wyciągnąłem szyję ponad głowami nowych uczniów i wbiłem spojrzenie w Jamesa, który pewnym siebie krokiem podszedł do stołka i usiadł na nim, wkładając Tiarę. Serce szalało mi w piersi z nerwów, ale ta, ledwie dotknęła uszu Jamesa, wydarła się przeszczęśliwa:
– GRYFFINDOR!
Razem z Remusem dołączyliśmy do wiwatów, wydzierając się i bijąc mu brawo, kiedy do nas podbiegał. Ponieważ przy stole siedziało już paru nowych uczniów, grzecznie poprosił ich, by rozsunęli się i by mógł usiąść naprzeciwko mnie. Wyszczerzyliśmy do siebie zęby i przybiliśmy sobie ponad stołem piątkę.
– Ale jazda!- zawołał James.- To będą najlepsze lata twojego życia, Syriuszu!
– W to nie wątpię!- zaśmiałem się radośnie.
Wkrótce pozostali uczniowie również zostali przydzieleni. Obserwowaliśmy z Jamesem każdego z osobna, uśmiechając się pod nosem. Mieliśmy to już za sobą, ale żaden z nas nawet nie zdążył poczuć wówczas stresu, więc nie mogliśmy wiedzieć, co czuje reszta. Nie mniej jednak reagowaliśmy równie radośnie, co pozostali Gryffoni, kiedy Tiara przydzieliła kogoś do naszego domu.
Smarkerus rzecz jasna wylądował w Slytherinie. Widziałem, jak posyła dziwne spojrzenie siedzącej obok mnie rudowłosej, a ta uśmiecha się do niego smutno. Uśmiechnąłem się pod nosem. Papużki nierozłączki, jak widać. Dobrze, że mnie i Jamesa to nie spotkało. Czułem, że potwornie bym się nudził w Slytherinie, nie mając Pottera za mojego towarzysza.
Po zakończonym przydziale, kiedy McGonagall wyniosła stolik i Tiarę, a po chwili wróciła na swoje miejsce przy stole nauczycielskim, dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, wstał ze swojego krzesła stojącego po samym środku długiego stołu i wzniósł ręce, jakby chciał objąć nimi całą salę.
– Witajcie w Hogwarcie, starzy i nowi uczniowie!- rzekł, a jego głos poniósł się po całym pomieszczeniu, tak że każdy go usłyszał, jakby Dumbledore stał nieopodal.- Cieszcie się dzisiejszą ucztą, bo czeka was kolejny rok trudów i męki związanej z nauką! Bawcie się, dopóki nie pękną wam żołądki!
Dyrektor klasnął w dłonie i usiadł, a kiedy z odrobiną zdziwienia spojrzeliśmy na siebie z Jamesem, między nami na stole pojawiły się znikąd liczne talerze i półmiski przepełnione jedzeniem.
– Wow!- krzyknęliśmy jednocześnie, po czym zabraliśmy się do kolacji niczym dwa wygłodniałe wilki.
– Spróbuj tego, jest pyszne!- powiedziałem Jamesowi z gębą wypchaną nadziewanymi pieczarkami, podając mu pełen ich półmisek.
– A ty tego, jest obłędne.- Potter podał mi talerz z miniaturowymi naleśnikami.
Remus patrzył na nas zabawnym wzrokiem, kiedy podawaliśmy sobie z Jamesem kolejne półmiski, próbując wszystkiego, co było w zasięgu naszych rąk – nierzadko podnosząc nawet tyłki, żeby sięgnąć po coś, co w ich zasięgu nie było.
– Gryza, Remusie?- James, widząc jego spojrzenie, machnął mu przed twarzą nóżką kurczaka.
– Dzięki – parsknął Lupin, odsuwając głowę.- Wystarczy mi to, co mam na własnym talerzu.
– Jak tam sobie chcesz.- Potter wzruszył ramionami.
Uczta trwała w najlepsze. Wykorzystywaliśmy nadarzającą się okazję, by podczas posiłku poznać się nieco lepiej z Remusem, Petterem, oraz paroma starszymi chłopakami i tymi w naszym wieku. Siedząca obok mnie ruda dziewczyna nie raczyła odpowiedzieć na pytanie Jamesa o to, jak się nazywa, odpowiedziała za to prefektowi – i tylko tyle powiedziała Lily Evans. Więcej się do nas nie odzywała, zajęła się rozmową z siedzącą obok niej dziewczyną, a my z Jamesem nie zwracaliśmy już na nie uwagi, zajęci sobą i posiłkiem.
Po głównej kolacji pojawił się również deser, co mnie i Jamesa zaskoczyło. Tak się napchaliśmy normalnymi daniami, że raczej brakło w naszych brzuchach miejsca na słodkości, ale nie mogliśmy się jednak powstrzymać, plus niektóre ciasteczka czy inne wypieki pozawijaliśmy sobie w serwetki na później, zostawiając je z boku. Nasi starsi koledzy spoglądali na nas z rozbawieniem, posyłając sobie spojrzenia, na które my wówczas nie zwracaliśmy uwagi.
Dopiero na koniec uczty, kiedy ze stołów zniknęły wszystkie posiłki – łącznie z naszymi skarbami w serwetkach – popatrzyliśmy na siebie z Jamesem pełnym żalu wzrokiem.
– Trzeba było je schować do kieszeni – parsknął któryś ze starszych Gryffonów.- Zapamiętajcie sobie, że podczas posiłków znika wszystko, co leży na stole i co jest zjadliwe, łącznie z opakowaniami, których używacie.
– Dzięki za radę, mogliście mówić wcześniej – mruknął James, jednak w jego głosie nie było słychać pretensji, a nasi koledzy zauważyli to i tylko roześmiali się.
W Wielkiej Sali nie było już nic do roboty. Tylko starsi uczniowie mieli zostać jeszcze chwilę, podczas gdy prefekci każdego z domów wstali i ogłosili pierwszorocznym, że idziemy na krótki zwiad po zamku do naszego dormitorium.
James dołączył do mnie na końcu stołu wraz z Remusem i Peterem. Ruszyliśmy we czwórkę za prefektem po marmurowych schodach, pnąc się w górę.
– Daleko do tego dormitorium?- zagadnąłem, klepiąc się po nadętym nieco brzuchu.
– Na siódme piętro – odparł pogodnym tonem prefekt.
– Siódme?- jęknął James.- Ja i mój brzuch protestujemy...
– Czuję się, jakbym był w ciąży – westchnąłem.
– Nie trzeba było wciskać w siebie wszystkiego, co wam wpadło w ręce – stwierdził rozsądnie Remus.
– Spacer dobrze wam zrobi, zrzucicie te parę kilo, które przed chwilą przytyliście – dodał prefekt z uśmiechem.
– Oni są przeciwko nam – wyszeptałem do Jamesa, ale na tyle głośno, by to usłyszeli.
– Wymyślimy później dla nich karę – powiedział Potter żartobliwie zjadliwym tonem.
Prefekt i Remus spojrzeli na siebie z rozbawieniem, po czym obaj parsknęli śmiechem. Uśmiechnęliśmy się do siebie z Jamesem.
Dotarcie na siódme piętro nie było szczególnie ciężkim przeżyciem. Wkrótce stanęliśmy przed portretem jakiejś grubej kobiety, która zresztą, jak się dowiedziałem, również była nazywana „Grubą”. Zapytała o hasło, a wówczas prefekt rzucił w odpowiedzi „Smocze kiełki”, cokolwiek miało to znaczyć. Portret jednak posłusznie odsunął się na bok, ukazując ukryte przejście.
– Więc to jest pokój wspólny Gryffonów – powiedziałem głośno, kiedy wszyscy stłoczyliśmy się w środku, a prefekt już otwierał usta. Najwyraźniej wyjąłem mu z nich te słowa, bo spojrzał na mnie z lekką irytacją.
– Tak – westchnął.- To jest pokój wspólny Gryffindoru, tutaj możemy spędzać wolny czas między zajęciami i w dni wolne od nauki. Dormitoria są na górze; chłopców po prawej, dziewcząt po lewej stronie. Łatwo je znajdziecie, na drzwiach znajdują się tabliczki z waszymi nazwiskami, które będą tam wisieć przez cały wrzesień. Wasze rzeczy już tam są, więc możecie iść teraz wziąć szybką kąpiel, albo od razu spać, jak wolicie. Pamiętajcie, że to, iż jesteście wolni od nadzoru rodziców wcale nie oznacza, że jesteście wolni od wszelkich zasad i reguł – dodał ostrzegawczym tonem prefekt.- Tutaj również obowiązują zasady. Nie wolno wam stąd wychodzić po godzinie dwudziestej pierwszej, a o godzinie dwudziestej drugiej zaczyna się cisza nocna. Może i macie ochotę trochę poszaleć, ale pamiętajcie, że nie jesteście sami, są tutaj starsi uczniowie, którzy w tym roku będą zdawać sumy i owutemy, dlatego miejcie dla nich poszanowanie i pozwólcie im się w spokoju skupić na nauce. Z ważniejszych spraw, w dormitoriach czeka na każdego z was lista haseł na pierwszy semestr, której musicie nauczyć się na pamięć, jeśli chcecie dostać się do Wieży Gryffindoru, czyli tutaj. Nie wolno wam tej listy zgubić. Poza tym dostaliście także okoliczną mapę z zaznaczonymi podstawowymi miejscami, w których odbywać się będą wasze zajęcia. Plan lekcji dostaniecie jutro po śniadaniu, wręczy go wam profesor McGonagall, która jest opiekunką naszego domu.- Prefekt klasnął w dłonie.- No, to witajcie w Gryffindorze! Wszelkie pytania możecie kierować do mnie, albo do swoich starszych kolegów, również do nauczycieli, ale jeśli sprawa dotyczy spraw bliżej związanych z naszym domem, to lepiej idźcie do McGonagall. Możecie iść na górę, dobranoc wszystkim.
Ponieważ ja i James, wraz z Remusem i Petterem, byliśmy najbliżej krętych schodów, jako pierwsi wspięliśmy się po nich i, dotarłszy na szczyt, otworzyliśmy drzwi po lewej – ponieważ prefekt wcześniej wskazywał drzwi po prawej, a my wówczas staliśmy po przeciwnej stronie.
Weszliśmy do środka i znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu, który prowadził do następnych drzwi. Ponieważ nie znaleźliśmy na nich żadnej tabliczki, ruszyliśmy jeszcze jednymi schodami w górę, szukając tych właściwych.
– O, jest!- zawołał James, wskazując jedne z drzwi.- Syriuszu, jesteśmy razem! O, Remus i Peter też z nami śpią! I jeszcze jakiś Alfie.- James pchnął drzwi i wszedł do dormitorium, a ja, Remus i Petter tuż za nim.
Pomieszczenie było całkiem spore i okrągłe, ale ponieważ znajdowało się w nim pięć łóżek, przed którymi poustawiane były nasze kufry, wcale nie sprawiało takiego wrażenia.
– Ale mieliśmy szczęście, że nawet sypialnię mamy wspólną!- stwierdziłem, uśmiechając się do chłopaków.
– Tiara przydziału bardzo szybko przyjęła cię do Gryffindoru – powiedział James, szczerząc zęby.- Wiedziałem, że z ciebie równy gość, Syriuszu!
– W pociągu miałeś drobne wątpliwości – zauważyłem ze śmiechem, podchodząc do swojego kufra i wyciągając z niego przybory: kałamarz z atramentem, pióro, oraz pergamin, a także kawałek wstążki.
– Ale gdzie tam.- James machnął dłonią.- Sam mnie uspokoiłeś, mówiąc, że zerwiesz z rodzinną tradycją. I dobrze, coś tak czuję, że zmarnowałbyś się w Slytherinie. Co, już piszesz do rodziców?- zapytał, podchodząc do mnie i przysiadając na moim łóżku.
– No pewnie, mam zamiar ogłosić im jak najszybciej tę radosną nowinę – powiedziałem ze śmiechem, pisząc wesołe słowa wstępu.- Niech mnie Merlin świśnie, szkoda, że nie będę mógł zobaczyć ich min, kiedy przeczytają ten list!
– Nie martwisz się ich zdaniem?- zdziwił się Remus, również przysiadając na moim łóżku.
Wzruszyłem ramionami obojętnie.
– Może przynajmniej dadzą mi spokój i skończą paplać o tym, jaki to nasz ród jest wspaniały i czysty.
– W mojej rodzinie pełno jest mugolaków – powiedział Remus.- Ja sam jestem półkrwi.
– Och, w mojej rodzinie też są – pocieszyłem go, potrząsając głową i nie przerywając pisania.- Po prostu u nas przyjęło się, by wymazywać z drzewa genealogicznego każdego mugola czy mugolaka. Serio, moja matka osobiście parę lat temu wypaliła z drzewa jednego z moich dalszych krewnych.
– To dość...- Remus szukał odpowiedniego słowa, marszcząc w zastanowieniu brwi.
– Nie musisz kończyć.- Uśmiechnąłem się do niego, zwijając pergamin i obwiązując go wstążką.- Jutro rano wyślę list. Na mapie chyba będzie zaznaczona sowiarnia, co nie?
– Tak, jest oznaczona – odezwał się Peter, który stał w pobliżu z mapą i listą haseł w dłoniach.
– Świetnie – stwierdziłem.- Tak czy inaczej, przez najbliższe dziesięć miesięcy będę zbyt zajęty życiem w Hogwarcie, by przejmować się czekającymi mnie dwoma miesiącami w domu, czy świętami i feriami.
– Może nie będzie aż tak źle – powiedział James, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.- W końcu to, że jesteś w Gryffindorze, to jeszcze nie koniec świata. Nie zostaniesz przecież mordercą, ani nie trafisz do Azkabanu. Będziesz wspaniałym czarodziejem i może twoi rodzice zmienią zdanie i po prostu będą z ciebie dumni.
– No nie wiem – mruknąłem, krzywiąc się.- Nie znasz ich, James.
– Jest tak jak mówisz, Syriuszu – rzucił pogodnym tonem Remus, wstając i uśmiechając się do mnie.- Teraz to Gryffindor jest twoim domem i to tutaj masz swoją rodzinę.
– Dzięki, Remusie!- Wyszczerzyłem do niego zęby w uśmiechu.
Lupin odpowiedział mi tym samym, po czym odwrócił się i podszedł do swojego łóżka. Odprowadziłem go wzrokiem, który następnie spuściłem powoli na podłogę.
Może i rzeczywiście trochę obawiałem się reakcji rodziców. Mogłem się założyć, że od tej pory będę najprawdziwszą czarną owcą w rodzinie, a Regulusa przekonają, że jestem najpodlejszym bratem na świecie.
Słowa Remusa były jednak pierwszymi, które mnie uspokoiły. Miał rację – Gryffindor od teraz będzie moim nowym domem, będę miał tu nową rodzinę: Jamesa, jego, Petera, a wkrótce pewnie i masę innych przyjaciół, choć coś czułem, że tych najbliższych memu sercu już poznałem. Teraz pozostawało mi tylko dbać o nasze relacje i nie dopuścić, by cokolwiek je zepsuło.
Ciesze się z rozdziału zawsze mnie smuci że cała ferajna huncwotów była taka okrutna wobec Severusa i trochę trudno będzie mi podążać za postacią która nie była najmilsza osobą. Ale lupin jako slodziasny i wilkolaczy 11 latek mnie zmusza do czytania dalej
OdpowiedzUsuńZgadzam się osóbką wyżej.
OdpowiedzUsuńJako że Severus jest jedną z moich ulubionych postaci, zawsze ciężko czyta mi się o tej, tak naprawdę, bezpodstawnej nienawiści.
Ale no cóż, dla Remusa warto