[MnU] Odcinek 79


    Aomine czuł się podle, uciekając z domu.
    Właściwie nie była to do końca ucieczka – raczej zwykłe czmychnięcie, nim ktokolwiek z domowników się obudzi. Daiki wstał dużo wcześniej niż zazwyczaj. Poprzedniego wieczora Kise próbował z nim porozmawiać, pukał cicho do jego drzwi i prosił, by ten mu otworzył, ale Aomine był głuchy na jego wołania. Rankiem po cichu wyszedł ze swojego pokoju, zrobił sobie kanapki do pracy i wyszedł, zanim go zauważono.
    Na zewnątrz było zimno – przymrozek dawał się porządnie we znaki mimo grubej kurtki, a dodatkowo padał jeszcze śnieg. Miasto wciąż skąpane było w ciemnych szarościach, słońce jeszcze nie zawitało do Tokio.
    Daiki poprawił czapkę na głowie, wsunął ciepłe rękawiczki na dłonie i, wciskając je dodatkowo w kieszenie kurtki, ruszył na dworzec.
    Noc przespał spokojnie, choć zasypiał dobrą godzinę. Na szczęście jednak nie dręczyły go żadne koszmary; spał mocnym snem, dopóki nie zadzwonił budzik. Rano był trochę zaspany, ale myślał dość trzeźwo i nie czuł przynajmniej tego otępienia, co wcześniej.
    Co jednak nie znaczyło, że poprawił mu się humor.
    Jakiś znajomy przywitał go, mijając go w drodze, ale Daiki zbyt późno zorientował się, że go zna. Tamten jednak nie miał czasu się przejmować – gdy ciemnoskóry się obrócił, mężczyzna już zniknął za rogiem. Aomine szedł więc dalej, pogrążony w myślach. Zastanawiał się, co powinien zrobić?
    Prawdę mówiąc, nie chciał iść na pogrzeb. Nie chciał oglądać trumny Sakurai'a, nie chciał patrzeć nawet na jego rodziców. W ogóle nie chciał patrzeć na kogokolwiek z jego bliskich: według opinii nauczycieli, Ryou miał sporo przyjaciół. Na pewno dla wielu osób był ważny i Aomine nie chciał patrzeć tym ludziom w oczy. Bo przecież to z jego winy Sakurai popełnił samobójstwo.
    Poprzedniego wieczora, przed zaśnięciem, Daiki zastanawiał się, czy chłopak mógł mieć może jakiś inny powód. Chciał w to wierzyć, bo chciał się poczuć lepiej – próbował wymyślić jakiś dobry powód, by się zabić, ale jego zdaniem nie było na tym świecie ani jednego. No, może poza stratą wszystkiego, co się kochało.
    Ryou kochał Aomine, ale przecież kochał również rodziców, prawda? Owszem, rzadko bywali w domu i miał im to za złe, ale nadal ich kochał. Żywił też ciepłe uczucia do Imayoshiego, który obecnie nie odbierał od Daikiego telefonu, kochał też swoją młodszą siostrę, nawet jeśli ta uczęszczała do prywatnej szkoły dla dziewcząt i mieszkała w akademiku, wobec czego nieczęsto się widywali.
    No i na pewno miał przyjaciół, których darzył miłością. Sakurai miał w życiu wiele rzeczy, dla których warto było żyć. Czy to naprawdę możliwe, że z powodu utraty Aomine, chłopak uznał, że nie pozostaje mu nic więcej?
    Daiki potrząsnął z irytacją głową, próbując odgonić się od tych natrętnych myśli. Co za bagno! Jeden młody chłopak, parę miesięcy bzykania go, potem staranie się o normalny związek z nim, a po jego zdradzie i zerwaniu, spotyka go coś takiego? Dlaczego ma się tym przejmować? Przecież Sakurai był chory psychicznie, on potrzebował lekarza! Gdyby jego rodzice bardziej interesowali się synem, gdyby wiedzieli, że ich sąsiad rozdziewiczył go w wieku czternastu lat i zrobił z niego seksoholika, gdyby odpowiednio go leczyli – nie doszłoby do żadnej tragedii.
    Aomine nie miał zamiaru zrujnować własnego życia przez kogoś takiego. Nie miał zamiaru zamartwiać Ryouty jeszcze bardziej, nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób pogrążać się i w ten sposób rujnować relacje z braćmi. Dla niego nic ani nikt się nie liczył – nikt, prócz Tetsuyi i Ryouty.
    Daiki zatrzymał się na środku ulicy, nieopodal placówki, w której pracował. Zamknął oczy, wziął powolny, głęboki oddech. Kiedy uniósł powieki, jego spojrzenie stało się chłodniejsze, bardziej stanowcze. Odegnał niepotrzebne myśli, odegnał rozmyślenia na niepotrzebne tematy. Co się stało, to się nie odstanie – on musi dbać tylko o przyszłość jego i jego braci.
    Od razu lepiej – pomyślał, znów biorąc pełny oddech. Spojrzał na budynek szkoły widoczny za murem, po czym skrzywił się z niesmakiem. Tym problemem powinien był zająć się już dawno – wyznać Ryoucie i Tetsuyi prawdę. Wkrótce się tym zajmie, ale póki co potrzebował jeszcze trochę czasu na zebranie odwagi.
    Już i tak prawie się wygadał, więc to chyba powinno mu trochę pomóc.
    Lecz mimo wszystko...
    Aomine, który dopiero co ruszył w kierunku bramy, teraz znów się zatrzymał. Teraz miał o jeden powód więcej, by nienawidzić miejsca swojej pracy – nie dość, że było kłamstwem, to na dodatek przypominało mu o jego spotkaniach z Sakurai'em.
    Wiedział, że nie wytrzyma tego dnia w pracy. Wszyscy będą pogrążeni w żałobie, Sakurai zapewne przez najbliższy miesiąc będzie na językach niczym najlepsza w szkole ploteczka, smakowana przez każdego. Rada pedagogiczna na pewno zaczęła już pracować nad organizacją specjalnych spotkań z psychologiem i policją, pewnie obmyślają już wszelkiego rodzaju programy niesienia pomocy, do których będą angażować każdego, łącznie ze zwykłym, szarym woźnym Aomine...
    To naprawdę była ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował.
    Teraz musiał wrzucić na luz, uspokoić się, odetchnąć – a nic tak nie rozluźniało go, jak gra w kosza, szczególnie od czasu, gdy zagrał z Tomoyą one on one.
    No właśnie – Tomoya. Czy będzie teraz w domu? Pewnie tak. Daiki wiedział, że Inoue chodzi czasem na jakieś imprezy z kolegami z drużyny, ale podobno zawsze wracał po nich do domu, czasem tej samej nocy, czasem dopiero nad ranem. Pewnie będzie pijany i pewnie będzie miał w łóżku ze trzy dziewczyny, ale może pozwoli Aomine pograć na jego sali gimnastycznej, podczas gdy sam Inoue wróci sobie słodko spać?
    Decyzja zapadła prawie od razu. Daiki spojrzał po raz ostatni na szkołę, po czym obrócił się na pięcie i odszedł w kierunku przystanka autobusowego.
    Oczywiście, że go wywalą – no, może spróbują najpierw dać mu ostrzeżenie. Ale to i tak bez znaczenia. Aomine zdecydował już, że nie wróci tam jeszcze, chyba że po dokumenty, bo przecież będzie musiał podpisać zerwanie umowy. Być może zmuszą go do pracy w okresie wypowiedzenia, ale to jeszcze przeboleje.
    Dosyć z byciem cieciem w liceum. Dosyć nawet z marzeniem o zostaniu policjantem. Skoro nie może tego dokonać, zajmie się koszykówką. Da z siebie wszystko, by zaimponować trenerowi Tomoyi, a jeśli nie dostanie się do składu, to wtedy pomyśli o jakimś innym zajęciu.
    Dotarł do okazałej, nowoczesnej willi Tomoyi w niespełna godzinę czasu. Była siódma czterdzieści dwie, kiedy stanął przed żelazną bramą i wcisnął guzik, który, jak sądził, służył do połączenia z domofonem. Sygnały, które po chwili usłyszał, potwierdziły jego przypuszczenia, podobnie jak ciche trzeszczenie i po chwili głos Inoue:
–    To ty, kotek?- zapytał z powątpiewaniem.
–    Ta – mruknął Aomine.
–    No nie wierzę... Co ty tu robisz tak wcześnie?
–    Powiem ci jak mnie wpuścisz.- Daiki skrzywił się lekko. Dziwnie się czuł z myślą, że Tomoya widzi go na ekranie domofonu w swojej willi, a on sam gada do szarej skrzynki z czarnymi guziczkami.
    Cisza.
–    No, dalej – westchnął ciężko Daiki.- Mam gdzieś, jeśli trzymasz w sypialni dwóch facetów albo piątkę dziewczyn, możesz tam trzymać nawet cały małpi gaj, tylko wpuść mnie, bo jest cholernie zimno. Nie mam zamiaru zawracać ci dupy, mam tylko prośbę do ciebie.
    Jeszcze przez chwilę Tomoya nie odzywał się, a kiedy Daiki zaczął już myśleć, że może mężczyzna zwyczajnie się rozłączył, ze skrzyneczki dobiegło ciche westchnienie.
–    Proszę, wejdź.
    Uliczka przy bramie zadźwięczała. Aomine pchnął ją ochoczo, po czym, zatrzaskując ją za sobą, dużymi krokami ruszył w kierunku drzwi wejściowych – dużych, solidnych, w kremowym kolorze z fantazyjnymi mlecznymi okienkami. Poranek wciąż był szary i ciemny, więc kiedy w holu zabłysło światło, Aomine dostrzegł we wnętrzu poruszającą się długą sylwetkę.
    Wkrótce drzwi otwarły się i Tomoya wpuścił ciemnoskórego do swojego domu. Daiki wślizgnął się do luksusowego budynku, nie chcąc wpuszczać za dużo zimna – zwłaszcza, że Inoue, jak się okazało, miał na sobie tylko bokserki i szlafrok. Zamknął za swoim gościem drzwi, po czym wskazał mu wieszak.
–    Rozbierz się. Chcesz kawy, albo herbaty?
–    Nie, dzięki.- Aomine pokręcił przecząco głową.- Możesz mi dać dużą butelkę wody, i tu od razu pozwolę sobie przejść do mojej prośby: użyczysz mi swojej sali gimnastycznej? Muszę pograć w kosza. Naprawdę muszę – dodał, widząc, że Tomoya marszczy brwi i już otwiera usta.
    Inoue przez chwilę stał w dość niepewnej pozie, przyglądając się Daikiemu.
–    Nie ukradnę ci niczego, ani nie zniszczę – westchnął Aomine.- Wracaj do łóżka, zanim ci tam partnerzy czy partnerki ostygną.
–    Idź przodem.- Inoue uśmiechnął się i mrugnął do niego.- Wtedy rzeczywiście będzie tam ktoś, kto będzie na mnie czekał.
–    Jesteś sam?- Daiki nie krył zdziwienia.
–    Czy twoim zdaniem każdej nocy sprowadzam sobie kogoś do bzykania?- Inoue uniósł brew.
    Aomine zastanowił się nad odpowiedzią, gapiąc się w sufit.
–    Tak – stwierdził w końcu, wzruszając ramionami.- Jesteś przecież sławny. I nadziany.
–    I?- Tomoya uniósł brew.
–    Jeśli liczysz na to, że powiem „przystojny”, to lepiej przynieś sobie krzesełko i coś do podgryzania, bo długo poczekasz.
    Inoue wywrócił z uśmiechem oczami.
–    Pozwól, że sprostuję twoje przypuszczenia – powiedział.- Sprowadzam tu kochanków tylko wtedy, kiedy naprawdę mam na nich ochotę. Nie zdarza się to codziennie, czasem cały miesiąc żyję w celibacie i, uwierz lub nie, ale jestem ostrożny, bo nie chcę nabawić się jakiegoś syfu przez sypianie co chwila z kim innym.
–    Hmm, no rzeczywiście, nie sądziłem, że kierujesz się takim rozsądkiem.
–    Jeszcze przyjdzie czas, kiedy pozwolę ci być takim zaskoczonym – stwierdził Tomoya, machnąwszy dłonią na przestronny korytarz. Zaczął prowadzić Aomine przez lśniącą posadzkę.- Najpierw chciałbym jednak wiedzieć, co skłoniło cię do tej nieoczekiwanej i tak wczesnej wizyty.
–    Uwierzysz, jeśli ci powiem, że zabiłem kogoś, rzuciłem pracę, a teraz muszę się wyżyć?
    Tomoya obrócił ku niemu głowę, zwalniając kroku. Patrzył niepewnie w granatowe oczy ciemnoskórego, najwyraźniej próbując doszukać się w nich figlarnego błysku. Nie znalazłszy go jednak, po prostu wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
–    W to drugie może bym uwierzył, ale na pewno nie w to pierwsze – stwierdził.- Dlaczego rzuciłeś pracę?
–    Bo miałem jej dość – odparł zwięźle Daiki.
    Mężczyźni weszli do salonu. Aomine ledwie powstrzymał się od gwizdnięcia. Swój własny dom uważał za najpiękniejszy, nawet jeśli nie był willą, ale musiał przyznać, że i tutaj pomieszczenia robiły wrażenie.
    Salon był naprawdę wielki, zwłaszcza, że nie znajdowało się w nim zbyt dożo mebli. Trzy popielate sofy ułożono na tego samego koloru dywaniku, wokół okrągłego białego stolika. Po lewej stronie wejścia do salonu stały drzwi ze szklanymi okienkami, za którymi widać było regały pełne książek – a więc prywatna, mała biblioteczka Tomoyi (to on czytał? - Aomine był bardzo zdziwiony). Na lewo pod ścianą ustawiono długi niski stolik z szufladkami, na nim zaś stał duży plazmowy telewizor. Oprócz tego był tu również zaskakująco prosty i skromny biały kominek z czarnym obramowaniem otworu. Z sufitu zwisały fantazyjne lampy, przypominające nabijane ćwiekami białe kule i pierścienie.
–    Napijesz się czegoś?- zapytał Tomoya, spoglądając na niego.
–    Chciałbym pójść pograć – mruknął Aomine, wbijając w niego niemal błagający wzrok.
–    Dopiero co przyszedłeś, pewnie jesteś zmarznięty – stwierdził spokojnie Inoue.- Wypijesz coś ciepłego i wtedy pójdziemy zagrać.
–    Nie musisz się kłopotać, sam se pogram...
–    A co z moim rewanżem?- Tomoya spojrzał na niego, unosząc z rozbawieniem brew. Po chwili zabawnie wydął policzki, biorąc się pod boki.- A tak w ogóle, to chyba nie masz zamiaru wykorzystywać naszej znajomości do tego, żeby przychodzić sobie do mnie pograć, kiedy ci się zachce, co?
–    Wybacz za to.- Aomine skrzywił się lekko, rzeczywiście speszony.- To była dość spontaniczna decyzja.
    Tomoya milczał przez chwilę, obserwując go. Po chwili sapnął cicho, uśmiechając się do niego.
–    No cóż, cieszę się, że to właśnie o mnie wtedy pomyślałeś – stwierdził.- Idę zrobić herbatę. Jeśli chcesz, to możesz usiąść tu, na sofie, albo tam przy stole.- Wskazał ruchem głowy otwarte przejście, gdzie samotny schodek prowadził na podwyższenie, na którym znajdował się długi stół i biało-czarne krzesła wokół niego.
    Sam Inoue również się tam udał, ale na miejscu skręcił w lewo i zniknął za kolejnym przejściem. Aomine, ponieważ za stołem i krzesłami znajdowały się wysokie od podłogi do sufitu okna, postanowił usiąść właśnie tam. Nie miał może specjalnie artystycznej duszy, ale podobał mu się widok zaśnieżonego ogrodu na zewnątrz.
    Tomoya wkrótce wrócił z dwoma kubkami parującej, aromatycznej herbaty. Aomine podziękował mu cicho, odbierając od niego naczynie. Kiedy napój nieco ostygł, upił łyk, a potem skrzywił się mocno.
–    Z czego ta herbata?- spytał.
–    Nie smakuje?
–    W życiu nie piłem lepszej.
–    To co się krzywisz?- Tomoya był rozbawiony.
–    Zastanawiam się, ile kosztuje jedna torebka. Pewnie z kilka nerek...
–    Jedna i woreczek krwi wystarczą za całe opakowanie – powiedział z uśmiechem Inoue.- Ale mogę odsprzedać ci ją... nieco taniej.
    Aomine uśmiechnął się do niego zdawkowo, po czym znów upił łyk ambrozji.
–    No, to jak?- Tomoya uniósł swój kubek, patrząc wyczekująco na ciemnoskórego.- Opowiadaj, co takiego się stało, że poczułeś niezmożoną potrzebę przybycia do mnie i wyżycia się.
    Daiki spojrzał na niego z zaskoczeniem.
–    Czy to... zapłata za to, żebym mógł pograć?
–    Nie. To zwykła rozmowa.
–    Mam ci się zwierzać?
–    Mhm.- Tomoya uśmiechnął się do niego zaskakująco pięknie.
–    Niby czemu?- Daiki był wręcz zszokowany.
–    Hmm... - Inoue zastanowił się przez chwilę.- Bo jesteśmy sobie prawie zupełnie obcy i nie będę cię oceniał. Masz pewność, że nawet jeśli cię jakoś skarcę, to i tak będzie cię to mało obchodzić, bo nie zależy ci na moim zdaniu.
–    I to ma być niby dobry powód?- prychnął Aomine.
–    Jeśli tak ci łatwiej, to rzeczywiście możesz myśleć o tym jak o zapłacie – stwierdził z uśmiechem Tomoya.- Poza tym, nie ruszysz się od stołu, dopóki nie wypijesz herbaty.
–    Brzmisz jak moja mama.- Daiki uśmiechnął się smętnie.
    Zastanowił się nad słowami Inoue. Rzeczywiście, byli sobie całkiem obcy, mimo tych paru spotkań. Owszem, Tomoya leciał na niego i chciał przede wszystkim zaciągnąć go do łóżka – i to właśnie było w tym wszystkim najlepsze. Nie chciał żadnego związku, nie chciał wszystkiego o nim wiedzieć, by podzielić jego czyny i wydarzenia z życia na te, które uważać będzie za dobre i na te, które będą jego zdaniem złe. Nie miał zamiaru go w żaden sposób oceniać, skoro liczyło się dla niego tylko ciało, a nie dusza.
–    Nie masz tu podsłuchu?- rzucił żartobliwie.
–    Tylko kamerę – odparł ku jego zaskoczeniu Tomoya, wskazując na przeciwległy kąt salonu.- Ale nie nagrywa głosu, tylko obraz. Wiesz, środki ostrożności w wypadku włamania.
–    Aha – bąknął Aomine.- Czyli, jeśli dłubałem w nosie, gdy robiłeś w kuchni herbatę, i wytarłem palec o spód stołu, to wkrótce to odkryjesz?
    Inoue spojrzał na niego z zaskoczeniem, po czym wybuchnął gromkim śmiechem, odrzucając do tyłu głowę. Daiki również uśmiechnął się, choć nieco oszczędniej. Mimo wszystko cieszyło go, że wprawił kolegę w takie rozbawienie.
–    Przez chwilę kusiło mnie, żeby pójść sprawdzić – zaśmiał się jeszcze Inoue, ocierając łezkę w prawym oku.- Och, rany, uwielbiam twój humor, Daiki. Jesteś w stosunku do mnie taki otwarty, że czasem mnie wręcz onieśmielasz.
–    A co, zwykle to ty pełnisz rolę pewnego siebie?
–    Tak.- Tomoya uśmiechnął się.- Tylko raz w życiu zdarzyło mi się obcować z kimś, kto onieśmielał mnie do tego stopnia, że wstydziłem się przed nim rozebrać.
–    Oooch.- Aomine spojrzał na niego z zainteresowaniem.- Opowiesz mi o tym? Bo aż brzmi ciekawie, zwłaszcza, że chodzi przecież o CIEBIE.
    Inoue mrugnął do niego.
–    Coś za coś – powiedział, upijając łyk herbaty.- Zwierzysz się mi, a ja zwierzę się tobie.
–    A co z grą w kosza?- Daiki zmarszczył podejrzliwie brwi.
–    Będzie w bonusie – obiecał Tomoya.
    Aomine prychnął cicho, kręcąc lekko głową. Upił łyk herbaty. Chodziło tylko o wyjaśnienie, dlaczego tu przyszedł, prawda? Nie musiał używać żadnych nazwisk, mówić o bliższych kontaktach z tą osobą... chociaż nie. Żeby wyjaśnić, to co się działo, powinien o tym napomknąć. Ale Tomoya nie będzie go przecież oceniał... Jego zdanie rzeczywiście nie miało dla niego znaczenia, w przeciwieństwie do zdania Ryouty i Tetsuyi. Przed nimi nie mógł się tak otworzyć, jak przed tym stosunkowo obcym mężczyzną.
    Spojrzał na Inoue, który patrzył na niego spokojnie, nie próbując go popędzać. Aomine uśmiechnął się do niego krzywo.
    A potem rozpoczął swą opowieść.


***


    Z każdym kolejnym dniem Kuroko coraz bardziej cieszył się na weekendowe wyjście z Mayuzumim do oceanarium. Stanowczo zbyt szybko odkrył, że jego życie stało się nieco monotonne – ciągle tylko zajęcia na uczelni, powrót do domu i nauka, teraz doszła jeszcze praca, więc zawsze jakieś to urozmaicenie. Ale i tak już po kilku dniach stwierdził, że „uczelnia-praca-dom” to tak czy tak kolejna monotonia, nawet jeśli lubił przebywać w każdym z tych miejsc.
    Błękitnowłosy tego ranka postanowił bardziej zadbać o swoje relacje ze znajomymi – przede wszystkim z Takao, Akashim i Mayuzumim. Z tym pierwszym już zdążył się spotkać i poplotkować. Wcześniej trochę niepokoił się o nagły związek Kazunariego z Miyajim, ale na całe szczęście okazało się, że są doprawdy przeuroczą parą, i że Kuroko lubi spędzać czas z obojgiem.
    Co do Akashiego, to ze względu na jego pracę, ciężko było go „dorwać”. Seijuurou miał obecnie w firmie wiele ważnych spotkań i spraw do pozałatwiania, dłuższy urlop planował dopiero na marzec lub kwiecień, a fakt, że ewentualny dzień wolny będzie starał się spędzić ze swoim chłopakiem, nie pomagał Kuroko w zobaczeniu się z nim.
    Przez jakiś czas Tetsuya myślał nawet, że Seijuurou robi to po złości, żeby jakoś mu dokuczyć przez to, iż Kuroko umawiał się z Mayuzumim. Ale nigdy nie wyczuł podejrzanej nuty w głosie Akashiego – tylko zwykłą szczerość.
    Z Mayuzumim natomiast było łatwiej niż z obojgiem pozostałych – to on sam kontaktował się z Kuroko, poza tym na bieżąco wymieniali się wiadomościami. Tetsuya stwierdził, że łatwiej mu będzie wysłać zdjęcia z ich wycieczki wraz z opisami na e-mail Chihiro, a to skończyło się wymienianiem długich dyskusji do późnej nocy.
    Jeszcze tylko jutro przełknie jakoś dzień wolny. Nie miał się z kim spotkać, więc będzie musiał zostać w domu z braćmi oraz Nigou. A potem już tylko niedziela i cały dzień w oceanarium. Całe lata tam nie był!
    Po skończonej pracy i wcześniej zajęciach, Kuroko wrócił do domu usatysfakcjonowany. Na uczelni szło mu coraz lepiej, a i Murasakibara był z niego zadowolony – Tetsuya szybko opanował wszystkie kody, a klienci byli urzeczeni nowym, sympatycznym i grzecznym w stosunku do nich pracownikiem (choć czasami sapali z irytacji, czekając na niego, chociaż stał przed nimi i sam czekał, aż powiedzą mu, co ma podać). Właściciel cukierni stwierdził nawet, że jeśli będzie tak dalej szło, to da mu małą podwyżkę.
    Może więc za jakiś czas, jeśli Tetsuya uzbiera trochę oszczędności, będzie mógł wyprowadzić się na swoje, tak jak Takao?
    To byłoby dość ekscytujące.
    Wszedł do domu, z westchnieniem witając przyjemne ciepełko. Tegoroczna zima naprawdę dawała w kość. Kuroko cieszył się, że powoli dobiega ona końca, choć coś wolno jej to szło.
    Akurat zdejmował buty, kiedy z kuchni wyszedł Kise. Kuroko zobaczył kątem oka blond włosy, wobec czego nie obrócił się w jego kierunku. Dopiero kiedy Ryouta stanął nieopodal, Tetsuya spojrzał na niego beznamiętnie.
–    Tetsuya...- zaczął z wahaniem Kise, spuszczając wzrok i krzyżując ręce na piersiach.
    Kuroko zacisnął ze złością wargi. Nie gniewał się o to, że brat się do niego odezwał – właściwie to uparcie na to czekał, bo sam nie do końca wiedział, jak się z nim pogodzić – denerwowało go to, że zwrócił się do niego samym imieniem. Przyzwyczaił się do pieszczotliwego „Tetsucchi”, a odkąd Ryouta przestał się tak do niego zwracać, Kuroko miał wrażenie, jakby w ten sposób jednocześnie przestał uważać go za swojego brata.
–    Masz chwilkę?- zapytał tymczasem Kise.- Chciałbym porozmawiać o Daikicchim...
    O, proszę. „Daikicchi”, brat Ryouty.
–    O co chodzi?- zapytał spokojnie Kuroko, zarzucając sobie torbę na ramię. Spodziewał się krótkiej rozmowy i szykował się do pójścia na górę, do swojego pokoju.
–    Martwię się o niego – westchnął ciężko Kise.- Czy... czy mówił ci wczoraj o Sakurai'u-kun*?
–    Nie – odparł zwięźle Tetsuya. Wiedział, że Sakurai jest chłopakiem Daikiego. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, żeby dwudziestoczterolatek wiązał się z siedemnastolatkiem, ale nie próbował ingerować.- Wiem, że zerwali jakiś czas temu.
–    On... on popełnił samobójstwo – wyszeptał Ryouta.
–    Co?- Kuroko zapomniał o okazywaniu chłodu wobec starszego brata. Zaskoczony, popatrzył w jego oczy, doszukując się potwierdzenia wypowiedzianych przed chwilą słów. I, ku jego przerażeniu, znalazł je.- Dlaczego?
–    Nie mam pojęcia – westchnął Kise, kręcąc głową.- Daikicchi mówił, że Sakurai-kun nie zostawił żadnego listu, ani nic... Daikicchi chyba się obwinia, no bo ten chłopak go uwielbiał...
–    Gdzie jest Daiki?
–    Nie wiem.- Ryouta zagryzł mocno wargę.- Napisał mi tylko popołudniu SMSa, że idzie do Tomoyi, i że wróci „może” na kolację.
    Kuroko westchnął ciężko, opierając prawą dłoń o biodro i zamyślając się. Znając Daikiego, pewnie rzeczywiście obwiniał się o śmierć chłopaka. Ale, z tego co Kuroko sam wnioskował wynikało, że Sakurai nie był do końca normalny. Na punkcie Aomine miał wręcz bzika – trudno było nie zauważyć, że zasypuje go wiadomościami i ciągle wydzwania. Daiki sam nieraz opieprzał go przez telefon, że ma się uspokoić, bo on nie siedzi cały czas przy telefonie.
–    Tetsuya, to nie jest wszystko...- zaczął zmartwionym tonem Kise.
–    Przestań mnie tak nazywać!- rzucił zirytowany Kuroko, patrząc na niego ze złością.- Albo wracasz do swojego głupiego „Tetsucchi”, albo od tej pory mów mi „Kuroko-kun”, skoro tak bardzo jesteś na mnie wściekły.
–    Nie unoś na mnie głosu w ten sposób!- zbeształ go Ryouta, choć niezbyt stanowczo. Po chwili walki na spojrzenia westchnął ciężko i, przysuwając się do błękitnowłosego, przytulił go do siebie.- Przepraszam za tamto...
    Tetsuya zacisnął mocno wargi, również obejmując blondyna. Wtulił twarz w jego ramię, tylko na krótką chwilę, tak by zapamiętać to uczucie i znajomy zapach Kise – był przecież mężczyzną, nie wypadało mu się rozklejać.
–    Ja też przepraszam – powiedział, kiedy odsunął się od Ryouty.- To się więcej nie powtórzy. Będę dawać wam znak, jeśli coś opóźni mój powrót do domu. Ale wróćmy do tematu... o co chodzi?
    Kise, który był trochę bardziej uczuciowy i nie mógł powstrzymać łezek w oczach, zamrugał pospiesznie i skinął głową. Przełknął ślinę i jeszcze wziął głęboki oddech, nim w końcu się odezwał:
–    Daikicchi chyba nas okłamał, Tetsucchi. Byłem dziś u niego na komisariacie, ale na miejscu powiedzieli mi, że żaden Aomine Daiki nie pracuje w policji.









*Sakurai'u-kun – sama już nie wiem, jak mam pisać tę formę, czy z apostrofem, czy bez... będę pisała z apostrofem (o ile będę o tym pamiętać xD), bo mimo wszystko w polskim języku taka forma będzie poprawna w przypadku takich nazwisk.

4 komentarze:

  1. Kyaaa~ pogodzili sięę... <3 <3 <3
    No, no Aomine, nadchodzą kłopoty. Mam nadzieję, że nie będzie z tego kolejnej kłótni xD (ale z tobą to nigdy nic nie wiadomo)
    Wiesz co... jak dla mnie... mogłabyś codziennie wrzucać tak po 4-5 odcinków :P, powodzenia z kolejnymi ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, chciałabym tyle pisać :''') Ale to wygląda mniej więcej tak:
      Yuuki pisze odcinek przez 3 godziny - Czytelnik czyta odcinek przez 20 minut xD
      Szkoda, że nie można tak na odwrót... xD

      Usuń
    2. Na święta dam ci supermoc która sprawi że to stanie się możliwe xdd

      Usuń
  2. When all hell breaks loose XDD
    Brawo, Aho.

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń