[MU] Rozdział dwudziesty pierwszy


    Pierwszy raz odkąd opuściłem zaśmiecone ulice Trostu, cieszyłem się z tego, czego zdołałem się nauczyć w dzieciństwie. Dzięki temu praktycznie bez żadnych przeszkód zdołałem się zakraść niezauważony do baraku poruczników.
    Odnalezienie okna pokoju Marco było już nieco trudniejszym wyczynem. Od zewnętrznej strony nie było możliwości sprawdzić, który numer ma dany pokój, musiałem więc ostrożnie zaglądać do wnętrz. Porucznicy i podporucznicy najczęściej siedzieli przy swoich biurkach, zajmując się papierkową robotą, niektórzy już spali (co znacznie utrudniało mi ich rozpoznanie w ciemnościach), a trzy czy cztery pokoje miały zasłonięte okna, przez co w ogóle nie byłem w stanie stwierdzić, kto i czy w ogóle się tam znajduje.
    Na szczęście nie musiałem do nich pukać – odnalazłem Marco niemal na samym końcu baraku oznaczonego C2, zgodnie z karteczką, na której jakiś czas temu zapisał mi swój adres. Był to więc pokój numer czterysta trzydzieści dwa.
    Pomieszczenie nie było duże, w dodatku urządzone w odcieniach ciemnej pomarańczy, co nadawało wyglądu bardziej szpitalnego oddziału niż mieszkania. W środku po lewej stronie znajdowało się pojedyncze łóżko zakryte kocem, po prawej zaś biurko z lampką oraz szafa, stojąca bliżej drzwi. Oświetlenie na biurku było jedynym, nie zauważyłem, by z sufitu zwisała naga żarówka, jak to było w pokoju mojego baraku.
    Przez dłuższą chwilę stałem ukryty za ścianą, z rumianymi policzkami podglądając – bo inaczej nie można było tego nazwać – mojego mentora. Ubrany w bezrękawnik podkreślający jego umięśnione ramiona oraz spodnie dresowe, przechadzał się po pomieszczeniu z jakimiś dokumentami w dłoni. Odczytywał zapisane na nich słowa, jednocześnie popijając jakiś napój w kubku. Na jego nodze wciąż tkwiła orteza.
    Przełknąłem ciężko ślinę, rozglądając się szybko wokół, by upewnić się, że nikt mnie nie zauważył. Następnie znów spojrzałem na Marco i westchnąłem cicho. Kiedy wychodziłem z mojego baraku, rozpierała mnie energia tak ogromna, że miałem ochotę z daleka nawoływać Marco.
    Teraz cała odwaga poszła w diabli, a przecież podporucznik znajdował się tuż za oknem. Wystarczyło zapukać, powiedzieć mu, co miałem do powiedzenia, a potem zwiać...
    Choć pewnie jutro nie śmiałbym pokazać mu się na oczy.
    Poczułem, że zaczynają mną szargać wątpliwości. No bo skąd pewność, że Marco zareaguje pozytywnie? Co z tego, że był gejem? Co z tego, że miał już kiedyś faceta i...
    Och.
    Moja mina nieco zrzedła, kiedy uświadomiłem sobie, że Marco był już raczej doświadczony. On i Farlan byli ze sobą sporo czasu, to oczywiste, że robili coś więcej niż tylko przytulanie i pocałunki. Ja w tych sprawach byłem zielony, ba – nigdy nawet nie doświadczyłem samego psychicznego uczucia miłości, a co dopiero odważyć się na ten fizyczny.
    Znów spojrzałem na Marco, na jego zamyśloną minę i usiane piegami zaokrąglone policzki. Odruchowo zacząłem liczyć brązowe kropeczki, jednak gdy Bodt upijał łyk swojego trunku, od razu się gubiłem, co niezwykle mnie irytowało.
    Miałem ochotę trzasnąć się po twarzy. Nie przyszedłem tu przecież po to, żeby w tajemnicy liczyć jego piegi! Miałem mu wyznać uczucia, przyznać się, że... że coś tam, coś tam do niego!
    Sapnąłem ze złością, przecierając dłońmi twarz. Przez tę chorą sytuację zaczynałem tracić zdolność logicznego myślenia i prawie zapomniałem, po co tu w ogóle przyszedłem.
    Ale szczerze mówiąc, nie dziwiłem się sobie. Chyba każdy człowiek nieco się denerwuje, kiedy ma w swoim życiu zrobić coś po raz pierwszy.
    Ostrożnie wyjrzałem przez okno do środka pokoju Marco. Mężczyzna podszedł do biurka i odłożył na blat kubek oraz dokumenty, pochylił się jednak jeszcze nad nimi, dalej czytając z tą samą, zamyśloną miną, która chyba podobała mi się coraz bardziej.
    Jeanie Kirchteinie, jeśli natychmiast nie dasz znaku Marco, że ma ci otworzyć okno, nie śmiej nazywać się mężczyzną
    Takie myślenie akurat gówno mi pomagało, bo ani trochę nie byłem w stanie przekonać nimi siebie samego. Postanowiłem jednak skończyć ten cyrk, bo albo z zimna, albo z nerwów, zaczynałem się coraz bardziej trząść.
    Uniosłem powoli dłoń i cicho zastukałem w szybę, czerwieniąc się po same uszy.
    Marco drgnął wyraźnie zaskoczony, z lekkim przestrachem spoglądając w okno. Nie mógł mnie od razu zobaczyć, ponieważ na zewnątrz było ciemno, a on z pewnością widział w szybie jedynie odbicie jego oraz wnętrza jego pokoju. Widziałem jak przełyka nerwowo ślinę i ostrożnie rusza w kierunku okna.
    Czekałem z bijącym sercem, ukryty za ścianą, aż otworzy okno. Kiedy w końcu to zrobił i wyjrzał w przeciwną stronę, niż ja stałem, otworzyłem usta, by się odezwać, jednak żadne słowo nie wypłynęło spomiędzy nich. Marco zauważył mnie więc dopiero, kiedy odwrócił głowę w moją stroną.
–    R-rany, Jean!- pisnął zaskakująco zabawnie, chwytając się za klatkę piersiową.- Nie umiesz się odezwać?! Wiesz, jak mnie przestraszyłeś?!
–    W-wybacz...- bąknąłem, spuszczając wzrok.
    Między nami zapadła chwila ciszy, słyszałem jedynie oddech Marco, nieco cięższy niż zazwyczaj. Czułem, że mi się przygląda, ale nie miałem odwagi na niego spojrzeć.
–    Jak udało ci się minąć straże?- zapytał w końcu cicho, przesuwając się na bok i szerzej otwierając okno.- Właź, zanim ktoś przyjdzie!
–    Ehm...- Położyłem niepewnie dłonie na parapecie i zgrabnym ruchem na niego wskoczyłem. Marco wydał z siebie jakiś dźwięk, coś w rodzaju okrzyku zaskoczenia połączonego z... ja wiem? Uznaniem?- Zakradanie się to moja taka specjalność – bąknąłem.- No wiesz, w dzieciństwie dużo kradłem i... straże przy handlarzach w Troście to pikuś.
–    Pikuś, mówisz...- powtórzył Marco, zamykając okno i zasłaniając je roletą w kolorze brudnej żółci. Odwrócił się do mnie i zmierzył mnie zaniepokojonym spojrzeniem.- Stało się coś złego?
–    Złego? Nie, dlaczego tak myślisz?
–    Chyba ci się do mnie spieszyło, skoro założyłeś bluzkę na lewą stronę... i w dodatku odwrotnie.- Wskazał ruchem dłoni moje ubranie.
    Spojrzałem w dół i poczułem, że rumienię się jeszcze bardziej. Rzeczywiście, nie dość, że z mojej koszulki wystawały wszystkie szwy, to na dodatek niewielki dekolt znajdował się na plecach.
–    Yyy...
–    Usiądź, Jean – polecił Bodt, najwyraźniej nieco speszony. Wskazał mi łóżko, ale zanim na nim usiadłem, ściągnąłem z siebie koszulkę, by założyć ją we właściwy sposób.- Chcesz się czegoś na... ekhe, ekhe, ekhe!
–    Co jest?- Spojrzałem na Marco z niepokojem, jednak ten odwrócił się ode mnie szybko i machnął lekceważąco ręką.
–    N-nic... - bąknął.- Chcesz się napić kawy, John? To znaczy Jean! Jean!
–    Yyy...- Założyłem na siebie koszulkę, czując się jeszcze bardziej niepewnie, niż kiedy stałem jak idiota pod oknem. Kim był John? Dopiero po chwili dotarło do mnie, o co właśnie zapytał Marco. Wbiłem w niego uważny wzrok.- Kawy? Masz tu kawę?!
–    Tak – zaśmiał się lekko, drapiąc po głowie, a ja dopiero teraz zauważyłem, jak czerwone są jego uszy.- Tu, na dole, mamy taki wielki ekspres. To coś w rodzaju przywileju dla wyższych stanowiskiem. Zwykle nie pijam kawy, bo nie przepadam za jej smakiem, ale dziś akurat chciałem zająć się planem nowego samolotu...
–    Budujesz jakiś samolot?- zapytałem, podchodząc do niego i odbierając kubek, który mi podał. Był to ten sam, z którego pił wcześniej, ale dopiero kiedy przełknąłem ciepły łyk słodkiej czarnej kawy zorientowałem się, że było to coś w rodzaju pośredniego pocałunku. Na szczęście zdążyłem przełknąć najpierw napój, nim zakaszlałem.
–    Konkretniej to będą go budować inni mechanicy – wyjaśnił Bodt.- Ja mam tylko go skonstruować, to znaczy wyrysować ze szczegółami jego budowę.
–    Ale będziesz obecny przy pracach?- zapytałem, zerkając na dokumenty leżące na biurku. Były to szczegółowe, podręcznikowe teorie na temat budowania samolotów od samej podstawy.
–    Tak, będę tam wpadał i nadzorował całą budowę – odparł Marco.
–    Zbudowałeś już tutaj jakiś samolot?
–    Nie, to  mój pierwszy raz – roześmiał się lekko.- Kapitan Levi i Generał Erwin wiele po mnie oczekują, więc postanowiłem, że dokładnie przestudiuję poradniki, zanim wezmę się za rysowanie.
–    Będziesz się tym zajmował, jednocześnie mnie szkoląc?
–    No właśnie co do tego...- Mina Marco na krótki moment zrzedła, jednak po chwili spojrzał na mnie z uśmiechem.- Od teraz jesteś już sierżantem, Jean. Nadal będę cię szkolił, ale prócz teorii, którą będziesz studiował ode mnie, a także praktyce, która dalej trwać będzie przy boku Petry, czekają cię nowe doświadczenia.
–    Nowe doświadczenia?- Spojrzałem na niego z nieukrywanym zainteresowaniem.- Co masz na myśli?
–    To samo, co wyjaśnił ci już kapitan Levi – odparł Bodt, wzruszając ramionami jakby z rezygnacją.- Od tej pory będziesz wyruszał na misje. Czasem sam, czasem w towarzystwie twoich starszych stażem kolegów. Będziesz nabierał doświadczenia i zdobywał nową wiedzę.
–    Och, rozumiem – mruknąłem, skinąwszy głową. Oczywiście, poniekąd cieszyła mnie ta wiadomość. Chciałem się wykazać, chciałem być dobrym żołnierzem i walczyć dla naszego kraju, dla moich przyjaciół oraz ich bliskich. Ale to, w jaki sposób ujął to Marco oznaczało, że od tej pory będę spędzał z nim mniej czasu, niż zwykle.
    A to chyba mniej mi odpowiadało.
–    Uhm, ale chyba przyszedłeś do mnie w innej sprawie, prawda?- zapytał mój mentor, uśmiechając się łagodnie.- Co się stało, Jean? Coś cię niepokoi?
    Przez dłuższą chwilę patrzyłem w jego spokojne, brązowe oczy, sam nie odczuwając jakichś szczególnych nerwów. O dziwo miałem wrażenie, że wyparowały one niemal zupełnie, a na ich miejsce wstąpiła odrobina odwagi i przede wszystkim – powaga. Miałem przecież do powiedzenia coś ważnego, co oznaczało ogromną zmianę w moim życiu.
    Przestałem już czuć się jak szczeniak, który w nerwach wyjąka swoje wyznanie. Choć nadal nie byłem do końca pewien, czy to dobry pomysł, to jednak znalazłem w sobie tych trochę sił, by porozmawiać z Marco o tym, co czuję.
–    No – mruknąłem, spuszczając wzrok i odkładając kubek na blat jego biurka. Kawa smakowała wybornie i miałem ochotę napić się jej więcej, ale to by wyglądało dziwnie, gdybym podczas tej rozmowy popijał ją sobie, tak jakbym przyszedł na plotki.- Powiedziałeś mi niedawno, że mam do ciebie przyjść, kiedy będę miał jakiś problem, albo kiedy będę chciał po prostu z tobą pogadać...
–    Tak.- Marco potwierdził skinieniem głowy. Odwrócił się i usiadł na łóżku, zachęcającym gestem wskazując mi miejsce obok siebie.- Tak też myślałem, że przyszedłeś, bo coś cię trapi. Czy martwisz się kolejnymi misjami?
–    Nie – westchnąłem, kręcąc przecząco głową i siadając obok podporucznika.
–    O-och...- Bodt wbił wzrok w podłogę, rumieniąc się lekko, na widok czego sam poczułem wypieki na twarzy. Miałem wrażenie, że zrozumiał, o czym chcę z nim porozmawiać.- Słucham, Jean. Możesz mi powiedzieć o wszystkim.
    Westchnąłem ciężko, będąc boleśnie świadom jego bliskości. Leżąc w moim łóżku w baraku E wyobrażenie sobie tej chwili nie było tak stresujące, jak w rzeczywistości. Tam Marco był tylko obrazem w moich myślach, takim, jakiego chciałem zobaczyć. Tutaj zdarzyć się mogło dosłownie wszystko – mogłem zostać odrzucony, mógł spojrzeć na mnie z niesmakiem, albo z zawodem, powiedzieć, że nie powinienem zakochiwać się w swoim nauczycielu, że on wciąż kocha Farlana, i że to niegrzecznie z mojej strony, że próbuję mieszać w ich relacjach.
    Lub, co gorsza, mógłby mi powiedzieć, że to, co czuję, to tylko moja wyobraźnia. Zwykłe urojenia, bo Marco był pierwszym człowiekiem, który zbliżył się do mnie do tego stopnia.
    Któremu sam na to pozwoliłem.
–    Ehm...- Moja odwaga pierzchła jak przerażony kot, znów poczułem się jak nastolatek, który zaraz podejmie próbuję wyjąkania miłości.- Zastanawiam się, jak powinienem... Bo wiesz, ja i Berholdt... my dzisiaj...
–    Och.- Marco spojrzał na mnie jakoś dziwnie, a ja o dziwo chyba zrozumiałem, co sobie pomyślał.
–    Nie, to nie tak!- powiedziałem pospiesznie, unosząc dłoń.- Nie chodzi o to, że my... tylko, że my...- Wskazałem na siebie, a potem na jego.- To znaczy bardziej JA... ehm...- Zarumieniłem się, odwracając od niego wzrok, zawstydzony. Marco nie próbował mnie popędzać, patrzył na mnie i spokojnie oczekiwał dalszego ciągu.- Rozmawiałem z Bertholdem – podjąłem na nowo próbę, znacznie ciszej, niż przed chwilą.- Przed chwilą, zanim tu przybie... przyszedłem – poprawiłem się szybko, spoglądając nerwowo na Marco, ale gdy zobaczyłem, że na moment uciekł ode mnie wzrokiem zrozumiałem, że nie dał się nabrać.- Przyszedłem – powtórzyłem uparcie, a on skinął z powagą głową. Westchnąłem z rezygnacją, przecierając dłonią rozpalony kark.- No i chyba pomógł mi uświadomić sobie... co tam we mnie siedzi. Co czuję. Do ciebie – dodałem ciszej.- Rozumiesz?- Spojrzałem na niego z nadzieją.
–    E-ehm...- Marco zarumienił się intensywnie, znów uciekając wzrokiem.- Znaczy, ja... j-ja chyba... Nie chciałbym źle tego... o-odebrać, więc...- Zagryzł lekko wargę.- Gdybyś wyraził się jaśniej... proszę?
–    A-ale nie umiem...- jęknąłem cicho.- Nawet nie wiem, czy to jest rzeczywiście to. Ja po prostu...- Dotknąłem dłonią mojej klatki piersiowej i zacisnąłem pięść na materiale koszulki, którą na sobie miałem.- To uczucie jest silne, o wiele silniejsze niż to, którym darzyłem kogokolwiek do tej pory... Nie chcę cię oszukać, czy skłamać, ale nigdy nie czułem tego, co teraz, więc... więc jeśli to naprawdę miłość, no to... nie, przepraszam – westchnąłem ciężko, kryjąc twarz w dłoniach.- To, co powiedziałem, nie ma najmniejszego sensu, przepraszam! Przecież to oczywiste, że nic nie przyjdzie mi tylko z podejrzeń... Ja jestem pewien, Marco. Jestem pewien, że się w tobie zakochałem.
    Między nami zapadła bardzo długa cisza. Wciąż czułem obecność Marco tuż obok mnie, ale nie byłem w stanie wyobrazić sobie jego miny, a bałem się unieść głowę, by na niego spojrzeć. Siedziałem z łokciami opartymi o kolana i twarzą wciąż ukrytą w dłoniach, ledwie mając odwagę na to, by w o ogóle oddychać. Czułem, że moje ciało zaczyna się nieznacznie trząść.
–    Ale ze mnie idiota...- westchnął nagle Marco. Byłem tym tak zaskoczony, że aż uniosłem głowę, spoglądając na niego. Wzrok utkwiony miał w biurko naprzeciwko nas, jego mina była dość poważna i jakby odrobina zmęczona, policzki uroczo zarumienione.- Przepraszam, Jean. Po prostu myśl, że miałeś więcej odwagi niż ja, by mi to wyznać, jest strasznie frustrująca. Bo widzisz, prawda jest taka, że ja od dawna już zdawałem sobie sprawę z tego, że cię kocham.- Moje serce zatrzepotało dziko w piersi, gdy usłyszałem te słowa, choć umysł jeszcze nie do końca przyjął je do wiadomości.- Tyle miałem okazji, żeby ci o tym powiedzieć, a jednak wciąż się powstrzymywałem, bo sądziłem, że wówczas nabierzesz do mnie dystansu. Ale kiedy tamtej nocy, na chwilę przed wyruszeniem na misję pocałowałeś mnie...- Marco zagryzł wargę i splótł ze sobą dłonie, nerwowo je zaciskając. Jego policzki zdawały się być jeszcze czerwieńsze.- Całą noc przesiedziałem w magazynie, klnąc na czym świat stoi i przeklinając siebie samego za to, że ci nie powiedziałem. Nie masz pojęcia, jak bardzo martwiłem się, że do mnie nie wrócisz. Że... że zginiesz tam, nie mając pojęcia o tym, że czeka na ciebie ktoś, kogo cholernie w sobie rozkochałeś. Kiedy wróciłeś, od razu chciałem wykrzyczeć ci to wszystko, ale musiałem się powstrzymać... Potem postanowiłem, że powiem ci o wszystkim dzisiaj, w mieście, a konkretniej na tym wzgórzu, w samochodzie. Ale znów stchórzyłem – mruknął posępnie.- No bo... trochę się wkurzyłem o Bertholdta i tego białego gołębia. Wiem, że to głupie, ale nawet jeśli byłem gotów wyznać ci uczucia, to i tak w ostatniej chwili zamiast „pokochałem” powiedziałem, że cię „polubiłem”. A potem powiedziałeś mi te wszystkie rzeczy...
–    N-nie przypominaj mi...- jęknąłem cicho z wyrzutem.
–    Teraz ja ci mówię bardzo żenujące i zawstydzające rzeczy – zauważył Marco ze słabym uśmiechem.- Chyba jesteśmy kwita.
–    Na razie nie jestem pewien, do czego dążysz...- westchnąłem.
–    Do tego, że to ja powinienem był jako pierwszy wyznać ci miłość – odparł spokojnie.- No wiesz, jestem przecież starszy, poza tym przypuszczam, że dłużej niż ty kocham się w tobie... W sensie, dłużej niż ty we mnie!- wyjaśnił pospiesznie, patrząc na mnie i rumieniąc się po same uszy.
–    T-to co teraz zrobimy?- Spojrzałem na niego z lekką paniką.- J-ja nigdy wcześniej nie... no wiesz, nie czułem tego i w ogóle, a ty byłeś już z Farlanem i, i... i jeszcze z kimś?
–    Nie!- wykrzyknął, kręcąc pospiesznie głową.- Poza tym... Wydaje mi się... Nie – westchnął ciężko, kręcąc głową.- Jestem pewien, że kocham cię zdecydowanie bardziej, niż kiedyś jego... To trochę tak, jakbym... znalazł bratnią duszę, czy coś. Niby jesteśmy różni, ale... ale od dawna mnie przyciągasz i...
–    D-dobra, już wiemy, o co nam chodzi, więc może już starczy, co?- jęknąłem z zażenowaniem.
–    Tak, starczy!- Marco skwapliwie pokiwał głową.
    Znów oboje zamilkliśmy. Czułem się cholernie dziwnie, nie miałem pojęcia, co teraz powinniśmy zrobić. Pocałować się, by przypieczętować nasze wyznania? Ta sytuacja wydawała mi się tak... nienaturalna, tak niestereotypowa, że miałem ochotę wyśmiać nas obu za tak żenujące i mało romantyczne wyznanie drugiemu miłości.
    To Marco pierwszy postąpił krok. Nie zrobił wiele – po prostu złączył nasze dłonie.
    Lecz ja poczułem, że to był wystarczająco wiele, by zrozumieć, co się właśnie stało.
    Do tej pory więzi, które łączyły mnie z ludźmi, przypominały pajęcze nici – delikatne i niemal przeźroczyste, tak kruche i słabe, że zerwać mógł je nawet lekki powiew wiatru. Ale z Marco połączyło mnie coś znacznie mocniejszego – gruby łańcuch, który zdawał się być nierdzewny, niezniszczalny.
    To naprawdę była miłość.
    I chyba mnie to przerażało.
–    Chcesz zostać tu na noc?- zapytał cicho Marco.
–    Ech?- Spojrzałem na niego, a on uśmiechnął się do mnie łagodnie. W świetle lampki na biurku, stłumionej nieco przez klosz, jego piegi znów zaczęły mi przypominać gwiazdy, a ja znów odruchowo zacząłem je liczyć.
–    Na dworze jest zimno, a ty przybie... przyszedłeś tutaj tylko w koszulce, więc jeśli chcesz, możesz tutaj zostać. Zmieścimy się oboje na łóżku, jest szersze niż te w barakach szeregowych.
    Spojrzałem na jego łóżko, rumieniąc się delikatnie. Idiotą nie byłem, wiedziałem, skąd się biorą dzieci – czy może w tym przypadku po prostu czym kończy się wspólna noc w łóżku. Szybko jednak zreflektowałem się, zawstydzony moimi głupimi myślami. Marco był przecież zbyt dobry, zbyt sympatyczny, miły i niewinny, by robić takie zboczone rzeczy ledwie po wyznaniu.
–    Dziękuję – powiedziałem więc cicho.
    Niecałe dziesięć minut później leżeliśmy obok siebie, nakryci cienkim kocem i zwróceni do siebie twarzami. W pokoju panowała ciemność, mogliśmy więc dostrzec jedynie swoje kontury. Czułem dłoń Marco na moim policzku, gładzącą go delikatnie kciukiem. Z początku czułem się niepewnie, nieswojo, ale po chwili odważyłem się położyć rękę na jego talii.
    Było mi zaskakująco przyjemnie. O wiele cieplej, niż w moim własnym łóżku, bo obok mnie leżał Marco, którego kochałem – teraz byłem tego świadom, byłem tego pewien. Czułem spokój i ulgę, rozkoszowałem się tą chwilą.
    Sam nie wiem, kiedy przysunąłem się do niego i pocałowałem go czule. Tym razem zrobiłem to nieco lepiej, niż za pierwszym razem – lekko rozchylonymi ustami dotknąłem jego warg, smakując ich. Nie próbowałem wysunąć języka, całowałem go jedynie wargami, wpierw chcąc przypomnieć sobie ich miękkość.
    Do tej pory sądziłem, że miłość wygląda namiętnie, że ludzie rzucają się na siebie, jak prostytutki na klientów. Ale nie miałem ochoty robić tego w taki sposób z Marco – chciałem przede wszystkim czuć jego psychiczną bliskość, cieszyć się każdą taką chwilą. I to samo zdawałem się czuć ze strony podporucznika.
    Więź, która nas połączyła, stała się silna jak nigdy dotąd.

6 komentarzy:

  1. Wreszcie !!!! <3 Mój Marco razem z Janeczkiem <3 Cudo rozdział !!!! A-a jeśli chodzi o pytanie to ja chce Oikawa(S) x Iwa-chan(M) ლ(●´∀`●)ლ (Zaskoczyłaś mnie z ty pytaniem ale pierwsze co mi przyszło do głowy to oni <3 )
    Tak więc życzę dużooooo weny do Mechanizmu Uczuć <3 (Kocham to jak Mode na Uke ) i pozdrawiam (≧∇≦)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah xD No tak, po dwudziestu rozdziałach w końcu się spiknęli xD Oikawa jako sadysta? D: Wow, nie pomyślałabym... xD
      Dziękuję za komentarz, ja również pozdrawiam! c:

      Usuń
  2. Dajcie tej pani Nobla (i to nawet nie za opowiadanie a za to zdanie):"Nie przyszedłem tu przecież po to, żeby w tajemnicy liczyć jego piegi!"
    Maltretujesz moje styrane anginą gardło xD
    Miło, że tak ładnie się wszystko wyjaśniło ^^
    Pozdrowionka i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz ;_; Postaram się, żebyś przy następnym rozdziale zachowała ciszę xD
      Dziękuję za komentarz, do zobaczonka! ^^

      Usuń
  3. Boże mój fangirlling w momencie wyznania chyba wyjebał (za przeproszeniem) skalę! Tak długo na to czekałam i było warto! Nareszcie, nareszcie, awwww! Jeju, to było słodkie, kochane i urocze i nie mogę doczekać się następnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  4. Właściwie to od początku nie trawię tego paringu, ale i tak czytam wszystko co napiszesz xD *Przekonałaś mnie nawet do MidaTaka, nadal nie wiem jakim cudem o.O* Podoba mi się ten motyw wojny i samolotów, takiego opowiadania jeszcze nie czytałam, ale ujęło mnie już od pierwszych rozdziałów. *Marco w mundurze, czego chcieć więcej? ♥* Uwielbiam to, w jaki sposób opisujesz emocje bohaterów, tak łatwo się w nich wcielić i przeżywać razem z nimi.
    Jean i Marco są uroczy w tej swojej uczuciowej nieporadności xD Nareszcie wszystko sobie powiedzieli i nawet wylądowali w łóżku ( ͡° ͜ʖ ͡°) ale dlaczego mam takie złe przeczucia? Mam wrażenie, że któremuś z nich niedługo coś się stanie, no ale cóż, w końcu to wojna. Oby żaden z nich nie umarł ;_; Chyba za daleko wybiegam w przyszłość xD
    Rozdział cudowny, jeden z lepszych moim zdaniem. Po długim przeciąganiu nareszcie wyznali sobie miłość i to w taki uroczy sposób ♥ Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
    Mam jeszcze tylko jedno małe pytanko - czy napiszesz jeszcze kiedyś jakieś Eruri?
    Pozdrawiam i życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń