Samotne Słońce

    Zawsze sądziłem, że jedyne czego mogę zazdrościć dzieciakom, to ich niewinność. To, jak beztrosko mogą bawić się na podwórzu, ganiać się po mieście, śmiać się całym sobą, oddychać pełną piersią i czerpać z życia tyle radości, ile tylko zdołają. Właśnie to ich przecież charakteryzuje, prawda?
    Ale kiedy poznałem twojego brata, zrozumiałem, że nie każde dziecko takie jest. Może było to skutkiem po stracie rodziców w tak młodym wieku, natłok obowiązków, którymi obarczył sam siebie, a może po prostu taki już miał charakter.
    W końcu was, potomków rodziny Kumou, cechowała upartość i niezłomność.
    I to właśnie tego tak bardzo wam zazdrościłem. Tego uśmiechu na twarzy w każdy pochmurny dzień, tej radości okazywanej codziennie wszystkim mieszkańcom Shigi, a nawet zwykłym, obcym ludziom.
    Gdy odszedłeś z Yamainu, byłem zrozpaczony. Czułem się zdradzony, oszukany, bezsilny. W nadmiarze emocji rzuciłem się na ciebie z pięściami, z trudem powstrzymując łzy w oczach. Nie potrafiłem cię zrozumieć, nie chciałem przyjąć do wiadomości, że rezygnujesz z misji powierzonej ci przez twojego ojca, i to w dodatku z jakiego powodu?
    Żeby być starszym bratem?
    Mogłeś być nim cały czas, ale wciąż będąc przywódcą Yamainu. Wszyscy pokładaliśmy w tobie nadzieję, wszyscy ufaliśmy ci bezgranicznie, gotowi pójść za tobą w ogień. Byłbyś doskonałym liderem.
    Przecież my też byliśmy twoją rodziną.
    Od tamtej pory zacząłem cię nienawidzić. Nie chciałem widzieć cię na oczy już nigdy więcej, i prawie mi się to udało. Jednak w głębi duszy wiedziałem, że nasze spotkanie jest nieuniknione.
    Kiedy okazało się, że jesteś naczyniem Orochiego, byłem zaskoczony. Nigdy bym się nie spodziewał, że będziesz nim właśnie ty – tak radosny i wiecznie uśmiechnięty młody mężczyzna, naiwny głupiec o za dobrym sercu, który był gotów przyjąć pod swój dach nawet obcego, nieznanego nikomu chłopca.
    Widać skrywałeś w sobie wiele tajemnic, Tenka. Byłeś prawdziwym słońcem, na zewnątrz tak promiennym, uszczęśliwiającym każdego kto na ciebie spojrzał, w środku zaś płonącym, niszczejącym, powoli pożerającym twoje wnętrzności.
    Jak długo zamierzałeś taki być? Gdyby nie skazano cię na śmierć, gdybyś miał szansę żyć dalej... czy wciąż trzymałbyś w sobie ten mrok? Czy dalej cierpiałbyś w milczeniu, przywdziawszy maskę radosnego głupca?
    W dniu, w którym zostałeś stracony, powiedziałem ci coś.
    „Nawet kochane przez każdego słońce staje się samotne, gdy nikt nie może go dosięgnąć”.
    Myślałem, że to da ci do myślenia. Nawet jeśli było za późno, nawet jeśli za chwilę miałeś zawisnąć na szubienicy, to wciąż miałeś szansę odmienić coś w swoim życiu pełnym egoizmu. Ale ty jak zawsze wolałeś wziąć wszystko na swoje barki, choć już i tak uginały się pod ciężarem skrywanych tajemnic, które stały się twoim grzechem.
    Nawet jeśli byłem tam dla ciebie. Sprawiłeś tylko, że poczułem się niechciany, niepotrzebny. Zupełnie jakbyś nie uważał mnie za godnego, by stać u twego boku, jakbym w ogóle nie miał dla ciebie znaczenia.
–    Podasz mi poduszkę?- pytasz, obracając ku mnie twarz.
–    Sam sobie podaj – odpowiadam, nie ruszając się z miejsca.
    Leżę na lewym boku, wpatrując się w ciebie w milczeniu, pogrążony w myślach. Na zewnątrz panuje mróz, ale tu, w twoim pokoju ogrzewanym przez niewielki piecyk, jest przytulnie i ciepło. Koc, którym nas nakryłeś, zakrywa jedynie dolne partie ciała, widzę więc twoją umięśnioną klatkę piersiową, która unosi się rytmicznie w górę i w dół.
    Wzdychasz z uśmiechem, w twoich oczach błyszczą maleńkie ogniki. Sięgasz za mnie, po odrzuconą wcześniej poduszkę, jednocześnie całujesz mnie w policzek. Wracasz do poprzedniej pozycji, układasz się wygodnie, a po chwili znów podnosisz na łokciu i sięgasz po czarkę z herbatą, stojącą po twojej lewej stronie.
    Pokazujesz mi swoje plecy, które zdobi podłużna, przerażająca blizna po cięciu kataną. Odruchowo dotykam jej dłonią, sunę palcami wzdłuż niej, między łopatkami, przez kręgosłup, niemal po kość ogonową.
    Wzdrygasz się, odwracasz ku mnie głowę. Twoje długie czarne włosy o czerwonych końcówkach opadają z ramienia na plecy. Spojrzenie ciemnych oczu wyraża jakby zaskoczenie i odrobinę niepewności.
    A potem znów się uśmiechasz, odwracasz i układasz na plecach.
    Mam wrażenie, że moje policzki płoną. Powinienem się kontrolować, powstrzymać od tak zuchwałego dotyku. Nie lubisz, gdy dotykam twoją ranę, starasz się w ogóle jej nie pokazywać.
    Wciąż próbujesz coś przede mną ukryć, Tenka.
    Najwyraźniej zauważasz moje zażenowanie i odrobinę niezadowolenia, bo przysuwasz się do mnie i otaczasz mnie ramieniem. Nie lubię tego. Czuję się, jakbyś miał mnie za drobną, niewinną i bezradną kobietę szukającą schronienia w twoich silnych ramionach.
    A przecież ja też jestem mężczyzną.
    Czemu więc pozwalam, byś dotykał mnie w ten sposób? Dlaczego nie odtrącam twojej dłoni, która gładzi mój bok, przesuwa się powoli wzdłuż talii na biodro i z powrotem? Twoje usta, muskające moje czoło i włosy. Z jakiegoś powodu po prostu nie potrafię przemóc się, by cię odepchnąć.
    Wzdycham, gdy przyciągasz mnie do siebie, odchylam głowę, pozwalam, byś pocałował moje usta. Twoje wargi są ciepłe i wilgotne, delikatnie pieszczą moje, które wydają mi się tak twarde i szorstkie. Nasze języki plączą się ze sobą nawzajem, temperatura naszych ciał rośnie gwałtownie, choć dopiero co wróciła do stabilnego stanu.
    Chcę wsunąć dłoń w twoje włosy, chcę otoczyć ramionami twoją szyję i przyciągnąć cię do siebie mocniej. Pragnę dotykać cię, pieścić i całować każdy najmniejszy skrawek ciała, które tak wiele już przeszło. Pragnę zaopiekować się tobą, pokazać ci, że możesz mi zaufać i oddać się mi w całości. Chcę byś wiedział, że potrafię być niezależny. Chcę byś uważał, iż jestem odpowiednim mężczyzną u twego boku.
    Jednak nic z tych rzeczy mi się nie udaje. Twój dotyk i czułe pocałunki, ciepło twojego ciała i brzmienie głosu – wszystko to sprawia, że ulegam ci niczym cnotliwa panna. Nienawidzę cię za to, że potrafisz tak nade mną dominować, że potrafisz sprawić, iż nie jestem w stanie wyjść z jakąkolwiek inicjatywą. Przez ciebie zapominam o świecie, zatracam własnego siebie, po to tylko, by czerpać jak najwięcej z twojej bliskości.
    I w imię czego?
    Twój egoizm i upartość przerastają mnie. Nie potrafię z tobą walczyć, więc pozwalam ci na wszystko. Czuję, jak powoli przesuwasz dłoń do mojego krocza, ostrożnie dotykasz najczulszego miejsca mego ciała. Twoje dłonie są niezwykle ciepłe i delikatne, zupełnie jak poranne promienie słońca.
    Czyż nasze chwile nie przypominają upływającego w słońcu dnia? Początkowe promyki muskają moje ciało, powoli grzejąc coraz mocniej. Ich temperatura i intensywność wzrasta, by u szczytu rozpalać mnie niczym żywym ogniem, na koniec zaś słabnie, by w końcu zajść zupełnie i pozwolić mi odetchnąć.
    Tak. To z całą pewnością przypomina upływ dnia.
    Niekończącego się dnia – bo przecież trwasz przy moim boku nawet jeśli nie jesteś fizycznie blisko.
    Ciekaw jestem, w jaki sposób ty sam postrzegasz te momenty. Skoro jesteś samym słońcem, kimże ja mogę być, aby otulić cię własnymi ramionami? Nie ma przecież rzeczy, która byłaby w stanie zbliżyć się do Słońca i nie zostać spalona.
    Sam rozchylasz moje nogi, nie niecierpliwie, lecz jakby pytającym gestem. Kiedy ulegam ci, wzdychasz w moje usta i przysuwasz się bliżej. Nie lubię tej pozycji, nie lubię leżeć na plecach, kiedy to robisz, ponieważ czuję się niekomfortowo. Nie mówię ci o tym jednak, bo brak mi odwagi.
    Wsuwasz się we mnie bez problemu – nic dziwnego, w końcu tego dnia robiliśmy to już dwa razy. Ten jest trzeci. Czuję się wykończony, lecz mimo to dzisiaj na tyle cię potrzebuję, że ulegam tobie ponownie. Jesteś powolny, lecz zachłanny jednocześnie. Odkąd zrobiliśmy to pierwszy raz, odkąd posmakowaliśmy tego zakazanego owocu, zatrułeś się nim na dobre. Nie wiem, czy jest na świecie jakiekolwiek antidotum, lecz jeśli rzeczywiście istnieje dopilnuję, byś nigdy go nie dostał.
    Całujesz mnie namiętnie, wzdychasz słabo i pojękujesz. Próbujesz patrzeć w moje oczy, jednak wciąż odwracam wzrok, by nie widzieć tego ciemnego spojrzenia. Wiem, że jest ono wypełnione ciepłem i uczuciem, którego boję się nazwać.
    Szybko się poddajesz, kryjesz twarz w moim ramieniu, całując je delikatnie. Obejmujesz mnie, przyspieszasz ruchy bioder, dyszysz coraz ciężej. Właściwie nie powinieneś się przemęczać, dopiero co odzyskałeś siły, lecz we własnym egoizmie pragnę cię osłabić, by w końcu móc udowodnić ci, że ja także jestem silny.
–    Sousei...- szepczesz mi do ucha, dłonią gładząc moje włosy. Wiem, że uwielbiasz je dotykać, uwielbiasz ich gładkość i miękkość. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś bawił się moimi włosami, tylko tobie na to pozwalałem.
    Dlaczego?
    Dlaczego na tak wiele ci pozwalam?
    Wolną dłonią chwytasz mojego członka i zaczynasz pieścić go dość gwałtownie. Wyginam się odruchowo, zagryzając wargę, lecz nie tłumiąc własnego jęku. Jest mi zbyt dobrze, nie potrafię już skupić się na nienawiści, którą cię darzę, zastępuje ją pragnienie odczuwania jak największej rozkoszy. Poddaję się jej więc, zły na siebie, że znów pokazuję ci tego siebie, którego uparcie ukrywałem przed światem.
    Kończysz we mnie z jękiem, ja również szczytuję, spuszczając się na mój brzuch. Trwasz w bezruchu, nie wycofujesz się jeszcze, jednak poruszasz powoli dłonią. Unosisz głowę, wzdychasz lekko. Widzę, że odrobina mojej spermy spłynęła na twoją dłoń. Zlizujesz ją z uśmiechem, wpatrując się we mnie. Marszczę gniewnie brwi, odwracam od ciebie głowę, czując, że moje policzki płoną żywym ogniem. Całujesz mnie w jeden z nich, a potem powoli wysuwasz się ze mnie. Zagryzam wargi, by nie jęknąć.
    Gdy kładziesz się obok mnie i obejmujesz ramieniem, pozwalam sobie na długie westchnienie. Staram się, by można w nim było usłyszeć irytację, ale po chwili stwierdzam, że było w nim zbyt wiele spełnienia. Dlatego też nic sobie z tego nie robisz i z rozkoszą wtulasz we mnie swe gorące ciało.
    Chociaż jesteś tak blisko, bliżej, niż kogokolwiek innego, to wciąż mam wrażenie, jakbym nie mógł cię dosięgnąć. Powoli kładę dłoń na ramieniu, którym mnie otaczasz, czuję pod palcami rozpaloną skórę. Przez chwilę mam wrażenie, że masz gorączkę, jednak wraz z upływem czasu twoje ciało znów staje się zwyczajnie ciepłe. Chłodnieje pod moim dotykiem. Stajesz się jeszcze bardziej nieosiągalny, niż wcześniej. To właśnie ta pora dnia, której nienawidzę – gdy słońce zachodzi, chowa się za horyzontem i nie pozwala mi go dogonić, pochwycić rozpaczliwie i zatrzymać przy sobie.
    Samotne Słońce.
    Czy kiedyś pozwolisz mi się do siebie zbliżyć?

5 komentarzy:

  1. Dobry dzień. Super hiper ekstra blog. Te opowiadania po prostu WOW. Ale najbardziej podobają mi się opowiadania postać x czytelnik. Mam pytanko czy mogla być jak będziesz miała wenę i czas napisać takie opowiadanko z Tenka lub Soramoru. Bardzo ładnie prosz. Jeszcze raz gratuluje pomyslowosci i życzę weny. Ps. Wiem ze musisz nadrobić kilka opowiadanek ale jakbyś miała kolejna grupę czy cos to bym prosila.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doberek :3 Cieszę się, że opowiadanie się podobało! ^^ Kiedy tylko znów będzie dostępna zakładka z Zamówieniami, wtedy wrzuć tam komentarz, dobziu? :3
      Tymczasem dziękuję za ten i pozdrawiam cieplutko :3

      Usuń
    2. Hejo *w* dziekuje za odpisanie. Bede cierpliwie czekac na zakladke z zamowieniami :3 serdecznie pozdrawiam I zycze kreatywnosci :P

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń