Album (Autor: Kasia J.)

    Statek kosmiczny zaczyna się zamazywać a uśmiechnięta twarz Fila, zielonego kosmity z dwoma parami rąk, znikać w czeluściach ciemności. A właśnie miałem udać się z nim w kosmos i zwiedzić odległe galaktyki. Unoszę powieki niepocieszony. W końcu to tylko sen. Brakowało mi w nim tylko jednej osoby. A mianowicie wysokiego, chodź niższego ode mnie, chłopaka o ciemnych czarnych włosach i przenikliwych zielonych oczach. Tak. Iwa-chan pasowałby tam naprawdę dobrze. Odwracam się w stronę, gdzie powinien leżeć ów chłopak, ale nie znajduję go tam. Dotykam ręką miejsca gdzie powinna znajdować się jego głowa. Zimne. Musiał wstać dużo wcześniej. Nie informował mnie o tym. Przywołuję sobie w głowie wczorajszy dzień i jestem niemal w 100% pewny, że ma dziś wolne. Od ponad trzech lat pracuje jako prawnik i jest uznawany za jednego z najlepszych. Nic się przed nim nie ukryje. Ja sam jestem zapalonym astrofizykiem. Zajmuję się głównie astrofizyką teoretyczną, czyli staram się wyjaśnić zjawiska obserwowane przez astronautów i tym podobne rzeczy. W międzyczasie szukam życia pozaziemskiego, ale to już bardziej takie hobby. Nieśpiesznie podnoszę się do siadu i rozglądam po pokoju.  Nie zostawił żadnej wiadomości. To do niego niepodobne.  Sprawdzam jeszcze telefon. Dwa SMS od mamy. Przeglądam je bez cienia zainteresowania. Co mnie obchodzi, że razem z tatą pojechali na stare lata do Chorwacji. Kolejna wiadomość jest z laboratorium. Informacja, że mam dziś wolne, jakbym o tym nie wiedział. Następna jest od Sugi w kwestii naszej wycieczki. Planujemy zabrać naszych chłopaków nad morze na kilka dni. Odpoczniemy razem na plaży i pozwiedzamy kilka ciekawych miejsc. Taki wakacyjny wypad. Później otworzyłem jakąś reklamę i na końcu SMS od niego.
„ Mam sprawę. Wrócę koło 16:00” 
    Aha. Krótko, zwięźle i na temat. Bez emotki, choć sam mu je ściągnąłem. Kto to widział, aby dwudziestosześcioletni facet nie miał buziek na telefonie. To jest nie do przyjęcia przeze mnie.
- I co ja mam teraz robić? – mruczę, spoglądając na zegarek.
    12:10. To sobie pospałem. Ale czemu się dziwić. W końcu wczoraj dość późno poszliśmy spać. Nawet bardzo późno, a zanim zasnęliśmy też minęły z dwa, może trzy razy. Boli mnie tyłek ale było warto. Ciekawe co to za nagła sprawa? Może chodzi o tę dziewczynę złapaną za narkotyki albo o chłopaka, który spowodował śmierć swojego taty przez podpalenie domu, w którym się znajdował. A może Kuroo i Bokuto znowu coś namieszali i ma ich wybronić. Ostatnio uratował ich przed starszą panią, która złożyła na nich pozew o nieprzestrzeganie ciszy nocnej, naruszenie własności prywatnej i groźby. Z czego ostatnie było kompletną bzdurą, co udowodnił mój chłopak. Wstaję i kieruję się w stronę łazienki, nucąc pod nosem piosenkę, której nawet tytułu nie pamiętam. Po porannej toalecie idę do kuchni i robię sobie śniadanio-obiad. Składa się on ze zwykłych kanapek i herbaty miętowej z cytryną. Siadam na fotelu w kącie pomieszczenia. Jest to moje miejsce przemyśleń i ulubiony kącik czytelniczy. Jak kupowaliśmy to mieszkanie od razu zastrzegłem, że chcę mieć takie coś, najlepiej w kuchni, abym miał szybki dostęp do jedzenia i picia. Hajime niechętnie ale zgodził się na to. Tak więc teraz siedzę w swoim ulubionym miejscu i pałaszuję kanapki, jednak coś jest inaczej. Coś się zmieniło. Przyglądam się po kolei szafkom, stołowi, kuchence, zielonej tapecie, storczykom, krzesłom. Wszystko na pierwszy rzut oka jest na miejscu. Dopiero po głębszej analizie zauważam leżący przy drzwiach album ze zdjęciami. Podchodzę do niego, odkładając brudny talerz po drodze do zmywarki. Podnoszę go i przez chwilę gapię się  na okładkę. „Najlepsi” głosi brązowy napis. Nie przypominam sobie abym wcześniej go widział. Siadam na swoim miejscu i otwieram go na pierwszej stronie. Znajduje się tam zdjęcie moje i Hajime, jak byliśmy mali. Stoimy obok siebie i o czymś rozmawiamy. Mieliśmy może z sześć lat. Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. 

    Było zimno, co nie przeszkodziło mojej mamie zabrać mnie na plac zabaw. Przeważnie chodziliśmy do tego przy naszej ulicy ale tym razem moja rodzicielka postanowiła iść na ten blisko szkoły, gdyż umówiła się z jedną ze swoich dawnych przyjaciółek ze szkoły. Nie protestowałem. W końcu i tak będę się bawił a miejsce nie miało dla mnie znaczenia. Po drodze opowiadała mi o pani Seiko Iwazumi, z którą spędzała każdą przerwę w liceum. Później ich drogi się rozeszły jak poszły na studia. Była podekscytowana i omal nie podskoczyła jak zobaczyła krótkowłosą szatynkę o lekko opalonej karnacji z dużymi zielonymi oczami. A przy niej stał chłopiec o podobnej urodzie ale jego włosy były czarne.
- Hotaru, jak zawsze piękna – zaśmiała się kobieta. – A to zapewne twój synek. Od razu widać, że ma twoje oczy.
    Nachyliła się do mnie a ja mocniej chwyciłem za nogawkę spodni mojej mamy chowając się za nią. Nie przepadałem za nowymi ludźmi. Bałem się ich.
- To jest Tooru, jest trochę nieśmiały - powiedziała mama, po czym zwróciła się do mnie. – No przywitaj się ładnie, kochanie.
- Ohayo Gozaimasu – powiedziałem cicho.
- Ohayo. Jaki on uroczy – zaśmiała się. – To mój syn, Hajime.  Może pobawicie się razem, a my w tym czasie pogadamy?
- No już Tooru, idź do nowego kolegi.
    Niepewnie do niego podszedłem. Byłem niższy o jakieś cztery centymetry. Uśmiechnął się do mnie.
- Ohayo, Tooru. Jestem Hajime. Pobawimy się?
    Niepewnie przytaknąłem i poszliśmy razem na drabinki. Po kilku godzinach różnych gier, naprawdę się zaprzyjaźniliśmy.


    Uśmiecham się na to wspomnienie i kartkuję album dalej. Napotykam się na zdjęcie z obozu. Tutaj mamy już z dziewięć lat i pierwszy raz jechaliśmy z klasą na wycieczkę. Mieliśmy spędzić kilka nocy pod namiotami w lesie, gdzie czekał potwór większy od autobusu. Tak nas zawsze straszył Krzywy. 

    Siedzieliśmy przy ognisku i smażyliśmy pianki. Pierwszy dzień upłynął nam na znalezieniu odpowiedniego miejsca i rozbicia namiotów. Było ciepło, mimo że słońce chowało się już za horyzontem, a wiatr przynosił ochłodzone powietrze górskie.
- A wiecie dzieci, co mówią o tym miejscu? – zapytał nasz opiekun.
    Miał około trzydziestu lat i trochę krzywą szczękę, przez co nazywaliśmy go Krzywym. Naprawdę był to Otani-san i słynął ze swojego sokolego oka i słuchu nietoperza. Umiał wszystko zobaczyć, wszystko usłyszeć i o wszystkim wiedział. 
- Co mówią?- spytał chłopiec o jasnych włosach.
- Chcielibyście wiedzieć co? – zaśmiał się mężczyzna.- A więc wam opowiem. Kilkanaście lat temu istniał obóz Smilewater, który został zamknięty ale nie w tym rzecz. Otóż wybrała się tutaj na biwak grupka dzieciaków wraz z dwoma opiekunami. Byli mniej więcej w waszym wieku. Rozbili namioty jakieś dziesięć metrów od naszych na prawo i tam też zaczęli świętować. Rozpalili ognisko i usmażyli kiełbaski. Śpiewali harcerskie piosenki i ogólnie bawili się wspaniale. Aż do pewnego momentu. Około północy kiedy smacznie spali do ich obozowiska wkradł się stwór. Miał pond dwa metry wysokości, wielką paszczę pełną ostrych kłów i oczy dookoła głowy. Najpierw ryknął, przyprawiając wszystkich o gęsią skórkę, a później zaatakował. Pochwycił w szpony jednego z opiekunów i odgryzł mu głowę. Krew wypłynęła z martwego ciała, które odrzucił. Następnie zajął się innymi. Dzieci uciekały, jednak w końcu nikomu nie pozwolił opuścić doliny. No, prawie nikomu. Jednemu chłopcu udało się ujść z życiem. Uciekł i chciał sprowadzić pomoc, jednak kiedy przybyły służby specjalne, nie było już kogo ratować. Cały obóz został zniszczony, a niektórych martwych ciał nie odnaleziono. Według legendy on ciągle poluje i szuka tego chłopca, a każdy kto jest choć odrobinę do niego podobny znika i już nigdy nie wraca. – zawiesił głos.
    Nikt się nie odezwał. Próbowałem przekonać siebie, że to tylko bajka, ale gdy zamykałem oczy od razu widziałem krwiożerczą bestię i nieruchome ciała moich znajomych. Złapałem rękę mojego przyjaciela.
- Chyba się nie boisz? – zapytał szeptem. – To ściema. Potwory nie istnieją.
- Wiem – odparłem, ale chyba mi nie uwierzył. 
    Nic  nie odpowiedział, tylko mocniej ścisnął moją dłoń, dodając mi otuchy. Byłem mu za to wdzięczmy. W nocy zasnąłem również trzymając go za rękę a koszmarne obrazy nie przyśniły mi się.


    To zdjęcie przedstawia jak siedzimy przy ognisku, słuchając kolejnych nieprawdopodobnych historii. Moja ręka spoczywa na ramieniu Hajime, a ten szepcze mi coś na ucho. To było jedno z najlepszych wakacji, jakie spędziłem. Na następnej fotografii mamy ze dwanaście lat. Jesteśmy w strojach siatkarskich i trzymamy puchar za pierwsze miejsce. Był to nasz ostatni mecz w podstawówce, a właściwie turniej. Ostatnie starcie mieliśmy przeciwko jednej z nowszych szkół. Nie znaliśmy ich taktyki ale i tak dobrze sobie radziliśmy.

- Oikawa! – krzyk Iwaizumiego uderzył we mnie ze zdwojoną siłą.
    Piłka poszybowała w jego stronę, a ten przebił ją, zdobywając kolejny punk i tym samym prowadzenie dla naszej drużyny. Jeszcze tylko jeden raz i wygramy. Ostatnia szansa. Maniku podał mi piłkę. Była moja kolej na serw. Cały się trząsłem. Możemy zwyciężyć dzięki mnie. Jeden punkt, który muszę zdobyć. Cała drużyna na mnie liczy. Te myśli jeszcze bardziej mnie zestresowały. Musiałem być blady jak ściana gdy stanąłem na odpowiednim miejscu. Rozejrzałem się po boisku. Najlepiej byłoby zaserwować na prawą stronę, ale ich libero na bank to przechwyci. Mają silną obronę. Musiałbym zrobić tak, aby uderzyła tuż przed ostatnią linią. Nie potrafię jednak tak mocno zagrać. Raz mi się udało i był to przypadek. Muszę się skupić. Może uda mi się to powtórzyć. Ale jeśli zawalę, stracimy punkt. Napotkałem zielone tęczówki. Iwaizumi uśmiechnął się do mnie i niezauważalnie skinął głową, jakby wiedział o czym myślałem i zgadzał się na ryzyko. Wierzył, że mi się uda, a ja nie mogłem go zawieść. Wziąłem głęboki oddech i zaserwowałem z wyskoku. Piłka poszybowała na boisko. Przeciwna drużyna z radością czekała aż przeleci za linię. Ona jednak miała inny plan i kilka milimetrów przed końcem boiska się odbiła i to dosyć mocno. Sędzia przyznał nam punkt. Patrzyłem na to wszystko ze zdziwieniem i radością. Udało się.
- Oikawa! – krzyknęła moja drużyna i się na mnie rzucili.
- Dobra robota, matole – zaśmiał się brunet. – Wiedziałem, że ci się uda.
- To urocze, Iwa-chan – rozpromieniłem się.
- Miałeś mnie tak nie nazywać.
- Nigdy nie powiedziałem, że przestanę.


    Ciągle nie przestałem. Zdarza mi się mówić Haji-chan, co niebywale go wkurza. Sądzę, że woli Iwa-chan, choć się tego wypiera. Jednak ja wiem swoje. Przewracam kartkę i znajduję fotkę z egzaminów gimnazjalnych. Oboje byliśmy tacy ulizani i elegancko ubrani.

- Dobrze ci pójdzie. Uczyłeś się więcej niż Ai, a on jest kujonem. – próbowałem dodać otuchy zestresowanemu Hajime. – Jesteś świetny i mądry.
- Oni mogą zapytać o coś czego akurat nie wiem i co w tedy?
- Zaznacz to, co wydaje ci się słuszne, albo strzelaj.- Poklepałem go po plecach. – Wyluzuj.
- Łatwo ci mówić. Ty masz o wiele lepszą pamięć. Zapamiętujesz techniki gry zawodników a słówka z angielskiego nie stanowią dla ciebie wyzwania.
- No weź, Iwa-chan. – pokręciłem głową. – To proste. Wiem, że nie jesteś taki wspaniały jak ja, ale też masz swoje plusy. Skończ się przejmować. Już niedługo nas tu nie będzie. Aobajosei czeka na nas.  Jedyne co musisz zrobić to wejść na salę i pozaznaczać odpowiedzi.
- To w sumie nasz ostatni dzień nie licząc świadectw.
- Masz rację. Szkoda mi tylko tych dziewczyn, które nie zdążyły się ze mną umówić. Ale na pewno w liceum też będą jakieś ślicznotki.
- Baka. – Uderzył mnie w tył głowy.
- Auć. Ranisz moją cenną dla wszystkich głowę. – Zobaczyłem błysk w jego oczach. – Iwa-chan, nie! Odsuń się… nie w twarz, świat by ci tego nie wybaczył!


    Na szczęście moja zacna osoba nie ucierpiała wtedy tak bardzo. Zadzwonił dzwonek i musieliśmy stawić się w sali. Testy dla mnie były łatwizną, ale i tak nie napisałbym ich tak dobrze gdyby nie wspólna nauka z nim. Jestem mu za to wdzięczny. Na kolejnych stronach mogę podziwiać nasze wspólne selfie z liceum. Zawsze do nich go zmuszałem. Uwielbiałem robić z nim zdjęcia. Ciągle jak nadarzy się okazja biorę telefon bądź aparat i pstrykam fotki. Jak jesteśmy razem albo oddzielnie. Lubię też robić mu zdjęcia z ukrycia tak jak to, na które teraz patrzę. Siedzi na nim po turecku i czyta Percy’ego Jacksona. Było to przed salą gimnastyczną, kiedy czekaliśmy na trening już przebrani, bo odwołali nam ostatnie dwie lekcje.

- Co czytasz? – spytałem, dosiadając się do niego.
- Książkę, idioto – odparł, nie odrywając wzroku od strony.
- Iwa-chan, nudzę się – poskarżyłem się, nadymając policzki. – Pogadaj ze mną!
- Jestem zajęty. Odrób lekcje.
- Już zrobiłem.
- To poczytaj.
- Nie mam co.
- To się poucz.
- Wszystko umiem.
- To idź powkurzać kogoś innego.
- Nie – zawyłem jak małe dziecko. – Ja chce, aby Iwa-chan coś ze mną porobił.
- Oikawa, nie przeszkadzaj mi, do cholery.
- Ale ja się nudzę.
- To porysuj.
- Dobrze wiesz, że nie umiem – prychnąłem. – Inni są zajęci.
- Ja też, więc daj mi spokój.
- Ale ja….
Przerwał mi czymś, czego bym się w ogóle nie spodziewał. Już bardziej obstawiałem, że mi przywali, ale nie. On mnie wtedy pocałował. Choć było to bardziej cmoknięcie to i tak zrobiłem się cały czerwony. Z lekkim uśmiechem wrócił do czytania. A ja siedziałem tak obok niego w kompletnej ciszy i próbowałem zrozumieć co się przed chwilą wydarzyło.


    To był nasz pierwszy pocałunek. Dokładnie pamiętam, jak tydzień po nim zaprosił mnie do kina no i cóż... mieliśmy powtórkę z rozrywki i to o wiele dokładniejszą. Kiedy po filmie udaliśmy się do kawiarni, zapytał czy chciałbym być jego chłopakiem. Od razu się zgodziłem i nigdy nie żałowałem, ani na pewno nie będę żałował tej decyzji. Na kolejnej stronie widnieje zdjęcie z zakończenia roku i zdjęcia z rozpoczęcia studiów. Tutaj mamy więcej oddzielnych fotografii. Jednak wspólne też się znajdują. Jak ta z pikniku. Siedzimy na niej na kocu przy stawie i pijemy szampana. Iście romantyczny moment, który zepsuła pewna złośliwa kaczka.

    Słońce grzało, a wokół śpiewały ptaki. Lilie kwitły jak i inne mniejsze kwiatki, a drzewa dawały upragniony cień. Nasza dwójka siedziała na brązowo-białym kocyku przy wierzbie. Objąłeś mnie i pocałowałeś w czoło.
- Fajny miałeś ten pomysł. – Zmierzwiłeś mi włosy.
- Ja zawsze mam fajne pomysły – wyszczerzyłem się.-  Niedługo rozpoczniesz pracę.
- Mam już zagwarantowaną posadę. A ty będziesz siedział w laboratorium i szukał kosmitów.
- Ale tylko w wolnym czasie. – rzytuliłem się do niego mocniej. – Iwa-chan?
- Tak?
- Skończyliśmy już dwadzieścia dwa lata, a razem jesteśmy od sześciu.
- Masz już dość?- spytał szybko, odsuwając się troszeczkę.
- Nie no, co ty. Kocham cię i to bardzo. – ołożyłem głowę na jego kolanach.
- Ja ciebie też.- Nachylił się na de mną i pocałował delikatnie w usta. - To o co chodzi?
– O wspólne mieszkanie.
- Chcesz się do mnie wprowadzić?
- Nie. Chcę kupić mieszkanie i w nim mieszkać razem z tobą, a później wychowywać w nim nasze dzieci – odparłem. – Oczywiście adoptowane.
- Nie myślałem o tym, ale jeśli tego pragniesz to...
KWA KWA
    Poderwałem się z ziemi, odskakując jak najdalej od zwierzaka, który postanowił zająć nasz koc. Kaczka. Wielka, gruba i brzydka kaczka. Jak ja nienawidzę kaczek.
- Tooru, wszystko w porządku?
- Nie jest w porządku. Ten pieprzony kanibal czai się na nas. Iwa-chan, musimy uciekać.
- Przecież ta kaczka ci nic nie zrobi- westchnął.
- Ona chce abyśmy tak myśleli – odparłem ciągnąć go za rękę. – Chodźmy, zanim sprowadzi posiłki.

    To był kolejny przykład dlaczego kaczki to moje znienawidzone zwierzęta. Je chyba jakiś szatan stworzył. Na szczęście w okolicy nie ma tych diabelskich pomiotów. Więc jesteśmy z Iwaizumim bezpieczni. Ale one zawsze mogą się pojawić i zaatakować w najmniej spodziewanym momencie. Musimy być czujni.
- Wróciłem. – Głos bruneta odrywa mnie od tych bestii i albumu.
- Witaj w domu. – Podchodzę do niego i go od razu go przytulam.
- Ciągle w piżamie? – unosi pytająco brew. – Ty to naprawdę jesteś jak dziecko.
- Mam wolne i mogę odpocząć. A ty dlaczego nie mogłeś? – pytam, opierając się o ścianę i obserwując, jak ściągasz buty.
- Musiałem coś załatwić. – Wchodzi do salonu, a ja za nim.
- A można wiedzieć co?
- Planujemy coś z  Daichim. Taką niespodziankę. – Siada na kanapie i włącza telewizor.
- Jaką? – przekrzywiam głowę lekko w lewo, zajmując miejsce na krawędzi sofy.
- Nie dasz mi spokoju prawda? – Przytakuję. – Byliśmy w biurze podróży, bo chcemy wyjechać całą czwórką nad morze w lipcu.
- HAHAHAHA. – wybucham śmiechem, i gdyby nie mój chłopak, wylądowałbym na podłodze.
- Z czego rżysz?
- My to naprawdę się dobraliśmy – mówię, gdy się uspokoiłem. – Z Sugą wpadliśmy na ten sam pomysł i też w lipcu.
    Iwazumi zaczyna się śmiać, a ja chichoczę. Mój kochanek przyciąga mnie do siebie i całuje. Jego dłonie gładzą moje plecy a ja siadam mu na kolanach. Bawię się jego włosami, gdy usta niższego schodzą z pocałunkami na moją szyję.
- Iwa-chan? – odsuwam się od niego, przerywając tę przyjemną chwilę.
- Co? – warczy wkurzony.
- Nie mówiłeś, że masz własny album z naszymi zdjęciami.
- Co? – powtarza, marszcząc brwi. – Tooru, o czym ty mówisz?
- O tym brązowym albumie pod tytułem „Najlepsi”.
- Nie mamy takiego albumu. –  Kręci powoli głową. – Gdzie go znalazłeś?
- W kuchni, na podłodze. – Poważnieję. – Myślisz, że ktoś nam go podrzucił? Ale tam były nasze zdjęcia. Selfie i takie, do których nikt nie ma dostępu. Iwa-chan!
- Nie panikuj. – Całuje mnie krótko. - Gdzie go położyłeś?
- Na moim fotelu.
- Pójdę sprawdzić. Zostań tu. – Spycha mnie ze swoich kolan na kanapę.
- Idę z tobą.
- Trzymaj się z tyłu – rozkazuje i rusza w stronę kuchni.
    Robię co każe i depczę mu po piętach. Wchodzimy przez drzwi. Nikogo tu nie ma. Na fotelu nie ma także albumu. Rozglądam się z niepokojem.
- Jeszcze przed chwilą tu był. – Czuję jak głos mi drży. – Nie kłamię.
- Cii. – Przytula mnie. –Zostań tutaj, skarbie i poszukaj. Ja sprawdzę resztę domu. Dobrze?
    Kiwam głową, a on się oddala. Zostałem sam i próbuje znaleźć zgubę. Nie ma jej nigdzie. Zajrzałem wszędzie, sprawdziłem każdy kąt kuchni.
- Nie ma.
- W domu też nikogo nie ma – odpowiada spokojnie. – Na wszelki wypadek zmienimy zamki. To pewnie jakiś kawał czy coś. Nie martw się.
- Kawał?
- W końcu mamy dzień żartów, a Bokuto nie przepuści takiej okazji. Podobno mieli razem z Kuroo, Akaashim i Kenmą terroryzować znajomych. Zadzwonię do nich jutro z samego rana. – uśmiecha się. – A teraz. Na czym skończyliśmy?
- Hmm… chyba na tym.
    Wplątuję palce w twoje włosy i przykładam swoje usta do jego. Od razu go pogłębia, wsuwając dłonie pod moją koszulkę. Zatracam się w pocałunku i nie wiem nawet kiedy trafiamy na kanapę, a nasze ubrania znikają. Nie obchodzi mnie już nic. Teraz liczymy się tylko my i nasze złączone razem ciała. Jutro zmienimy zamki i nakrzyczymy na tych idiotów. Ale to jutro. A dzisiaj zajmiemy się o wiele przyjemniejszymi rzeczami.

1 komentarz:

  1. Z takich rzeczy, które dość mocno rzuciły mi się w oczy, to przede wszystkim fakt, że brakuje wiele przecinków w miejscach, w których powinny się pojawić oraz to, że mieszasz liczbę, w której piszesz - bo w pewnym momencie Oikawa we wspomnieniach zwraca się do Iwaizumiego w pierwszej osobie (czyli np."Uderzyłeś mnie w tył głowy"), a potem opisuje w trzeciej (np.Iwaizumi zaczyna się śmiać). Co za tym idzie - mieszasz również czasy, raz pisząc w teraźniejszym (patrzę, pytam, mówię), a potem w przeszłym (zapytał, uśmiechnął się, pokręcił głową). Opowiadanie ma ogólnie taki trochę wyniosły styl, bo jest pisany w języku spokojnym i takim odrobinę melancholijnym, więc rozumiem to przesłanie, ale przy pisaniu w ten sposób trzeba zwracać uwagę, żeby trzymać się właśnie jednego stylu. To z takich ważniejszych rzeczy c:
    Ogólnie rzecz biorąc masz naprawdę ogromny potencjał! Bardzo przyjemnie się czytało, podoba mi się ten styl pisania, którego używasz. Mam nadzieję, że myślisz o pisaniu trochę poważniej lub chociaż hobbystycznie do tego podchodzisz, bo szkoda by było marnować taki talent! :D
    Dziękuję za przesłanie pracy, pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń