[MU] Rozdział dwudziesty ósmy


    Siedziba dowódcy Erana nie znajdowała się w żadnym z potężniejszych gmachów Krolvy, co nieco mnie zaskoczyło. Skoro udało im się przejąć miasto w tak „widowiskowy” sposób, stawiałbym raczej na to, że wszyscy, którzy zasiadali na wyższych stołkach, zajmą najlepsze budynki.
    Tymczasem Eren poprowadził mnie na przedmieścia. Szliśmy przez około dwie godziny w milczeniu, co rusz napotykając patrole. Ludzie, którzy nas zaczepiali mówili w naszym języku i wyrażali zainteresowanie a także niechęć co do mojej osoby, ale jednak żaden z nich nie próbował zabić mnie na miejscu. Jeager cierpliwie, wypranym z emocji tonem głosu tłumaczył każdemu, kim jestem i dokąd mnie prowadzi.
    Jedna rzecz mnie dziwiła. Erena nikt nie traktował z szacunkiem – to znaczy nikt nie korzył się przed nim i nie kłaniał, jak przed porucznikiem. Wydawało mi się, że Eren odgrywa rolę zwykłego żołnierza, jednego z pionków na szachownicy władcy. A jednak nikt, kogo mijaliśmy, nie wydał mu żadnego rozkazu, nie zbeształ go o to, że działa na własną rękę.
–    O co tu chodzi?- zapytałem cicho Erena, kiedy minęliśmy mężczyznę, do którego grupka żołnierzy zwracała się „kapitanie”. Tym samym sposobem przerwałem milczenie, które trwało między mną a moim dawnym towarzyszem od chwili, w której opuściliśmy jego dom.
–    Hm?- Eren, idący kilka kroków przede mną, obrócił ku mnie twarz.
–    Jesteś tutaj kimś ważnym?- spytałem.
–    Nie – odparł, jakby zaskoczony.- Dlaczego pytasz?
–    Tamten mężczyzna był jakimś kapitanem, tak?
–    Noo...- Eren zastanowił się.- Wy pewnie nazwalibyście go porucznikiem. Ale tak, jest kapitanem. Sprawuje pieczę nad paroma oddziałami, w tym także moim.
–    To twój kapitan, ale nie zwracałeś się do niego... no...- Nie wiedziałem, jak określić moje myśli.
–    Służalczo?- podsunął Eren, a ja spojrzałem na niego, wyczuwając w jego głosie gorycz.- To nie Utopia, Jean. Nie jesteśmy w wojsku, które znasz. Tutaj ludzie są...- zawahał się, spoglądając na mnie.- Nie muszę płaszczyć się przed nikim i podlizywać się, żeby dostać awans. Tak samo jak kapitanowie nie muszą traktować żołnierzy jak swoich służących i w każdej sytuacji podkreślać swoją pozycję. Nasza armia różni się od waszej.
–    Czy to nie prowadzi do niesubordynacji ze strony żołnierzy?- zdziwiłem się szczerze.- Nikt nie buntuje się, nie próbuje przejąć władzy, albo obalić kogoś ze stanowiska? Przecież taki ustrój to kompletny chaos! Każdy będzie traktował jak równego sobie i próbował rządzić drugim...
–    Nie, Jean, nie będzie tak – odparł spokojnie Eren.- Wszyscy wiemy, kogo mamy słuchać i nikt nie próbuje się powstrzymać. Nasi żołnierze nie są psami, które dobrze się traktuje, jeśli spełnią polecenie. Są ludźmi, którzy świadomie podejmują decyzję oddania własnego życia w imię sprawiedliwości. Nie znajdziesz tu nikogo, kto dołączyłby do armii tylko po to, żeby napełnić gębę. Bez urazy – dodał ciszej.
    Z początku sens jego ostatnich słów nawet do mnie nie dotarł – byłem zbyt zajęty usilną próbą zrozumienia otaczającego mnie świata. Kapitanowie, których nie traktuje się jak kapitanów i żołnierze traktowani nie jak żołnierze? Dopiero po chwili przyszło mi do głowy, że „ktoś dołączający do armii aby napełnić gębę” mogło być aluzją do mojej osoby.
–    W porządku – mruknąłem.- Nie gniewam się, ani nic. I tak masz rację.- Wzruszyłem ramionami.
–    Ale to się zmieniło – powiedział Eren, spoglądając na mnie.- To dobrze, Jean. Cieszę się, że przestałeś być takim egoistą. Szkoda tylko, że na to trochę za późno.
    Przełknąłem ciężko ślinę, zastanawiając się, czy Jeager ma mi za złe, że porzuciłem jego i resztę te cztery lata temu. Być może nawet po części obwiniał mnie za to, co przydarzyło się Thomasowi, Saszy, Hannah i Christcie.
    Jednakże teraz nie mogłem pozwolić sobie na głowienie się nad tym. Znalazłem się w bardzo kiepskim położeniu – w rękach wroga, niepewien własnej przyszłości i posiadający informacje, które jak najszybciej powinny dotrzeć do porucznik Hanji, a potem dalej do kapitana Levi'a i generała Erwina.
    Znikąd pomocy. Wydostanie się z Krolvy bez mojego samolotu było niemożliwe. Gdybym chociaż wiedział, gdzie trzymają ich własne... Mógłbym spróbować ukraść jeden z nich, ale to było ryzykowne. Umieranie w dobrej sprawie było moim zdaniem gównianym umieraniem. Musiałem jakoś się wydostać – tylko to się teraz liczyło.
    Dowódca Erena znajdował się w obozie rozbitym wokół zwykłej wiejskiej posiadłości. Dom zbudowano z kamienia oraz drewna, był piętrowy i miał kształt litery L. Kilkadziesiąt metrów dalej stała stara stodoła. Odnotowałem w pamięci, że stoją w niej wojskowe samochody.
    Namioty rozsiano wokół budynku, do którego poprowadził mnie Eren. Drzwi pilnowała dwójka strażników, która na nasz widok zbliżyła się o kilka kroków, poprawiając uchwyt na strzelbach, które trzymali w rękach niczym ojcowie swoje dzieci.
–    Eren – odezwał się jeden z nich, mierząc spojrzeniem najpierw jego, a potem mnie.- Ocalały z frontu?
–    Tak – odparł mój towarzysz, zatrzymując się i spoglądając na mnie.- To jest Jean.
–    Jean?- Drugi z mężczyzn, który do tej pory pozostawał blisko drzwi budynku, podszedł do nas raźnym krokiem i uśmiechnął się. Był młody, pewnie ledwie parę lat starszy ode mnie, ale jego pociągła twarz była poszarzała i dziwnie pomarszczona.- To ten, o którym nam opowiadałeś? Ten przyjaciel z dzieciństwa? Opis by się chyba zgadywał...- Mężczyzna zmierzył mnie spojrzeniem.
–    Tak, to on, ale nie mamy teraz na to czasu, Bill – westchnął Eren.- Przyszliśmy do dowódcy.
–    Wydajesz swojego?- prychnął ten pierwszy, znacznie starszy, pewnie około pięćdziesiątki.- Nie wiem, czy powinienem cię za to przeklinać, czy chwalić.
–    Może dowódca o tym zdecyduje – odparł spokojnie Jeager.- Wpuścicie nas?
–    Jasne, wchodźcie.- Starszy skinął w kierunku drzwi.- Spotkanie już się zakończyło, więc droga wolna.
    Eren ruszył ku drzwiom, a ja, zerknąwszy nerwowo na obu strażników, niechętnie ruszyłem za nim. Do tej pory nie zostałem związany, więc teoretycznie ucieczka była możliwa, ale zgadywałem, że w całej Krolvie byłem jedyną nieuzbrojoną osobą. Jeden fałszywy krok mógł kosztować mnie życie, bez względu na to, co łączyło mnie niegdyś z Erenem.
    Zresztą, sam fakt, że to właśnie on prowadził mnie do dowódcy, mówił o tym wystarczająco wiele. Musiałem jednak w duchu przyznać, że byłem wdzięczny losowi, za to, że to właśnie Jeagera spotkałem. Nie tylko dlatego, że zaczynałem tęsknić za dawnymi przyjaciółmi, ale ponieważ nie zabił mnie od razu, co z całą pewnością zrobiłby każdy inny żołnierz w Krolvie.
    Weszliśmy do budynku i udaliśmy się długim korytarzem do przestronnego pomieszczenia. Nie paliło się w nim światło, ktoś tylko zapalił kilka świec i porozstawiał w strategicznych miejscach, by pokój był odpowiednio widoczny. Nie dostrzegłem w nim jednak żadnych mebli prócz dużego prostokątnego stołu i paru krzeseł.
    Na blacie rozłożona została mapa. Pochylał się nad nią dowódca Erena.
    A raczej pochylała.
–    Eren – odezwała się, kiedy weszliśmy do środka. Wyprostowała się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. W innej sytuacji pewnie rozdziawiłbym gębę, ale za bardzo martwiłem się tym, że mogę tej nocy zginąć.
    A wcześniej pewnie będą mnie torturować.
–    Przyprowadziłem...- Jeager machnął na mnie dłonią i westchnął lekko.- To jest Jean, żołnierz Rose.
–    Witaj, Jean.- Jej powitanie zaskoczyło mnie.- Nazywam się Mikasa Ackermann, jestem tutaj dowódcą.
–    Ee...- bąknąłem, nie mając pojęcia, co z siebie wydusić. Powinienem odpowiedzieć na to powitanie? Ale przecież byłem jej wrogiem. Cholernym wrogiem, a nie jakimś posłańcem z białą flagą, którego mogłaby potraktować ulgowo, żeby dogadać się z przeciwnikami!
–    Siadajcie.- Mikasa wskazała nam krzesła naprzeciwko siebie.- Rozumiem, że to jest ten sam Jean, o którym nam opowiadałeś?- To pytanie skierowała do Erena.
    Usiadłem na krześle, czy może raczej opadłem na nie jak szmaciana lalka. Nogi miałem jak z waty. Dowódca Erena – Mikasa Ackermann – nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Była młodą kobietą, w dodatku ponadprzeciętnie piękną. Średniego wzrostu, o sięgających ramion włosach w kolorze najczarniejszej czerni i ciemnych oczach. Miała ładne, pełne usta i gdyby nie wojskowy mundur, który na sobie miała, w życiu nie powiedziałbym, że wygląda jak żołnierz.
    Wyglądała niegroźnie, a jednak biła od niej dziwna aura. Instynkt mówił mi, że lepiej nie zadzierać z Mikasą. Może i sprawiała wrażenie łagodnej, ale kto wie, czy podczas torturowania jeńców nie była gorsza od Hanji.
    W końcu porucznik Zoe też nie wydawała się skłonna do... tych rzeczy.
–    Tak – odpowiedział Eren na jej pytanie.- Sądziłem, że Jean wtedy blefował, ale widać naprawdę dołączył do wojska.
–    Rozumiem.
    Mikasa uniosła dłoń, by na krótki moment zakryć usta czerwonym szalem, który owinęła sobie wokół szyi. Mówiła spokojnie, niemal bez emocji, a jednak wyczuwałem w jej tonie pewnego rodzaju mądrość. To trochę tak jak w przypadkach, gdy mówi się o tym, że w oczach młodego człowieka widać starą duszę. W tym przypadku tę starą duszę słychać było w głosie Mikasy.
–    W których Siłach jesteś, Jean?- zapytała, zwracając na mnie spojrzenie spokojnych, ciemnych oczu.
    Przełknąłem ślinę, by zwilżyć najpierw gardło, ale i tak głos mi trochę zadrżał:
–    Powietrznych...
–    Czyli jesteś ocalałym z niedawnego ataku nad Iariho – stwierdziła, spoglądając na mapę znad długich rzęs.- Jak udało ci się przeżyć?
    Znów musiałem przełknąć, tym razem kilka razy, bo gardło uparcie pozostawało suche. Dłonie mi się pociły i musiałem zaciskać je na kolanach, by ukryć ich drżenie nawet przed samym sobą. Wstyd mi było odczuwać to przerażenie, ale głowę wypełniały mi wizję czekających mnie tortur.
–    Zerwane skrzydło – wydusiłem z siebie w końcu.- Katapultowałem się i wylądowałem na drzewie. Spadochron się przedarł, a kiedy spadłem, straciłem przytomność.
–    Rozumiem – powiedziała cicho.- Udałeś się więc w kierunku Krolvy, aby wrócić do bazy? Zapewne liczyłeś, że mieszkańcy miasta ci pomogą.
    Zacisnąłem na moment usta, chwilowo zapominając a strachu i pozwalając, by moje serce wypełniła złość.
–    Co z nimi zrobiliście?- zapytałem szeptem.
–    Wydaje mi się, że domyślenie się prawdy nie jest trudne – odparła Mikasa.
–    Mam na myśli ciała.- Spojrzałem w jej oczy, jednak zaraz odwróciłem wzrok.- Co... Skoro jakimś sposobem wybiliście wszystkich, to co zrobiliście z ciałami?
–    Stacjonujemy tutaj od prawie miesiąca – powiedziała spokojnie Mikasa.- Mieliśmy czas na to, aby pozbyć się ciał.
–    Ilu ich było? Dziesięć, piętnaście tysięcy? Jak mogliście ich zabić w przeciągu miesiąca i jednocześnie upilnować, by Ehrmich się o tym nie dowiedziało?- Pytania same wypływały spomiędzy moich warg, jakbym to ja przesłuchiwał Mikasę.
    A jednak odpowiedziała. Zupełnie, jakbym nie był jej wrogiem, tylko jednym z jej żołnierzy, rozeznający się w sytuacji.
–    Wystarczyło zakraść się nocą od odpowiedniej strony i zabić wartowników. Potem wprowadzić po cichu oddział moich ludzi i osiedlić ich w okolicy, w której wybiliśmy część mieszkańców, również po cichu. Zaczęliśmy od slumsów, ponieważ tam nikt z nikim nie utrzymywał bliskich kontaktów. Krok po kroku zaludnialiśmy miasto, a poprzednich jego mieszkańców pochowaliśmy.
–    Pochowaliście?- sapnąłem z niedowierzaniem.- Tak po prostu, jakby zginęli z przyczyn naturalnych? To byli niewinni ludzie...
–    Cel uświęca środki, Jean – powiedziała Mikasa, unosząc lekko głos.- Na wojnie giną ludzie. Giną po to, żeby pozostali już nie umarli. Do tego właśnie chcemy doprowadzić.
–    To... wydaje się być ciosem poniżej pasa. Nie fair...- wyszeptałem, wbijając wzrok w blat stołu.
–    Ile wiesz o wojnie, Jean?- zapytała Mikasa.- I nie mam na myśli każdej, jaka była do tej pory, tylko o tej teraz. Jesteś tylko prostym żołnierzem, który wykonuje polecenia i nie ma dostępu do pokoi, w których podejmuje się decyzję, o których nie mówi się pozostałym wprost. Możesz uważać nas za bestie, ale nie jesteśmy gorsi od was, możesz mi wierzyć. Dopuściliście się gorszych zbrodni na naszym narodzie. Po prostu nie jesteście tego świadomi.
–    Co masz na myśli...?- Nie rozumiałem.
–    Nie widzę sensu w tłumaczeniu ci tego – westchnęła Mikasa, kręcąc lekko głową. Jej czarne włosy zafalowały, uderzając lekko o policzki.- Nie ma niczego gorszego od generałów, którzy ubierają w piękne słowa polecenia dokonania rzezi. Wykorzystują was i posługują się wami, a ja czasem zastanawiam się, czy bardziej jest mi żal was, którzy się na wszystko nabieracie, czy moich ginących przez to ludzi. Dlaczego go tutaj przyprowadziłeś, Eren?- Mikasa spojrzała na mojego dawnego towarzysza.
–    Żebyś dokonała decyzji, co z nim zrobić – odpowiedział w prostych słowach. Jego głos wydawał się być bez emocji, ale w spojrzeniu zielonych oczu widziałem udrękę.
–    Chcesz jego śmierci?- spytała spokojnie, a ja poczułem, jak po plecach przechodzi mi zimny dreszcz i pot.
–    Wolałbym tego uniknąć – odparł bez żadnej chwili milczenia.- Ale i tak na to za późno. Mogłem sam go zabić po tym, jak się na niego natknąłem, puścić go wolno, albo pomóc uciec dalej, ale i tak natknęlibyśmy się na patrol, który ostatecznie sprowadziłby go do ciebie.
–    Hm – mruknęła cicho Mikasa, znów kryjąc usta za szalikiem. Przyglądała się Erenowi, który odpowiadał jej spokojnym, choć dziwnie zmęczonym spojrzeniem.- Na razie będziemy go trzymać w charakterze jeńca – zdecydowała.- Nie mam teraz czasu na zastanawianie się, czy powinniśmy dokonać na nim egzekucji. Posiedzi w zamknięciu, dopóki nie skończymy planów. Wtedy zdecyduję, czy oszczędzimy go, czy zabijemy.
–    Co?- wyrwało mi się wbrew mojej woli. Popatrzyłem najpierw na Erena, a potem na Mikasę.- Je... jeńca?
–    Więźnia – wyjaśniła.
–    Wiem, kim jest jeniec, po prostu...- Sam nie wiedziałem, jak ubrać w słowa moje myśli.- Nie będzie żadnego przesłuchania? Żadnych t-tortur...?
–    Tortur?- powtórzyła Mikasa, jej oczy odrobinę poszerzały.- Nie posuwamy się do takich bestialskich czynów, Jean. To my nosimy w sobie Prawdę i nie musimy jej wyciągać z was na tak ordynarne sposoby. Wątpię zresztą, abyś był w posiadaniu jakichkolwiek ważnych informacji, które mogłyby nam się przysłużyć. Nie zdziwiłabym się, gdybyś okazał się być jedną z tych niewinnych ofiar wysłanych na pewną śmierć, byle tylko powstrzymać naszą flotę. Poza tym...- Mikasa znów zakryła usta szalikiem.- Jesteś przyjacielem Erena. Nie mogę podjąć takiej decyzji w ciągu kilku minut.
    Patrzyłem na nią, sam nie wiem czy bardziej osłupiały czy ogłupiały. Przecież panowała wojna. A na wojnie, kiedy złapie się jeńca, nieważne jak mało ważną płotkę, siłą wyciska się z niego każdą informację. Tortury to straszna rzecz, ale przecież normalna, prawda? Panuje wojna. Tortury są na miejscu. Tortury równa się informacje. Informacje równa się przewaga. Przewaga równa się wygrana wojna.
–    Tu są klucze.- Mikasa podała Erenowi nieduży pęczek kluczy.- Wprowadź go do pokoju obok magazynu, zamontowaliśmy tam kraty, więc nie ucieknie. Jutro omówię z pozostałymi kapitanami szczegóły planu, a po zakończeniu akcji wspólnie zastanowimy się, co zrobić z Jeanem. Może on również przejdzie na naszą stronę, podobnie jak ty?- podsunęła, spoglądając na mnie.- To zaoszczędziłoby nam czasu i trosk. Eren, poślij po Ursulę, niech przyniesie Jeanowi posiłek i coś do picia. Nie musisz się nas obawiać, Jean – dodała, odwracając się do mnie.- Nawet, gdybyśmy chcieli cię skrzywdzić, i tak nie mamy na to czasu. Dlatego postaraj się odpocząć, na pewno jesteś zmęczony po niedawnej bitwie. Jutro porozmawiamy.
    Mikasa okrążyła stół i opuściła pomieszczenie, ostatni raz spoglądając na Erena i na mnie, jakby jednak nie do końca wierzyła, że Jeager dobrowolnie oddaje mnie w jej ręce. Kiedy mój dawny towarzysz wstał z krzesła i stanął obok, czekając aż ja również się ruszę, spojrzałem na niego wciąż z tym samym wyrazem twarzy – pełnym kompletnego niezrozumienia.
–    Mówiłem ci, Jean – westchnął Eren, kręcąc głową.- Tu jest zupełnie inaczej, niż u was. Nie jesteśmy święci, ale przynajmniej wszyscy jesteśmy wobec siebie szczerzy, a nasz przywódca niczego nie ukrywa przed żołnierzami, choćby tymi najniższej rangi. Wiemy, o co walczymy, za co i z kim, a jeśli musimy poprowadzić akcję samobójczą, to przynajmniej jesteśmy o tym uświadamiani i mamy możliwość dokonać wyboru. Zdziwiłbyś się, ilu zgłasza się chętnych, kiedy w grę wchodzi Prawda. Gdybyś miał okazję poznać naszego przywódcę, sam byś zrozumiał, dlaczego jego żołnierze tak ochoczo za nim podążają. A teraz chodź – dodał łagodniej, chwytając mnie pod ramię i pomagając mi wstać.- Przepraszam, że tak to wszystko wygląda, ale nie mam innego wyjścia, Jean. Może Mikasa zdecyduje się ocalić ciebie, albo chociaż zabije cię szybko, nim zdążysz zrozumieć co się dzieje... To jedyne, co mogę dla ciebie teraz zrobić.
    Eren poprowadził mnie do drzwi za stołem, gdzie wcześniej stała Mikasa, i wprowadził do kolejnego pomieszczenia. Był to niewielki, prosto urządzony pokój – stało tam jedynie łóżko, krzesło i stolik, a jedyne okno pośrodku ściany naprzeciwko drzwi zostało zakratowane.
    Rozejrzałem się wokół z niechęcią, po czym odwróciłem się powoli do Erena, który wkładał już klucz do zamka w drzwiach. Spojrzał na mnie z dziwnym smutkiem, a potem westchnął ciężko, spuszczając wzrok na ziemię.
–    Nie wierzę, że to mówię, Jean... ale żałuję, że cię spotkałem – wyszeptał, wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Usłyszałem szczęk zamka.
    Dziwne, ale mimo całej tej chorej sytuacji, jakoś nie potrafiłem powiedzieć tego samego.




1 komentarz:

  1. Z każdym rozdziałem robi się ciekawiej...
    Strach pomyśleć co będzie za te dwa, trzy ;)
    Do następnego i pozdrawiam cieplutko ^^

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń