Sen [1,2,3]


1.



    Pierwsze, co zobaczyłem po przebudzeniu się, to było błękitne niebo – tak błękitne, jakiego jeszcze nigdy nie widziałem w Tokio, czy jakimkolwiek innym miejscu, które odwiedziłem w całym swoim życiu. Oczywiście, widywałem już bezchmurne niebo, ale bez względu na to, gdzie się znajdowałem, zawsze kątem oka dostrzegałem budynki; wieżowce, centra handlowe, zabytki kulturalne i inne takie.
    Tym razem było to tylko niebo. Błękitna otchłań bez końca.
    Wydawało mi się już, że umarłem. Znalazłem się w raju, albo innym miejscu, do którego trafiają po śmierci ludzkie dusze. Ale po chwili tuż nade mną pojawiła się twarz Kagamiego.
–    No wreszcie się obudziłeś!- mruknął z uśmiechem, podpełzłszy do mnie na czworakach. Przycupnął u mojego boku, spoglądając mi w oczy. Zerwał źdźbło trawy z pobliska i zaczął rwać je na jeszcze mniejsze kawałki.- Powinniśmy już wracać. Zanim twój ojciec odkryje, że znów się wymknęliśmy. Pamiętasz, czym nam groził ostatnim razem?
–    Co...?- wymamrotałem, marszcząc lekko brwi. Przesunąłem wzrokiem po jego muskularnej sylwetce. Nie rozumiałem, o co chodziło Taidze. Mój ojciec zginął w katastrofie lotniczej parę lat temu, poza tym nigdy nie poznał Kagamiego. Po ukończeniu szkoły widywaliśmy się rzadko, nie zdążyłem ich sobie przedstawić.
    A tak poza tym drobnym szczegółem...
–    Co ty masz na sobie...?- bąknąłem, podnosząc się do pozycji siedzącej i z zaskoczeniem wpatrując się w przyjaciela.
–    Hm?- Kagami rozerwał kawałki źdźbła i spojrzał na mnie z pytaniem w oczach, jakby nie zrozumiał.
    Wskazałem na jego yukatę.
–    Z czego to jest zrobione?- zapytałem.- Z mopa?
–    Z mopa?- powtórzył tępo Taiga.
–    Wygląda jak jakiś przetarty koc, albo płachta z żagla. Dlaczego to włożyłeś? Dziś jest jakieś święto?
–    Yy...- Kagami poruszył się niepewnie, wciąż dziwnie na mnie patrząc. Przesunął po mnie wzrokiem, jakby mnie pierwsze na oczy widział.
    Westchnąłem ciężko, przecierając dłonią włosy. Bolała mnie głowa, w klatce piersiowej czułem nierówne bicie serca, czułem się też trochę osłabiony. Nie mogłem sobie przypomnieć, co robiłem, zanim zasnąłem, ale...
    Ale z całą pewnością nie zrobiłem tego w takim miejscu.
    Wstałem powoli z ziemi, pozostawiając na trawie spłaszczony ślad wyróżniający się wśród zieleni. Moje oczy automatycznie otwarły się szerzej, gdy zacząłem rozglądać się po otaczających nas wzgórzach porośniętych trawami i kwiatami. Nieważne jak bardzo wytężałem wzrok, nigdzie nie dostrzegałem żadnych budynków, samochodów, czy innych ludzi.
–    Gdzie my jesteśmy?- wyszeptałem. Nie rosło tu nawet jedno pojedyncze drzewo. Tylko trawa i kwiecie, na wszystkich wzgórzach.
–    No na wzgórzach, a gdzie?- bąknął Kagami, również wstając i otrzepując swoją yukatę.- Dobrze ty się czujesz, Kuroko? Nie uderzyłeś się może w głowę?
–    Czuję się dobrze, ale...- zacząłem odwracając się do niego.
    Wtedy właśnie poczułem, że moje nogi otarły się o coś odrobinę szorstkiego. Spojrzałem w dół i z zaskoczeniem odkryłem, iż mam na sobie podobną yukatę, co Taiga. Była wykonana z ciemnego materiału i sprawiała wrażenie ciężkiej. Kiedy spojrzałem w dół, na stopach dostrzegłem geta.
–    O co chodzi...?- zapytałem, potrząsając głową.- Co dziś mamy za dzień?
–    Dwudziesty pierwszy siódmego miesiąca – odparł ostrożnie Kagami.
    Spojrzałem na niego ze złością.
–    Aż tak musiałeś to rozwijać?- burknąłem.
–    Kuroko, o co ci chodzi?- Taiga najwyraźniej również się zdenerwował, choć moim zdaniem raczej nie miał powodu.- Na pewno dobrze się czujesz? Chcesz iść do medyka, albo może poprosimy kucharkę, żeby przygotowała ci jakieś domowe ziółka?
–    Nic mi nie jest, po prostu...- westchnąłem ciężko, zamykając na moment oczy i przecierając dłonią twarz.- Mam wrażenie, że nie pamiętam, jak się tu znalazłem...
–    Cóż, teoretycznie rodzice nigdy nie mówią swoim dzieciom, skąd się biorą – rzucił zaczepnie Kagami. Posłałem mu ponure spojrzenie, a on tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu i odwrócił się ode mnie, ruszając w dół zbocza.- Chodź, wracajmy już. Nie wiem jak ty, ale ja już zgłodniałem.
    Raz jeszcze rozejrzałem się wokół. Gdzie my, u licha, byliśmy? Przecież to szczere pole, nic tu nie ma! Nie byłem w stanie dostrzec żadnego zaparkowanego w trawie auta, czy pozostawionych na uboczu rowerów, choć przedzieranie się nimi pośród tych wszystkich traw wydawało mi się być głupim pomysłem.
    Ruszyłem posłusznie za Kagamim z nadzieją, że kiedy odejdziemy kawałek i zobaczę coś innego niż kolorowe kwiaty i masywne wzgórza, zdołam sobie przypomnieć, co działo się, nim zasnąłem. Dlaczego tu przyszliśmy? O co chodziło z moim ojcem? Kogo miał na myśli Taiga? Czy moja matka wyszła ponownie za mąż? Nie, to było niemożliwe. Ile minęło lat od śmierci taty? Trzy... nie, cztery. Znałem mamę i wiedziałem, że nie znalazłaby sobie nikogo po upływie tak krótkiego czasu.
–    Kagami-kun...?- zacząłem, kiedy minęło ponad dwadzieścia minut mozolnej wędrówki.
–    No?
–    Gdzie... Jak długo jeszcze będziemy szli?
–    Coś koło pół godziny, jeśli będziesz się tak wlókł.
–    Pół...? Gdzie my jesteśmy?- Nie wytrzymałem i zadałem to pytanie.
–    Na wzgórzach.- Kagami wzruszył ramionami. Spojrzał na mnie po części z zainteresowaniem, po części z niepokojem.- Na pewno wszystko w porządku? Sam przecież żeś się upierał, żeby tu przyjść!
–    Dlaczego?- Wbiłem w niego wzrok.
    Kagami westchnął przeciągle, przecierając dłonią twarz.
–    Niestety, nie raczyłeś mi się zwierzyć z powodu – powiedział.- Po prostu przyszedłeś i oznajmiłeś, że idziemy na wzgórza, i że mamy się pospieszyć, nim twój ojciec się dowie. Cholera, Kuroko, jeśli będziesz się tak dalej zachowywał, dostanę od niego burę! Jeszcze mnie oskarży, że ci w głowie mącę gorzej niż Aomine.
–    Daiki...- mruknąłem, krzywiąc się lekko.- Rzeczywiście, zawsze mącił mi w głowie... Czemu w ogóle wciąż z nim jestem? Powinienem to zakończyć...
–    Ech? Co masz na myśli?- zapytał Kagami, patrząc na mnie bez zrozumienia.
–    No jak to?- zdziwiłem się.- Przecież wiesz, że jesteśmy razem. Byłeś pierwszą osobą, której to powiedziałem! Nie mów, że zapomniałeś.
–    O czym ty mówisz, Kuroko?- Taiga zatrzymał się raptownie, marszcząc brwi i patrząc na mnie z powagą.- Ty i Aomine jesteście razem? Wiesz, powinieneś wyrażać się jaśniej, bo mogę pomyśleć sobie coś głupiego...
    Patrzyłem na niego w milczeniu, z lekko rozchylonymi wargami. O co tu chodziło, do jasnej cholery? Kagami nigdy nie był dobrym aktorem – widziałem, że jest autentycznie zdziwiony, a w jego oczach powoli narasta niesmak. Zupełnie jakby nie miał pojęcia o tym, że ja i Daiki jesteśmy parą.
    A przecież wiedział. Wiedział to od lat.
–    Ja...- zacząłem powoli, kręcąc głową.
–    Rany, Kuroko.- Taiga sapnął nagle, uśmiechając się do mnie. Klepnął mnie mocno w plecy, ruszając dalej.- Dałem się nabrać, ty przeklęty żartownisiu! Ale nie rób tak więcej, bo ten żart to akurat trochę niesmaczny był. Już nie chodzi o to, że dwóch mężczyzn ze sobą, ale... Aomine?- Kagami zerknął na mnie znacząco.- To już bym wolał, żebyś sobie tego paniczyka z Edo wybrał.- Roześmiał się głośno.- No chodź! Zobaczymy, czy twój „chłopak” złowił dla nas jakiś obiad!
    Pulsowanie z tyłu czaszki nasiliło się, kiedy podjąłem próbę przypomnienia sobie przeszłości. Co robiłem, zanim zasnąłem? Czy może życie, które pamiętałem w skrawkach, było snem? Czy tak naprawdę nigdy nie powiedziałem Kagamiemu o moim związku z Aomine?
    Ale związek istniał na pewno. Nie zapomniałbym dotyku Daikiego. Jego czułych słów, złośliwych docinków, sprzeczek, które kończyły się słodkimi chwilami w jego silnych ramionach. Wydawało mi się, że zdradziłem Kagamiemu tę tajemnicę. Aomine sam mi to zaproponował. Pamiętałem, że Taiga z początku był bardzo zaskoczony i przez pewien czas unikał nas... ale potem pogodził się z rzeczywistością i znów zachowywaliśmy się jak przyjaciele.
    Czy to właśnie było snem?
–    Widać już Kamagatę – oznajmił Kagami.
–    Kama... co?- Stanąłem jak wryty, patrząc najpierw na czerwono-czarne włosy Kagamiego, a potem nieco niżej, gdzie na wysokości jego ramienia w oddali majaczyła...
    Wioska.
–    Co to jest...?- wyszeptałem, czując narastające przerażenie. Na pewno nie byłem w żadnej wiosce, nim zasnąłem. Zwłaszcza takiej.
    To była najprawdziwsza wioska. Nie taka, jakie pamiętałem z lekcji geografii, internetu, czy wakacji z rodzicami. Miejsce to znajdowało się w dolinie otoczonej wzgórzami. Z daleka drewniane chaty były małymi prostokącikami, ale nawet z tej odległości mogłem na oko oszacować ich ilość – było ich ze sto, może sto pięćdziesiąt.
–    Słuchaj.- Kagami westchnął ciężko, patrząc na mnie.- Idziemy od razu do medyka, jasne? Nie zaprowadzę cię przed oblicze twojego ojca, póki trzymają się ciebie te żarty, czy choroby, czy cokolwiek to za rzeczy są. Masz być normalny, bo jak znowu wyjedziesz z tym „mopa” przy ojcu, to się pod ziemię zapadnę.
–    Nie, czekaj, Kagami-kun, proszę!- Chwyciłem go pospiesznie za ramię, patrząc na niego przestraszony.- Proszę, powiedz mi o co chodzi, Kagami-kun... Przecież mój tata nie żyje od czterech lat, mama nie wyszła ponownie za mąż, a my powinniśmy być teraz w Tokio...
–    Tokio?- Taiga zmarszczył brwi, spoglądając na moje dłonie, zaciskające się kurczowo na jego ramię.- Ehm... słuchaj, Kuroko – zaczął łagodnym tonem, uśmiechając się nerwowo.- Chodź ze mną do medyka, ja sam chyba trochę za długo siedziałem na słońcu... Wypijemy u niego coś na zdrowie i wtedy pojedziemy do... do Tokio... dobra?
    On nie wiedział. Widziałem to w jego oczach. Kagami nie miał pojęcia, o czym mówił. Nie miał pojęcia, czym jest Tokio. Ale dlaczego? Dlaczego, u licha?! Czy postanowił sobie ze mnie tak zażartować, czy mógł skrywać taki talent do aktorstwa?
    Nie... za dobrze go znałem. Kagami zawsze był ze mną szczery. Nieważne jak bolesną prawdę miał mi do przekazania, zawsze wyrażał się jasno, nie próbował udawać. Był moim najlepszym przyjacielem, pod każdym względem. Nigdy by mnie nie oszukał – nigdy by tak ze mnie nie żartował.
–    Ja...- przełknąłem ciężko ślinę, puszczając jego ramię i spuszczając wzrok na ziemię.- Racja... Przepraszam, Kagami-kun... Nie najlepiej się czuję.
–    W porządku, nie przepraszaj...- powiedział cicho Taiga, jednak czułem, że uważnie mi się przygląda.- Chodźmy, dobra? Medyk da nam coś dobrego...
–    Tak...
    Ruszyłem za nim jak na skazanie. Jeśli tak to wygląda, to musi to być sen. Cholernie realny, ale jednak sen. Co z tego, że czuję wyraźnie ciepło promieni słońca na skórze? Co z tego, że czuję, jak letni wiatr rozwiewa moje włosy? Uszczypnięcie także czuję... Ale to sen. Na pewno sen.
    Bo co innego?
    Po upływie kolejnych długich minut dotarliśmy do wioski. Starałem się wyglądać normalnie, ale z przerażeniem patrzyłem na ludzi – starych i młodych – ubranych w podobne yukaty, które mieliśmy na sobie z Kagamim. Tylko dzieci biegały w samej bieliźnie, przypominającej tę, którą noszą zapaśnicy sumo. Śmiały się i krzyczały, biegając wokół nas z drewnianymi lalkami i patykami.
–    Kuroko?- głos Kagamiego wyrwał mnie z zamyślenia.- To tu.
    Widząc, że Taiga stanął już w otwartych drzwiach pobliskiej chaty, poszedłem w jego ślad. Znaleźliśmy się w dość sporym pomieszczeniu wypełnionym glinianymi i drewnianymi doniczkami z ziołami.
–    Sensei, jesteś?!- zawołał Kagami, ściągając swoje geta.
    Ja również ściągnąłem drewniane sandały i udałem się za moim przyjacielem głąb domu. Wyglądał całkiem zwyczajnie, jak tradycyjny japoński dom. Martwiło mnie tylko, że nie widziałem żadnych lamp, telewizora, lodówki w mijanej kuchni, czy innych elektrycznych urządzeń.
–    Chyba go nie ma – mruknął Taiga, zaglądając do kolejnych pomieszczeń.- Na szczęście wiem, gdzie trzyma swoje ziółka. Zaparzę je nam i poczekamy na niego.
–    Co? Na pewno wiesz, których ziół użyć?- zapytałem z niepokojem. W takich miejscach jak to spodziewałem się zobaczyć nie tyle lecznicze rośliny, co i trujące.
–    Spokojna głowa, stryj czasami przysyła mnie tu po nie.
    Kiedy Kagami zniknął w pokoju obok, ja rozejrzałem się uważnie po pomieszczeniu, próbując zrozumieć, co dzieje się wokół mnie. Wyglądało na to, że w moim śnie nie istniała elektryczność, wioski były prawdziwymi małymi wioskami, a Taiga nie wiedział o moim związku z Aomine.
    Wcześniej wspominał coś o jakimś „paniczyku z Edo”. Zgadywałem, że nie chodziło o epokę, a o miasto. Miasto, które w samej epoce Edo było stolicą Japonii...
    Czyżby więc wydarzenia tego snu miały miejsce właśnie w okresie Edo? To by się nawet zgadzało... brak elektryczności, niemodne yukaty, proste geta...
–    Znalazłem.- Kagami nagle pojawił się w korytarzyku i wyciągnął do mnie ręce – jedną dłoń miał zwiniętą, w drugiej zaś trzymał kubek.- Masz, przełknij to i popij wodą, będzie szybciej. I lepiej zatkaj nos, to nie od razu poczujesz gorzki smak.
–    Co to takiego?- zapytałem, kiedy Taiga wysypał na moją dłoń pokruszone, wysuszone liście i żółtawym kolorze.
–    No...- Taiga poruszył się nerwowo. Oczywiście... zapewne powinienem wiedzieć, co to.- To Słonecznik.
    To z całą pewnością nie były liście słonecznika, ale zgadywałem, że była to jedynie nazwa własna tajemniczego zioła. Dość niechętnie, ale jednak wsypałem pokruszone liście do ust i popiłem je wodą, krzywiąc się, kiedy gardło zalała fala gorzkiego, cierpkiego smaku.
–    No... to ci powinno pomóc – westchnął Kagami z odrobiną ulgi. Uśmiechnął się do mnie, choć w jego oczach wciąż widziałem odrobinę zmartwienia.- Chyba możemy iść do twojego ojca... Ale nie spieszmy się, minie trochę czasu, nim lek zacznie działać.
    Skinąłem tylko głową i posłusznie oddałem się za nim. Kubek zostawiłem po drodze w kuchni na stole – nigdzie nie mogłem dostrzec zlewu, ani żadnego innego miejsca przeznaczonego do zmywania naczyń.
    Znów wyszliśmy na zewnątrz i skierowaliśmy się ulicą wioski w bliżej nieznanym mi kierunku. Dzieciaki witały nas, przebiegając obok, krzyczały coś i śmiały się. Kagami uśmiechał się do nich pod nosem, raz po raz udając, że je atakuje, na co te uciekały z piskiem.
    W prawdziwym życiu Taiga raczej nie miał ręki do dzieci.
–    Dobra, trza się zbierać – westchnął Kagami, stając przed schludnym domem. Podobnie jak cała reszta, był parterowy, ale odznaczał się niedużym, zadbanym ogródkiem.- Jak się czujesz?
–    Lepiej – skłamałem.
–    To dobrze.- Na twarzy Taigi pojawił się wyraz ulgi.- I tak mam nadzieję, że twój ojciec jeszcze nie wrócił, no ale co tam... Chodźmy!
    Pozwoliłem poprowadzić się do wnętrza domu. Kiedy zdjęliśmy sandały, podążyłem za Taigą, który zaczął ostrożnie zaglądać do kolejnych pomieszczeń. I tak zajrzeliśmy razem do kuchni i pomieszczenia wyglądającego na pokój dzienny, a także trzech kolejnych, niemal zupełnie pustych pomieszczeń, które, jak zgadywałem, musiały służyć za sypialnie.
–    Droga wolna – stwierdził Kagami.- Dzisiaj ci się poszczęściło, bo twój ojciec najwyraźniej nie zdążył zauważyć, że cię nie ma. Chyba że poszedł już cię szukać nad rzekę...- dodał, krzywiąc się.
–    Nad rzekę?- mruknąłem. Lek, który zażyłem może i nie obdarzył mnie wiedzą o tym świecie, ale przynajmniej ukoił ból głowy.
–    Ryb też jeszcze nie ma – westchnął Kagami, zaglądając do kuchni.- To chodźmy nad rzekę. Aomine pewnie znowu zasnął podczas połowu...
    I znów, dałem się prowadzić niczym dziecko za rękę. W milczeniu podążałem za Taigą, chłonąc otaczający mnie świat i próbując samemu odgadnąć moją rolę tutaj. Być może w tym świecie miałem ojca, bo brakowało mi go w prawdziwym... kto wie, czy w tym nie brakuje mi matki? Możliwe, że większość rzeczy była tu na opak, uzupełniając to, czego nie posiadałem w prawdziwym świecie – lub odbierając mi to, co tam miałem.
    Na całe szczęście rzeka nie znajdowała się daleko. Geta były wyjątkowo niewygodne i miałem ochotę zrzucić je ze stóp i zostawić gdzieś na uboczu. Zdecydowanie wolałem moje adidasy.
    Nie musieliśmy zbyt długo rozglądać się za Aomine – nad rzeką nie było nikogo, prócz niego. Stał w wodzie z podkasaną do pasa yukatą, pochylając się nad taflą wody i unosząc zabawnie ręce, jakby przymierzał się do złapania ryby.
    I rzeczywiście, kiedy podeszliśmy bliżej, Daiki nagle zanurzył dłonie w wodzie.
–    Psiakrew, już ją miałem, no!- zawołał, uderzając dłonią taflę.
–    Kiedy w końcu przestaniesz udawać tego rzecznego samuraja, co?- zapytał Kagami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.- Ile razy mam ci powtarzać, że nie złapiesz ryby gołymi rękami? Nie umiesz dzidy chwycić?
–    A, to wy!- Aomine obrócił się ku nam i uśmiechnął do nas.- A tobie, Taiga, ile razy trzeba powtarzać, żebyś się z Tetsu na wzgórza nie zapuszczał, hę?
–    To nie moja wina!- burknął Taiga, rumieniąc się intensywnie.
    Przez chwilę gapiłem się bez słowa na Daikiego. W moim śnie był inny. Ani trochę nie przypominał prawdziwego Aomine – ten tutaj był tylko moim wspomnieniem. Dawnym Aomine, radosnym, energicznym, wesołym i uśmiechającym się.
    Mógłbym powiedzieć, że to było do przewidzenia.
    A i tak zabolało jak cholera.
–    Co jest, Tetsu? Blady jesteś, dobrze się czujesz?- Daiki ruszył w naszym kierunku ze zmartwionym wyrazem twarzy.
–    Tak – odparłem, odwracając się od niego. Nie chciałem, by podszedł jeszcze bliżej. Nie chciałem, by w ogóle na mnie patrzył. Nie tym wzrokiem. Nie TEN Aomine.- Pójdę do siebie, jestem trochę zmęczony. Do zobaczenia, Kagami-kun.
–    Ech? Czekaj, weźmiemy ryby i pójdziemy z tobą...! Aomine, złapałeś coś, prawda?
–    No jasne, mam w wiadrze parę sztuk... czekaj za nami, Tetsu!
    Ale ja ich nie słuchałem. Ruszyłem w drogę powrotną, przyglądając się domom i próbując odnaleźć ten „mój”. Nietrudno było zapamiętać ścieżkę, bo w wiosce znajdowała się tylko jedna tak szeroka ulica i tylko tą jedną szliśmy z Taigą nad rzekę. Szybko więc udało mi się odnaleźć dom – poznałem go po ogrodzie – i równie szybko zaszyłem się w środku.
    Moje serce tłukło nieprzyjemnie w piersi. Czułem narastającą złość. Wiedziałem już, że nie spodoba mi się ten sen. Tyle lat starałem się zapomnieć o dawnym Daiki, tyle lat próbowałem udawać, że nigdy nie było innego niż ten, z którym się związałem i z którym żyłem. Jeden głupi sen wystarczył, by zepsuć mi humor i sprawić, że chciałem się jak najszybciej obudzić.
    Pytanie tylko, jak to zrobić? Na razie nie czułem, bym miał się w jakiś sposób wybudzać. Czy musiałem przeczekać i zobaczyć jakieś wydarzenia? Umrzeć tutaj? A może wykonać jakieś zadania?
    Cóż... na dobry początek miałem już jedno – znaleźć mój pokój.
    Pomieszczeń wyglądających na sypialnie było trzy. Niestety, żadna nie wyróżniała się niczym szczególnym, wobec czego każda mogła być moja. Znajdowały się w nich tylko drobne meble, takie jak skrzynia przypominająca kufer, albo nieduża szafa, jakie oglądałem na zdjęciach w podręcznikach do historii.
    Ostatecznie po paru minutach niezdecydowania, słysząc zbliżające się kroki i znajome głosy, schowałem się w środkowym pokoju. Jeśli okaże się nie mój, to najwyżej mieszkańcy domu trochę się ze mnie pośmieją albo poślą do medyka po kolejne gorzkie liście.

2.



    Udało mi się zasnąć na wcześniej rozłożonym futonie. Kiedy otworzyłem oczy, nadal znajdowałem się w niedużym skromnie umeblowanym pokoju, sam pośród półmroku. Słyszałem przyciszone rozmowy dochodzące z wnętrza domu, ale nie mogłem rozpoznać słów.
    Podniosłem się powoli i potrząsnąłem głową, by pozbyć się resztek senności. Przetarłem oczy dłonią, jednocześnie cicho podchodząc do shoji. Rozsunąłem je ostrożnie, najpierw przez szparę wyglądając na korytarz. W nim również było ciemno, ale na ścianie po lewej stronie dostrzegłem słabe płochliwe światło.
    Wyszedłem z pokoju i zasunąłem za sobą shoji. Stopy mnie bolały, czułem, że zrobiły się na nich odciski po wcześniejszym chodzeniu w niewygodnych geta. Niezbyt chętnie ruszyłem w kierunku światła, a przyciszona rozmowa stopniowo do mnie docierała:
–    … i byłbym poszedł, gdyby nie te kraby.- To był głos Kagamiego, przyciszony lecz z wyczuwalną złością, tak dobrze mi znany.
–    Aomine to już by począł je łapać.- Drugi cichy głos był spokojny, łagodny.
–    Na szczęście nie jestem nim – westchnął Taiga.
–    Czemu nie zabrałeś go ze sobą? Ucieszyłby się.
–    Zamiast pracować, łapałby kraby. Znasz go przecież, stryju. Tylko by mi dupę zawracał.
–    Albo by ci ją ratował w czasie, gdy ty zająłbyś się wyławianiem tamtych rzeczy.
–    Hmm... No może... Ale i tak więcej by mi przeszkadzał – stwierdził na koniec Kagami.
    Podszedłem bliżej nich i znalazłem się w kręgu światła. Za rozsuniętymi shoji, w pomieszczeniu będącym najwyraźniej pokojem dziennym, przy niskim stoliku na poduszkach siedzieli Kagami i...
    I mój ojciec.
–    Ach, Tetsuya, już wstałeś – powiedział z uśmiechem, strzepując popiół z długiej fajki, którą trzymał w dłoni.- Jak ci się spało w moim...? Ugh!- Nie zdążył dokończyć zdania, kiedy padłem przy nim na kolana i mocno to przytuliłem.
–    Tato...- wyszeptałem.
    Przypływ uczuć i emocji był dla mnie po prostu zbyt silny. W prawdziwym świecie moja więź z ojcem była bardzo silna, przypominała tę, którą łączyła zwykle córkę z matką. Tata był dla mnie nie tylko rodzicem, ale i najlepszym przyjacielem – takim, dla którego rezygnowałem ze spotkań ze znajomymi ze szkoły, jeśli zaproponował mi wspólny wyjazd nad jezioro. Takim, któremu mogłem powiedzieć o najbardziej wstydliwych rzeczach, i któremu mogłem ufać bezgranicznie.
    Jego śmierć była największą tragedią w moim życiu. Nigdy nie przestałem nosić po niej żałoby. Każdego dnia tęskniłem za nim i rozpamiętywałem nasze wspólne chwile, modliłem się do niego przy ołtarzyku i cicho opowiadałem mu o moim życiu.
    A teraz był tutaj, przy mnie. Dokładnie taki, jakiego go zapamiętałem. O czuprynie brązowych włosów i ciemnych niebieskich oczach, o poznaczonej drobnymi zmarszczkami sympatycznej twarzy i miłym uśmiechu.
    Tata.
    Mój tata.
–    Rzeczywiście, Kagami, coś z nim dzisiaj nie tak – rzucił ponad moją głową z odrobiną rozbawienia.
–    No mówiłem, stryjku – westchnął Taiga.- Wydurnia się odkąd się obudził na wzgórzach.
–    A mówiłem ci, Tetsuya, że masz tam nie chodzić!
–    Nie będę – mruknąłem, wciąż wtulając twarz w jego ramię. Nie mogłem uwierzyć w to, że mój sen doskonale odzwierciedlił mojego tatę, i nawet jego zapach był dokładnie taki, jak za jego życia.
–    Tyle razy już to słyszałem...- westchnął tata.- Och, coś ty taki wylewny dzisiaj? To krępujące, usiądź normalnie...
–    Jeszcze tylko chwilę – poprosiłem cicho.
–    Och...- Tata objął mnie ramieniem, na czubku głowy poczułem jego policzek.- Jak się czujesz? Już ci lepiej? Kagami mówił, że chyba uderzyłeś się w głowę i uroiłeś sobie dziwne rzeczy. Już się zacząłem obawiać, że i mnie zapomniałeś!
–    Nigdy – wymamrotałem, w końcu odsuwając się od niego. Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w jego twarz, próbując znaleźć coś, co by się nie zgadzało. Może dodatkowa zmarszczka, albo pieprzyk, którego nigdy nie miał? Coś, co powie mi, że to naprawdę sen, i że to jednak nie do końca jest mój ojciec.
    Coś, co pozwoli mi bez żalu wybudzić się, gdy nadejdzie pora.
    Nic takiego nie znalazłem.
–    No?- Tata uniósł brew w pytającym geście.- Uderzyłeś się dzisiaj w głowę?
–    Ja...- pokręciłem głową, spuszczając wzrok na blat stolika.- Nie pamiętam. Chyba tak... to całkiem możliwe.
–    Hmm...- Tata w zastanowieniu pociągnął z fajki, przyglądając mi się. W realnym życiu nie palił, ale w tym świecie to wydawało mi się całkiem na miejscu.- Ile masz lat, Tetsuya?
–    Dwadzieścia siedem...
    Kagami parsknął z rozbawieniem, popijając herbatę z kubka.
–    Ładnie sobie lat dodałeś – mruknął pod nosem.
–    Noo...- Tata patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.- Widzę, że nie żartujesz. Czy ty aby na pewno jesteś moim synem?- zapytał z rozbawieniem, tarmosząc mnie po włosach. Widziałem jednak zmartwienie w jego oczach.- A może cię jaki youkai opętał, co?
–    Albo demon – powiedział Taiga z dziwną powagą, patrząc na mnie wręcz podejrzliwie.
–    Kretyn – stwierdziłem, gapiąc się na niego z odrobiną złości.
–    Nie, to on – westchnął ciężko Kagami.- Szkoda... Może demon byłby trochę milszy.
–    No już, chłopcy, nie dogryzajcie tak sobie – przerwał tata, po czym znów pociągnął z fajki. Wypuścił spomiędzy warg delikatny obłok szarego dymu, a następnie znów odwrócił się do mnie.- No ale jak się nazywasz, to chyba wiesz, prawda?
–    Kuroko Tetsuya.
–    To mógł akurat wykombinować, stryju – zauważył Kagami.- No bo ja się do niego zwracam Kuroko, a stryj Tetsuya.
–    Rzeczywiście.- Tata spojrzał z rozbawieniem na Taigę.- Jaki spostrzegawczy się zrobiłeś, Kagami!
    Taiga poczerwieniał na twarzy, wymamrotał coś pod nosem i schował gębę za kubkiem herbaty.
–    Co ważniejsze jednak, fakt, że najwyraźniej pozmieniały ci się wspomnienia, jest naprawdę niepokojący – westchnął tata. Postukał palcami w blat stołu, pogrążając się w zamyśleniu.- Kagami wspominał mi, o czym mu mówiłeś...
    Poczułem, że na moich policzkach występują rumieńce. Powinienem był zachować wówczas zimną krew i nie wspominać ani o Tokio, ani o śmierci taty. Teraz, kiedy siedziałem tuż obok niego, było mi niemożliwie głupio.
–    Może powinniśmy poradzić się medyka?- zapytał cicho Kagami, który najwyraźniej również nie czuł się komfortowo. Kiedy na niego spojrzałem, wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego.
–    Sam nie wiem...- zaczął niepewnie tata.- Nie chciałbym, żeby to się po wiosce rozeszło. Wiesz, jak to jest z ludźmi, zaraz wpadną im do głów jakieś zabobony i stwierdzą, że Tetsuya jest opętany...- Tata pokręcił z westchnieniem głową.- Na razie nic nie róbmy. Wydaje mi się, że Tetsuya jest przy zdrowych zmysłach, więc wybadajmy, co wie, a to, co mu się myli, wyjaśnimy mu. Tak, żeby przypadkiem sąsiadom nie powiedział czegoś złego...
–    Przepraszam...- mruknąłem.
    To był tylko sen, ale w tej chwili naprawdę zrobiło mi się przykro. Do tej pory w snach, jeśli się w kogoś zamieniałem, miałem pojęcie o tym, co się działo, przynajmniej w jakimś stopniu. Teraz jednak było tak, jakby prawdziwy ja został nagle wrzucony do... cóż, do przeszłości.
–    Nie przepraszaj, to nie twoja wina, żeś się gdzieś uderzył – powiedział łagodnie tata, znów czochrając moje włosy.- A głowa boli?
–    Już nie – odparłem zgodnie z prawdą.
–    To dobrze. Może to jakieś chwilowe zaniki i wkrótce wrócą ci właściwe wspomnienia. Póki co, Kagami – tata zwrócił się do mojego przyjaciela.- Wytłumacz Tetsuyi najważniejsze sprawy. Ja muszę udać się do świątyni z resztą starszyzny. Pomodlę się za ciebie, synu – dodał z uśmiechem, kładąc mi dłoń na ramieniu. Podniósł się z poduszki i wyszedł, nie żegnając się.
    Przez dłuższą chwilę ja i Taiga milczeliśmy, nie patrząc na siebie. Właściwie to kusiło mnie, żeby opowiedzieć mu o prawdziwym świecie i o moich podejrzeniach, jakoby ten tutaj był tylko snem, ale obawiałem się, że gdy to zrobię, z miejsca zaprowadzi mnie do medyka, a ten nafaszeruje mnie lekami i ziołami.
    Ja bym tak zrobił, gdyby Kagami przyszedł do mojego mieszkania w Tokio i oznajmił, że mieszka na Marsie i ma pięćset lat.
–    Zastanawiam się od czego zacząć...- westchnął Taiga, opierając ręce na blacie stolika.
–    Moja mama...- zacząłem odruchowo. To było pierwsze, czego chciałem się dowiedzieć.
–    Nie żyje...- odparł cicho Kagami, tym samym potwierdzając moje wcześniejsze domysły.- Twoja siostra też.
    Poczułem dreszcz na plecach, gdy wypowiedział te słowa. Rozchyliłem wargi, lecz natychmiast je zamknąłem. W realnym świecie nie miałem rodzeństwa. Wiadomość o mojej siostrze ze snu nie powinna więc wywrzeć na mnie szczególnego wrażenia. A jednak z jakiegoś powodu poczułem ogromny smutek.
–    Nie pamiętasz jej?- westchnął Kagami. Jemu również było wyraźnie przykro.- Ona... uhm... Po urodzeniu żyła tylko parę godzin. Twoja mama też... zmarła, rodząc ją.
–    Jesteśmy kuzynami?- zapytałem, chcąc zmienić temat. Kagami zwracał się do mojego ojca „stryju”, ale przecież w realnym świecie nie byliśmy spokrewnieni.
–    Mój ojciec zginął podczas sztormu, a matka miała niewydolność serca. Nie pamiętam ich, twoi rodzice mnie wychowywali.- Taiga wzruszył ramionami.
    Westchnąłem, przecierając dłonią czoło. Dlaczego tak dziwnie się czułem? To był tylko sen, ale odczuwałem potrzebę dowiedzenia się wszystkiego o samym sobie i najbliższych mi osobach. W takiej sytuacji chyba nie powinienem się przejmować, w końcu... cóż, to był tylko sen. Obudzę się i zapomnę o wszystkim.
    A jednak pragnąłem wiedzieć. Nie chciałem być inny, nie chciałem ich zawieść.
–    Ile... ma lat?- wydukałem, patrząc na Kagamiego.
–    No... dwadzieścia – odparł, mierząc mnie spojrzeniem.- Ja też, jak coś. I Aomine. Zawsze się z nim bawiliśmy, mieszka za naszym domem przy drugiej ulicy, więc praktycznie codziennie się widywaliśmy.
–    Dwadzieścia...- wymamrotałem.- A tata? Ile ma lat?
–    Trzydzieści cztery.- Wzruszył ramionami.
–    Trzydzieści...?!- Szybko się uspokoiłem. No tak, w epoce Edo płodzenie dzieci w wieku czternastu lat było normalne.- Czy... ee... mam dzieci, czy coś?
–    Nie.
–    A ty?
    Kagami patrzył na mnie w milczeniu. Nie wiedziałem, czy to przez to, że zadałem niewłaściwe pytanie. Nie wydawał się smutny, czy pełen żalu. Jego twarz nie przedstawiała żadnego konkretnego wyrazu, ale kolejne słowa wyjaśniły, o co chodziło.
–    Ty naprawdę nic nie pamiętasz, Kuroko – stwierdził.- Poza relacjami z innymi... nie wiesz nic.
    Nie odpowiedziałem. Co mogłem odpowiedzieć?
–    Ja...- zacząłem cicho, nerwowo plącząc palce.- Miałem dziwne sny i... wydaje mi się, że wszystko mi się pomieszało...
–    No ale żeby zapomnieć prawdę?- Kagami potrząsnął głową.- Naprawdę coś jest nie tak. Rozumiem, co stryj miał na myśli i będę go słuchał, ale moim zdaniem powinieneś odwiedzić medyka... Kuroko?- Taiga spojrzał na mnie z żalem.- A może zrobiłeś coś złego, co? Może to bogowie gniewają się na ciebie i... postanowili cię ukarać?
–    N-nie...- Pokręciłem słabo głową. Nie zrobiłem nic złego. Nie wiem, czy tutaj, ale w prawdziwym świecie na pewno nie.
    Cholera. Zaczynam myśleć, jakby ten świat istniał już od dawna, a oni znali mnie wcześniej. Tak jakby świat ten narodził się zanim się w nim „obudziłem”.
–    Dziś już jest za późno, żeby cię oprowadzić po wiosce...- mruknął Kagami.- Ale jutro wieczorem to zrobimy. Może coś sobie przypomnisz, a jeśli nie... to chociaż postarasz się zapamiętać drogi, co by się nie zgubić później.
–    A te wzgórza?- zapytałem cicho.- Dlaczego nie wolno mi tam chodzić?
    Kagami dopił herbatę. Odstawił kubek i spojrzał na mnie z westchnieniem.
–    Bo spotykałeś się tam z Kise.
    Moje serce zabiło mocniej. Z Kise? Spotykałem się z nim na wzgórzach? Ale w jakim sensie? Kagami wcześniej wydawał się zniesmaczony myślą, że ja i Aomine moglibyśmy być razem... Czy to przez to, że potajemnie łączyła mnie w tym świecie więź z Ryoutą? W rzeczywistości łączyła nas tylko przyjaźń, Kise związał się z Kasamatsu, więc jako geje darzyliśmy się ogromną sympatią i zrozumieniem...
–    Dlaczego się z nim spotykałem?- zapytałem, uznając, że to bezpieczne pytanie, nie podsuwające żadnych konkretnych znaczeń.
–    Bo ubzdurałeś sobie, że chcesz zostać samurajem.
    Nie mogłem powstrzymać rozbawienia.
–    Kise-kun jest samurajem?- parsknąłem.
–    No...- Kagami zmarszczył brwi.- Jak ma na imię Kise? Pamiętasz?
–    Ryouta – odparłem pewnie, wciąż się uśmiechając. Na twarzy Kagamiego pojawiła się odrobina ulgi.- A... Midorima-kun? Albo Akashi-kun? Co z nimi?
–    Czekaj... Akashi-kun?- Taiga wytrzeszczył na mnie oczy.- To ty znasz tego paniczyka?!
–    To ten z Edo, nie?- zapytałem. Kagami wcześniej wspominał coś o „paniczyku z Edo”. Najwyraźniej i w tym świecie Seijuurou należał do elity.
–    No, to ten z Edo – odparł dziwnym tonem.- Taki tam syn cesarza.
–    O-och – bąknąłem. Mój umysł chyba przesadził z tym snem...
–    Znasz go?- dopytywał się Kagami.
–    Nie do końca – odparłem wymijająco.- No a Midorima-kun? I jeszcze Murasakibara-kun...
–    Jedyny Murasakibara w wiosce, to starszy Murasakibara. Kiedyś miał syna, ale młodo zginął, kiedy my byliśmy jeszcze dziećmi. A co do Midorimy, to wyjechał z matką do miasta, kiedy związała się z jakimś możnym jegomościem z szogunatu. Jego ojciec tu został, to...
–    Medyk – dokończyłem za niego.
    Kagami skinął głową, wyraźnie zadowolony.
–    No proszę, już ci wraca pamięć!- stwierdził radośnie.- Chyba niepotrzebnie się przejmuję. Przyniosę ci jutro te ziółka, może to dzięki nim wraca ci rozum.
–    Dzięki – mruknąłem. Pozostawała tylko jedna kwestia, która z pewnością przyda mi się, jeśli mam jeszcze zostać w tym sennym świecie.- Uhm... a mój pokój jest...
    Taiga wywrócił oczami.
–    Na końcu korytarzu – westchnął.- Spałeś u ojca. Ten na początku to mój.
–    Okej.- Skinąłem głową.
–    Co?- Kagami zmarszczył brwi.
–    Okej – powtórzyłem, a zdając sobie sprawę z tego, że w epoce Edo to słowo jeszcze nie istniało w słownikach, poprawiłem się:- Dobrze. Dziękuję.
–    Jeśli jeszcze zaczniesz gadać w innym języku, jak z tym mopa...
–    Nie zwracaj na to uwagi.- Machnąłem lekceważąco dłonią.
–    Ale tak poza tym to dobrze się czujesz?- chciał wiedzieć Kagami.- Nie boli cię nic?
–    Nic – potwierdziłem, kiwając głową.- Mam tylko wrażenie, jakby mój umysł... był zamglony.
    Kagami pokiwał powoli głową, przyglądając mi się z troską. W realnym świecie byliśmy co prawda przyjaciółmi, ale czułem, że w tym tutaj łączy nas nieco głębsza relacja. Skoro wychowywaliśmy się razem od dziecka, za pewne byliśmy sobie jak bracia. W oczach Kagamiego widziałem coś więcej niż troskę – widziałem w nich miłość. Czystą, niewinną miłość jaka łączyła rodziny.
–    Pamiętasz coś konkretnego ze swojego życia?- zapytał nagle Taiga.- Znaczy... coś o kimś na przykład... Czy może miesza ci się wszystko?
–    Co masz na myśli?- Nie rozumiałem.
–    No bo... widać, że ojca kochasz jak to ojca, mnie też w sumie poznałeś jako przyjaciela...- Kagami podrapał się po karku.- Zastanawiam się po prostu... ehm, czy pamiętasz jeszcze jakieś relacje... może... na przykład z Aomine?- To mówiąc, Kagami spojrzał na mnie. Chyba starał się robić to zwyczajnie, niemal niewinnie, ale ja dostrzegałem, z jaką uwagą się we mnie wpatrywał.
    Poczułem się nieswojo. Ja i Daiki byliśmy ze sobą od prawie siedmiu lat. Po tym jak wyznaliśmy sobie uczucie – co stało się właściwie po pijackiej nocy, która skończyła się w łóżku, nad ranem – nasz związek był wyjątkowy. Byliśmy spokojni ale i jednocześnie spragnieni siebie nawzajem. Po latach ukrywania własnych uczuć, po latach powolnego dochodzenia do wniosku, że to, co do siebie czujemy to miłość, w końcu mogliśmy cieszyć się sobą nawzajem.
    Nawet w przybliżeniu nie byłbym w stanie określić ile razy kochaliśmy się w ciągu miesiąca. Oczywiście, z czasem, kiedy nasze relacje zaczęły się psuć, bardzo się ograniczyliśmy, aż w końcu zacząłem unikać jego bliskości, ale mimo tego, kim stał się Aomine, wciąż zdarzało mi się zagłębiać we wspomnieniach i przywoływać tamte chwile, gdy w jego ramionach czułem się tak dobrze.
    Tak bezpiecznie.
–    Jesteśmy przyjaciółmi – powiedziałem, starając się nie odwracać wzroku od oczu Kagamiego.
–    Tak...- mruknął Taiga, wpatrując się we mnie.- Wiesz, ja... Po prostu tak sobie pomyślałem... Że skoro pamiętasz jakie relacje łączyły cię z ludźmi, te prawdziwe relacje, a potem wspomniałeś, że ty i Aomine... ehm... wiesz...- Kagami zarumienił się lekko i skrzywił nieznacznie.- Pomyślałem sobie, że... że może o czymś mi jednak nie powiedziałeś.
–    Uroiłem coś sobie – powiedziałem, potrząsając głową.- W tamtej chwili z jakiegoś powodu... pamiętałem, że Aomine-kun jest dziewczyną.
–    Och – bąknął Taiga, po czym parsknął śmiechem.- Och, w porządku! To już wszystko jasne. Rany... wiesz, wystraszyłem się po prostu, że wy... ach, co za głupie myśli... Serio, wstyd mi teraz!
–    Nie przejmuj się – powiedziałem, uśmiechając się do niego słabo.- To mnie jest wstyd, że tak pomyślałem. Zupełnie, jakbym chciał, żeby był dziewczyną, a przecież... przecież tak nie jest.
–    Uff, kamień z serca – westchnął Kagami, kręcąc głową.- No dobra, chyba dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Idę się położyć. Do zobaczenia jutro.
–    Dobranoc, Kagami-kun.
    Taiga wyszedł z pomieszczenia, przy okazji przeciągając się. Nasłuchiwałem jego kroków w korytarzu, kiedy szedł do swojego pokoju.
    Zostałem sam na sam z własnymi myślami. Ten świat był tak podobny, a jednocześnie tak inny od tego, który znałem. Już nie chodzi o to, że dzieliły je jakieś cztery setki lat, ale przede wszystkim śmierć mamy i mojej siostry. Czy mój sen przedstawiał w pewnym sensie inny wariant mojego życia? Czy gdyby moi prawdziwi rodzice podjęli w życiu jakąś inną decyzję, miałbym teraz młodszą siostrę? Czy ona również by zginęła, a wraz z nią moja mama? A może żylibyśmy razem, we czwórkę?
    Ciekawiło mnie, czy w tym świecie ja i Aomine... czy łączyło nas coś więcej niż przyjaźń. Jeśli sytuacja w rodzinie była odwrotna, to być może ta z Daikim również. Jeżeli tak, to nawet lepiej – łatwiej będzie mi znieść ten sen. Nie będę musiał unikać Aomine, kłócić się z nim, awanturować i...
    Żaden z nas nie uderzy drugiego.
    Właściwie to, jeśli wszyscy mamy tu po dwadzieścia lat, możliwe, że Daiki kogoś ma. Może Momoi? W prawdziwym życiu byli tylko przyjaciółmi, ale tutaj, gdzie świat jest chyba krzywym odzwierciedleniem tego prawdziwego, pewnie są małżeństwem i mają już dwójkę dzieci. No, znając Aomine to pewnie piątkę.
    Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Może jutro zapytam o to Kagamiego. Mimo wszystko, póki co wolałem unikać Aomine z tego świata.
    Tak będzie dla mnie lepiej.



3.



    Obudziło mnie ciche pukanie.
    Z początku myślałem, że ktoś puka w shoji, ale kiedy trochę się rozbudziłem dotarło do mnie, że pukanie dochodzi z drugiej strony pokoju – ktoś stukał w ścianę samego domu, od strony dworu.
    Zmarszczyłem brwi, przysuwając się ostrożnie. Ściany nie były grube, ale wykonane z dobrego, solidnego drewna. Nigdzie nie było żadnej szpary ani dziurki, przez którą mógłbym wyjrzeć i sprawdzić, kogo licho niesie. Przyszło mi do głowy, że może jakiś ptak przysiadł na brzegu i stuka dziobem, ale wątpiłem, by to on szeptał cicho „Tetsu!”.
–    Aomine-kun?- szepnąłem, a kiedy znów usłyszałem nawoływanie, powtórzyłem głośniej:- To ty, Aomine-kun?
–    No a kto ma być, kappa? Dalej, wyłaź, ile mam czekać?
–    Co... ale... jak?- wymamrotałem, obracając się i spoglądając na shoji w obawie, że ktoś mógł usłyszeć naszą rozmowę. Ściany między pokojami były cienkie.
–    No to jak to jak? Tak jak zawsze, tylnymi drzwiami! Będę tam na ciebie czekał, pospiesz się!
    Przełknąłem nerwowo ślinę, czując, że narasta we mnie panika. O co chodziło Aomine? Był środek nocy, dlaczego próbował wyciągnąć mnie z domu? „Tak jak zawsze”, powiedział. Czy więc w tym świecie nie był to pierwszy raz, gdy się z nim gdzieś wymykałem?
    A może Kagami idzie z nami? A może sam powinienem go obudzić? Może już czeka... chociaż wtedy pewnie by sam po mnie przyszedł.
    Znów przełknąłem nerwowo ślinę, po czym pospiesznie zgarnąłem geta i cicho wysunąłem się na korytarz. Podłoga trochę skrzypiała, ale idąc samym jej brzegiem udało mi się unikać tych najniebezpieczniejszych miejsc.
    Gdzie mogło być tylne wyjście? Oczywiście poza tym, że na tyłach domu. Na końcu korytarza była tylko ściana, ale na lewo, naprzeciwko moich drzwi, były shoji. Pokoje znajdowały się po prawej stronie, więc może było to przejście do kolejnego pomieszczenia.
    Cóż, nie dowiem się, póki ich nie otworzę.
    Przysunąłem się do nich powoli i rozchyliłem je odrobinę. Jak się okazało, prowadziły do niedużego pomieszczenia, niższego o stopień. Stał tu tylko niski stolik, a na nim jakaś figurka z drewna, po prawej zaś mocniejsze shoji, przez szpary których do środka pomieszczenia sączyło się blade światło księżyca.
    Rozsunąłem je ostrożnie i zobaczyłem nieduże pole trawy, a po przeciwnej stronie nieduży dom, podobny do mojego. Rozejrzałem się na prawo i lewo – Aomine dostrzegłem w cieniu drzewa po prawej, tam, gdzie znajdował się mój pokój. Podszedł do mnie z zawadiackim uśmiechem na twarzy, na widok którego moje serce niemal pękło.
–    Co żeś się tak guzdrał, Tetsu? Spałeś, czy może co innego po cichu robiłeś, hm?
–    Spałem...- odparłem z westchnieniem. Widać nie było takiego świata, w którym Aomine nie byłby zboczony.- O co chodzi?
–    Jak to „o co chodzi”?- powtórzył zdziwiony.- No idziemy, no! Co ty, zapomniałeś już o naszej tradycji? Przecież dzisiaj pełnia!
–    No tak...- mruknąłem, spoglądając na idealnie okrągłą, niemal całkowicie białą tarczę księżyca. Wydawał mi się zaskakująco wielki, zupełnie jakby w epoce Edo był bliżej Ziemi, niż później.- Idziemy wyć do księżyca?
–    Dowcipniś – parsknął Aomine, po czym nagle chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą, ruszając na ugiętych nogach w kierunku bocznej ulicy.
–    Zostaw!- powiedziałem trochę zbyt głośno, odruchowo wyrywając dłoń z jego uścisku i chwytając jej nadgarstek drugą. To był czysty odruch, niemiłe wspomnienie z prawdziwego życia.
–    Ćśś!- Aomine syknął, patrząc na mnie ze złością.- Co w ciebie wstąpiło, Tetsu? Chcesz obudzić całą Kamagatę?!
–    Przepraszam...- wymamrotałem.- Po prostu... nie dotykaj mnie, dobra?
    Aomine rozchylił usta, jednak nie odezwał się. Zamknął je powoli, przyglądając mi się uważnie.
–    Co, jakieś świństwo złapałeś?- zapytał w końcu cicho.
–    Nie... Po prostu nie dotykaj mnie. Proszę – dodałem cicho.
–    Dobrze.- Daiki wzruszył ramionami.- Tylko przymknij się. Idziemy.
    Przez chwilę miałem ochotę zaprotestować i wrócić do domu. Ale Aomine ruszył już przed siebie, nie oglądając się za mną, a ja pomyślałem, że musi być naprawdę ufny w stosunku do mnie – wierzył, że za nim pójdę, więc nie sprawdzał, czy rzeczywiście to robię.
    To mi przypomniało czasy, kiedy znaliśmy się na tyle, że postępowaliśmy właśnie w taki sposób. Najczęściej w dni, kiedy mieliśmy ochotę się kochać... Nawet po niedużej kłótni, kiedy któryś z nas jako pierwszy wyciągał rękę, dawał znak, by pójść do sypialni – i szedł tam, nie oglądając się za siebie, dobrze wiedząc, że ten drugi ulegnie sile miłości i pożądania.
    Tamte czasy wydawały mi się teraz tak odległe, że aż nierealne. Chyba właśnie dlatego zamiast wrócić do domu, po prostu podążyłem za Aomine, przyczajony pod ścianą domu, obserwując jego szczupłą sylwetkę, odzianą w yukatę.
    To był drugi raz w życiu, kiedy widziałem go w yukacie. Nawet Kagami, który przyswoił sobie raczej amerykańskie zwyczaje, częściej niż on zakładał yukatę w letnie święta.
    A przecież Daiki tak dobrze w nich wyglądał.
    Zwłaszcza, kiedy były rozwiązane.
    Potrząsnąłem głową, wyrzucając z pamięci niechciane wspomnienia. Czułem, że policzki zaczęły mnie palić. To chyba nie był dobry moment, żeby wyobrażać sobie takie rzeczy...
    Ale może przynajmniej dowiem się czegoś od Daikiego? Chyba wie, że z moją „pamięcią” nie jest za dobrze... o ile i jemu Kagami wytłumaczył, co się stało.
    Wkrótce opuściliśmy wioskę. Sądziłem, że wybieramy się na wzgórza, ale Aomine poprowadził mnie brzegiem rzeki do lasu, a tam zagłębiliśmy się między drzewa, by na koniec znaleźć się na malutkiej polance, na której tuż nad stawem rosła ogromna, stara wierzba. Jej pień pochylał się nad wodą, jakby korona samego drzewa pragnęła przejrzeć się w jej tafli niczym w lustrze. Długie gałązki niemal jej dotykały, szumiąc cicho na letnim wietrze.
    Miejsce to nie było specjalnie ukryte – wokół znaleźć można było mnóstwo śladów ludzi, szczególnie należących do dzieci. W niektórych miejscach leżały nawet pozostawione przez nie zabawki. To musiała być ich kryjówka, plac zabaw.
    Aomine wspiął się na wielki pień i przysiadł niemal na jego końcu, wysoko w górze. W tamtym miejscu z pnia odchodziło kilka grubych gałęzi, na których można było usiąść. Pozostawiłem moje geta pod drzewem, a następnie również wspiąłem się i ostrożnie podpełzłem do Daikiego, siadając na gałęzi obok niego, zachowując dystans.
    Chciałem rzucić mu jakąś kąśliwa uwagę – ot, z czystej przyjemności, bo w tym świecie nie groziła nam raczej awantura – ale gdy uniosłem głowę i spojrzałem w niebo, zobaczyłem... no właśnie. Sam firmament. Granatowy niczym włosy Aomine, ale zdobiony miliardem gwiazd otaczających blade lico księżyca, którego światło padało wprost na nas.
    Zapatrzyłem się w ten niesamowity widok. Nigdy nie widziałem tylu gwiazd, nawet na wsi, gdzie niewiele było sztucznych świateł.
    Czy to możliwe, by w przeciągu czterystu lat tak wiele gwiazd straciło blask? Czy to możliwe, by po prostu zniknęły, jedna po drugiej bądź wszystkie naraz, pozostawiając jedynie te nieliczne, którymi ludzkość cieszyła oko ponad światłami Tokio?
–    No i proszę, w końcu ta mina!- zaśmiał się cicho Aomine.
–    Jaka mina?- zapytałem, wyrwany z zamyślenia.
–    No ta – odparł, kiwając na mnie głową.- Dziś nad rzeką jakiś taki dziwny byłeś, to żem se pomyślał, że jak cię dzisiaj tu zabiorę, to na pewno odzyskasz humor. No i proszę, robisz tę minę, co zawsze, gdy tu przesiadujemy. Taka niby zamyślona, niby zauroczona, niby taka nie wiadomo jaka.
–    Cóż za mądre słowa rzeczesz, Aomine-kun – westchnąłem, znów spoglądając w niebo.- Powiedz mi jeszcze, że zacząłeś wiersze pisać.
–    Nie jestem tobą – prychnął Daiki.
–    Ja... piszę wiersze.- Udało mi się sprawić, by zdanie to nie zabrzmiało jak pytanie.
–    No przecie mówię!- Aomine wywrócił oczami, rozsiadając się wygodnie i wpatrując się w niebo. Westchnął przeciągle, a ja zapatrzyłem się tym razem w jego łagodny uśmiech i równie łagodne spojrzenie.- Ależ tu pięknie. Się Tsukuyomi stara, nie?
–    Tak – mruknąłem.- No i samo miejsce jest ładne – dodałem, rozglądając się wokół.
–    Chcesz napisać o nim kolejny wiersz?
–    N-nie...
–    Hm. Szkoda. Twoje wiersze są fajne. Niektórych nie rozumiem, ale wszystkie dobrze brzmią. Może powiesz mi jakiś, co? Powiedz mi tę o Pani Wód!
–    Pani Wód?- bąknąłem.
–    No, o ningyo, no!
–    Ehm... nie chce mi się...
–    Ale jesteś – burknął Daiki.- A jeśli zagrożę ci, że cię zepchnę do wody, to mi powiesz?
–    Nie – odparłem.
–    Nawet jeśli się utopisz?
–    Umiem pływać.
–    Gówno prawda!- Aomine zmarszczył brwi.- Wiem, że nie umiesz! Niby kiedy byś się nauczył, jak się codziennie widujemy, hę?
–    Nie zawsze się widujemy – odparłem, również marszcząc brwi.- Czasami spędzam czas tylko z Kagamim-kun.
–    Kagami cię nauczył?- zdziwił się Aomine, a potem uniósł głos, nieco obrażony.- A jak ja ci proponowałem, że cię nauczę, to żeś mnie zbywał!
–    Bo byś mi tylko dokuczał.
–    No to co? Też mi dokuczałeś, kiedy próbowałem nauczyć się czytać!
–    To... to co innego – odparłem, uśmiechając się pod nosem. Kiedy ostatnio prowadziłem z Aomine taką niegroźną sprzeczkę?
–    No i proszę, już się ze mnie naśmiewasz – burknął Daiki.- To co, może pokażesz mi, jak pływasz, hm?
–    Wolałbym nie – odparłem ostrożnie, czując lekki dreszcz niepokoju. Przyszło mi na myśl, że może w świecie tego snu jednak nie potrafię pływać.
–    Ech, Tetsu, Tetsu – westchnął Aomine, kładąc się na gałęzi i podpierając głowę rękoma. Wpatrzył się w niebo nad nami, nie mówiąc już ani słowa.
    Ja również milczałem. Wcześniej, kiedy tu szliśmy, myślałem nad wieloma pytaniami, które mógłbym mu przy tej okazji zadać. Teraz jednak wcale nie miałem ochoty tego robić. Pragnąłem napawać się tym pięknym widokiem i zapamiętać go możliwie jak najdokładniej, by – gdy już się obudzę – móc go namalować, albo chociaż opisać. W rysowaniu nie byłem szczególnie dobry, ale szczegółowe opisanie tego miejsca też nie było złym pomysłem.
    Zapach kory i charakterystyczny zapach wody nad nami. Cichy rechot żab i odgłosy świerszczy i cykad. Ledwie słyszalne pluski maleńkich rybek w stawie. Szum liści, ich dotyk na ramieniu. To niebo i...
    I Aomine u mojego boku.
    Ten dawny Aomine, którego nie powinno być już w moich wspomnieniach. Tymczasem wystarczył jeden jego uśmiech, by obudzić wszystkie.
    Był piękny. Piękny na swój własny sposób – ciemna, gładka skóra, delikatnie skośne granatowe oczy, krótkie włosy o podobnym kolorze, wąskie usta. Duże dłonie i muskularne ramiona, szeroka klatka piersiowa i szczupła talia.
    Ciekawe, czy w tym świecie jest z Momoi, czy nie. Ciekawe, czy mają dzieci...
–    Aomine-kun?
–    No?- Daiki odwrócił ku mnie głowę.
–    M... Momoi-san....- Nie miałem pojęcia jak dokończyć. Spojrzałem dość bezradnie na Aomine, z nadzieją, że powie coś w stylu „no, co z moja żoną?”, ale on milczał, po prostu na mnie patrząc.- Tak... sobie o niej myślę – westchnąłem ciężko.
–    O Satsuki?- zdziwił się Daiki.- Ty? Chory jesteś, czy co?
–    Przepraszam, nie miałem na myśli nic złego...
–    Nie no, żem się zdziwił po prostu – powiedział Aomine, drapiąc się po brodzie, przy czym wygiął szyję i zrobił zabawną minę.- Myślałem, że cię ona raczej nie interesuje.
–    Bo nie interesuje... Nie w tym sensie... A tak w ogóle, to co u niej?
–    A bo ja wiem?- mruknął Daiki.- Jej mąż raczej nie jest przyjaźnie do mnie nastawiony. Natrzaskał jej bachorów, to i zajęcie dał. Od lat się Satsuki do mnie nie odzywa. A co żeś tak o niej myśleć zaczął?
–    Aa, jakoś tak – odparłem wymijająco. Czyli Aomine nie był z Momoi. Wyglądało na to, że w ogóle nie byli już przyjaciółmi. Ale to wcale nie znaczyło, że Daiki był samotny.- Dzieci... w sumie to w tym wieku sam powinienem jakieś mieć...
–    Mówiłeś, że nie chcesz mieć dzieciaka, bo będzie chorowity po tobie.
–    Ale gdyby nie był...- zająknąłem się.- Albo twoje zacznę rozpieszczać, kiedy odezwie się we mnie instynkt ojcowski.
–    Ta, i niby z kim mam mieć dzieci, co? Wszystkie ładne dziewki zaraz paniczyki z miasta zabierają, albo je rodziny na kurtyzany sprzedają, co by parę zim przeżyć. Satsuki to ostatnia ładna w wiosce była, chociaż charakter miała upierdliwy. A teraz kto nam został? Riko? A nie, ta to już się zaręczyła z Teppeiem...
–    Biedny Hyuuga-san – wymamrotałem odruchowo.
–    Ano.- Aomine skinął głową.- We wsi powiadają, że sam się Riko ukazał i ją do przyjęcia zaręczyn zmusił. Bo wiesz, ona to się upierała, że do końca życia mu wierna będzie i w ogóle... Ale teraz uległa, i całe szczęście. Żal było na nią patrzeć, jak się snuje po okolicy jak jakaś zjawa.
–    Ach... bo... Hyuuga-san nie żyje – mruknąłem.
–    Co mówiłeś?
–    Nic – westchnąłem. Ciekawe, czy zdążę poznać historię wszystkich moich znajomych, zanim się obudzę z tego dziwnego snu. Póki co jednak postanowiłem trochę wykorzystać okazję i porozmawiać z Aomine jak dawniej.- A ty... złapałeś dzisiaj jakieś skorupiaki?
–    A byliśmy z ojcem nad morzem i parę znalazłem – odparł, uśmiechając się z dumą.- Dwa kraby i jednego homara. Kraby za małe były, to je do wody wypuściłem, ale homara zjedliśmy na kolację. Trochę wam nawet przyniosłem, ale Taiga powiedział, że śpisz. Ponoć się źle czułeś.- Aomine usiadł i spojrzał na mnie.- Lepiej ci już?
–    Tak, lepiej – potwierdziłem.
–    No a co ci właściwie było? Znowu gorączka?
–    Nie, mig... ehm, głowa mnie bolała.- Nie byłem pewien, czy w epoce Edo używano określenia „migrena”.- Już mi lepiej. Pospałem, wcześniej wziąłem też ziółka od Midorimy-san.
–    No tak, jego ziółka to chyba wszystko wyleczą – westchnął Aomine, opierając się wygodnie o pień.- Ojciec mówi, że nawet śmierć mogą wyleczyć.
–    Kto wie – mruknąłem z uśmiechem.- A ty jak się miewasz, Aomine-kun? Mam dziwne wrażenie, jakbym nie widział cię od lat...
–    No rzeczywiście dziwne, skoro widzieliśmy się dziś rano, a potem popołudniu, no i teraz – parsknął cicho Daiki. Zamachał bosymi stopami, uśmiechając się pod nosem.- U mnie dobrze. Jak zawsze, zdrowy jak ryba jestem. Jutro z ojcem idziemy na pola ryż zebrać. Idziesz z nami? Może się trochę opalisz, bo bladyś jak shinigami.
–    Lubię moją bladość.
–    Zawsze to powtarzasz – westchnął Aomine, kręcąc głową.- Ale jakbyś pobył więcej na słońcu, to może by ci przeszły te słabości. Kapelusz możesz wziąć ze sobą. Taiga też idzie, będzie zabawnie.
–    Zobaczę co da się zrobić – powiedziałem.- Porozmawiam jeszcze z tatą.
–    Jak mu powiesz, to na pewno ci nie pozwoli.
–    Dlaczego?
–    Jak to dlaczego? No przecież nie przepada za mną!
–    Naprawdę?- wyrwało mi się.- Nie odniosłem takiego wrażenia...
–    Uważa, że cię na złą drogę prowadzę, bo przeze mnie zacząłeś się wymykać nocą z domu.
–    Ma rację – zauważyłem, marszcząc lekko brwi.
–    No i to ja przedstawiłem cię Kise – dodał Aomine.
–    No tak – mruknąłem.- Chciałbym go zobaczyć. Samuraj Kise...
–    Chyba jeszcze nie wrócił z wyprawy... Temu to dobrze, w samej stolicy siedzi, tuż pod nosem samego cesarza...
–    Myślisz, że dogaduje się z jego synem?- zapytałem z uśmiechem, wyobrażając sobie relacje Kise i Akashiego.
–    Czy ja wiem.- Aomine wzruszył ramionami.- Paniczyk Akashi to pewnie w zamknięciu siedzi ciągle, chroniony przez zgraję samurajów. Kto wie, czy nie przez samego Kise! Skoro ma wkrótce zostać cesarzem, to na pewno zwiększyli ochronę.
–    Dosyć późno nim zostaje.- Z tego co czytałem w podręcznikach wynikało, że cesarzami zostawali często bardzo młodzi chłopcy, nawet nie dziesięcioletni, którym w podjęciu ważnych decyzji pomagała starszyzna. W pamięci zapadła mi szczególnie mała Meishou; córka pierwszego cesarza w okresie Edo, Go-Mizunoo, która objęła władzę nad Japonią jako pięciolatka.
–    Jego ojciec coś się na tronie zasiedział. Ale co się dziwić, taka władza to musi fajna rzecz być. Siedzieć sobie, machać tylko rękami, rozkazywać ludziom. Pewnie nawet tyłka sobie sam nie podciera, co by sobie rąk nie brudzić.
–    A ty brudzisz sobie przy tym ręce?- zapytałem z rozbawieniem.
–    Ta – warknął Aomine, po czym podsunął mi swoją dłoń pod nos.- Zobacz, cała brązowa, powąchaj sobie!
–    Kretyn!- parsknąłem śmiechem, odtrącając jego dłoń.
    W tym samym momencie on złapał ją i ścisnął lekko. Spojrzałem na niego nieco przestraszony, ale jego dotyk był łagodny – trzymał mocno, ale nie na tyle, bym czuł się uwięziony. Nie wiedziałem co powiedzieć, a on po prostu trzymał mnie za rękę, patrząc mi z powagą w oczy.
–    Co robisz...?- wyszeptałem słabo.
–    Hm? Nadal mam cię nie dotykać?
    Przełknąłem ciężko ślinę, powoli panikując. Jakie relacje nas tu łączyły? Czy byliśmy razem, jak w prawdziwym świecie? Czy w moim śnie nasz związek jawił się jako wspomnienie tego, co było na początku? Miłość, czułość, troska o drugiego człowieka...
    Spojrzałem na nasze złączone dłonie. Moja odrobinę się trzęsła, dlatego powoli opuściłem obie na pień, by je o niego oprzeć. Ostrożnie odwzajemniłem uścisk, ale delikatnie, prawie niewyczuwalnie – gotów wyszarpnąć rękę, kiedy przyjdzie pora.
–    Co się stało, że tak się wtedy szarpnąłeś?- zapytał Daiki, przysuwając się do mnie. Siedzieliśmy teraz bliżej siebie, mógłbym przechylić się nieco i oprzeć głowę o jego ramię. Oczywiście, nie miałem zamiaru tego zrobić.
–    Nie wiem – odparłem cicho.
–    No bo cię chyba w domu ojciec nie bije, nie?
–    Nie.- Pokręciłem przecząco głową.- Po prostu mnie zaskoczyłeś.
–    Hoo?- Aomine uniósł wysoko jedną brew.- A od kiedy to mój dotyk cię zaskakuje? Rozumiem, kiedy zakradnę się do ciebie i cię przestraszę, łaskocząc, ale złapanie za rękę?
–    Nie drąż tak – westchnąłem.- I nie próbuj mnie łaskotać – dodałem, patrząc na niego groźnie.
    W realnym życiu, kiedy ja i Aomine byliśmy jeszcze szczęśliwą parą, często skradał się do mnie i nagle mnie łaskotał. A ja często tak się wtedy szarpałem, że nie raz porządnie przywaliłem mu z łokcia.
    Raz nawet w twarz.
    Pamiętam, jak długo musiałem go przepraszać i... JAK przepraszać.
–    W sumie to żem się trochę przestraszył, nie?- mruknął Aomine.- Wtedy, znaczy. No bo ostatnio nie mieliśmy za dużo czasu, a ty żeś ciągle z Taigą na te wzgórza łaził... Pomyślał żem sobie, że może się odmyśliłeś i w ogóle...
–    Odmyśliłem?- Język Aomine bawił mnie, ale tutaj chyba wszyscy się nim posługiwali. Spojrzałem pytająco na Daikiego. Czy chodziło mu o to, o czym myślałem, czy może po prostu nie rozumiałem go właściwie?
–    No – powiedział.- Poza tym ciągle się do mnie po nazwisku zwracasz... A przecież gdy jesteśmy sami, mówisz mi po imieniu.
–    Do tej pory nie byliśmy sami...- wydukałem.
–    Teraz jesteśmy – powiedział Daiki, podnosząc się nagle. Przekroczył mnie jedną nogą, po czym kucnął, jakby chciał usiąść mi na kolanach. Zamiast tego jednak tylko oparł kolana o potężny pień, po czym pochylił się nade mną i pocałował mnie.
–    Aomine-kun...- wyjąkałem w jego usta, jednak nie pozwolił mi dalej mówić, a ja z jakiegoś powodu nie miałem siły go odepchnąć.
    Te pocałunki, te ciepłe wargi na moich ustach, ich smak, tak dobrze mi znany, a do tej pory zapomniany... Kiedy ostatnio całował mnie z takim uczuciem, z taką pasją? W realnym życiu całował mnie tylko na „dzień dobry” czy „do widzenia”, i były to raczej niechciane całusy – niechciane przez nas obu.
    Teraz... teraz to była kwintesencja uczuć. Nie wiedziałem, czy to tylko złudne wrażenie, ponieważ w głębi duszy mi tego brakowało, czy może w tym świecie jawiło się to jako „niewinna zabawa”, podobna do tych, kiedy młodzi chłopcy odkrywali swoje ciała i zaspokajali się wzajemnie.
    Z tym, że my dwaj mieliśmy po dwadzieścia lat.
    A ja... byłem tak spragniony dawnych wspomnień, że nie mogłem pozostać obojętny.
    Przywarłem ustami do warg Aomine, zarzucając mu ręce na ramiona i jedną dłoń zaciskając na jego włosach. Wpiłem się w jego usta niemal agresywnie, przysuwając się bliżej niego i przyciągając go ku sobie. Daiki odpowiadał na moje wezwanie, objął mnie swoimi ramionami i uwięził w nich, całując mnie gwałtownie, namiętnie.
    Cóż za piękny sen... piękny i bolesny jednocześnie.
    Nie mieliśmy nawet czasu, by choćby wyszeptać swoje imienia. Całowaliśmy się tak zachłannie, niemal dziko, jakby jeden próbował w jakiś sposób prześcignąć drugiego. W końcu jednak, po upływie długich minut – kilku, a może kilkunastu, zaczęło nam braknąć oddechu. Oderwaliśmy się od siebie, dysząc ciężko i patrząc sobie w oczy, wciąż trzymając się w ramionach.
–    Zróbmy to...- wyszeptał Daiki, przesuwając spojrzeniem po moim ciele. Zrobił to w tak lubieżny sposób, że poczułem na całym ciele silny dreszcz.
–    Tutaj?- spytałem.
–    Przecież tu robimy to najczęściej – wymamrotał, rozwiązując pas swojej yukaty. Po chwili mogłem zobaczyć jego muskularną klatkę piersiową, od widoku której zrobiło mi się niemożliwie gorąco.
    Przełknąłem ciężko ślinę, wpatrując się w jego ciało i walcząc z własną yukatą. Śpieszyłem się, bo chciałem już go dotknąć, przesunąć dłonią po jego ciemnej skórze, wyczuć pod palcami mięśnie, sprawdzić, czy dobrze zapamiętałem ich umiejscowienie.
    Aomine nie rozebrał się do naga, pozostawił na sobie rozwiązaną yukatę, zdjął jedynie bieliznę. Zgadywałem, że były to środki zapobiegawcze na wypadek, gdyby ktoś tu przyszedł. Wątpiłem, by dało się ewentualnie wytłumaczyć ruchy naszych ciał, ale nie dbałem o to – pozbyłem się własnej bielizny, również rozwiązałem yukatę i przysunąłem się do Aomine, ponownie go całując.
    W końcu. W końcu mogłem dotknąć jego ciała. Zacząłem od ramion, wsuwając dłonie pod materiał yukaty. Daiki usiadł okrakiem, bym mógł klęknąć tuż przed nim, jedną dłoń oparł za plecami, drugą trzymał na moich plecach, przynajmniej przez kilka pierwszych chwil. Potem powoli wsunął ją pod moją yukatę i zaczął gładzić mój pośladek, podczas gdy ja całowałem jego usta i dotykałem członka.
    Tak bardzo go pragnąłem... właśnie tego Aomine, jego wspomnienie. Na samą myśl, że mam szansę znów być tak blisko niego, miałem ochotę szaleć, krzyczeć, płakać i śmiać się jednocześnie.
    Pragnąłem triumfować nad tym, że znów mogę go mieć dla siebie. Tylko dla siebie.
    Poruszałem dłonią po jego członku, czując, jak powoli w niej twardnieje i jakby wydłuża się. Nasze wargi były wilgotne od śliny, ale nie zwracaliśmy na to uwagi.
    Zadrżałem, kiedy Aomine zaczął drażnić palcami mój odbyt. Zatrzymał się wówczas i spojrzał na mnie pytająco, ale ja tylko pokręciłem głową. Co miałem mu powiedzieć? Że drżę, ponieważ nie robiliśmy tego od lat? Że drżę, ponieważ zalały mnie fale uczuć i emocji, fale wspomnień?
    Skoro już przerwaliśmy nasz pocałunek, odsunąłem się od niego nieznacznie i spojrzałem na jego członka. Daiki najwyraźniej zrozumiał, o co mi chodziło, bo odsunął się nieznacznie, mocniej rozchylając nogi i wyciągając dłoń w kierunku mojej twarzy. Przysunąłem się bliżej pnia, opierając o niego jedną dłoń, drugą zaś chwytając penisa Aomine. On sam tymczasem położył rękę na mojej głowie, wsuwając palce między włosy.
    Zacząłem lizać jego męskość, nie za szybko ale i nie za wolno. Napawałem się tą chwilą, czerpiąc jak najwięcej przyjemności ale i pilnując, bym nie przedobrzył. Zająłem się więc najpierw lizaniem go wzdłuż trzonu, z jednej strony, z drugiej, stopniowo go nawilżając, by za chwilę łatwiej wsuwać go do ust. Pomagałem sobie dłonią, pociągając za napletek, drażniąc czubek raz kciukiem, raz językiem. Pozycja nie pozwalała mi zobaczyć twarzy Aomine, ale odgłosy, które wydawał, wystarczały mi jako znak, co czuje.
    Kiedy jego członek niemal ociekał od mojej śliny, przeszedłem do drugiej części pieszczot. Wsunąłem go pomiędzy wargi i zacząłem ssać, z początku lekko, prezentując Aomine zaledwie przedsmak tego, co go czekało – z czasem przyspieszając ruchy i mocniej ssąc. Daiki nie potrafił panować nad głosem, jego jęki były dość głośne, ale tym bardziej sprawiały mi radość i przyjemność.
    Podwójną, gdy do tego zaczął powtarzać moje imię.
    Wiedziałem, jak lubił Aomine – lubił najpierw poczuć drażniący dotyk, powolną pieszczotę, która dręczyła go przyjemnie do momentu, w którym stawał się niecierpliwy. Wtedy zaczynał pragnąć więcej, szybciej, mocniej, czasami nawet agresywniej. Może niekoniecznie przy robieniu loda, ale podczas seksu na pewno.
    Tym razem postanowiłem wykorzystać to już na wstępie.
    Sam byłem niecierpliwy i pragnąłem już poczuć go w sobie, ale nie byłem w stanie odmówić sobie tej przyjemności, by poczuć smak jego spermy. Obciągałem mu więc do momentu, kiedy trysnął w moje usta, jęcząc przy tym i ledwie powstrzymując się od zaciśnięcia ud – widziałem, jak zadrżały, gdy dochodził.
    Ten widok i jego orgazm wart był poczekania, gdy znów mu stanie.
–    Och, Tetsu...- wyszeptał Aomine, gdy spojrzałem na niego. Położył dłoń na moim policzku i pocałował mnie czule.- Nie wiedziałem, że tak umiesz... Ćwiczyłeś to na kimś?
–    Na tobie – odparłem, czy może raczej wydyszałem – tak mnie to wciągnęło, że prawie zapomniałem o oddychaniu.
–    Nigdy nie robiłeś tego w ten sposób...- powiedział Aomine, śmiejąc się jakoś sztucznie. Albo mi się wydawało, albo dostrzegłem wahanie w jego oczach. Myślał, że go zdradzam?
–    Zachowywałem to na specjalną chwilę – odparłem, czule go całując, najpierw w oba policzki, a na koniec w usta. Ledwie jednak poczułem ich smak, a już zapragnąłem pogłębić pocałunek.
    Jeden pocałunek, drugi pocałunek... trzeci, już nieprzerwany, przynajmniej przez kilka minut. Objąłem Daikiego za szyję, tym razem nie trzymałem go za włosy. Oddawałem się jego ustom z tęsknotą i oddaniem, pragnąc aby poczuł, że jestem tylko jego.
    Po długich minutach upływających nam na całowaniu i pieszczeniu przeze mnie członka Aomine poczułem, że znów staje się twardy. Daiki nie pozwolił mi jednak poprowadzić się, sam zaczął podnosić się, tym samym zmuszając mnie samego, bym odsunął się. Nie byłem pewien w jakiej pozycji chciał to zrobić, ale kiedy chwycił mnie za lewą rękę i zaczął delikatnie odsuwać ją na prawo, zrozumiałem, że mam się odwrócić.
    Pień na szczęście był wystarczająco szeroki, choć zaletę tę nadrabiał wadą – był twardy, jak to pień. Kiedy więc oparłem się o niego kolanami i przedramionami, czułem, jak wbijał mi się w skórę, ale akurat w tym momencie byłem gotów to przecierpieć. W pozycji na czworaka wypiąłem się w stronę Daikiego, spoglądając na niego i czując, jak całe moje ciało drży i płonie z pożądania.
    Aomine splunął na swoje palce, po czym rozsmarował ślinę na moim odbycie. Miałem nadzieję, że moje ciało w tym świecie jest takie samo jak w realnym, i przyzwyczajone już było do rozmiaru członka Daikiego. Śliny zaczęliśmy używać po całym roku związku, wcześniej upierałem się przy odpowiednich lubrykantach.
    Wątpiłem jednak, żeby medyk Midorima miał w swojej kolekcji coś takiego.
    No i była jeszcze druga rzecz – brak prezerwatyw. Z tego akurat nie rezygnowaliśmy z Daikim przez parę lat w naszym związku. Dopiero później zaczęliśmy „iść na całość”, czy inaczej „robić, jak natura chciała”, co często mawiał Aomine.
    Potem znów wróciliśmy do prezerwatyw, kiedy przestaliśmy ufać, że jesteśmy dla siebie jedynymi.
    Aomine nie zapytał, czy jestem gotowy, nie próbował też rozluźnić mnie palcami. Kiedy więc poczułem czubek jego członka, zacząłem panikować, że mnie rozerwie, ale o dziwo dzięki samej jego ślinie wsunął się gładko, niemal bezboleśnie – tylko pierwsze „spotkanie” zapiekło mnie, gdy niespodziewanie otwór został poszerzony.
    Jęknąłem głośno, odruchowo jeszcze bardziej zaciskając ścianki odbytu. Z ust Aomine wyrwał się okrzyk, jego dłonie zacisnęły się kurczowo na moich biodrach. Odetchnąłem kilka razy, zmuszając się do szybkiego rozluźnienia. Przyjąłem najdogodniejszą pozycję, wypinając mocniej pośladki, jedną dłoń kładąc na dłoni Daikiego.
    Po chwili zaczął się poruszać. Wycofał się ze mnie, lecz nie do końca, ledwie do połowy. Następnie wbił się we mnie ponownie, znów wycofał się do połowy i znów wszedł do samego końca. Powtórzył to jeszcze kilka razy, trzymając się uparcie tej połowy, a dopiero gdy rozluźniłem się wystarczająco – co właściwie ciężko było stwierdzić, bo nie mogłem się uspokoić – Daiki zaczął wycofywać się dalej, pozostawiając we mnie jedynie czubek swego penisa. Potem wbijał się we mnie mocno, przez cały odbyt, aż do samej prostaty. Krzyczałem cicho za każdym razem, ledwie potrafiłem oddychać, a do oczu napłynęły mi łzy. Nie z bólu, ale czystej rozkoszy, z namiętności i całego erotyzmu tej chwili.
–    Tak dobrze...- wyszeptałem, zaciskając dłoń na dłoni Aomine.- Tak dobrze, Daiki...
–    W końcu zacząłeś mówić mi po imieniu – wymruczał zaskakująco blisko mojego ucha. Nie zauważyłem nawet, kiedy się nade mną pochylił.
    Oparł prawą dłoń o pień pod nami, lewą, tę, na której położyłem wcześniej własną, wciąż trzymał na moim biodrze. Przez długie minuty dręczył mnie, powoli wycofując swojego członka i gwałtownie się we mnie wbijając. Drżałem tak mocno, że ledwie byłem w stanie utrzymać się na kolanach i jednym nieszczęsnym przedramieniu. Z każdym jego pchnięciem pochylałem się do przodu, niemal tracąc równowagę.
–    Daiki...- wyszeptałem, zamykając oczy i opierając czoło o przedramię.- Szybciej... bo zwariuję... Proszę, weź mnie szybko...
    Aomine nie od razu mnie posłuchał. Wyprostował się i znów obiema dłońmi trzymał moje biodra, ale nadal niespiesznie wysuwał się i agresywnie wsuwał. Nic zresztą dziwnego, on już raz doszedł i nie było dla niego problemem „pomęczyć się” w ten sposób.
    Ale ja byłem niezaspokojony. Miałem wrażenie, że nie tylko mój członek eksploduje, ale i całe ciało, zarówno dolna część jak i górna. Serce szalało mi w piersi, wołało o więcej.
    W końcu Daiki sam zaczął odczuwać zniecierpliwienie i przyspieszył ruchy. Rozsunął moje pośladki, by było mu wygodniej, wsuwał się we mnie raz za razem, penetrując członkiem moje wnętrze. Czułem, jak przedziera się przez ścianki mojego odbytu, jak sięga prostaty i muska ją coraz częściej, coraz intensywniej.
–    Tak... tak...- Niemal jak przez mgłę słyszałem własne jęki. Sam zaciskałem mocno powieki, wszystkimi zmysłami skupiając się na tym, co czułem.
    Byłem już tak blisko... tak blisko...
    Doszedłem gwałtownie, głośno wciągając powietrze i poruszając energicznie dłonią po własnym członku. Ścianki mojego odbytu zacisnęły się tak mocno, że Daiki stęknął głośno i musiał prawie odepchnąć mnie od siebie dłońmi, by wyjść. Zrobił to dopiero po krótkiej chwili, gdy sam już doszedł, spuszczając się we mnie.
    Tak dobrze... to było tak cholernie dobre.
    Dysząc ciężko i drżąc na całym ciele, powoli usiadłem na piętach. Aomine już odsunął się pod pień, oparł o niego plecami, również oddychając głęboko. Również głowę oparł o pień, przymykając oczy i uspokajając się.
    Podpełzłem do niego leniwie i usiadłem mu okrakiem na udach. Daiki, nie otwierając oczu, uśmiechnął się leniwie i objął mnie, dłonie trzymając na moich pośladkach. Wciąż jeszcze nie uspokoiłem oddechu, ale to nie przeszkadzało mi w drobnych pocałunkach, którymi zacząłem go obdarzać.
    Odpowiadał mi na każdy, a na jego wargach wciąż igrał uśmiech. To był tak znany mi widok, tak lubiany, wręcz kochany... Wkrótce sam zacząłem się uśmiechać, w momentach słabości, pozbawiony siły po prostu przylegając ustami to jego warg i nawet nimi nie ruszając. Obaj po prostu trwaliśmy w bezruchu ze złączonymi ustami przez kilkanaście długich sekund. Potem odsuwałem się od niego, by przesunąć wzrokiem po jego przystojnej twarzy i znów go całowałem.
    Robiłem tak, dopóki znów nie poczułem znajomego dreszczu.
–    Odpocząłeś już?- wymruczałem, chwytając jego członka i pieszcząc go dłonią, jednocześnie ocierając go o mojego.
–    Mmm, Tetsu... Nie wiem, czy mam siły... A tak w ogóle to ty skąd je masz, co? Zwykle to ty jesteś ten słabszy.
–    Nie dziś – szepnąłem, całując go i unosząc się nieznacznie, by czubkiem jego członka przesunąć między moimi pośladkami. Ślina zdążyła już wyschnąć, ale teraz za dobry poślizg mieliśmy spermę Aomine.
    Właściwie to rozważałem wsunięcie w siebie nawet wciąż miękkiego członka Daikiego... Byle tylko czuć go w sobie.
–    Tetsu...- szepnął Daiki, ściskając mocno dłońmi moje pośladki.- Jesteś dzisiaj taki ochoczy... Chyba naprawdę cię coś opętało...
    Pocałowałem go w odpowiedzi, dłonią dotykając jego włosów, drugą zaś kładąc na ramieniu. Aomine w tym czasie swoją lewą dłoń trzymał na moim pośladku, prawą zaś przesuwał po moim członku. Póki co był miękki i w gruncie rzeczy wątpiłem, by miał tak szybko znów stwardnieć, ale z drugiej strony...
    Byłem tak bardzo nakręcony, że to było właściwie możliwe.
    Po długich minutach całowania się, Aomine uniósł moje pośladki, a ja zrozumiałem, że nadeszła już ta chwila. Sam uniosłem się nieznacznie i chwyciłem jego penisa, nakierowując go na mój odbyt i powoli opuszczając się na niego.
    Westchnąłem, kiedy nabił się do końca. Miałem wrażenie, jakby wypełnił mnie całego, dotykając samego brzucha. Nawet odruchowo go dotknąłem, zupełnie jakbym mógł poczuć pod palcami, jak czubek męskości Daikiego próbuje przebić skórę.
    Zacząłem unosić się i opadać, delikatnie wypinając biodra w kierunku Aomine i sam zaciskając ścianki odbytu. Widziałem, jak Daiki wpatruje się z urzeczeniem w moją twarz, gdy unosiłem się, ocierając się o jego klatkę piersiową. Gdy zniżałem się do poziomu jego ust, Daiki przysuwał się i całował mnie, a ja wówczas „uciekałem” mu wtedy w górę, powoli jednak wracając i znów pozwalając mu się pocałować.
    Oczywiście, nie trwało to długo. Zgadywałem, że Aomine już i tak nie zdoła dojść po raz trzeci, ale ja na koncie miałem tylko jeden orgazm. Dlatego właśnie, kiedy uznałem chwilę za stosowną, przyspieszyłem ruchy bioder, pomagając sobie i podpierając się dłońmi o ramiona Aomine. Ujeżdżałem go jak w dawnych latach, tak jak lubił ten prawdziwy Daiki.
    Temu podobało się równie bardzo. Wyczuwałem to po ruchach jego dłoni, które zaciskał na moim ciele, po tonie, jakim wymawiał moje imię, po jękach, westchnieniach i stęknięciach, które wyrywały się z jego gardła.
    Zupełnie tak, jak dawniej.
    Moja sperma trysnęła na jego brzuch, ale jakoś nie czułem potrzeby przeproszenia go. Napawałem się rozkoszą, ostatnimi chwilami, w których miałem w sobie jego członka. Teraz mój sen mógłby się skończyć – pozostawiłby mi za pewne głęboką ranę pełną tęsknoty, ale od lat nie czułem się równie zaspokojony, co teraz.
    Gdybym miał się teraz obudzić, zapewne wciąż pamiętałbym to uczucie.
    Uniosłem powoli biodra i wsunąłem na siebie moją bieliznę. Członek Aomine wciąż prężył się silnie, ale Daiki nie prosił, ani nie dał mi żadnego znaku, bym spróbował go zaspokoić po raz trzeci. I tak trwałoby to zbyt długo, a widziałem, że księżyc zaczął już powoli niknąć za koronami wysokich drzew otaczającego nas lasu.
    Jak długo kochaliśmy się na pniu tej wierzby? Ile czasu na sen nam pozostało?
    Kiedy obaj doprowadziliśmy się już do porządku, usiedliśmy blisko siebie na grubej gałęzi, opierając się o pień. Daiki znów chwycił moją dłoń i splótł ze sobą nasze palce.
–    Mogę cię o coś zapytać?
–    Już to zrobiłeś.
–    Co?- Zapomniałem, że epoka Edo to nie rzeczywistość i w tym świecie prawdopodobnie byłem pierwszą osobą, która wykonała to zagranie. Uśmiechnąłem się na tę myśl.
–    Pytaj.
–    No... to tego...- Aomine odchrząknął.- Ale powiedz szczerze, nie? Bo dzisiaj... no, było naprawdę niezwykle. I tak się zastanawiam, czy może na serio ćwiczyłeś to na kimś. Bo do tej pory nigdy nie byłeś taki chętny i namiętny.
–    Myślisz, że cię zdradzam?
–    Zdradzasz? Nie, nie nazwałbym tak tego. Rozumiem, kiedy robisz to z dziewczynami, bo sam czasem się z chętną dziewką w stodole zaszyje, ale... no, jeśli robisz to z innym mężczyzną, to wolałbym wiedzieć, z którym.
–    Robisz to z dziewkami z wioski?- mruknąłem. To nie był realny świat i właściwie takie „zdradzanie” nie powinno robić na mnie wrażenia. Ale za bardzo przypominało mi to świat rzeczywisty.
    Widać nawet we śnie nie mogłem mieć Daikiego tylko dla siebie.
–    Noo...- Aomine zawahał się.- Też to przecież robisz...
–    Nie robię – odparłem nieco zbyt oschle.- Już nie – dodałem, na wypadek gdyby Daiki z tego świata wiedział, że wymknąłem się z jakąś „dziewką” do stodoły.
–    Rozumiem...- mruknął Aomine nieco niemrawo.- Ehm... chcesz, żebym też przestał to robić?
–    To twoja sprawa, ja się nie mieszam – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.- Nie jesteśmy przecież parą. Prawda?
–    No... nie – mruknął Daiki.
–    Księżyca już nie widać tak dobrze – stwierdziłem po chwili milczenia.- Wracajmy do domów, musimy trochę pospać.
–    Dobra.
    Zeszliśmy razem z wierzby – ja po pniu, Aomine w pewnym momencie po prostu zeskoczył. Zaczekał na mnie u dołu i ruszyliśmy w drogę powrotną. Wioska pogrążona była w ciszy i łagodnym świetle tu wciąż widocznego na niebie księżyca. Zakradliśmy się po cichu na „podwórko” jak zacząłem to w myślach nazywać – to znaczy nieduże pole trawy między naszymi domami. Tam Daiki przysunął się do mnie w cieniu drzewa i uścisnął moją dłoń.
–    Widzimy się jutro – wyszeptał mi do ucha.
–    Do zobaczenia, Daiki – odparłem cicho.
    Ruszyliśmy w przeciwne strony. Ostrożnie wszedłem do domu. Kiedy zasuwałem shoji, Aomine już zniknął mi z oczu. Kiedy zamknąłem już shoji, zdjąłem swoje geta i boso wyszedłem na korytarz. Nigdzie nie paliło się światło, co bardzo mnie cieszyło – chyba nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Schowałem się więc pospiesznie w swoim pokoju i położyłem na futonie, nie przykrywając się jednak. Było mi zbyt gorąco, nie tylko przez samą temperaturę letniej nocy, ale i jej wydarzenia.
    Wciąż czułem na sobie dotyk Aomine. Wciąż czułem pulsowanie w dolnych partiach mojego ciała. I chociaż w głowie widziałem wizje Daikiego obejmującego jakieś wieśniaczki, to jednak pocieszała mnie myśl, że w tym śnie przynajmniej mogłem spędzić czas z tym prawdziwym Aomine. Z tym, któremu na mnie jeszcze zależało. Który nie przeszedłby obok mnie bez słowa, który nie zdradziłby mnie niemal obojętnie, jakby to było coś normalnego, skoro między nami nie ma już głębszych uczuć.
    Dlaczego z nim jestem? W tym prawdziwym świecie, gdzie już dawno zapomnieliśmy, jak okazywać sobie uczucia. W tym świecie, gdzie on zdradza mnie, a ja jego. W tym świecie, gdzie kłócimy się, awanturujemy, czasami rzucamy się na siebie z pięściami. W świecie, w którym nie ma już dawnych nas – w którym zmienił się on, i zmieniłem się ja.
    Dlaczego uparcie trzymamy się razem? Dlaczego upieramy się, by ze sobą być? Czy to przez sentyment? Przez obowiązek? Złudzenie, że tacy byliśmy i tacy być musimy? Że nadal się kochamy?
    Zamknąłem powoli oczy, wyobrażając sobie siebie i Aomine. Ale nie tego z realnego świata. Tego ze snu. Wspominając chwile na wierzbie, które z nim spędziłem, jego ciepłe duże dłonie, silne ramiona i nieopisane uczucia w spojrzeniu, jakim mnie obdarzał.
    Po raz pierwszy od ponad siedmiu lat zasnąłem, myśląc o innym mężczyźnie.






_____________________________
Mini słowniczek nazw japońskich.
Niektóre nazwy postanowiłam zachować w oryginale, po dżapańsku, ale czuję się w obowiązku kilka kwestii wyjaśnić, bo nie każdy może być w temacie:

- youkai – duch. Generalnie to słowo ma bardzo szerokie znaczenie, bo dotyczy i duchów i demonów i potworów i takich tam innych stworów, których Japończycy z natury się bali. I tu taka notka dla tych, którzy tematem się interesują – określenia „ayakashi” nie użyłam, choć oznacza ono ducha. Jednak w dawniejszych czasach oznaczało zjawę morską, pojawiającą się podczas morskich katastrof, wobec czego w to miejsce nie pasowała.
- geta – drewniane sandały noszone do yukaty/kimona
- ningyo – syrena. Według mitologii japońskiej były one przyjaźnie nastawione i życzliwe ludziom.
- shinigami – personifikacja śmierci. Jako bóstwo jest pojmowane w Japonii raczej od niedawna (głównie na rzecz mang/anime/powieści), dlatego trzeba mieć na uwadze, że w epoce Edo nie uważano shinigami za boga, tak jak np. w mitologiach rzymskiej czy greckiej, tylko po prostu za śmierć.
- shoji – drzwi przesuwane
- Tsukuyomi – albo Tsukiyomi, japoński bóg księżyca. Przywoływał księżyc nocami, panował nad opływami i przypływami
- yukata – niegdyś strój domowy bądź piżama (teraz zakłada się je na letnie święta).


10 komentarzy:

  1. Ja... pierdolę...
    To jest cudowne, Yuuki-senpai piszesz naprawdę wspaniale, jesteś moją ulubioną autorką ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawie się zapowiada, zaczytałam się dzisiaj i prawie spóźniłam na trening ale niczego nie żałuję ;)
    Zakochałam się w opisach, fabuła mnoe mocno intryguje i bardzo, ale to bardzo jestem ciekawa co z tego wyniknie ^^
    Pozdrawiam i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, dość długie mi wyszło xD Bardzo się cieszę, że przypadło do gustu! Ja również pozdrawiam c:

      Usuń
  3. Kiedy następna część? To jest cudowne! Warte każdej minuty, oby Tetsu się nigdy nie obudził i był szczęśliwy, albo jak już ma się obudzić to niech na nowo się pokochają z Dikim! Na początku bałam się że to KagaKuro będzie, ale jak zawsze potrafisz przerosnąć moje skromne oczekiwania, a skoro już o czekaniu mowa to chyba nie muszę informować że nie mogę się doczekać następnego? Si ya pod następnym!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hola, hola, dopiero co pierwszą opublikowałam xDDD Nie mam pojęcia, kiedy będzie następna, jestem w trakcie jej pisania, ale nagle spadła na mnie wena na Pottera i sobie czytam :'') xD
      Cieszę się ogromnie, że się podobało! ^^

      Usuń
  4. Proszę, nie, błagam o więcej <3
    O jak to było pięknie opisane, czułam się jakbym tam stała, wszystko widziała, czuła i słyszała ich myśli, to było tak świetne *o*
    Fajnie to na początku zrobiłaś, że Kagami myśli że Kuroko żartuje, a on sam nie chce za bardzo mówić że jest inaczej, chociaż nie powiem, trochę mnie zaskoczyła reakcja ojca, że przyjął to tak spokojnie, wręcz uśmiechnięty...
    A, zapomniałam. To ojciec Tetsu, nawet jeśli ze snu.
    Trochę nie ogarniałam jak on z tym Aho na tym drzewie, ale potem ogarnęłam i było tak pięknie <3
    To było zajebiste.
    Wenki na więcej takich opowiadań! Tylko nie spróbuj zepsuć następnej części, chociaż to było by trudne xd

    ~Rin Akashi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się wziąć za pisanie i w miarę szybko wrzucić nową część, ale teraz akurat mam Potteromanię, także... xD
      No seks na drzewie to ciężka sprawa, ale ta wierzba naprawdę szeroki pień miała, także się pomieścili jakby co, sporo miejsca mieli xD A i pień przechylony, to w pewnym momencie niemal poziomo, zwisał nad ziemią xD

      Usuń
  5. Bardzo ciekawy pomysł, podobało mi się, obudziłaś moją miłość do AoKuro

    OdpowiedzUsuń
  6. Czemu mam wrażenie, że na koniec okaże się, że Tetsu jest w szpitalu psychiatrycznym zapięty w pasy i mający bardzo realistyczne sny o życiu o którym marzy xD Nie no żartuje, opoeiadanie świetne a ja licze na brak śmierci, kalecta i bad endu :D

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń