[MnU] Odcinek 70

Moda na Uke
Odcinek 70



–    Dwa.- Kise zmrużył oczy z niezadowoleniem i skrzywił się lekko.- Siódmy raz z rzędu! W takim tempie, to zdążysz wygrać pięć razy. Raz, dwa.
    Ryouta przesunął swojego żółtego pionka po planszy, zerkając na niebieskiego pionka Hayamy, który zdążył już go sporo wyprzedzić. Jak można było mieć takiego pecha w głupim „Chińczyku”?
    Kotarou uśmiechnął się promiennie, nic nie robiąc sobie z bolesnych przeżyć przyjaciela. Wziął do ręki białą kostkę i rzucił ją lekko na planszę. Przeturlawszy się kilkanaście centymetrów, kostka zatrzymała się z pięcioma oczkami na wierzchu. Kise ponurym wzrokiem śledził niebieskiego pionka skaczącego radośnie po białych polach, nieuchronnie zbliżającego się do swojej „bazy”.
–    Zastanawiam się, czy mnie przypadkiem w jakiś sposób nie oszukujesz – mruknął pod nosem.
–    No co ty, Ryou-chan, ja takich świństw przyjaciołom nie robię!- obruszył się Kotarou.- Jeśli chcesz, mogę ci oddać swoją kolejkę.
–    Nie, nie, trzymajmy się reguł – postanowił stanowczo Kise, energicznym ruchem zgarniając kostkę.- Jestem pewien, że fortuna w końcu zacznie mi sprzyjać!
–    Trzymam kciuki!- Hayama rzeczywiście skrzyżował palce obu dłoni, z napięciem wpatrując się w kostkę, czy raczej zwiniętą już pięść Kise. Model potrząsnął nią spektakularnym gestem, po czym z cichym, wojowniczym okrzykiem rzucił ją na planszę.
    Kostka ukazała trzy oczka.
    Mężczyźni wybuchnęli śmiechem.
–    To i tak mały sukces!- stwierdził Kise.
–    Jestem pewien, że z każdym kolejnym okrzykiem wojownika dojdziesz do szóstki i będziesz już tylko szóstki wyrzucał – zaśmiał się Hayama.
–    Echh, całe wieki nie grałem w „Chińczyka” - westchnął z uśmiechem Ryouta, podczas gry rozgrywka trwała dalej.- Fajnie, że go przyniosłeś, chociaż nie musiałeś. Jestem pewien, że u nas na strychu jest gdzieś ta gra zakopana, razem z innymi planszówkami. Kiedyś dostałem od rodziców również taką czerwoną skrzynkę jakby, z wizerunkiem człowieka na wierzchu. Były w niej różnej wielkości dziurki, a w nich tkwiły miniaturowe wnętrzności, które należało wyjąć za pomocą pęsety. Trzeba było jednak uważać, żeby nie dotknąć nią krawędzi dziur, bo wtedy włączał się taki jakby alarm. Nałogowo grałem w to z koleżankami w podstawówce.
–    Achh, ja tam grałem w innego doktora – zaśmiał się Hayama z błyskiem w oku.- W młodości mieszkałem razem z babcią i dziadkiem na wsi. Generalnie ludzie sądzą, że dziewczyny ze wsi są zwykle nieśmiałe i płochliwe, ale prawda jest taka, że są... czasami aż za bardzo ciekawe świata.
    Kise wybuchnął śmiechem, odrzucając do tyłu głowę.
–    Rozumiem, że to była dość „sekretna” zabawa?- zapytał, rozbawiony.
–    O, tak – potwierdził Hayama.- Mieliśmy swoją tajną kryjówkę na tyłach wielkiej stodoły. To był taki jakby pokój na poddaszu, bardzo mały i raczej ciemny; jedyne światło dawało okienko. Raz jeden moja babcia przyłapała nas na „badaniach”. Całą drogę do domu goniła mnie z widłami!
–    Och rany!- wykrzyknął Kise, trochę zaniepokojony.- Mocno wtedy od niej dostałeś za takie swawole?
–    Nie – zaśmiał się Hayama.- Dziadek mnie obronił, przypominając jej, że w młodości tak samo badała jego!
    Kise znów roześmiał się, szczerze ubawiony. Jego relacje z Hayamą szybko się pogłębiły i nie minął nawet miesiąc, odkąd obaj zaczęli czuć się w swoim towarzystwie wręcz wyśmienicie. Zawsze znajdowali tematy do rozmów, nie tylko te aktualne, bo opowiadali sobie również historie ze swojego życia.
    W gruncie rzeczy Kotarou był dokładnie taki sam jak Kise, zanim ten rozstał się z Kasamatsu – wesoły, gadatliwy, bardzo optymistyczny. Jego obecność przypominała modelowi, jak bardzo się ostatnio zmienił.
–    A ty, Ryou-chan?- zagadnął Hayama, w jego oczach znów pojawiły się psotne iskierki.- Miałeś podobne doświadczenia z dziewczynkami w czasach dzieciństwa?
–    Hmm, właściwie to nie – odparł Kise, zamyślając się i przypominając sobie stare dzieje. Uśmiechnął się lekko.- Chociaż... W przedszkolu kolegowałem się z taką Ayko. Kiedyś, wykorzystując to, że nasza opiekunka była zajęta innymi dziećmi, zabrała mnie na tyły przedszkola, i powiedziała, że chce pokazać mi...
    Słowa Kise przerwał dzwonek do drzwi. Blondyn uśmiechnął się znacząco do Hayamy, po czym odłożył kostkę, którą miał właśnie rzucić, i przeszedł do holu, by zobaczyć kogo to niosło.
    Gdy tylko wyjrzał przez wizjer, serce w piersi mu zamarło. Na zewnątrz, opatulony szalikiem, w kurtce i czapce stał Kasamatsu Yukio.
    Ryouta przełknął ciężko ślinę, powoli odsunął głowę od wizjera. Myślał gorączkowo. Nie był jeszcze gotowy na spotkanie ze swoim byłym chłopakiem – wciąż mu go odmawiał w krótkich, zwięzłych wiadomościach. Kasamatsu co prawda nie nagabywał go zbyt mocno ani nie dręczył, ale był bardzo uparty i dzwonił do niego przynajmniej kilka razy w tygodniu.
    Co Kise powinien zrobić? Udawać, że nie ma go w domu? Ostatnią jego sesję odwołano i na razie nie miał nic do roboty, więc dali mu urlop. Yukio o tym nie wiedział, ale mógł przecież pójść zapytać do studia, znali go tam i wiedzieli, że jest przyjacielem Kise.
–    Ryou-chan?- Hayama wyjrzał na korytarz. Ryouta obrócił się do niego z dość nieszczęśliwą miną. Przeczesał palcami włosy i podszedł do przyjaciela.
–    Yukio przyszedł – mruknął.
–    Yukio?- zdziwił się Kotarou, szerzej otwierając oczy.- Masz na myśli, nieproszony, tak?
–    Mhm.- Kise pokiwał głową.- Ciągle odmawiałem mu spotkania, i chyba w końcu się wkurzył i postanowił sam przyjść. Co powinienem zrobić?- spytał go z wahaniem.- Wyjść i szybko to załatwić, wpuścić go czy... czy udawać, że mnie nie ma?
–    Hmm...
    Hayama zmrużył lekko oczy, zamyślając się. Dzwonek znów rozbrzmiał w całym domu. Kotarou obrócił twarz w kierunku drzwi, a potem rozchylił lekko usta i... uśmiechnął się.
–    Mam pomysł!- rzucił do Kise, wyraźnie podniecony.- Rozbieraj się!
–    Co, proszę?- bąknął Ryouta, patrząc z zaskoczeniem, jak Hayama zrzuca z siebie koszulkę i rozpina rozporek spodni, nie zdejmując ich jednak. Zdjął za to skarpetki.
–    No dalej, ściągaj spodnie!- Kotarou sam przysunął się do niego i nadzwyczaj wprawnym ruchem rozpiął najpierw pasek, a potem rozporek. Kise stał jak słup, oszołomiony, próbując zrozumieć, co się dzieje.
    Hayama tymczasem szybko poczochrał swoje włosy, tworząc na głowie jedno wielkie siano. Następnie to samo zrobił z fryzurą Ryouty. Na krótką chwilę stanął w bezruchu, po czym szybko podszedł do kanapy i przerzucił przez jej oparcie swoją koszulkę, skarpetki z kolei rzucił za siebie, tworząc z nich niby-ścieżkę. Kiedy Kise powoli i bardzo niezdarnie wyplątał się ze swoich spodni, wciąż wgapiony w Hayamę, jego przyjaciel chwycił je i rzucił w korytarz, w kierunku holu – oraz drzwi wejściowych.
–    Dobra, robimy tak – powiedział szybko do Ryouty, unosząc nieznacznie dłonie.- Schowaj się tu, za drzwiami kuchni, a ja pójdę otworzyć. Chwilę z nim pogadam, a ty nasłuchuj uważnie i w pewnym momencie wyjrzyj na korytarz.- Hayama obrzucił go spojrzeniem od góry do dołu, na co Kise zarumienił się lekko.- O, rumieniec! Świetnie, przyda się! Postaraj się go zachować.- Kise poczerwieniał jeszcze bardziej, zażenowany.- Upewnij się, że Kasamatsu cię zobaczy, a potem idź usiąść na kanapie, na wypadek, gdyby zdecydował się wejść, nieproszony. Do dzieła!
    Kotarou nie czekał na żadne słowa potwierdzenia, czy choćby zduszony okrzyk protestu ze strony Kise, na który ten miał wielką ochotę. Jego gardło było jednak zbyt mocno ściśnięte. Ryouta, wciąż kompletnie oszołomiony, posłusznie spełnił rozkaz i schował się za drzwiami kuchni, od strony salonu. Oparł się ciężko o ścianę i nasłuchiwał odgłosów dochodzących z korytarza.
    Hayama tymczasem podszedł do drzwi. Po drodze poczochrał włosy jeszcze bardziej, pociągnął również lekko za sutki, by widać było, że są wyraźnie stwardniałe. Prawie się roześmiał, szczerze ubawiony sytuacją. Mimo wszystko jednak uważał, że Aomine miał racje, radząc Kise, by ten udawał przed Yukio, że ma chłopaka.
    I Kotarou zamierzał mu w tym pomóc – w iście widowiskowy sposób.
    Otworzył drzwi, a kiedy spojrzenie Kasamatsu na niego padło, wziął głęboki oddech i wydech, starając się wyglądać na takiego, któremu przerwano dochodzenie.
    Niebieskie oczy Yukio pociemniały, kiedy rozpoznały jego twarz. Kasamatsu przesunął po nim szybko spojrzeniem, a Hayama, udając zaskoczenie i zażenowanie, powoli, jakby z wahaniem, zapiął rozporek spodni i zerknął za siebie. Dla większego efektu przysunął do siebie nieco drzwi, udając, że chce zasłonić korytarz przed wzrokiem Kasamatsu.
–    Mogę w czymś pomóc?- zapytał.
    Yukio przełknął ciężko ślinę. Wydawał się być rozgoryczony.
–    To nie twój dom – powiedział chłodno.- Przyszedłem zobaczyć się z Ryoutą.
–    A w jakiej sprawie?- mruknął Hayama, perfekcyjnie odgrywając niechęć wobec Yukio, którą zresztą po części czuł.
–    Nie twój interes. To nie potrwa długo, chcę z nim tylko chwilę porozmawiać.
–    Serio...- sapnął Hayama, patrząc na niego z udawanym niedowierzaniem i kręcąc głową.- Ryouta nie mówił, że masz dzisiaj przyjść, a chwilowo jesteśmy trochę zajęci, więc zrób mi tę przysługę i...
–    Kotarou?- Hayama miał ochotę nagrodzić Kise brawami za to idealne wpasowanie się w chwilę. Widział, jak spojrzenie Yukio wędruje ponad jego ramię, w kierunku korytarza. Kiedy się obrócił, zobaczył już tylko znikającą koszulę Ryouty.
–    Już idę!- zawołał do niego. Odwrócił się do Yukio i uniósł pytająco brwi.
    Kasamatsu spojrzał na niego. Widać było, jak mocno zaciskał szczęki, chyba ledwie powstrzymywał się od tego, by rzucić się na Kotarou z pięściami i siłą dostać się do Ryouty.
    Ale uspokoił się na tyle, by powiedzieć spokojnie, choć przez zaciśnięte zęby:
–    Przekaż mu, proszę, żeby zadzwonił do mnie, kiedy... przestanie być już zajęty.
–    Mhm – mruknął niezobowiązująco Hayama.
–    Nie zrobisz tego, prawda?- warknął Yukio.
–    Słuchaj – westchnął Kotarou, pocierając ramiona i nagą klatkę piersiową. Miał nadzieję, że ten spektakl nie nabawi go przeziębienia.- Wiem, co łączy ciebie i Ryoutę, ale nie myśl sobie, że to będzie wieczne i nieśmiertelne, dobra? Nabroiłeś już wystarczająco, a tak się składa, że zarówno Ryouta, jak i ja, jesteśmy zmęczeni brojącymi ludźmi. Dobrze nam ze sobą i nie dam ci tego spieprzyć.
–    Ryouta!- zawołał nagle Yukio.- Rozstałem się z Kanako! Słyszysz?!
    To mocno zadziwiło Hayamę. Do tego stopnia, że na krótki moment wypadł ze swojej roli i wytrzeszczył oczy na Yukio. Znał sytuację i wiedział, że Kanako to dziewczyna, z którą Kasamatsu zdradził Kise, i która zaszła z nim w ciążę. Ryouta mimo tego próbował mu wybaczyć, chciał dalej z nim żyć, zapomnieć o jego podłym czynie, ale Yukio wybrał Kanako – wybrał życie heteroseksualnego mężczyzny, pragnącego zostać spełnionym mężem i ojcem.
    Rezygnacja z tego zapewne trochę go kosztowała – szczególnie dumy, bo przecież nie przy takiej decyzji upierał się od początku. Jej zmiana musiała wynikać z naprawdę silnego uczucia...
    Hayama obrócił głowę, kiedy zauważył na twarzy Yukio wyraźne napięcie. To Kise wyjrzał na korytarz, stanął u progu kuchni, ubrany w samą koszulkę i bokserki. Patrzył przez chwilę na Kasamatsu, usta miał lekko rozchylone, oczy dziwnie mu błyszczały.
    A potem stały się jakby matowe, spojrzenie niemal beznamiętne.
–    Kotarou, zamknij drzwi – westchnął przeciągle Ryouta, z pretensją w głosie.- Zimno wpuszczasz.
    I po tych słowach odszedł.
    Hayama zagryzł lekko wargę, ponownie odwracając się do Kasamatsu. Nawet jemu zrobiło się go trochę żal, kiedy dostrzegł wyraz jego twarzy. Miał na tyle serca i rozumu, by nie wygłaszać żadnej mowy, żadnego komentarza czy pouczenia.
    Pożegnał się cicho i zamknął drzwi.


***


    Aomine nie pamiętał, kiedy ostatnio był u Sakuraia. Musieli ograniczyć spotkania w jego kanciapie w liceum, bo skoro zostali oficjalnie (oficjalnie między nimi i ich bliskimi) parą, nie musieli wykorzystywać jedynej okazji w szkole, by się ze sobą spotykać – wobec czego mogli odetchnąć z ulgą i przestać martwić się o to, że ktoś ich w końcu nakryje.
    Od paru dni Ryou jednak chorował, nie było więc w ogóle okazji, by go zobaczyć. Daikiemu właściwie nie chodziło nawet o seks. Po prostu chciał się z nim zobaczyć, bo, jak sądził, tak właśnie robiły pary.
    Co prawda zgadzanie się na „randkę” z Tomoyą na pewno nie było fair w stosunku do Sakuraia. Ale Aomine podjął decyzję, że nieważne co, nie da się temu zadufanemu w sobie sportowcy od siedmiu boleści ot tak poderwać. Skoro już postanowił się teoretycznie ustatkować, to nawet jeśli nie do końca kocha Sakuraia, pozostanie mu wierny.
    Oczywiście, jeśli jakimś chorym cudem Inoue go w sobie rozkocha, albo zauroczy, to inna sprawa... Choć Daiki wolałby, żeby Tomoya czuł do niego to samo. No, właściwie to już to czuł, w końcu z jakiego innego powodu tak latałby za Daikim jak spragniony kości kundel? Ale jeżeli Aomine miałby złamać serce Ryou, to wolałby to zrobić chociaż z dobrego powodu.
    Dotarł do okazałego budynku, w którym mieszkał jego chłopak, podszedł do drzwi i wcisnął dzwonek. Oczywiście, wcześniej zadzwonił do Ryou i umówił się z nim, że do niego przyjedzie – chłopak nie posiadał się z radości, prawie piętnaście minut opowiadał Aomine, co będą razem robić, gdy przyjedzie (większość z jego opowieści była takiej treści, że Daikiemu od samego słuchania stanął). Rodziców Sakuraia nie było, tak więc Aomine drogę miał wolną, ale i tak przyjechał nieco wcześniej, niż planował, głównie po to, by nie grać z Kise i Hayamą w „Chińczyka”, bo obaj stanowczo zbyt entuzjastycznie go do tego namawiali.
    Musiał zadzwonić do drzwi jeszcze dwa razy, nim w końcu Sakurai raczył mu otworzyć – zarumieniony, potargany, w bokserkach i miękkim, puszystym szlafroku, przerażony, jakby dopiero co ktoś go napadł.
–    Aomine-san!- wykrzyknął.- Jesteś...
–    Wcześniej, niż zapowiadałeś – dokończył ktoś inny, ktoś z wnętrza domu.
    Daiki zmarszczył brwi, po czym odsunął na bok nastolatka i przekroczył próg. Po schodach, niczym król we własnych włościach, schodził nie kto inny, a dobrze znany mu i niezbyt lubiany Imayoshi Shouichi, z którym raz na jakiś czas kiedyś chodził do łóżka – w chwilach poważnej słabości, gdy chciał być na dole.
–    Shouichi?- mruknął.
    Chwilę czasu mu zajęło przypomnienie sobie, że Imayoshi mieszka w tej okolicy i jest również sąsiadem i przyjacielem Sakuraia. Aomine nieco się rozluźnił, jednak zaraz spiął, zauważając, że czarnowłosy z uśmiechem zapina ostatnie dwa guziki swojej koszuli.
–    Wyjaśnicie mi to, zanim zacznę podejrzewać podejrzewać coś, co by mi się nie spodobało?- zapytał chłodnym tonem Daiki, marszcząc gniewnie brwi.
–    To nie tak, jak myślisz, Aomine-san – powiedział pospiesznie Ryou, z odrobiną zdumienia w głosie.- Przecież... przecież...
–    Przecież nam pozwoliłeś – dokończył za niego Imayoshi, podchodząc do Aomine i uśmiechając się tym swoim wężowym uśmiechem. Oczu, rzecz jasna, nie otwierał.
–    Na co?- nie rozumiał Aomine. Spojrzał na Sakuraia i zmierzył go spojrzeniem. Chłopak opatulił się szczelniej szlafrokiem, patrząc na niego niewinnym, zdumionym spojrzeniem.- Spałeś z nim?
–    Skąd.- Shouichi uśmiechnął się szerzej.- Na to nie mieliśmy czasu.
–    Wiesz, o co mi chodzi – warknął Daiki, mierząc mężczyznę od góry do dołu.- Przecież wiesz, że ja i Ryou jesteśmy ze sobą.
–    Naturalnie, Ryou regularnie zwierza mi się ze wszystkiego – odparł spokojnie Imayoshi.- Ze szczegółami opowiada mi o waszych sprawach łóżkowych. Bardzo do zadowalasz, prawie w równym stopniu, co ja, choć w twoim wypadku chodzi również o uczucie.
–    Bierzesz się za nieswoją własność?- wycedził Aomine, po czym, nie czekając na odpowiedź, spojrzał na Ryou z niedowierzaniem i złością.- Tak bardzo mnie kochasz, a dajesz dupy jeszcze jemu? To jak to w końcu z tobą jest, co? Bo jeśli tylko bawisz się moim kosztem...
–    N-nie, Aomine-san!- wykrzyknął panicznie Ryou.- Przepraszam! Ja... ja pytałem cię, czy mogę...
–    Co takiego?- Daiki wytrzeszczył na niego oczy.- Niby kiedy?!
–    No... no przez telefon – wyjąkał Sakurai, spuszczając wzrok.- Prze... przepraszam...
–    Chcesz mi powiedzieć – wycedził Aomine przez zaciśnięte zęby, zbliżając się powoli do chłopaka.- Że zapytałeś mnie rzekomo o to, czy możesz dać dupy Imayoshiemu?
–    J-ja...- Sakurai zerknął na niego, przerażony, cały się trzęsąc.- Ro... rozmawialiśmy przez telefon... mó-mówiłem ci, że Shou-kun chce przyjść... pytałem, czy nie masz nic przeciwko! A ty odpowiedziałeś „No, no, tak, tak, Ryou”! Zapytałem potem nawet czy to znaczy, że się zgadzasz, a ty potwierdziłeś! Przepraszam!!!
    Sakurai zakrył twarz dłońmi, podczas gdy osłupiały Daiki wpatrywał się w niego bez słowa. Niby kiedy przeprowadzili taką rozmowę? Owszem, często gadali przez telefon i, owszem, zdarzało się, że Daiki automatycznie się wyłączał, mrucząc tylko zdawkowe odpowiedzi... ale chyba nie uszłoby jego uwadze takie pytanie, prawda? Gdyby usłyszał „Hej, Aomine-san, czy mogę iść uprawiać seks z innym facetem”, na pewno by zareagował!
    Cofnął się o dwa kroki, wciąż oszołomiony. W głowie mu się nie mieściło. Z kim on się związał? Wcześniej był jeszcze w stanie jakoś pojmować fascynację Sakuraia jego osobą, jego napady zazdrości i fochy... ale ten chłopak był chory.
    On był po prostu psychicznie chory. Będąc z nim, Aomine Daikim, jednocześnie chciał ruchać się ze swoim sąsiadem, i na dodatek niby pytał o pozwolenie swojego chłopaka?
    W jaki związek ja się wpierdoliłem? – pomyślał zdumiony Aomine.
–    A-Aomine-san...?
–    Nie podchodź do mnie – mruknął Daiki, znów się odsuwając. Sakurai spojrzał na niego wielkimi oczami, w których zaczęły się już zbierać łzy.
–    A-ale...
–    Jeśli rzeczywiście kiedyś pytałeś mnie o pozwolenie na zdradę, to musiało mi to jakoś umknąć – wymamrotał Daiki, krzywiąc się.- Ale nie myśl, że to powód, by tak po prostu zignorować to, poprawić i zacząć raz jeszcze. Robienie takich rzeczy jest po prostu chore.- Ciemnoskóry spojrzał na Imayoshiego dość ponuro. Mężczyzna już się nie uśmiechał, czekał w milczeniu na uboczu.- Mam nadzieję, że wywiążesz się z roli przyjaciela i pocieszysz swojego sąsiada po zerwaniu.
–    Zerwaniu?- wyjąkał z płaczem Ryou.- Ale... Aomine-san, obiecałeś...!
–    Mówiłem, że się postaram – poprawił go Daiki, ciskając mu rozzłoszczone spojrzenie.- Ale nie będę się starał, skoro zamierzasz dawać dupy innym.
–    To nie tak, ja tylko... tylko Shou-kun...!
–    Weź go lepiej na terapię – rzucił Aomine na odchodne, kierując te słowa do Imayoshiego. Wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi spokojnie, niemal bezgłośnie.
    Co właściwie czuł? Oczywiste oszołomienie – jak mógł od razu nie zauważyć, że z chłopakiem jest coś nie tak, i to nie tylko ze względu na lekką obsesję na punkcie Aomine. Rozczarowanie, być może. Mimo wszystko naprawdę się starał i, co dziwniejsze, udawało mu się. Był wierny Sakuraiowi, nie zdradził go ani razu odkąd oficjalnie zostali parą. Okazało się natomiast, że to on zdradzał jego – niby za jego zgodą, choć Aomine nadal nie mógł przypomnieć sobie ich rozmowy na ten temat.
    Kierując się z powrotem na przystanek autobusowy, całkiem spokojnie kalkulował i rozważał te wydarzenia. Ze zmarszczonymi nieznacznie brwiami, szedł przed siebie, wpatrując się w chodnik.
    Chyba odczuwał poniekąd ulgę. Sakurai bywał słodki, naprawdę. Znacznie częściej bywał napalony i chętny, co jeszcze bardziej odpowiadało ciemnoskóremu. Właściwie to był on pewien, że nie wytrzyma zbyt długo z Sakuraiem i w końcu oznajmi mu, że nie jest w stanie tego dłużej ciągnąć – że Ryou jest młody i znajdzie sobie kogoś bardziej odpowiedniego.
    Nie spodziewał się po prostu, że zerwie z nim przez coś takiego.
    Tak więc wyglądało na to, że na powrót stał się kawalerem. Dziwne. Dopiero co przyjechał, chętny, żeby porozmawiać z Sakuraiem, zapytać o zdrowie, posłuchać jego narzekań – niekoniecznie nawet uprawiać z nim seks, zwłaszcza że był przeziębiony i pewnie bez życia (tak przynajmniej sądził). A tu co? Spędził w jego domu ledwie dziesięć minut i już wyszedł, niczym więzień na wolność po odsiedzeniu wyroku.
    Łatwo przyszło, łatwo poszło, jak to się mówi – pomyślał, stając pod daszkiem przystanku. Z jednej strony trochę szkoda, bo naprawdę odrobinkę się zaangażował – ociupinkę. Już pomijając jego umówienie się na „randkę” z Tomoyą, bo przecież naprawdę nie zamierzał niczego niewłaściwego.
    Teraz wolno mu było wszystko.
    Na początek... tak.
    Na początek wyłączy ten cholerny telefon, bez przerwy wibrujący w jego kieszeni.
    Skoro jestem wolny, to znaczy, że mam dla siebie więcej czasu – stwierdził, gdy już uporał się z natarczywym sprzętem. Wcisnął ręce do kieszeni i zamyślił się.- Może pójdę w końcu na ten trening z Tomoyą? Albo ogarnę jakieś kryte boisko i zabiorę Tetsu na one on one, bo długo nie graliśmy. O, i pójdę z Ryoutą na zakupy. Oszaleje ze szczęścia.
    I jeszcze spotkam się z Kagamim – dodał po chwili, uśmiechając się głupkowato.- Zabiorę go do baru z tańczącymi na rurze babeczkami. Ciekawe, jaką zrobi minę.
    Całą drogę do domu Aomine rozmyślał właśnie w ten sposób. Planował tyle rzeczy, że po chwili o niektórych z nich już nie pamiętał, niektóre też nie były do końca możliwe.
    A może – zastanawiał się jeszcze, wchodząc do domu i zrzucając ze stóp buty – skoro już nadeszła pora w moim życiu na takie zmiany, to przyznam się Ryoucie i Tetsu, że jestem cieciem w liceum? Jakoś przełknę dumę, kupię im kwiaty na przeprosiny, dorzucę coś dla Nigou. Rzucę tę robotę i poszukam czegoś bardziej spełniającego, choćby roboty na budowie. No, zimą pewnie będzie ciężko, ale lepsze to, niż naprawianie kaloryferów w klasach i oliwienie skrzypiących drzwi...
–    Hej, Ryouta, już je...- Aomine urwał raptownie, wszedłszy do kuchni.
    Kise i Hayama zastygli w bezruchu, wpatrzeni z przerażeniem w Aomine – a każdy z nich w innej pozie. Ryouta w lekkich kuckach, podciągając spodnie, Kotarou z kolei z rękoma ułożonymi jak skrzydła kurczaka, gdyż akurat naciągał na siebie koszulkę. Jego sutki sterczały jak dwie góry Fuji, a lekkie uwypuklenia wokół nich świadczyły o tym, że całkiem długo był pozbawiony ubrania.
–    Yyy...- Daiki przełknął ślinę, po czym westchnął z rezygnacją i odwrócił się.- To ja pójdę do siebie.
–    Daikicchi, to nie tak jak myślisz!- zawołał spanikowany Ryouta.
–    Aomine, poważnie, słuchaj brata, to nie tak, jak myślisz!- zawołał również Kotarou.
    Ale Daiki nie słuchał żadnego z nich – postanowił od tej pory już nigdy, przenigdy nie wierzyć komuś, kto mówi, że „to nie tak, jak on myśli”.
    Był pewien, że dobrze na tym wyjdzie.




10 komentarzy:

  1. Nieeeeeeeeeeeeeeerrerrreeerererere te te reee
    KasamatsuxKise okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey okey?
    A może oni się zejdą na końcu mnu, skoro się mnu zaczęło od ich zerwania co
    Nie nie nie nie nie?
    No ja wyczekuję okej? Fajne piszesz, fajnie że piszesz
    Maraton mody na uke
    Juhuhuhuhu
    Pozdrawiam, niech moc będzie z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dochodzi na czas w każdej sytuacji ( ͡° ͜ʖ ͡°)

      Usuń
  3. Wreszcie Aomine poszedł po rozum (a raczej jego resztki) do głowy XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś musiało to nastąpić xD Pytanie ile z tym rozumem wytrzyma xD

      Usuń
  4. Niech ten Aho zacznie grać zawodowo w kosza xd taka moja prośba mała.
    Rozdział ekstraa jak zawszee xdee
    Pozdrawiam!
    Akhime ^~^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wraz z zarządem głównym "Mody na Uke" rozpatrzymy Twoją prośbę.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Tyle dobrych rzeczy się zadziało w tym rozdziale xD
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń