[MU] Rozdział ósmy


    Choć rysunek Bianci miałem już gotowy, wolałem wykorzystać mój nowy zapas węgli oraz kredek do naszkicowania kilku kolejnych rysunków, tak aby zakryć pod warstwą przypadkowych szkiców ten, który przedstawiał Marco w mundurze. Dopiero później zorientowałem się, że mogę przecież po prostu wyrwać rysunek podporucznika Bodta i schować w drugim szkicowniku, zaś pokazać mu ten, w którym rysowałem jego samoloty.
    Tego dnia zdecydowałem się pokazać mu moje rysunki. Zgodnie z naszą umową będę miał wówczas prawo do tego, by zapytać go o jego wypadek, jednak nie miałem zamiaru tego robić – chciałem po prostu odwdzięczyć mu się za to, że zdobył dla mnie tak, w gruncie rzeczy, dość cenny podarek. Węgiel może i był w dość przystępnej cenie, ale kredki, ze względu na niewielką ich produkcję, stały się towarem wręcz z wyższej półki.
–    Więc masz tylko dwa szkicowniki, Jean?- zagadnął mnie Marco, kiedy siedzieliśmy w magazynie podczas przerwy obiadowej.
–    Miałem ich więcej jako kadet, ale wyrzuciłem, bo i tak nie miałem gdzie ich trzymać – odparłem, wzruszając lekko ramionami.- Zresztą, wówczas moje rysunki były przeciętne. Dopiero od jakiegoś roku zacząłem rysować w miarę zadowalająco.
–    Szkoda, że tamtych się pozbyłeś. Mógłbyś kiedyś porównać te stare do nowych i stwierdzić, jak wielki postęp zaistniał w twoich rysunkach.
–    Gdybym dożył starości, to może, ale wątpię, by tak się stało – mruknąłem, krzywiąc się lekko.
    Marco wywrócił z uśmiechem oczami, po czym przetarł usta wierzchem dłoni, przełykając porcję ryżu.
–    Odezwał się pesymista, którego znam aż za dobrze!- rzucił z rozbawieniem, a następnie odsunął od siebie pusty już talerz i wytarł dłonie w ręcznik, który pozostawił pod ręką, na biurku. Upewniwszy się, że nie są już one brudne, sięgnął z zainteresowaniem po szkicownik, zerkając na mnie z błyskiem w oku. Zajęty własnym posiłkiem, próbowałem nie zwracać uwagi na szalejące z nerwów serce.- Od jak dawna rysujesz w tym szkicowniku?
–    Jakieś cztery miesiące – odparłem.- Zapełniam go szybciej niż poprzedni, bo nasze szkolenie póki co składa się raczej z teorii, niż z pracy fizycznej. Po powrocie do kwatery nie jestem zmęczony, jak bywało dawniej.
–    Hmm?- Marco spojrzał na mnie z uśmiechem.- W takim razie chyba powinniśmy to zmienić, co? Nie będzie dobrze, jeśli twoje mięśnie zastygną w bezruchu przez brak treningu.
    Odpowiedziałem mu uśmiechem, upijając łyk mojej wody. Siedzieliśmy tuż obok siebie, przy uprzątniętym wcześniej biurku, wobec tego mogłem oglądać wraz z nim moje własne szkice. Marco przerzucał kartki bardzo powoli, na każdy rysunek poświęcając przynajmniej kilkanaście sekund. Choć nic nie mówił, jego mina wydawała się wyrażać więcej niż słowa.
–    Kto to?- zapytał, kiedy doszedł do rysunku Bertholdta czytającego w łóżku książkę.
–    Jeden z moim współlokatorów – wyjaśniłem.- Byliśmy w tym samym oddziale kadetów, ale dopiero teraz dzielimy pokój. To chyba jedyna osoba, którą w miarę polubiłem.
–    Och, rozumiem.- Marco przyjrzał się uważnie rysunkowi.- Wygląda sympatycznie.
–    Jest sympatyczny – potwierdziłem.- Trochę nieśmiały, ale lojalny. Trzyma się głównie swojego przyjaciela z dzieciństwa, Reinera, który też dzieli ze mną pokój, ale jakiś czas temu trochę się do siebie zbliżyliśmy. Nie uważam go co prawda za przyjaciela, ale z pewnością jest najbardziej znośnym szeregowym, jakiego znam.
–    Dogadujecie się?
–    Tak, całkiem dobrze.
–    W takim razie nie zepsuj tego, Jean.- Marco uśmiechnął się lekko, choć jakby smutno.- Skoro to ktoś, kogo polubiłeś, powinieneś trzymać go przy sobie.
    Zmarszczyłem lekko brwi, spoglądając niepewnie w twarz mojego instruktora. Przerzucił już kartkę i dalej oglądał moje szkice, jednak mnie pewna myśl nie dawała spokoju.
–    Ciebie też lubię, rzecz jasna – powiedziałem dość poważnie.
    Marco spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem uśmiechnął się lekko i wrócił do przeglądania szkicownika.
–    Ja też cię lubię, Jean – powiedział zwyczajnie.
    No właśnie. Powiedział to tak zwyczajnie i prosto, jak gdyby mówił, że pogoda na zewnątrz jest całkiem ładna. Skąd więc te rumieńce na moich policzkach?
–    Hm?- Bodt rozchylił nieco mocniej stronice zeszytu, z uniesioną brwią wpatrując się w ślad po wyrwanej kartce. Uniósł znacząco głowę, patrząc na mnie z góry.- A co wyście tu narysowali, szeregowy Kirstein? Czyżbyście mieli coś do ukrycia?
–    N-nie – bąknąłem, czerwieniąc się jeszcze bardziej.- T-to oczywiste, że nie każdy rysunek mi wychodzi, a nie jestem w stanie zmazać swoich błędów, w końcu to węgiel!
–    Hoo?- Marco przypatrywał mi się podejrzliwie, choć z wyraźnym rozbawieniem. Ja zaś nie byłem w stanie patrzeć mu w oczy, toteż uparcie wbijałem wzrok w blat biurka, przesuwając go jedynie nieznacznie, by kątem oka przekonać się, czy mój instruktor nadal mi się przygląda, czy też nie.- Powiedzmy, że wam wierzę.
–    Tch – prychnąłem cicho, choć wyszło to raczej dość nieudolnie, co mogło jedynie zwiększyć podejrzenia Marco. Kiedy jednak obróciłem ku niemu twarz, ten zajęty był oglądaniem kolejnych rysunków.
    Odezwał się dopiero, kiedy dotarł do Bianci.
–    Łooo!- wykrzyknął z zachwytem, rumieniąc się.- Czy to ten, Jean? To ten rysunek jest właśnie dla mnie?!
–    Tak – potwierdziłem, uśmiechając się lekko.- Podoba ci się?
–    Jest... jest...- Marco sapnął głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem.- Nie potrafię nawet wyrazić w słowach, jak świetnie oddałeś całe piękno Bianci! Widać każdy szczegół! Narysowałeś tak, jakby niektóre elementy kadłuba połyskiwały! Och, a te cienie tuż pod skrzydłami, przy podwoziu... To naprawdę niesamowite...
–    Uhm... Myślałem też o tym, żeby narysować ją zupełnie czarną, na tle rozgwieżdżonego nieba – postanowiłem podzielić się z Marco moją wizją.- Byłaby trochę ciemniejsza niż tło, tak by wciąż pozostawała widoczna, przynajmniej na rysunku.
–    Och, mogę ci nawet zapłacić za taki rysunek!- Podporucznik spojrzał na mnie błyszczącymi oczami.
–    Rany, naprawdę masz na jej punkcie bzika – zaśmiałem się, a Marco bez żadnego zawstydzenia i krępacji potwierdził me słowa kiwając głową.- W porządku, następny w kolejce narysuję ten z nocnym niebem.
–    Tymczasem ten powieszę sobie w mojej kwaterze – powiedział, wracając spojrzeniem do szkicownika.- Możesz mi go już dać? Chcesz nożyczki, albo nóż do papieru? Zdaje się, że gdzieś tu jakiś mam...
–    Wystarczą nożyczki.
    Kiedy starannie odciąłem kartkę ze szkicownika i podałem ją uradowanemu Marco, z uśmiechem przyglądałem mu się, kiedy chował ją do białej teczki, którą wcześniej wyciągnął z jednej z szuflad biurka. Dopiero wówczas, ukrywszy swój skarb, wrócił do szkicownika i dokończył oglądanie pozostałych rysunków. Chociaż widziałem wyraźnie, że każdy z nich przypadł mu do gustu, to jednak nie trudno było stwierdzić, że jego błyszczące oczy są efektem ujrzenia Bianci, którą zapewne widział oczami wyobraźni.
    Kolejny dzień mojego szkolenia zakończył się zaskakująco szybko. To było dość zabawne, bo w czasach trzyletniego obozu treningowego, kiedy przychodził czas na naukę teorii, raczej niezbyt kwapiłem się do tego, by uważnie słuchać instruktorów, czy z zapałem powtarzać notatki. Oczywiście, uczyłem się dobrze, by dostać się do Sił Powietrznych, ale w gruncie rzeczy dopiero teraz odkryłem, że mając za inspektora kogoś tak interesującego i sympatycznego jak Marco, nauka nawet najnudniejszych teorii wydawała się być przyjemna i lekka.
    Będąc już praktycznie pod samym barakiem zorientowałem się, że moje dłonie są zaskakująco puste – prócz zeszytu z notatkami i dwóch długopisów zdecydowanie czegoś mi brakowało. Powstrzymałem chęć uderzenia się w czoło, kiedy uświadomiłem sobie, że zapomniałem zabrać z magazynu szkicownik.
    A przecież praktycznie cały dzień myślałem o tym, jak cieszy mnie fakt, iż Marco spodobały się moje rysunki.
    Zawróciłem więc, wzdychając ciężko na moją głupotę i ruszyłem w kierunku hali lotniczej. Miałem nadzieję, że jeszcze zastanę Marco – wiedziałem, że zwykle zostaje chwilę po mnie, by upewnić się, że w hali panuje porządek, a wszystkie cztery bramy są dobrze zamknięte.
    Już z daleka widziałem wypadające z hali numer siedem światło. Wszystkie pozostałe już dawno zostały zamknięte, tylko ja i Marco przywykliśmy do zostawania do późnej godziny – zwłaszcza Marco. Kiedy doszedłem na miejsce, okazało się, że tylko północne bramy są zamknięte.
    Wszedłem do pomieszczenia, rozglądając się wokół i pochylając się, by zajrzeć pod kadłuby samolotów. Liczyłem na to, że w ten sposób dostrzegę choćby nogi Marco i szybciej go znajdę, jednak niestety to nie okazało się być owocne. Jak więc przypuszczałem, zapewne siedział w magazynie.
    Miałem tylko nadzieję, że nie zastanę go przebierającego się, czy coś...
    Kiedy podszedłem do drzwi i nacisnąłem klamkę, już w momencie uchylania ich, usłyszałem dwa znajome głosy. Jednak dopiero kiedy szerzej je otworzyłem, zobaczyłem, co się działo w środku.
–    … wszystko dlatego, że ciągle mnie kochasz, Marco.
–    To ty mnie zostawiłeś dla kapitana!... J... Jean?
    Stałem jak wryty u progu drzwi, czując, jakby cały mój organizm przestał pracować i tylko oczy i uszy były w stanie odbierać to, co działo się wokół mnie.
    Przede mną, oparty tyłem o biurko stał Marco, tuż przed nim zaś porucznik Farlan Church, obejmujący dłońmi jego twarz. Stali tak blisko siebie, że ich ciała niemal się ze sobą stykały, zupełnie tak, jakby porucznik zamierzał pocałować mojego instruktora. Dopiero kiedy mnie zobaczyli, Marco zaczerwienił się, pospiesznie odpychając od siebie Farlana.
–    Jean...!
–    Prze...- zacząłem, szybko odwracając od nich wzrok.- Proszę o wybaczenie, panie poruczniku, panie podporuczniku. Zapomniałem mojego szkicownika...
–    Jean...- jęknął Marco, postępując krok w moją stronę.- Ja... ja...
–    Zachowajcie to dla siebie, szeregowy Kirstein – odezwał się spokojnie Farlan. Fakt, że nie zwrócił się do mnie po imieniu, jak poprzednio, wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że jeśli się wygadam, nie będę już traktowany jak jego „dobre towarzystwo”.
–    Oczywiście, proszę pana – odpowiedziałem.- Nic nie widziałem, ja tylko... przyszedłem po szkicownik.
–    Jean...- powtórzył cicho Marco.
    Spojrzałem na niego tylko przelotnie, ledwie przez ułamek sekundy, zaciskając nieznacznie wargi. Widziałem przerażenie w jego oczach, niepewność i coś na wzór bólu... Ale co mogłem mu powiedzieć w tamtym momencie po zobaczeniu... tego?
–    Proszę o wybaczenie – rzuciłem raz jeszcze, ukłoniwszy się lekko. Podszedłem pospiesznie do biurka, mijając ich obu, zabrałem swój zeszyt, po czym ruszyłem do wyjścia.
–    Jean, zaczekaj!- Zatrzymałem się na głos instruktora i odwróciłem się, w końcu na niego patrząc. Wówczas jednak to Marco spuścił wzrok na ziemię, czerwieniąc się jeszcze mocniej. Wydawało mi się, że jego ciepłe czekoladowe oczy błyszczą łzami.- Ja...
–    Jutro odbędziesz trening w moim towarzystwie, Jean...- zaczął spokojnie Farlan, postępując ku mnie krok.
–    Przestań, Farlan!- przerwał mu ze złością Bodt, zaciskając pięści.- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! Jean to mój uczeń, nie twój!... Masz pojawić się jutro na szkoleniu – dodał ciszej w moim kierunku, wciąż na mnie nie patrząc.
–    Tak jest, panie podporuczniku – odparłem, skinąwszy lekko głową. Popatrzyłem krótko na porucznika, a uznawszy, że mogę już odejść, uczyniłem to z wyjątkową ochotą i prędkością.
    Dopiero kiedy wyszedłem z hali lotniczej, poczułem, jak szybko wali mi serce. Oparłem się o blaszaną ścianę, przyciskając dłoń do klatki piersiowej i oddychając ciężko. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że cały się trząsłem. Ledwie byłem w stanie ustać na nogach, w głowie mi szumiało, przed oczami wirowały mi mroczki. Jednak słysząc za sobą hałas zamykanych drzwi i oddalone echo rozmowy, zmusiłem się do tego, by ruszyć w kierunku baraków.
    Byle jak najdalej od hali lotniczej numer siedem.

***

    Wróciłem do mojej kwatery w wisielczym nastroju. Nie poszedłem na kolację, tylko od razu udałem się pod prysznic. Oczywiście, w wojsku nie było mowy o prywatność pod tym względem, w łazience słuchawki prysznicowe wystawały ze ścian niemal jedna obok drugiej, pozostawiając miejsce tylko na podstawowe manewry rękoma. W całym pomieszczeniu mogło pomieścić się około sześćdziesięciu osób, wobec czego kąpiele dzieliły się na trzy tury, każda trwająca po dwadzieścia minut. W tym czasie myli się kolejno szeregowi z pierwszego piętra, potem drugiego i w końcu trzeciego.
    Jednak tym razem byłem pod prysznicem w towarzystwie ledwie czterech czy pięciu mężczyzn, nieco bardziej wstydliwych, którzy zawsze przychodzili wykąpać się jako pierwsi, przed tłokiem.
    Dziesięć minut pod strumieniem chłodnej wody nieco mnie otrzeźwiło, ale do pokoju i tak szedłem jak na ścięcie. Powłócząc nogami, wpinałem się z parteru na trzecie piętro, mając wrażenie, że jestem nie tylko wyprany z emocji, ale i pozbawiony umysłu – zupełnie, jakbym miał pusty mózg.
–    Cześć, Jean – rzucił Bertholdt na mój widok, wyciągając z szafy swój ręcznik. Po kąpieli przewieszaliśmy je na wieszakach w pokoju, by wyschły, a następnie chowaliśmy do swoich przegród w szafie.
–    Hej, Bertl – odparłem, uśmiechając się do niego słabo i odwieszając mój ręcznik.
–    Zmęczony?- zagadnął mój towarzysz.
–    Taa, trochę tak – westchnąłem, wspinając się po drabinie na swoje łóżko. Będąc już na górze, wbiłem zaskoczone spojrzenie w tacę położoną w jego rogu, na której ułożony był talerz z ryżem z warzywami i dwoma filetami z ryby oraz kubek z sokiem.- To...?
–    Udało mi się przekonać jedną z kucharek, że to dla ciebie – powiedział Hoover, rumieniąc się lekko.- Mijaliśmy cię z Reinerem przy wejściu, kiedy schodziliśmy na kolację, ale wydawałeś się być w tak podłym nastroju, że nie zwróciłeś na nas uwagi. Kiedy wciąż nie pojawiałeś się na stołówce, pomyślałem, że coś ci przyniosę.
–    Nie pomyślałeś o tym, że nie jestem głodny?- zapytałem z czystej ciekawości, uśmiechając się jednak do niego, by dać znać, że doceniam jego gest.
–    Musisz być silny, żeby zostać pilotem – odparł z zadowoleniem Bertholdt.- Posiłki może nie smakują najlepiej, ale mają dużo witam, a tych w wojsku potrzebujemy wszyscy.
–    Dzięki, Bertl – powiedziałem, rozsiadając się na łóżku i biorąc do ręki talerz z ryżem. Jego miły gest naprawdę wzbudził mój apetyt.
–    Nie ma za co – odparł z uśmiechem.- Idę wziąć prysznic. Smacznego, Jean.
–    Mmhm – mruknąłem w odpowiedzi, napakowawszy już sobie usta białymi ziarnami.
    Patrzyłem, jak Hoover wychodzi z pokoju i cicho zamyka za sobą drzwi. W milczeniu jadłem mój posiłek, z zaskoczeniem odkrywając, że dzisiejsza kolacja jest nawet smaczna. Co prawda warzywa wydawały się być odrobinę twardawe, jednak najważniejsze było dla mnie to, że w końcu mogłem poczuć wyrazistość ich smaku. Napite wodą smakowały ohydnie.
    Filety z ryby były zaskakująco spore i zastanawiałem się nawet, czy Bertholdt przypadkiem nie ma jakichś znajomości na kuchni. Nowi rekruci byli traktowani jak świeże szczeniaki w stadzie wilków, dostawali najmniejsze i najmniej dokładnie przygotowane papki. Tymczasem nie dość, że zostałem uraczony smacznymi warzywami, to na dodatek sporymi, świetnie doprawionymi i podsmażonymi filetami.
    Ostatecznie posiłek pochłonąłem błyskawicznie, popijając na koniec sokiem jabłkowym. Przetarłem usta wierzchem dłoni, po czym zszedłem z tacą na dół, by odłożyć ją na stole. Zamierzałem rano odnieść ją do kuchni i podziękować za smaczną kolację.
    Wróciwszy na swoje legowisko, zastanowiłem się, w jaki sposób mógłbym odwdzięczyć się Bertholdtowi za jego dobroć. Jedyne co przyszło mi do głowy to rysunek, lecz w nieco innej formie – wyrwawszy ze szkicownika kartkę, złożyłem ją na samolot, po czym przy pomocy węgla i kredek narysowałem kokpit i siedzącego w nim Hoovera. Skończywszy, uprzątnąłem narzędzia pracy i posłałem papierową maszynę na łóżko mego kompana.
    Zgasiłem lampkę nad moją głową, kładąc się wygodnie i przykrywając kocem. Noc była dość chłodna, więc spróbowałem się nim opatulić, jednocześnie odwracając się twarzą do ściany. Zamknąłem oczy, dobrze wiedząc, że nie uda mi się szybko zasnąć.
    Oczywiście, ledwie to zrobiłem, zobaczyłem w myślach obraz Marco i Farlana. Mój umysł niemal automatycznie przywołał wspomnienie ich, stojących w magazynie tak blisko siebie; rumiana twarz mojego instruktora, dłonie, które oparł o biurko jakby w obawie, że same zechcą objąć porucznika Churcha.
    Więc łączyły ich tego typu relacje? Bodt powiedział coś o „zostawieniu go dla kapitana”. Czyżby więc rozstali się ze sobą, lecz Marco wciąż czuł coś do swojego byłego ukochanego? Jak to w ogóle jest, być przez niego kochanym? Czy jest wówczas jeszcze bardziej sympatyczny i uroczy, niż na co dzień?
    To wydawało mi się być niemożliwe.
    Choć to dziwne, poważnie zacząłem zastanawiać się nad tym, jaki Marco jest w stosunku do osoby, którą kocha. Czy bywa o nią zazdrosny? Czy złości się, kłóci, beszta? Z całą pewnością bywa romantyczny, ale jak to wygląda?
    A tak w ogóle, to dlaczego mnie to, do jasnej cholery, interesowało?! Powinienem chyba myśleć o tym, jak obrzydliwe to było, jak niewłaściwe i...
    I tu kończyły się moje argumenty, o ile mogłem nazwać tak również te dwa poprzednie. Prawda była taka, że w wojsku widywałem już pary homoseksualne, w końcu w około osiemdziesięciu pięciu procentach składało się ono z mężczyzn. Pożądanie kierowało chyba każdym z nich, ale ostatecznie wielu zależało na zasmakowaniu w życiu odrobiny – jeśli nie miłości – to chociaż czułości.
    Po prostu nie spodziewałem się, że Marco również do nich należy. Od samego początku wydawał mi się raczej typem dojrzałego człowieka o przeraźliwie dobrym sercu, którego narzeczona mieszka w mieście Rose, być może nawet ciężarna. Jednak prawda, która tak niespodziewanie wyszła na jaw, okazała się być zupełnie różna od moich wizji.
    Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i odgłosy rozmów – szeregowi wracali spod prysznica.
–    … a potem jak podałem jej tę chusteczkę...!
–    Och! Ciszej, Reiner, Jean już śpi.
–    Co? Aa, no! No i jak jej podałem tę chusteczkę, to spojrzała na mnie, jakbym normalnie to ja ją specjalnie zrzucił!
–    Chyba nie masz szczęścia do kobiet... Albo zwyczajnie popełniasz błąd, próbując poderwać te najładniejsze.
–    Patrzę głównie na charakter, rzecz jasna!
    Cicha rozmowa między przyjaciółmi z czasem zaczęła skracać się do rzucanych jedynie krótkich zdań, aż ostatecznie zakończyła się na wyszeptanym „dobranoc”. Jeszcze przez chwilę nasłuchiwałem odgłosy skrzypiącego materaca łóżka Reinera oraz drewnianej drabinki, po której wspinał się Bertl – a potem uśmiechnąłem się lekko, słysząc jego rozbawione sapnięcie. Najwyraźniej mój prezent spodobał mu się.
    Ułożyłem się nieco wygodniej, wzdychając lekko i zmuszając się do odgonienia myśli o Marco i Farlanie. Zacząłem przywoływać w głowie nawet obrazy jednorożców i magicznych wróżek, byle tylko skupić się na czymś innym.
    Nie wiem dokładnie kiedy i jak, ale ostatecznie udało mi się zasnąć.

4 komentarze:

  1. Jednorożce i wróżki 😹 Kocham <3 poprawiłaś mi humor po tym co wydarzyło się w magazynie ;__;
    Zbierałam szczękę z ziemi.
    Całą w skowronkach ,że nowy rozdział pojawił się szybko a w nim takie smutne rzeczy.
    Dlaczego Marco się popłakał?(przynajmniej był bliski tego)
    Farlan chyba nie był dla niego nie dobry pomijając to ,że go zostawił.
    Wykonywał do niego jakieś czułe gesty chyba ,że to było coś w stylu szantażu o.O albo 'przeciągnięcia na swoją stronę' żeby mieć korzyści albo nie mieć problemów.

    Dla mnie już jest jasne ,że Jean jest w zakochany w Marco ,ale nie wiem co Bodt czuję do Jeana pomimo tych uprzejmości i częstych rumieńców jak jest z nimXD
    ten 'wybuch' bruneta był po to żeby Jean za dużo nie myślał? ;__; Że nie chciał tego?
    No kurczaki...

    Rozdział świetny jak zawszeXD nie może być inaczej;-;
    Mimo ,że trochę namieszał ,ale nie może być wiecznie dobrzeXDD
    Liczę na to ,że nie długo będzie nam czekać na wyjaśnienie tego co jest albo było między Farlanem a Marco.
    Moje ulubione opowiadanie (minimalnie wygrywa z pozostałymi)
    Mogę już to napisać ,bo nie 'zepsujesz go' XDD

    Jestem magiczna wróżką i przesyłam tobie wenę i czas XD
    Teraz jestem Erwina i przesyłam Pozdrowienia.





    Co ja robię ;__;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okejjj Marco to brunet spokoXDD Sorki czasami sobie ulepszam postacie.
      O 'wybuch' nikogo innego jak Marco mi chodziło XD

      Usuń
  2. Super rozdział :)
    Zaczyna się (chyba) miłosny trójkąt xD
    Marco taki uroczy ^^ Jean takim pesymistą ;-;
    No, ale cud miód porzeczka ;)
    Pozdrowionka i z niecierpliwością czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Woohooo nie spodziewałam się tego! Super rozdział, jestem coraz bardziej ciekawa co będzie dalej i jak ułożą się ich relacje. Bardzo podoba mi się to opowiadanie, milutko się czyta :)

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń