[MU] Rozdział trzydziesty trzeci


    Całą noc spędziłem w pokoju Marco.
    Odnosiłem wrażenie, że na początku Bodt wcale nie chciał godzić się na to, bym znowu zakradał się do baraku poruczników, ale ostatecznie uległ mojej propozycji. Do późnej nocy rozmawialiśmy o ostatnich wydarzeniach, raz po raz przerywając słowa pocałunkami. Leżeliśmy blisko siebie, na wąskim łóżku Marco, ale miejsce to wydawało mi się jak najbardziej odpowiednie.
    Czułem się o niebo lepiej. Będąc przy Marco zapominałem o całym świecie, a tym bardziej o wojnie. Nie myślałem o tym, że wkrótce zapewne znów wyślą mnie na jakąś misję i zostaniemy rozdzieleni, a już tym bardziej o tym, że następnym razem naprawdę mogę zginąć. Liczył się tylko Marco, ciepło jego ciała, łagodny ton jego głosu, widok jego usianej piegami przystojnej twarzy i wypełnionych radością oczu.
    Oczywiście, tuż nad ranem musiałem opuścić jego przytulne objęcia. Udało mi się go przy tym nie obudzić, więc jeszcze chwilę napawałem się widokiem jego śpiącej twarzy, po czym ukradkiem wymknąłem się przez okno i zakradłem się do baraku szeregowych, w którym nadal mieszkałem. Przed wyjazdem nie zdążyli jeszcze przypisać mi  nowej kwatery.
    Berthold i Reiner smacznie spali, kiedy po cichu przebrałem się i wspiąłem na moje łóżko. Pościel miałem świeżo wypraną, ale pod poduszką znalazłem mój szkicownik. Zgadywałem, że to Bertl jak zawsze schował go bezpiecznie na czas sprzątania, a potem z powrotem umieścił na miejscu, bym nie szukał go po powrocie.
    Do rana było jeszcze trochę czasu, a ja i tak wiedziałem, że nie zasnę, dlatego też usiadłem pod ścianą, opierając wygodnie plecy o poduszkę i zacząłem szkicować kawałkiem węgla Erena. Trochę się zmienił przez te trzy lata, nie wyglądał już jak dzieciak, którego zapamiętałem. Dlatego właśnie pragnąłem przelać na papier jego „nową” twarz. Planowałem rano pokazać portret Marco. Oczywiście, opowiedziałem mu ze szczegółami o moim spotkaniu z dawnym towarzyszem i wyjaśniłem, z jakich powodów postanowiłem ukryć ten fakt przed kapitanem i porucznikami.
    Zanim moi współlokatorzy się obudzili, zdążyłem również naszkicować śpiącego Bertla. Zrobiłem to zupełnie odruchowo, zresztą nie po raz pierwszy. Już wcześniej gdy nie mogłem zasnąć, siedziałem ze szkicownikiem na kolanach i, pozbawiony pomysłów na rysunki, rysowałem otoczenie. Czy to Reinera, czy Bertholdta, raz spróbowałem nawet narysować samego siebie, siedzącego w łóżku i rysującego, ale nie widziałem w tym żadnej zabawy.
    Przy okazji znalazłem również wyrwany ze szkicownika rysunek Marco w mundurze, który stworzyłem, jak mi się zdawało, całe wieki temu. Pamiętałem tę chwilę – to było w dniu, w którym Farlan zastąpił Marco i namówił mnie na przejażdżkę samolotem. Właśnie wtedy pożyczyłem ten strój, a później narysowałem w nim mojego mentora.
    Pierwszy obudził się Bertholdt. Ponieważ spał obrócony ku mnie twarzą, to ja byłem tym, co ujrzał jako pierwsze. Wciąż zaspany uniósł się na łokciu i przetarł twarz.
–    Jean...- wymamrotał.- Wróciłeś? Kiedy?
–    W nocy – skłamałem.- Kiedy wy już grzecznie spaliście.
–    Mo...- Berhotld umilkł raptownie i odwrócił ode mnie wzrok, wyraźnie speszony.- Rozumiem. Dobrze cię znowu widzieć. Słyszałem, że był jakiś atak nad Iariho. Brałeś w tym udział?
–    Tak – przyznałem, skinąwszy głową.
–    Całe szczęście, że nic ci nie jest – westchnął Hoover.
–    Mm?- Reiner poruszył się na swoim łóżku.- Och, Jean! Już myślałem, że Bertl znowu papla coś sam do siebie.
–    Niby jakie „znowu”?- mruknął Bertholdt, wyglądając zza krawędzi swojego łóżka na przyjaciela leżącego poniżej.- To ty gadasz do siebie przez sen, Reiner...
    Uśmiechnąłem się lekko, spoglądając to na jednego, to na drugiego. Miło było znów słyszeć ich przekomarzanki. Cieszyłem się również, że do żadnego z nich nie dotarła wiadomość o mojej rzekomej śmierci, choć tak czy tak będę musiał o wszystkim im opowiedzieć – z pewnością nie podarują mi kolejnej „przygody”.
    Po śniadaniu znów się rozdzieliliśmy. Reiner i Bertholdt mieli teraz szkolenia w pilotowaniu, więc całe dnie spędzali pod niebem, prowadząc maszyny pod okiem starszych kolegów sierżantów. Zdaniem Browna równie dobrze mogliby mnie przypisać jako nauczyciela, ale wątpiłem, by tak się stało.
    Marco, wyraźnie niewyspany, powitał mnie uśmiechem. Miał trochę podpuchnięte oczy, ale to akurat zauważyłem już poprzedniego dnia – poza tym oboje trochę płakaliśmy w nocy. To było naszym zdaniem niemęskie i później się z tego cicho śmialiśmy, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że obu nam się to przydało.
–    Dzisiaj zajmiemy się na początek papierkową robotą – stwierdził Marco, kiedy zjawiłem się w biurze punktualnie o szóstej rano.- Spiszesz pod moim okiem listę braków i przygotujesz zamówienie. Potem odbierzemy podobne zamówienia od kierowników pozostałych hal. Pokażę ci również, gdzie je musisz później złożyć i co podpisać. Jako częściowo mój asystent, musisz to umieć, na wypadek gdybym sam z jakiegoś powodu nie mógł się tym zająć.
–    W porządku – odparłem, stając blisko niego.
    Marco spojrzał na mnie z uśmiechem, zerknął w kierunku drzwi, po czym powitał mnie szybkim całusem.
–    Popołudniu zniknę na godzinę, bo o trzynastej mam się zjawić u kapitana Levi'a.
–    U kapitana?- zdziwiłem się.- O co chodzi?
    Bodt jakby przez chwilę wahał się z odpowiedzią, jednak wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko.
–    Pewnie o moją degradację – powiedział.- Słyszałem, że niektórzy porucznicy zaczynają się trochę niecierpliwić.
–    Dlaczego im tak śpieszno, żeby odebrać ci stanowisko porucznika?- nie rozumiałem.
–    Ze względu na morale wojska – odparł Marco, znów wzruszając ramionami.
–    Czy nie powinno być właśnie na odwrót? Zasłużyłeś sobie na to stanowisko, ponieważ ci z góry doceniają twoje umiejętności!
–    Morale muszą działać w dwie strony, Jean – powiedział Bodt.- Jeśli kaleka jest porucznikiem, to pozostali na podobnych stanowiskach są uważani za równie „niedorozwiniętych”, nawet jeśli teoretycznie ich ciała są w pełni sprawne. Potrzeba nam dobrych autorytetów, a młodzi żołnierze raczej nie powinni iść w moje ślady i kontuzjować się na całe lata, o ile nie całe życie.
–    Przecież to bez sensu – zaprotestowałem.- Jako kombatant, który nie poddał się i wiernie służy wojsku jako wspaniały mechanik, jesteś najlepszym wzorem do naśladowania.
–    Cieszę się, że tak myślisz.- Marco uśmiechnął się do mnie.
–    Ja się na tobie wzorowałem – zauważyłem.- I co, zły ze mnie żołnierz?
    Bodt z jakiegoś powodu zarumienił się lekko, patrząc na mnie dziwnie. Otworzył usta, a potem zamknął je z westchnieniem, uciekając ode mnie wzrokiem.
–    Z-zajmijmy się lepiej pracą...
    Zmarszczyłem lekko brwi, zastanawiając się, dlaczego postanowił zmienić temat. Mimo wszystko postanowiłem jednak nie naciskać i posłusznie podążyłem za nim, by spisać listę z zapotrzebowaniem hali numer siedem.
    Szybko przekonałem się, że była tu żmudna i nudna robota. Gdyby nie fakt, że spisywałem braki w zaopatrzeniu dotyczącym części samolotowych i narzędzi do nich, nie wiązałbym tego nawet z byciem pilotem i mechanikiem w jednym. Marco jednak przykładał się do zadania i pilnował, żebym niczego nie przeoczył, zwłaszcza, że najwyraźniej dostrzegał jak bardzo się nudzę.
    W pewnym momencie nawet, kiedy siedzieliśmy przy biurku i Marco tłumaczył mi co i jak powinienem zaznaczyć w której rubryczce, pocałowałem go w policzek. Bodt najpierw umilkł, zdumiony tym nagłym atakiem, a potem poczerwieniał uroczo.
–    J-Jean!- jęknął z wyrzutem, łapiąc się za policzek.- Skup się na słuchaniu, a potem myśl o takich rzeczach!
    W odpowiedzi tylko wzruszyłem ramionami.
    Kiedy odebraliśmy już zamówienia od pozostałych mechaników i zbieraliśmy się do wyjścia, do naszej hali przyszedł Farlan. Zagadnął najpierw Marco o to, czy był już u kapitana, a potem zapytał o moje palce.
–    Przyniosłem ci mały podarunek – powiedział, podając mi jakiś płaski, prostokątny przedmiot. Odebrałem go i przyjrzałem mu się z zaskoczeniem. Był to nowy identyfikator z moim zdjęciem oraz danymi. Niewiele różnił się od starego, poza nazwą stanowiska i miejscem zakwaterowania.
    Teraz byłem sierżantem. I mieszkałem w baraku A, pokój 33I.
–    Masz przenieść się tam jeszcze dzisiaj – polecił mi porucznik Church.- Wiesz, gdzie znajdują się baraki sierżantów?
–    Tak.- Skinąłem głową. Już wcześniej tam bywałem, jeszcze za czasów Obozu Treningowego, kiedy zanosiłem rysunki na sprzedaż. Niektórzy sierżanci pewnie będą mnie kojarzyć.
    Oczywiście, o ile jeszcze żyli.
–    Świetnie.- Farlan klasnął w dłonie, uśmiechając się najpierw do mnie, a potem do Marco.- Od dzisiaj będziecie mieć do siebie bliżej!
    Tym razem obaj poczerwienieliśmy na twarzy.
*

–    I co, będziesz miał teraz swój własny pokój?- zapytał Reiner, kiedy pakowałem swoje nieliczne rzeczy do plecaka. Dwie pary koszul i spodni, robocze ubranie, szkicowniki, węgle i kredki, które jeszcze mi zostały.
–    Nie, z tego co mi wiadomo zostałem przydzielony do zajętego już pokoju – odpowiedziałem.
–    Świetnie – burknął Brown. Stał obok swojego łóżka, opierając się o drabinkę. Bertholdt stał obok mnie, dopiero co skończył składać moją koszulę, bo, jak sam stwierdził, ja się do tego nie nadawałem.- Najpierw ty nas tu samych zostawiasz, zaraz zostawi mnie Bertl... po prostu świetnie.
–    O czym on mówi?- zapytałem, zwracając się do Hoovera.
–    Po tym, jak wróciła pani porucznik Hanji, w końcu znalazła chwilę czasu, by wziąć mnie na ucznia – wyjaśnił Bertholdt.- Zdaniem Reinera zakochała się we mnie i załatwi mi wyższe stanowisko.
    Spojrzałem krzywo na Reinera, jednak wgapiał się w okno, wyraźnie obrażony.
–    Przyłóż się trochę do treningów, to też zostaniesz sierżantem – powiedziałem, zapinając swój plecak.- Może nawet znów zamieszkamy w tym samym pokoju.
–    Czyli jeszcze nie poznałeś nowych kolegów?- zapytał Bertholdt.- Mam nadzieję, że nie trafisz na jakieś męty...
–    Nawet jeśli, to poradzę sobie – zapewniłem, zarzucając plecak na ramię.- Poza tym, wątpię, żebym spędzał w kwaterze przesadnie dużo czasu. No wiesz, dużo zajęć jako mechanik, poza tym misje...- Nie dodałem, że zamierzałem od czasu do czasu nocować w kwaterze Marco.- Dzięki za pomoc, Bertl. Tym o co mogę się martwić to to, że teraz nie będzie ciebie obok, żeby schować mój szkicownik i węgle, gdy pod moją nieobecność zjawi się sprzątaczka.
    Bertholdt uśmiechnął się do mnie ciepło. Uścisnęliśmy sobie dłonie, a później odwróciłem się do Reinera, by zrobić to samo. Po krótkim pożegnaniu opuściłem mój dawny pokój oraz barak E, po czym pieszo udałem się w kierunku baraków sierżantów.
    Tych było mniej niż szeregowych, bo tylko cztery. Ja szczęśliwie otrzymałem zakwaterowanie w pierwszym, a więc najbliżej mi będzie, by zakraść się do Marco, plus miałem również bliżej do hal lotniczych, a to oznaczało, że teoretycznie będę mógł trochę dłużej pospać.
    Wnętrze baraku A nie różniło się przesadnie od tych, które znałem. Na parterze mieściła się stołówka oraz łaźnia z prysznicami, na pierwszym, drugim i trzecim piętrze pokoje sierżantów. Jak zauważyłem, byli tu w większości starsi mężczyźni, ale sporo znalazło się też młodszych. Niektórzy wyraźnie obchodzili się dumnie ze swoim stanowiskiem, ale, jak zauważyłem, byli też tacy, którzy woleli wbijać wzrok we własne buty niż w sufit.
    Odnalazłem pokój 33I na pierwszym piętrze, z czego się ucieszyłem. Oczywiście, drugie i trzecie piętro również nie stanowiłyby dla mnie żadnego wyzwania, gdybym miał się wymknąć, ale w tej sytuacji zawsze będę mógł zaoszczędzić trochę czasu i fatygi.
    Zapukałem wpierw do drzwi, nie chcąc wejść nieproszony. Sądziłem, że ktoś zawoła „wejść”, czy coś w tym rodzaju, jednak ku mojemu zaskoczeniu drzwi otworzył mi niski młody chłopak.
–    Cześć!- powitał mnie, uśmiechając się przyjaźnie.- Jesteś Jean, prawda? Nasz nowy współlokator?
–    Armin, no weź go nie zasypuj tysiącem pytań, tylko wpuść gościa!- usłyszałem drugi głos.
–    Cześć – powiedziałem z odrobiną wahania w głosie, mijając chłopaka, który mnie przepuścił. Wyglądał dość młodo, nawet młodziej ode mnie, wręcz... chłopięco. Był sporo niższy ode mnie, miał duże niebieskie oczy i hełm blond włosów na głowie.
    Dla kontrastu mój drugi współlokator był łysy.
–    Siemka, jestem Connie!- zawołał z piętrowego łóżka, na którym leżał na brzuchu, machając mi dłonią.
–    Jean Kirstein – przedstawiłem się, skinąwszy mu głową. Rozejrzałem się za trzecim współlokatorem, ponieważ w pokoju znajdowały się cztery łóżka, ale wyglądało na to, że wolne są dwa.
–    Nikogo prócz ciebie nam nie przydzielili – wyjaśnił Connie, kładąc się na boku i podpierając głowę dłonią. Podrapał się po brzuchu, przyglądając mi się.- Ostatnio na froncie zginęło sporo sierżantów, więc dużo miejsc w pokojach się zwolniło.
–    Connie!- Armin spojrzał na niego z dezaprobatą.- Nie mów tak, jakbyś z góry umniejszał dokonania Jeana! Skoro został sierżantem, na pewno mieli powód. Prawda, Jean?
–    Ehm, no chyba tak – bąknąłem bardziej pytająco niż potwierdzając.
–    Przynajmniej nie musimy się bić o to, które łóżko chcesz zająć – stwierdził Connie, teraz kładąc się na plecach.- Armin śpi na tym pode mną, więc wybierz sobie któreś z pozostałych.
    Przełknąłem ciężko ślinę, gapiąc się na łóżka i zastanawiając się, na którym będę czuł się bezpieczniej – mając naprzeciwko wyraźnie dziwnego Conniego, czy wyraźnie dziwnego Armina.
    Ale cóż... Reiner i Bertl też wydawali mi się dziwni, kiedy ich poznałem.
    Rozpakowałem swoje rzeczy, część umieszczając w szafie, a szkicownik kładąc pod poduszkę na górnym łóżku, tym naprzeciwko Conniego. Łysy wydawał się być mało mną zainteresowany, więc miałem nadzieję, że nie będę czuł na sobie jego spojrzenia.
–    Ciekawe kiedy przydzielą nam czwartego typka – westchnął Connie.
–    W baraku szeregowych też mieszkałem z dwoma chłopakami – powiedziałem.- Do dziś nie przydzielili nam czwartego. Sporo jest braków wśród ludzi.
–    Większość też zostaje awansowana na stanowiska sierżantów – dodał Armin.- Słyszałem, że w tym roku mają przyspieszyć Obóz Treningowy i zebrać więcej szeregowych.
–    Jeszcze się nie zdarzyło, żeby pobór do Sił był dwa razy w roku – mruknął Connie.- A to znaczy, że w tej wojnie dostajemy niezłe baty. Jutro wylatuję z pozostałymi z grupy na front południowy. Ciekawe, czy uda mi się przeżyć.
–    Nie mów tak, Connie – westchnął Armin.
–    No co? Do tej pory udawało mi się to tylko przy odrobinie szczęścia – stwierdził łysy chłopak.- A tak w ogóle, Jean, do której należysz grupy?
–    Ech?- Spojrzałem na niego bez zrozumienia.- Uhm, do żadnej. Moje szkolenie przeprowadza porucznik Bodt w hali siódmej. Misje dostaje od niedawna.
–    Aaa, czyli to ty jesteś tym nowym pilotem dla TRS-527-A?- zapytał Connie, nieco się ożywiając.
–    Tak, ale wolałbym, żebyś nazywał ją po prostu „Biancą” - odparłem.- To szybsza i łatwiejsza do zapamiętania nazwa.
–    Bianca – powtórzył w zamyśleniu Armin.- Brzmi ładnie. To porucznik Bodt naprawdę nadaje imiona samolotom?
    Skinąłem głową, gotów bronić honoru Marco na wypadek, gdyby moi współlokatorzy zaczęli naśmiewać się z jego zwyczaju, jednak Armin tylko pokiwał z uśmiechem głową, a Connie zajął się kontemplacją sufitu.
    Westchnąłem cicho, nieco się rozluźniając i sięgając po szkicownik, by trochę się odstresować.
    Coś czułem, że szybko przyjdzie mi zatęsknić za dawnymi kamratami.

2 komentarze:

Łączna liczba wyświetleń