[MU] Rozdział trzydziesty



    Spędziłem cały dzień siedząc pod drzwiami i nasłuchując.
    Liczyłem.
    Od momentu, w którym rozniosło się szuranie krzesłem, potrzeba było od trzech do czterech kroków, aby dotrzeć do mojego „więzienia”. Nie było trudno to obliczyć. Kiedy popołudniu upewniłem się, że ktoś usiadł przy stole, zawołałem go do siebie. Trzy-cztery kroki i zgrzyt zamka. Weszła Mikasa, którą poprosiłem o poprowadzenie mnie do łazienki. Wskazała mi drzwi znajdujące na się na prawo od mojego pokoju. Kątem oka dostrzegłem jeszcze dwie inne pary drzwi – jedne były otwarte i prowadziły na korytarz, drugie znajdowały się po lewej stronie i było to pomieszczenie przylegające do mojego więzienia.
    Magazyn, w którym wcześniej był Eren.
    Po powrocie Mikasa znów zamknęła mnie w więzieniu, a ja dalej nasłuchiwałem. Upewniałem się. Tylko raz ktoś wszedł do magazynu, a więc za dnia nikt nie przetransportował skrzyń z fałszywym zaopatrzeniem. Słyszałem, że ma ono wyruszyć dopiero nad ranem, aby nazajutrz dotrzeć do Utopii.
    Siedem-osiem kroków do łazienki. Pięć kroków do magazynu. Cztery kroki i dalsze nieco stłumione – rozchodzące się w korytarzu. Wszystko wskazywało więc na to, że moje przypuszczenia są poprawne i pomieszczenie obok mojego więzienia naprawdę było magazynem, o którym wspominała Mikasa.
    Kiedy zapadła noc i w budynku nie słychać już było żadnych kroków, zabrałem się do działania. Podszedłem do łóżka i zdjąłem z niego koc oraz materac. Podstawa była niczym innym jak plątaniną drutów, a te u wezgłowia i po stronie nóg oplątywały cienkie druciki przy większych hakach. Rozplątanie ich wymagało mnóstwa siły i cierpliwości, ale po godzinie żmudnych trudów w końcu udało mi się uporać z jednym z nich. Paznokcie miałem połamane, a palce we krwi, ale opłacało się.
    Wsunąłem koniec cienkiego druta w zamek w drzwiach, po czym zacząłem nim ostrożnie poruszać. W czasach Obozu Treningowego każdy kadet uczył się takiej sztuczki. Nie, żeby w przyszłości udało mu się uciec z pułapki wroga, ale żeby samemu zakradać się do kuchni i ukraść dodatkową rację żywnościową.
    Byłem w tym niemal mistrzem.
    Po kilku minutach udało mi się otworzyć drzwi. Wstrzymałem oddech, nasłuchując z uwagą. Oczywiście, takiego zabiegu nie dało się przeprowadzić bezgłośnie. Jeśli ktoś akurat zakradł się korytarzem i dosłyszał szczęk zamka, będzie po mnie.
    Powoli i ostrożnie uchyliłem drzwi i wyjrzałem do głównego pomieszczenia. Było w nim niemal całkowicie ciemno, ale przynajmniej nikogo nie było. Krzesła zasunięto pod stół, drzwi do łazienki były zamknięte, podobnie jak te od magazynu. Tylko korytarz było widać, na jego końcu zaś paliło się światło, ale strażnicy najwyraźniej stali na zewnątrz.
    Zakradłem się po cichu do drzwi na prawo i wpierw przyłożyłem do nich ucho. Wolałem upewnić się, że nikogo nie ma również w magazynie. Potem ostrożnie nacisnąłem klamkę. Spodziewałem się, że znów będę musiał użyć klucza, ale drzwi były otwarte; najwyraźniej Mikasa nie bała się kradzieży.
    Wsunąłem się do środka i zamknąłem za sobą drzwi.
    Pomieszczenie było dosyć duże, ale ponieważ wypełniono je po jednej stronie regałami, a po drugiej kilkunastoma skrzyniami, wcale nie sprawiało takiego wrażenia. Znajdowały się tu także dwa okna, ale oba zostały przesłonięte zasłonami.
    Przełknąłem ciężko ślinę, zerkając odruchowo na drzwi. Ryzykowałem wiele, ale jeśli za cenę mojego życia miałem choć minimalną szansę ostrzec moich przyjaciół o oszustwie, byłem gotów ją zapłacić.
    Wszystkie skrzynie w pomieszczeniu zostały wykonane z drewna. Przez wątłe światło pochodzące zza okna, po uchyleniu wieka mogłem dostrzec ich zawartość. W większości z nich były naboje – wszystkie wyglądały na prawdziwe. Tak prawdziwe, że aż musiałem wziąć jeden z nich i dokładniej mu się przyjrzeć.
    Rzeczywiście, to była tylko atrapa. Wydawało mi się nawet, że nie są wykonane ze stali, ale z jakiegoś bardziej podrzędnego tworzywa. Ważne jednak, że wyglądały na prawdziwe, i gdyby nie podsłuchana przez mnie rozmowa Mikasy z podwładnymi, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by je sprawdzić.
    Skrzyń naliczyłem łącznie trzydzieści dwie, ale zgadywałem, że to nie było wszystko. Według tego, co usłyszałem, większość wozów była już załadowana. W tych skrzyniach tutaj znajdowały się głównie naboje, ale oprócz tego także wymienne części broni, jak na przykład magazynki, a także kilka mniejszych przedmiotów przeznaczonych do samolotów.
    Przygryzłem wargę, wpatrując się we wnętrze pierwszej z brzegu skrzyni. Uniosłem drżącą, ubrudzoną moją własną krwią dłoń z drucikiem, po czym zacząłem pospiesznie drążyć w drewnie kolejne litery.
    Musiałem działać szybko, ale zachować również względną ostrożność. Po przesłuchaniu jeńców w Ehrmich razem z Hanji doszliśmy do wniosku, że w naszych szeregach mogą znajdować się zdrajcy. Jeżeli to była prawda, nie mogłem wyryć w drewnie żadnego znanego mi hasła, które znane było wszystkim naszym żołnierzom jako alarm lub ostrzeżenie. Nasi wrogowie mogli je poznać, więc jeśli przyjdzie im rano do głowy, aby raz jeszcze zajrzeć do wnętrza skrzyń i zobaczą kody, od razu domyślą się, że to moja sprawka i zmienią skrzynie.
    Kiedy rano wpadłem na pomysł, by zakraść się tu i oznaczyć skrzynie, początkowo planowałem narysować sowę. To właśnie przez jej pohukiwanie przyszło mi to do głowy. To właśnie tego ptaka chciałem namalować na jednym z samolotów Marco, Josephine, ale mój mentor upierał się przy jastrzębiu.
    Problem w tym, że ten znacznik zrozumiałby tylko Marco. Wątpiłem, by sprawdzał skrzynie, choć czasem mu się to zdarzało – kiedyś ponoć dostał wadliwy sprzęt i tak się zdenerwował, że przez jakiś czas sprawdzał skrzynie już przy wjeździe wozów na terenie wojska, by w razie wad od razu posłać je z powrotem tam, skąd przybyły.
    Ale nie miałem gwarancji, że i tym razem Marco sprawdzi skrzynie. Poza tym, wolałem raczej, żeby nie było wówczas w pobliżu.
    Dlatego właśnie zdecydowałem się napisać coś innego.
    Imiona samolotów Marco.
    Śmiałem przypuszczać, że w całej Utopii nie było żołnierza, który nie słyszałby o poruczniku Marco – jedynym tak zdolnym mechaniku, który nadawał samolotom imiona. Być może nie znali każdego z nich, ale wiedziałem, że wśród żołnierzy granicznych, sprawdzających każdego kto wychodził bądź wchodził na tereny wojska, byli tacy, którzy słyszeli o Mice, Eliasie, Josephine i Biance.
    To była moja jedyna rozpaczliwa szansa. Modliłem się, by któryś z żołnierzy zainteresował się wystruganym cienko imieniem i w odmętach pamięci znalazł odpowiednie wspomnienie i sprawdził towar dokładniej. Nie było innego wyjścia – tylko tyle mogłem zrobić dla przyjaciół.
    Nie byłem w stanie dostać się do skrzyń na samym spodzie, dlatego też na tych napisałem imiona na bocznych ściankach. Spieszyłem się, raz po raz przerywając na dźwięk jakichś odgłosów i zamierając w miejscu. Zgadywałem, że ostatecznie i tak tutaj zginę, ale wolałem, by zabili mnie nieświadomi tego, że próbowałem przysłużyć się mojemu wojsku.
    Po wykonanym zadaniu pospiesznie wycofałem się z magazynu. Z korytarza dobiegały mnie stłumione śmiechy i pokrzykiwania, zgadywałem, że strażników. Umknąłem do mojego więzienia i zamknąłem za sobą drzwi – oczywiście nie na klucz. Ktokolwiek jutro przyjdzie mnie odwiedzić, przekona się o tym. Mnie pozostanie udawać, że nawet o tym nie wiedziałem.
    I modlić się, by nie przyszło im do głowy, iż mogłem spróbować zrobić coś dla moich towarzyszy broni.

*

    W nocy nie mogłem zasnąć. Nie tylko z nerwów, ale także z bólu. Krew wciąż sączyła się z miejsc, w których połamały się moje paznokcie, niektóre prawie do połowy. Dłonie mi drżały, ale nie mogłem ich nawet do siebie przycisnąć, tak bardzo bolało mnie dotykanie czegokolwiek. Udało mi się zasnąć nad ranem, ale wtedy w głównym pomieszczeniu rozległy się liczne kroki i odgłosy rozmów, a także hałasy dochodzące z magazynu – żołnierze zabierali skrzynie. Leżałem na łóżku niemal sparaliżowany, nasłuchując z napięciem i przeżywając istną katorgę za każdym razem, gdy któryś z nich zrobił choćby krok w kierunku mojego pokoju.
    W końcu jednak wszystko ucichło. Nikt do mnie nie przyszedł przez kolejnych kilka godzin.  Nikt nie wpadł nagle z bronią w ręku, nikt nie wyciągnął mnie za włosy do sali tortur.
    Eren przyniósł mi śniadanie dopiero przed południem. Siedziałem na łóżku jak na szpilkach, palce zaciskając na brzegu, tak aby opuszki znajdowały się pod łóżkiem. Prycza na całe szczęście była niezbyt gruba, ale i tak obawiałem się, że Jeager każe mi pokazać dłonie.
–    Wybacz, że tak późno przychodzę, ale mamy małe zabieganie – wyjaśnił.
–    Co się stało?- zapytałem, zaniepokojony. Czy odkryli imiona na skrzyniach? A może okazało się, że w ogóle wzięli zły towar i wymienili go tuż przed wyjazdem?
–    Przygotowania do ataku – mruknął Eren, jak zawsze obracając się ku mnie i opierając o blat stołu. O dziwo nie pytał mnie o otwarte drzwi, choć słyszałem, że próbował przekręcić klucz w zamku.
–    Do tego na Utopię?- zapytałem cicho. Eren skinął głową.- Ty też tam wyruszasz?
–    Nie – odparł.- Ja nie potrafię pilotować bombowca, ani żadnego innego samolotu. Wieczorem wycofujemy się na południe, żeby dołączyć do reszty naszych wojsk.
–    Zostawiacie Krolvę?- zdziwiłem się.
–    I tak nic tu nie ma.- Eren wzruszył ramionami.- Musimy być też przygotowani do odwrotu na wypadek, gdyby nasz koń trojański nie wykonał zadania.
–    Jak dawno temu zajęliście to miasto?
–    Dwa tygodnie temu – odpowiedział, przyglądając mi się.
–    Wciąż nie potrafię zrozumieć, jak wam się to udało – westchnąłem, kręcąc głową.- Przecież było tutaj wojsko. Większa część Sił Lądowych i nieduża cząstka Sił Powietrznych... Jak ich wszystkich zabiliście?
    Eren przez chwilę milczał, wbijając wzrok w podłogę. I kiedy sądziłem już, że mogę zadać kolejne pytanie, albo zmienić temat, on odpowiedział mi cicho, lecz wyraźnie:
–    Przez wodę.
–    Przez wodę?
–    Po tym jak nocą dwa tygodnie temu przetransportowaliśmy naszych ludzi do slumsów, zatruliśmy wodę w rzekach i studniach, z których ją czerpano. Pilnowaliśmy bram miasta i zabijaliśmy posłańców, którzy próbowali dotrzeć z tą informacją do Yarckel, tak aby nikt nie dowiedział się, co się dzieje w mieście. To była silna trucizna, działała szybko i... prawie bezboleśnie. Tak właśnie udało nam się skutecznie wymordować mieszkańców Krolvy i bezpiecznie doprowadzić tutaj naszych.
–    Skoro zatruliście rzekę, to znaczy, że woda zatruje też kolejne miasta – wymamrotałem.
–    Zatruliśmy rzekę Tan – wyjaśnił Eren, patrząc mi w oczy.- Przepływa tylko przez Krolvę, ale jednocześnie była największym i najlepszym źródłem wody tutaj.
–    Skąd więc wy czerpiecie wodę?- Nie rozumiałem.
–    Z odtrutki – odparł z westchnieniem.- W tym akurat przypadku jest trochę jak ze szczepionką. Jeśli raz wypijesz odtrutkę, dostanie się ona do krwiobiegu i będziesz uodporniony na truciznę, którą zawierała woda.
–    Nie piłem żadnej odtrutki – wychrypiałem, przypominając sobie każdy łyk wody, którą mi tu podano.
–    Spokojnie, podałem ci ją, kiedy się spotkaliśmy – westchnął Eren.- Dolałem jej do czystej wody, pochodzącej z importu z naszych głównych wojsk.
–    Czyli nie umrę od trucizny?- zapytałem, wpatrując się w niego.
–    Wczoraj podałem ci zatrutą wodę – powiedział, wzruszając ramionami.- Skoro żyjesz, to znaczy, że odtrutka zadziałała. Oczywiście, może przestać działać, jeśli stracisz dużo krwi i przeprowadzi się na tobie transfuzję.
    Przełknąłem ślinę, powoli spoglądając na swoje kolana, a potem kolejno na prawdą i lewą dłoń, które zaciskałem na brzegu łóżka, tak by Eren nie zauważył, że ich palce krwawią. Oczywiście, nie było opcji, żebym się w ten sposób wykrwawił, ale myśl o truciźnie skutecznie zagłuszała głos rozsądku.
–    Zapełniliście całe miasto?- zapytałem.
–    Jasne, że nie – odpowiedział Eren, marszcząc lekko brwi.- Tylko w okolicach bramy i centrum, tak żeby ewentualni posłańcy z Yarckel czy Ehrmich mieli wrażenie, że codzienne życie w Krolvie toczy się dawnym biegiem. Przybyło tutaj wielu żołnierzy wraz z rodzinami, które normalnie zamieszkały w domach, w których gotują i sprzątają.
–    Po tym jak pogrzebali prawowitych właścicieli?- mruknąłem z goryczą.
–    Tak – odparł Eren zwyczajnie. Najwyraźniej nie miał zamiaru nawet próbować ubrać to w piękne słówka.
–    Wciąż nie mogę w to uwierzyć – mruknąłem.- Przecież powinny przychodzić informację o tym, co dzieje się na wschodzie. Jeśli są tam wasze wojska, powinniśmy je zauważyć. Ale my wiedzieliśmy tylko o tym, że zajmujecie południe, a ostatnim waszym zdobytym punktem był Trost.
–    Owszem. W dalszym ciągu to właśnie tam umiejscowiony jest główny front. Dalej próbujemy przedostać się na tereny prowadzące do Ehrmich. Ale jednocześnie okrężną drogą po cichu zdobyliśmy część wschodu. Nie całą, jeśli to cię w jakiś sposób pociesza. Iariho było bezpieczne, dopóki nie robiły się tam samoloty, nasze i wasze. Choć przypuszczam, że większość mieszkańców ewakuowała się dalej na zachód, skoro wiedzieli, że kolejnym celem będzie Krolva.
–    Na zachodzie i na północy też stacjonują wasze wojska?- mruknąłem głosem wypranym z emocji. W głowie mi się nie mieściło, że moglibyśmy być otoczeni przez wrogów.
–    Nie – odpowiedział Eren.- Kiedy przedostaliśmy się przez Mur Maria, zaczęliśmy kopać tunele. To właśnie w tej sposób przedostaliśmy się na tu, na wschód.
–    Czyli przed Murem Rose pod ziemią rozciągają się przejścia, tak?
–    Tylko na południowym wschodzie. Krolva była naszym celem, ale samo przedostanie się tutaj wymagało wiele wysiłku. Można powiedzieć, że to nasza jednorazowa akcja tego rodzaju. Wiele miesięcy kopania podziemi dla bardzo ryzykownej misji. Gdybyśmy mieli jeszcze osobne oddziały kopiące po zachodniej stronie, pewnie byśmy przegrali.
–    Czyli jest was jeszcze więcej, niż widać gołym okiem – mruknąłem, uśmiechając się pod nosem.- Jesteście też pod ziemią.
–    Już nie. Teraz jesteśmy w Krolvie. Reszta wycofała się już do głównych wojsk.
–    I mówisz mi to, ponieważ zamierzacie mnie zabić – dotarło w końcu do mnie.
    Eren westchnął ciężko i, odsunąwszy się od stołu, podszedł do zakratowanego okna. Wpatrywałem się w jego plecy, kiedy mówił dalej spokojnym tonem:
–    Rozmawiałem wczoraj z Mikasą. Podjęła decyzję odnośnie ciebie, ale sam nie wiem, czy przemawia ona na twoją korzyść.
–    Chce mnie dalej trzymać w zamknięciu w charakterze pudelka?
–    Nie.- Eren odwrócił się ku mnie i oparł o parapet. Na jego twarzy malowała się powaga.- Ze względu na więź, która mnie z tobą łączy, Mikasa chce zostawić cię przy życiu.
–    Ale?- Westchnąłem, wyczuwając, że to jeszcze nie koniec.
–    Ale chce, żebyś razem ze mną wycofał się do naszych głównych wojsk – mruknął Eren.- A tam to nasz przywódca zdecyduje, co z tobą zrobić.
–    Och – bąknąłem.- No tak. O ile Mikasa mogła u ciebie zapunktować ocaleniem mnie, o tyle przywódca ma gdzieś twoje względy, prawda? Nie przydam mu się na nic, więc pewnie mnie zabije.
–    Możliwe. O ile w ogóle znajdzie czas, żeby choć przelotnie zainteresować się tą sprawą. Ma zbyt dużo na głowie, żeby zastanawiać się, czy ocalić dawnego przyjaciela żołnierza, który przysłużył się jego wojskom. To raczej nie jest sentymentalny typ.
–    Poznałeś go?
–    Oczywiście. To on zaproponował mi, bym dołączył do nich.
–    Kim on jest?- zapytałem.
    Eren otworzył usta, ale po chwili zamknął je i odwrócił wzrok, jak gdyby zmienił zdanie i nie chciał odpowiedzieć.
–    Słyszałem, że nazywają go „Prawdziwym”.
–    Sam go poznasz.
–    A co, jeśli nie zgodzę się pójść z wami? Bo chyba mam takie prawo?
–    Tak, chyba tak...- mruknął Jeager.- Ale dlaczego miałbyś się nie godzić?- zapytał nagle, podchodząc do mnie i siadając obok mnie na łóżku. Zacisnąłem mocno dłonie na jego brzegach, powstrzymując okrzyk rwącego w palcach bólu.- Choć ze mną, Jean. Rozumiem, że pragnąłbyś ocalić swoich przyjaciół, ale sprawiedliwość leży po naszej stronie. Zresztą, i tak wygrywamy tę wojnę. Teraz, kiedy się odnaleźliśmy, obaj mamy szansę przeżyć.
–    Twój „Prawdziwy” pozwoli nam zamieszkać w bezpiecznym domku z ogródkiem i nie mieszać się do wojny?
–    Nie, raczej każe nam walczyć, ale to jest teraz słuszne, Jean.- Eren pokręcił głową.- Jesteśmy silniejsi i liczniejszy, a także bardziej sprytni. Nie próbuję się przechwalać, tylko stwierdzam fakty. Kiedy Prawdziwy zasiądzie na tronie w Stolicy, to wszystko się skończy, Jean. Będziemy mogli żyć w spokoju, odbudujemy nasze relacje! Jesteśmy przecież rodziną. Tak było zawsze.
    Patrzyłem w jego przepełnione szczerością zielone oczy i modliłem się do bogów o siłę, by przystać na jego propozycję. Nie dlatego, że chciałem wrócić do dawnych czasów, kiedy kradliśmy, ale żeby znów być razem, tak jak było za czasów mojego dzieciństwa. Dbałem tylko o siebie i własne potrzeby, to prawda, wykorzystywałem wszystkich wokół siebie, ale...
    Ale Eren nie kłamał. Naprawdę byliśmy rodziną. Każdy ze swoją własną zjebaną historią o tym, jak wylądował na ulicy, każdy z przeżyciami w sercu i zbrodnią za uszami, ale to właśnie dzięki temu rozumieliśmy się wzajemnie i tworzyliśmy swój wypaczony światek, udając, że wszystko jest jak należy.
    Było dobrze, póki mieliśmy siebie nawzajem.
    A potem odszedłem. I wszystko zaczęło się sypać.
–    W porządku, Jean – powiedział cicho Eren, próbując wziąć mnie za rękę. Zacisnąłem mocniej dłoń, patrząc na nią z przerażeniem. Bałem się, że Jeager zaraz się domyśli, że spróbuje siłą pociągnąć za moją rękę i odkryje rany, a później mój mały spisek. On jednak niczego takiego nie próbował, po prostu położył dłoń na mojej dłoni.- Wiem, że się boisz, Jean. Nie tylko o siebie, ale i o swoich przyjaciół. Nie ma sposobu, żeby dostać się do nich i zaproponować, by poszli za tobą, ale... Ale skoro mam szansę ocalenia ciebie, to chciałbym spróbować. Tylko ty mi zostałeś. Teraz, kiedy to wiem...- Eren uśmiechnął się słabo.- Tak jakby mam jeszcze po co żyć...
    Te słowa mnie zabolały. Nie chciałem tego. Nie chciałem być tego rodzaju powodem dla Erena – zrozumiałem to w tej jednej krótkiej chwili, siedząc obok Jeagera i czując bijące od niego uczucia: troskę, zmartwienie, odrobinę radości i smutku jednocześnie. Rozumiałem je, ponieważ we mnie kotłowały się te same emocje. Mimo to jednak za nic nie chciałem być „powodem” dla Erena, by żył. Wszystko przez to, że gdyby tak było, Eren byłby już stracony.
    Ponieważ ja również miałem mój „powód”. A kiedy ten powód zniknie...
    Ja zniknę razem z nim.



4 komentarze:

  1. Ojejej, co kolejny rozdział to czytam z coraz większymi wypiekami na twarzy *.*
    Akcja już nie galopuje a szaleńczo pędzi ^^
    Pozdrawiam cieplutko i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze świadczy o samym opowiadaniu *-* Cieszę się ogromnie! Ja również pozdrawiam c: ♥

      Usuń
  2. Jejciu. Ból, ból, ból.
    Eren, żabciu ty moja biedna.
    Jean, ty mój chomiczku rozdarty.
    I nasi drodzy przyjaciele po drugiej stronie wojny*...
    Świetnie jest. Uwielbiam. Czekam z niecierpliwością na dalszą historię
    i z jeszcze większą niecierpliwością czekam by dowiedzieć, co się dzieje
    u Marco i ekipy ;-;

    * Mam ostatnio fioła na punkcie Hamiltona. Jeżeli musicale mieszczą się w Twoich gustach Yuuki, to szalenie polecam! Prócz pięknej historii i muzyki gwarantowane są shipy. Dużo shipów. Gejshipów. Nawet nie trzeba ich naciągać. Aaaach.


    To zdrowiej Yuuki-sensei, jeżeli jeszcze Cię trzyma i wenki! ~~~<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się tak podoba! :) Dziękuję ogromnie za komentarz ♥ A co do musicali... to chyba żadnego nie oglądałam nigdy xD No może za dziecka High School Musical, ale czy to musical, czy shit jaki, sama nie wiem xDD
      Choróbsko już przechodzi, dziękuję! c:

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń