Co ja tu robię...?
Kwiaty w moim ogrodzie
uschły przez wysoką temperaturę. Kiedy patrzę na nie, czuję w
sercu żal. Współczuję im, ponieważ całą swoją postacią
ukazują marność swojego losu. Jedynie rosnące pod drewnianym
płotem złociste słoneczniki tańczyły w delikatnych powiewach
wiatru, śmiejąc się radośnie do swojego przyjaciela na niebie.
Przyzwyczajone do gorączki okoliczne drzewa, niczym spełnieni,
starzy ludzie, czuwali w milczeniu nad drobnymi istotami, kryjącymi
się w ich cieniu.
Co ja tu robię?
Słońce powoli opadało
w dół, jakby pragnęło jak najdłużej cieszyć się widokiem
roześmianych dzieci ze wsi, które skakały po kamieniach nad rzeką
i wymyślały sobie zabawy ze wszystkiego, co znalazły. Patyki
służące za różdżki, szyszki imitujące shurikeny, liany dla
odważnych, małych Tarzanów, piach, liście, kamienie i woda jako
składniki spożywcze rodzinnego domu, stworzonego z samego rana,
zaraz po śniadaniu.
Co ja tu robię?
I ile razy jeszcze zadam
sobie to pytanie?
Podniosłem się powoli z
podłogi, choć kosztowało mnie to dużo wysiłku. Wiatrak, który
kupiłem kilka dni wcześniej przegrzał się od intensywnej pracy,
stał teraz w kącie pokoju, nieprzydatny, bezużyteczny i zbędny. A
jednak nie wyrzucałem go, w nadziei, że pewnego razu przyniesie mi
ulgę w te letnie, upalne dni.
Choć kuchnia znajdowała
się po północnej stronie, ukryta przed bezpośrednim słońcem,
było w niej jeszcze goręcej, niż w jakimkolwiek innym
pomieszczeniu. Bałem się, że wkrótce wysiądzie również
lodówka, a perspektywa życia bez porannej kawy z mlekiem niemalże
przerażała mnie.
Wyjąłem z lodówki
puszkę napoju energetycznego, otwarłem ją i, idąc wąskim
korytarzykiem do drzwi wejściowych, upiłem kilka łyków.
Wyszedłem na zewnątrz,
na stary, drewniany ganek. Przez tyle lat mieszkania w wygodnym
Tokio, gdzie wszystko przychodziło i dostawało się z łatwością,
życie na wsi wydawało się nie do przyjęcia. A jednak zdecydowałem
się zamieszkać tutaj, w cichej, spokojnej okolicy, w wiosce, w
której wszyscy się znali i każdy dla każdego był życzliwy –
nawet dla mnie, choć ledwie się wprowadziłem i, bądź co bądź,
byłem zupełnie obcy.
Usiadłem na bujanej
ławeczce, mojej największej atrakcji, i, odpychając się co chwila
nogami, huśtałem się, popijając zimny napój i wpatrując się
przed siebie, na dróżkę prowadzącą z góry do miasta.
Lubiłem to miejsce,
nawet jeśli słońce grzało cały dzień, a dzieciaki przybiegały
do mnie głównie po słodycze, które przesyłała mi moja siostra.
Mimo wszystko jednak, kiedy tu były, robiło się o wiele radośniej.
Dom wypełniały wówczas wrzaski, śmiechy i nawoływania, tuptanie
kilku par nóżek, skrzypienie podłogi.
A potem przychodził
wieczór i zapadała kojąca cisza, która z czasem stawała się
dźwiękiem osamotnienia, przywołującym głupie wspomnienia i
myśli.
Otworzyłem powoli oczy i
drgnąłem nerwowo, zaskoczony obecnością małego chłopca, który
czaił się przed jednym z ogromnych drzew otaczających dom. Stał
na lekko ugiętych nogach, z siatką na motyle w ręce, i wpatrywał
się uważnie w jakiś punkt na pniu. Był odwrócony do mnie
plecami, bujał się lekko na prawo i lewo. Wyglądał jak
niegrzeczny kociak, czający się na bezbronną myszkę.
Przyglądałem mu się,
zaciekawiony. Przesuwał się o kilka kroków, raz w prawo, raz w
lewo, jakby nie mogąc się zdecydować, z której strony obejść
drzewo. Oparłem łokcie o kolana, złączając dłonie i
obserwowałem jego poczynania.
Zbliżył się powoli do
drzewa, uniósł w dłoniach siatkę na motyle i, odczekawszy chwilę,
nagle zamachnął się energicznie, uderzając nią o pień.
Uśmiechnąłem się
lekko. Byłem ciekaw, czy udało mu się złapać to, na co polował,
toteż wstałem z ławeczki i podszedłem do chłopca.
Zaskoczyła mnie bladość
jego skóry i błękitny kolor włosów. W tych stronach, przez
prawie 18 godzin zalanych słońcem, ciężko było o tak jasny kolor
skóry, zaś jeśli chodziło o kolor włosów, również był
zaskakujący. Stanąłem za nim, nie do końca pewien, co powinienem
powiedzieć. Z tyłu chłopiec wyglądał zupełnie jak Kurokocchi...
- Łapiesz cykady?-
zagadnąłem.
Umilkłem,
kiedy się do mnie odwrócił. Uśmiech na mojej twarzy, którym
chciałem go
powitać, zaczął powoli
blaknąć. Wpatrywałem się w duże, błękitne oczy dziecka, pełne
powagi, odbijające mój idiotyczny wyraz twarzy.
- Dzień dobry –
powiedział chłopiec, kłaniając się lekko.- Przepraszam, nie
wiedziałem, że ktoś tutaj mieszka.
- Uhm...ah – bąknąłem
po chwili, wciąż będąc w szoku.- No tak...niedawno się tutaj
wprowadziłem.
- Rozumiem. Nazywam się
Kurou Tatsumi. A pan?
- Kise...Ryouta –
mruknąłem, uśmiechając się słabo.
- Miło mi poznać,
Kise-san – powiedział chłopiec i spojrzał na drzewo.- Wracając
do twojego pytania: tak, chciałem złapać cykadę. Dokładnie
tamtą, na drzewie. Według tego podręcznika...- Kurou wyjął
niewielką książeczkę z kieszeni spodni.- ...hmm...o, tu jest!-
Podał mi ją, otwartą na zdjęciu ohydnego robala.- To jeden z
rzadszych gatunków, w dodatku ładny, duży okaz.
- Uhm...faktycznie –
bąknąłem, oddając mu książkę i zerkając na pień, na którym
siedziała ogromna cykada o wielkich oczach i włochatych odnóżach.
- Niestety, nie znam się
ich łapaniu – kontynuował chłopiec.- Sądziłem, że uda mi się
jakąś upolować, ale nic z tego. Pół dnia spędziłem na łapaniu.
- A po co ci ona?
- Mój przyjaciel uwielbia
je zbierać. To jego hobby. Zbliżają się jego urodziny, dlatego
chciałem mu jakąś dać.
- Ah, tak?- Uśmiechnąłem
się krzywo, odsuwając od drzewa, kiedy robak się poruszył.
- Hmm...jestem jednak za
niski – westchnął chłopiec i spojrzał na mnie.- Czy mógłbyś
mi pomóc, Kise-san?
- Eh?!- Popatrzyłem na
niego z przerażeniem.- Oh, nie, nie, nie, wybacz...yyy, strasznie
brzydzę się wszystkich robaków, mam taką...fobię, jakby.
- Rozumiem.- Chłopiec
znów westchnął i ponownie odwrócił się do cykady.- Nie
sądziłem, że dorośli mężczyźni mają tego typu słabości.
Jakbym
słyszał Kurokocchiego...
- Nie możesz mu dać
czegoś innego? Jestem pewien, że interesuje się czymś więcej,
niż tylko cykadami. Ile ma lat? Jest w twoim wieku?
- Tak, oboje mamy po
siedem lat – odparł Kurou, skinąwszy głową.- To prawda,
interesuje się również sportem. Ale nie mam żadnych oszczędności,
żeby mu coś kupić. Dlatego chciałem dać mu coś, co sam bym
zrobił, a w tym wypadku: złapał.
Uśmiechnąłem
się do niego lekko, nieco rozczulony. Kurou wyglądał na bardzo
sympatycznego, ale
jednocześnie jakby odrobinę zbyt dorosłego chłopca. Póki co
prawie w każdej swojej części przypominał mi Kurokocchiego: jego
włosy, skóra, duże oczy, poważny wyraz twarzy i to specyficzne,
jakby zobojętniałe zachowanie.
- Oh...odleciała –
szepnął, wpatrując się między drzewa.- Muszę po nią iść!
- Ah, czekaj, Kurou-kun,
nie powinieneś...!- zacząłem, ale chłopiec wbiegł już do lasu.
Zagryzłem
wargę, patrząc to za oddalającą się małą sylwetką, to na swój
dom. Wątpię, by
w tych okolicach byli
jacyś złodzieje, a nawet jeśli, to nie było nic wartościowego w
moich czterech kątach. Musiałem szybko podjąć decyzję.
Zignorowałem
obowiązek zamknięcia domu na klucz, i pobiegłem za Kurou. Nie
darowałbym sobie tego,
gdyby chłopcu coś się stało.
- Kurou-kun!
Kurou-kun!- nawoływałem go, rozglądając się na wszystkie
strony. Krzyknąłem cicho, kiedy otarłem się dłonią o pajęczynę.
Otrzepałem ją szybko i wytarłem w spodnie.- K...Kurou-kun, gdzie
jesteś?!
Zatrzymałem
się, czując dziwny dreszcz przechodzący przez mój kręgosłup. To
prawda,
że nigdy wcześniej nie
widziałem tu tego chłopca, ale to przecież wcale nie musi
oznaczać, że jest...no, duchem...prawda? Takie rzeczy zdarzają się
tylko w mangach i na filmach.
Prawda?
W
końcu go dostrzegłem. Stał nad stromym zboczem, tuż nad wijącym
się u dołu
strumykiem, szykując
zamach siatką na drzewo przed nim. Westchnąłem ciężko i
podbiegłem do niego.
- Kurou-kun, nie
powinieneś sam chodzić w takie...!- zacząłem jeszcze w biegu, ale
urwałem, kiedy zobaczyłem, że chłopiec, robiąc krok do przodu i
zamachując się, trafia na spory kamień. – Kurou-kun!
Czułem
się, jakby czas zwolnił kilkanaście razy. Bardzo powoli
wyciągnąłem rękę, chcąc
uchwycić chłopca, czułem
w piersi rozsadzające mnie od wewnątrz serce, wprawiające w
drżenie całą klatkę piersiową. Zrobiłem duży krok, złapałem
Kurou w powietrzu, objąłem go mocno i przycisnąłem do siebie,
kiedy zaczęliśmy spadać.
Miałem
wrażenie, jakby rzucono we mnie stos kamieni, mniejszych i
większych. Zabrakło
mi tchu, całe ciało było
obolałe, a jedynym plusem było to, że głową trafiłem na miękki
piasek. Bałem się myśleć, co by się stało, gdybym trafił na
któryś z kamieni, błyszczących złowieszczo spod tafli wody.
- Kise-san!- krzyknął
Kurou, opierając drobne dłonie na moim torsie, i wpatrując się we
mnie, przerażony.
- Ugh...-
stęknąłem.
-
Kise-san! Kise-san, nic ci nie jest?! Uderzyłeś się w
głowę?! Czy mam pobiec po pomoc?!
Uśmiechnąłem
się słabo i poczochrałem go po lekko przemoczonych włosach. Z
jakiegoś
powodu bawiło mnie,
wzruszało, i jednocześnie irytowało widoczne w jego oczach
przerażenie.
- Dlaczego to zrobiłeś?!
Mogłeś zginąć!
- Ah...to taki odruch –
westchnąłem, siadając z trudem i masując prawe udo, które
najmocniej oberwało.- Wybacz, Kurou-kun, ale nie powinieneś bawić
się w takich niebezpiecznych miejscach. Nic ci się nie stało?
- Nie...- Chłopiec
spuścił wzrok, cofnął się, wciąż klęcząc w wodzie.-
Przepraszam, Kise-san. Masz rację, to moja wina...
- W porządku,
najważniejsze, że nic nam nie jest – roześmiałem się,
wstając.- No, chodź. Odprowadzę cię do domu, musisz się
przebrać.
- Oh...sam mogę wrócić
– powiedział Kurou, również wstając.- Ty również powinieneś
zmienić ubranie, Kise-san! Inaczej się przeziębisz.
- To ty wyglądasz na
słabowitego – zauważyłem z lekkim uśmiechem.- Ja jestem już
dorosły, lepiej poradzę sobie z ewentualnym przeziębieniem. Poza
tym, twój przyjaciel nie będzie zadowolony, jeśli nie będziesz
mógł pojawić się na jego urodzinach! A ja wolę cię odprowadzić,
żeby mieć pewność, że nic ci się nie stanie.
Kurou
spuścił na moment wzrok, a potem spojrzał na mnie swoimi wielkimi,
pełnymi
szczerości oczami. Skinął
głową i uśmiechnął się słabo, biorąc mnie za rękę.
- Znam drogę powrotną.
Chodźmy.
Korzystając
z większych kamieni, które nie były całkowicie zamoczone w
wodzie,
odnaleźliśmy dogodne
miejsce, by łatwo wydostać się ze strumyka, chociaż nie obyło
się bez pobrudzenia rąk. Znów znaleźliśmy się na poziomie lasu,
wśród wysokich drzew i robactwa, o którym starałem się nie
myśleć.
- Swoją drogą, zawsze
narażasz życie dla obcych dzieci?- zapytał w pewnym momencie
Kurou.
- Eh?- Spojrzałem na
niego, zaskoczony.- Cóż...szczerze mówiąc, nigdy nie spotkałem
się z taką sytuacją...ale myślę, że każdy na moim miejscu
postąpił by tak samo. W końcu chodzi o ludzkie życie.
- Więc gdyby zamiast
mnie, stał tam jakiś starszy mężczyzna, również byś go
zrzucił?
- Tak, myślę, że...CO?!
ZRZUCIŁ?! Przecież cię nie zrzuciłem! Gdybyś spadł tam sam, z
pewnością...!- Urwałem, kiedy Kurou zaczął się śmiać.- E?
- Tylko żartowałem –
powiedział, uśmiechając się do mnie.- Wyglądałeś na bardzo
przygnębionego, więc chciałem cię rozweselić.
- Ha?- sapnąłem.- To
było niemiłe!
- Naprawdę?
- Tak!- potwierdziłem,
stanowczo kiwnąwszy głową.
- W takim razie
przepraszam.
Westchnąłem
ciężko, przecierając dłonią czoło. Przygryzłem wargę,
uśmiechając się
coraz szerzej, aż w końcu
parsknąłem śmiechem.
- No tak...- mruknąłem,
ocierając łezkę, która zabłądziła w kąciku oka.- On też miał
takie specyficzne poczucie humoru...
- „On”?- Kurou
spojrzał na mnie pytająco.- Kogo masz myśli, Kise-san?
- Nie, nikogo.- Pokręciłem
głową.- Masz rodzeństwo, Kurou-kun?
- Uhm, nie. Mieszkam tylko
z rodzicami.
- Pewnie strasznie się o
ciebie martwią!
- Czy ja wiem...- mruknął
chłopiec.- Często wychodzę bawić się z moim przyjacielem. Raz po
raz wracam trochę poobijany, to wszystko.
- Hmm...ale jednak jesteś
strasznie blady.
- Skutecznie unikam słońca
– wyjaśnił z uśmiechem Kurou.
Zmarszczyłem
brwi, jednak nie skomentowałem tego.
Wyszliśmy
na jedną z wioskowych dróżek, prowadzącą przez pole do „głównej”
ulicy.
Słońce robiło się oraz
bardziej czerwone, chmury przybrały kolor płatków kwitnącej
wiśni. Zrobiło się odrobinę chłodniej, cykady powoli zaczęły
kończyć swój koncert. Odetchnąłem rześkim powietrzem,
rozglądając się po spokojnej okolicy. Jeden z mieszkańców
jeździł w oddali na jakiejś skomplikowanej maszynie, której
przeznaczenie było mi nieznane.
Nie
byłem przyzwyczajony do wiejskiego życia. Nie znałem się na
gotowaniu, ani
rozpalaniu ognia w piecu,
nie znałem się na rąbaniu drewna, ani uprawianiu roli. Nawet
sprzątanie szło mi kiepsko, nieporadnie.
Dlaczego
więc zdecydowałem się opuścić Tokio? Nie pamiętałem, czy
kierowały mną
tylko Jego słowa, czy
może zwyczajnie miałem dość swojej bezużyteczności. Jedyne, co
potrafiłem dobrze robić, to pozować do zdjęć. Mój talent do
sportu już dawno się wypalił. Nie miałem już ochoty grać, od
dawna nie trzymałem piłki do kosza w dłoniach, dawno nie byłem na
boisku, choćby po to, by popatrzeć na dzieciaki grające uliczną
koszykówkę.
Chyba
kierowało mną kilka powodów. Ale dlaczego akurat ta wioska?
Dlaczego nie inne
miasto? Dlaczego nie
potrafiłem zrozumieć siebie samego, swojego własnego wyboru?
Przecież coś mną musiało kierować, prawda? Dlaczego więc nie
pamiętałem tego? Dlaczego wciąż nie byłem pewny, czego tak
naprawdę chcę, wciąż nie znałem odpowiedzi na tyle nurtujących
mnie pytań.
A
wciąż pojawiały się nowe...
- Znów się zamyślasz,
Kise-san.- Usłyszałem spokojny głos.
Spojrzałem
na kroczącego obok mnie chłopca, ściskającego moją dłoń w
swoim
dziecięcym uścisku.
Patrzył na mnie swoimi ogromnymi, niebieskimi oczami, tak podobnymi
do Jego oczu.
- Wybacz – westchnąłem.-
Cieszę się, że zdążyłem na czas.
- Ja również jestem ci
wdzięczny. Rodzice też z pewnością ci podziękują.
- Nie dadzą ci kary, albo
czegoś takiego, kiedy dowiedzą się, że mogłeś...że naraziłeś
się na niebezpieczeństwo?
- Myślę, że nie –
odparł tylko.
Jeszcze
przez chwilę szliśmy w milczeniu, kiedy nagle zza rogu jednego z
domów
wyskoczyła jakaś ciemna
masa i ruszyła na nas z głośnym krzykiem. Już miałem zasłonić
swoim ciałem Kurou, kiedy okazało się, że to ja byłem jej celem
– rzuciła się na mnie, uderzając wręcz precyzyjnie w najczulsze
miejsce mężczyzny.
Jęknąłem
piskliwie, upadając na kolana i ze łzami w oczach chwytając się
za krocze.
- Zostaw Tatsumiego, ty
cholerny zboczeńcu!- krzyknęła ciemna masa, która okazała się
być zwyczajnym chłopcem o ciemnej karnacji.- Tatsu! – Chwycił
Kurou za ramiona i wpatrzył się w niego z niepokojem- Nic ci nie
jest?! Nic ci nie zrobił?! Jesteś cały?!
-
K-Kurou-kun...?- pisnąłem.
- Cicho mi tu, pedofilu!-
wrzasnął ciemnoskóry, i już chciał zamachnąć się nogą, kiedy
z opresji wybawił mnie mój mały przyjaciel.
- Zaczekaj, Aoi-kun!-
krzyknął, powstrzymując go.- Kise-san nie zrobił mi nic złego!
Uratował mnie, kiedy prawie wpadłem do rzeki!
- Co?!- Chłopiec nazwany
Aoi, spojrzał na swojego przyjaciela z przerażeniem.- Coś ty robił
nad rzeką?! Mówiłem, żebyś tam beze mnie nie łaził!
- Przepraszam,
chciałem...uhm...nieważne, po prostu nie rób mu krzywdy!
Początkowy
ból w końcu minął, mogłem wreszcie się podnieść, chociaż
stałem lekko
pochylony, podpierając
dłonie o kolana. Patrzyłem teraz z niedowierzaniem na ciemnoskórego
chłopca o granatowych włosach, stojącego obok w pewnej siebie
pozie. Mógł przypominać mi tylko jedną osobę.
- Aominecchi...?- bąknąłem
niepewnie.
- Haa?- Spojrzał na mnie
wrogo.- To jakaś obelga, czy coś w tym stylu?!
- Aoi-kun – westchnął
Kurou.- Przepraszam, Kise-san, Aoi-kun jest trochę niepoczytalny.
- Oi, Tatsu! Co to miało
znaczyć?!
- Ah, w porządku –
bąknąłem, patrząc to na jednego, to na drugiego.
Za
dobrze znałem ten widok...
- Kim jesteś?- zapytał
bezceremonialnie ciemnoskóry, rzucając mi groźne spojrzenie.
- Kise Ryouta –
mruknąłem.- Mieszkam na tamtej górze.- Wskazałem odpowiedni
kierunek.
- Oh, serio?- zdziwił się
Aoi.- Nie wiedziałem, że ktoś się tam wprowadził! Skąd jesteś?
I co robisz w takiej wiosce, jak nasza?
- Dobre pytanie...-
westchnąłem.- Jestem z Tokio. Trochę...muszę odpocząć od
zgiełku miasta.
- Ohh, rozumiem.- Aoi
pokiwał głową.- No a czego chciałeś od Tatsumiego? Jak w ogóle
na siebie wpadliście?
- Kurou-kun właśnie
łapał...
- ZGUBIŁEM SIĘ –
warknął błękitnowłosy, posyłając mi gorsze spojrzenie, niż
jego przyjaciel. Wzdrygnąłem się lekko, umilknąwszy.- Gonił mnie
wilk i trafiłem na rzekę, Kise-san właśnie zbierał grzyby w
pobliżu i, widząc, że spadam, szybko skoczył za mną i mnie
uratował.
Nie
wiedziałem, czy pochwalić go za to kłamstwo, czy potępić.
Jedyne, czego byłem
pewien to to, że
zbieranie grzybów w środku lata było przesadą.
- Eh?!
Serio?!- Aoi patrzył teraz na mnie z podziwem.- Ale extra!
Jesteś jakimś superbohaterem?!
- Yyy...nie, nie sądzę...
- Dziękuję, Kise-san, ja
i Aoi-kun wrócimy do domu razem – przerwał mi Kurou, biorąc
ciemnoskórego chłopca za rękę i ciągnąc go za sobą.- Życzymy
miłego wieczora!
- Etto...- Patrzyłem za
nimi niepewnie, nie mając pojęcia, co zrobić. Iść za nimi, czy
wracać do siebie?
Wygrała
jednak świadomość, że pozostawiłem otwarty dom. Mimo wszystko
nie
chciałem, by ktoś mi go
zdemolował, czy wyniósł wszystkie meble...
Wracając
szybkim krokiem przez ciemniejącą powoli wioskę, myślałem o tym,
co mnie
dziś spotkało. Myślałem,
że wprowadzając się na wieś, moje życie stanie się nudne i
monotonne, tymczasem jednego dnia poznałem dwóch chłopców
wyglądających jak anioł i demon, których najwyraźniej różniło
wszystko, prawie zginąłem, pobrudziłem się jak nigdy dotąd i do
tego przemokłem do tego stopnia, że chyba jednak się przeziębię...
***
Następnego dnia na
szczęście czułem się dobrze. Nie miałem ani kataru, ani bólu
głowy, który często towarzyszył mi przy przeziębieniu. Widać,
że moje chińskie zupki i puszki konserwowe robiły swoje –
uodporniłem się na wszelkie choroby.
Po obiedzie, na który
składał się makaron z paczki z sosem z paczki i do tego dwie
skibki świeżego chleba ( te, wyjątkowo, nie z paczki ),
postanowiłem trochę posprzątać. Choć minął ponad tydzień od
mojej przeprowadzki, w korytarzu wciąż stało kilka
nierozpakowanych kartonów.
Nie miałem pojęcia, co
powinienem zrobić z moim starym strojem z klubu koszykówki Liceum
Kaijou. Z jednej strony była to rzecz niepotrzebna i mogłem ją
wyrzucić, z drugiej zaś miałem do niej delikatny sentyment, jako
że była swoistą pamiątką. Jednak żal było trzymać ją ciągle
ściśniętą w kartonie, wraz z albumami pełnymi zdjęć ze
wszystkich szkół, które ukończyłem, najciekawszymi gazetami, do
których pozowałem i kilkoma drobnymi upominkami od dziewczyn,
których już nie pamiętałem.
Siedziałem przed
kartonem od dobrych kilkunastu minut, wciąż wpatrując się w białą
siódemkę, nie mogąc podjąć żadnej decyzji. Sam nie wiedziałem,
dlaczego nie zostawiłem tego stroju w mieszkaniu w Tokio...
Właśnie miałem sięgnąć
po album, by po raz kolejny przejrzeć jego zdjęcia, kiedy
usłyszałem głośne pukanie drewna o drewno.
Spojrzałem na drzwi,
przełykając ślinę. Westchnąłem cicho, po czym wstałem i
podszedłem do nich, by otworzyć.
- Wiesz, puka się zwykle
dłońmi – mruknąłem, patrząc na patyk trzymany w dłoniach
ciemnoskórego chłopca, który uderzał nim rytmicznie o drzwi. Tuż
za Aoim stał Kurou, uśmiechając się lekko.
- Dzień dobry, Kise-san.
- Dzień dobry, Kurou-kun.
- Przyszliśmy sprawdzić,
czy nie sprawiasz kłopotów!- oznajmił Aoi, bezceremonialnie
przekraczając próg mojego domu i wchodząc do środka, wciąż z
badylem w ręce.
- Przepraszam za najście
– powiedział grzecznie Kurou, po czym również wszedł.
Westchnąłem
ciężko, zamykając drzwi. Dzieciaki ze wsi miały taki dziwny
zwyczaj, że
wchodziły do mojego domu
bez pozwolenia. Kiedy miałem humor, było to nawet zabawne i
pozwalałem na to, ale dziś...
- Uoo!- Aoi podbiegł do
kartonów i zajrzał do nich z błyskiem w oku.- T-to prawdziwy strój
koszykarski, prawda?!
- Ehm...nie do końca –
mruknąłem, podchodząc do chłopców.- To tylko szkolny strój.
- Ka...- Aoi uniósł
koszulkę i przekręcił głowę w bok, odczytując znaki.-
Ka...i...jou? Kaijou?
- Tak. To liceum do
którego chodziłem – wyjaśniłem.
- O rany! Grałeś w
koszykówkę, Kise?!
- Tak, grałem –
powiedziałem cicho, uśmiechając się słabo.
Koniec
końców, tamte świetlne czasy już dawno minęły. Nie utrzymywałem
kontaktu z
żadnym z moich senpaiów
i kouhaiów, właściwie urwał się również kontakt z dawnymi
przyjaciółmi z Teikou.
To
takie dziwne uczucie, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że w
gruncie rzeczy najlepszym przyjacielem okazał się Midorimacchi,
który jako jedyny ze wszystkich co roku przesyła mi życzenia
świąteczne…
- Na jakiej pozycji
grałeś?- zapytał ożywiony Aoi.
- Niski skrzydłowy –
odparłem, kucając obok chłopca, który zaczął dalej szperać w
kartonie.- Uhm… wiesz, co to jest prywatność?
- O jaa, jesteś
modelem?!- wykrzyknął, unosząc jedną z gazet, na okładce której
prezentowało się moje dawne, roześmiane ja.
- Byłem. Jako nastolatek,
potem trochę student. Zacząłem też pracę jako model, ale
zrezygnowałem.
- Woow, masz tu pełno
różnych rzeczy!- Aoi wyciągnął duży album i otworzył go na
losowej stronie.- O jaa, ale wielkie cycki!
- Dobra, dobra, koniec tej
samowolki, drogi paniczu – westchnąłem, zabierając album i
kładąc go z powrotem do kartonu.
- Kto to był?
- Moja menedżerka z
gimnazjum. Po co w ogóle tu przyszliście, nie macie… uhm,
Kurou-kun?- Spojrzałem na błękitnowłosego chłopca, który zaczął
rozkładać wokół siebie moją skromną kolekcję figurek z
Kinder-niespodzianek, które zbierałem jako dziecko.- Widzę, że ty
również nie bardzo przejmujesz się prywatnością innych…
- Czy mogę tę sobie
zabrać?- zapytał, unosząc figurkę przedstawiającą tygryska z
piłką do koszykówki.
- Ta jest najlepsza! W
życiu ci jej nie dam!
- Hmm… w takim razie,
czy możesz się na chwilę odwrócić?
- Eh? Po co?- bąknąłem
niepewnie.
- Niepostrzeżenie wsunę
ją do kieszeni, także nie zorientujesz się, że ją…
- Ok, wystarczy tego
dobrego!- zdenerwowałem się, zabierając mu figurki i wrzucając
wszystkie do kartonu.- Nie dość, że nie szanujesz mojej
prywatności, to jeszcze bezczelnie próbujesz mnie okraść!
Chwyciłem go pod pachy i
przeniosłem na kilka kroków od kartonów. To samo zrobiłem z jego
ciemnoskórym przyjacielem, który na dobre się rozbestwił i zaczął
przymierzać mój koszykarski strój.
- Rany, waszą dwójkę
ciężej upilnować, niż całą zgraję waszych kolegów i
koleżanek, którzy czasem tu wpadają…- westchnąłem.
- Głodny jestem, zjadłbym
coś – oznajmił Aoi, kompletnie mnie ignorując.- Kise, masz coś
dobrego?
- Nie umiem gotować, więc
nie licz na nic – mruknąłem.
- To czym ty się żywisz,
Kise-san?- zapytał Kurou, patrząc na mnie jeszcze większymi oczami
niż zwykle.
- Słuchajcie, nie mam
pojęcia, po co tu przyszliście, ale jeśli chcecie mnie zamęczyć
na śmierć pytaniami i grzebaniem w moich rzeczach…
- Chcieliśmy, żebyś
poszedł z nami jutro na festiwal!- powiedział Aoi, szczerząc się
do mnie.- Będzie mnóstwo fajerwerków i mnóstwo pysznego jedzenia!
- Festiwal? Jaki festiwal?
- Co roku go urządzamy –
wyjaśnił Kurou.- Nie jest on związany z żadnym świętem, to po
prostu zwykła tradycja naszej wioski. Pomyśleliśmy z Aoi-kunem, że
fajnie by było wybrać się na niego właśnie z tobą.
- Cóż, miło mi.-
Uśmiechnąłem się do nich, czując, że humor odrobinę mi się
poprawił.- W takim razie z przyjemnością pójdę. O której się
zaczyna? I gdzie się odbywa? Przy tej świątyni z posągiem bez
głowy?
- Tak, właśnie tam,
zaczyna się o 20:00, bo wtedy robi się powoli ciemno – odparł
Aoi, poprawiając na sobie sukienkę, którą była moja koszulka z
Kaijou.- Patrz, Tatsu! Jestem koszykarzem z prawdziwego zdarzenia!
- Niesamowite, Aoi-kun –
mruknął Kurou, który jakimś cudem znów znalazł się przy
kartonach i już sięgał dłonią do jednego z nich.
- O nie, nie, nie, faul,
niebieski bez numerka!- powiedziałem głośno, wskazując na Kurou,
który spojrzał na mnie, zaskoczony.- Nie przekraczamy bezpiecznej
strefy, czyli tej.- To mówiąc zabrałem badyl, który wniósł Aoi,
i położyłem go między kartonami, a resztą wolnej przestrzeni
korytarzyka. Znów przeniosłem Kurou na odległość kilku kroków.
- Kise-san, zastanawiam
się, czy powinienem oskarżyć cię o molestowanie seksualne –
powiedział z powagą chłopiec.
Westchnąłem ciężko,
przecierając twarz dłońmi. Wyglądało na to, że moje życie w
tej wiosce będzie jeszcze gorsze niż w Tokio…
- Właśnie miałem zamiar
wziąć się za porządki, nie możecie przyjść jutro?- zapytałem.
- Nie możemy przekroczyć
bezpiecznej strefy – zauważył zdecydowanie zbyt mądrze Kurou,
kierując kroki do kuchni.- Czy mogę napić się wody?
- Ja też chcę!- Aoi
ruszył za nim biegiem, przewracając się już po kilku krokach, gdy
nadepnął za dużą koszulkę. Stęknął głośno, podniósł się,
otrzepał i – nie mogłem w to uwierzyć – podkasał bluzkę jak
sukienkę, opuszkami palców, i pobiegł dalej.
- Nie sięgnę do szafki –
usłyszałem głos Kurou, pełen wyrzutu.
Wszedłem do kuchni i bez
słowa wyciągnąłem z górnej szafki dwie szklanki. Otworzyłem
lodówkę, chwyciłem kartonik mleka i napełniłem je nim. Podałem
chłopcom i przez chwilę obserwowałem, jak obaj piją łapczywie,
trzymając szklankę obiema rączkami. Uśmiechnąłem się lekko na
ten widok.
Ciekawe, czy sam kiedyś
będę miał dzieci? Patrząc na moje obecne życie, raczej się na
to nie zanosiło, choć przydałaby mi się chociaż żona. Albo
jakakolwiek pomoc domowa, która od czasu do czasu ugotowałaby mi
coś bardziej jadalnego niż to, czym żywiłem się do tej pory.
- Dziękuję –
powiedzieli jednocześnie Kurou i Aoi, oddając puste szklanki.
- Kise, masz piłkę do
kosza?
- Hmm…- Zastanowiłem
się, odkładając naczynia do zlewu.- Gdzieś pewnie mam… a co,
chcesz pograć?
- Tak! Co powiesz na 1on1?
- Chyba nie mówisz
poważnie – westchnąłem.- Poza tym, nie macie tutaj boiska,
prawda?
- Nie, ale można zrobić
obręcz z patyków i liny i zawiesić na drzewie!- odparł Aoi,
biorąc się pod boki.- No weź, chcę się zmierzyć z prawdziwym
koszykarzem!
- Ale ja nie jestem
prawdziwym koszykarzem, grałem tylko w szkole.
- To nic, no! Kise, no
chodź~ - jęczał Aoi, ciągnąc mnie za rękę. Spojrzałem na jego
małą dłoń, która nie była w stanie nawet objąć mojej.- Noo,
zagrajmy 1on1! Chociaż raz!
Przygryzłem wargę,
odwracając wzrok. Ile razy słyszałem te słowa z własnych ust,
ile razy czułem w sercu to niecierpliwe oczekiwanie na krótkie „no
dobra”.
Ile razy usłyszałem
odmowę…
- Ale tylko raz –
westchnąłem.
- Hurra!- Aoi podskoczył
radośnie i podbiegł do drzwi kuchni.- To gdzie może być piłka? W
kartonie?
- Tak, pewnie w którymś
z tych większych, są w salonie, ale… ale nie rób mi bałaganu!-
uniosłem głos, gdy Aoi wybiegł z kuchni, nim skończyłem mówić.-
Rany, czy on zawsze jest taki… nadpobudliwy?
- Kise-san, nie wiesz, że
wszystkie dzieci są takie energiczne?- zapytał Kurou.
- … Wszystkie, prócz
ciebie, tak?- mruknąłem, jednak mój mały przyjaciel wyszedł już
z kuchni.
Aoi zdołał odszukać
piłkę do kosza w odmętach wszystkich innych staroci. Stara, nieco
zakurzona, ale wciąż zdolna do użytku, przywoływała mnóstwo
wspomnień – tych ze szkolnej sali gimnastycznej, jak również
ulicznego boiska nieopodal mojego domu, na którym samotnie
trenowałem rzuty.
Wyszliśmy na zewnątrz,
na gorące słońce, którego rozbestwione promienie prażyły całą
okolicę. Nie miałem jeszcze okazji do przywrócenia czystości na
podwórzu, dlatego kamienne podłoże było wciąż usypane piaskiem,
który przywiały wiatry. Mimo to piłka odbijała się od niego,
wydając z siebie charakterystyczny dźwięk.
- To co z koszem?-
mruknąłem, patrząc jak Aoi, z szerokim uśmiechem na buzi, odbija
piłkę od prawej do lewej dłoni.
- Dla ciebie kosz będzie
tutaj!- zawołał, podbiegając do drzewa i wskazując jedną z
wyższych gałęzi.- A dla mnie koszem będzie Tatsu!
- To niesprawiedliwe –
zauważyłem, obserwując jak Kurou wyciąga przed siebie ręce,
łącząc dłonie i tym sposobem tworząc imitację kosza.- Ja mam
doskakiwać, a tobie wystarczy podejść do Kurou-kuna i po prostu
wrzucić piłkę?
- Nie martw się, dam ci
fory!
Spojrzałem na niego
tępo, zastanawiając się, czy żartuje sobie ze mnie, czy mówił
to poważnie. Wyglądało na to, że jednak to drugie…
Westchnąłem głośno,
podchodząc bliżej niego i odgarniając do tyłu włosy.
- No dobra, miejmy to z
głowy – mruknąłem.
- Hehe!- Aoi zaśmiał się
zadziornie i stanął na lekko ugiętych nogach, odbijając piłkę
prawą dłonią. Również przykucnąłem, obserwując go bez
większego skupienia. Dziwnie się czułem, stojąc naprzeciwko
dziecka wyglądającego jak chłopak, którego grę kiedyś
podziwiałem, mając zamiar stoczyć z nim 1on1 przed starym domem w
nieznanej nikomu wiosce, gdzie kibicami mogły być co najwyżej
otaczające nas drzewa.
A koszem mojego
przeciwnika było drugie dziecko.
Aoi ruszył najpierw na
prawo, później szybko skręcając w lewo, jednak wystarczyła
połowa mojego kroku, bym zablokował go i odebrał mu piłkę.
Odbiłem ją dwa razy od ziemi, po czym, nie ruszając się nawet o
centymetr, rzuciłem ją w drzewo, którego gałąź była moim
koszem. Piłka odbiła się od niej lekko.
- No, no, całkiem
nieźle!- zawołał Aoi, zabierając piłkę i znów stając
naprzeciwko mnie. Zupełnie niespodziewanie ruszył ostro w prawo i,
bez wymijania mnie, rzucił piłką… w kierunku lasu.
Ale trafił do „kosza”.
Bo owy „kosz”
podbiegł do miejsca, w którym leciała piłka i uniósł ręce, by
ta przeleciała przez nie jak cyrkowy lew przez płonącą obręcz.
- Ej, co to ma znaczyć?!-
wykrzyknąłem.
- Hehe, no przyznaj, że
niezły ze mnie koszykarz!- powiedział Aoi, wypinając dumnie pierś.
- Akurat ci to powiem!
Kurou-kun, co to miało być?!
- No co, przecież
trafiłem!- oburzył się ciemnoskóry.
- Tak, bo Kurou-kun się
poruszył!- burknąłem.- Podczas gdy na PRAWDZIWYM boisku kosz nie
pójdzie tam, gdzie rzucisz piłkę! Więc nie oszukuj!
- Przesadzasz, lepiej
bierz piłkę, i zrewanżuj się mi!
- Tsk.- Skrzywiłem się,
zdenerwowany, idąc po piłkę leżącą w krzakach, i tupiąc przy
tym nogami jak obrażone dziecko.
Pora pokazać im, jak
naprawdę gra się w kosza!
Stanąłem przed nim na
ugiętych lekko nogach, patrząc uważnie w jego oczy, odbijając
piłkę prawą dłonią.
- Hyhyhy, w końcu grasz
na poważnie, blondasku!- zaśmiał się Aoi.
- Nie nazywaj mnie
blondaskiem, murzynku!
- Eh?! Nie nazywaj mnie
murzynkiem!
Spojrzałem szybko w
lewo, nabierając tym samym chłopca, który natychmiast ruszył w
tamtą stronę, wyminąłem go szybko z prawej strony i, zaraz po
dwutakcie, skoczyłem do mojej gałęzi, wykonując piękny wsad.
Wylądowałem na ziemi z
gracją, wyprostowałem się i spojrzałem na mojego przeciwnika z
wyższością, uśmiechając się zwycięsko. Aoi wpatrywał się we
mnie z rozdziawioną buzią i wytrzeszczonymi oczami, nawet Kurou
miał lekko rozchylone usta.
- Uoooou, to było
ekstra!- zawołał Aoi, jego oczy rozbłysły dziką radością.
- Hmpf! Bułka z masłem.-
Przeczesałem dłonią włosy, żałując przez krótki moment, że
nie mam okularów jak Midorimacchi, które mógłbym poprawić z taką
wyniosłością, jak on.- Jest o sto lat za wcześnie, żebyś mógł
mnie pokonać, czekoladowy brzdącu!
- Zaraz zobaczymy!-
zaśmiał się Aoi, biorąc piłkę.
Cofnąłem się szybko
kilka kroków, znów przybierając pozycję. Patrzyłem uważnie, jak
chłopiec kozłuje piłkę najpierw z prawej strony, potem z lewej, i
znów z prawej. Już chciałem zrobić krok do przodu i odebrać mu
ją, kiedy Aoi niespodziewanie…
Przeturlał piłkę
między moimi nogami. Odwróciłem się szybko, i zobaczyłem kolejne
„niesamowite zagranie”, tym razem w wykonaniu Pana Kosza –
postąpił dwa kroki do przodu, kucnął i, nierozłączając dłoni,
podważył nimi lekko piłkę, by ta mogła przeskoczyć przez
„obręcz”.
Jęknąłem
cierpiętniczo, kucając bez sił i kryjąc twarz w ramionach.
- Hahaha, i co ty na to?!
Zatkało kakao, he?!- zawołał radośnie Aoi.- Nie jestem gorszy od
zawodowego koszykarza!
Przygryzłem wargę,
próbując zatrzymać uśmiech, ale nie potrafiłem tego zrobić. Po
chwili zacząłem chichotać cicho, niepowstrzymanie, aż w końcu
śmiałem się tak radośnie, jak dziecko, jak Aoi, stojący przede
mną i szerzący się do mnie, tak beztrosko, jakbym nie miał
żadnych problemów, jakbym nigdy nie miał złamanego serca, jakbym
wcale nie przejmował się tym, że kocham kogoś, kto nieodwzajemnia
moich uczuć.
- Eh? Kise, dlaczego
płaczesz?- usłyszałem zaskoczone pytanie murzynka.
Powoli przestawałem się
śmiać, dopóki nie umilkłem zupełnie. Pociągnąłem nosem,
wycierając wierzchem dłoni mokre policzki, koniuszkami palców
wycierając kąciki oczu. Westchnąłem głośno.
- Przepraszam –
mruknąłem.- Coś mi wpadło do oka.
- Uaa, ale kłamczuch~ Aoi
uśmiechnął się złośliwie.- No dobra, nie ma innego wyjścia!
Jak coś „wpada do oka” to przychodzi kto, Tatsu?
- Mama?
- Nie, głąbie!
Łaskotkowy Potwór! Ataaak!- Z tym krzykiem na ustach nagle rzucił
się na mnie i zaczął łaskotać mnie po całym ciele.
- Nie! Aoi-kun!-
parsknąłem śmiechem, próbując objąć się ramionami i obronić
przed drobnymi rączkami chłopca.- Nie, błagam, tylko nie łaskotki!
M-mam naprawdę czułe … Hahaha!
Aoi śmiał się jak
opętany, widać było, że świetnie się bawi, znęcając się nad
starszym. W końcu udało mi się złapać go i objąć mocno,
przytrzymując jego ramiona. Odetchnąłem głęboko, uspokajając
się.
- Starczy, Aoi-kun –
westchnąłem ze śmiechem.- Dziękuję, już wypadło…
- Do usług! Hehe!- Aoi
uciekł z moich objęć i wyszczerzył się do mnie.- Chyba zostawimy
nasze 1on1 na później, skoro tak cię wzruszają wspomnienia.
- Jasne…- Uśmiechnąłem
się, wstając i ponownie przecierając oczy.- Jesteście dwójką
małych oszustów i na pewno więcej z wami nie zagram!
- Tylko tak mówisz, ale
tak naprawdę to lubisz nas!
- Ani trochę!-
powiedziałem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i patrząc na
niego z góry.
- O ja! To chyba już pora
podwieczorku, co?- zapytał Aoi, zasłaniając oczy ramieniem i
spoglądając na słońce.- Chodźmy, Tatsu, mama robi dzisiaj deser
z galaretką! Kise, przyjdziemy po ciebie jutro wieczorem, więc
czekaj na nas!
- Eh? Ah, jasne…-
Pomachałem mu, patrząc jak odbiega.
Kurou podszedł do mnie z
piłką i podał mi ją.
- Chyba nie ma zamiaru za
tobą poczekać, co?- westchnąłem, kucając przed nim.
- Jest uzależniony od
galaretki – wyjaśnił Kurou.- Kise-san?
- Mmm?- Przekrzywiłem
lekko głowę, uśmiechając się do niego.
- Tęsknisz za czymś, co
zostawiłeś w Tokio?
- Eh?
- Tak pomyślałem, kiedy
zacząłeś płakać.- Kurou patrzył na mnie z powagą, ale i pewnym
smutkiem w swoich dużych, niebieskich oczach.- Zostawiłeś tam coś?
- Uhm…- Przygryzłem
wargę, zastanawiając się, jak mam mu odpowiedzieć.
- Bo chyba nie uciekłeś
od tego, prawda?- zapytał.
Przetarłem dłonią
twarz, czując coraz większy szacunek dla jego spostrzegawczości i
trafnych domysłów.
- Jesteś jeszcze za mały,
żeby rozumieć pewne rzeczy – powiedziałem cicho.- Czasami po
prostu… bywa w życiu tak, że ciężko jest się z czymś uporać.
I taka… ucieczka… pomaga. Pozwala człowiekowi ochłonąć,
wyciągnąć pewne wnioski, czasem również dodaje odwagi, by stawić
czoła jego problemom.
- Uważasz, że jest
dobrym rozwiązaniem?
- Cóż…- westchnąłem.-
Czasem tak, czasem nie…
- A w tym przypadku?
- Nie wiem – przyznałem
cicho po krótkiej chwili milczenia.
- Nie zastanawiałeś się,
co się stanie, jeśli przestaniesz uciekać, ale będzie już za
późno?
- Za późno?- Spojrzałem
na niego, nie rozumiejąc.
- Czas płynie
nieprzerwanie, Kise-san. Nic nie pozostaje na długo takie, jakie
było na początku, kiedy się je zostawiło. Nie wiem, z czym nie
potrafiłeś się uporać, przed czym uciekłeś, ani za czym
tęsknisz… ale czy warto było to zostawić?
Zagryzłem wargę,
starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Myśl, że
mówi mi to właśnie Kurou, chłopiec o błękitnych włosach i
dużych, niebieskich oczach, o specyficznym charakterze, poważnym,
kryjącym swoje emocje wewnątrz… to wszystko sprawiało, że
jeszcze ciężej było mi mówić.
- To osoba – szepnąłem,
uśmiechając się słabo.- Nie tęsknię za czymś, lecz za kimś. Z
kim przyjaźniłem się bardzo długo. Chociaż… mam wrażenie, że
nie tylko ją zostawiłem. Samego siebie również. W pewnym stopniu.
- Kochasz tę osobę?-
zapytał cicho Kurou.
Skinąłem głową.
- Bardzo, bardzo mocno.
Ale ona mnie nie – dodałem, kiedy chłopiec ponownie otwierał
usta.- Ta osoba… kocham ją już od dawna, ale kiedy odważyłem
się, by jej to powiedzieć…- Zagryzłem wargę.- Odparła, że to
niemożliwe. Że nie odwzajemnia tego… i że jej przykro.
- I wtedy uciekłeś?
- Tak – szepnąłem.-
Myślałem, że jeśli znajdę się setki kilometrów od niej, kiedy
nie będę widywał tej osoby, rozmawiał z nią… że może wtedy
to uczucie zniknie.
- To niemożliwe –
powiedział Kurou, jakby zaskoczony.- Jeśli kochałeś tę osobę
tak długo, to znaczy, że to szczere uczucie! Będzie w tobie do
końca życia! Kiedy mama rodzi dziecko, nie kocha go tak długo,
póki ono się wyprowadzi, tylko bez względu na wszystko, do końca
życia, a nawet jeszcze dłużej. Na tym właśnie polega miłość,
prawda?
- Nie wiem – mruknąłem.-
Nie wiem, czy można tak na to patrzeć… Życie to nie jest jedna z
bajek, czy książek, czasem rzeczywistość okazuje się być inna,
niż tłumaczą nam to rodzice. Jesteś jeszcze mały, Kurou-kun…
- To nie jest kwestia
wieku.- Chłopiec pokręcił głową.- Nieważne, czy człowiek ma
siedem lat, trzydzieści, czy osiemdziesiąt. Zawsze będzie kochał,
tęsknił, cierpiał i nienawidził tak samo, jak reszta. Jedyna
zależność, jaka istnieje, jeśli chodzi o wiek, to sposób, w jaki
radzimy sobie z tymi uczuciami. Ty, Kise-san, dla przykładu,
uciekłeś. Ale czy jesteś pewien tego, że chcesz zapomnieć o
miłości, którą darzyłeś kogoś tak długo? Jesteś pewien, że
nie przysporzysz cierpienia sobie i tej drugiej osobie? Gdybym uciekł
od Aoi-kuna i starał się zapomnieć o naszej przyjaźni, na pewno w
moim sercu zrodziłaby się pustka. I w jego na pewno też, ponieważ
to nie ma znaczenia, czy on mnie lubi, czy nie. On stanowi część
mojego życia, a ja część jego. Razem dopełniamy je. Dlaczego
więc odrywasz kawałki swojego życia, Kise-san?
- Kuroucchi…- szepnąłem,
uśmiechając się przez łzy.- Jesteś stanowczo zbyt mądrym
chłopcem…
- Mówię tylko w jaki
sposób postrzegam pewne rzeczy.- Kuroucchi wzruszył lekko
ramionami.
- Wiesz… bardzo
przypominasz mi osobę, którą kocham… ej, nie odsuwaj się,
przecież ci nic nie zrobię!- krzyknąłem, kiedy Kuroucchi cofnął
się dwa kroki, patrząc na mnie sceptycznie.- Rany…- westchnąłem
ciężko, po czym uśmiechnąłem się i pogłaskałem chłopca po
włosach.- Dziękuję ci, Kuroucchi.
- Wrócisz do niej?
- Jeszcze nad tym pomyślę.
Dzięki tobie mam naprawdę sporo do przemyślenia.
- Możesz jechać po nią
i wrócić tutaj, jeśli ci się u nas spodobało.- Kuroucchi
uśmiechnął się lekko. Roześmiałem się, wstając i podnosząc
piłkę.
- Lepiej idź za
Aoi-kunem, bo zje twoją porcję deseru z galaretką.
- I tak zawsze mu ją
odkładam – powiedział Kuroucchi, ruszając wzdłuż ścieżki
prowadzącej do miasta.- Na tym polega przyjaźń.
***
To był pierwszy raz,
kiedy tak bardzo żałowałem, że w całym moim życiu jeszcze nigdy
nie kupiłem sobie yukaty.
Po południu wybrałem
się do wioski, by przejść nieliczne sklepy w poszukiwaniu
odpowiedniego stroju na festiwal, jednak, jak informowała mnie każda
podchodząca pod osiemdziesiątkę ekspedientka – żadnego takowego
w asortymencie swojego sklepu nie posiadała.
Szczęście uśmiechnęło
się do mnie, kiedy w drodze powrotnej spotkałem mojego, nie tak
znów bliskiego „sąsiada”, któremu z wozu odpadła tylna belka,
przez co wiezione przez niego w skrzyniach świeżo złowione ryby,
wylądowały na ziemi. Pomogłem mu je zbierać i ustawić z powrotem
na wóz, zaproponowałem też, że usiądę za skrzyniami i
przypilnuję, by nie spadły ponownie.
W zamian za okazaną
dobroć, kiedy dojechaliśmy do domu rybaka, a gromadka jego córeczek
wydeptała moje stopy, domagając się buziaczków od przystojnego
sąsiada, poczciwa jego żona, usłyszawszy o problemie, z którym
się borykałem, zaproponowała, że pożyczą mi yukatę ich syna,
który obecnie przebywał w pobliskim mieście, lecząc pochorowanych
starców.
Tak więc do domu
wróciłem z uśmiechem na twarzy, niosąc w torbie prostą granatową
yukatę w szare paski, w sam raz na mnie, oraz kilka oporządzonych
przez rybaka makreli. Miałem zamiar wyszperać moją, do tej pory,
bezużyteczną komórkę i znaleźć gdzieś zasięg, by móc
skorzystać z Internetu i poszukać jakiegoś przepisu – nie mogłem
przecież zmarnować tak hojnego daru, po prostu piekąc je, zupełnie
bez niczego, nad ogniem z kuchenki gazowej.
Nie mogłem doczekać się
chwili, kiedy Aoi i Kuroucchi po mnie przyjdą, chciałem pochwalić
się swoim pięknym wyglądem, choć musiałem nieco ich oszukać,
używając kremów – leżąc na futonie i myśląc nad słowami
Kuroucchiego, przepłakałem prawie całą noc, przeklinając ciszę
i wszechobecną pustkę panującą w domu, przez co rano przywitała
mnie w lustrze twarz z wielkimi sińcami pod oczami.
Ale kiedy w końcu się
zjawili, tryskałem radością i energią, uśmiechałem się
szeroko, czując jak nastoletni ja, podekscytowany perspektywą
spędzenia czasu z Aominecchim na 1on1, albo grą z Kurokocchim i
Kagamicchim, Midorimacchim i Akashicchim, a nawet Murasakibarcchim.
- I co? Co sądzicie o
moim stroju?- zapytałem, okręcając się wokół własnej osi.
Aoi, stojący w
towarzystwie Kuroucchiego przed moim gankiem, przekręcił w
zamyśleniu głową.
- Hmm… Wyglądasz jak
braciszek Sakaki.
- Braciszek Sakaki to syn
rybaka, tak?
- No tak.
- To właśnie jest jego
yukata – wyjaśniłem, oglądając się z uśmiechem.- Jego mama
była tak dobra i pożyczyła mi ją na festiwal!
- Byłoby ci ładniej w
jasnych kolorach, Kise-san – stwierdził Kurou.
- Taa, w ogóle jakoś
dziwnie leży na tobie ta yukata…- mruknął Aoi.
- Nie znacie się,
wstrętne łobuziaki!- burknąłem, nadymając policzki i biorąc się
pod boki.- A wy co na sobie macie? Co mają znaczyć te krótkie
spodenki i zabójczo niemodne koszulki? To, według was, jest
tradycyjny japoński strój, który zakłada się na takie okazje?!
- Jesteśmy tylko dziećmi,
możemy ubierać co chcemy – odparł Aoi, dłubiąc palcem w nosie.
- Nie rób takich ohydnych
rzeczy, Aominecchi!- wyrwało mi się.
- Co znaczy to całe
„Aominecchi”?- zapytał murzynek, wycierając dłoń w spodnie.
- Eh, nic, przejęzyczyłem
się – westchnąłem, machnąwszy dłonią.
Zamknąłem drzwi na
klucz, poczym schowałem go do specjalnej kieszonki pod pasem i
zszedłem z ganka.
- Chodźmy, dzieciaki!-
powiedziałem.
- Jakiś taki dzisiaj
radosny jesteś – zauważył Aoi, podając mi dłoń. Spojrzałem
na niego morderczo, biorąc Kuroucchiego za rękę.
- Ty, Aoi-kun, stań po
tej stronie – rozkazałem, ciągnąc go lekko za kołnierzyk
koszulki. Chwyciłem jego dłoń, tę czystą, po czym we trójkę
ruszyliśmy drogą prowadzącą ku wiosce.
Już z daleka, zanim
dotarliśmy do świątyni, słychać było głośne uderzenia o bębny
i gwar rozmów. Rozglądałem się wokół siebie, zauroczony,
przyglądając kolorowym lampionom wiszącym nad naszymi głowami,
bogato zastawionym straganom z jedzeniem i tradycyjnym atrakcjom, ku
którym Aoi wręcz wyrywał się jak wygłodniały szczeniak.
- Chodźmy tam, Kise! Chcę
złowić rybkę! Proszę, proszę!
- Spokojnie, Aoi-kun –
westchnąłem.- No dobrze, idź ją złowić razem z Kuroucchim, a ja
przejdę się zobaczyć te śliczne maski, o tam…
- Eh? Ale jak to?- Aoi
spojrzał na mnie, zdziwiony.- No a kto za mnie zapłaci?
Poczułem, że pęka mi
żyłka na czole.
- Nie wziąłeś
pieniędzy, Aoi-kun?
- Pewnie, że nie,
przecież ja nawet żadnych nie mam! Mam siedem lat…
- Właśnie po to cię
zaprosiliśmy, Kise-san – dobił mnie Kuroucchi ze szczerością w
oczach.
- Mam za was płacić?-
sapnąłem, opadając z sił.
- Co w tym złego,
przecież jesteśmy dziećmi – zauważył Aoi.
- Ale nawet nie moimi!
- No dobra, no to…- Aoi
spojrzał na Kuroucchiego, a potem znowu na mnie.- Możemy iść
złowić rybkę, tatusiu?
- NIE ADOPTUJ SIEBIE W
MOIM IMIENIU – wycedziłem.- Dobra, zrobimy inaczej… Możecie
wybrać sobie po dwie atrakcje i jednym posiłku, niech będzie,
stracę na was… A potem kupimy fajerwerki i pójdziemy je
wystrzelić, tak?
- Uhh…- Aoi zmarszczył
brwi, rozglądając się, westchnął przeciągle, a na koniec jęknął
cierpiętniczo.- No dobra.
- Nie narzekaj, ciesz się,
że w ogóle zgodziłem się cokolwiek ci kupić – mruknąłem, a
widząc, że Kuroucchi unosi rękę, uśmiechnąłem się do niego.-
O co chodzi, Kuroucchi?
- Chciałbym oddać moje
dwie atrakcje Aoi-kunowi – powiedział z powagą.
- Eh?! Jesteś pewien?!-
wykrzyknąłem.- Nie musisz się tak poświęcać w imię przyjaźni…!
- W porządku, Kise-san,
ja po prostu nie przepadam za takimi grami – wyjaśnił chłopiec.
- Oh… no dobrze –
bąknąłem.
- Super, więcej dla mnie!
Westchnąłem cicho, znów
biorąc za rękę Kuroucchiego, ponieważ Aoi już zerwał się
biegiem, by stanąć w kolejce.
Wieczór upływał nam w
całkiem sympatycznej atmosferze. Wydawszy pieniądze na dwie kolejki
łowienia złotej rybki ( obie zakończone niepowodzeniem ) i cztery
kolejki strzelania ze strzelby do ruchomych kaczek ( trzy zakończone
niepowiedzeniem, czwarta – moja – sukcesem, choć i tak wygraną,
w postaci pluszowego raka, oddałem murzynkowi ), poznałem nieco
bliżej moich sąsiadów oraz ładną, młodą nauczycielkę
plastyki, miałem również okazję wysłuchać cichutkiego wyznania
miłości, które wyszeptała mi do ucha czteroletnia, urocza,
piegowata córeczka rybaka. Po tym, jak jej tata przybiegł mi na
ratunek i zabrał małą do jej starszych sióstr, wróciłem do
moich tymczasowych „synków”, którzy siedzieli na ławce,
podziwiając zabawkę.
- Kupiłem fajerwerki –
poinformowałem, unosząc siateczkę z niedużym pudełkiem.- I
prezent dla Kuroucchiego – dodałem, podając chłopcu białą,
ozdobną maskę, której nie tak dawno przyglądał się intensywnie.
- To dla mnie?- zapytał,
zaskoczony.
- No jasne!- odparłem z
uśmiechem.- Skoro Aoi coś dostał, to tobie tym bardziej się
należy.
- Jak to „tym
bardziej”?- burknął murzynek.- Nie faworuzuzy... zuwuj swoich
dzieci!
- Podoba ci się?-
zapytałem Kuroucchiego, obrzucając ciemnoskórego chłopca
sceptycznym spojrzeniem.
- Tak… - szepnął
błękitnowłosy, obracając maskę w dłoniach.- Dziękuję,
Kise-san.
- Hmhm! Nie ma za co,
Kuroucchi, to też moje podziękowanie za wczoraj!
- Oh, dobry wieczór,
Kise-san!- usłyszałem nagle po swojej lewej stronie.
Odwróciłem się i
uśmiechnąłem lekko do dwóch kobiet, które do nas podeszły –
obie w średnim wieku, o nieco owalnych sylwetkach, ubrane w jasne
yukaty o kwiecistych wzorach. Pierwsza z nich, jeśli dobrze
pamiętałem, nazywała się Kurui, druga zaś, w okrągłych
okularach, Amabe.
- Widzę, że zaprzyjaźnił
się pan z Aoi-chanem – zagruchotała ta pierwsza.
- Taak, można tak
powiedzieć – odparłem z uśmiechem.- Chociaż bardziej mały
oszust naciąga mnie na własne przyjemności – dodałem ze
śmiechem, czochrając go po włosach.
- To dobrze, że otwarłeś
się nieco na ludzi, Aoi-chan – powiedziała Kurui, spoglądając
na chłopca, który patrzył na nią spod byka.- Cieszę się, że
powoli zapominasz o swoim…
- Cicho siedź, głupia
babo!- krzyknął Aoi.
- Eh?! Aoi-kun, nie ładnie
tak mówić!- skarciłem go.- Przeproś panią, łobuzie, no dalej!
- Nie! Ona znowu ma zamiar
gadać te bzdury!- Aoi spojrzał na mnie ze złością.
- Bzdury?- bąknąłem.-
Co masz na…
- Ah, chodzi o… no, wie
pan.- Kurui nachyliła się nade mną i powiedziała ciszej.- O jego
przyjaciela, Tatsumiego Kurou.
- Kuroucchi?- mruknąłem.-
A co z nim?
- To pan nie wie?-
westchnęła Kurui.- Kurou-chan był przyjacielem Aoi-chana. Takie
spokojne dziecko, grzeczne i sympatyczne. W zeszłym roku…- Kurui
zagryzła wargę, spuszczając wzrok.- Biedaczek wpadł do
strumienia, kiedy bawił się w lesie. Jego dno jest pełne kamieni,
a… kiedy go znaleziono… sam pan może to sobie wyobrazić,
Kise-san.
- Co…- bąknąłem.-
Nie… nie rozumiem…
- Kurou-chan zginął w
zeszłym roku – szepnęła Kurui.- Ale Aoi-chan nie może się z
tym pogodzić…
- Kuroucchi…- mruknąłem,
odwracając powoli głowę na ławkę.
Siedział na niej tylko
Aoi. Kuroucchi zniknął, jakby wyparował w powietrzu. Na jego
miejscu leżała teraz tylko biała maska, którą przecież jeszcze
przed chwilą obracał w bladych, dziecięcych dłoniach.
- Zamknij się!- wrzasnął
Aoi, zwracając na siebie uwagę pobliskich ludzi.- Zamknij się,
stara wiedźmo, Tatsu nie umarł! On żyje! Żyje, słyszysz?!
Kurui i Amabe westchnęły
cicho, patrząc po sobie znacząco. Ja nie miałem pojęcia, co
zrobić, co powiedzieć, co myśleć. Jeszcze chwilę temu widziałem
błękitnowłosego chłopca, z którym żywo rozmawiał Aoi, a teraz…
Dlaczego go nie ma? Gdzie
on poszedł? Czemu się schował? I dlaczego, do cholery jasnej, te
stare baby mówią takie rzeczy?!
- Nie umarł…- jęknął
Aoi, jego dolna warga zadrżała silnie, oczy napełniły się
łzami.- On nie mógł umrzeć… Prawda, Kise?- Spojrzał na mnie
wielkimi oczami, szukając wsparcia, którego nie potrafiłem mu
okazać. Mówił coraz ciszej:- Tatsu nie umarł… Przecież przed
chwilą kupiłeś mu maskę… A wczoraj się razem bawiliśmy,
graliśmy w koszykówkę… uratowałeś go... kiedy gonił go wilk,
a ty akurat zbierałeś… grzyby…- Umilkł zupełnie, zaciskając
drobne wargi, zamrugał, wypuszczając na wolność krople łez.-
Tatsu nie umarł – powtórzył słabo.- Jest moim przyjacielem.
Tatsu nie umarł… on wciąż jest częścią mojego życia…
- Oh, Aoi-chan…-
westchnęła Kurui.
Zagryzłem mocno wargę,
zabrałem z ławki maskę i pluszowego raka, poczym wziąłem
murzynka na ręce i wyprowadziłem go z tłumu gapiów. Chłopiec
przytulił się mocno do mnie, wczepił drobne palce w moje ramiona,
łkał głośno.
Przez łzy nie widziałem
wyraźnie drogi, którą podążałem, ale nie zatrzymywałem się.
Bez słowa mijałem zaskoczonych ludzi, którzy dopiero szli w
kierunku świątyni, szepcząc cicho na mój widok. Nie przejmowałem
się tym, szedłem szybkim krokiem, choć nie miałem już lampionów
nad głową, nie miałem żadnego źródła światła.
Ale jakoś udało mi się
znaleźć drogę prowadzącą do mojego domu. Zwolniłem kroku,
podrzucając lekko kruche ciało w moich ramionach, które,
wyczerpane płaczem, zaczęło wysuwać się z moich objęć. Szedłem
powoli, ignorując swoje łzy, bujając w objęciach mojego
tymczasowego synka.
Kiedy dotarliśmy do
domu, usiedliśmy w salonie. Przyniosłem dla Aoiego szklankę mleka,
dla siebie zaś napój energetyzujący. Fajerwerki, maska i pluszowy
rak leżały w kącie pokoju, zapomniane, porzucone.
- Gdzie jest Kuroucchi?-
zapytałem szeptem.
- Pewnie się
przestraszył.- Aoi pociągnął nosem.- Już nie raz tak było.
Wróci rano. Na pewno wróci.
- Ta… głupia baba…
mówiła, że…
- Kłamała!- krzyknął
Aoi.- Tatsu przyszedł do mnie na następny dzień, cały i zdrowy!
To oni… to oni go nie widzą… nie chcą go widzieć… Ale moja
mama wie, że on żyje! Dla niego też zrobiła wczoraj deser! A
Tatsu oddał mi swoją galaretkę, tak jak zawsze…!
Przygryzłem wargę,
bojąc się odezwać. Jego matka mogła zrobić to dla niego, nie
chcąc łamać mu serca. Sam pewnie bym tak postąpił. Ale wciąż
cisnęło mi się na usta mnóstwo pytań, których nie mogłem
jednak zadać temu chłopcu. Co z rodzicami Kuroucchiego? Co z
rzeczami, których dotykał, co ze słowami, które wypowiedział?
Sam ich sobie przecież nie wymyśliłem…
- Jestem głodny –
westchnął Aoi, ocierając twarz z łez.
- Mam tylko zupki chińskie
– powiedziałem, uśmiechając się przepraszająco.- I makrele,
ale nie znam żadnego dobrego przepisu.
- Ja umiem zrobić dobre
makrele.- Aoi ożywił się odrobinę, na jego buzi pojawił się
nawet uśmiech.- Dziadek mnie nauczył.
- W porządku, ale
będziesz mnie instruował – mruknąłem z uśmiechem.- Nie chcę,
żebyś się przeciął, albo oparzył.
- Dobra.- Skinął głową.-
Mogę tu spać?
- A twoi rodzice…?
- I tak planowaliśmy z
Tatsu tutaj obozować, już ich uprzedziłem.- Wzruszył ramionami.
- W takim razie dobrze.
Zjedzmy kolację i poczekajmy na Kuroucchiego. Może niedługo do nas
dołączy.
***
Kuroucchi nie przyszedł.
Aoi zasnął na moim ramieniu, kiedy pokazywałem mu szkolne zdjęcia,
położyłem go więc ostrożnie na futonie i również ułożyłem
się do snu. Ale, oczywiście, nie mogłem zasnąć.
Płakałem. Bezgłośnie,
niechcąc obudzić śpiącego spokojnym snem murzynka. Tylko na
chwilę się uśmiechnąłem, kiedy, mamrocząc przez sen, wyznał
miłość swojej ukochanej galaretce. Myślałem o Kuroucchim, o jego
uśmiechniętej, drobnej twarzyczce, o jego oddaniu, z jakim
poświęcał się dla przyjaciela, nawet po śmierci…
Wierzyłem, że Kurui
mówiła prawdę. Ale jednocześnie wiedziałem, że Kuroucchi wciąż
jest przy Aoim, ponieważ jego przyjaźń była prawdziwym, szczerym
uczuciem. Takim, który nie kończy się nawet, kiedy przychodzi
śmierć.
Myślałem też o
Kurokocchim. O jego spokojnym uśmiechu, fałszywie okrutnych
docinkach, o jego poczuciu humoru, który mało kto rozumiał. O jego
błękitnych włosach i wielkich, niebieskich oczach. O wszystkim
tym, co w nim kochałem.
Leżąc w zupełnych
ciemnościach, nasłuchując cichego oddechu chłopca śpiącego obok
mnie, zrozumiałem, że nie mogę tu zostać. Że Kuroucchi miał
rację. Nie mogę tak po prostu odrzucić części mojego życia, nie
mogę tak po prostu zapomnieć.
Nawet, jeśli nie mogę
być z Kurokocchim, nawet jeśli nie odwzajemnia moich uczuć, to
przecież nadal go kocham. A ludzi, których się kocha, nie należy
opuszczać.
Kuroucchi był tego
najpiękniejszym przykładem.
Z samego rana, kiedy
odprowadziłem Aoiego do domu i pożegnałem się z nim, zaczepiłem
jednego z sąsiadów, pytając o miejsce, w którym pochowano
Tatsumiego. Udałem się na cmentarz i odnalazłem jego grób –
skromny, biały nagrobek, na którym ktoś narysował dwa niezgrabne
ludziki, trzymające się za ręce; jeden o błękitnych włosach,
drugi o granatowych. Patrząc na koślawe kółka i kreski,
uśmiechnąłem się czule.
- My to narysowaliśmy –
usłyszałem za sobą.- Ja i Aoi-kun.
- Tak myślałem –
westchnąłem, patrząc na Kuroucchiego, który przyklęknął obok
mnie.
- Aoi-kun jest na mnie
zły?- zapytał.
- Niee, raczej na te
wstrętne babska – mruknąłem z uśmiechem.
- A ty, Kise-san? Jesteś
na mnie zły?
- Nie mam takiego powodu –
powiedziałem szczerze.
Między nami zapadła
krótka chwila milczenia, podczas której pozwoliłem sobie na
modlitwę.
- Wyjeżdżasz, prawda?
- Tak.- Skinąłem głową.-
Ale nie na zawsze. Będę tu wracał co jakiś czas, w końcu kupiłem
ten dom. No i…- Szturchnąłem go lekko łokciem.- Jesteście
częścią mojego życia, prawda?
- Mhm.- Potwierdził,
uśmiechając się do mnie.- Ale nie taką, która odpadnie, gdy o
nas zapomnisz. Ponieważ nie zapomnisz, prawda?
- Nigdy.
- Wracasz do ukochanej
osoby?
- Tak – odparłem bez
wahania.- Jeśli mi wybaczy…
- Na pewno wybaczy.
Ponieważ ci na niej zależy, Kise-san, i to widać. Ja bym wybaczył.
- W takim razie ona też
mi wybaczy.- Roześmiałem się.- W końcu jesteście do siebie
bardzo podobni!
- Mam nadzieję, że
następnym razem ją poznam. Postaraj się, Kise-san!
- Zrobię, co w mojej mocy
– szepnąłem, po czym położyłem na nagrobku figurkę tygryska
trzymającego piłkę do koszykówki, oraz białą maskę zakupioną
poprzedniego dnia.- Zapomniałeś wczoraj swojego prezentu.
- Dziękuję.
- Dziękuję –
powtórzyłem, przymykając na moment oczy. Było tyle rzeczy, za
które chciałem mu podziękować, że nie sposób było je wymienić
za jednym razem.- Wieczorem mam pociąg. Muszę się spakować.
Odwróciłem się do
niego i ucałowałem delikatnie jego czoło. Było ciepłe, zupełnie
jakby…
Przygryzłem wargę.
- Teraz to już na pewno
oskarżę cię o molestowanie seksualne, Kise-san.
- Cicho siedź, urwisie –
warknąłem, wstając.- Dbaj o murzynka! I nie pozwól, by przejadł
się galaretką, bo ten maniak zaczyna o niej śnić!
- Dobrze. Kise-san?
Odwróciłem się do
niego, nie kryjąc łez w oczach.
- Kiedy przyjedziesz
następnym razem, odpalimy fajerwerki?
Uśmiechnąłem się do
niego, poczym skinąłem głową. Odwróciłem się i ruszyłem w
kierunku mojego domu.
Epilog
Nerwy zżerały mnie
bardziej niż kiedykolwiek. Dłoń, w której trzymałem komórkę,
do której włożyłem dopiero co kupioną kartę, drżała
nieznacznie, jakby próbując odwieść mnie od tego, co zamierzałem
zrobić.
Ale ja już postanowiłem.
Wybrałem numer, który znałem już na pamięć. Nacisnąłem
zieloną słuchawkę, przyłożyłem telefon do ucha i odetchnąłem
głęboko.
- Halo?
- Cześć, Kurokocchi –
powiedziałem, uśmiechając się do siebie.
- Kise-kun?- szepnął po
długiej chwili milczenia.
- Tak, to ja. Jestem
właśnie w Tokio, i tak się…
- Gdzie dokładnie
jesteś?- warknął.
- Eh? K-Kurokocchi?
- Skoro mam zamiar cię
zabić, muszę wiedzieć dokładnie, gdzie teraz jesteś.- W tle
usłyszałem jakieś poruszenie, szelest ubrań.- Jak mogłeś to
zrobić, ty skończony idioto? Jak mogłeś wyjechać z Tokio, nie
mówiąc mi ani słowa?
- Przepraszam, Kurokocchi
– szepnąłem.
- Ostatni raz pytam, gdzie
jesteś?
- Jestem tuż obok ciebie,
Kurokocchi – powiedziałem cicho. Uśmiechnąłem się, patrząc w
górę i pomachałem mu, widząc go przez okno jego pokoju. Zauważył
ruch na zewnątrz, spojrzał na mnie, jego oczy zrobiły się
większe, usta rozchyliły, wypuścił telefon z ręki.
Widzisz, Kurokocchi?
Jestem tuż obok ciebie.
I już zawsze tu będę.
Ponieważ jesteś częścią
mojego życia.
Nie wiem nawet, co napisać ._. To opowiadanie jest niesamowite, pod koniec chciało mi się aż płakać.
OdpowiedzUsuńNie jestem nawet w stanie napisać żadnego konstruktywnego komentarza. ;-; Sceny na festiwalu i na cmentarzu są świetnie napisane, tak bardzo się tego nie spodziewałam ;-; Wiesz, jak zbudować klimat i wykreować sytuacje, nie ma żadnych niepotrzebnych scen ani dłużyzn, wiesz, co napisać, a czego nie, żeby było ciekawie. Szczerze mówiąc, to jest chyba Twoje najlepsze opowiadanie, jest idealne! ;-;
JEZU, JEZU, JEZU, JEZU, OGARNIJ SIĘ, NIE RYCZ, NIE RYCZZZZ, JA PITOLE, BOŻE, TO BYŁO PIĘKNE.
OdpowiedzUsuń"- To nie jest kwestia wieku.- Chłopiec pokręcił głową.- Nieważne, czy człowiek ma siedem lat, trzydzieści, czy osiemdziesiąt. Zawsze będzie kochał, tęsknił, cierpiał i nienawidził tak samo, jak reszta. Jedyna zależność, jaka istnieje, jeśli chodzi o wiek, to sposób, w jaki radzimy sobie z tymi uczuciami." KOCHAM TEGO CHŁOPCA. TO MÓJ MISTRZ. MÓJ MENTOR.
A tak na poważnie... To opowiadanie wywarło na mnie takie emocje, że aż zbrakło mi słów. Jak te dwie kobiety powiedziały, że Kurou nie żyje, to ja sama poczułam w sobie taką specyficzną pustkę. Rany, to było tak rzeczywiste uczucie, że aż słabo mi się robi. Jak Ty to zrobiłaś? Miałam łzy w oczach, ledwo czytałam tekst, ale nie mogła przerwać. Byłam jak w transie pochłaniając kolejne dawki emocji i niewyobrażalnie realistycznych uczuć. Jak Ty to zrobiłaś?
"- Dobrze. Kise-san?
Odwróciłem się do niego, nie kryjąc łez w oczach.
- Kiedy przyjedziesz następnym razem, odpalimy fajerwerki?
Uśmiechnąłem się do niego, po czym skinąłem głową." <- Tutaj się popłakałam. Jak Ty to zrobiłaś?
A końcówka wycisnęła również ze mnie kilka łez. Co Ty ze mną zrobiłaś? Jakim cudem udało Ci się dobrał słowa tak idealnie, że aż mnie tym poruszyłaś? Jak Ty to zrobiłaś? Skąd masz ten wielki dar?
Życzę Ci, abyś została kiedyś pisarką i żebyś wydała genialną książkę, bo jesteś do tego zdolna.
Pozdrawiam i jeszcze raz pytam: Jak to Ty zrobiłaś?
Właśnie wróciłam ze szkoły - całą drogę zastanawiałam się nad odpowiedzią na Twoje pytanie i doszłam do wniosku, że to prawdopodobnie przez moją zdolność empatii ;_; Wczuwam się w postać bohatera, w jego uczucia, w myśli, w reakcje - a do tego jestem przesadnie wrażliwa, łatwo się wzruszam ;_;
UsuńW każdym razie... dziękuję Ci bardzo za przecudny komentarz i cieszę się, że trafiłam tym opowiadaniem do Twojego serduszka ♥ Dziękuję również za nominację! ^^
No i przede wszystkim... - dziękuję za życzenia! Myślę, że po skończeniu szkoły zajmę się już jakimś poważnym projektem :)
Dziękuję za wszystko raz jeszcze! ♥
Powiem szczerze, nie przepadam za KiKuro...
OdpowiedzUsuńAle to, to piękne coś z KiKuro w tle złapało mnie za serduszko
Tak jak moje poprzedniczki mam lekki problem, bo rycze jak głupia
Powiem tylko jedno...
To było po prostu piękne i dziękuje, że to wstawiłaś
Yew S
Nie poznałam Twojego komentarza ;_; Brakowało mi czegoś w stylu "Zmęczona czwartkiem" przed podpisem ;_;
UsuńCieszę się, że Ci się podobało! Jak mówiłam, sporo dla mnie znaczą opinie na temat tego opowiadania, bo, choć sama za dużo nie piszę jeśli chodzi o ten paring, to to opowiadanie jest dla mnie wyjątkowe ;_;
Jak zawsze, dziękuję za opinię i za Twą wytrwałość w czytaniu wszystkich moich opowiadań ♥
Hahaha nie mogłam nic wymyślić do podpisu, bo o feriach truje Ci od tygodnia
UsuńWiesz ja tam czytam wszystko, czasem odpuszczam sobie te nie z KnB :)
Zaraz się poprawie i wymyślę coś do podpisu xD
No to może takie życiowe...
Mająca gdzieś jutrzejszy sprawdzian z matmy (kto robi dzien przed feriami sprawdzian 0.0),
Yew S.
Przeczytałam wszystkie twoje opowiadania, cudowne opowiadania pełne prawdziwych emocji,pokazujące ile pasji w nie wkładasz.
OdpowiedzUsuńTo miało w sobie "coś". Nie wiem czym było. Ale zakochałam sie w tym.
~Deirdre
Ja też nie znoszę KiKuro no ale...
OdpowiedzUsuńSmok beczy... TT.TT
Powiem krótko i na temat. Było zajebiste.
Dobry kawał roboty :-)
O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!! O MÓJ BOŻE!!!
OdpowiedzUsuńOstatnio czytałam wiele wyciskaczy łez, ale żadnemu się to nie udawało, a tu czytam i...łzy. To było takie piękne. Przyjaźń ukazana w twoim opowiadaniu taka niesamowicie piękna. Nie wiem co pisać, bo jedyne co przychodzi mi na myśl to dziękuję. Dziękuję ci za to, że mogłam przeczytać coś tak pięknego. Po prostu cudowne :)
Popłakałam się ;-;
OdpowiedzUsuńBiedny Aoi-kun...
Kurou był i jest dobrym przyjacielem :')
Nie pisz tak więcej... Proszę :"")
Yuu-chan to było wspaniałe... pod koniec się popłakałam ;_;
OdpowiedzUsuńTe opowiadanie było takie cudownie.... smutaśno prawdziwe też.
Teksty Kurou o molestowaniu seksualnym , Wyznanie miłosne Aoi galaretce...komiczne :)
Mimo że wolę parę AkaKuro to KiKuro było urocze... proszę cię o więcej takich wzruszających opowieści ^_^
~BlackCaterry... Nya! (wybacz ale nie chce mi się wchodzić na konto xd)
Zacznijmy od błędów - o dziwno, nie literówki a brak spacji, między 'nie' a czasownikiem.
OdpowiedzUsuń'jakbym nigdy nie miał złamanego serca, jakbym wcale nie przejmował się tym, że kocham kogoś, kto nieodwzajemnia moich uczuć.'
i jeszcze tu, ten sam błąd
'Płakałem. Bezgłośnie, niechcąc obudzić śpiącego spokojnym snem murzynka.'
Ok, przejdźmy do części właściwiej.
Tumturururururdum~!
Mam ochotę Cię zamordować. Z zimną krwią. Naprawdę. Już ostrzę na Ciebie siekierę. A dlaczego? Bo zrobiłaś coś, co do tej pory udało się tylko kilku osobom. A czym mówię? To proste. Bardzo proste. Domyślasz się już? Tak, o tym właśnie mówię. Sprawiłaś, że moje oczy się zaszkliły. Nie, łzy nie popłynęły, nie było wielkiego wzruszenia, które przybrało materialną formę w postaci mokrych kropel. Nie. Ja nie płaczę. Jestem zimną suką. Nie płaczę. Ale to nie znaczy, że tekst, jeśli dość dobry, mnie nie poruszy. Bo poruszy. Ale czy wzruszy? Czy moje oczy zaczną błyszczeć, czy zaszklą się tak, jakby naprawdę chciały uwolnić te łzy? Nie. Raczej nie. Zdarza się to. Ale bardzo rzadko. Jedno anime, jeden film, dwie książki, jedno opowiadanie (teraz już dwa). O tak, CLD niełatwo wzruszyć. Ale Tobie się to udało. Yuuki... nienawidzę Cię. Naprawdę nienawidzę. Kompletnie mnie rozbroiłaś tym shotem, otworzyłaś moje serce i sobie do niego weszłaś słowami ostrymi jak brzytwa, jednocześnie jednak tak przyjemnie słodkimi, czułymi... Nienawidzę Cię. I kocham. Pojebane to, wiem. Ale to ja. A ja jestem cała wybitnie pojebana.
Nie wiem, co mam Ci powiedzieć, od czego zacząć. Tyle słów ciśnie mi się na usta, wszystkie chcą być tymi pierwszymi, a ja nie umiem mówić jednocześnie w kilku językach, aż taka zdolna nie jestem. I co teraz? Ne, może Ty mi powiesz, co? Nie? Będziesz uparcie milczeć i pozwolisz mi się zadręczać? Dobrze, skoro tak chcesz... Tylko nie narzekaj później na jakość mojego komentarza.
Ja Ci już chyba mówiłam, że kocham takie 'z życia wzięte' opowiadania. I choć zazwyczaj tego typu teksty są obyczajem - klasycznym - bez żadnych paranormalnych zjawisk, to tak naprawdę nie sposób moim zdaniem zaliczyć Części Mojego Życia do gatunku fantasy. Owszem, pojawia się motyw ducha, ale jego cel w tym shocie jest kompletnie inny niż w opowiadaniach w klimacie fantasy, właściwie ciężko tu mówić o samym 'duchu'... nie, CMŻ jest obyczajem, klasycznym, prostym obyczajem, angstem o wyjątkowo delikatnym, a zaraz prawdziwym, szczerym i pięknym brzmieniu, angstem, który porusza, tak jak angst poruszać powinien, angstem, który wprawia czytelnika w stan katharsis - nie boję się tego słowa, mówię, co czuję, naprawdę wprawiłaś mnie w taki stan, czułam się jakbym dosięgła 'czegoś wyżej', jakby złapała w rękę kawałek błękitnego nieba. Ja to wszystko widziałam, czułam, przeżywałam razem z Kise, wspominałam razem z nim, śmiałam się i płakałam (mentalnie). On był moimi oczami, pokazywał mi świat widziany przez złoto zamknięte w dwóch szklanych kulkach. Karou pokazywał mi swój świat, Aoi łaskotał i obrażał...
Wiesz, Yuuki ja nie lubię dzieci. Naprawdę ich nie lubię. Irytują mnie niezmiernie, doprowadzają do kurwicy, ogółem unikam jak ognia. Ale to jak Ty przedstawiłaś Aoi i Karou sprawiło, że zapałałam do nich mimowolną sympatią, a raczej - nie mogłabym sympatią nie zapałać. Ponieważ oni byli uosobieniem takich cech, które szczerze uwielbiam. No i widziałam w nich małego Aho i Tetsu, ale przecież o to właśnie chodziło, a podobieństwo, o wspomnienia, o budzące się uczucia, o świadomość. Zresztą myślę, że podobieństwo fizyczno było tutaj najmniejszym podobieństwem, a nawet Kise widział w nich po prostu odzwierciedlenie tego, co było mu tak bliskie. To tak jakby błękit był lustrzanym odbiciem, jakby granatowy śmiech był barwą głosu tak dobrze mu znaną. Kise szukał spokoju, ukojenia? Uciekał. Tak, jak tchórz. Ale nie można mieć mu tego za złe. Każdy kiedyś znajdzie się w takiej sytuacji, w której ucieczka wyda się najlepszym wyborem, który nie pociągnie za sobą zbędnego bólu. Pozornie.
UsuńTak naprawdę ucieczka jest najgorszą z opcji. Bo zawsze się czegoś w ten sposób wyrzekamy. Z czegoś rezygnujemy. I czasem - tak jak zauważył Karou - nie ma do czego później wracać. Poza tym ucieczka też boli. Tylko, że nie od razu to odczuwamy. Ale ten ból zawsze do nas wróci, nie uciekniemy przed nim, to niemożliwe. Ból zawsze będzie szedł za nami krok w krok, dopóki nie zdecydujemy się z nim zmierzyć. Fakt, ktoś może powiedzieć, że po samobójstwie (które też CZASAMI jest formą ucieczki), że przecież za nim już żaden ból już za nami nie podąży, ale to nieprawda. A raczej - może być to nieprawda. Wszystko zależy od tego, w co wierzymy. Czy mamy duszę? A jeśli mamy, to czym ona jest, czy może po śmierci ciała wciąż odczuwać ból? Czy może cierpieć, być samotna? Cóż, to już jest temat na nieco inny monolog, bo jak zacznę się teraz o tym rozpisywać, to nie skończę do jutra, tak więc kończąc dygresję (choć ten komentarz jest właściwie jest jedną wielką dygresją) - do czego zmierzam - nie da się uciec przed przeszłością, są takie rzeczy, wydarzenia, uczucia, które zawsze do nas wrócą, nieważne jak bardzo nie staralibyśmy się od nich uwolnić. A jednak nie obwiniam Kise za ucieczkę, nie każdy MUSI być silny, nie każdy ma obowiązek, by wybrać zmierzenie się z tym, czego się obawia - nie od razu. Prędzej czy później jednak będzie musiał to zrobić... i Kise to zrobił. Od początku zresztą ten shot zmierzał do takiego zakończenia, taki był jego cel - refleksyjny. Miał zmusić nas do dogłębnego zastanowienia się nad podstawowymi wartościami, to zajrzenia w głąb siebie i zapytania 'co jest częścią naszego życia'. Wiesz... wiem, że mówiłam, że unikam poważnych związków. To co teraz powiem, będzie się z tym kłóciło, ale... to nie tak, że unikam ich bo jestem wesołym zboczeńcem, któremu tylko seks w głowie - ok, dobra, jestem niewyżyta, przyznaję, ale to nie tak... Ja po prostu... nie umiem się do kogoś przywiązać. A może nie chcę? To już temat raczej nie na komentarz, a na długą rozmowę, jest to w dużej mierze związane z moją przeszłością i no... ja po prostu nie sądzę, żebym potrafiła się w chwili obecnej w kimkolwiek zakochać, uzależnić w ten sposób od kogoś, bo no..
Eh, za długo by gadać, jeśli chcesz, to mogę Ci na chacie wytłumaczyć to dokładniej. Do czego zmierzam - to 'bycie częścią czyjegoś życia', kochanie kogoś do tego stopnia... choć przecież nie musi to chodzić tylko miłość, może być też przyjaźń i Karou jest tego najlepszym przykładem, ale... czy taka prawdziwa przyjaźń nie jest pewnym rodzajem miłości? Moim zdaniem jest. Wszystko zależy jak interpretujemy, definiujemy miłość i czym ona w rzeczywistości jest. Chodzi mi o to, że (W PERSPEKTYWIE TEGO SHOTA), pokazałaś jak posiadanie kogoś 'kto jest częścią nas' dopełnia daną osobę. Przedstawiłaś to dobitnie i pięknie i wiesz, patrząc na to z perspektywy tego shota, uważam, że jest to piękna. Taka bliskość, taka miłość, taki oddanie. Choć mogę mieć na ten temat inne zdanie w rzeczywistości, to w perspektywie tego shota naprawdę przedstawiłaś to tak, że ja w to uwierzyłam. Poczułam to. To ciepło, które rozchodzi się wewnątrz Kise, kiedy może być obok kogoś kogo kocha - uczuciem szczerym, niczym nieskrępowanym, bez znaczenia czy dana osoba uczucie odwzajemnia. Bo teraz, kiedy to w końcu zrozumiał, kiedy zrozumiał sens i istotę tego uczucia, zrozumiał, że ono jest częścią niego, można powiedzieć, że oddał mu się bez granic. Ponieważ odwrócił się i wrócił. Spojrzał prawdzie w oczy i zrozumiał. I przyjął to, przed czym uprzednio uciekł. A Ty pokazałaś to tak pięknie, że aż brak mi słów, a moje oczy błyszczały tak, jak błyszczą niezwykle rzadko.
UsuńW swojej 'podróży' Kise spotkał osoby, które wskazały mu drogę, zarówno Aoi jak i Karou byli jego przewodnikami, pomogli mu odnaleźć siebie, usłyszeć głos własnego serca. Choć dużą rolę oddałaś w tym Karou, to jednak uważam, że rola Aoi jest równie duża. Ponieważ gdyby jego nie było, Kise nigdy nie poznałby Karou. Ponieważ tylko przy Aoi Karou mógł być 'pełny'.
Wiesz, Część Mojego Życia jest opowiadaniem, które - jestem tego absolutnie pewna - na zawsze pozostanie mi w pamięci. Zakochałam się w KiyoHanie, Melodii, ale Część Mojego Życia jest tekstem zupełnie innego kalibru. O ile tamte są cudowne, to to jest... po prostu niezwykle życiowe, niezwykle proste, niezwykle szczerze i bardzo, ale to bardzo poruszające. Każdy bloger dąży do napisania czegoś takiego, niewielu się to udaje. Sama bardzo tego chcę, ale nie sądzę, bym kiedykolwiek zdołała. Bo mam zbyt specyficzne spojrzenie na świat, tak myślę.
Część Mojego Życia jest zdecydowanie najlepszym Twoim tekstem, jaki do tej pory przeczytałam. Czy ulubionym.... nie wiem. Wiesz, to tak ja z anime. Przykładowo, moją ulubioną serią jest Durarara!! ale nie jest ona najlepszym anime, jakie kiedykolwiek widziałam, brakuje jej trochę do półki 'wybitnych'. A jednak kocham ją, szczerze i bardzo.
Część Mojego Życia jest naprawdę wybitnym tekstem. I tak, zakochałam się nim. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że jest moim ulubionym, potrzebuję czasu, żeby po nim ochłonąć, przeczytać jeszcze inne Twoje teksty. Ale zdecydowanie jest najlepszym Twoim tekstem. Szczerze wątpię, by coś, co od tej chwili u Ciebie przeczytam mogło tego shota przebić. Bo jest naprawdę wyjątkowy.
Nie sądzę, bym do niego kiedyś wróciła. Owszem, nigdy go nie zapomnę. Ale to jedno z tych opowiadań, które czyta się tylko raz. Nie znaczy to jednak, że czegoś im brakuje - wręcz przeciwnie. Są po prostu zbyt dobre. Zbyt refleksyjne. Zbyt mocne. Wprawiające w stan, który tak silnie odczuwa się tylko raz, bo jest niepowtarzalny.
UsuńNie wiem, czy wrócę do tego shota. Ale zawsze będę go mieć w pamięci, w sercu. I zawsze już będę się nim zachwycać.
Przytoczę jeszcze dwa fragmenty, które całkowicie mnie urzekły.
'Gdybym uciekł od Aoi-kuna i starał się zapomnieć o naszej przyjaźni, na pewno w moim sercu zrodziłaby się pustka. I w jego na pewno też, ponieważ to nie ma znaczenia, czy on mnie lubi, czy nie. On stanowi część mojego życia, a ja część jego. Razem dopełniamy je. Dlaczego więc odrywasz kawałki swojego życia, Kise-san?'
To taka esencja tego shota, prawda ujęta w kilku słowach. W słowach chłopca, który ma oczy Tetsu, który jest drogowskazem dla zagubionego Kise na zakręcie swojego życia.
'Widzisz, Kurokocchi?
Jestem tuż obok ciebie.
I już zawsze tu będę.
Ponieważ jesteś częścią mojego życia.'
Najlepsze zakończenie, jakie mogło być. I nie, nie uważam, żeby to był happy end. Ale też nie dead end. Coś pomiędzy. A raczej - każdy może zobaczyć w nim to, co chce. Wiesz, jest i dobre zakończenie, bo Kise wraca do części swojego życia, do swojego serca, jest też w pewien sposób nie do końca dobre, bo Tetsu nie zmienia swojego stanowiska względem Kise, nie zakochuje się w nim magicznie. Każdy będzie to interpretował tak, jak chce.
Co widzę ja? Nie happy end, nie dead end. Ja widzę po prostu życie. Jego prostotę i skomplikowanie, jego prawdziwość i brutalność. Widzę wybór i decyzję. I widzę prawdę, naturalność.
Zakończenie Część Mojego Życia jest po prostu WŁAŚCIWIE. Takie, jak mogłoby być w prawdziwym życiu. Nieprzekoloryzowane. Kise wraca, Kise kocha, ale kocha bez wzajemności. Ale jest szczęśliwy. Ponieważ może być przy kimś, komu podarował część swojego serca. Tak, to zakończenie jest po prostu właściwie. I dlatego też, tak bardzo mi się podoba, ponieważ jest idealnym zwieńczeniem dla tego shota. Jest kończącą nutą dla jego piękna i szczerości, dla tej unikatowości i prawdziwie wybitnego wymiaru.
Jestem pod ogromnym podziwem Części Mojego Życia. Naprawdę ogromnym. Stworzyłaś coś wspaniałego Yuuki. Ogromny ukłon w Twoją stronę za to. Ukłon i wielki szacunek.
/nieumiejąca znaleźć odpowiednich słów,
CLD.
Jak mogłam się tego po Tobie spodziewać, doskonale zinterpretowałaś cały tekst i odczytałaś praktycznie wszystko to, co chciałam zawrzeć w słowach, w całokształcie tego opowiadania. Dosłownie, odkryłaś wsio, i jestem odrobinę zaskoczona, ale też niesamowicie zadowolona, bo widzę, że osiągnęłam cel, dzięki czemu też, no... jakby to powiedzieć, podniosłaś mnie na duchu i dodałaś trochę odwagi i pewności siebie, że jak się postaram, to potrafię napisać coś głębszego T_T
UsuńJeśli Twoje oczka się zaszkliły, to chyba oznacza, że mogę być z siebie naprawdę dumna! Wspominałam Ci, że "Część mojego życia" to takie moje oczko w głowie i... po Twoim komentarzu wiem, że chyba nigdy nie zmienię zdania xD
I znów, tak jakby automatycznie przypominam sobie o kolejnym opowiadaniu, które mogłabym Ci polecić, tym razem AoKaga - "Świąteczny cud", ponieważ to też są okruchy życia i w ogóle... ale nie chcę się narzucać, już i tak Ci mnóstwo rozpisałam, a przecież matura idzie! T_T Ale potem sobie możesz przeczytać ♥ Myślę, że Ci się spodoba :3
Przeglądam Twój komentarz i zastanawiam się, czy jeszcze coś powinnam dopisać, no ale myślę, już na początku wyjaśniłam, o co chodzi - wszystko zinterpretowałaś tak, jak bardzo tego chciałam ♥
Co do miłości, zakochania i takich tam dupereli - jasne, zawsze pozostaje priv na fejsie! Ja sama jestem przekonania, że moją jedyną miłością pozostanie Kagami i gejporno, więc jak najbardziej możemy sobie poplotkować!
Jestem naprawdę szczęśliwa, że uważasz to opowiadanie za "wybitne" *burak* (/)////(\) Dziękuję za jego opinię i za rozpisanie się na jego temat i w ogóle za to, że pojawiłaś się na tym blogu i wspierasz mnie psychicznie T_T Ja też Cię kocham i nienawidzę T_T I czekam na "Szkarłatne sacrum II" T_T
Dziękuję, dziękuję, dziękuję ♥
Czas napisać komentarz, który nie będzie... Zadowalający? Nie wiem postaram się, ale to będzie trudne, wiesz, emocje. No więc tak... RYCZAŁAM, nie, WYŁAM JAK GŁUPIA. Ten szot wywarł u mnie tyle emocji, aaa~ Ogólnie, to nie lubię dzieci w, tak właściwie, wszystkich opowiadaniach, ale tutaj ta dwójkę pokochałam. A zwłaszcza Kurou. Mądry dzieciak z niego, oj mądry... No i nie wiem co dalej napisać. Bardzo mi się podobało, życzę sukcesów, pozdrowionka~
OdpowiedzUsuńCieszę się ogromnie, że Ci się podobało! ^^ Mam nadzieję, że zawitasz jeszcze nie raz w moich skromnych progach :3 I nie płakusiaj już ;_; Czytnij sobie coś na rozweselenie ♥
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Pozdrawiam cieplusio :3 ♥
Dobra...
OdpowiedzUsuńZazwyczaj niczego nie komentuję, ale w tym przypadku MUSZĘ zrobić wyjątek.
To było po prostu genialne. Jedno z lepszych one-shotów, jakie czytałam. Powyższe opowiadanie ocieka zajebistą doskonałością i absolutnością i w ogóle ngiofdpshg z każdej strony.
Genialnie opisane uczucia. Widać, że praca nie jest pisana na odwal się. Charaktery bohaterów są idealnie odzwierciedlone.
Co tu dużo mówić? CUD, MIÓD I ORZESZKI.
Jestem zachwycona. Powaga.
Jeszcze ten supi styl pisania, niemalże jak zawodowy pisarz. Mogłabyś śmiało wydać jakąś książkę. Z pewnością bym kupiła.
No to chyba tyle...
PS Odkupujesz mi chusteczki.
PPS Przepraszam za tak niechlujny komentarz, ale nie mam wprawy. ;_;
Nie wierze... Rozpłakałam sie . Rzadko mi się zdarza tak wczuwać w czytany tekst żeby czuć to samo co postacie. Biedny Kurou T.T
OdpowiedzUsuńNie komentowałam wczesniej, bo jeśli mam być szczera to byłam ciekawa innych opowiadań z twojego dużego asortymentu, jednak kończąc tego shota aż musiałam to w końcu zrobić.
Przeczytałam juz większość i czekam na następne rozdziały cierni. Jak ja ubóstwiam Akashi'ego *.*
Na pewno jeszcze gdzies po sobie ślad zostawie dlatego przygotuj sie Yuuki-san do ponownego "spotkanka" w komentarzach.
Pozdrawiam i weny życzę
Ojej, bardzo mi miło ;_; Cieszę się, że spodobało Ci się to opowiadanie, aż do tego stopnia że sobie popłakałaś ;_; Cieszę się też, że lubisz moje cierniątka :D ♥♥♥ Mam nadzieję, że szybko sobie pokomentarzujemy, kochana *3*
UsuńDziękuję bardzo za komentarz, pozdrawiam cieplutko i przesyłam tulaski ~