Dwa Serca

    Żebym ja musiał siedzieć w barze od południa do samego wieczora, to już jest szczyt wszystkiego.
    Ale chyba właśnie na to zasłużyłem – na samotne siedzenie nad co chwila opróżnianą szklanką piwa i zastanawianie się co w moim życiu poszło nie tak, gdzie popełniłem błąd, w którym momencie skręciłem w złą ścieżkę.
    Właściwie to nie był pierwszy raz, kiedy dopadały mnie tego rodzaju rozmyślenia. Od czasu do czasu zagłębiałem się we własnym umyśle i odszukiwałem w nim urywki z mojej przeszłości, analizowałem je, zadawałem sobie pytania, szukałem odpowiedzi, których nigdy tak naprawdę znaleźć nie mogłem.
    Myślę, że każdy czasem popada w tego rodzaju małą depresję.
    Ale ja ostatnio robiłem to stanowczo zbyt często.
    Co było ze mną nie tak? Dlaczego nie potrafiłem ułożyć swojego życia tak, aby być zadowolonym i szczęśliwym? Czemu wiecznie mi coś nie pasowało, czemu wciąż szukałem dziury w całym i próbowałem udowodnić czy to przed samym sobą czy przed innymi, że moja egzystencja pozostawia wiele do życzenia?
    Chciałem po prostu czuć się spełniony.
    Ale czegoś mi w życiu brakowało.
    Pytanie tylko – czego?
    Do tej pory miałem wspaniałą rodzinę i przyjaciół, kochającego chłopaka i dobrze płatną, satysfakcjonującą pracę. Wydawać by się mogło, że moje życie, zarówno zawodowe jak i prywatne, jest doskonałe.
    Cholera, nawet w łóżku świetnie mi się układało.
    Ale wciąż nie było wystarczająco dobrze.
–    Proszę pana, za pół godziny zamykamy lokal – usłyszałem grzeczny głos kelnerki, która właśnie przechodziła obok mnie.
–    Mhm, jasne, dobrze.- Pokiwałem pospiesznie głową, wyrwany z zamyślenia. Posłałem jej oszczędny uśmiech, po czym duszkiem opróżniłem szklankę.
    Pora się zbierać. Nie wiedziałem jeszcze dokąd, nie wiedziałem też po co, ale fakt faktem, że nie mogłem spędzić całej nocy w barze.
    No właśnie.
    Spojrzałem na stojącą obok mnie walizkę i westchnąłem cicho. Co ja najlepszego narobiłem? Co mi strzeliło do tego głupiego łba, żeby tak nagle zostawić Tokio i przenieść się na Okinawę? Kiedy rodzice wrócą z teatru i odsłuchają moją wiadomość, którą nagrałem im na sekretarce, i dowiedzą się o tym, że tak nagle spakowałem rzeczy i odszedłem, chyba zemdleją...
    Albo odszukają mnie i zdzielą po twarzy.
    Nie milej postąpią zapewne wszyscy moi przyjaciele oraz bliscy znajomi. Ci dowiedzą się dopiero od rodziców i Satsuki. O tym, że uciekłem.
    No właśnie, uciekłem. Od czego? Zostawiłem rodzinę i przyjaciół, odszedłem od mojej narzeczonej, porzuciłem pracę... Spontanicznie spakowałem walizki i po prostu wsiadłem w pociąg, jakbym jechał na wakacje.
    Co ja sobie myślałem, do cholery?
    To ma być niby sposób na nowe życie? To ma być początek nowej przygody? Zaczynam wszystko od zera, ale...
    Kurwa, Daiki, powinieneś był chociaż pomyśleć o wynajęciu hotelu!
    Westchnąłem ciężko, podnosząc się niemrawo ze swojego miejsca i zarzucając na ramiona kurtkę. Sięgnąłem po portfel, chwyciłem rączkę walizki, po czym podszedłem do lady barowej i uśmiechnąłemm się znowu do kelnerki, która obsługiwała mnie przez cały wieczór. Zapłaciłem za rachunek, a potem odwróciłem się, by wyjść, kiedy nagle uderzyłem czołem o czyjąś klatkę piersiową.
–    Aua! Osz, ja pier...- wybełkotałem, chwiejąc się lekko i mglistym spojrzeniem odszukując twarz tego, na którego wpadłem.- Ach, sorry, to moja wina...
–    Nie, nie, nic się nie... nie... nie?- Wysoki, blondwłosy mężczyzna zamrugał szybko i potrząsnął głową, jakby odganiał nią komara.- Aominecchi...?
–    Co...?- Słysząc znajome określenie, teraz to ja zamrugałem z zaskoczeniem, natychmiast odzyskując ostrość wzroku.
    Osłupiałem.
    Przede mną stał jedyny mężczyzna w moim życiu, którego kiedykolwiek uznawałem za przystojnego i godnego mojej uwagi – ten, z którym straciłem dziewictwo, w dwójnasób.
    To był Kise Ryouta. Facet obecny w moim życiu nieustannie, bo widziałem go niemal każdego dnia czy to w gazecie, czy na billboardach, czy innych reklamach w mieście – ale nic dziwnego, w końcu był sławnym modelem. Choć przyznam szczerze, że od ostatniego roku niemal całkowicie wyparował z moich myśli, przez to, że skupiałem się czy to na pracy, czy na mojej narzeczonej, z którą związałem się po rozstaniu z Ryoutą.
–    Kicia...?- bąknąłem, nim zdążyłem się powstrzymać. To właśnie tak zwykłem nazywać Kise, gdy byliśmy sami – był moją kicią, łaszącą się i tulącą do mnie, gdy tylko znalazł ku temu sposobność, często mimo tego, że byłem zajęta pracą.
    Kise zarumienił się intensywnie na twarzy, a potem zaśmiał się nerwowo i podrapał po głowie.
–    Cóż za spotkanie – mruknął. Zaskoczyło mnie odkrycie, że nie do końca poznaję jego głos. Najwyraźniej stał się nieco bardziej męski, przez co wydawał się jeszcze seksowniejszy.- Co ty robisz na Okinawie, Aominecchi? I... co to, walizka? Och, rany, nie widzieliśmy się... ile? Sześć lat, czy siedem?
–    Sześć i pół, o ile dobrze pamiętam – odparłem.- Nie wiem, piwo przyćmiło mi umysł...
–    Właśnie widzę, odbija się to w twoich oczach!- zaśmiał się Ryouta.- Wracasz do domu z wakacji? Odprowadzić cię na pociąg?
–    W sumie to raczej do hotelu – westchnąłem ciężko.- Jakiegoś niedrogiego, najlepiej...
–    Hotelu?- powtórzył z zaskoczeniem.
–    Taa, muszę się gdzieś zatrzymać na kilka dni.
–    Och... Ehm, w porządku. Daj mi chwilę, zapłacę mój rachunek.
    Skinąłem głową, przyglądając się Kise, kiedy podszedł do baru, zagadując onieśmieloną kelnerkę. Uśmiechnąłem się lekko, cicho prychając. Przypomniałem sobie, jak kiedyś bywałem zazdrosny o takie sceny. Gdy Ryouta w czasach liceum poprosił mnie o chodzenie, byłem dość wyluzowanym gościem i nie przeszkadzały mi jego spotkania z koleżankami. Nie miałem zamiaru trzymać go na uwięzi, obiecałem sobie, że zawsze będę dbał o to, by nie czuł się przy mnie jak pies przy właścicielu.
    Ale z czasem zazdrość stała się ode mnie silniejsza, co doprowadzało do sprzeczek – niedużych, ale jednak. Ostatecznie ja i Ryouta, po czterech latach związku, zerwaliśmy ze sobą i każde poszło w inną stronę – on do różnych kobiet, ja zaś w objęcia mojej przyjaciółki, Satsuki, która kochała się we mnie od dzieciństwa.
    Gdy teraz patrzyłem jak mój były zagaduje kelnerkę i uśmiecha się do niej, nie czułem nic konkretnego. Choć widok samego Kise zdecydowanie przywołał przyjemne wspomnienia.
–    Możemy iść, niedaleko jest taki mały hotelik, powinni mieć wolne miejsca – powiedział Ryouta, kiedy znów stanął obok mnie.
    Zamknąłem na moment oczy, wzdychając ciężko i kiwając głową.
–    Uhm... jesteś trochę pijany, Aominecchi...
–    Nnie, nie, skąd.- Machnąłem lekceważąco dłonią.- To nic takiego, wypiłem tylko kilka piw, to wszystko.
–    Jasne.- Kise roześmiał się lekko, otwierając przede mną drzwi i przepuszczając mnie przodem, jak jakąś babę.- To naprawdę niesamowite, że się tutaj spotykamy! Nigdy nie sądziłem, że zobaczę cię na Okinawie, Aominecchi! Przyjechałeś na urlop?
–    Coś w tym stylu – westchnąłem.
–    A gdzie Momoi?- zagadnął Ryouta. Po naszym rozstaniu spotkaliśmy się kilka razy, nie widziałem wówczas sensu, by ukrywać przed nim, że ja i Satsuki jesteśmy razem. Odkąd się o tym dowiedział, przestał dodawać końcówkę „cchi” do jej nazwiska.
–    Została w Tokio – odparłem.
–    Aa, rozum...
–    Zerwaliśmy.
–    Och.- Kise przeczesał dłonią włosy, skręcając na parking i prowadząc mnie do swojego auta, czarnej toyoty.- Co się stało?
–    Nie wiem – odparłem szczerze, śmiejąc się.- Po prostu... po prostu.- Wzruszyłem ramionami, kręcąc głową.
    Ryouta spojrzał na mnie jakoś dziwnie, bez słowa otwierając bagażnik i wrzucając do niego moją walizkę. Usiadłem na miejscu pasażera, on sam zaś zajął miejsce za kierownicą. Przyglądałem mu się, kiedy odpalał silnik i wyjeżdżał z parkingu.
    Nie wiem dlaczego, ale zawsze lubiłem patrzeć, jak prowadzi. Gdy siedział wyprostowany w fotelu, z poważną miną, wpatrzony w drogę, kiedy trzymał swoje duże, ciepłe, zadbane dłonie na kierownicy, kiedy jedną z nich zmieniał biegi lub przełączał stację w radiu.
    A gdy się zatrzymywał na czerwonym świetle, zawsze kładł ją na moim kolanie, choć bardzo tego nie lubiłem.
–    To opowiadaj, co u ciebie słychać?- zagadnął z uśmiechem.- Wciąż nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty!
–    Ja też jestem zaskoczony – przyznałem szczerze.- Choć pewnie nie bardzo po mnie to widać, bo jestem trochę wstawiony... Uch... nie wiedziałem, że przeprowadziłeś się na Okinawę.
–    Tak, jakieś dwa lata temu zacząłem tutaj pracę w jednym z popularnych studio – wyjaśnił.- Podpisałem kontrakt z właścicielem, a że świetnie nam się współpracuje, postanowiłem zamieszkać tutaj na stałe. Kupiłem sobie nawet dom. Och, i mam jeszcze psa!
–    Serio?- Spojrzałem na niego z ciekawością.- Jaka rasa?
–    Samoyed – odparł Ryouta.- Wabi się Shiro.
–    Jak oryginalnie...- bąknąłem odruchowo, choć na szczęście mnie nie dosłyszał, ponieważ ciągnął dalej.
–    To kochane stworzenie, zawsze szaleje z radości, kiedy wracam do domu! Trochę mi przykro, że muszę zostawiać go na tak długo, ale nie jestem w stanie z niego zrezygnować, bo jakoś nie widzi mi się ponownie mieszkać samemu.
–    Masz jego zdjęcie?
–    Jasne, że...! Ach, zapomniałem telefonu...- Kise westchnął ciężko.
–    No trudno, może przy innej okazji.- Uśmiechnąłem się lekko, rozsiadając się wygodniej. Ze wszystkich zwierząt na Ziemi, najbardziej lubiłem właśnie psy. Były wierne i oddane swojemu panu, do tego sam jego widok potrafił ich uszczęśliwiać bez reszty. Trochę jak Kise kiedyś, w czasach liceum...
–    Wiesz co, mieszkam niedaleko stąd, więc jeśli nie masz na teraz planów, to zapraszam na kawę! Poznasz Shiro osobiście.
–    Jest dość późno, nie przeszkadza ci to?- zdziwiłem się.- Zaraz będzie dziesiąta...
–    Nie mam nic przeciwko, zwykłem kłaść się znacznie później – odparł z uśmiechem Kise.
–    Czyli nic się nie zmieniło – powiedziałem, również się uśmiechając. Doskonale pamiętałem, jak to Ryouta miał w zwyczaju kłaść się spać o drugiej czy trzeciej w nocy. A raczej po prostu zasypiać, bo leżał już wcześniej, tyle że robiąc inne rzeczy.
    Ze mną, rzecz jasna.
    Kise roześmiał się na moje słowa, skręcając w jedną z okinawskich ulic. Ruszył nią prosto, by po kilkudziesięciu metrach skręcić w lewo i zaparkować pod uroczym, grafitowym domkiem parterowym.
–    Wow – szepnąłem, odpinając już pas bezpieczeństwa. Wysiadłem z auta nieco chwiejnie i przyjrzałem się budynkowi.
    Wyglądał naprawdę ślicznie. Grafitowy, z ciemnymi dachówkami, otoczony zieleniejącym się trawnikiem i grządkami wypielęgnowanych kwiatów. Wybudowany w tradycyjnym, europejskim stylu, wyglądał na zadbany.
    Kise uśmiechnął się do mnie, po czym ruchem dłoni zachęcił do podejścia bliżej.
    Udałem się za nim, wchodząc do środka. Już u progu powitało nas radosne szczekanie, a tuż po nim równie radosne łapy poczęły tańczyć w powietrzu, jakby starając się wyściskać nas oboje na powitanie, puszysty biały ogon dziko skakał na prawo i lewo, niemal przewracając stojący obok drzwi stołek na korespondencję.
–    Hej, przystojniaku!- zaśmiałem się, kucając i tarmosząc psiaka za uszami. Shiro szczeknął radośnie, próbując polizać mnie po twarzy.
–    Hola, hola, a ja to co?- zawołał ze śmiechem Kise, głaszcząc go po grzbiecie.- Zapomniałeś, kto tu jest twoim panem?
    Shiro, nawet jeśli nie zapomniał, na ten moment zupełnie ignorował Ryoutę, zajęty obwąchiwaniem mnie i radosnym merdaniem. Zapiszczał cicho, sam nadstawiając głowę do głaskania, co przywitałem głośnym śmiechem, zaszczycając pieska również głośnym buziakiem.
–    Jest świetny!- powiedziałem do Ryouty.- Zabieram go ze sobą, już go lubię!
–    Przykro mi, ale Shiro jest moją miłością i nie mam zamiaru go oddawać!- zaśmiał się Kise.- Rozbierz się, Aominecchi, przygotuję dla nas coś do picia. Wolisz kawę, czy herbatę?
–    Kawę, może uda mi się trochę otrzeźwieć – westchnąłem.
–    Nie ma sprawy.
    Podążyłem za Ryoutą do kuchni, jednocześnie bawiąc się z Shiro, który już trzymał w pysku gumową piłkę i czmychał przede mną za każdym razem, gdy się nad nim nachylałem, by mu ją odebrać. Jego widok poniekąd łamał mi serce - kiedyś z Kise planowaliśmy kupić sobie takiego psa, ale póki mieszkaliśmy w mieszkaniu i oboje wciąż pracowaliśmy, nie mogliśmy pozwolić sobie na pupila.
–    Dom też jest ładny – rzuciłem, przypominając sobie, że nie skomplementowałem czterech ścianach mojego gospodarza. Ryouta, zajęty przygotowywaniem ekspresu, spojrzał na mnie sceptycznie, doskonale odczytując moje intencje.
–    Dziękuję, Aominecchi – powiedział, sięgając po filiżanki.- Usiądź, rozgość się i czuj, jak u siebie!
    Gdybym to chociaż „u siebie” miał...
–    To co słychać u ciebie?- zapytałem, zajmując miejsce przy stole i przecierając dłońmi twarz.- Kariera modela pełną parą, to widzę, a co poza tym?
–    Cóż, niezbyt wiele się u mnie dzieje.- Kise wzruszył ramionami.- Obecnie nikogo nie mam, prócz Shiro, parę miesięcy temu znów zacząłem trochę grywać w kosza. Kurokocchi i Kagamicchi mnie do tego namówili.
–    Och – bąknąłem. Kiedy Ryouta wypowiedział słowo „Kurokocchi”, w mojej głowie automatycznie ukazał się obraz poważnego, błękitnowłosego mężczyzny o równie błękitnym spojrzeniu. Był moim przyjacielem z czasów gimnazjum i nasze bliskie relacje utrzymywaliśmy aż po dzień dzisiejszy.
    To właśnie jego, między innymi, nie poinformowałem o moim wyjeździe.
    Cholera, przecież ten facet mnie zabije...
–    Nie wiedziałem, że utrzymujesz kontakt z Tetsu – mruknąłem.
–    Właściwie to nie utrzymywałem – odparł Kise, wzruszając lekko ramionami.- To znaczy, czasem tylko pisałem i dzwoniłem na święta, ale jakiś rok temu, kiedy pojechałem do Tokio, przypadkiem spotkałem ich obu, i poszliśmy zagrać. Od tamtej pory grywam nieopodal na boisku z licealistami i studentami.
–    Rozumiem.- Uśmiechnąłem się do niego, kiedy podał mi filiżankę z moją kawą.- Poza nimi widujesz się też z innymi?
–    Nie, nie bardzo.- Kise pokręcił przecząco głową.- Z Akashicchim i Murasakibaracchim przestałem rozmawiać już na studiach. Widziałem się za to kiedyś z Midorimacchim. Prosiłem nawet, żeby dał mi swój numer, bo chciałem do niego czasem dzwonić, ale się nie zgodził!- burknął Ryouta, nadymając policzki.- Nie mam pojęcia co u niego teraz słychać! Zdaje się, że jest zbyt zajęty byciem tatusiem...
–    Tak – roześmiałem się wesoło.- Podwójnym. Razem z Takao adoptowali drugie dziecko, tym razem dziewczynkę. Prawdziwe oczko w głowie Midorimy, aż trudno w to uwierzyć... A gdybyś ty widział, jak zabawnie ją przewija!
–    Wyobrażam sobie!- Kise również się roześmiał.
    Oboje w tym samym czasie napiliśmy się kawy. Myślałem o tym, jak kiedyś z Ryoutą wspólnie planowaliśmy sobie przyszłość – miał być ślub, miesiąc miodowy w Ameryce, nawet dziecko, choć z początku byłem do niego sceptycznie nastawiony... Potem jednak kłóciliśmy się o jego płeć, bo ja chciałem syna, a Kise córkę. Wyobrażanie sobie jego w roli ojca było zabawne, ale poniekąd uwielbiałem tę wizję.
–    Momoi cię skrzywdziła?- zapytał nagle Ryouta, patrząc na mnie z powagą.
–    Hm?- Spojrzałem na niego, nieco rozkojarzony.- Nie, nie, skąd. Nic z tych rzeczy, ona nie jest takim typem kobiety. Po prostu uznaliśmy, że to nie to. Że coś się w nas wypaliło.
–    Rozumiem – powiedział Kise, upijając łyk kawy i przyglądając mi się podejrzliwie. Uśmiechnąłem się lekko, doskonale rozpoznając to spojrzenie.
–    To była wspólna decyzja – mruknąłem.- Zapoczątkowana przeze mnie, ale oboje rozumieliśmy własne położenie. Lepiej było zerwać, niż męczyć się ze sobą i w końcu stać się sobie zupełnie obcy, albo zacząć się nienawidzić.
–    Mhm.- Kise pokiwał głową.- Wiem, jak jest. Z nami było podobnie.
–    Racja.- Uśmiechnąłem się słabo.- No a ty? Nie masz teraz nikogo?
–    Nie, jestem singlem.- Ryouta zaśmiał się lekko.- Nigdy nie potrafiłem wczuć się w związek. W czasach liceum dziewczynom chodziło tylko o „chodzenie z przystojnym modelem”, a teraz o „chodzenie ze sławnym modelem”. Między jedną fazą a drugą tylko ty byłeś jedyną osobą, która „chodziła z Kise Ryoutą”.
–    Och – bąknąłem, czując, że moja twarz zaczyna płonąć.
–    Ahahah, jak zawsze słodko się rumienisz, Aominecchi! Nic a nic się nie zmieniłeś!
–    Przymknij się, durniu - westchnąłem z irytacją.- Poza tym, tak się składa, że bardzo się zmieniłem! Zostałem ojcem chrzestnym! Shouichi mnie o to poprosił, kiedy urodził mu się jego drugi syn. Wyobraź sobie, że bardzo przez to wydoroślałem!
    Tak naprawdę to kłamałem jak z nut. Kiedy tylko wpadałem w odwiedziny do Imayoshiego i jego żny, od razu dopadałem ich młodszego synka, mojego chrześniaka, i bawiłem się z nim w samoloty, Tarzana, kowboi, dzikie plemiona – wydurniałem się tak bardzo, że nawet starszy, sześcioletni syn moich przyjaciół patrzył na mnie z przerażeniem.
    Tak.
    Cholernie pragnąłem dziecka.
–    Jak myślisz, jak się skończy nasze spotkanie?- zapytał cicho Kise.
–    Co masz na myśli?- zapytałem z kolei ja, czując przechodzący przez plecy lekki dreszczyk.
–    Sam nie wiem.- Ryuta wzruszył ramionami.- To nagłe spotkanie ciebie, powrót wszystkich wspomnień związanych z nami, gdy byliśmy razem... Myślałem, że już o tobie zapomniałem. Że zupełnie mi przeszło. Tymczasem wystarczyło jedno spojrzenie na ciebie, jedna krótka rozmowa, bym znalazł byle pretekst, by zaciągnąć cię do mojego domu.
–    Shiro to doskonały pretekst – rzuciłem ze śmiechem.- Więc myślisz, że wylądujemy w łóżku?
–    Czy nie tak się zawsze dzieje, gdy dwie połówki spotykają się ze sobą po latach?- Spojrzał na mnie z zawadiackim uśmieszkiem.
–    Zazwyczaj tak – przyznałem, nienawidząc się za ten cholerny rumieniec na twarzy.
–    Na nic nie mam nadziei, Aominecchi – westchnął Kise.- Nawet nie chodzi mi o seks. Myślę raczej o tym, że... w ciągu tych prawie siedmiu lat minionych od naszego ostatniego spotkania, naprawdę nabrałem przekonania, że dałem sobie z tobą spokój. Że wyleczyłem się z uczucia, którym cię darzyłem, że jedyne co mam, to stare, nikłe wspomnienia, niemające nic wspólnego z tęsknotą. Tymczasem wystarczyło jedno spojrzenie na ciebie w barze... Gdy tylko cię rozpoznałem, poczułem jakby eksplozję w mojej głowie, wróciły wszystkie wspomnienia naszych randek, zwierzeń, kłótni i... och, jak mi przywaliłeś.
–    Należało ci się!- burknąłem ze złością.- Skoro mówiłem „nie”, to znaczyło, że „nie”!
–    Ja też miałem swoje potrzeby, ale przynajmniej nie byłem tak często napalony, jak ty!- wykrzyknął Kise, uderzając ze złością pięścią w stół.
–    Ale wtedy były akurat MOJE urodziny, nie twoje, więc nie musiałem ich spędzać z pełną dupą!
    Spojrzeliśmy na siebie wilkiem, a potem jednocześnie parsknęliśmy śmiechem.
    To był najgłupszy moment naszego spotkania po latach.
–    Ty nie poczułeś tego, Aominecchi?- zapytał cicho Ryouta, kiedy na powrót spoważnieliśmy.
–    Co mam ci powiedzieć, Kiciu?- westchnąłem, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że znów nazwałem go pieszczotliwym określeniem z dawnych lat.- Jasne, że to poczułem. Ten powrót wszystkich wspomnień dotyczących naszych uczuć, mojej zazdrości, która doprowadziła do upadku naszego związku i zrujnowania wszystkich... moich marzeń...- dokończyłem ciszej, zaciskając palce na filiżance.
–    Ja widzę to inaczej – powiedział łagodnie Kise.- To ja to spieprzyłem. Powinienem zawsze być fair w stosunku do ciebie i najzwyczajniej w świecie nie dawać ci powodów do zazdrości. Wiem, że przesadzałem z moimi wypadami z koleżankami i całym tym byciem dżentelmenem. Za późno zdałem sobie sprawę z tego, że to, co nazywałem „byciem grzecznym i uprzejmym względem kobiet” tak naprawdę było odruchowym flirtowaniem. I w dodatku pozwoliłem, byś był tego świadkiem... Miałeś prawo do tego, by zacząć czuć się niekomfortowo przy moim boku.
–    Obwinianie siebie wzajemnie nie przyniesie żadnego rozwiązania – zauważyłem ze smutnym uśmiechem.- Co się stało, już się nie odstanie. Mamy za sobą siedem lat rozłąki i nigdy nie wypełnimy tej pustki.
–    A więc jednak tęskniłeś za mną.- Kise uśmiechnął się, wyraźnie rozczulony.
–    Nieświadomie – mruknąłem, odwracając od niego wzrok.- To chyba właśnie ciebie szukałem przez te siedem lat. Sądziłem, że jestem szczęśliwy, mając piękną narzeczoną, rodzinę, przyjaciół, pracę... ale wciąż brakowało mi satysfakcji w życiu. Myślałem, że może po prostu czas zostać ojcem, że może to dziecko wypełni moją dziurę w sercu. Ale szybko zrozumiałem, że to nie tak powinno wyglądać. Kochałem Satsuki – dodałem ciszej.- Ale nie byłem w stanie zmusić się, by to właśnie jej dać dziecko.
–    To... dość wzruszające – powiedział Ryouta, biorąc głęboki wdech i powoli wypuszczając powietrze z płuc.- Ale, uhm... czy to dobrze, że mam wrażenie, iż według ciebie ja nadawałbym się na drugiego rodzica?- Zaśmiał się nerwowo.
–    Cóż...- Udałem, że się zastanawiam.- No nie wiem, to tak jakbym miał mieć już dwoje dzieci...
–    Ej!- zdenerwował się Kise.- Dojrzałem, wyobraź sobie! Także do roli ojca! Naprawdę, świetnie będę się spisywał w tej roli, jeszcze się zdziwisz!
–    Mówisz tak, jakbyś był przekonany, że nim zostaniesz – zadrwiłem.
–    To...- Ryouta spąsowiał na twarzy.- N-nie chcesz, to nie! Sam sobie adoptuję, albo sam sobie urodzę!
    Parsknąłem niepowstrzymanym śmiechem, słysząc to. Leżący pod kuchennymi szafkami Shiro zawtórował mi, szczekając i radośnie merdając ogonem. Kiedy w kuchni znów zapadła cisza, nie tak krępująca jak wcześniej, Ryouta już trzymał moją dłoń w swojej, drugą leniwie popijając kawę.
    Właściwie to nie wiem, jak to się dokładnie stało. Jedno spotkanie po tylu latach, jedno spojrzenie w złote oczy Kise sprawiły, że automatycznie wrócił stary Aomine Daiki, a wraz z nim przebudziły się wszystkie, do tej pory uśpione w głębi duszy, marzenia i pragnienia. Ciężko nazwać to uczucie, ciężko jest opisać to, co się zdarzyło. Jedno spotkanie, dwa serca, lawina wspomnień i nagła tęsknota, która zamiast obudzić pożądanie, obudziła wpierw samą miłość. To się stało szybko, niepostrzeżenie, i ani ja, ani Ryouta, nie mogliśmy nic temu zaradzić.
    Ale była jedna rzecz, którą na pewno mogliśmy zrobić.
    Pójść za głosem serca.
    Tym razem tym prawdziwym.
   

7 komentarzy:

  1. Opowiadanie super, lekkie i przyjemne :)

    "Najwyżej porzucę bloga,a co tam" No tak i wpędzę masę osób w depresję;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka pyszna sałatka xD
    Urocze, chociaż na początku poczułam takie lekkie " świat jest do bani", ale potem tak super się rozwinęło
    Już piszę ten komentarz ostatkiem sił xD
    Weny i jeszcze raz weny ;)
    Albo odpoczynku ( to czasami nawet lepiej działa ^^")

    OdpowiedzUsuń
  3. Co to ma znaczyć, że najwyżej porzucisz bloga, Yuki-san? Absolutnie się nie zgadzam! >///<
    Moje OTP w lekkiej formie ❤❤❤
    Kocham Twoje AoKi czy KiAo (łorewa xD)
    Bardzo mi umiliło wieczór, pełen stresu. Arigato!*ukłon*
    Weny życzę!~

    OdpowiedzUsuń
  4. *.* Zakochałam się.
    Ale serduszko mnie boli bo ten początek to tak bardzo ja. Znaczy... Nie tak bardzo, bom nie mam jeszcze swojej rodzinki, ale... No. Mniejsza o to xD

    Jest.sobie Ao w barze... Pije... Pije... I jest KISE!!! xD <3
    Wow, "Kicia" <3 Bardzo mi się ta nazwa podoba ^.^
    Hmm... Ryou-chan taki odważny... Ehm, zmężniał ;p
    Ajj!!! Ma pieska! Ja nie za bardzo lubie psy (chuj wie czemu), ale Shiro polubiłam. Co z tego, że Nie istnieje? xD
    Aha, t-to jest wzruszające *.* Takie spotkanie po latach :O
    Hehe, a chłopcom od razu takie sprośne myśli ;D
    Tak!!! Idźcie za głosem serca i adoptujcie dziecko!!!!!
    (mogę być nim nawet ja xD)

    No i cóż ją Ci mogę jeszcze napisać? Weny Pani dużo życzę i-i nie wiem. Pozdrawiam ;p <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest Kise, jest Daiki, jest impreza :D
    Trochę mnie bawił taki 'zmężniały' Ki-chan, bo dla mnie on zawsze będzie chodzącym dzieckiem szczęścia. Niektórym po prostu nie pasuje dorosłość. Ale nie powiem, było w tej jego nowej postawie coś... pociągającego. Nie lubię tego słowa, ale chyba w tym przypadku trafia ono w punkt :)
    Tak mi się smutno zrobiło, jak dotarło do mnie, że Ahomine i Kisia nie mieli ze sobą kontaktu przez praktycznie 7 lat... I jeszcze urwał się kontakt między nimi a niektórymi z Pokolenia Tęczy. Nie lubię myśleć, że oni wszyscy mogli by kiedyś po prostu przestać się ze sobą kontaktować. Wiem, że po skończeniu liceum każdy najprawdopodobniej poszedł w swoją stronę, ale lubię myśleć, że dalej spotykają się, żeby wspólnie pograć w kosza :)
    Wiem, że najprawdopodobniej jestem w mniejszości, ale przepadam za postacią Satsuki. Jest taka pozytywna. Fakt irytuje mnie trochę to jej 'Teeetsu-kun!', ale poza tym jest jak najbardziej w porządku. Dlatego trochę mi się smutno zrobiło, jak Dai-chan z nią zerwał, chociaż i tak dziwnie mi się o nich myśli jako o parze. Dla mnie oni są jak brat i siostra. Takie bro forever :D
    I najkochańszy, najsłodszy, najwspanialszy moment rozdziały - MidoTakałki mają dzieci <3 I Midoriś rozpieszcza córeczkę *-* Moje serduszko właśnie tańczy taniec szczęścia! Takao będzie idealnym ojcem! Dziwnym, roztrzepanym, nieogarniętym, ale genialnym! :D Haha, Yuuki powinnaś napisać książkę pt. "Jak uszczęśliwić fangirla" I zatytułować jeden z rozdziałów - zrobić gejowskiemu OTP dzidziusia :D

    Ruu

    OdpowiedzUsuń
  6. Błęduuuś~
    (nareszcie się przydam!)
    Shiro, nawet jeśli nie zapomniał, na "ten moment zupełnie ignorowaa Ryoutę, zajęty obwąchiwaniem mnie i radosnym merdaniem. "
    Ignorował?
    Zignorował?
    Nie wiem, ale to słowo jest dziwne~
    Nie waż się porzucić bloga!
    Weny~~~~

    ~Rin Akashi

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń