Mogło się zdawać, że noc zapada wyjątkowo szybko, jak na
tę porę roku. Jean i Marco brnęli przez ciemniejący las, nie odzywając się
słowem, jednak myśląc o tym samym. Jedynym plusem ich sytuacji było to, że upał
już tak im nie doskwierał.
Gdzieś po prawej rozległ się głośny trzask gałęzi.
Chłopcy zatrzymali się raptownie i natychmiast spojrzeli w tamtą stronę, jednak
okazało się, że to tylko sarna, która uciekła w popłochu, przestraszona ich
obecnością.
Jean przełknął nerwowo ślinę i ruszył dalej. Marco
spuścił wzrok na ziemię i poszedł za nim.
-
Poznajesz to drzewo?-
zapytał nagle, stając w miejscu i wskazując na duże drzewo z podrapaną korą.
-
Nie...- mruknął Marco z
żalem.- Jeszcze go nie mijaliśmy.
Jean
westchnął ciężko, podpierając dłonie o biodra.
-
Spokojnie, na pewno zaraz
wyjdziemy z tego lasu. Przecież szliśmy prostą drogą i nigdzie nie skręcaliśmy,
a wracamy tak samo, nie?- Spojrzał pytająco na przyjaciela, a ten szybko
pokiwał głową.- Co jest grane...? Przecież to niemożliwe, żeby ktoś taki jak ja
się zgubił!
-
Szkoda, że nie mamy żadnej
flary...- mruknął Marco.
-
Nawet gdybyśmy mieli, to i
tak byśmy jej nie wystrzelili!- powiedział Jean, patrząc na niego surowo.-
Zwariowałeś? Oblalibyśmy test, głąbie! I co by o nas mówili? „Nie zdali
egzaminu, bo zgubili się w lesie, którego mieli MAPĘ!”.
-
Ale mapę zgubiliśmy...przeze
mnie – dodał Marco, spuszczając zawstydzony wzrok.
-
To nie twoja wina, że
zaatakował nas niedźwiedź – westchnął Jean.- Chodź, idziemy dalej! Zaraz się
zupełnie...
Nagle
nad ich głowami rozległ się głośny grzmot. Marco spojrzał w niebo z lekko
rozchylonymi ustami, a
potem westchnął ciężko.
-
Burza – powiedział.- Zaraz
się rozpada, powinniśmy się gdzieś schować, Jean.
-
Cholera.- Jean cmoknął,
niezadowolony i rozejrzał się.- Widzisz tu jakieś dobre miejsce?
-
Niedawno mijaliśmy wnękę w
skale, może tam...?
-
Masz na myśli tę jaskinię?
-
Powiedziałbym raczej, że to
zwykła „dziura w skale”. Nie jest głęboka, nada się idealnie. Może rozpalimy
ognisko...?
-
Dobra – mruknął Jean, choć
nie był do końca zadowolony takim obrotem spraw.- Pozbieramy po drodze suche
gałęzie. Serio, zachciało im się takich głupich ćwiczeń! I niby czego mam się z
nich nauczyć?
-
My akurat trochę z nich
wyniesiemy.- Marco uśmiechnął się lekko.
-
Taa, jak przetrwać w lesie o
pustym żołądku...
Marco
pokręcił tylko głową, idąc za Jeanem i zbierając z ziemi suche gałęzie. Kiedy
doszli
do mijanej wcześniej wnęki
w skale, mieli ich pełne ręce. Weszli do środka i zrzucili całą stertę pod
ścianę.
-
Zajmiesz się rozpaleniem
ogniska?- zapytał Jean.- Ja przejdę się kawałek i poszukam jakiegoś zająca, czy
innego zwierzaka, którego uda mi się upolować. Mój żołądek zaczyna trawić sam
siebie...
-
Jasne.- Marco uśmiechnął się
do niego.- Tylko, proszę, nie oddalaj się zbytnio.
-
Nie jesteś moją matką –
westchnął Jean.- Nie pójdę daleko, pewnie i tak nic się nie znajdzie, skoro
nadchodzi burza.
Marco
przygryzł wargę, przyglądając się z lekkim niepokojem, jak Jean oddala się od
niego, i w końcu znika
między zaroślami. Nie bardzo chciał zostawać tutaj sam, ale nie mógł przecież
powiedzieć o tym swojemu przyjacielowi. Jean z pewnością by go wyśmiał.
Poza
tym, Marco starał się ze wszystkich sił do pewnego stopnia go naśladować.
Westchnął
cicho i zabrał się za rozpalanie ognia. Miał nadzieję, że jeśli się tym zajmie,
szybciej zleci mu czekanie
na Jeana.
Chłopak zjawił się niedługo potem z dwoma zającami w ręce
i szerokim uśmiechem na twarzy. Na niebie pojawiły się pierwsze błyski,
grzmiało coraz częściej i głośniej.
-
Po jednym na łebka –
powiedział Jean.- To chyba parka, mieli jeszcze małe, ale je zostawiłem.
-
To dobrze.- Marco uśmiechnął
się.- Mnie starczy nawet niecała połowa. Nie jestem zbyt głodny.
-
Ah tak?- Jean wzruszył
ramionami.- No to ja zjem, żeby się nie zmarnowało! Najedz się teraz, bo rano
ruszamy bez śniadania.
-
Mam nadzieję, że jutro
wyjdziemy z tego lasu – mruknął Marco, patrząc, jak Jean siada na ziemi i
wyciąga zza pasa nóż.
-
Nie bój żaby, w końcu jesteś
ZE MNĄ. Wyprowadzę cię stąd i obiad zjemy już w normalnych warunkach.
Marco
uśmiechnął się znów do niego, jednak odwrócił głowę, kiedy Jean wziął się za
odcinanie głów i futra
zającom. Widząc to, chłopak uśmiechnął się do siebie.
-
Jesteś strasznie wrażliwy,
co?
-
Nieprzyzwyczajony do takich
widoków – poprawił go Marco, nieco naburmuszony.
-
Też się nie przyzwyczaiłem,
ale jeśli chcesz przeżyć, to musisz o siebie zadbać.
-
W takim razie cieszę się, że
ty tu ze mną jesteś.
-
Uhm.- Jean zarumienił się
lekko, specjalnie mocniej tnąc skórę, by Marco nie spojrzał teraz na niego.-
Uszykuj jakieś mocne, grubsze patyki, żebyśmy mogli je nabić i upiec nad
ogniem...
-
Dobrze.- Marco posłusznie
przysunął się do stery gałęzi i wygrzebał z nich dwie solidniejsze, o grubszym
trzonie. Wrócił na swoje miejsce, bliżej Jeana i podał mu je, znów szybko
odwracając wzrok. I tak mignął mu widok rozlanej krwi na skale.
Na
zewnątrz deszcz rozpadał się zupełnie znienacka. Głośny odgłos grzmotów i
światło
błyskawic były dość
przerażające. Gdyby nie fakt, że Jean był tylko przyjacielem Marco, a wręcz
nawet jedynie kolegą, chłopak z przyjemnością przysunąłby się bliżej niego,
może nawet przytulił.
Nie
przepadał za burzami...
-
Dobra, gotowe – oznajmił
Jean po kilku minutach.- Obmyję mięso z krwi.
-
Eh? Ale nie ma tu żadnego
źródełka...
-
I co, chciałeś jeść takie
zakrwawione?- prychnął Jean, zbliżając się do ściany deszczu. Kucnął przy
niewielkim wgłębieniu w podłożu, w którym nazbierała się woda i wrzucił do niej
mięso. Kiedy było już względnie czyste, przeniósł je i wbił na uszykowane przez
Marco gałęzie, które chłopak przed chwilą naostrzył. Oddał mu jeden patyk i
usiadł obok niego, wzdychając.
-
Masz jeszcze trochę brudne
ręce – mruknął Marco.- Chcesz je wytrzeć? Mogę ci dać moją chustę...
-
Nie, w porządku, potem je
domyję – odparł Jean, machnąwszy lekceważąco ręką.- Piecz się szybciej,
króliczku – westchnął, obracając mięso nad ogniem.
-
Niedługo skończą się nasze
treningi – powiedział Marco po krótkiej chwili milczenia.- Nie mogę się
doczekać, kiedy dołączymy do Żandarmerii!
-
Ja tak samo, już mnie męczą
te ich głupie zadania – mruknął Jean.- Kiedy dołączymy do Żandarmerii, będziemy
bezpieczni w wewnętrznych murach i będziemy mogli wieść spokojne życie. Może
nawet poznamy tam jakieś ładne dziewczyny i się ożenimy?
-
Nie...nie wybiegam tak
daleko w przyszłość.- Marco zaśmiał się nieco nerwowo.- Na razie wystarczy mi,
że skończę szkołę*.
-
Mmm.- Jean skinął głową, w
zamyśleniu.- Racja, po co się spieszyć?
-
A tobie...chyba podoba się
Mikasa, prawda?- zapytał cicho Marco, rumieniąc się.
-
C-co?- Jean odwrócił od
niego głowę, również się rumieniąc.- C-co ty opowiadasz...znaczy no, ładna
jest, ale co z tego? N-nie jestem w niej zakochany, czy coś...
-
Jasne, rozumiem.- Marco
uśmiechnął się do niego.- Tak tylko zapytałem.
-
No a tobie się któraś
podoba?- burknął Jean.
-
Cóż...myślę, że wszystkie
dziewczęta mają w sobie pewien urok – powiedział Marco.
-
No ale czy któraś podoba ci
się w tej specjalny sposób?- zapytał Jean, nie zdając sobie sprawy z tego, jak
uważnie przypatruje się swojemu towarzyszowi.
-
Myślę, że...- Marco
przygryzł lekko wargę.- Raczej żadna. Nie myślałem o nich w taki sposób.
-
Oh.- Jean odetchnął lekko i
zaraz wkurzył się na siebie za uczucie ulgi, które poczuł.- W naszych czasach
to i za bardzo się o takich rzeczach nie myśli, co? Ale jak już dołączymy do
Żandarmerii, będziemy mogli skupić się na swoim życiu, a nie na tytanach
krążących za murami.
-
Masz rację.- Marco skinął
głową.
Zapadła
chwila ciszy, podczas której chłopcy obracali leniwie swój posiłek nad
paleniskiem. Mięso powoli
nabierało apetycznego wyglądu, a i unoszący się wokół nich zapach kusił do
jedzenia.
W
końcu chłopcy mogli zabrać się za posiłek. Marco nie spieszył się, żując
spokojnie
każdy kęs, z kolei Jean
odrywał zębami spore kawałki mięsa, nie przejmując się ich wysoką temperaturą i
połykał niemalże w całości. Skończył jako pierwszy i od razu nabił na patyk
kolejną porcję.
-
Przydałyby się jeszcze
jakieś przyprawy – powiedział.
-
Uhm – mruknął Marco, który
akurat zajęty był odgryzaniem kolejnego kawałka.
Niecałe
30 minut później obaj chłopcy byli już najedzeni i teraz siedzieli obok siebie,
oparci o skalną ścianę i
wpatrywali się w sunące po niebie ciemne chmury, odsłaniające i zakrywające na
nowo gwiazdy. Burza minęła zaskakująco szybko, deszcz przestał padać i tylko z
daleka słychać było ciche grzmoty.
-
Nie mamy nic, czym
moglibyśmy się przykryć – zauważył Marco.
-
Zimno ci?
-
Nie, tylko...- chłopak
zarumienił się lekko.- Robi się trochę chłodno. Jeśli tak uśniemy, możemy
zmarznąć.
-
Rano i tak pewnie szybko
zrobi się gorąco.- Jean wzruszył ramionami.
-
Od takiego czegoś można się
rozchorować – zauważył Marco.
-
Daj spokój, już nic gorszego
nam się nie przytrafi – mruknął Jean, gapiąc się w niebo.- Rany, te gwiazdy
wyglądają, jak twoje piegi.
-
Eh?!- Marco poczuł, że
rumieni się intensywnie aż po same uszy.
-
No spójrz tylko.- Jean
uśmiechnął się.- Są takie maleńkie, jak te na twoich policzkach i nosie!
-
N-nie mów o moich piegach!-
mruknął Marco, chowając twarz w ramionach.- Zawstydzasz mnie!
-
Oh, serio?- Jean spojrzał na
niego, zaskoczony.- Wybacz, nie miałem takiego zamiaru! Czyżbyś miał kompleksy?
-
Nie, ale...tak nagle to
powiedziałeś...to zawstydzające...
-
W sumie...nieważne na co
spojrzę, jeśli ma to dużo kropek, zawsze przypominam sobie o twoich piegach –
mruknął Jean, na co Marco niemalże spłonął.
-
Przestań...proszę,
przestań...!- wyjąkał.
-
No co jest, przecież to
tylko piegi – zdziwił się Jean.
-
Dlaczego o nich myślisz?!
-
Lubię je – odparł szczerze
Jean, wzruszając ramionami.- To coś złego, że lubię piegi?
-
N-nie, ale...- Marco nabrał
powietrza do płuc. Jak ma wytłumaczyć Jeanowi, że kiedy ten mówi, iż myśli o
JEGO piegach, tak go to uszczęśliwia i zawstydza jednocześnie?!
-
Dobra, lepiej się prześpijmy
– powiedział Jean.- Trzeba mieć siły na rano. Jeśli obudzisz się pierwszy, to
mnie obudź.
-
Uhm...
Jean
poprawił swoją kurtkę i ułożył się na twardym podłoży w jak najwygodniejszej
pozycji. Zamknął oczy i
westchnął.
Marco
wciąż siedział pod ścianą, starając się uspokoić swoje serce. Spojrzał na
swojego
przyjaciela, którego twarz
w świetle płonącego ogniska wyglądała zaskakująco pięknie.
-
Jean?- szepnął.
-
Mmm?
-
Jednak mi zimno.
-
Haa?- Jean otworzył oczy i
podniósł się na łokciu, patrząc na niego.- Rany – westchnął, po czym wyciągnął
do niego dłoń.- Chodź.
-
Hm?- Marco uniósł głowę, nie
rozumiejąc.
-
No chodź.- Jean skinął na
niego ręką.- Jak się przytulimy, będzie nam cieplej, nie? Ogień prędzej czy
później i tak zgaśnie, więc jeśli będziemy blisko siebie, nie będzie nam tak
zimno w nocy.
Marco
przełknął nerwowo ślinę, ale po chwili skinął głową i podczołgał się na
czworakach
do Jeana. Ułożył się obok,
twarzą do niego i schował głowę w zagłębieniu jego szyi. Miał nadzieję, że Jean
nie czuje łomotania w jego piersi.
Po
dłuższej chwili Jean objął delikatnie chłopaka i przysunął się do niego
nieznacznie.
Marco
zamknął oczy, rozkoszując się ciepłem bijącym z jego ciała. Gdyby tylko mógł, z
chęcią pozostałby na
zawsze przy jego boku.
-
Co mówiłeś?- zapytał Jean.
-
Eh?- Marco otworzył oczy,
wyrwany z myśli.- Ja? Nic. Nic nie mówiłem.
-
Coś mamrotałeś. Może już
spałeś. Wybacz, wychodzi na to, że cię obudziłem.
-
Nie...nie szkodzi –
powiedział Marco.- Ciepło ci?
-
Tak. Chociaż do ciepła i
miękkości łóżka to raczej tu daleko.
-
Racja.- Marco uśmiechnął się
do jego obojczyka.- Naprawdę cieszę się, że jestem tutaj właśnie z tobą, Jean.
-
Nie musisz tego ciągle
powtarzać – mruknął chłopak, czerwieniejąc na twarzy.- Koniec końców,
zgubiliśmy się i z pewnością dostaniemy za to niezły opieprz.
-
Nie szkodzi. Coś mi się
wydaję, że dzięki temu nauczymy się więcej, niż pozostali.
-
Ah tak?
-
Mhm – mruknął sennie Marco.-
Jean?
-
Tak?
-
Czym tak pachniesz?
-
Nie wiem – odparł chłopak.-
Przestań mnie wąchać!
-
Ah, wybacz!- speszył się
Marco.- To...niekontrolowane...w końcu jesteśmy blisko siebie.
-
To chociaż o tym nie mów,
dobra?- burknął Jean.- I tak dla jasności: wolałbym, żeby na twoim miejscu była
teraz jakaś śliczna dziewczyna, jasne?
Marco
przygryzł wargę, nie odpowiadając. Poczuł, że do oczu napływają mu łzy, a
szczęka
zaczyna delikatnie drżeć.
Przysunął głowę do piersi Jeana i nadal milczał, przeklinając się za to, że nie
potrafi powstrzymać drgających ramion.
Jeanowi
zrobiło się przykro. Miał ochotę uderzyć się w twarz za to, co powiedział.
Przecież tak naprawdę
cieszył się, że mogą spędzić ze sobą kilka chwil razem, sam na sam. Cieszył się
z jego obecności, z jego ciepła i łagodnego tonu głosu.
Cieszył
się z tych cholernych piegów przy swoim boku...
-
Żartowałem – mruknął,
przesuwając dłonią po gładkich włosach Marco.- Głupek. Ja też się cieszę, że tu
jesteś.
Marco,
nie mogąc już dłużej wytrzymać, zaszlochał głośno, wtulając się w Jeana.
-
Przepraszam...- wyjąkał.-
Tylko na trochę...
-
Jasne.- Jean przytulił go do
siebie mocno.- Nie krępuj się.
Pośród
nocnej ciszy w lesie rozchodził się teraz tylko płacz będący owocem kotłujących
się w sercu uczuć. Chmury
zasłaniające skarb nieba odpłynęły, ukazując piękny widok milionów gwiazd
jaśniejących swoim blaskiem. A w skalnej wnęce, tuż przy wygasającym palenisku,
leżała dwójka zakochanych w sobie ludzi.
Księżyc
wyruszył powoli w swoją wędrówkę po niebie.
* Szkołę kadetów
Kocham to!! Koniec jest cudowny! Napisz coś jeszcze kiedyś z nimi
OdpowiedzUsuńNa pewno nie omieszkam cosik napisać :3
UsuńBardzo się cieszę, że się podobało ^^ Dziękuję za komentarz, pozdrawiam cieplutko :D
Ryczę jak głupia ;_; Piękne.
OdpowiedzUsuń-ShingekiNoKate