Krótka historia Regulusa Blacka

Alternatywna wersja śmierci Regulusa – czyli moja cicha wizja, jak mogłoby to wyglądać, nawet jeśli było inaczej ~
_____________________________________________________________________________


Otaczały mnie wszechobecne ciemności. Powietrze było ciężkie od wilgoci i przytłaczającego zapachu wodorostów i morskiej soli. Choć wysuszyłem swoje ubrania szybkim zaklęciem, wciąż drżałem z zimna.
Albo z przerażenia.
Nie miałem pewności, co jest silniejsze. Byłem tutaj zupełnie sam, zagubiony w całkowitym mroku, otoczony aurą potwornej, prymitywnej magii, kompletnie zdruzgotany i obarczony zbyt wielką odpowiedzialnością. Nawet jeśli sam zarzuciłem na swe barki jej ciężar...
Przysunąłem się do ściany jaskini, wyżej unosząc różdżkę i oświetlając litą skałę. To tutaj znajdowało się przejście, które musiałem odblokować – za które musiałem zapłacić. Byłem już taki zmęczony... Samo odnalezienie tego miejsca zajęło mi kilka dni, podczas których spałem tylko po parę godzin, a dodatkowe odgrywanie roli wiernego sługi i wyznawcy dopełniało czary, wykańczając mnie psychicznie. 
Weź się w garść – wyszeptałem do siebie, na krótki moment zamykając oczy. Wziąłem głęboki oddech, potem drugi i jeszcze jeden. Poczułem, że mój umysł oczyszcza się, choć drżenie ciała nie ustało.
Pora przystąpić do dzieła.
Celując moją różdżką we własną dłoń, wymruczałem pod nosem stosowne zaklęcie. Światło zgasło raptownie, kiedy lumos ustąpiło miejsca niegodziwemu zaklęciu. Syknąłem głośno, czując jak magia kaleczy moją skórę. Pospiesznie przywołałem na powrót światło, w jego blasku przyjrzałem się rozciętej dłoni. Z rany sączyła się krew, czerwona niczym rubiny. Przełykając ciężko ślinę, zranioną dłoń przycisnąłem do ściany jaskini, a potem powoli przesunąłem nią po skale, kreśląc za sobą krwawy szlak.
Przed moimi oczami ukazał się srebrzysty zarys drzwi. Poplamiona krwią ściana, która do tej pory w nich tkwiła, teraz rozmyła się w powietrzu, pozostawiając po sobie czerniejący otwór. Rozejrzawszy się pospiesznie wokół i upewniwszy, że nikt mnie nie śledził, pospiesznie przeskoczyłem na drugą stronę.
Kiedy znalazłem się w dalszej części potwornej jaskini, zatrzymałem się jak wryty, szerzej otwierając oczy. Oto przede mną rozciągał się widok na wielkie jezioro, równie mroczne jak cała reszta okolicznej scenerii. Nigdzie nie widziałem jego krańców, nawet po posłaniu kilku świetlistych kul w każdą możliwą stronę. Jedynie pośrodku ów jeziora jawiła się mglista, zielonkawa poświata, odbijająca się od nieruchomej powierzchni wody.
Starałem się zachować zimną krew, choć przyszło mi to z trudem. Nigdy nie bałem się ciemności – ani w dzieciństwie, ani teraz, jako nastolatek. W tym mroku było jednak coś niepokojącego, coś niemal namacalnego. Miałem wrażenie, że ta czerń wokół mnie nie tylko mnie otacza, ale i dotyka; bada mnie, sprawdza, chcąc wyczuć, czy to jej Pan wrócił do tego zapomnianego miejsca, czy to intruz, który próbuje wykraść kryjący się tu skarb.
Musiałem się spieszyć. Niewiele czasu mi zostało – kiedy teleportowałem się z Grimmuald Place numer 12, noc była jeszcze młoda, ale dotarcie do jaskini zajęło mi sporo czasu, a rano miałem się stawić na zebraniu. 
Ruszyłem powoli po skalnym nabrzeżu, przesuwając różdżką na prawo i lewo, oświetlając sobie drogę i z niepokojem spoglądając na zielonkawą poświatę na środku jeziora. Czy to tam musiałem się dostać? Czy może powinienem zanurzyć się w odmętach tego płynnego mroku i to tam odnaleźć skrywany przez jaskinię sekret? 
Nie... Na pewno nie. Czarny Pan był zbyt zadufany w sobie, zbyt nienawistny. Nie byłoby w tym żadnej zabawy, gdyby po prostu ukrył część siebie na dnie jeziora, prawda? To, co tutaj zrobił, co przygotował dla wrogów, musiało być zjawiskowe, musiało być godne jego osoby. 
Gdzieś tu musi być coś, co pomoże mi dostać się do celu. Przepłynięcie jeziora nie wchodziło w grę. Wyczuwałem w nim prastarą, mroczną magię, która nigdy nie powinna była ujrzeć światła dziennego. Wyczuwałem monstra, o których istnieniu wiedzieli tylko nieliczni i wiedziałem, że służą one tylko Jemu.
Mrucząc pod nosem formułki, których nauczyłem się od moich mrocznych mentorów, wodziłem różdżką przed sobą. Jeśli dobrze myślałem i mój cel znajdował się pośrodku jeziora, potrzebowałem środka, który mnie do niego doprowadzi. Wątpiłem bowiem, by Czarny Pan sam miał ochotę przepływać przez całe to jezioro.
Wkrótce natrafiłem na ślad magii, dość wyraźny ślad. Macając dłonią w powietrzu przez kilka minut, wreszcie wyczułem coś twardego i skręconego – a stuknąwszy w to różdżką, chwilę później odkryłem, że trzymam w dłoni niemal czarny łańcuch. Stuknąłem w niego różdżką po raz drugi, mrucząc cicho zaklęcie. Z bijącym mocno sercem patrzyłem, jak łańcuch zwija się u moich stóp, podczas gdy spod wody wynurza się mała łódeczka. Tafla wody pozostawała groteskowo nieruchoma. 
Czółno dobiło bezgłośnie do skalistego brzegu przede mną. Zagryzając mocno wargę, zerknąłem przez ramię w ciemność. Wciąż obawiałem się, że Czarny Pan może wrócić w to miejsce w każdym momencie. Może o czymś zapomniał? A może wpadł na nowy pomysł, na jeszcze jedną pułapkę, którą chciałby tu założyć? Jeśli mnie tu nakryje, będę skończony. 
Muszę się pospieszyć!
Ostrożnie wsiadłem do czółna, na wszelki wypadek zabierając ze sobą łańcuch. W łódeczce nie było żadnego wiosła, ale wkrótce przekonałem się, iż nie jest mi ono potrzebne: czółno zaczęło samo dryfować po mrocznej tafli, w kierunku zielonkawej poświaty.
Zwinąłem się na siedzeniu, podkulając pod siebie nogi i nerwowo przełykając ślinę. Dotarłem tak daleko...! Jeśli szczęście będzie mi sprzyjać, uda mi się odkryć pozostałe sekrety Lorda Voldemorta. Ile ich miał? Na ile części rozczepił swą niegodziwą duszę, aby uzyskać życie wieczne? Jak daleko był gotów się posunąć, by stać się aż tak potężnym czarnoksiężnikiem? 
Gdybym miał więcej rozumu w głowie... gdybym słuchał głosu serca i zareagował na tamte ciche szepty ostrzeżenia...
Gdybym tylko posłuchał Syriusza...
Odrzuciłem od siebie niepotrzebne myśli, skupiając wzrok na moim celu, do którego zacząłem się już zbliżać. Widziałem kątem oka dryfujące w pobliżu łódki blade i nieruchome oblicza topielców, ale specjalnie nie zwracałem na nie uwagi. 
Nie bój się, powtarzałem sobie w myślach. To tylko trupy. Martwe ciała, zimne i nieruchome, pozbawione możliwości posiadania tego, co masz ty. 
Po kilku kolejnych minutach łódeczka uderzyła o brzeg małej, skalnej wysepki. Ostrożnie podniosłem się z mojego miejsca i wszedłem na skałę, wzrok mając wlepiony w postument, na którym stała duża misa. To właśnie z niej biło zielonkawe światło. W tamtej chwili wydawało mi się to niedorzecznie zabawne – oto źródło światła w kompletnym mroku, które dawało pozorną nadzieję. 
W misie znajdował się szmaragdowy, fosforyzujący płyn. Kiedy po chwili namysłu spróbowałem ostrożnie zanurzyć w nim dłoń i sięgnąć dna, chcąc sprawdzić, czy jest tam horkruks, okazało się to niemożliwe – poczułem napierającą na moją dłoń barierę, która nie pozwalała mi choćby czubkiem palca tknąć szmaragdową taflę eliksiru. Przysunąłem więc do niego różdżkę i zacząłem mamrotać zaklęcia, ale żaden znany mi czar nie pomógł. 
Czułem się zrozpaczony. Od początku przeczuwałem, że prawdopodobnie będę musiał wypić tajemniczy napój, ale wciąż łudziłem się nadzieją, że pomoże mi inny sposób. Bałem się, potwornie bałem się tego, co czeka mnie po wypiciu – a może i nawet w trakcie? Barwa przypominała mi wiele znanych i nieznanych powszechnie wywarów, zapachu zaś nie byłem w stanie wyczuć. Co to za eliksir? Co ze mną uczyni, gdy przełknę pierwszy łyk? Na Voldemorta zapewne nie działał, lub może miał on jakąś odtrutkę, ale ja? Byłem tylko siedemnastoletnią płotką, która ledwie skończyła Hogwart i myślała, że dołączając do Śmierciożerców, osiągnie coś w swoim życiu.
Ale... czy słusznie miałem w sercu tę odrobinę nadziei? Czy słusznie wierzyłem, że jeśli dostarczę tego horkruksa oraz informacje jakie zdobyłem Zakonowi Feniksa, odkupię w ten sposób swoje winy? Byłem gotów umrzeć dla dobra sprawy, byłem gotów poświęcić się, aby udaremnić Czarnemu Panu próbę zrobienia z siebie samego Boga, ale... jeśli moja droga skończy się w tym miejscu, jeśli zostanę pozbawiony szansy na przekazanie informacji, to niby w jaki sposób przysłużę się społeczności czarodziejów?
Jeśli zaś przeżyję, to pewnie i tak trafię do Azkabanu...
Uugh!- warknąłem ze złością, łapiąc się za włosy. Przydługie, kruczoczarne włosy, których nigdy nie byłem w stanie ściąć. Jedyny element będący efektem podążania śladami starszego brata, którego świadomie lub nieświadomie wciąż uważałem za autorytet. Przyzwyczajenie z lat dzieciństwa, kiedy jeszcze byliśmy prawdziwym rodzeństwem, czy może skryte głęboko we mnie przeczucie?
Znów zacząłem rozpraszać się niechcianymi myślami. Za późno na wyrzuty sumienia, Regulusie Arkturusie Black – upomniałem się w myślach. Musisz działać! Musisz się śpieszyć!
Wyczarowałem dla siebie puchar. Chwyciłem go zranioną wcześniej dłonią i przełknąłem ciężko ślinę. Patrzyłem uważnie, jak kielich zanurza się w eliksirze i napełnia nim prawie po same brzegi – z misy zaś go ubyło. Nie próbowałem nawet wylewać go, gdyż wiedziałem, że nie będzie to miało sensu. 
Wargi drżały mi silnie, gdy podnosiłem kielich do ust. Przed oczami widziałem twarze moich bliskich – tych naprawdę bliskich osób – miałem wrażenie, że to moje ostatnie chwile życia...
A jednak zdołałem zebrać się w sobie. Obawiając się skutków wypicia eliksiru oraz szybkości jego działania, zacząłem łapczywie pić bezsmakową truciznę. W kilku potężnych łykach wypiłem zawartość kielicha, by następnie szybko napełnić go ponownie i znów wypić wszystko w okamgnieniu. Jeden puchar, drugi, trzeci... czwarty... powoli traciłem siły i oddech, ale nie przestałem, wlewałem w siebie to zło, wlewałem w siebie ten mrok, pozwalałem pochłaniać się nieznanemu do reszty.
Przy szóstym kielichu osłabłem, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Doznałem dziwnej wizji z przeszłości – ujrzałem moją matkę, która powiła swego pierwszego syna. Głowę miał porośniętą mnóstwem przerażających bąbli i guzów, spojrzenie szaleńca i czarny otwór zamiast ust. Rodzice patrzyli na niego z miłością, tulili go i całowali niczym największy skarb życia. Syriusz, który po latach okazał się być zdrajcą krwi, trafił do Gryffindoru i w końcu opuścił rodzinny dom, uciekając do Potterów. Drań, który dokuczał w szkole moim przyjaciołom, który znęcał się nad nimi, a ze mnie żartował na każdym kroku. Kanalia, która obrażała cały nasz ród, który wstydził się tego, że jest Blackiem, który szydził z naszych wartości... Urodzony potwór...
Lecz nagle obok rodziców pojawił się mały chłopiec – urocze stworzenie w wieku może dwóch lat, o czarnych loczkach na głowie i pulchnych policzkach, o zawadiackim uśmiechu i psotnych iskierkach w ciemnych oczach. Rodzice odsuwali go od siebie, spoglądali na niego z pogardą, drwili z niego.
To ja byłem potworem, którego kochali. 
To Syriusz był bohaterem, którego wygnali.
Niee...- wycharczałem, opierając się ciężko o postument i trzęsącą się dłonią napełniając kielich.- Nie pozwolę ci...
Ciała moich rodziców na Grimmuald Place, rozczłonkowane...
Nie pozwolę...
Przybity żelaznymi kolcami do ściany Syriusz...
Nie...!
Moi przyjaciele, wszyscy wymordowani...
Nieee!
Ja, stojący w białej szacie poplamionej krwią ich wszystkich. Uśmiechnięty, zadowolony, szczęśliwy...
NIE!!!
Upadłem na skalne podłoże.
Straciłem przytomność.

Kiedy się przebudziłem, pierwszym, co poczułem, był przemożny strach. Wokół panowała ciemność gęstsza od tej, którą znałem – otaczała mnie tylko i wyłącznie czerń. Przerażony, zacząłem panicznie wodzić dłońmi najpierw po ciele, a potem po czymś twardym, na czym leżałem, próbując odnaleźć moją różdżkę. Traciłem już nadzieję i zmysły, kiedy wreszcie na nią trafiłem.
Lumos!- wykrzyknąłem drżącym głosem.
Rozbłysło światło. W pierwszej chwili przeraźliwie bałem się, że w świetle ujrzę otaczające mnie martwe oblicza setek umarłych, ale nie – ujrzałem jedynie spokojną taflę czarnego jeziora, skałę, na której leżałem, a także postument i wciąż zakotwiczoną łódeczkę.
Niezdarnie podniosłem się z ziemi, dysząc ciężko. Byłem wykończony, ale bardziej niż to, doskwierało mi pragnienie. Za nic jednak nie miałem zamiaru zanurzyć choćby palca w odmętach mrocznej wody. 
Przypomniawszy sobie, co takiego tu robiłem, przerażony myślą, że misa mogła w czasie mojej nieprzytomności napełnić się ponownie, pospiesznie dopadłem naczynia, którego blask zniknął.
Podobnie jak eliksir wewnątrz niego.
Odetchnąłem z ulgą i zaszlochałem cicho ze szczęścia – oto na dnie kamiennej misy ujrzałem medalion. Dokładnie ten sam medalion, który widziałem w rękach Czarnego Pana, gdy zaklinał w nim część swojej duszy. Sięgnąłem pospiesznie do kieszeni szaty, wygrzebując z niej jego replikę. Pospiesznie wyczarowałem kawałek kartki oraz pióro, a następnie napisałem krótką wiadomość do samego Czarnego Pana, którą ukryłem w fałszywym medalionie. Włożyłem go do kamiennej misy. 
Nogi miałem jak z waty, kiedy chwiejnym krokiem ruszyłem do łódeczki, wciąż dysząc ciężko, okrutnie spragniony – ale z potwornym horkruksem w kieszeni. Czółen zaczął powoli sunąć po tafli w kierunku dalekiego brzegu. Przecierałem dłonią twarz, ocierając łzy, które z jakiegoś powodu nie przestawały płynąć. Byłem roztrzęsiony i czułem się potwornie samotny. Wróciły mi wspomnienia i na nowo począłem przeżywać horror, jaki mnie spotkał. 
Dopiero gdy opuściłem jaskinię i wyszedłem na skalne urwisko, poczułem odrobinę ulgi, mogąc odetchnąć świeżym powietrzem i ujrzeć okrągłą tarczę bladego księżyca. A więc wciąż trwała noc – zakładając, że była to ta sama noc, musiałem stracić przytomność na niezbyt długo. Nie czułem się na siłach, by użyć teleportacji, ale nie miałem wyjścia. Nie wiedziałem, czy Czarny Pan nie wyczuł przypadkiem, że coś się dzieje z jego horkruksem. Mógł w każdej chwili pojawić się tu i przyłapać mnie na gorącym uczynku.
Musiałem dotrzeć do siedziby Zakonu Feniksa. I to jak najszybciej.
Nie miałem pojęcia, jak to zrobić, gdyż nie znałem jego lokalizacji – nie wiedziałem też, gdzie mieszka którykolwiek z jego członków. Zresztą, niewielu ich znałem. Na pewno Potterowie i na pewno Lupin, poza tym Longbottomowie... Ale poza Remusem i Jamesem jeszcze w czasach szkolnych, z całą resztą nigdy nie zamieniłem nawet słowa. Poza tym, oni wiedzieli, że byłem śmierciożercą. Wystarczyło spojrzeć na mój znak...
Ale Syriusz... Gdybym tylko mógł znaleźć Syriusza... Wiedziałem, że on jeden mnie wysłucha. Nawet jeśli stałem po tej złej stronie, nawet jeśli już dawno przestał myśleć o mnie jak o swoim bracie... Nadal byliśmy rodzeństwem. Jeśli tylko zdołam do niego dotrzeć, jeśli tylko uda mi się z nim spotkać sam na sam, to Syriusz na pewno mnie wysłucha! Pokażę mu dowód, wyjaśnię mu, co zamierza Czarny Pan, wyjaśnię mu, jak możemy go powstrzymać!
Nawet jeśli postanowi mnie zabić... to przynajmniej umrę ze świadomością, że zrobiłem wszystko, by go uchronić. Umrę ze świadomością, że nagromadzonymi i przekazanymi mu informacjami choć w niewielkim stopniu zapewniłem mu bezpieczeństwo.
Może... może zdążę go jeszcze przeprosić.
Teleportowanie się do domu w obecnym stanie okazało się bolesne, ale na całe szczęście nie skończyło się oderwanymi członkami czy deformacją. Znalazłem się w znajomym otoczeniu swojego pokoju, skąpanego teraz w ciemności – zaskakująco przyjemnej i łagodnej w porównaniu z tą, która panowała w jaskini.
Łóżko przyciągało mnie i kusiło, ale nie chciałem tracić czasu, zwłaszcza teraz, gdy osiągnąłem już swój cel. Pospiesznie wyszedłem z pokoju i najciszej, jak mogłem, zbiegłem do kuchni, gdzie przywołałem do siebie Stworka, naszego domowego skrzata.
Pan Regulus...!- zaskrzeczał, kłaniając się przede mną i wlepiając we mnie spojrzenie wyłupiastych oczu.- Stworek bał się, że pan już nie wróci...! Że... że ten eliksir...!
Stworku, nie mamy czasu – powiedziałem do niego, klękając przed nim i kładąc dłonie na jego ramionach.- Musisz coś teraz dla mnie zrobić, i musisz zrobić to najszybciej, jak się da!
Stworek zrobi wszystko...!
Musisz znaleźć Syriusza!- wyszeptałem, odruchowo zaciskając palce na jego kościstych barkach.
Pa... Pana Syriusza...?
Tak! Wykorzystaj całą swoją skrzacią moc i znajdź mojego brata! Powiedz mu, że muszę się z nim pilnie zobaczyć, i że zrobię to na jego warunkach, nieważne jakie by były, nawet jeśli miałbym stanąć przed obliczem całego Zakonu. Powiedz, że... że mam ważne informacje. I że chcę wszystko naprawić – dodałem ciszej, przez ściśnięte gardło.
Stworek... Stworek to zrobi...
Dobrze.- Pokiwałem głową.- Idź, Stworku. 
W kuchni rozległ się trzask, a moje drżące do tej pory ręce opadły ciężko wzdłuż mego ciała. Nie mając już na nic sił, usiadłem na podłodze i uparłem się o kuchenne szafki. Byłem śpiący, ale i jednocześnie pobudzony. Myślałem intensywnie nad tym, w jaki sposób powinienem to rozegrać...
Czarny Pan może mnie już podejrzewać. Wykorzystał Stworka, lecz jednocześnie powierzył mu swą największą tajemnicę. To oczywiste, że nie zaufa komuś takiemu jak ja... Na pewno domyślał się, że zapytam Stworka o to, czego chciał od niego Voldemort – i że się tego dowiem.
Byłem taki szczęśliwy, kiedy wybrał mnie na swojego powiernika... Myślałem, że to szczególny zaszczyt, że stanę się kimś wyjątkowym w jego oczach. Ale najprawdopodobniej byłem tylko zwykłą zabawką, narzędziem, potrzebnym do tego, by znaleźć odpowiednio służalczego skrzata, który spełni życzenie swego pana bez względu na to, jakie by ono nie było.
A w tym przypadku, będąc tego rodzaju narzędziem... prawdopodobnie będzie chciał się mnie pozbyć. Osiągnął już swój cel, dzięki Stworkowi ukrył horkruksa.
Za pewne spróbuje zabić i mnie, i Stworka. 
Zagryzłem kciuk, myśląc intensywnie. Nawet gdybyśmy podarowali Stworkowi kawałek ubrania i uwolnili go, Stworek nie odejdzie. Służy Blackom od pokoleń, za bardzo nas kocha, zbyt mocno przywiązał się do rodziny, by opuścić ten dom i porzucić zobowiązania. Ale na pewno posłucha mojego rozkazy, gdy każę mu się ukryć, przynajmniej dopóki nie znajdę dla nas odpowiedniej kryjówki. Czy Zakon mógłby nam pomóc? Przynajmniej przez chwilę, bo przecież w ostateczności i tak mam zamiar stanąć naprzeciw siłom Voldemorta i walczyć z nimi. Ale dopóki nie odkryję lokalizacji pozostałych horkruksów, potrzebuję odrobinę swobody...
Może gdybym upozorował swoją śmierć...? Ale co ze znakiem? Jak się go pozbyć...?
Panie Regulusie!- Poderwałem się raptownie, kiedy obok mnie niespodziewanie zjawił się Stworek. Ile minęło czasu? Zerknąłem szybko na zegar w kuchni – godzina?!
Znalazłeś Syriusza?- zapytałem z przejęciem.
Stworek znalazł Pana Syriusza, o tak... - wymamrotał skrzat.- Znalazł go w towarzystwie rodziny jakichś szlam, brudnych i...
Stworku, czy przekazałeś mu wiadomość?- przerwałem mu, trochę zniecierpliwiony.
Och, Pan Syriusz wściekł się na widok Stworka, ale wysłuchał w końcu Stworka...
I co? I co powiedział?!
Stworek nie będzie powtarzał co Pan Syriusz mówił o dobrym i kochanym Panu Regulusie...- Stworek zamlaskał językiem z niesmakiem.- Ale Pan Syriusz zgodził się na spotkanie... jutro o północy, przy wejściu do King's Cross. 
Jutro o północy, King's Cross...- powtórzyłem cicho, kiwając głową.- Dobrze. Posłuchaj mnie teraz, Stworku. Musisz zabrać rodziców i przenieść ich stąd w jakieś bezpieczne miejsce. Weź to ze sobą i dobrze ukryj, tak żeby nikt inny tego nie znalazł.- Wyciągnąłem z kieszeni przeklęty medalion i podałem mu go.- Nasłuchuj uważnie, Stworku. Kiedy nadejdzie czas, wezwę cię do siebie, a ty przybędziesz razem z tym medalionem, rozumiesz? 
Pan Regulus chce się spotkać z niedobrym panem Syriuszem...- Stworek zaczął przebierać nerwowo nogami w miejscu.
Wiem, że Syriusz nie traktował cię najlepiej – westchnąłem z żalem.- I że złamał serce rodzicom... ale muszę z nim porozmawiać. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, prawdopodobnie spędzę z nim kilka dni. Musimy omówić wiele kwestii i rozwiązać masę problemów... Ale obiecuję ci, że kiedy to się skończy, wszyscy znów wrócimy do domu i będzie jak dawniej.
Wszyscy...?
No, pewnie bez Syriusza – mruknąłem, krzywiąc się lekko.- Pod wieloma względami wciąż go nienawidzę, ale... och, nieważne. Ukryj medalion i zabierz rodziców w bezpieczne miejsce. 
Stworek zabierze też Pana Regulusa...!
Na to pewnie przyjdzie jeszcze pora, ale nie teraz.- Westchnąłem ciężko, patrząc z odrobiną przestrachu i jednocześnie ulgi na medalion.- Gdyby coś poszło nie tak... Gdybym nie odezwał się w ciągu kilku najbliższych dni, musisz zniszczyć ten medalion, Stworku. Obiecaj mi to.
Stworek obiecuje...
Dobrze.- Pokiwałem głową, uśmiechając się do niego, chcąc dodać mu nieco otuchy.- Jesteś wspaniałym skrzatem, Stworku. Wybacz mi, że zmusiłem cię do służenia Czarnemu Panu...
Pan Regulus nie zmusił Stworka, Stworek sam chciał spełnić życzenie Pana Regulusa...
I tak przepraszam – mruknąłem, gładząc go po łysek głowie i szpiczastych uszach.- Muszę teraz iść, Stworku. Mam coś jeszcze do zrobienia, zanim spotkam się z Syriuszem. 
Nie czekając na odpowiedź Stworka, ani nie próbując nawet zajrzeć w jego wielkie, pełne przerażenia oczy, pospiesznie zerwałem się z podłogi i ruszyłem do wyjścia. Upewniłem się wpierw, że nikogo nie ma na zewnątrz, po czym wymknąłem się z domu i pospieszyłem przez Grimmuald Place numer 12. 
Chociaż zamierzałem zdradzić Czarnego Pana i wyjawić wszystkie informacje Zakonowi Feniksa, wśród śmierciożerców wciąż miałem kilku serdecznych przyjaciół, z którymi spędziłem całe siedem lat w Hogwarcie – osób, na których mi zależało, do których żywiłem prawdziwie ciepłe, niemal rodzinne uczucia. Musiałem złożyć im dyskretną wizytę i spróbować namówić ich na ucieczkę. Byłem pewien, że kiedy dowiedzą się, czym stał się Lord Voldemort, posłuchają głosu rozsądku i wraz ze mną oddadzą się w ręce Zakonu, spróbują walczyć z tym, który ma zamiar siać zamęt i zniszczenie. 
Może gdybym tamtej nocy postanowił jednak chwilę odpocząć... Gdybym przespał się choć godzinę czy dwie, by mieć siły na teleportację, może wówczas uniknąłbym tego, co mnie spotkało. Ja jednak niemądrze uznałem, że skoro moi przyjaciele nie mieszkają daleko od Grimmuald Place, to szybko dotrę do nich i przekonam do odwrotu. Czas odgrywał tu ogromną rolę i nie chciałem trwonić go na sen.
Błąd.
Dokąd tak pędzisz, Regulusie?
Zatrzymałem się raptownie, słysząc za sobą znajomy głos. Głos należący do osoby, którą podziwiałem, szanowałem, i której jednocześnie się obawiałem. Trochę piskliwy, z pozoru ciepły głos mojej kuzynki.
Bellatriks.
Odwróciłem się do niej, przełykając nerwowo ślinę. Od dwóch dni grałem przed nimi aktora, udając, że wciąż wiernie służę Czarnemu Panu. Oczywiście, oni nie mieli pojęcia o horkruksach. A teraz byłem taki zmęczony i roztrzęsiony... Nie miałem sił na wymyślanie wymówek.
Wypełniam misję dla Czarnego Pana – oznajmiłem możliwie jak najpewniejszym głosem.
Oooch...- westchnęła Bellatriks, przekrzywiając lekko głowę i powoli krocząc – nie, raczej zakradając się – w moim kierunku.- To... niepokojące. Nie słyszełam nic o tym, że otrzymałeś zadanie od Czarnego Pana.
Czarny Pan nie ma obowiązku spowiadać ci się ze wszystkich swoich planów – odparłem chłodno.
Bellatriks zasyczała cicho, przystając w miejscu. Długo mi się przyglądała, jakby oceniając, czy zgadnę, co ona sama robiła w środku nocy w okolicy Grimmuald Place.
Chyba wiedziałem.
Potrzebujesz czegoś?- zapytałem mimo tego, chcąc kupić sobie trochę czasu i spróbować wymyślić, w jaki sposób mogę ją przechytrzyć. Była ode mnie starsza i miała więcej doświadczenia, zwłaszcza w używaniu czarnej magii. Uwielbiała torturować i znęcać się nad innymi... nawet nad własną rodziną.
Nie, żebyśmy kiedykolwiek byli sobie bliscy.
Dokąd idziesz, Regulusie?- powtórzyła pytanie, unosząc podbródek. Na jej czerwonych wargach igrał uśmieszek.
Już mówiłem, wypełniam zadanie...
Idziesz spotkać się z kimś z Zakonu?- wysyczała gniewnie, postępując krok w bok i obserwując mnie.- Idziesz... zdradzić nas?
Skąd ten niedorzeczny pomysł?- zapytałem z westchnieniem, odruchowo zaciskając pięści.
Nie zjawiłeś się na wczorajszym zebraniu. To... zaniepokoiło Czarnego Pana. Gdzie byłeś wczoraj, Regulusie? Gdzie się ukrywałeś, skoro żaden ze śmierciożerców, ani nawet nasz Pan nie był w stanie cię zlokalizować?
Przełknąłem ciężko ślinę. Zebranie miało odbyć się dzisiaj... Czyżbym jednak w tamtej jaskini stracił przytomność na ponad dwadzieścia godzin? Zmyliła mnie ta sama pora dnia, ale w gruncie rzeczy mogłem zbudzić się nawet po tygodniu, a sądzić, że minęła godzina.
Nie było sensu próbować wytłumaczyć się kłamstwami. Błyskawicznie sięgnąłem za pas i wyszarpnąłem moją różdżkę. Otworzyłem już usta, by krzyknąć zaklęcie, ale Bellatriks, choć do tej pory tego nie spostrzegłem, trzymała swoją różdżkę w dłoni, chowając ją w materiale szaty, którą na sobie miała. Machnęła nią w moim kierunku niemal niedbale, a ja natychmiast poczułem, że całe moje ciało zamiera, a ja upadam boleśnie na zimny beton.
Nie mogłem poruszyć nawet gałkami ocznymi, tak potężne było jej zaklęcie. Miałem wrażenie, że nawet krew w moich żyłach zamarła. Słyszałem stukot jej trzewików, kiedy się do mnie zbliżała, aż w końcu zobaczyłem nad sobą jej twarz.
Kiedyś uważałem, że na swój sposób jest piękna. Teraz jednak brzydziła mnie i odpychała. 
Mój słodki, mały Regulusie – westchnęła przeciągle, kucając przy mnie i przesuwając końcem różdżki po moim ciele.- Taki młody i taki głupi. A przecież miałeś takie dobre oceny w szkole, byłeś takim zdolnym, wyjątkowym uczniem! Kto by pomyślał, że w głębi serca jesteś tylko przerażonym, nic niewartym, pełzającym robakiem? To już twój ukochany braciszek, do którego za pewne tak spieszyłeś, jest bardziej odważny niż ty. On przynajmniej od początku stał po jednej stronie, a nie miotał się pomiędzy jedną, a drugą, próbując być podwójnym agentem. Dziwię się jednak, co chciałeś przez to osiągnąć. Nie jesteś nikim wyjątkowym w oczach Czarnego Pana. Jesteś tylko płotką. Zbyt wrażliwą, by podejmować się prawdziwych zadań. Co ty mogłeś wiedzieć? Co mogłeś zdradzić, prócz nazwisk, które i tak nic nie pomogą, bo Czarny Pan zwycięży w tej wojnie?
Nic nie mogłem powiedzieć, choć próbowałem z całych sił wydusić z siebie choć zduszony skrzek. Gdyby tylko pozwoliła mi mówić, obronić się... nie wierzyłem, że mógłbym przekonać największą popleczniczkę Czarnego Pana do tego, by mnie zrozumiała, ale gdyby chociaż posłuchała, może gdyby dowiedziała się, czym stał się Voldemort...
Wiesz, co jest najbardziej wzruszające w tym wszystkim?- mruknęła z wyraźnym smutkiem.- Że Czarny Pan postanowił okazać łaskę takiej płotce jak ty. Powiedział mi, że nie mam cię torturować; że nie mam nawet próbować wyciągać od ciebie tych bezużytecznych informacji, jakie zapewne dostarczyłeś Zakonowi. Powiedział, że masz umrzeć szybko i bezgłośnie. Tak, jakbyś nigdy wcześniej nie istniał.
Nie miała mnie torturować? Czyżby Czarny Pan obawiał się, że w trakcie tortur wykrzyczałbym wszystko, co wiem o horkruksach? Oczywiście... Z pewnością obawiał się, że mogą pojawić się wśród jego popleczników jacyś rywale. A Bellatriks, choć nigdy nie przewyższyłaby Voldemorta, nawet ze swym w miarę dobrym talentem stanowiłaby zagrożenie, posiadając własne horkruksy.
A znając jej zapędy, pewnie zrobiłaby ich więcej niż sam Voldemort...
Aż ci zazdroszczę, Reg – zaświergotała Bellatriks, celując różdżką w moją pierś.- Doznasz łaski Czarnego Pana, jakiej do tej pory nie okazał nikomu innemu. Chyba tylko pod tym jednym względem nie jesteś „płotką”. Żegnaj, mój najdroższy kuzynie – wyszeptała do mojego ucha, pochyliwszy się nade mną.- Słodkich snów.
I to wszystko?- myślałem, wpatrując się w ciemne niebo z trwogą. Umrę tu, w ciasnej uliczce, tak po prostu? Niezdolny do obrony, niezdolny do tego, by cokolwiek powiedzieć. Jedyne źródło wiedzy o przerażającej potędze Lorda Voldemorta zniknie wraz ze mną. Jedyny sposób na ostateczne unicestwienie Czarnego Pana, który powinien poznać Zakon Feniksa, umrze ze mną. Nie było szansy, by dowiedzieli się o hokruksach. To była prastara, zapomniana i zakazana magia, o której nie było mowy nawet w dziale Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie. Tę wiedzę posiedli tylko nieliczni. Nawet jeśli sam Dumbledore domyśli się ich istnienia, to przecież nie zdoła ich odnaleźć – zwłaszcza tego, który miał ze sobą Stworek. Czarny Pan zdąży wygrać wojnę. Zabije Dumbledore'a, wybija każdego członka Zakonu Feniksa, co do nogi. Longbottomowie, Potterowie, Lupin, Pettigrew... i Syriusz.
Wszyscy ci, którzy nie chcieli się do niego przyłączyć.
Wszyscy ci, którzy go nie poparli.
Syriusz musi dowiedzieć się o horkruksach. To jedyna nadzieja. Ostatnia nadzieja na ocalenie świata czarodziejów...
SS... Sss...!
Bellatriks uśmiechnęła się do mnie, szczerząc zęby.
Avada Kedavra!



5 komentarzy:

  1. Smutno mi. Remus był w sumie dobry i szkoda ze tak mało o nim wiemy jedyne co to to że dobrze traktował Stworka (Hermiona byłaby dumna) a gdyby tak przeżył eh ale nie, przyszła ta wariatka i zrobiła to co Bella lubi najbardziej-zabija krewnych. Może coś o Grindelwaldzie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Regulus*
      Pewnie autokorekta xD W sumie to Regulus nie był dobry, bo był Śmierciożercą i popierał Voldemorta D: Ale myślę, że zrozumiał swój błąd kiedy dowiedział się, że Czarny Pan jest nieśmiertelny i nie zależy mu na jego poddanych.
      O Grindelwaldzie, hmm... Czemu nie, może o czymś pomyślę xD

      Usuń
  2. Zgadzam się z powyższym komentarzem. Smutna ta historia, a tą Bellatriks to bym bardzo chętnie sama potraktowała zaklęciem uśmiercającym. Chora suka!
    Ogólnie shocik nawet fajny, tylko smutny. Weny życzę i już nie mogę się doczekać kolejnych opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie! Cieszę się, że się podobało :D (i że nie komentujesz jako anonim ♥ xD)

      Usuń
  3. Pierwszy raz nie komentuję jako anonim XD :)

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń