[LS] Rozdział dziewiąty

,,Jeśli miłość nie potrawą, a przyprawą jest życia, to chyba zdrowo z nią przeholowałem.”



–    Tateeek...- zacząłem powolnym tonem, podchodząc do mojego ojca.
    Mój rodziciel siedział rozwalony na kanapie, gapiąc się w telewizor i oglądając mecz rugby. Zawsze czułem się przy nim trochę dziwnie, bo wystarczyło, że raz na niego spojrzałem i już wiedziałem, jak będę wyglądać za dwadzieścia parę lat – był kropka w kropkę taki jak ja, tyle że bardziej podstarzały. Po matce nie odziedziczyłem właściwie żadnych genów, przez co często mawiała, że ojciec sam mnie spłodził i sam urodził.
    W każdym razie ojciec odwrócił twarz od telewizora i spojrzał na mnie. Przez chwilę oglądał w milczeniu moją twarz.
–    Daiki – stwierdził w końcu.
–    Zgadłeś – mruknąłem.- Innego syna nie masz. Chyba.- Zmarszczyłem brwi.
–    Się nie wymądrzaj – mruknął, ale bez większej werwy, wracając spojrzeniem do meczu.- Co jest? Jak chcesz kieszonkowe, to idź do matki.
–    Nie chodzi o kieszonkowe – powiedziałem, wciskając dłonie do kieszeni moich dresowych spodni i kopiąc kapciem kanapę, na której siedział tata.- To znaczy po części tak, ale po części owszem.
    Ojciec zmarszczył brwi, ale nie wiedziałem, czy zastanawiał się nad tym co powiedziałem, czy nad tym, co się działo na ekranie. Czekałem cierpliwie, aż w końcu tata westchnął jakiś niepocieszony i spojrzał na mnie. Przez moment znów gapił się na moją twarz.
–    Daiki – stwierdził. Zacisnąłem usta, powstrzymując się od wrzaśnięcia na niego. Byłem jednak wyrozumiały, bo wiedziałem, że ojciec jest wykończony po ostatniej turze meczów. Grał w japońskiej reprezentacji drużyny futbolu.
–    Tak, tato – wycedziłem spokojnie.- To ja. Twój syn. Przyszedłem do ciebie z problemem.
–    O co chodzi?- zapytał, najwyraźniej w końcu tracąc zainteresowanie meczem rugby.
    Zerknąłem w kierunku kuchni, gdzie stała odwrócona do nas plecami mama, krojąc jakieś zielsko na kolację. Wiedziałem, że muszę być ostrożny, bo jeśli ściany mają uszy, to ona była samymi uszami.
    Usiadłem blisko ojca, nachylając się ku niemu lekko.
–    Potrzebuję twojej pomocy – wyszeptałem.
    Tata również zerknął za kanapę, sprawdzając położenie swojej żony. Spojrzał na mnie i skinął porozumiewawczo głową.
–    Potrzebny mi bilet na mecz koszykówki Japonia przeciwko Niemcom, który będzie w tę sobotę o czternastej w tej wielkiej hali w centrum – wyszeptałem.
–    I co, mam ci go wysrać?- Ojciec zmarszczył brwi.- Daiki, te bilety zostały wyprzedane jakiś miesiąc temu!
–    No wiem, ale przecież jesteś gwiazdą sportu, nie? No jesteś, czy nie?!
–    Co to ma do rzeczy? Ja nawet nie gram w kosza!- Czułem się jakbym kłócił się z własnym odbiciem w lustrze. Tyle że starszym.
–    Ale na pewno masz jakieś wtyki!- stwierdziłem, zamachawszy energicznie dłońmi.- No weź, dla syna jednej prostej rzeczy nie możesz zrobić?
–    No już prościej by było naprawdę wysrać ten bilet.- Ojciec pokręcił z rezygnacją głową.
–    No to mi go wysraj!- syknąłem. Tak. To była typowa rozmowa między mną i moim ojcem.
–    Co wy tam tak psipsiacie?!- zawołała z kuchni mama.
–    Nic, mamo!- krzyknęliśmy jednocześnie.
–    Yy, znaczy kochanie!- poprawił się ojciec, po czym spojrzał na mnie z irytacją.- Nie mam żadnych wtyk!... Wtyków... Nieważne, nie mam czegoś takiego, okej?! Poproś mnie o smarfona, samochód, albo jacht, to ci kupię, ale tego biletu nie dam rady!
–    Ale ja chcę bilet! Muszę iść na ten mecz, rozumiesz? Po prostu muszę!
–    Ach tak?- Ojciec spojrzał na mnie podejrzliwie.- Znowu zaczynasz z czymś w rodzaju „jedyną osobą, z którą mogę iść na mecz, jestem ja sam”? Synku, myślałem, że z tego wyrosłeś...
–    Co? Nie! Nie idę sam!
–    To po co ci jeden bilet?
–    Bo to tylko dla mnie, drugi już ma...- urwałem, nerwowo spoglądając na mamę. Wyszeptałem tacie najciszej jak się dało:- dziewczyna!
    Z kuchni dobiegł nas brzdęk roztrzaskującego się talerza.
–    Dziewczyna...?- wymamrotała mama, wpatrując się we mnie. Przysięgam, że wokół niej pojawiła się jakaś mroczna aura. Ojciec chyba też to zauważył, bo kątem oka zauważyłem, że się przeżegnał.
–    Dziczyzna, mamo!- zawołałem pospiesznie.- Dziczyznę bym zjadł!
–    Och...- Mama uśmiechnęła się łagodnie.- Dobrze. Dobrze, syneczku.
    Odetchnąłem z ulgą, łapiąc się za serce. Bycie jedynym dzieckiem moich rodziców to przesrana sprawa, serio. Ojciec, który potrzebuje paru minut na przypomnienie sobie, jak mam na imię i kim jestem, i matka z kompleksem ukochanego dziecka, która w życiu nie dopuści, żeby jakaś dziewczyna zabrała od niej jej syneczka.
    Biedna Taiga... Będę musiał jakoś przygotować ją na taką teściową.
–    No, tatek!- Spojrzałem na ojca błagalnie.- Ja... ja bardzo lubię tę dziczyznę! Ale... ale ona jest tak jakby w dodatku z takim pasztetem... No i to do siebie nie pasuje, rozumiesz!
–    Nie lubię pasztetów...- Ojciec z powagą pokiwał głową.
–    Ja też! Dlatego muszę iść na ten mecz, żeby wyrzucić pasztet i zostawić dla siebie dziczyznę!
    Ojciec podrapał się po brodzie, przyglądając mi się w zastanowieniu. Czekałem za odpowiedzią z narastającym w sercu napięciu. Ojciec był moją jedyną nadzieją i ostatnią deską ratunku. Bez niego nie było opcji, żebym zdobył bilety na ten cholerny mecz. Zgadywałem, że skoro Kise „miał wtyki” to na pewno załatwi bilety dla siebie i Momoi. Kuroko pewnie wejdzie bez biletu, i tak nikt jej nie zauważy. Ale ja?
    Jeśli tatek mi nie pomoże, mam przesrane.
–    No dobra – westchnął w końcu tata, przeczesując moje włosy. To znaczy swoje, ale wyglądały jak moje. Nieważne.- Spróbuję jakoś ogarnąć dla ciebie ten bilet.
–    Dzięki, tatek!- powiedziałem, uśmiechając się do niego szeroko.
–    Hehe.- Ojciec poklepał mnie po łbie.- Ale nie ma nic za darmo. Idź pomóc mamie w kuchni.
–    Mamek!- zawołałem, wychylając się zza kanapy.- Pomóc ci tam?
–    Nie trzeba, zaraz będzie kolacja!
–    Okej.- Spojrzałem na ojca.- Tylko wiesz, do soboty potrzebuję ten bilet.
–    No dobra.
–    Żeby ci nie przyszło do głowy dawać mi zużyty, w niedzielę.
–    Co ty, masz mnie za kretyna?- oburzył się tata, ale widziałem w jego oczach, że myślał o takim żarcie.
–    Chodzi o dziczyznę, pamiętaj!- syknąłem.- Dziczyznę moich marzeń!
–    Wiem, synku, wiem.- Tata poklepał mnie po ramieniu.- Przechodziłem to samo z twoją matką. Oczywiście, sporo czasu zajęło mi wybranie tej jedynej, musiałem nieźle przebierać w tych wszystkich...
–    Byłam twoją pierwszą i jedyną, gamoniu – westchnęła mama w kuchni.
    Tata spojrzał na nią wilkiem.
–    Fizycznie!- burknął.
    Machnąłem na nich ręką, wiedząc, że zaraz zacznie się dyskusja o ich młodzieńczych latach. Postanowiłem wrócić do swojego pokoju i dokończyć scenariusz mojego sobotniego spotkania z Taigą, nad którym pracowałem w pocie czoła od kilku godzin. Trzeba było jeszcze przećwiczyć kwestie, pozy i miny, a do tego parę chwytów zapaśniczych, żeby pozbyć się pasztetu.
    Miałem sporo na głowie.

***

    Czas do soboty minął mi szybciej niż ten, który poświęcałem na napisanie własnego imienia.
    Punktualnie o dwunastej tata zjawił się w domu i wręczył mi najpiękniejszy prezent świata – bilet do serca Kagami Taigi. No, prawie, ale i tak byłem na bardzo dobrej drodze.
    Po tym jak się przebrałem w wygodne dżinsy i stylowy T-shirt, pognałem co sił w nogach na umówione miejsce spotkania.
    Do przybycia Taigi oraz naszych upierdliwych przydupasów miałem jeszcze dwadzieścia minut, więc zacząłem sobie powtarzać kwestie z mojego scenariusza. Na wszelki wypadek wziąłem go ze sobą.
–    Nie, nie, w porządku, wcale nie czekałem na ciebie długo, Kagami – mówiłem do siebie, czytając z kartki i uśmiechając się łagodnie. To była próba generalna, więc dawałem z siebie wszystko.- Chcesz iść pod rękę? Jasne, proszę. Co mówiłaś?- Nachyliłem się lekko, wyobrażając sobie, że Kagami szepcze mi coś do ucha. Zaśmiałem się cicho, po czym obróciłem twarz w kierunku jej wyimaginowanej twarzy. W tym momencie nasze usta zetknęły się ze sobą niby przypadkiem i spojrzeliśmy na siebie z zaskoczeniem.
    A potem to już tylko namiętność mogła nas porwać.
    Po dziesięciu minutach na placu zjawili się jako pierwsi Kise oraz Momoi.
–    Cześć, Aomine-kun – mruknął Ryouta obrażonym tonem.
–    Nadal się boczysz?- westchnąłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.- Przecież wiesz, że mnie o Kagami chodzi! Bierz te swoją Kuroko, bo coś czuję, że będzie próbowała mi się wfanzolić w związek z Taigą!
–    A-ale ona ciebie lubi najwyraźniej, no!- zawołał z żalem Kise.- Jak mam niby się nie wkurzać?
–    To jakbym ja wybrał kanapkę z kurczakiem, którą lubisz, to byś się na kanapkę obraził?
–    Yy...- Kise zmarszczył brwi w zastanowieniu.
–    Cześć, Satoshi – mruknąłem dodatkowo, patrząc na mojego przyjaciela.
–    Cześć, Daiki – odparł tamten z westchnieniem.
–    Rozumiem, że tobie przeszło?- zapytałem.- Myślałem, że zorientujesz się, że tak naprawdę wcale o żadnym meczu nie wiedziałem! Po prostu Kise mnie wsypał, chciałem tylko się dowiedzieć, gdzie i po co spotyka się Kagami z tym piratem.
–    Z-zorientowałem się – potwierdził Momoi, kiwając głową trochę zbyt energicznie.
    Aha, rzeczywiście się zorientował.
    Kiedy mu o tym powiedziałem.
    W końcu zjawiła się moja bogini – w towarzystwie tego pasztetu, Himuro Tatsuyi. Moja narzeczona miała na sobie spodnie trzy-czwarte i koszulkę bez rękawów, opinającą jej pokaźny biust. Pasztet miał na sobie...
    Dokładnie to samo, co ja.
–    Cześć, ludzie.- Kagami uniosła dłoń w powitalnym geście.
–    Cóż za przypadek – powiedział pasztet jakimś takim słodkawym, pedalskim głosikiem. Och, rany, jak nie znoszę gnoja no.- Cześć, Ryouta. To rzadkość widzieć cię w towarzystwie chłopaków. Przedstawisz nam swoich przyjaciół?
–    My już się znamy – powiedziała Kagami, po czym wskazała Momoi.- To jest Momoi Satoshi, a to Aomine Daiki. Są w mojej klasie.
–    Ach, rozumiem!- Pasztet uśmiechnął się łagodnie pasztecim uśmiechem.- Miło mi was poznać. Nazywam się Himuro Tatsuya, jestem klasę wyżej.
    No proszę, co za pyszałkowaty kretyn! Będzie się tu wywyższał drań jeden. Że niby co? Że niby ja i reszta to plebs, tak? Ach, jak mu zaraz przywalę w drugie oko, to dopiero będzie...
–    Dzień dobry wszystkim.- Spokojny głos zabrzmiał gdzieś po prawej. Wszyscy spojrzeliśmy tam i dostrzegliśmy Kuroko Tetsunę.
–    Dzień dobry, Kurokocchi! Ach, jak ty...
–    Dziękuję, Kise-kun.
–    Dzień dobry, Tetsuna.- Pasztet uśmiechnął się do błękitnowłosej.- Nie sądziłem, że ciebie też tu spotkamy.
–    Szłam z wami z od jakiegoś czasu – zauważyła.
–    Och.- Pasztet patrzył na nią z zaskoczeniem, po czym uśmiechnął się, robiąc zmartwioną mordę.- Wybacz... Twoje zdolności działają także i na mnie. Co tutaj robicie, kochani?
–    Jak to co?- mruknął Kise, niepocieszony po zbyt szybkim uciszeniu Kuroko.- To Kagamicchi nie powiedziała ci, że idziemy wszyscy razem na mecz?
–    Ach, też się na niego wybieracie?
–    Ekhem, zaprosiła mnie!- oznajmiłem, unosząc lekko podbródek. Pasztet spojrzał na mnie jednym okiem.- No, a potem reszta postanowiła się przyłączyć.
–    Hmm?- Pasztet zmrużył swoje jedno oko, przyglądając mi się. Po chwili spojrzał już łagodniej na Kagami i uśmiechnął się do niej.- Widzę, że będę musiał zmienić taktykę.
–    Ech?- Kagami spojrzała na niego jak na ścierwo. Tak przynajmniej to sobie wyobraziłem.
–    No nic, chodźmy w takim razie – oznajmił Himuro, rozkładając ramiona jakby chciał nas pobłogosławić. Jednocześnie skurr...czybyk wykorzystał podstęp, żeby objąć moją dziczyznę. To znaczy dziewczynę!
    Kiedy mnie minęli, pospiesznie wyciągnąłem z kieszeni scenariusz i zacząłem go przeglądać, szukając jakiegoś odpowiedniego zagrania, żeby odbić Kagami. Niestety, nic takiego nie znalazłem. Schowałem więc kartkę do kieszeni spodni i odwróciłem się, by pójść za resztą. Ledwie jednak zrobiłem parę kroków, a usłyszałem za sobą znajomy dziewczęcy głos:
–    Chcesz iść pod rękę? Jasne, proszę. Co mówiłaś? Nachylam się i przypadkowo ją całuję.- Odwróciłem się błyskawicznie, z przerażeniem patrząc na Kuroko, która stała pośrodku placu z moim scenariuszem w dłoniach.- Kagami, od dawna chciałem ci powiedzieć, że kocham cię niczym sło...
    W mniej niż sekundę zjawiłem się przy boku Kuroko i zasłoniłem jej usta dłonią, nerwowo spoglądając za siebie, gdzie pozostali z naszej paczki szli w kierunku hali. Potem na powrót odwróciłem się do Tetsuny, by pogrozić jej sądem i innymi takimi, jednak umilkłem, widząc jej wielkie, błękitne oczy wgapiające się we mnie z dziwnym błyskiem.
    I wtedy to się stało.
    Najpierw poczułem, jak moja ręka, którą dotykałem ust Kuroko, wykręca się niebezpiecznie w bok, potem poczułem nacisk czyjejś dłoni na plecach, ktoś podciął mi nogi, przez co zacząłem opadać twarzą ku ziemi, a wtedy znów poczułem nacisk na kręgosłupie i nagle fiknąłem koziołka i ostatecznie wylądowałem nie na twarzy, lecz na plecach. Powietrze uszło z moich ust tak głośno, że aż Kagami i reszta obrócili się, spoglądając ku nam.
–    Ojej, Aomine-kun, nic ci się nie stało?- zapytała ze zmartwieniem Kuroko, pochylając się nade mną.- Powinieneś bardziej uważać pod nogi, łatwo się tu potknąć... Chodź, pomogę ci...
–    Ja mu pomogę, Kurokocchi, nie brudź sobie rąk!- warknął Kise, podbiegając do mnie i szarpiąc mnie za szmaty.
    Stanąłem na nogach, chwiejąc się nieco. Noga mnie bolała, ręka mnie bolała, plecy mnie napieprzały, jakby mnie walec przejechał, ale chyba jeszcze żyłem.
–    Dziękuję za pomoc, Kise-kun – powiedziała spokojnie Kuroko.- Aomine-kun potknął się i upadł, nie wiedziałam, co robić. Byłam spanikowana...
–    Och, już wszystko dobrze, Kurokocchi!- zawołał Kise uspokajającym tonem.- Nic mu nie jest, widzisz? To twardy chłopak! Chodź, rozluźnisz się trochę podczas meczu! Kupię ci shake'a waniliowego, co ty na to? Na pewno sprzedają takie w środku!
–    Dziękuję, Kise-kun...
    Przestałem przysłuchiwać się tej dwójce, zacząłem jednak dyskretnie szukać u Kuroko jakiegoś pentagramu czy innego znaku demona. Przecież to nie mógł być człowiek, do cholery! Byłem od niej znacznie wyższy i szerszy w barach, do tego na pewno silniejszy, a ta mnie powyginała jak tęczową sprężynkę, którą bawiłem się za dzieciństwa, w transie zrzucając ją ze schodów.
    No demon, nie dziewczyna, serio.
    W dodatku płaski demon.
    Cholera, zaczyna się robić niebezpiecznie.
    I, co gorsza...
    Kuroko wciąż miała mój scenariusz!


4 komentarze:

  1. To jest takie śmieszne :)))))) no nie mogę :") płaczę ze śmiechu po prostu! I ~ Yuukifan

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, dziękuję, dziękuję!;*
    Dziś miałam jeden z tych parszywych dni, gdzie wszystko idzie nie tak i byłam po prostu wypompowana i zdołowana, ale ten rozdział od razu wywołał u mnie uśmiech, a raczej śmiech ze łzami w oczach ;D
    Teksty ojca mnie powaliły! Jesteś najlepsza!:*
    Pozdrawiam,
    Kida

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuroko mistrz złodziejka xd
    Ale chyba najbardziej rozbroiła mnie rozmowa z ojcem, tak tato zgadłeś
    Aż mi się przypomniała jak matka mówiła do swojego syna: czy jestem złą matką Tomaszku? Ale ja jestem Damian mamo
    Jak zwykle świetny rozdział :)
    Weny!

    ~Rin Akashi

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń