Rok 537 Nowej Ery
Nie było dobrego zakończenia. I w moim życiu nigdy nie miało już takiego być.
Wrogie wojska ostatecznie zwyciężyły trwającą cztery lata wojnę. Ich nagły atak oraz działania szpiegów w hangarach Ehrmich, mających na celu osłabienie naszych samolotów, przyniosły im wiktorię. Na cesarskim tronie zasiadł „Prawdziwy” - potomek, a raczej potomkini prawowitego rodu, Historia Reiss. Zginęło mnóstwo ludzi, zarówno żołnierzy jak i cywilów. Ci, którzy zwyciężyli i ci z przegranych, którzy się poddali, przez najbliższe miesiące i lata mieli wspólnymi siłami odbudowywać kraj.
Mury zostały zburzone. Od tej pory mieliśmy być jednolitym państwem. Oczywiście w miastach nadal mieli sprawować władzę burmistrzowie, ale wraz z murami zniknąć miała hierarchia ludzi. Teraz to było bez znaczenia, czy ktoś urodził się w pięknej stolicy, czy w upadłej Shinganshinie – jako cywile mieliśmy takie same prawa.
Berthold i Reiner zginęli w bitwie, gdy przysłano nam posiłki z Utopii. Connie i Armin również. Ciała Farlana nigdy nie widziałem, ale na cmentarzysku rozbitych samolotów dostrzegłem wszystkie cztery, nad którymi pieczę sprawował Marco: moja ulubiona Josephine i jej siostra Mika, Elias, a także smukła, martwa Bianca, której czarny kadłub odbijał światło płomieni niczym łzę w oku, dopóki nie ugaszono pożaru – a wraz z nią duszy tego pięknego samolotu.
Nawet jeśli porucznik Church ewakuował się i uciekł, wrogie jednostki znalazły wszystkich zbiegłych żołnierzy i dokończyły dzieła.
Generał Smith, kapitan Levi oraz porucznik Hanji zostali publicznie powieszeni w stolicy, oskarżeni o zdradę stanu i zamach na życie cesarzowej. Wiedziałem, że wszystkich nas mogli posądzić o to samo, ale akurat ta trójka była powszechnie znana i uwielbiana przez naszych – powieszenie ich na stryczku było dobrym przykładem, ostrzeżeniem dla tych z nas, którzy w przyszłości próbowaliby walczyć o dawną ojczyznę.
Ja przeżyłem. Obserwowałem wszystko stojąc na uboczu, patrzyłem jak mój świat powoli zawala się pod moimi stopami, jak jest rujnowany niczym kostki domino: pierwszą z nich była śmierć Marco, potem moich przyjaciół i bliskich, zwycięstwo wroga, powieszenie moich przełożonych, w których pokładałem wiarę i nadzieje, których szanowałem i podziwiałem.
Obok mnie zawsze stał Eren. To właśnie dzięki niemu zostałem ocalony. Wstawił się za mną, uprosił cesarzową o ułaskawienie mnie. Gdybym był w pełni sił umysłowych, gdybym był choć trochę świadomy tego, co się wokół mnie działo, pewnie zaskoczyłaby mnie jej zgoda. Nie musiałem przed nią klękać, nie musiałem przysięgać oddania ani nawet przeprosić za mordowanie jej ludzi.
Tylko stałem i wpatrywałem się w podłogę przed jej tronem, ledwie słysząc, jak Mikasa Ackerman, która w czasie bitwy straciła prawą nogę, wstawia się za mną i Erenem.
Tak więc zostałem ocalony. Podarowano mi drugą szansę, możliwość odbudowania świata i zaprowadzenia porządku i sprawiedliwości, a przede wszystkim pokoju na świecie.
Ale to nie miało już dla mnie znaczenia. Bo jakie niby mogło mieć? Oczekiwali ode mnie, że pomogę budować nowe domy i mosty, że będę naprawiał samoloty i samochody, że pomogę zasadzić ziarna plonów i wspólnie z pozostałymi zbudujemy szanujące się, przyjazne społeczeństwo.
Nie mogłem. Nie umiałem. Potrafiłem tylko bezustannie powtarzać w głowie imiona wszystkich tych, których utraciłem.
Marco. Bertl. Reiner. Farlan. Levi. Bhaskar. Connie. Armin. Luca. Patrick. Erwin. Dmitrij. Marco.
Marco.
– Jean?
Nie poruszyłem się na dźwięk głosu Erena. Przyzwyczaiłem się już do tego, że zawsze jakimś sposobem odnajdywał mnie – tym razem na wzgórzu obrośniętym zieleniejącą się wysoką trawą, w cieniu wierzby, której długie gałązki pochylały się nade mną, jakby chcąc mnie uścisnąć, przytulić, pocieszyć.
Ach... nie. Przecież Eren zawsze mnie tu znajdował.
To tu pochowałem Marco.
Z dala od tego wszystkiego, co mogło wywołać kolejną wojnę.
– W kuchni nakładają obiad – powiedział Eren, kładąc na kopcu ziemi niezwiązany niczym bukiet kwiatów, tuż pod krzyżem, do którego przybiłem jego portret w mundurze.
– Posiedzę tu jeszcze chwilę – powiedziałem. Mój głos brzmiał zwyczajnie. Nie drżał, nie był zduszony ani ochrypły. Taki jak zawsze, jak kiedyś.
– Odłożę dla ciebie porcję, ale musisz się pospieszyć.
– Dzięki. Eren?- Zatrzymałem go, gdy już chciał odejść. Cesarzowa Historia... to Christa, prawda?
Nie wiem, skąd nagle przyszło mi to do głowy. Zupełnie jakbym podświadomie posklejał do kupy układankę, a jej rozwiązanie po prostu wypłynęło na wierzch.
Christa. Nasza mała, słodka, niewinna Christa. Oczko w głowie Thomasa. Przybrana córka Hannah. Jedyna, która znosiła cierpliwie wszystkie napady Sashy. Kwiatuszek w grupie bezdomnych, rozdeptanych przez życie sierot, którymi kiedyś byliśmy.
Cesarzowa Christa i jej żołnierz Eren.
Reszta była martwa.
Łącznie ze mną.
– Tak – odparł Eren na moje pytanie.
– Zmyliła mnie jej buzia – mruknąłem. Ile miała teraz lat? Dziesięć? Jedenaście?
Marco zginął, żeby na tronie mogło zasiąść dziecko.
– Wojna zaczęła się wcześniej – zauważyłem.
– Jej ojciec podejmował działania za morzem, zanim zginął. Wcześniej ukrył Christę z matką, ale ta wyrzuciła ją z domu. W czasie ataku na Shinganshinę odnaleźli ją. Walczyli za jej sprawą, nawet jeśli z początku tego nie chciała.
– Powiedziałeś, że zachorowała. Że Thomas skrócił jej męki...- Że uderzył ją kamieniem w głowę, kiedy spała, wyczerpana gorączką.
– Nie mogłem powiedzieć prawdy, a wiedziałem, że będziesz chciał dowodu na to, że żyje.- W jego głosie nie było wahania, żalu ani wyrzutów sumienia.
Niczym dobry żołnierz, składał mi raport.
Nie odezwałem się, a on po chwili odszedł bez pożegnania.
Siedziałem w milczeniu pod wierzbą, wpatrując się przed siebie, na słabą sylwetkę pałacu. Życie powoli się tu rozwijało, ale na wzgórzu panowała cisza, nie słyszałem stukotu młotów wbijających gwoździe, ani odgłosu ciętych blach i spawanych maszyn. Tylko szum traw na letnim wietrze i liści nade mną. Wszystkiemu przyświecało złote słońce na bezchmurnym niebie.
Raz tylko wysoko nad moją głową rozległ się rytmiczny dźwięk, coś jakby bzyczenie. Kiedy spojrzałem w górę, między falującymi na wietrze gałązkami wierzby dostrzegłem przelatujący samolot. Z tej odległości nie rozpoznawałem modelu, mogłem tylko zgadywać, że jest biały lub kremowy, z jakimś ciemnym pasem na kadłubie.
Wyglądał jak Elias.
Z wolna położyłem się na miękkiej trawie, tuż przy grobie Marco.
Razem śledziliśmy jego lot.
Koniec
Całe opowiadanie super, zakończenie trochę mniej ALE wiadomo dlaczego, bo ‘wolałabym’ żeby udało się przetrwać Marco i Jeanowi.Po trzydziestym ósmym rozdziale już się (na coś) przygotowałam, a sam klimat opowiadania też nie każe mi się załamać, w końcu to nic innego jak wojna i już nie raz było przerażająco.To tak głupio brzmi przecież Marco był kłamcą i dzięki niemu żołnierze z Ehrmich musieli się bronić podczas gdy tej broni nie mieli, a jednak mi smutno z tego, że tak skończył, bo kochał tego Jeana i jego nie zamierzał zostawić.Nie był kompletnie zimnym draniem, bo jakieś wyrzuty go brały w stosunku do ukochanego.Nie był też mężczyzną bez winy, bo pociągnął to dalej.Ale dać się zabić w planie, w którym się brało udział-no słabo.Więc jako człowiek zawiódł, jako żołnierz(patrząc na jego wojsko) nie a jako ukochany no trochę tak i nie.Chciałabym dowiedzieć co zdecydowałby Jean.Ku*wa jak ten Marco, za którym tęsknie zawiódł i chcę myśleć,że Utopia i jej stona by przegrała.Po 39 rozdzile i epilogu, bo wcześniej liczyłam na nie do końca realny, ale szczęśliwy koniec.Teraz epilog przy, którym się wzruszyłam jest cholernie smutno tych wszystkich poległych i nawet tych czytanie o tych wrakach jest trudne wiedząc ile dla nich znaczyły.Powiem tylko, że nie wzruszam się tak łatwo jak kiedyś przy opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńŁzy strugami mi nie leciały, ale no poruszyło mnie.
Piękna historia, dzięki, że się nią podzieliłaś.Obawiam się gdybym pisała inaczej to można byłoby wziąć to jako zachwyt nad autorką(myślę, że można się domyślić o co cho) a nie nad tekstem i w tej chwili bardzo zależało mi aby tak nie było.A do tego trzeba w tej sekundzie Yuuki ukłonić! Pozdrawiam :D o nie jak mało uśmiechu *zostawiam wór uśmieszków*
Bo trzeba się ogarnąć, są jeszcze rzeczy do czytania.
Może jakbym pisała mniej poważnie to wyszłoby właśnie coś co nazwałam zachwytemxD Miałoby inaczej niż do tej pory żeby wyróżnić MU.Zabrakło mi 'się' kiedy przyszedł czas na te ukłonyxD słabo sobie radzę z pisaniem w sytuacjach stresowych.
UsuńKochana, ja wszystko rozumiem xD Czasami jak ktoś pisze poważnie, to lepiej widać w jego komentarzu, że coś przeżywa, niż gdyby pisał właśnie... no, mniej poważnie xD
UsuńAle na usprawiedliwienie Mareczka muszę powiedzieć, że to nie tak, że "dał się zabić w planie, który sam przygotował"; w gruncie rzeczy on miał za zadanie zepsuć dyskretnie samoloty w Ehrmich, a potem ew. dołączyć do walki na froncie. Zamiast tego chciał uciec, no... i kto by przypuszczał, że w hangarze był jeszcze Dmitrij, który podsłuchał rozmowę i zadziałał instynktownie? D:
Cieszę się, że zakończenie Cię wzruszyło ♥ Więcej już opków z SnK raczej nie będzie, tematu wojny pewnie też będę chwilowo unikać (to strasznie skomplikowany temat, w gruncie rzeczy, zwłaszcza, jak się go opisuje szczegółowo).
W każdym razie, wszystko rozumiem, i cieszę się, że Ci się podobało! ♥ Dziękuję serdecznie za tak długi komentarz ♥
Nienawidzę Cię Yuukiś.
OdpowiedzUsuńA tak serio to kocham Cię całym serduszkiem, ale to zakończenie... po prostu nie znam słów, które mogłyby opisać co czuję... smutek, zaskoczenie, niedowierzanie, trochę goryczy, zawodu i potok łez... szkoda że Jean też nie zdechł... lubię kiedy główne postaci popełniają samobójstwo xdd
Tak czy siak, dziękuję za tak... piękne opowiadanie, podziękuj swojej mamie ode mnie za urodzenie Cię ^^
Ciekawe które opko będziesz publikować teraz...
Pozdrawiam cieplutko,ściskam, całuje i wgl xdd 💞
BOŻE, TAK BARDZO PARSKNĘŁAM ŚMIECHEM NA FRAGMENCIE "SZKODA, ŻE JEAN TEŻ NIE ZDECHŁ" xDDDDD
UsuńTo takie niemiłe, brutalne, okrutne, ale jednocześnie słodkie i kochane xDD
Na razie żadnego opka prócz MnU publikować nie będę, za Anarchią jeszcze poczekacie :< Niestety :<
Również pozdrawiam, ściskam, tulam, buziakuję ♥
Zacznijmy od tego, że kompletnie się tego nie spodziewałam, nie wiedziałam co się stanie aż do końca.Musiałam przerywać czytanie bo przez łzy nic nie widziałam.Moja droga ta historia jak najbardziej złapała mnie za serce i moja dusza jest nakarmiona i spełniona mimo śmierci Marco.Czytam cię już od naprawdę dawna ale twoje postępy w pisaniu są zaskakujące.Tak więc pozdrawiam przesyłam buziaki i kocham mocniutko <3
OdpowiedzUsuńMój mentalny penis stanął podczas czytania Twojego komentarza xD Bardzo Ci dziękuję, cieszę się niezmiernie, że śledzisz moje poczynania i zauważasz poprawy w warsztacie! (/)///(\) Dziękuję Ci z całego serduszka ♥♥
UsuńJedyne słowo, które może opisać co czuję po zakończeniu to "szok"
OdpowiedzUsuńSerio, nie spodziewałam się, że aż tak się wciągnę w fabułę, cały stworzony świat i to cholerne uczucie między Jeanem i Marco. Czytałam ostatni rodział i byłam zdruzgotana, może nie było potoków łez, krzaków i walenia głową o ścianę (cenię sobie swoje szare komórki xD), ale zrobiło mi się tak niesamowicie przykro, głównie dlatego, że Marco cokolwiek by nie zrobił nie zaslugiwał na śmierć, i to jeszcze tak głupią, bezsensowną, w imię "honoru".
Całość mogę podsumować tak, bardzo, bardzo bardzo mi się podobało, od początku się wciągnęłam. Postacie mimo że znane T też można powiedzieć ciekawie wykreowane ;)
Smutkuję troszkę z powodu Jeaneczka, musi być tak strasznie samotny ;-;
Twoje opowiadania mu dane wyszły poza ramę zwykłego yaoi...
Pozdrawiam cieplutko i do następnego :*
*Już dawno wyszły
UsuńSorki, autokorekta wie lepiej xD
Strasznie się cieszę, że opko Ci się podobało! ♥ W sumie fakt faktem, że jakoś mega wzruszające to zakończenie nie było, zależało mi raczej, żeby ta końcówka właśnie tak w głowę uderzyła takim mocnym ciosem, że och, Jean leży przy grobie Marco, trochę mimo wszystko traktuje go, jakby wciąż żył, myślami z nim jest i w ogóle.
UsuńNo i strasznie, bardzo mocno, cholernie mi miło przez ostatnie zdanie Twoje i Twojej autokorekty xD ♥♥♥ Dziękuję z całego serduszka!