[MU] Rozdział czternasty


    Nigdy nie traciłem czasu na zastanawianie się nad tym „dlaczego właśnie ja?”. Dlaczego to mnie przytrafia się tyle złego? Dlaczego to właśnie ja wylądowałem na ulicy, dlaczego to ja zmuszony byłem kraść i uciekać przed handlarzami, chować się w śmierdzących, wilgotnych dziurach, grzebać w śmietnikach i po prostu trwać z dnia na dzień, nie myśląc o przyszłości, nie myśląc o tym, co pewnego dnia zrobię.
    Oczywiście, to zmieniło się, kiedy usłyszałem, jak wygląda służba w wojsku. Z miejsca zapragnąłem się w nim znaleźć; poczuć miękki materac pod plecami, zjeść ciepły posiłek, którego nie musiałem sam dla siebie ukraść i w dodatku dzielić się z młodszymi od siebie. Nie miało dla mnie znaczenia to, że będę zmuszony do niemal nadludzkiego wysiłku, nie obchodziło mnie, że być może będę poniżany przez moich przełożonych i bity.
    Nie obchodziło mnie nawet, że pewnego dnia mogłem umrzeć – byłem na to wręcz przygotowany. Chciałem po prostu zaznać odrobiny „luksusu” w mojej nędznej egzystencji.
    Sądziłem, że tak pozostanie do dnia, w którym spojrzę Śmierci w oczy.
    A jednak z jakiegoś powodu ból ściskał moje serce, odbierając chęci do snu, posiłku i rozmów.
–    Jean, nie tknąłeś nawet kurczaka – zauważył cicho Bertholdt, przyglądając mi się z lekkim niepokojem.- To twój ulubiony... Wszystko w porządku?
    Spojrzałem na niego półprzytomnie, a potem spuściłem wzrok na mój talerz. Porcja pure zdążyła już raczej wystygnąć, podobnie jak gotowana marchewka i groszek oraz kawałek zaskakująco apetycznie wyglądającego kurczaka, którego podawano tutaj wyjątkowo rzadko.
    Ach... chciałem go zjeść. Cholernie chciałem. Jednak nawet sama myśl o tym, że włożę go do ust, przyprawiała mnie o dreszcze. Wiedziałem, że nie przełknę choćby kęsa, a jeśli jakimś cudem udałoby mi się to zrobić, natychmiast bym go zwrócił.
–    W porządku – mruknąłem, dźgając widelcem mięso i powoli przesuwając nim po talerzu.- Po prostu... Wygląda na to, że jutro wyruszam na misję.
    Berthold zbladł momentalnie na twarzy, a Reiner aż przerwał swój posiłek, wpatrując się we mnie tak, jakbym powiedział bardzo niesmaczny żart. Widząc jednak, że wciąż pozostaję poważny, powolnym ruchem odłożył widelec i przełknął kęs kurczaka, który wcześniej żuł.
–    To coś niebezpiecznego?- mruknął cicho.
–    Mam zniszczyć zaopatrzenie wrogiego wojska, które zajęło nasze tereny – wytłumaczyłem z westchnieniem, również odkładając sztuciec i odsuwając od siebie talerz.- To nawet nie byłoby takie stresujące, gdyby nie fakt, że mam lecieć Biancą. Nigdy jej nie pilotowałem, nigdy nawet nie leciałem nią z innym pilotem. Znam tylko jej budowę i panel, nic więcej. Jeśli zawalę, nie będę miał pewnie po co tutaj wracać.
–    Nie mów tak, stary, przecież nie po to miałeś wyjątkowe szkolenie, żeby teraz popaść w jakieś paranoje – rzucił Reiner. Spojrzałem na niego raczej ze zrezygnowaniem, choć wiedziałem, że stara się jakoś podnieść mnie na duchu.- Słuchaj, na początku może będzie kiepsko, ale kiedy wczujesz się już w tę tam Biancę, to na pewno pokierujesz nią zawodowo. Sam przecież mówiłeś, że z Juliette idzie ci świetnie!
–    Josephine – poprawiłem go odruchowo.- Ale Josephine to co innego. Jest cięższa od Bianci i inaczej zbudowana, ma zaokrąglony dziób i szybę, podczas gdy Bianca w całości jest bardziej „zaostrzona”. Zanim przyzwyczaję się do jej lekkości i szybkości, pewnie wyląduję na drzewie, przy okazji łamiąc jej skrzydła.
–    Albo nad nią zapanujesz i zakończysz misję powodzeniem, przy okazji awansując na kaprala – odparł Reiner. Chwycił za pajdę chleba, po czym, odrywając jego kawałek, oparł łokcie o blat stołu i spojrzał na mnie.- Słuchaj, Jean. Jakiś czas temu rozmawiałem z naszym instruktorem na temat czekających nas misji. Pytałem, kiedy zaczniemy latać, kiedy będziemy dostawać misję, w jaki sposób możemy awansować i takie tam... W czasie tej rozmowy, po jakimś czasie zeszliśmy na temat szeregowych będących w służbie Sił Powietrznych na początku wojny. Kiedy wrogie wojska zaatakowały nasze tereny, zginęła większość wspaniałych żołnierzy – kapitanów, poruczników, ich zastępców, a nawet sam generał głównodowodzący. Mówiąc niezbyt łagodnie, zostały same żółtodzioby i nieliczna garstka doświadczonych. A ponieważ musieliśmy zrobić wszystko, by nie przegrać już na starcie, generałowie dywizji zdecydowali posłać szeregowych. Ta informacja nie mogła zostać utajniona i nikt nie próbował zaprzeczyć temu, że wysłano młodych i niedoświadczonych ludzi na śmierć... Po prostu nie było innego wyboru.
–    Wiem, Marco mi o tym opowiadał – westchnąłem.- Do czego konkretnie dążysz?
–    Do tego, że w porównaniu z tamtymi szeregowymi, ty przynajmniej otrzymałeś szansę doszkolenia się. Tamci na szybko studiowali, jak pilotować samolot, jak zrzucić bombę, często zapominając nawet o przeczytaniu, w jaki sposób się ląduje. Zginęło prawie osiemdziesiąt procent posłanych wówczas żołnierzy. Może to nie jest wcale pocieszenie, ale jestem pewien, że w obecnej sytuacji masz większe szanse na przeżycie niż oni.
–    Cóż, dzięki.- Uśmiechnąłem się do niego słabo.- Zdaję sobie sprawę z tego, że masz rację, ale chyba nic nie jest w stanie mnie uspokoić, bo nic nie może zmienić faktu, że jutro udam się na samotną misję, a ode mnie zależy to, jak dalej potoczy się wojna. To duża odpowiedzialność i wielkie przerażenie. Jestem pewien, że tamci też to czuli...
–    Wiesz no, chciałem pomóc.- Reiner podrapał się lekko po głowie.
–    Doceniam to – westchnąłem cicho.- Możesz zjeść moją porcję, i tak niczego nie przełknę.
–    Och, dzięki, sta...!- Jego słowa zagłuszyło głośne szurnięcie. Z zaskoczeniem spojrzeliśmy na Bertholdta, który zerwał się ze swojego miejsca i pospiesznym krokiem udał się w kierunku wyjścia. Co zdziwiło mnie jeszcze bardziej, po opuszczeniu sali nie skręcił w prawo, w kierunku schodów prowadzących do kwater, lecz w lewo – na zewnątrz.
–    A jemu co się stało?- bąknąłem.- To do niego niepodobne...
–    No cóż...- Reiner popatrzył na mnie jakoś dziwnie, zgarniając posiłek z mojego talerza na swój.- Wiesz, Jean, nie wiem dokładnie, za kogo uważasz Bertholdta, ale... no wiesz, on już od jakiegoś czasu uważa cię i traktuje jak przyjaciela. Na pewno zmartwił się na wieść, że jutro wyruszasz na niebezpieczną misję.
–    Rozumiem, ale przecież jak znam jego, to raczej powinien był wyrazić to w... no nie wiem, pełnym zmartwienia spojrzeniu, albo jakiejś nieszczęsnej minie, a nie takiej ostrej reakcji.
–    Może dlatego, że nie zdążyłeś go poznać tak, jak ja.- Braun wzruszył ramionami, pakując do ust spory kawałek nie tak dawno mojego kurczaka.- Zwykle jest spokojny i miły, ale on też potrafi czasem wybuchnąć emocjami.
–    Fakt, znacie się w końcu od dzieciństwa – mruknąłem, spoglądając w kierunku drzwi. Ta nagła reakcja Hoovera sprawiła, że na chwilę zapomniałem o własnym zdenerwowaniu.- Myślisz, że powinienem za nim wyjść?
–    Mhm.- Reiner skinął głową, mając usta wypchane jedzeniem.
–    Ale nie wiem za bardzo, co miałbym mu powiedzieć...
–    Hmm.- Tym razem rosły szeregowy wzruszył ramionami. Wywróciłem oczami, przypominając sobie, że w takich wypadkach raczej nie mam co u  niego szukać pomocy.
–    Tylko nie ruszaj jego porcji, dopóki nie wrócimy – westchnąłem, wstając. Po nerwowym zerknięciu Reinera na talerz jego przyjaciela wiedziałem, że właśnie to zamierzał zrobić po tym, jak opuszczę salę.
    Cholerny głodomór. Nie byłem w stanie zrozumieć, jakim cudem mógł pomieścić w sobie tyle jedzenia – nawet jeżeli był napakowany, to jego żołądek chyba miał jakieś ograniczenia?
    Wyszedłem na zewnątrz, opatulając się swetrem i rozglądając za Bertholdtem. Pobliska latania oświetlała tylko część ganku naszego baraku, kolejne zaś poustawiane były po obu bokach głównej drogi, prowadzącej do pozostałych budynków oraz na sam koniec, do hal lotniczych. Te były akurat dobrze oświetlone, nawet z daleka mogłem dostrzec drobne sylwetki krzątających się tam mechaników.
    Bertholdt jednak znajdował się całkiem blisko. Kiedy obróciłem głowę w lewo, na końcu ganku dostrzegłem wysoką sylwetkę opierającą się o drewnianą balustradę. Z początku nie byłem pewien, czy to Hoover, jednak szybko stwierdziłem, że w pobliżu nie ma nikogo innego – wszyscy szeregowi zajmowali się posiłkiem.
–    Zachciało ci się pooglądać gwiazdy?- rzuciłem niby żartem, chcąc na początek rozluźnić atmosferę. Oczywiście, moje słowa zabrzmiały zbyt poważnie.
    Bertholdt spojrzał na mnie przelotnie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i wzdychając ciężko. Wpatrzył się przed siebie, w oddalony o około dwadzieścia metrów barak F. Nie bardzo wiedziałem, w jaki sposób mógłbym dalej pociągnąć rozmowę, więc po prostu stanąłem obok niego w milczeniu, spoglądając w rozgwieżdżone niebo.
–    Wiesz, że Reiner czai się na twoją kolację?- mruknąłem w końcu. Bertholdt uśmiechnął się słabo w odpowiedzi.
–    W porządku, niech ją zje. I tak straciłem apetyt.
–    Mogę się mylić, ale czy to przez to, że martwisz się tym, co mnie jutro czeka?
–    Przeszkadza ci to?- zapytał łagodnie, znów opierając ręce o balustradę i wbijając wzrok w dłonie, które ze sobą złączył.
–    Nie – odparłem.- Po prostu nie jestem do tego przyzwyczajony.
–    Nic na to nie poradzę – westchnął Bertl z lekkim uśmiechem.- To miłe, że Reiner próbował cię pocieszyć wspominając o tych, którzy przeżyli w gorszych warunkach, z mniejszym doświadczeniem, niż tym, które ty posiadasz, ale... To wciąż samotna wyprawa na tereny wroga, no nie?
–    Tak – potwierdziłem cicho.- Porucznik Church ma wylecieć przede mną i postarać się, by odciągnąć ode mnie ewentualnych wrogów, ale... resztą muszę zająć się sam.
–    Jak długo cię nie będzie?
–    Mam wyruszyć, gdy tylko zupełnie się ściemni. O tej porze roku będzie to więc dwudziesta druga, może dwudziesta trzecia. Jeśli wszystko potoczy się tak, jak o tym marzę, to wrócę nad ranem. Zrzucenie trzech bomb niby nie wydaje się czymś trudnym, ale...- urwałem, nie wiedząc nawet, jak powinienem dokończyć to zdanie. W mojej głowie rodziły się setki niepokojący wizji, przedstawiających głównie masowy atak na pojedynczą Biancę, którą będę pilotował. Doświadczony w misjach pilot taki jak Farlan zapewne poradzi sobie ze zgubieniem wroga, ale jeśli to mnie zaczną ścigać, a ja nie zdążę nawet wysadzić w powietrze ich zaopatrzenia...
    W takim wypadu wolałbym w ogóle nie wracać. Czułbym się potwornie nie tylko w obliczu gniewu i zawodu kapitana, generała i w ogóle całego wojska, ale przede wszystkim rozczarowania Marco...
    Czułem, że muszę sprawdzić się nie tylko jako żołnierz, ale przede wszystkim uczeń. To, że Marco nie mógł nauczyć mnie pilotować Biancę nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia. Był moim nauczycielem, moim mistrzem – moim wzorem do naśladowania. Nie byłbym w stanie zrzucić na niego winy za to, że nie potrafiłem odpowiednio pokierować samolotem, którym on sterował tak długo.
–    Nadal nie mogę w to uwierzyć – sapnął Bertholdt, ponownie prostując się i zaczynając nerwowo przechadzać się po ganku, wzdłuż bocznej ściany naszego baraku.- Sądziłem, że sytuacja naszych sił polepszyła się, że dzięki piechocie nadrobiliśmy nieco straty i teraz będzie już tylko lepiej...
–    Nawet jeśli, to i tak wciąż za mało – mruknąłem, odwracając się do niego i opierając pośladkami o balustradę.- Kapitan Ackerman powiedział, że musimy przejąć kontrolę nad wojną. Im bardziej zaszkodzimy wrogom, tym lepiej dla nas.
–    Ale dlaczego właśnie ty? Przecież jest wielu doświadczonych żołnierzy, którzy mogliby polecieć każdym innym samolotem i wykonać to zadanie, jak należy! Ty dopiero się uczysz, niewiele latałeś, a tą całą Biancą to już w ogóle...!
–    Nie możemy podważać decyzji tych z góry – powiedziałem.- Za bardzo ponoszą cię emocję, Bertl – dodałem po chwili z lekkim westchnieniem.- Uważam cię za przyjaciela i rozumiem, dlaczego się o mnie martwisz. Ale narzekaniem i złorzeczeniem niczego nie wskórasz.
–    Wcale nie rozumiesz, Jean – mruknął Hoover, wciąż przechadzając się w tę i we w tę, nerwowo plącząc palce obu dłoni.- Nic nie rozumiesz. To nie jest takie proste. Gdybyś rozumiał, to byś zrozumiał!
–    … Teraz to naprawdę zaczynam się gubić – bąknąłem.- W każdym razie to, do czego dążę, to cała ta istota wszystkich uczuć. Dlatego właśnie unikałem przyjaźni w wojsku. Tak się one kończą. Teraz się zamartwiasz, a jeśli nie wrócę, przez pewien czas zapewne będziesz rozpaczał...- Zamachałem dłonią z lekkim uśmiechem, mówiąc półżartem, półserio.
–    Och, nawet tak nie mów, Jean.- Bertholdt zatrzymał się raptownie i spojrzał na mnie z niepokojem.- Proszę, obiecaj mi, że wrócisz!
–    Co?- Zamrugałem z zaskoczeniem.- No co ty, Bertl... Wiesz, że nie mogę. Sam nie mam gwarancji, że wszystko pójdzie dobrze.
–    Mogłeś to zrobić choćby po to, by mnie uspokoić – mruknął, spuszczając wzrok na ziemię.
–    Okej, obiecuję ci, że wrócę.
–    Teraz to za późno – westchnął, krzywiąc się.
    Zacisnąłem usta, starając się ukryć uśmiech. Mimo wszystko jego zachowanie nieco mnie bawiło, za co byłem mu poniekąd wdzięczny. Napięcie we mnie trochę zelżało i nie patrzyłem już w moją przyszłość jak w ciemną otchłań. Jeśli wszystko by się jutro udało, po powrocie mógłbym mu trochę podokuczać.
–    Cóż, oboje jesteśmy tak samo zdenerwowani, Bertl...- zacząłem delikatnie.
–    Nie – przerwał mi, kręcąc głową i krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Patrzył na mnie z niepokojem, marszcząc brwi.- Nie tak samo, Jean. Dla mnie to jest coś o wiele poważniejszego.
–    Ale to ja jutro ruszam na misję, nie ty – westchnąłem, przecierając dłonią kart.- Ta sprawa w pewnym sensie nawet cię nie dotyczy...
–    Bo nie rozumiesz moich uczuć, Jean!- znów przerwał mi, niemal wykrzykując słowa. Spojrzałem na niego, starając się na spokojnie przyjąć jego, nieznaną mi do tej pory, postawę.- Nigdy ich nawet nie zauważałeś... Chciałem nawet, żeby tak pozostało, szykowałem się też na to, że pewnego dnia zaczniesz wyruszać misję, ale wyobrażałem sobie, że będziesz wówczas wyszkolonym pilotem, więc obiecywałem sobie, nie reagować w ten sposób, ale...- Panika w jego oczach wyraźnie narastała, obawiałem się wręcz, że chłopak zaraz się rozpłacze, jednak zupełnie nieoczekiwanie uspokoił się, a jego spojrzenie jakby zmętniało. Kiedy odezwał się ponownie, mówił już powoli i cicho.- Kocham cię, Jean.
    W tamtym momencie poczułem, jakby cały świat stanął w miejscu, a wraz z nim moje serce, umysł i cała reszta ciała. Przed oczami miałem tylko Bertholdta z nieszczęśliwą miną, spuszczającego wzrok na moje buty, obejmującego się kurczowo ramionami. W głowie rozbrzmiewały mi tylko te trzy słowa. Reszta zmysłów zdawała się być odcięta od mojej świadomości, jakby ktoś je wręcz wyłączył.
–    Kocham cię – powtórzył cicho Bertholdt.- Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, bo nigdy nawet nie zwracałeś na mnie uwagi, a w oddziale kadetów byliśmy w innych pokojach i znałeś mnie bardziej z widzenia, niż z imienia... ale kocham cię już od dawna, Jean. Zawsze podziwiałem to, jaki stanowczy i nieugięty byłeś, stałeś się dla mnie wzorem do naśladowania, chciałem być taki, jak ty... Sam nie wiem, kiedy dokładnie to przerodziło się w coś głębszego... Jednak zacząłem postrzegać cię nie tylko jako wzór, ale i... po prostu mężczyznę. Pociągałeś mnie – dodał szeptem, rumieniąc się.- Możesz uznać mnie za świra, albo próbować tłumaczyć mi, że to nie jest miłość, ale to i tak nie zmieni faktu, że cokolwiek to jest, siedzę w tym po uszy.- Bertholdt westchnął ciężko i przetarł dłońmi twarz. Chciałem powiedzieć coś, albo chociaż się poruszyć, jednak nie byłem w stanie. Czułem się niczym pusta skorupa, niezdolna do niczego, prócz patrzenia i słuchania.
    Być może w innych okolicznościach mógłbym nawet spodziewać się kolejnego kroku Hoovera, ale w tamtym momencie nie myślałem o niczym. Kiedy więc Bertholdt postąpił ku mnie o krok, nie poruszyłem się. Kiedy nachylił się nade mną, obejmując dłońmi moją twarz, nie poruszyłem się. I kiedy w końcu pocałował mnie, delikatnym wręcz gestem łącząc nasze usta – dalej stałem w bezruchu, czując jedynie jego ciepłe wargi. Nawet kiedy Bertholdt odwrócił się i odszedł, nie ruszyłem się choćby o centymetr.
    A przejmująco chłodny wiatr nieprzyjemnie mrowił gorące od pocałunku usta.

***

–    Silniki i paliwo sprawdzone, bomby zabezpieczone, podwozie też sprawdziłem, hamulce działają, pilotaż przedniego koła, wskaźniki, śmigła, ciśnienie gazu, układy zapłonu... wszystko się zgadza.- Marco przełknął ciężko ślinę i spojrzał na mnie z nerwowym uśmiechem.- Stresik?
–    Lekki – skinąłem głową, starając się opanować dygotanie kolan.
–    Też się bałem przed moją pierwszą misją – westchnął podporucznik. Siedzieliśmy w kokpicie Bianci, po raz ostatni sprawdzając jej stan i przy okazji powtarzając podstawowe czynności oraz cały plan czekającego mnie lotu.- Byłem o rok starszy niż ty teraz i choć sporo uczyłem się z książek i uważnie słuchałem instruktorów, kiedy siadałem za sterami samolotu, miałem wrażenie, że cała moja wiedza wyparowała.
–    To nie była Bianca?- zapytałem, spoglądając na niego.
–    Nie.- Pokręcił z uśmiechem głową.- To była Louise, prawdziwie twarda kobieta, całkowicie srebrna. Niestety, kilka tygodni później została zniszczona przez wrogie siły. Ale służyła mi naprawdę dobrze.
–    Pewnie zakończyłeś misję jakimś wybitnym dokonaniem – wydukałem nerwowo.
–    Och, nie.- Marco pokręcił przecząco głową, wbijając zamyślony wzrok w przednią szybę.- Tylko dwie z ośmiu bomb, jakie miałem, trafiły we wrogów. Resztę przypadkowo posłałem w puste pola. Miałem wówczas zaatakować jeden z frontów naszych przeciwników. Większość była pochowana w okopach, porozrzucani po równinach Shiganshina. Jak więc możesz się domyślić, nie zadałem im wielu strat. Ale po powrocie tak bardzo mnie to irytowało, że postanowiłem następnym razem zrobić to, jak należy. Wierz mi lub nie, ale najlepiej wyrusza się na misję będąc rozgniewanym.
–    Możesz mnie wkurzyć?- spojrzałem na niego z nadzieją.
    Marco otworzył usta, jakby szukając się do powiedzenia czegoś nieprzychylnego, ale jego mina stawała się tylko coraz bardziej nieszczęśliwa. Miałem ochotę roześmiać się na ten widok. Bodt naprawdę nie potrafił kłamać.
–    Na pewno sobie poradzisz, Jean – powiedział po chwili milczenia.- Wiem, na co cię stać. Widziałem, jak pięknie sterujesz Josephine. Bianca może wydać ci się na początku trochę niesforna, ale wierzę, że szybko nad nią zapanujesz. Jeśli tylko postarasz się tak, no wiesz, wtopić w nią, jeśli wyczujesz ją i staniesz się z nią niemal jednością, to pilotowanie stanie się wręcz przyjemne! Głównym problemem w pilotach jest to, że wsiadają do kokpitu ze zbyt profesjonalnym nastawieniem. Dla nich to jest tylko maszyna, którą chcą dostosować do własnych upodobań. Tymczasem powinno być na odwrót – to pilot powinien dostosować się do zdolności samolotu.
    Uśmiechnąłem się, odrobinę rozluźniając. Fakt, że Marco traktował swoje samoloty jak żywych ludzi, niezwykle mnie rozczulał. Odruchowo dotknąłem lewą dłonią panelu sterowniczego Bianci, wyczuwając jego chłód. Czułem się trochę tak, jakbym głaskał zwierzę, które należało oswoić.
–    Jean, jesteś gotowy?- rozległ się nagle głos po mojej lewej stronie.
–    Panie poruczniku!- wykrzyknąłem na widok Farlana. Pospiesznie wyskoczyłem z kokpitu i wyprostowałem się przed nim. Church spoglądał na mnie łagodnie, choć jednocześnie poważnie.- Jestem gotowy, panie poruczniku.
–    O nic się nie martw, Jean, na pewno sobie poradzimy – powiedział, uśmiechając się delikatnie.- Wyruszymy niemal w tym samym momencie, jednak ja będę leciał szybciej. Ty wykorzystaj czas, by, gdy będziesz stopniowo nabierał prędkości, przyzwyczaić się do Bianci. Dopóki nie napotkam żadnych komplikacji, będziemy w kontakcie.
–    Tak jest.- Skinąłem głową.
–    Wiem, że się denerwujesz, bo czeka cię ważne zadanie. I choć wszyscy liczymy na to, że uda ci się zniszczyć zaopatrzenie wroga, niemniej nikt nie będzie cię potępiał, jeżeli tego nie dokonasz. Ale postaraj się to zrobić – dodał z uśmiechem.
–    Choćbym miał zginąć – powiedziałem słabo, znów kiwając głową.
–    Tego akurat nie rób – zaśmiał się lekko.- Pożegnaj się ze swoim instruktorem, na nas już czas.
    Farlan i Marco skinęli sobie głowami, po czym porucznik skierował się ku Mice. Spojrzałem w czekoladowe oczy Marco, biorąc głęboki oddech. Moje serce zaczęło szaleć w piersi, a całe ciało nieznacznie dygotać.
–    Wszystko będzie dobrze – powiedział Bodt, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.- Zobaczysz, Jean. Wypełnisz misję i wrócisz tu cały i zdrowy.
–    Postaram się nie uszkodzić Bianci...
–    Nie przejmuj się Biancą, najważniejsze, żeby tobie nic się nie stało – odparł z powagą Marco.- Jeśli będzie bardzo źle, katapultuj się. Zawsze to większe szanse na przeżycie niż przy rozbiciu samolotu. Pamiętasz trasę, tak?
–    Tak.- Skinąłem głową. Po tym, jak napadnę na zaopatrzenie wroga, miałem obrać dość długą trasę powrotną, by zgubić ewentualnie śledzące mnie maszyny, choć miałem nadzieję, że na tle nocnego nieba i tak mnie nie zauważą.
–    Wskakuj, Jean – westchnął Marco z lekkim uśmiechem.- Zobaczymy się rano.
–    Tak.- Znów skinąłem głową, czując się jak w amoku. Powoli odwróciłem się od mojego instruktora i skierowałem ku kokpicie Bianci. Przystanąłem jednak kilka kroków dalej, a potem, kompletnie nie panując nad własnym ciałem, pospiesznym krokiem wróciłem do Marco i, ująwszy jego twarz w dłonie, mocno go pocałowałem.
    Nie wiem, co mnie naszło. Nie wiem, czy to nagła fala uczuć mnie zalała, czy emocji spowodowanych czarnymi wizjami. Może jedno i drugie, a może chodziło o coś zupełnie innego. W każdym razie, tego gestu nie mogłem już wymazać.
    Tak jak i tego, że widział nas Farlan.
–    Jean...- mruknął Church, odchrząknąwszy cicho.- Na nas już pora.
    To powiedziawszy, zerknął krótko na Marco i oddalił się do Miki. Nie miałem pojęcia, że wcześniej wcale do niej nie wsiadł, tylko czekał na mnie nieopodal. Teraz było już jednak za późno, by grać.
–    Do zobaczenia, Marco – szepnąłem, spuszczając szybko wzrok i wręcz uciekając do kokpity Bianci, by się w niej schronić.
    Najpierw przytłoczenie ogromną odpowiedzialnością, później wyznanie Bertholdta, a teraz wyprowadzony z mojej własnej inicjatywy pocałunek z Marco.
    Doprawdy, sam kopałem sobie grób.

4 komentarze:

  1. Bertholdt chłopaku musiało twoje serducho akurat wybrać Jeana;-; ,który ewidentnie leci na Marco(żeby tylko)
    No kurczaki;_;Dlaczego?? :'(

    Jean całuje Marco!
    No Bodt możesz się wykazać jak chłopak wróci 😸 bo wróci hehe wróciXDD Muszą sobie wyznać uczucia w końcu.

    Pozdrawiam gorąco.
    Czekam na kolejny rozdział MU i ZO o niczym innym nie myślę 😻

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo! 😄 14 rozdział i w końcu Jean odważył się pocałować Marco. Już myślałam, że nigdy to nie nastąpi! 😆 Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział 😘

    OdpowiedzUsuń
  3. O MOJ BOZE
    HALO MOZNA ZAMOWIC NASTEPNY ROZDZIAL NA JUTRO?
    PROSZE .

    OdpowiedzUsuń
  4. O MOJ BOZE
    HALO MOZNA ZAMOWIC NASTEPNY ROZDZIAL NA JUTRO?
    PROSZE .

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń