– Hmm... co robisz, Jean?- Głos Marco wyrwał mnie z zamyślenia. Uniosłem wzrok znad moich notatek i spojrzałem na mojego instruktora niezbyt przytomnie.
– Ehm... notatki – bąknąłem, marszcząc lekko brwi i wracając do pomocniczego rysunku silnika odrzutowego, o którym tego dnia opowiadał mi podporucznik Bodt. Zakreśliłem na nim strzałki, podpisując odpowiednio wentylator, sprężarkę osiową, komorę spalania oraz turbinę.
Siedzieliśmy właśnie w magazynku w hali lotniczej numer siedem, który według Marco był raczej biurem – choć znajdowało się tu sporo różnych części naprawczych oraz narzędzi, to właśnie tutaj przesiadywał Bodt w wolnym od fizycznej pracy czasie, pisząc sprawozdania przy zasypanym papierami biurku, albo jedząc drugie śniadanie, podobnie jak teraz. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, ja na przewróconej skrzyni, na której wcześniej położyłem poduszkę, Marco zaś na taborecie obok regału, na którym położył opakowane w sreberko kanapki. Ja sam powinienem jeść raczej ze wszystkimi innymi szeregowymi, ale ze względu na moje szkolenie oraz moje własne życzenie, posiłki, nie licząc kolacji, jadałem właśnie tutaj, w hali.
– Nie przeszkadza ci to ciągłe jadanie tutaj?- zapytał pewnego dnia Marco, spoglądając na mnie z uśmiechem.- Jeśli chcesz, możesz wracać na posiłki do baraku. Na pewno chciałbyś zbudować trochę relacji między tobą i twoimi kolegami.
– Jakoś nie odczuwam takiej potrzeby – odparłem wówczas, wzruszając obojętnie ramionami.- Jeśli mogę jeść w takiej ciszy i spokoju, jednocześnie powtarzając sobie notatki, to jestem za to zdecydowanie wdzięczny.
Choć Marco nie wyglądał na szczególnie przekonanego, to jednak nie próbował naciskać. Sądzę, że jego wrodzona dobra natura nakazywała mu poradzić mi, bym zaprzyjaźnił się choć z kilkoma osobami, ale moja postawa skutecznie go od tego pomysłu odwodziła – po samym wyrazie mojej twarzy na pewno było widać, gdzie mam takie znajomości.
W czacie wojny więzi między ludźmi są kłopotliwe. Im bardziej się do kogoś przywiążemy, im mocniej będzie nam na nim zależeć, tym marniejszy i szybszy czeka nas koniec.
– Nie robisz ich na bieżąco?- zagadnął teraz Marco, odgryzając kawałek swojej kanapki.- Wydawało mi się, że skrzętnie zapisujesz każde moje słowo!
– Bo tak jest.- Skinąłem głową.- Robię sobie pomocnicze rysunki. Zwykle zajmuję się nimi po powrocie do kwatery, ale skoro już zjadłem swoje śniadanie i mam chwilę wolnego czasu, to postanowiłem go jakoś wykorzystać.
– Oooch, więc rysujesz jakieś części?- zainteresował się Marco, patrząc na mnie wielkimi oczami.
– Ehm, tak – mruknąłem, rumieniąc się lekko.- Teraz silnik odrzutowy.
– Naprawdę? Mogę zobaczyć?
– Cóż... oczywiście – bąknąłem, podając mu mój zeszyt. Podporucznik odłożył swoją kanapkę, potarł dłonie o spodnie, po czym podszedł do mnie i wziął do rąk notatnik. Wpatrzył się w niego z początku z sympatycznym uśmiechem, po chwili jednak z wyraźnym zaskoczeniem.- Wow!- wykrzyknął głośno.- Jakie dokładne! Wyglądają zupełnie jak prawdziwe!- Marco przewertował zeszyt, cofając się do poprzednich notatek.- Och, rany!- szepnął, kucając tuż obok i dalej przeglądając zawartość zeszytu.
– T-to tylko zwykłe rysunki – wymruczałem, drapiąc się z zażenowaniem po głowie. Z jakiegoś powodu widoczne na twarzy Marco podziw i zachwyt mile łechtały moje ego.
– Nie bądź taki skromny, Jean!- rzucił z uśmiechem Bodt, nie przerywając swojego zajęcia.- Masz naprawdę ogromny talent! A do tego piękny charakter pisma – dodał, mrużąc lekko oczy.- Rysujesz tylko w notatkach? Czy może masz jeszcze jakieś prywatne zeszyty?
– Noo... mam szkicownik – przyznałem trochę niechętnie, znów wzruszając ramionami.- Wolę rysować węglem, niż długopisem, ale przynoszenie go tutaj byłoby trochę kłopotliwe. Poza tym ciężko jest zdobyć węgiel do rysowania...
– Hmm, rozumiem.- Marco dalej z zainteresowaniem przeglądał moje prace.- Narysowałeś każdy szczegół, niczego nie pomijając... Widać, że bardzo przykładasz się do tego szkolenia! Heh... a ja sądziłem, że strasznie cię zanudzam...- Bodt zarumienił się delikatnie, pocierając palcem nos.
– Nic z tych rzeczy – odparłem, zdumiony.- Znaczy... przyznaję, że wolałbym raczej szkolić się na pilota, ale praca tutaj też nie wydaje się być zła.
– Ech?- Marco spojrzał na mnie bez zrozumienia.- Co masz na myśli?
– Yy... co „co mam na myśli”?- zapytałem z kolei ja, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Noo... powiedziałeś, że wolałbyś szkolić się na pilota, ale przecież właśnie to robisz – powiedział powoli Marco, marszcząc nieznacznie brwi. Słysząc to, pospiesznie odwróciłem od niego wzrok, czerwieniąc się na twarzy.- Ach! Myślałeś, że zostaniesz mechanikiem?!
– T-to oczywiste, że taka myśl nasunęła mi się po przyjściu tutaj!- próbowałem się usprawiedliwić.- Każdy na moim miejscu by tak pomyślał, skoro uczy mnie mechanik!
– Ahahah! Rzeczywiście, masz rację, Jean.- Bodt uśmiechnął się do mnie promiennie, wciąż wyraźnie rozbawiony.- Wybacz, ale to jest silniejsze ode mnie... Pfft! Przez tych kilka tygodni sądziłeś, że zostaniesz mechanikiem?
– Tsk.- Cmoknąłem przez zaciśnięte zęby, odwracając od Marco głowę. Gest ten rozzłościł mnie jeszcze bardziej, bo przecież zachowywałem się w tym momencie jak rozpuszczony bachor, który nie dostał cukierka i na dodatek został zbesztany.
– Ach, nic nie poradzimy, to wina Farlana – westchnął ze śmiechem Marco, podnosząc się z ziemi i oddając mi mój zeszyt.- Powinien był jaśniej wytłumaczyć ci twoją rolę. Nic jednak nie zmienia faktu, że w dalszym ciągu pozostajesz wyjątkowym szeregowym. Zostałeś specjalnie wybrany do tego, by pilotować Biancę.
– Biancę?- Spojrzałem z osłupieniem na Marco, kompletnie zapominając o moim wcześniejszym głupim zachowaniu.- Ja? Ja, Biancę?!
– Tak.- Bodt skinął z uśmiechem głową.- Widzisz, Jean, jak już nieraz ci wspominałem, Bianca to wyjątkowy samolot. Aby najlepiej sprawdzała się w swoich misjach, potrzebny jest jej doświadczony i wprawny pilot, wykazujący się także inteligencją, spostrzegawczością, oraz zmysłem strategicznym. Spośród wszystkich rekrutowanych tego roku kadetów miałeś najlepsze wyniki w testach zarówno sprawnościowych jak i tych logicznych. To właśnie dlatego Farlan zwrócił na ciebie szczególną uwagę i był gotowy bić się o ciebie, gdybyś zechciał dołączyć do Sił Wodnych lub Lądowych.
– Ale... przecież w Siłach Powietrznych wielu jest bardziej doświadczonych i mądrzejszych żołnierzy ode mnie – zauważyłem.
– I tu się zdziwisz – westchnął ciężko Marco, siadając na swoim taborecie i poprawiając pasy swojej ortezy.- Wbrew pozorom niewielu do tej pory było w stanie skutecznie przeprowadzić operacje z pomocą Bianci. Zanim stałem się kombatantem, to ja pilotowałem ten samolot, ale niestety, jak sam widzisz, nie jest to teraz możliwe. W sytuacjach awaryjnych generał naszej dywizji pozwala mi wyruszyć na misję, ale są one bardzo, ale to bardzo ryzykowne. Jeśli dopadnie mnie skurcz, albo silny ból, mogę stracić panowanie nad maszyną, a to się może skończyć różnie. Dlatego też obecnie najczęściej Bianca wyrusza na misje z naszym kapitanem. Ale, sam rozumiesz, Jean – kapitan to kapitan, ma znacznie więcej na głowie, niż mogłoby się wydawać. Potrzebujemy więc kogoś, kto po odpowiednim szkoleniu będzie zdolny do samotnych wypraw Biancą. Na razie szkolisz się pod moim czujnym okiem, ale zarówno ja, jak i podporucznik, kapitan, a nawet sam generał dywizji, wiążemy co do ciebie wielkie nadzieje.
– Ja... cóż, jest mi niezmiernie miło – wybąkałem.- Ale nadal nie mogę uwierzyć w to, że w liczących sobie ponad dwadzieścia tysięcy ludzi Siłach Powietrznych nie ma człowieka, który nadawałby się do tego zadania.
– Jean...- Marco posmutniał jakby, zawijając swoją kanapkę sreberkiem.- Jakiś czas temu rozmawialiśmy na temat naszej sytuacji w obecnie panującej wojnie. Zauważyłeś wówczas, że nasze wojska przegrywają.
– Tak, ale... nie jest przecież tragicznie, prawda?
– Owszem, tragicznie nie, ale i tak wciąż nie najlepiej. Chociaż gotowaliśmy się do wojny już jakiś czas, w gruncie rzeczy wybuchła ona dość niespodziewanie. Podczas pierwszego szturmu zaatakowano właśnie nasze Siły Powietrzne, które wówczas były zlokalizowane w mieście Maria. Straciliśmy wielu wspaniałych żołnierzy, w tym poruczników i kapitanów, a także samego Generała Głównego, dowodzącego wszystkimi czterema dywizjami. Miejsce doświadczonych pilotów zajęli młodzi, świeżo upieczeni kadeci. Choć zabrzmi to dość krytycznie, byliśmy zmuszeni przyjmować praktycznie każdego, kto choć odrobinę nadawał się do Sił Lotniczych. Nie bez żalu przyznaję, że wielu z nich posłano na misje samobójcze...- Marco zagryzł lekko wargę. Po raz pierwszy odkąd go znałem, zobaczyłem na jego twarzy złość i poczucie winy.- Straciliśmy ponad pięćdziesiąt procent dobrych żołnierzy, pozostali albo zajęli miejsca na wyższych stanowiskach, albo co rusz otrzymują zaawansowane misje, do których używają innych samolotów – lżejszych lub pojemniejszych, w zależności od wykonywanego zadania. Do każdego samolotu potrzebny jest odpowiedni pilot. Na chwilę obecną do Bianci nadaje się tylko nasz kapitan. Dlatego tak ważnym jest, by odpowiednio cię przeszkolić, Jean.
– Czy przede mną miałeś już jakiegoś ucznia?- zapytałem. Wyjaśnienia Marco naświetliły mi całą sprawę, jednak czy naprawdę nie próbowali znaleźć kogoś wcześniej?
Podporucznik Bodt uśmiechnął się do mnie sympatycznie i poklepał się lekko po uwięzionym w ortezie udzie.
– Wcześniej to ja siedziałem za sterami Bianci – powiedział.
Przełknąłem ciężko ślinę, spoglądając na jego nogę. Ciekawiło mnie, w jaki sposób Marco stał się niedysponowany, jednak nie śmiałem zapytać. To była jego osobista sprawa, a sądząc po wyraźnej tęsknocie w oczach, którą widziałem, gdy patrzył na wsiadających za stery innych samolotów pilotów, mogłem domyślić się, że poruszenie tego tematu byłoby bardziej bolesne niż sam fakt, że Marco nie jest w stanie już latać w przestworzach.
– Jesteś ciekawy, prawda?- zapytał Bodt, jakby odczytując moje myśli. Spojrzałem na niego spokojnie, bez konkretnego wyrazu twarzy.
– To twoja prywatna sprawa – odpowiedziałem.- Jeżeli będziesz chciał mi o niej opowiedzieć, wówczas to zrobisz. Nie mam zamiaru naciskać, jestem w stanie wyobrazić sobie mniej więcej co czujesz.
– To bardzo miłe z twojej strony, Jean – powiedział Marco, znów się uśmiechając i spuszczając wzrok na podłogę.- Jesteś naprawdę wyrozumiałą osobą. Umówmy się, Jean! Opowiem ci moją historię, kiedy ty pokażesz mi swój szkicownik.
– Mój szkicownik?- Spojrzałem na niego z zaskoczeniem.- Uhm... jeśli wolno mi spytać, to skąd przeświadczenie, że byłoby to dla mnie równie niewygodne, jak twoje rozdrapywanie starych ran?
– Heh, w ciągu tych kilku tygodni, podczas których spędzałem z tobą dni od rana do późnego wieczora, zdążyłem już co nieco się o tobie dowiedzieć – wyjaśnił Bodt niemal z dumą w głosie.- Teraz, kiedy wiem, że rysujesz, jestem pewien na miliard procent, że uważasz swoje rysunki za szczyt prywatności! Dzień, w którym będziesz gotowy podzielić się ze mną twoją twórczością będzie dniem, w którym ja opowiem ci, w jaki sposób stałem się kombatantem.
– Wyglądasz na pewnego siebie – mruknąłem, mimowolnie się uśmiechając.- Zupełnie, jakbyś był przekonany, że nastąpi to przynajmniej za miesiąc.
– Cóż, z pewnością przed nami jeszcze trochę czasu – zaśmiał się Marco, uprzątając taboret i odnosząc go do konta.- Czas wracać do pracy, Jean. Jeszcze kilka kolorowych kabli i twoich szkiców, i w końcu będziemy mogli rozpocząć teorię latania! Oczywiście, zanim to nastąpi, zrobię ci mały sprawdzian, ale na razie wróćmy do szkolenia.
– Tak jest!- rzuciłem pospiesznie, podnosząc się ze skrzyni i ruszając za moim instruktorem.
Choć praca czekała mnie ta sama, co zawsze, świadomość, iż będę kimś więcej niż tylko mechanikiem sprawiała, że z o wiele większą ochotą pragnąłem zabrać się za naukę.
***
Dzień zbliżał się już ku końcowi, kiedy w hali lotniczej numer siedem zjawił się porucznik Farlan Church. Siedziałem właśnie w kokpicie Josephine, skrzętnie zapisując każde słowo siedzącego obok mnie Marco. Mężczyzna jak zawsze nie spieszył się, dając mi czas na to, bym mógł wszystko sobie zapisać.
– Ach, tu się chowacie – powiedział porucznik, zerkając z dołu do naszej kabiny.
– Farlan... – rzucił Bodt, spoglądając na niego jakby z zaskoczeniem.
– Dzień dobry, panie poruczniku!- przywitałem się, próbując możliwie jak najlepiej wyprostować sylwetkę w ciasnej kabinie i zasalutować.
– Witaj, Jean.- Church uśmiechnął się najpierw do mnie, a potem do mojego instruktora.- Witaj, Marco.
– Cześć, Farlan – mruknął Bodt, odwracając z lekkim westchnieniem twarz ku panelu sterowniczym. Odchrząknął cicho, wskazując palcem na jedną z dźwigni.- Tu jest hamulec ręczny, a obok manetka do ustawiania klap. No i oczywiście dźwignia przepustnicy. Mam jedną w magazynie, więc jutro ci ją pokażę, żebyś mógł sobie narysować, wyjaśnię ci również w jaki sposób działa. Panel górny też dokończymy jutro – dodał, uśmiechając się do mnie.
– Dobrze.- Skinąłem głową, kończąc ostatnie zdanie w zeszycie i spoglądając na panel, by zapamiętać położenie odpowiednich dźwigni.
Marco w tym czasie ostrożnie przesunął się do krawędzi kokpity i zaczął zsuwać się ku pomocniczym schodkom. Farlan wyciągnął ku niemu dłoń, jednak Bodt tylko westchnął z irytacją.
– Nie jestem księżniczką – mruknął pod nosem.
Nie byłem, jak powinienem zachować się w takim momencie. Marco był przecież jego podwładnym, a fakt, że właśnie w mojej obecności potraktował go raczej bez należytego szacunku, stawiał mnie w dość niezręcznej sytuacji.
Przełknąłem nerwowo ślinę, również wysiadając z samolotu i zamykając za sobą drzwi. Odwróciłem się do Farlana i wyprostowałem, skinąwszy mu głową.
– Dawno się nie widzieliśmy, Jean – rzucił swobodnie Church, uśmiechając się do mnie.- Wybacz, że nie odwiedziłem cię od dnia twojego przystąpienia do Sił Powietrznych, ale miałem sporo na głowie.
– Oczywiście, to zrozumiałe – bąknąłem, kłaniając się nieznacznie.- Raz jeszcze dziękuję za przyjęcie! Zrobię wszystko, by dopomóc naszym oddziałom w walce z wrogami.
– Noo, taką postawę się chwali!- zaśmiał się Farlan, klepiąc mnie lekko po ramieniu. Zwrócił się teraz do Marco, wciąż z tym samym uśmiechem na twarzy.- Jak się sprawuje twój nowy uczeń?
– Doskonale – odparł Bodt, krzyżując ręce na muskularnej klatce piersiowej i spoglądając na mnie niemal z dumą.- W życiu bym nie pomyślał, że będę miał okazję uczyć kogoś tak zdolnego i, przede wszystkim, chętnego do nauki żołnierza! Aż mnie przeraża tempo, w jakim Jean radzi sobie z zapamiętywaniem wszystkich elementów i całej lotniczej teorii!
– Ach, tak?- Farlan spojrzał na mnie z rozbawieniem. Dobrze wiedziałem, że powodem tego była moja przesadnie czerwona twarz. Nie rumieniłem się tylko i wyłącznie z powodu pochwał mojego instruktora – byłem po prostu szczęśliwy, że podporucznik Bodt mnie docenia.- W takim razie chyba nie ma się o co martwić, co?- Church znów spojrzał na Marco.- Jeśli stanie się równie dobry jak ty, będziesz mógł być spokojny o to, że powierzasz swoje stanowisko w dobre ręce.
– Racja.- Marco skinął z uśmiechem głową.
Mnie jednak natychmiast minął dobry humor. Spojrzałem na mojego instruktora bez zrozumienia, z jakiegoś nieokreślonego powodu odczuwając lęk. Co Farlan miał na myśli mówiąc o „powierzaniu swojego stanowiska”?
– Możesz już wracać do siebie, Jean – powiedział Church, znów klepiąc mnie po ramieniu.- Chciałbym jeszcze porozmawiać z Marco.
– Ach... tak jest – rzuciłem nieco słabo, spoglądając najpierw na porucznika, a następnie znów na jego zastępce. Bodt dostrzegł moje spojrzenie i zmarszczył brwi jakby w zmartwieniu, jednak Farlan już chwycił delikatnie jego ramię, zapraszając gestem do magazynu. Odwróciłem się, spuszczając wzrok i ruszając ku wyjściu z hali lotniczej – z początku powolnym krokiem, później coraz szybszym.
Wiedziałem, że jako zwykły szeregowy nie miałem prawa, by wtajemniczano mnie w większe czy nawet mniejsze plany odnośnie żołnierzy, jednak akurat tym razem nie dawało mi to spokoju. Miałem wrażenie, że porucznik Church i podporucznik Bodt szykują dla mnie coś, co zdecydowanie mi się nie spodoba.
Czy jako żołnierz, który dopiero co został z dumą pochwalony przez swojego instruktora, i który na dodatek przysiągł dopomóc swojemu wojsku, będę miał odwagę wybrać inną opcję niż tę, którą dla mnie szykują? Czy w ten sposób zawiodę Marco? Prawdę mówiąc, choć jego charakter i osobowość, a przede wszystkim pogląd na świat, zupełnie różniły się od moich, zdążyłem nie tyle polubić go, co wręcz zacząć podziwiać.
Jego pasję, trwającą mimo tragedii, która spotkała go nie tak dawno, jego upartość w przypadku pracowania przy samolotach, choć kontuzja nie pozwalała mu już nimi latać... Marco był silny, odważny i przyjazny. Był duszą towarzystwa i kimś, komu niemal z miejsca mogło się zaufać i powierzyć wszystkie swoje sekrety – a myśl, że pozory mylą, zdawała się wręcz obrażać jego istnienie.
Chciałem być taki jak on... Wielokrotnie zastanawiałem się, czy jestem zdolny do tego, by wyzbyć się z siebie własnego pesymizmu i niechęci do świata i ludzi, polubić ich, zaakceptować takich jakimi są, a może nawet pokochać...
Jednak słowa Churcha sprawiły, że po raz pierwszy zacząłem się tego obawiać.
No właśnie co miał na myśli Farlan?
OdpowiedzUsuńRozdział super.
Życzę spokojnego wypoczynku i weny :)
Wróciłam, w końcu xD nawet nie wiesz jakie to cudowne uczucie w końcu umyć się we własnym prysznicu xD no ale do rzeczy, się tak trochę streszczę i pokrótce skomentuję wszystko co wyszło przez moją nieobecność.
OdpowiedzUsuńZacznę może od piętnastki, Yukiś nie wiem czy kiedykolwiek ci mówiłam, że masz talent? Jeśli nie to właśnie mówię ;) Tal mi się mordka cieszyła, że nawet nie masz pojęcia ^°^
A co do MU... przez ostatnie dwa rozdziały miałam wrażenie, że akcja praktycznie stoi w miejscu ( nie żeby było to coś złego, broń boziu zielony ;) ), a że mogłam czytać wszystkie po kolei aż do tego to jestem bardziej niż szczęśliwa, a ten rozdział tak coś czuję będzie przełomowy :)
Ale... poczekamy, zobaczymy ;)
A na koniec to miłych wakajszon, udanego urlopu ( a tylko spróbuj nie wrócić xD)
Pozdrowionka i do następnego :*
Nie wiem,czy to właśnie zasługa tej powolnej i,że tak powiem poważnej fabuły,ale...obecnie MU zajmują drugie miejsce na podium zaraz po Cierniach.Naprawdę odwalasz kawał dobrej roboty,mam nadzieję,że jeszcze przez lata będę mogła się Tobą cieszyć <3
OdpowiedzUsuńPS.Nigdy Cię kochana Yuuki nie opuściłam,po prostu się trochę zamknęłam w sobie i ucichłam :v
UsuńAle przypominam,że jestem Twą wielce wierną i oddaną czytelniczką,a Twoja twórczość to dla mnie takie ''przyzwyczajenie'',jak vlogi Gonciarza :B
Więc,jako coś,to po prostu chcę byś wiedziała,że tu jestem xD W sensie,no wiesz,ja się z Tobą bardzo zżyłam...to tak jak youtuberami,ty ich znasz,jak dobrych starych znajomych,a oni Ciebie nie...
Jesteś moją blogową youtuberką xD <3
Zawsze w moim serduszku <3
superowe
OdpowiedzUsuń