[MU] Rozdział dwudziesty drugi


    Kiedy obudziłem się następnego dnia, zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze, obudziłem się w pokoju Marco, po drugie – obudziłem się jako chłopak Marco.
    Ta druga wiadomość wybudziła mnie do reszty. Zamrugałem nieco zdezorientowany, mając tuż przed sobą spokojną twarz wciąż śpiącego podporucznika. Wyglądał tak łagodnie jak zawsze, o ile nawet nie bardziej, przez co zacząłem się zastanawiać, czy nie obudziłem się przypadkiem w zupełnie innym świecie, gdzie nie panowała wojna, a my mieszkaliśmy w parterowym domku z ogródkiem i owczarkiem niemieckim pilnującym pasących się na polu owieczek.
    To byłoby jednak stanowczo zbyt piękne. Pozostawało mi więc jedynie wrócić do rzeczywistości i cieszyć się tą jedną piękną rzeczą przed sobą – którą znów zacząłem odruchowo liczyć.
    Dwanaście, trzynaście, czternaście – tyle zdążyłem naliczyć brązowych kropek na twarzy Marco, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że ma otwarte oczy i wpatruje się we mnie z wyraźną irytacją.
–    No, ile naliczyłeś?- burknął.
–    Cz-czternaście...- bąknąłem z zawstydzeniem.
–    Źle, zacznij sobie od początku, nie krępuj się.
    Właściwie to prawie bym to zrobił, ale jego spojrzenie tak bardzo się we mnie wwiercało, że ostatecznie westchnąłem tylko lekko, przymykając oczy.
–    Nie lubisz ich?- zapytałem.
–    W szkole się z nich naśmiewali, przezywali mnie biedronką...
–    Biedro-?!- Otworzyłem szerzej oczy w zdumieniu i nagłym przypływie weny, bowiem właśnie ujrzałem w głowie zaskakująco świetną wizję rysunku. Wzrok Marco jednak zdecydowanie zgasił mój entuzjazm.- Ch-chamskie... Ale to przecież bez sensu... Dlaczego się z nich naśmiewali? To tylko piegi, są... no, ładne. Dodają ci uroku i przystojności...
–    Cóż, dzieciaki ze szkoły tak nie myślały – westchnął Bodt, przecierając palcami oczy i zasłaniając usta, kiedy ziewnął. W kąciku jego oka pojawiła się dodatkowo łezka, co uznałem za jeszcze bardziej urocze.
    Widok Marco o poranku, tuż po przebudzeniu – to było coś, czego nie spodziewałem się kiedykolwiek zobaczyć.
    Jeszcze nigdy nie miałem tak wielkiej ochoty siąść ze szkicownikiem i zacząć rysować.
    Leżeliśmy w ciszy, ale nie krępującej. Marco obrócił się na plecy, patrząc w sufit. Ponieważ przeczesał dłonią włosy, jego grzywka opadła swobodnie do tyłu, w pełni odsłaniając czoło. Uniosłem się lekko na łokciu i złożyłem na nim pocałunek. Zdawałem sobie sprawę z tego, co robię, i jak cholernie jest to zawstydzające, ale nie mogłem się powstrzymać. Chwilę później wcisnąłem twarz między poduszkę a ramię Marco, by nie był w stanie jej widzieć, choć czułem wyraźnie, że pali mnie nie tylko ona, ale i uszy, wystawione jak na pokaz. Poczułem, że Bodt obrócił głowę w moją stronę, czekałem więc na słowa oburzenia czy ostrą reprymendę, ale nic takiego nie nastąpiło.
    Zamiast tego poczułem, że materac pod nami skrzypi, a po chwili Marco chwycił mój podbródek i obrócił ku sobie moją twarz, by następnie mnie pocałować.
    Tego się nie spodziewałem.
    Pieszczota była delikatna i czuła, poza tym wyczułem, że mój mentor nieznacznie się uśmiechał. Przez myśl przeszło mi, że to, co przed chwilą zrobiłem, pewnie trochę go rozbawiło, ale i tak szybko o tym zapomniałem – skupiłem się na jego ustach, miękkich i odrobinę wilgotnych, które niespiesznie całowały moje usta.
    Mimowolnie zamknąłem oczy, ale otworzyłem je, kiedy poczułem, że Marco przesunął językiem po mojej dolnej wardze.
    Był zdecydowanie w tym wprawiony, aż denerwowało mnie, że nie mam żadnego doświadczenia, które mógłbym mu zaprezentować. Wystarczyło mi, że Bodt był moim nauczycielem lotnictwa, dobrze by było, gdyby nie musiał mnie uczyć również innych dziedzin życia...
    Ale cóż... Chyba było już na to za późno.
    Sądziłem, że pocałunek potrwa nieco dłużej, ale po tym, jak Marco polizał moją wargę, nieznaczenie się odsunął, zarumieniony. Odwrócił się ode mnie, za co właściwie mógłbym się obrazić, ale zamiast tego postanowiłem po prostu go przytulić. Leżał więc teraz w moich objęciach, położywszy dłoń na mojej dłoni, którą trzymałem pod jego klatką piersiową.
    To było zaskakujące uczucie – z jednej strony czułem się nieswojo, bo nigdy wcześniej nikogo nie przytulałem, zwłaszcza w ten sposób, zwłaszcza w łóżku. Z drugiej jednak wydawało mi się to być całkiem naturalne, tak jakbym wręcz powinienem to robić.
–    O czym myślisz?- zapytałem cicho.
–    Zastanawiam się, jak stąd wyjdziesz niezauważony – mruknął, a ja wyczułem w jego głosie, że się uśmiechnął.
–    Spokojnie, poradzę sobie. To nie pierwszy raz, kiedy się gdzieś zakradam.
–    Hoo?- Marco obrócił ku mnie twarz, uśmiechając się złośliwie.- A do kogo to zakradałeś się do tej pory?
–    Do nikogo.- Wzruszyłem lekko ramionami.- Na obozie treningowym wymykałem się do kuchni, żeby podwędzić trochę jedzenia. No i czasami musiałem uciekać przed tymi z Sił Lądowych, kiedy wpadali do nas, żeby znaleźć sobie jakąś ofiarę do poznęcania się.
–    Kiedy ja byłem w obozie, też się to zdarzało – mruknął Marco, teraz znów leżąc na plecach. Podparłem głowę dłonią, by móc widzieć wyraźniej jego twarz. Okno wciąż było zasłonięte roletą, jednak przez jej cienki materiał do pokoju wpadały pomarańczowe promienie wschodzącego słońca.- Ale ja zwykle musiałem się z nimi bić...
–    Och, ja też się z nimi biłem – westchnąłem.- Po prostu za każdym razem któryś zdołał mi uciec i wezwać instruktorów, więc musiałem uciekać. Kiedyś zaatakowała mnie piątka jednocześnie – dodałem, żeby nieco się pochwalić.- Ale poradziłem sobie z nimi, bo znam sporo chwytów i sztuczek.
–    Naprawdę?- Marco uśmiechnął się lekko.- Pięciu naraz! Niesamowite!
–    N-no...- bąknąłem, wyczuwając, że mój instruktor się ze mnie nabija. Postanowiłem więc zgrabnie przeskoczyć temat.- No a ty? Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić ciebie bijącego się z kimś.
–    Wbrew pozorom przeszedłem ten sam obóz co ty, Jean – powiedział Marco.- Masz może więcej doświadczenia w takich zmaganiach, ale ja też uczyłem się, jak sobie radzić w walce wręcz.
–    I wygrywałeś?
–    No, może nie za każdym razem...- przyznał, drapiąc się pod nosem.- Ale nic w tym dziwnego, nigdy nie lubiłem rozwiązań opierających się na przemocy. Wolałem złagodzić konflikt za pomocą słów, a nie pięści. To właśnie przez takich ludzi młodzi rekruci nie chcą zaciągać się do Sił Lądowych z własnej woli...
–    Cóż, przynajmniej rosną w nich ambicje, żeby być kimś więcej – zauważyłem.- Nie twierdzę, że Siły Lądowe są słabe, ale przez to, że trafia tam większość rekrutów, szczególnie tych najsłabszych, ich oddziały uchodzą za raczej przeciętne.
–    Nie da się ukryć – westchnął Marco. Przez chwilę między nami znów zapadła cisza. Miałem nadzieję, że poleżymy tak jeszcze dobrą godzinę, ale ku mojemu zaskoczeniu Bodt odsunął się ode mnie i, zsunąwszy się na podłogę, zaczął robić... pompki.
–    Marco?- bąknąłem z zaskoczeniem.- Zawsze tak rozpoczynasz dzień?
–    A ty nie?- odparł pytaniem na pytanie, nie przerywając swojego zajęcia. Ćwiczenia wykonywał tak płynnie, że aż poczułem lekkie ukłucie zazdrości. Przygryzłem wargę, a potem odrzuciłem koc i usadowiłem się na podłodze obok niego, dołączając do rytmu jego pompek. Bodt zerknął na mnie z uśmiechem.- Wysiłek o poranku to najlepsze, co może być!
    Nie mogłem się z nim nie zgodzić, bo wiedziałem, że po ćwiczeniach będziemy rozbudzeni.
    Ale, szczerze mówiąc, znałem na to parę lepszych sposób...

***

    W godzinach popołudniowych w hali numer siedem zjawiła się porucznik Hanji.
    Znałem ją właściwie tylko z widzenia i z nielicznych plotek, ale sam jej widok sprawiał, że byłem w stanie uwierzyć w nie wszystkie. Na jej twarzy, ani pięknej ani brzydkiej, zdobionej przez spory haczykowaty nos, wiecznie widniał bardzo dziwny ale zaskakująco szczery uśmiech, oczy zaś momentami zdawały się płonąć dziwnym szaleństwem. Z reguły była ponoć miła, ale nikomu nie okazywała tego tak bezpośrednio jak na przykład Marco – zwracała się do innych zwyczajnie, z uśmiechem, ale z pewnością zdawała sobie sprawę z tego, że posiada więcej przywilejów jako porucznik i szef inżynierów.
–    Wiiitam, witam!- zawołała już z daleka, machając do nas dłonią.
    Marco, który spawał właśnie blachę skrzydła Eliasa, którą mu podtrzymywałem, wyłączył spawarkę i podniósł maskę. Zmarszczył nieznacznie brwi, w jego oczach dostrzegłem coś dziwnego, jakby powątpiewanie pomieszane ze zmartwieniem i irytacją. Chyba nie przepadał za Zoe.
–    Witam, pani porucznik – rzucił, odkładając maszynę na bok. Skinął głową kobiecie, gdy się do nas zbliżyła. Ja, niepewien co robić, wciąż trzymałem blachę.
–    Ach, czy to nie nasz młody geniusz, Jean?- Hanji spojrzała na mnie z podejrzanym zachwytem, klasnąwszy w dłonie.
–    W porządku, Jean, możesz już puścić, nie spadnie – rzucił półgłosem Bodt.
    Usłuchałem rozkazu i odwróciłem się do Hanji, salutując przed nią.
–    Miło mi panią poznać, pani porucznik!- wykrzyknąłem.
–    Och, cała przyjemność po mojej stronie, Jean! Słyszałam o tobie wiele dobrego od kapitana Levi'a oraz Farlana! Mam nadzieję, że i nam będzie się dobrze współpracowało w najbliższym czasie!
–    Ja... również?- bąknąłem, spoglądając nerwowo na Marco. Nie byłem pewien, co kobieta miała na myśli – to, że czeka mnie wspólna praca z nią, czy może chodziło jej ogólnie o służbę w tej samej dywizji.
    Marco jednak nie miał zamiaru tracić czasu na rozmyślenia, która z tych opcji była bardziej trafna.
–    Co ma pani na myśli?- zapytał.- Czy Jean dostał kolejną misję?
–    Och, oczywiście!- zawołała Zoe, biorąc się pod boki i spoglądając z szerokim uśmiechem na twarzy na mojego mentora.- Chyba nie sądziłeś, że Levi da mu długo odpocząć po widowiskowym zniszczeniu zaopatrzenia naszego wroga? Tym razem to ja dostąpiłam zaszczytu towarzyszenia drogiemu Jeankowi i postarania się, by nabrał nieco doświadczenia strategicznego!
–    Cóż...- Marco zdecydowanie nie wyglądał na przekonanego. Wycierał dłonie w ręcznik, który wcześniej zawiesił na krześle pod ścianą.- Sądziłem, że od razu zostanę poinformowany o tym, że mój uczeń otrzymał kolejną misję...
–    Właśnie cię o tym informuję, czyż nie?- zawołała radośnie Hanji, po czym zwróciła się do mnie:- Czyż to nie ekscytujące, Jean?! Kapitan Levi tym razem przydzielił ci mniej niebezpieczną misję, ale z pewnością pomoże ci ona nabrać równie ważnego doświadczenia, jakim jest planowanie strategii oraz logiczne myślenie!
–    Czy wyruszamy na front, pani porucznik?- zapytałem, starając się zachować spokój, choć serce w mojej klatce piersiowej biło bardzo mocno z podekscytowania. Mimo wszystko perspektywa nowej misji i nowej szansy na to, by wykazać się bardziej niż poprzednio, dodawała mi sił i nadziei na to, że dokonam jeszcze czegoś bardziej sensownego niż moje ostatnie wyczyny.
–    Och, nic z tych rzeczy, nie ma sensu ryzykować!- Zoe machnęła lekceważąco dłonią.- Otrzymaliśmy polecenie udania się do dystryktu Ehrmich, dokąd niedawno przewieziono jeńców wojennych z Ragako. To doskonała okazja, żeby nauczyć cię przydatnych sposobów na otworzenie im gęb. Możliwe, że kiedy wyjawią swoje plany, będę potrzebować cię, abyś szybko dostarczył informacje tutaj, do głównych wojsk. Między innymi także dlatego lecisz ze mną.
–    Lecimy tam więc w celu przesłuchania wrogów?- zapytałem, chcąc upewnić się co do przyswojonych informacji.
–    Zgadza się! Nic trudnego, prawda?- Uśmiechnęła się szeroko.
–    W twoich ustach brzmi to raczej niezbyt zachęcająco...- mruknął Marco, marszcząc lekko brwi.- Kiedy macie wyruszyć?
–    Zbiórka jutro rano o szóstej trzydzieści w hali numer cztery!
    Marco zrobił minę, jakby chciał wygłosić jakąś uwagę, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się i odwrócił wzrok od Hanji. Tylko ja, stojąc bliżej niego, zdołałem usłyszeć ciche westchnienie. Uśmiechnąłem się w myślach, mimo wszystko mile połechtany. Myśl, że mam przy swoim boku kogoś, kto się o mnie martwi i chciałby mnie przy sobie zatrzymać, była zaskakująco przyjemna.
–    Zjawię się punktualnie, pani porucznik!- oznajmiłem, pozwalając sobie na lekki uśmiech.
–    No i to ja rozumiem!- wykrzyknęła z zachwytem Zoe.- Pełna motywacja do pracy! O to właśnie chodzi w wojsku, Jean! Już nie mogę doczekać się naszej wspólnej przygody, a ty?!- Jej oczy zabłysnęły dziwnie, gdy postąpiła krok ku mnie, uśmiechając się szeroko.
–    Yyy, oczywiście!- odparłem, odruchowo nieznacznie odchylając się od niej, lecz nie cofając.
–    Świetnie!- zawołała radośnie.- W takim razie do zobaczenia jutro, Jeanku!
    Uśmiechnąłem się nerwowo w odpowiedzi, razem z Marco odprowadzając Hanji wzrokiem, kiedy opuszczała naszą halę. Zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno dobry pomysł, by wyruszać na misję właśnie z nią. Co prawda nie miałem żadnego wpływu na dobieranie sobie partnerów, ale może gdybym nie okazywał zbyt wielkiej chęci, to chociaż przestałaby mnie nazywać „Jeankiem”...
–    Jak źle trafiłem?- westchnąłem, spoglądając na mojego mentora.
–    Bardzo źle – odparł rzeczowo, marszcząc brwi w wyraźnym zmartwieniu.- Porucznik Hanji to wspaniały żołnierz, ale już nie człowiek. Jest dosyć... jakby to powiedzieć – mruknął, patrząc na mnie. Najwyraźniej chciał łagodnie ubrać w słowa to, co miał do powiedzenia, byle tylko mnie nie zniechęcić.- Och, jest raczej nieodpowiedzialna – dokończył ze zrezygnowaniem.- Porucznikiem mianował ją generał Erwin, ale kapitan Levi był temu przeciwny, ponieważ podczas jednej z jej misji, w których „zabłysła”, naraziła wielu żołnierzy. Levi uważa, że jest obłąkana i nieobliczalna i należałoby ją zdegradować, nawet jeśli jej umysł jest bardzo otwarty. Wymyśla świetne strategie i jest jedną z nielicznych osób, które znają sposoby na to, by zmusić człowieka do gadania. To jeden z naszych najlepszych ludzi, ale mimo wszystko...- Marco podrapał się po karku, wzdychając głośno.- No, nie dba o innych... Dba tylko o powodzenie misji, jest gotowa poświęcić aż nazbyt wiele dla sukcesu.
–    Boisz się, że będzie chciała poświęcić mnie?- zapytałem cicho.- Myślę, że akurat ta misja nie jest niebezpieczna. Lecimy tylko przesłuchać jakichś jeńców, a potem wracamy, to wszystko.
–    Ale to ona będzie pilotować – mruknął ponuro Bodt.- Z własnego doświadczenia wiem, że uwielbia się popisywać, nie potrafi lecieć spokojnie w prostej linii. Przy niej nawet najbardziej wprawiony pilot dostanie mdłości.
–    Cóż...- Nie miałem pojęcia, jak mógłbym na to odpowiedzieć. W końcu nie wiedziałem, jak rzecz ma się naprawdę, nawet jeśli Marco mogłem wierzyć w stu procentach.- Przekonam się na własnej skórze. I tak nie mogę przecież odmówić wyruszenia na tę misję.
–    Nie możesz – potwierdził, skinąwszy lekko głową. Wzrok miał wbity w podłogę, wydawał się być zamyślony.
–    Kończymy to spawanie?- zapytałem, chcąc oderwać jego myśli on czekającego nas rozstania.- Gdy skończymy, pójdziemy coś zjeść.
–    Hoo?- Marco spojrzał na mnie z udawaną wyższością, biorąc się pod boki.- A od kiedy to mój uczeń decyduje za mnie jak będzie wyglądał nasz plan dnia?
–    Yyy...- I znów nie bardzo wiedziałem, jak mógłbym odpowiedzieć.- Noo...
–    Rany, ta dzisiejsza młodzież...- westchnął ostentacyjnie Marco, opuszczając na twarz maskę. Zdążyłem jednak zauważyć uśmiech na jego twarzy.
    Ja również uśmiechnąłem się, odwracając się do Eliasa i znów podtrzymując blachę na jego skrzydle, podczas gdy Marco zbliżył się do nas ze spawarką. Jego ramiona wydawały się być spięte, zupełnie jakby nadal martwił się moim jutrzejszym wyjazdem. Nie rozumiałem do końca dlaczego – w moich oczach czekająca mnie misja wyglądała naprawdę niegroźnie.
    Oczywiście, wtedy nie mogłem jeszcze wiedzieć, jak bardzo się myliłem.

4 komentarze:

  1. Na początek, zanim zapomnę -weny!
    Rozdział mega przyjemny, pogodny, ale i wprowadzający pewną dozę napięcia. Już tak strasznie nie mogę doczekać się następnego, lotu z Hanji ( kochany szalony naukowiec <3)
    Pozdrawionka i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jean ma fioła na punkcie piegów Marco<33
    To takie urocze ;-;
    Musiałeś się pomylić Jean...no fak u koniu
    Pomysłów i chęci tobie życzę żebyś szybko wróciła z opisem tej groźnej misjiXD

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezusiu... Super niespodzianka na mikolajki ^^ dziekuje bardzo :) weny i duzo weny! Jiz sie boje nastepnego rozdzialu przez ta ostatnia linijke... :(

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń