[MU] Rozdział dwudziesty trzeci
Tego dnia zrozumiałem, że myśl, iż porucznik Hanji Zoe doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest ponad innym żołnierzami, nie odbiegała od rzeczywistości w nawet najmniejszym calu.
– Aaah, dzień dobry, Jean!- Pani porucznik ziewnęła przeciągle, wchodząc do hali numer cztery.
– Dzień dobry, pani porucznik – mruknąłem, siląc się, by mój głos nie brzmiał jak pomruk wściekłego lwa.
Może trochę przesadziłem, tak naprawdę nie byłem aż tak wkurzony, ale nie mniej czułem wyraźne zdenerwowanie, którego w dodatku nie mogłem okazać mojej przełożonej w żaden bezpośredni czy dyskretny sposób. Nie winiłem jednak siebie za ten stan – nie dość, że pół nocy nie spałem, podekscytowany perspektywą nowej misji, którą otrzymałem, nie dość, że zjawiłem się w hali pół godziny wcześniej...
Porucznik Hanji spóźniła się bite dwie godziny, podczas których siedziałem na krześle pod ścianą, wbijając spojrzenie z pewnością przekrwionych oczu przed siebie i czekając jak Szatan na zbawienie. A kiedy główny obiekt mojej bezsenności już się zjawił, odzywał się z takimi niezachwianymi entuzjazmem i radością, że miałem ochotę zwymiotować.
– Gotowy na przejażdżkę?- zaświergotała Hanji, poprawiając swoje okulary i uśmiechając się promiennie.
– Tak jest – odparłem raczej bez werwy, prostując się sztywno.
– Czeka nas niezbyt długi lot, ale za to na miejscu sporo pracy! Mam nadzieję, że czujesz się na siłach, by pouczyć się nieco o polityce oraz taktyce wojennej, Jeaneczku!
– Tak jest – powtórzyłem, udając się za nią w kierunku samolotu, którym mieliśmy polecieć do Ehrmich.
W hali znajdował się tylko ten jeden samolot, ponieważ pozostałe trzy, jak dobrze wiedziałem, wyruszyły na front kilka godzin wcześniej. Nie był w żadnym stopniu podobny do samolotów Marco, nie wyróżniał się nawet niczym specjalnym – był cały biały z szarym pasem, na którym białymi literami oznaczano jego kod – AHG 2354. Jego dolna część była tak zabrudzona, że miałem ochotę zbesztać mechaników za to, że nie zajęli się czyszczeniem.
– Czy to pani samolot, pani porucznik?- zapytałem, kiedy zakładaliśmy na głowy kaski i zasiadaliśmy w kokpicie.
– Nie przywykłam wyruszać na takie „dyplomatyczne” misje moim samolotem – odparła z uśmiechem Hanji, odpalając silniki. Wpatrywałem się w jej szczupłe dłonie, które zgrabnymi i szybkimi, płynnymi ruchami uruchamiały światła we wnętrzu oraz ekrany monitorów. Podczas lekcji z Petrą nie uszło mi uwadze, że kobiety, mające o wiele szczuplejsze i delikatniejsze dłonie, przyciskają guziki niemal elegancko, jakby grały na klawiszach fortepianu.
Na dłoniach porucznik Zoe widziałem kilka starych blizn, jej skóra wydawała się być nawet odrobinę zgrubiała – a mimo to miałem dziwne wrażenie, że jak na panią porucznik, doświadczoną w wojnie, jej ruchy nadal były kobiece.
– No to czas nam w drogę, im szybciej tam będziemy, tym lepiej!- zaświergotała radośnie, ruszając do przodu.
Roztropnie chwyciłem za rączkę przymocowaną do dachu kokpitu po mojej prawej stronie. Z tego, co zdążyłem dowiedzieć się od Bertholdta na temat Hanji – która obecnie była jego mentorką – pani porucznik miała niezdrowy nawyk do eksperymentowania ze swoimi umiejętnościami. Bertl uprzedził mnie więc, abym trzymał się czegoś nie tylko podczas startowania, ale również kiedy osiągniemy maksymalną prędkość.
– Wątpię, żebyśmy tak się rozpędzali, skoro lecimy tylko przesłuchać paru wrogów - powiedziałem wówczas, nieco zaskoczony. Hoover, który unosił właśnie do ust widelec z odrobiną puree, spojrzał na mnie dziwnie.
– Och, rozpędzicie się z całą pewnością – stwierdził.
Nie widziałem powodu, dla którego mielibyśmy to zrobić, ale i tak postanowiłem posłuchać jego przestrzeżeń i mieć się na baczność.
Co, jak się okazało, było bardzo dobrym pomysłem.
Nasz start zdecydowanie nie był tak płynny, jak w przypadku nauk Petry. Samolotem najpierw szarpnęło silnie, a kiedy ruszyliśmy po linii startowej zauważyłem, że Hanji znacznie gwałtowniej zwiększa prędkość, nie czekając nawet, aż silniki pobudzą się do pracy. To mnie trochę martwiło, obawiałem się, że lada moment przeciążymy je i skończy się to katastrofą – do której dojdzie raczej już podczas lotu, niż na pasie – ale mina Hanji podpowiadała mi raczej, że pani porucznik doskonale wie, co robi.
– Czy to na pewno bezpieczne, tak szybko się rozpędzać?- zapytałem mimo wszystko, próbując przekrzyczeć silniki, które wydawały z siebie coraz głośniejszy, narastający pisk, zupełnie jak w starych kreskówkach, kiedy to podobny dźwięk towarzyszył rosnącej bombie, która na sam koniec wybuchała.
– Nie wiem, czy bezpieczne!- krzyknęła w odpowiedzi Hanji.- Ale z pewnością ekscytujące! Czyż nie, Jeanku?
Spojrzałem na nią z jawnym przerażeniem, jednak ta zaśmiała się tylko głośno, popychając lekko dźwignię, dzięki której samolot wzniósł się w powietrze. Silniki zaryczały potężnie, a mnie serce stanęło w gardle, kiedy zacząłem czuć, że kokpitem lekko trzęsie. Odwróciłem głowę w kierunku okna, patrząc na oddalającą się w zastraszającym tempie halę siódmą. Zastanawiałem się, czy Marco już wstał, i czy stoi teraz u wyjścia, przyglądając się, jak odlatujemy. Miałem nadzieję, że nie. Jeśli silniki zaraz wybuchną, a ja wraz z nimi, wolałbym, żeby nie był tego świadkiem.
– Achh, pamiętam moje pierwsze tygodnie w służbie Siłom Powietrznym!- krzyknęła do mnie Hanji, wzdychając przeciągle i uśmiechając się tęsknie.- Nikt nie wierzył, że kiedykolwiek osiągnę rangę sierżanta, a co dopiero porucznika! Ale ja wiedziałam, że bez względu na to, ile rozbiłam samolotów, pewnego dnia będę jednym z najlepszych pilotów naszego kraju!
– Ehm...- Spojrzałem na nią niepewnie, mocniej zaciskając dłoń na uchwycie.- Ale ich pani dokładnie rozbiła?!
– Zanim zostałam porucznikiem?- Popatrzyła na mnie z uśmiechem.- Czternaście!
Przełknąłem nerwowo ślinę, powoli odwracając wzrok od tej – teraz już wiedziałem na pewno – szalonej kobiety. W duszy modliłem się o to, abyśmy szybko i bezpiecznie dotarli do dystryktu Ehrmich, i aby jeńcy wyznali wszystko jak na spowiedzi, tak żebym mógł samotnie wracać do naszej głównej siedziby i już nigdy, przenigdy nie wsiadać do tego samego samolotu, co Hanji.
Lot zajął nam niecałe dwie godziny, podczas których kurczowo ściskałem uchwyt na dachu, obawiając się, że lada moment odpadnie. Bertholdt nie przesadzał mówiąc, że Zoe lubi poeksperymentować z własnymi umiejętnościami – jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś władał sterem w taki sposób, jak ona. Kiedy zaczęła wykonywać skomplikowane manewry – ósemki mieszane ze slalomem, lot do góry dnem, gwałtowne pikowanie i wznoszenie się niczym odczyt pracy serca – zrozumiałem, że maksymalna prędkość była po to, aby wyrównać mniej więcej czas dzielący nas do osiągnięcia celu.
Gdybyśmy lecieli w normalnym tempie po prostej, dotarlibyśmy zapewne w podobnym czasie.
Miałem ochotę paść na kolana i całować ziemię, kiedy dolecieliśmy na Ehrmich i wyskoczyłem z kokpitu, blady jak ściana, powstrzymując odruchy wymiotne. Jeszcze przez chwilę musiałem przytrzymywać się boku samolotu, zmuszony patrzeć, jak Hanji sprężystym i pewnym krokiem podchodzi do trójki mężczyzn, którzy czekali na nas na pasie startowym, gdzie wylądowaliśmy.
– Pani porucznik, dawno się nie widzieliśmy!- zakrzyknął z uśmiechem mężczyzna pośrodku. Sądząc po jego umundurowaniu, był równy stopniem Zoe, choć wyglądał na znacznie, znacznie starszego. Jego czarne włosy przyprószyła już siwizna, a wokół stalowo niebieskich oczu pojawiły się głębokie zmarszczki. Widać było, że to doświadczony żołnierz, nawet jeśli uśmiech zdawał się być dobroduszny, niemal ojcowski.
– Witaj, Pathricku – odparła Hanji, ściskając dłoń, którą ten jej podał.- Widzę, że zdrowie ci dopisuję, bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że przy okazji mojej wizyty oboje znajdziemy trochę czasu na małą przejażdżkę którymś z twoich pięknych samolotów.
– Będę zaszczycony – odparł z uśmiechem Pathrick, skinąwszy jej głową. Zwrócił spojrzenie na mnie i wyprostował się lekko. Przełknąłem ciężko ślinę i podszedłem bliżej, stając za moją porucznik. Nie mogłem odezwać się nieproszony, więc poczekałem, aż Hanji mnie przestawi.
– Pathricku, to jest mój podopieczny, Jean Kirstein, jeden z obiecujących pilotów w naszej siedzibie. Niedawno rozpoczął wyruszanie na misje i akurat tak się złożyło, że tę Levi przydzielił nam razem!
– Sierżant Jean Kirstein, panie poruczniku, melduję się na stanowisku!- wykrzyknąłem, stając na baczność i salutując. Pathrick odpowiedział skinieniem głowy, minę miał poważną.
– Żywymi nadzieję, że nie polegniecie prędko i wspomożecie nasze siły w wojnie, sierżancie. - powiedział, a następnie zwrócił się z pytaniem do Hanji:- Nie próbuję negować decyzji kapitana Levi'a, ale czy sierżant Kirstein nie powinien spędzać czasu na doskonalenie swoich umiejętności w dziedzinie pilotowania samolotu? Chyba że już jest w tym geniuszem...- dodał z lekką drwiną, spoglądając na mnie.
– Levi uznał, że Jeankowi przyda się odrobina doświadczenia w strategii i logicznym myśleniu!- oznajmiła Zoe, kładąc mi ciężko dłoń na ramieniu.- Mam zamiar nauczyć go co nieco na temat zdobywania informacji od jeńców wojennych oraz planowania kolejnych naszych kroków. Sam wiesz, że mamy wielkie zapotrzebowanie na takich ludzi, a Jean jest jednym z nielicznych, który spełnia kryteria powalające zostać porucznikiem.
Choć starałem się nie wyglądać na zadowolonego z pochwały, nie potrafiłem kontrolować rumieńców, które wypełzły na moich policzkach – a samo to, że się zarumieniłem, zawstydziło mnie jeszcze bardziej, pogłębiając tylko czerwone plamy. Pathrick pokręcił głową z dezaprobatą, jednak nie skomentował tego w żaden sposób.
– Hanji, poznaj proszę Lucasa – powiedział, wskazując na mężczyznę stojącego po jego prawej stronie. Był to wysoki i szczupły mężczyzna o długich blond włosach związanych w wysoką kitkę i wyjątkowo przeszywającym spojrzeniu ciemnobrązowych, niemal czarnych oczu. Stojąc w tej odległości nie byłem w stanie nawet dostrzec jego źrenic.- Lucas zastąpił w laboratorium Ethazego, który odszedł od nas ubiegłego roku. Co zabawne, Ethaz skonał we własnym łóżku, bo był już po prostu za stary.- Pathrick wzruszył lekko ramionami, śmiejąc się pod nosem.
Jeszcze jakiś czas temu pomyślałbym, że naśmiewanie się z czyjejś śmierci było nie na miejscu. Ale zważywszy na to, że zdążyłem już poznać „uroki” wojny i zobaczyłem nie jedną okrutną śmierć – z głodu, przepracowania, wykrwawienia z powodu odciętych członków i odniesionych ran, czy nawet rozsadzenia – śmierć z powodu starości rzeczywiście wydawała się być zabawna.
– Miło mi panią poznać, pani porucznik – powiedział Lucas. Nie byłem w stanie przypisać cech jego głosowi. Wydawał się być delikatny i beznamiętny jednocześnie, poza tym miałem dziwne wrażenie, że kryje się w nim odrobina jadu. Lucas raczej nie był osobą, z której ust chciałbym usłyszeć skierowaną we mnie groźbę.- Cieszę się niezmiernie na naszą współpracę.
– I ja również, Lucasie!- odparła z uśmiechem Hanji.- Mam nadzieję, że pokażesz mojemu podopiecznemu laboratorium i wyjaśnisz, jak działają narzędzia, których będziemy używać w najbliższym czasie.
– Z przyjemnością, pani porucznik.- Lucas skinął jej głową i otwarcie na mnie spojrzał. Nie potrafiłem niczego odczytać z wyrazu jego twarzy, a kiedy skinąłem mu lekko głową minęła dłuższa chwila, zanim raczył odpowiedzieć mi tym samym.
– No i mojego zastępcę Gerarda już znasz, jak mniemam – dodał Pathrick, wskazując na mężczyznę po swojej lewej. Gerard był wysokim, silnie umięśnionym mężczyzną o krótko przystrzyżonych czarnych włosach i kwadratowej szczęce. Jego wargi były lekko wydęte i skierowane nieznacznie w dół, zupełnie jakby Gerard wiecznie się o coś boczył. W całości wyglądał na raczej nieprzyjemnego osobnika.
– Pani porucznik!- skinął Hanji głową, po czym zasalutował.
– Oczywiście, że pamiętam Gerarda!- zawołała Zoe, poprawiając swoje okulary.- Czy nadal nie pojawił się żaden godzien ciebie rywal w siłowaniu się na rękę?
– Nie, pani porucznik – odparł, znów skinąwszy głową. Jego głos był ciężki i przypominał warkot wilka.
– Skoro mam dziś ze sobą Jeanka, to może on ci dorówna!- zaśmiała się, klepiąc mnie po ramieniu.
Spojrzałem z lekkim niepokojem na zastępce Pathricka, który zmierzył mnie spojrzeniem, marszcząc lekko brwi. Był wyższy ode mnie o jakieś dwadzieścia centymetrów i znacznie, znacznie szerszy – przy nim prezentowałem się wręcz wątło i mizernie.
– Nie traćmy czasu, Pathicku!- zawołała Hanji, klasnąwszy głośno w dłonie. Jej oczy zapłonęły dziwnym blaskiem, kiedy przysunęła spojrzeniem z Pathrica na Lucasa.- Pokażcie nam jeńców i opowiedzcie wszystko, czego dowiedzieliście się do tej pory!
Pathrick skinął głową, po czym gestem zachęcił, byśmy ruszyli za nim. Hanji zajęła miejsce po lego lewej stronie, Gerard po prawej, a ja i Lucas szliśmy za nimi. Kiedy zerknąłem na niego zauważyłem, że wzrok wbił przed siebie, a minę miał zaciętą, jakby nader wszystko nie chciał, bym domyślił się o czym myśli, czy też co teraz czuje.
– Złapaliśmy dwóch jeńców w Ragako, wiosce położonej na południowy zachód od naszego dystryktu. Prowadziliśmy tam frontalny atak na oddział wrogich wojsk, który zdołał wybić większość mieszkańców Trostu i przedostał się na dalsze tereny.- Przełknąłem ciężko ślinę, słysząc co Pathrick mówi o moim niegdysiejszym domu. Wychowałem się w Troście wraz z moimi przyjaciółmi – choć wcześniej ich tak nie nazywałem – a potem opuściłem ich, by zadbać o własne życie. Zastanawiało mnie, czy oni wszyscy zginęli w najeździe wrogiego wojska, czy może zdołali zbiec.- Atak zakończył się sukcesem, choć zdołali nam zadać spore straty. Oszczędziliśmy dwóch najmniej rannych żołnierzy, resztę kazaliśmy miejscowym spalić na stosie, łącznie z ciężej rannymi. Jak do tej pory nie wyjawili nam zbyt wielu informacji. Posługują się naszym ojczystym językiem, więc śmiem sądzić, że walczymy z własnym narodem, bądź przynajmniej z uchodźcami. Nazywają siebie „Ludźmi Prawdziwego”.- Pathrick prychnął z pogardą.- Kimkolwiek jest ten ich „Prawdziwy”, to właśnie on jest przyczyną tego całego pieprzonego chaosu na świecie. Nic więcej nie udało nam się wyciągnąć z jeńców, czekaliśmy na twoje przybycie.
– Więc przedstawili się tylko jako „Ludzie Prawdziwego”?- chciała się upewnić porucznik Hanji.- Nic więcej nie powiedzieli? Nie kazali ci nawet iść w diabły?
– Och, powtarzają tylko te same nudne formułki o tym, że „Prawdziwy nadchodzi”, „Prawdziwy przywróci sprawiedliwość”, „Prawdziwy ocali nas wszystkich”... Brzmi to jak jakaś parszywa religia, ale jestem przekonany, że chodzi o ich przywódcę.
– Kim może być „Prawdziwy”?- mruknęła Zoe, choć wyglądało na to, że mówi raczej do samej siebie.- Skoro wyrażają się tak o jakiejś osobie, świadczyłoby to o tym, że jest także ktoś fałszywy. Jeśli jest po naszej stronie, to nic dziwnego, że babramy się w tym bagnie wojny, ale... Mimo wszystko musi chodzić o coś bardzo poważnego. Nasi wrogowie mają całe zastępy żołnierzy, równie liczne, co nasze. A to oznacza, że za „Prawdziwym” stoi wielu sprzymierzeńców. Gdyby chodziło o religię, przypuszczam, że próbowaliby zmusić nas do nawrócenia się. W historii zawsze tak było...
– Cóż, nie wiem, ale tak czy tak, cholernie mi się to nie podoba.- Pathrick poprowadził nas jasno oświetlonym korytarzem o szarych ścianach do jednych z drzwi po prawej stronie. Zatrzymał się i skinął na Lucasa.
Blondyn wyjął z kieszeni klucze, po czym otworzył zamek drzwi i pchnął je, przepuszczając nas przodem.
Znaleźliśmy się w obszernym, jasnym pomieszczeniu. W żadnej z czterech białych ścian nie było nawet jednego okna, ale na suficie umieszczono kilka lamp LED. Po lewej stronie na długim blaszanym stole leżały dziesiątki przeróżnych narzędzi – młotki, noże, nożyce, cęgi, sekatory, długie śruby i wiele, wiele innych.
Pośrodku zaś stało tylko jedno białe krzesło – na nim siedział mężczyzna.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Jego twarz była sino-czerwona nie tylko jako skutek pobicia, ale również krwi ciekącej z rozciętej brwi, która ją zalewała. Lewe oko było silnie podpuchnięte, wargi popękane, nos nienaturalnie skrzywiony. Mężczyźnie wyrwano tuż nad czołem kępkę włosów, brakowało mu również jednego ucha; krew ściekała obficie po jego szyi i barku, plamiąc szary mundur.
– Proszę, proszę, nie spodziewałam się zobaczyć takiego przystojniaka!- rzuciła Hanji, biorąc się pod boki. Przełknąłem nerwowo ślinę, stając obok niej i z lekkim niepokojem przyglądając się mężczyźnie, który uniósł głowę i spojrzał na nas mętnymi, zielonymi oczami – czy raczej jednym okiem, ponieważ drugie było zamknięte przez opuchliznę.- Gerardzie, czy przyniesiesz nam herbaty? Nie wypada gawędzić z suchym gardłem!
Sądziłem, że Gerard spojrzy na Zoe z równym zaskoczeniem co ja, jednak osiłek skinął jedynie głową i opuścił pomieszczenie. Pathrick zacisnął lekko usta, mierząc wroga, a później odwrócił się do Hanji.
– Zostawiam ci Lucasa do dyspozycji. Ja muszę pójść dalej wypełniać moje obowiązki. Drugiego jeńca trzymamy w podziemiach, więc jeśli ten na nic się nie przyda, dostarczymy ci tamtego.
– Och, jestem pewna, że nasz drogi przyjaciel będzie z nami współpracował – odparła Zoe, kiwając z uśmiechem głową.
Zasalutowałem, kiedy porucznik Pathrick opuszczał pomieszczenie. Moje serce biło nierówno w piersi, gdyż nie byłem pewien, co tak naprawdę się teraz wydarzy. Oczywiście, domyślałem się, że Hancji będzie próbowała wycisnąć z jeńca informację – ale jakich narzędzi do tego użyje? Czy jest na tyle charyzmatyczna, by zrobić to, nie uciekając się do przemocy? Czy może jednak będzie musiała pozbawić tego mężczyznę kilku palców?
Czy raczej, patrząc na jej szalony uśmiech, całej dłoni...
– No!- zawołała, klasnąwszy w dłonie.- To zaczynamy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Tak jest!!
OdpowiedzUsuńRadocha jak w święta :')
Nowy rozdział i to jaki!z takim końcem!
Hanji co to za kobietaXD niech pokaże jaka jest dobra w przesłuchiwaniu jeńców(zacieram łapki)
Z młodym będzie ciężkoXD nie dogadał się z porucznikiem Pathrickiem i reszta ekipy :/
Weny tobie życzę.W kit dużoXD(szczególnie do MU, ale nie tylko)
PozdrowionkaXDD
Hanji to nie kobieta, to demon xDD Cieszę się, że się podobało! :D Bardzo dziękuję za komentarz ☺ Do następnego! (oby szybko, weno, oby szybko xD)
UsuńJakże to tak, kończyć w takim momencie? xD
OdpowiedzUsuńAle jestem tak mega szczęśliwa, mimo, że w piątek semestralny a ja nadal z biotechnologią i jej metodami naukowymi jestem daaalleekoo, hej, daleko w tyle xD
Dajesz mi chociaż chwilę odpoczynku od nauki, dzięki ci za to :)
No i Hanji ( czekałam na nią tak bardzo), mogę się założyć, że nawet nie weźmie do ręki narzędzi w trakcie prowadzenia przesłuchania, no ale...
Stawiam mój podręcznik do chemi organicznej!
Pozdrowionka i do następnego :*
Przecież wiesz, jak lubię kończyć w takich momentach ☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺
UsuńCieszę się, że pomagam Ci się odrobinę zrelaksować :D Mam nadzieję, że to będzie miało same pozytywne skutki! xD
Cieszę się, że rozdzialik się podobał c: Do zobaczenia pod następnym, mam nadzieję :D ☺♥☻
AAAAA NARESZCIE, JUZ MYSLALAM, ZE SIE NIE DOCZEKAM!
OdpowiedzUsuńJeju jestem taka ciekawa jak ta Hanji się za to weźmie... Czekam niecierpliwie na następny rozdział!!
Takie chwilowe napady weny... xD
UsuńCzłowiek nie wie co to szczęście dopóki nie znajdzie perełek takich jak te. Twoja Hanji jest przebosko napisana. Zakochałam się <3
OdpowiedzUsuńOjej, dziękuję serdecznie ;___; Osobiście za Hanji nie przepadam aż tak bardzo (lubię, ale nieprzesadnie xD) ale charakter ma bardzo dobry, świetnie się nad nim pracuje xD
UsuńDziękuję za komentarz! ☺♥