[MU] Rozdział dwudziesty


    Tego wieczora ciężko mi było zasnąć.
    Ponieważ wraz z Marco zjadłem już wcześniej tortillę – oraz ponieważ nie chciałem psuć wspomnienia jej smaku wojskowym posiłkiem – po powrocie do baraku nie poszedłem z Bertholdtem i Reinerem na kolację. Postanowiłem od razu udać się pod prysznic i położyć, jako że zmęczyła mnie nieco dzisiejsza podróż oraz przemyślenia i niespodziewana wylewność z mojej strony.
    Jednak ledwie położyłem się do łóżka, znużenie jakby zniknęło. Nieważne, jak dogodną pozycję przybrałem, nieważne czy było mi przyjemnie ciepło pod kocem – sen nie nadchodził.
    Leżałem w ciemnościach na prawym boku, z otwartymi oczami, patrząc przed siebie, czyli w tym przypadku na łóżko Hoovera. Widziałem ciemniejsze zarysy metalowej pryczy oraz kinkietu przymocowanego do ściany.
    Odkąd wróciłem z misji, Bertholdt niewiele ze mną rozmawiał. Wydawał się być szczęśliwy z mojego powrotu, ale prócz paru zdań wymienianych podczas posiłków, żaden z nas nie poruszył kwestii naszego pocałunku. Atmosfera między nami nie była przesadnie napięta, ale nie była też w żaden sposób rozluźniająca i przyjemna. Chciałem z nim o tym pogadać, ale w jaki sposób miałbym zacząć? Skoro nie byłem pewien tego, jakimi uczuciami darzę Marco, jak mógłbym zrozumieć, co czuję do Bertholdta?
    Im dłużej i bardziej zagłębiałem się w swoje myśli, tym bardziej czułem się zagubiony. Kiedyś potrafiłem śmiać się w twarz ludziom, którzy nie rozumieli samych siebie. Teraz, będąc na ich miejscu, miałem ochotę się rozpłakać. Czułem się bezsilny, bezradny, pozbawiony jakichkolwiek nadziei na to, że uda mi się rozwikłać zagadkę, przed którą stałem – zagadkę mojego wewnętrznego ja, które uparcie chciało mi coś powiedzieć, a którego mój umysł nie był w stanie póki co pojąć.
    Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem w ich kierunku, w przytłumionym świetle z korytarza dostrzegając wysoką postać – a więc był to Bertholdt. Moje serce zabiło mocniej na jego widok, odruchowo przełknąłem ciężko ślinę. O wilku mowa, jak to się mawia.
    Czy powinienem wykorzystać okazję, że jesteśmy sami, i szczerze z nim porozmawiać? W końcu dopóki nie wyjaśnimy sobie tego, co między nami jest, ciężko będzie nam rozmawiać ze sobą jak dawniej.
–    Śpisz, Jean?- rozległ się cichy szept.
–    Nie – odparłem równie cicho.
–    W takim razie zapalę na chwilę światło, bo nic nie widzę...
–    Jasne, w porządku – odparłem nieco zbyt szybko.
    Ciemność w naszym ciasnym pokoiku została rozproszona przez światło zwisającej z sufitu żarówki. Zmrużyłem oczy, a kiedy już przyzwyczaiłem je do jasności, zerknąłem nerwowo na Hoovera – chował właśnie swoje ubrania do szafy, ręcznik przewieszając przez jej drzwi. Sam miał na sobie ciepłe dresy i T-shirt, w których zawsze spał, domyśliłem się więc, że jest już po prysznicu, choć po kolacji nie zjawił się tu po swoje rzeczy.
–    Co u ciebie?- zapytał Bertl, wciąż odwrócony do mnie plecami.
–    Mm? Och, nic takiego – bąknąłem, szczelniej przykrywając się kocem.
–    Nie było cię na kolacji...- zauważył, powoli przymykając drzwi szafy i w końcu na mnie spoglądając. Jego spojrzenie było spokojne, choć miałem wrażenie, że gdzieś głęboko tlił się w nich drobny niepokój.
–    Mm, jadłem na mieście – mruknąłem, a potem odchrząknąłem, by wyjaśnić:- Marco mnie dzisiaj tam zabrał, żeby kupić parę części samolotowych. Przy okazji poszliśmy coś zjeść.
–    Och, rozumiem.- Bertholdt wspiął się po drabince na swoje łóżko i zapalił kinkiet. Następnie zszedł na dół, by zgasić górne światło, a potem znów wrócił do łóżka, tym razem wsuwając się pod koc.
–    Reiner nie ma zamiaru spać?- zapytałem.
–    Wygląda na to, że jakaś dziewczyna zwróciła na niego uwagę, wyszli na spacer po kolacji.
–    Uoo...- Uśmiechnąłem się złośliwie.- Ktoś ruszył jego kamienne serce, które nigdy nawet nie spojrzało na kobietę?
    Hoover zaśmiał się lekko, gasząc lampkę i kładąc się wygodnie. Między nami zapadła cisza. Słyszałem jedynie szum pościeli i skrzypienie materaca, kiedy Bertholdt układał się w dogodnej pozycji.
    Leżałem z wciąż obróconą w jego kierunku twarzą. Widziałem, że położył się na plecach, przykryty po pachy kocem, dłonie trzymając na brzuchu. Nigdy nie zasypiał w tej pozycji, wobec czego wiedziałem, że jeszcze nie szykuje się do snu.
    Może nie chciał ze mną rozmawiać i udawał, że idzie spać, a może zwyczajnie chciał porozmyślać w zaciszu pokoju, podobnie jak ja?
–    Żałuję, że ci powiedziałem, Jean – powiedział nagle, na co moje serce załomotało silnie w piersi. Chciałem coś powiedzieć, ale zbyt długo szukałem w myślach odpowiednich słów.- Gdybym tego nie zrobił, z pewnością byłoby nam teraz lżej. Spodziewałem się, że będziesz mnie unikał, i że przebywanie sam na sam będzie dla ciebie kłopotliwe, a wolałbym ci tego oszczędzić. Dziś nie miałem wyboru, skoro Reiner poszedł na randkę...
–    O czym ty mówisz?- zdołałem w końcu z siebie wydusić.- Gdybyś mi nie powiedział, a ja nie wróciłbym z misji, czułbyś się pewnie jeszcze gorzej. O swoich uczuciach mówimy innym po to, żeby poczuć się lepiej, a nie dwa razy gorzej.
–    Ale kiedy druga osoba nas zrozumie, a kiedy wyznanie jest dla niej uciążliwe, to dwie zupełnie inne sprawy – westchnął Bertl, odwracając się w kierunku ściany. Jego głos stał się teraz nieco cichszy i jakby przytłumiony.- Nie twierdzę, że to źle, że wróciłeś, ale lepiej bym się czuł, gdybyś nadal o niczym nie wiedział. Wtedy przynajmniej rozmawialibyśmy swobodnie.
    Milczałem przez chwilę, w myślach przetwarzając jego słowa. Nie do końca go rozumiałem. Rzeczywiście nasze relacje stały się trochę „ostrożne”, ale sądziłem, że to całkiem naturalne, skoro jeden z nas kochał drugiego. Bertl powiedział mi rzeczy, których nigdy nie spodziewałem się usłyszeć w swoim życiu, powiedział mi o rzeczach, które zawsze uważałem za kompletną bujdę. Dla mnie miłość nie istniała. Istniał tylko głód, pragnienie i instynkt przetrwania, z czasem również przyjaźń, ale o miłości nie wiedziałem nic. Nigdy nikogo nie kochałem, nikt nigdy nie kochał mnie, nigdy nawet nie widziałem dwojga kochających się ludzi. Nie miałem pojęcia, jak to wygląda. A tu nagle usłyszałem, że ktoś darzy mnie tym niespotkanym przeze mnie dotąd uczuciem.
    W wojsku niewiele mamy czasu na myślenie o czymś innym, niż wojna. Kiedy jestem z Marco, myślę albo o Marco, albo o pracy. Kiedy jestem sam, myślę o... cóż, o Marco, lub o pracy. Dopiero widok Bertholdta przypomina mi o tym, że nie tak dawno wyznał mi miłość.
    Wniosek z tego taki, że chyba zbyt dużo myślę o podporuczniku...
    Gdyby się tak nad tym zastanowić, to częściej zastanawiam się, w jaki sposób poruszyć rozmowę o pocałunku z Marco, niż z Hooverem. To z nim jako pierwszym chciałbym porozmawiać, to jego chciałbym prosić o pomoc w zrozumieniu mnie samego. To pewnie niemożliwe, bo przecież nikt nie jest w stanie zajrzeć w moje uczucia i dowiedzieć się, którym kogo darzę.
    Ale Marco już od dawna był dla mnie priorytetem. Myślałem nie tylko o naszym pocałunku, ale i o rozmowach, o tym, jaka więź nas połączyła, o tym, że czasem martwię się o jego nogę, o tym, że chciałbym spędzić z nim trochę więcej czasu i więcej się od niego uczyć.
    O tym, że nie mogę doczekać się kolejnego dnia, kiedy stawię się w hali numer siedem i zobaczę jego zamyśloną minę, która na mój widok zmieni się w oblicze uśmiechającego się łagodnie piegowatego anioła.
    Westchnąłem ciężko czując, że od tego wszystkiego zaczyna mnie już boleć głowa. Miałem wrażenie, że rozwiązanie tego wszystkiego mam tuż przed nosem, że na końcu języka mam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania – że tak naprawdę dobrze wiem, co się ze mną dzieje, tylko po prostu nie dopuszczam do siebie tych informacji, blokuję je niepotrzebnie.
    A może jednak słusznie? Może mój wrodzony instynkt próbował mnie przed nimi ochronić?
–    Kochasz go, prawda?- Cichy głos w ciemnościach dotarł do mnie jakby z lekkim opóźnieniem. Z początku niczego nie odczułem, nie zrozumiałem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że moje serce przestało bić – zamarło w bezruchu, wraz z krążącą w żyłach krwią.- Mam na myśli podporucznika Bodt – ciągnął dalej Hoover.- Zacząłem się nad tym zastanawiać już tamtego dnia, kiedy wysłała mnie do was Hanji. Chyba się wtedy sprzeczaliście, to wydało mi się trochę dziwne... no bo jak można okazywać zdenerwowanie swojemu przełożonemu? Zdałem sobie wówczas sprawę, że połączyły was trochę poważniejsze relacje. Myślałem wtedy o przyjaźni, ale... Nie zrozum mnie źle, Jean, to nie tak, że grzebałem w twoich rzeczach... Ale w dzień, w którym wyruszyłeś na misję, zdawaliśmy pościele do prania i... zobaczyłem ten rysunek.
    Zmarszczyłem lekko brwi, nie rozumiejąc. O jaki rysunek mu chodziło? Fakt, że znalazł moje szkicowniki nie dziwił mnie, zawsze trzymałem je pod poduszką, nie byłem więc zły o to, że zajrzał do nich, nawet jeśli raczej nie powinien.
    Ale chwilę później przypomniałem sobie, że przelałem na jedną z kartek moje wyobrażenie Marco w mundurze.
–    Ciebie też czasem rysuję...- zacząłem jękliwie, jakby na usprawiedliwienie, choć moja twarz zdawała się płonąć z zawstydzenia.
–    Ten rysunek wydał mi się inny.- Głos Bertholdta nie zmienił się, nadal brzmiał spokojnie i cicho, jakby wcale nie mówił o czymś, co miało związek z poważnymi uczuciami.- Ten wydał mi się taki... intymny. Poza tym wyrwałeś go ze szkicownika, leżał luzem między stronicami. Wyrywasz kartki tylko wtedy, kiedy dajesz komuś rysunek, albo go wyrzucasz.
–    J-ja...To raczej nie ma ż-żadnego związku...
–    Dlaczego chcesz zaprzeczać, Jean?- Hoover usiadł na łóżku, widziałem, jak obejmuje ramionami swoje kolana i odwraca ku mnie głowę.- Nie powinieneś czuć się winny, bo czujesz to, co czujesz. Ja nie winię siebie za to, że cię kocham. Żałuję tylko, że zignorowałem twoją więź z Marco i namieszałem ci w głowie, mówiąc o tym, co czuję. Wiedziałem przecież, że coś do niego czujesz, a domyślałem się, że jeszcze nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę, albo próbujesz stłumić w sobie te uczucia. Postąpiłem samolubnie, nawet jeśli nie miałem żadnej nadziei na to, że moim wyznaniem coś zmienię. Chciałem poczuć się lżej, ale... myśl, że przeze mnie teraz się męczysz, wcale nie ułatwia mi sprawy.
–    To nie tak, że się męczę – powiedziałem, również siadając.- Znaczy... fakt, cała ta sytuacja trochę mnie przytłacza, ale to przez to, że do tej pory zwyczajnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że istnieje takie uczucie jak miłość. Gdyby było inaczej, tamtego wieczora z pewnością bym cię zatrzymał... i powiedział coś. Cokolwiek.- Wzruszyłem ramionami.- Byłbym w stanie jakoś wytłumaczyć... sam nawet nie wiem co... Po prostu nie zostawiłbym tego tak, jak to zrobiłem. Jestem na siebie zły, bo nie umiem zrozumieć własnych uczuć. Chcę, żeby między nami było dobrze, ale nie wiem, jak to zrobić, skoro mnie kochasz. Chcę jakoś ci okazać wdzięczność, ale też nie wiem jak... No i do tego jeszcze Marco – westchnąłem ciężko, przecierając dłonią twarz.- Mam wrażenie, że z nim sytuacja przedstawia się jeszcze gorzej, choć potrafię z nim normalnie rozmawiać i utrzymać przyjazną atmosferę między nami. Ale nie mogą z tobą o tym porozmawiać, bo nie wypada...
–    Możesz mi mówić o wszystkim, Jean – zapewnił Bertholdt.- Nawet jeśli nie darzysz mnie tak silnym uczuciem, co jego, to i tak chciałbym jakoś ci pomóc. Jestem ci to winien...
–    Nic nie jesteś mi winien – zaprzeczyłem stanowczo.- To raczej ja powinienem płaszczyć się przed tobą i robić wszystko, żebyś był szczęśliwy. Ja... myślę, że ja już poniekąd jestem. Bo nawet, jeśli męczą mnie te wszystkie uczucia, to mam ciebie, mam Marco, mam też choćby Reinera... Mam bardzo dużo rzeczy, których do tej pory nie miałem. Może lepiej by było, gdybym więcej już nie pragnął...
–    Ale pragniesz jeszcze Marco.
–    Co? N-nie!- wykrzyknąłem, rumieniąc się po same uszy.- N-no co ty, Bertl! Lubię go! Tylko lubię! Znaczy, bardzo lubię, w końcu to mój nauczyciel i przyjaciel, w dodatku dobry z niego człowiek, chcę być taki jak on, to wszystko...!
–    Jean – przerwał mi głośno Hoover.- Przestań oszukiwać sam siebie. Zbyt długo już cię obserwowałem i znam cię dość dobrze. Wcale nie chcesz być jak Marco, ty chcesz być z Marco.- Berholdt położył wyraźny nacisk na „z”.- Potrzebujesz go. Kogoś takiego, jak on, kogoś różniącego się od ciebie. Na pewno zdążyłeś już zauważyć, że twoje nastawienie do świata i ludzi nieco się zmieniło. To właśnie dzięki niemu, prawda? On pokazuje ci zupełnie inne spojrzenie na wszystko, co cię otacza. Sprawia, że chcesz się zmienić, bo pragniesz, by zwrócił na ciebie uwagę. By dostrzegł w tobie bratnią duszę, by zbliżył się do ciebie jeszcze bardziej. Wiem, o czym mówię, bo ja sam tego próbowałem – dodał ciszej.- Zresztą, nawet ci się do tego przyznałem... Że zawsze chciałem być taki, jak ty. Chłodny i opanowany, nie przejmujący się opinią innych. Chciałem taki być, żeby zbliżyć się do ciebie. A teraz ty robisz dokładnie to samo, tyle że z Marco.- Jego ramiona drgnęły w ciemnościach, kiedy nimi wzruszył.- Już się z tym pogodziłem. Miałem tego świadomość nawet wtedy, gdy wyznawałem ci uczucia, ale, tak jak już wspomniałem przed chwilą, zadziałałem samolubnie. Przepraszam za to, Jean... Nie chcę, żebyś czuł się zobowiązany, by w jakikolwiek sposób wynagrodzić mi to, że ty nie kochasz mnie. Nie jestem może tak dobry jak Marco, i nie będę potrafił tak od razu pogodzić się, jeśli zostaniecie parą, ale...
–    P-parą?!
–    ...ale z pewnością chcę, żebyś był szczęśliwy. To, komu przydzielisz przywilej uszczęśliwiania cię, to już twoja sprawa. To o ciebie się tutaj walczy.
–    Walczy?!- wykrzyknąłem.- No co ty, przecież...
–    Och, daj spokój, pamiętam aż za dobrze, jak spojrzał na mnie Marco, kiedy do was przyszedłem.- Bertholdt westchnął ciężko.- Śni mi się to czasem po nocach...
–    J-jak spojrzał?- zapytałem, nie mogąc zapanować nad ciekawością.
–    Uhm... jakby to... To tak, jakby szczeniak, z którym właśnie się bawił, zostawił go i przyszedł do mnie.
–    Yyy...
–    Ech, może inaczej...- W ciemnościach dostrzegłem, że Hoover uniósł dłoń i podrapał się po głowie.- Hmm... to tak... to tak, jakbym wsiadł do Bianci bez jego pozwolenia!
–    Rany – mruknąłem grobowym tonem, patrząc na niego z lekkim przerażeniem.- Lepiej tego nie rób, Bertl...
–    To przenośnia, Jean...- westchnął Bertholdt.- Chcę tylko, żebyś mógł jakoś zobrazować sobie jego minę w myślach.
–    Cóż, chyba jestem w stanie wyobrazić sobie jego reakcję, choć na co dzień Marco jest raczej zabójczo sympatyczny. Poza tym przez większość czasu się uśmiecha, poważnieje tylko przy rozmowie o wojnie. Ale gdybyś wsiadł do Bianci... albo jeszcze nawet wystartował!- Wzdrygnąłem się mimowolnie.- Marco chyba też ma jakąś ciemną stronę... Ale wiesz, wtedy mógł tak spojrzeć, bo akurat się sprzeczaliśmy.
–    Nie jestem głupi, Jean, potrafię rozróżnić zdenerwowane spojrzenie od spojrzenia mówiącego „aha, jeszcze tego mi tu brakowało”.
–    Ale to by oznaczało... że Marco...- Przygryzłem wargę, plącząc ze sobą nerwowo dłonie.- T-tak jakby... zazdrosny... o-o mnie... i o ciebie...
–    Jesteś mądrym i spostrzegawczym facetem, Jean, ale czasem mam ochotę trzepnąć cię w głowę za ten brak zrozumienia. Nawet jeśli nigdy nie miałeś do czynienia z miłością, to jednak pewne znaki są aż zbyt wyraźne, by ich nie zauważyć.
–    No tak, jasne, tylko ja jestem taki ślepy, że nie widzę.- Wywróciłem oczami.
–    W każdym razie dążę do tego, że... to jest wręcz nazbyt dostrzegalne, że kochasz podporucznika.- Na te słowa poczułem, że znów rumienię się intensywnie.- Dla niego też nie jesteś obojętny. Między wami narodziła się więź o wiele silniejsza niż między nauczycielem i uczniem, czy dwójką przyjaciół.
–    Ale między nami też jest silna więź... Skąd mam wiedzieć, która jest ważniejsza?
–    To oczywiste – powiedział spokojnie Bertholdt.- Sam przyznałeś, że z nim sytuacja zdaje się prezentować jeszcze gorzej. A to oznacza, że uczucia, którymi go darzysz, są silniejsze od tych do mnie. Przyznaj szczerze... myślisz czasem o Marco w... no wiesz, romantyczny sposób?
–    Nie – odparłem nieco zbyt szybko, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
–    To nic wstydliwego, kochać drugiego mężczyznę. Zwłaszcza tutaj, w wojsku. Powinieneś korzystać z okazji, kiedy masz czas i szansę na miłość. Poza tym Marco jest przystojny...
–    P-podoba ci się?- Spojrzałem na niego niepewnie.
–    Uhm... n-nie jest w moim typie – mruknął Bertl, kładąc się z powrotem i odwracając ode mnie. Nakrył się szczelnie kocem.- Ale ma ładną buzię. Taką zaokrągloną i sympatyczną...
–    R-rozumiem.- Skinąłem lekko głową. Nie musiałem nawet zamykać oczu, by przypomnieć sobie twarz Marco. Delikatnie zaokrągloną, o miękkich policzkach usypanych piegami, o dużych brązowych oczach i wąskich wargach.
    Słodkich, miękkich wargach.
    Mimowolnie dotknąłem palcami swoich ust, przypominając sobie dotyk tych Marco. Nasz pocałunek wydawał się być lekki, można by go nazwać zwykłym buziakiem, a jednak w jakiś sposób sprawiał wrażenie niezwykle czułego, intymnego i jakby... erotycznego. Pocałunku z Bertholdtem nie wspominałem w taki sposób. Dla mnie był on odrobinę chłodny, może nieco bardziej namiętny, choć przecież nie całowaliśmy się tak dziko, jak kiedy widywałem prostytutki w ciemnych uliczkach, obsługujące klientów.
    Pocałunek z Marco był... taki kochany. Gdyby był on rzeczą materialną, pewnie chciałbym się do niego przytulić, tak jak teraz pozwalałem, by jego wspomnienie oplotło moje myśli i zawładnęło umysłem.
    Smak jego warg, ich miękkość i kształt, ich ciepło oraz sam fakt, że należały właśnie do niego...
–    Na co jeszcze czekasz?- Obok rozległ się nieco przytłumiony głos Bertholdta.
–    Eh?- Spojrzałem w jego stronę bez zrozumienia.
–    No idź do niego – westchnął Hoover.- Przecież to ważna chwila, prawda? Właśnie to sobie uświadomiłeś i co? Masz zamiar czekać do rana? Idź i powiedz mu, głupku.
–    A-ale co...- zacząłem, jednak szybko zrozumiałem, że nie ma sensu ukrywać tego właśnie przed Bertholdtem.- Uhm... ale jest już późno...
    Moje serce szalało w piersi z nerwów i podekscytowania, a także czegoś jeszcze – czegoś, co przypominało chyba radość, euforię.
–    Jest dopiero dziesiąta – stwierdził Hoover.- Zresztą, nawet jeśli go obudzisz, to jestem pewien, że będzie warto. Marco nie będzie miał ci za złe czegoś takiego.
    Przygryzłem wargę, myśląc gorączkowo. To dziwne uczucie, które dopiero co odkryłem nie opuszczało mnie, więc przeciwnie – napierało na moją klatkę piersiową, chcąc wyrwać się niczym uwięziony w klatce ptak, zdawało się rozpychać moje serce i pozostałe wnętrzności. Powoli rozpierała mnie energia, miałem ochotę wręcz wyskoczyć przez okno i pobiec gdzie mnie nogi poniosą – a wiedziałem, dokąd chcą mnie ponieść.
    Jednocześnie jednak wiedziałem, że jeśli teraz wyjdę, w pewien sposób urażę Bertholdta. Dam mu do zrozumienia, że ma rację w każdym calu. Być może mój przyjaciel rozumiał mnie i nie miał zamiaru powstrzymywać...
    Ale ja miałem wrażenie, że w ten sposób okażę mu, jak niewiele dla mnie znaczy. A przecież to dzięki niemu zrozumiałem w końcu siebie samego. Nie wiedziałem jeszcze w jakim stopniu, ale w jakimś na pewno.
    Dopiero kiedy usłyszałem ciche, ledwie dosłyszalne pociągnięcie nosa, podjąłem decyzję. Z nieco ciężkim sercem odsunąłem koc i zeskoczyłem na podłogę. Ponieważ łóżko pode mną było puste, zawsze zostawiałem sobie na nim ubrania na następny dzień. Przebrałem się więc pospiesznie, nasuwając również buty. Nie wiązałem ich, nie chcąc tracić czasu. Podszedłem do drzwi i już miałem je otworzyć, jednak zawahałem się. Nie chciałem wychodzić tak bez słowa, a jednak każde, które przychodziło mi na myśl, zdawało się być nie na miejscu, wręcz niegrzeczne.
    Ostatecznie to nie ja się odezwałem.
–    Nie powiem ci, żebyś się mną nie przejmował, bo i tak nic to nie da – mruknął cicho Bertholdt.- Poza tym jest mi miło, że się o mnie zamartwiasz. Nie jestem ani nie chcę być żadnym miłosnym bohaterem, który dzielnie znosi to, że jego ukochany kocha kogoś innego, ale...- Hoover odetchnął głęboko.- Wiem, że i tak w twoim życiu jestem ważniejszy od innych. A ponieważ na to zapracowałem własnymi rękami, będę to cenił i cieszył się tym do dnia mojej śmierci.
    Chciałem mu coś odpowiedzieć, chciałem zapewnić go, że jest drugą najważniejszą osobą w moim życiu, i że dla niego gotów byłbym wskoczyć w ogień, ale jego kolejne słowa ucięły już temat:
–    A teraz spadaj, Jean – westchnął z irytacją.- Moja męska duma chce zostać sama.
    Przełknąłem ciężko ślinę i skinąłem jedynie głową, choć nie mógł przecież tego dostrzec. Odwróciłem się i cicho wyszedłem na skąpany w półmroku korytarz. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi, wziąłem powoli bardzo głęboki oddech, który następnie równie powoli wypuściłem.
–    Dziękuję, Bertl – szepnąłem.
    A potem ruszyłem szybkim krokiem na zewnątrz.

4 komentarze:

  1. Jak można? No jak, ja się pytam? Jak można skończyć w takim momencie?!
    Rozdział był niesamowity i tu nie chodzi nawet o fabułę ( bądźmy szczerzy, jakichś akcji rodem z Bonda to tu nie było xD), chodzi mi raczej o to jak udało ci się poruszyć mnie tak wewnętrznie. Tak mi się nagle spokojnie zrobiło, harmonijnie, pomimo, że jak zaczęłam czytać to dopadła mnie pewnego rodzaju nostalgia...
    Ehhh, nie umiem sobie radzić ze słowami, więc nie wiem czy mnie w pełni zrozumiesz...
    Chodzi o to, że ten rozdział przywrócił mi ( patrząc medycznym okiem) homeostazę.
    Po prostu czuję się po jego przeczytaniu dużo lepiej ( a od jakiego tygodnia miałam niesamowitego doła) dzięki ;)
    Pozdrowionka i do następnego, weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yuuki zna się na kończeniu w takich momentach ☺ Nabrała wprawy przy "Cierniach" ☺ xD
      Ogromnie się cieszę, że rozdzialik tak na Ciebie wpłynął! *-* Mam nadzieję, że kolejne też tak zrobią ♥ Może nawet sprawią, że już nigdy nie będziesz mieć doła... xD
      Ja również pozdrawiam cieplutko! ♥

      Usuń
  2. o(≧∇≦o)
    o(≧∇≦o)
    o(≧∇≦o)
    Yuuuuukiii! Więceeeeej! <3

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń