[MU] Rozdział jedenasty


–    Główne zasilanie i sztuczny horyzont wyłączone, zamykam dopływ paliwa do silnika – powiedziałem, wciskając kilka ostatnich przycisków i upewniając się, że wszystkie kontrolki oraz monitory gasną. W kokpicie stopniowo robiło się coraz ciszej i ciszej, aż w końcu jedyne, co było słychać to nieznaczne skrzypienie fotelów.- Misja zakończona powodzeniem, pani sierżant!
–    Świetna robota, Jean – skomentowała Petra Ral, zdejmując z głowy kask i spoglądając na mnie z uśmiechem.- Z dnia na dzień idzie ci coraz lepiej.
–    Dziękuję pani – odparłem, rumieniąc się lekko z zawstydzenia.- M-można odpiąć pasy, otwieram kokpit.
    Nerwowymi ruchami pozbyłem się ograniczających moją swobodę pasów, po czym otworzyłem drzwi kokpity Josephine i zgrabnym ruchem zeskoczyłem na ziemię. Ściągnąłem kask, wsuwając go pod pachę i wyprostowałem się, kiedy pani sierżant wylądowała obok mnie.
–    No, jeszcze kilka wypadów i manewrów w odrobinę trudniejszych warunkach i będziesz mógł sam pilotować samolot, Jean – rzuciła z uśmiechem, biorąc się pod boki.- Zobaczysz, będzie z ciebie wspaniały pilot!
–    J-ja... dz... ja... - wyjąkałem, czerwieniąc się po same uszy i uciekając od niej wzrokiem. Petra była wyjątkowo sympatycznym i bardzo dobrym żołnierzem, ale przede wszystkim należała do najbardziej urodziwych kobiet w chyba całym wojsku. I choć wstyd było mi się do tego przyznać, to jednak nie miałem nigdy zbyt bliskiej styczności z żadną, wobec czego jej towarzystwo wprawiało mnie w niemałe zakłopotanie.
–    Dobra robota, Jean!- rozległ się zza moich pleców męski, znajomy głos. Z cichym westchnieniem ulgi odwróciłem się i uśmiechnąłem do podchodzącego ku nam Marco.- Całe szczęście, że przydzielili ci Petrę do szkolenia, to była najlepsza decyzja, jaką mogli podjąć ci z góry.
–    Tak – bąknąłem, skinąwszy głową. Znów obróciłem się do Ral, kłaniając przed nią lekko.- Dziękuję za dzisiejszą lekcję, pani sierżant!
–    To dla mnie prawdziwa przyjemność!- zawołała wesoło Petra, przymykając oczy.- Musiałam przyzwyczaić się do towarzystwa nieokrzesanych żołnierzy, więc praca przy boku kogoś takiego jak ty, to wyjątkowo miłe zróżnicowanie!
–    No już, już, nie zawstydzaj go – westchnął Marco, spoglądając na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.- Nie widzisz, że już jest cały zarumieniony? Obawiam się, że jego układ chłodzenia nawalił, więc...
–    W-wcale nie jestem zawstydzony!- warknąłem ze złością, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Zacisnąłem usta, kiedy oboje roześmiali się wesoło, wyraźnie rozbawieni moimi reakcjami.
–    Och, my tu gadu gadu, a na mnie już pora!- westchnęła Petra, spoglądając na zegarek na swojej ręce.- Kapitan będzie mnie oczekiwał za pół godziny, muszę się pospieszyć. Dobrze się dziś bawiłam, Jean! Do jutra, chłopaki, miłego dnia!
–    Do jutra, pani sierżant!
–    Do zobaczenia, Petro!
    Oboje z Marco odprowadziliśmy ją wzrokiem. Nie trudno było się domyślić, że wielu mężczyzn wodziło za nią spojrzeniem. Była naturalnie piękna, szczupła i zgrabna, a do tego jej osobowość również przyciągała ludzi. Przypuszczałem, że miała wielu zalotników, nie tylko niższych rangą.
–    Lepiej sobie odpuść, Jean – westchnął cicho Marco.- Ona nie jest zainteresowana nikim innym poza kapitanem.
–    Ech?- Spojrzałem na niego z początku bez zrozumienia, a potem prychnąłem lekko, kręcąc głową.- Wyglądam na zakochanego?
–    Zauroczonego, co najmniej – odparł z uśmiechem podporucznik.
–    Zaskoczę cię, ale nie odczuwam nic takiego – powiedziałem, po czym wypiąłem dumnie pierś, spoglądając na mojego instruktora.- Widziałeś mój piruet? Prawda, że wyszedł mi idealnie?
–    Pewnie, skromnisiu – zaśmiał się Marco, skinąwszy głową w stronę magazynu, dając mi w ten sposób znak, bym ruszył za nim.- Pikowanie też wyszło ci „prawie” prosto...
–    Och, trochę spanikowałem, no!- jęknąłem z zażenowaniem, przypominając sobie moment, kiedy podczas pikowania zbyt gwałtownie przekręciłem wolant.- Ale musisz przyznać, że poza tym DROBNYM szczegółem, poszło mi naprawdę nieźle!- dodałem, kiedy weszliśmy do magazynu.
–    Tak, Jean, poza tym DROBNYM szczegółem, poszło ci naprawdę nieźle – rzucił z rozbawieniem Bodt, podchodząc do biurka. Usiadłszy na krześle, spojrzał na mnie i dorzucił nieco łagodniejszym tonem:- Jestem z ciebie dumny.
    Uśmiechnąłem się, czując na policzkach wypieki. Odwróciłem się w kierunku szafy, by wyciągnąć z niej moje „robocze” ubrania. Wolałem, żeby Marco nie widział teraz moich błyszczących oczu i chyba nieco zbyt przesadnie szczęśliwej miny.
    Nic nie mogłem na to poradzić. Po zakończeniu szkolenia teoretycznego, kiedy zacząłem zacząłem latać z Petrą, nie miałem jak wykazać się przed moim głównym instruktorem, wobec czego starałem się jak najlepiej, by z daleka mógł obserwować mój postęp w pilotowaniu. Słowa jego pochwały znaczyły dla mnie bardzo dużo, i choć nie powinienem się w ich „domagać”, to jednak odruchowo zawsze podpytywałem go o to, co sądzi o moim rosnącym doświadczeniu.
    Zdjąłem z siebie mundur pilota i schowałem go do szafy. Nie należał do mnie, był po prostu zwykłym ćwiczebnym mundurem, który byłem zmuszony zakładać, by patrolujący w wieży obserwatorzy wiedzieli, że nikt obcy nie kradnie samolotu. Swój własny mundur miałem dostać dopiero po ukończeniu szkolenia.
–    Marco?- rzuciłem pytająco, sięgając po moje spodnie i zakładając je.
–    Eh...! Uhm, ach, tak, Jean?- Usłyszałem za sobą stukot upadającego plastikowego kubka oraz znajdujących się w nim ołówków i długopisów. Zerknąłem do tyłu, dostrzegając, jak podporucznik pospiesznie zbiera je i układa z powrotem dość nerwowymi ruchami.
–    Czy kiedy skończę już szkolenie, nadal będziemy razem pracować tu, w hali siódmej?- zapytałem, zapinając rozporek, a następnie pasek.
–    T-tak, myślę, że tak – westchnął ciężko Marco.- Kiedy zacząłem tu pracować, też spędzałem większość czasu w tej hali. Nie tylko wyruszałem na misje, ale i zajmowałem się doglądaniem tutejszych samolotów, w międzyczasie drzemiąc i uzupełniając energię.
–    Często wyruszałeś na misje?
–    Prawie każdej nocy – odparł, porządkując papiery.- Wiele ode mnie wymagano jako pilota Bianci.
–    Kiedy byłem jeszcze w obozie treningowym, przez pierwsze dwa lata to my w tej wojnie byliśmy na prowadzeniu.
–    To właśnie dzięki Biance.
    Zapiąłem guziki koszuli, spoglądając na Marco z lekkim wahaniem. Podszedłem do niego i przysiadłem na stołku obok. Nie chciałem przesadzać z pytaniami bojąc się, że w końcu go urażę, nawet jeśli jego spojrzenie wydawało się być całkiem spokojne.
–    Bianca podnosiła morale wszystkich żołnierzy – podjął sam Bodt, uśmiechając się do mnie i opierając wygodnie o oparcie swojego krzesła.- Nie było w tym tylko mojej zasługi. Ale rzeczywiście, jedynie przez pierwsze dwa lata udawało nam się panować w tej bitwie. Po moim wypadku Biancą mógł pilotować tylko kapitan, a ten nie dysponował czasem, tak jak ja. Ale niedługo to się, na szczęście, zmieni – dodał wesoło, klepiąc mnie lekko po udzie.- W końcu mamy ciebie, Jean! Z tobą na pewno wygramy tę wojnę.
–    Wiesz, to trochę stresujące, kiedy mam świadomość, że liczy na mnie niemal całe wojsko – westchnąłem ciężko, opierając rękę o blat biurka.- To ogromna odpowiedzialność. Oczywiście, kiedy się tutaj zapisywałem, byłem świadom tego, że czeka mnie ciężka praca, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, że będzie po mnie oczekiwać zastąpienia jednego z najlepszych żołnierzy Sił Powietrznych. Trochę się boję, że to mnie przerośnie.
–    Cóż...- Marco zastanowił się przez chwilę.- Myślę, że to całkiem zrozumiałe, że jako zdesperowana jednostka wywieramy na tobie pewnego rodzaju presję. Ale obawiam się, że nic z tym już się nie da zrobić. Nie jesteśmy w stanie zachować spokoju, kiedy wróg zapędza nas do rogu. Rozmawiałem niedawno z kapitanem i dowiedziałem się, że nasza obecna pozycja nieco się ustabilizowała, ale... to i tak za mało.- Podporucznik spojrzał na mnie z pokrzepiającym wyrazem twarzy.- Może i sporo się od ciebie oczekuje, ale jednocześnie generał dywizji zapewnia ci odpowiednią ilość czasu na szkolenie i trening. Nie poznałeś go jeszcze osobiście, ale zapewniam cię, że z jego strony to pewnego rodzaju troska o ciebie. W wojsku faworyzowanie lepszych żołnierzy jest jak najbardziej usprawiedliwione. Możesz więc być pewien, że kiedy ukończysz szkolenie, będziesz jedną z przysłowiowych perełek.
–    Niezbyt mnie to interesuje – przyznałem, wzruszając lekko ramionami i wbijając wzrok w stertę papierów.- Przystąpiłem do wojska tylko po to, by nie zdechnąć na ulicy. Póki mam dach nad głową i coś do jedzenia, jestem zadowolony.
    Podporucznik Bodt milczał przez dłuższą chwilę, wyraźnie zmieszany. Nigdy wcześniej nie wspominałem mu o mojej przeszłości, wiedział jedynie, że pochodzę z Trostu. I nie chodziło tu o to, że po prostu w dalszym ciągu nie chciałem, by ktokolwiek o tym wiedział. Moim zdaniem wizja mnie w głowie Marco prezentowała się dość przyzwoicie. Wolałem, żeby to się nie zmieniło.
–    G-gdybyś chciał ze mną pogadać, Jean, to zawsze możesz do mnie przyjść – zapewnił Bodt, uśmiechając się do mnie lekko i odrobinę rumieniąc na twarz.- Pewnie wolałbyś zwierzać się komuś bardziej zbliżonemu do swojego wieku, na przykład Bertholdtowi... Ale jakby co, to ja też tu jestem.
–    Zwariowałeś?- Spojrzałem na niego z zaskoczeniem.- Nie zwierzam mu się, nie jestem babą!
–    T-to wcale nie jest kwestia kobiecości!- oburzył się mój instruktor.- Czasem dobrze jest się wygadać, zwłaszcza, jeśli masz kogoś zaufanego przy swoim boku!
–    A ty się komuś zwierzasz?- odbiłem piłeczkę, patrząc na niego z góry i unosząc sceptycznie brew.- Jakoś nie zauważyłem, żebyś wylewał przede mną czy to smutki, czy inne takie.
–    No...- Marco zwiesił nieznacznie głowę, odwracając ode mnie wzrok.- Bo ja akurat nie mam z czego...
–    A może jednak masz?- zapytałem, próbując jakoś uchwycić jego spojrzenie.- Nie jestem najlepszy w pocieszaniu czy doradzaniu, ale słuch mam całkiem dobry. Może się jeszcze na coś przydać.
–    Wątpię, żebyś chciał słuchać o sprawach dotyczących bardziej... romantycznej sfery mojego życia.
–    Zakochałeś się w kimś?
–    N-nie...!- Marco spojrzał na mnie z przerażeniem, cały się czerwieniąc.
–    Chodzi o porucznika Churcha?
    Czekoladowe oczy Marco odpowiedziały za niego – mętne spojrzenie, zaciśnięte usta i nerwowy ruch głową.
–    Wróciliście do siebie?- zapytałem cicho, rozkładając się wygodnie na biurku. Oparłem ramię o jego blat, głowę zaś ułożyłem na zgięciu ręki, patrząc wyczekująco ale i cierpliwie na mojego instruktora, który po krótkiej chwili milczenia pokręcił przecząco głową. Złączył ze sobą dłonie, a potem zaczął skubać rękaw swojego swetra.
–    Po prostu... Wygląda na to, że chce zacząć od nowa.
–    Mówiłeś, że cię skrzywdził – zauważyłem.
–    Bo tak było – westchnął Marco.
–    I... rozważasz wybaczenie mu?
–    Nie.- Pokręcił przecząco głową.- Nie chcę znowu pakować się w związek z nim.
–    Powiedz mu o tym.- Wzruszyłem ramionami.
–    To nie takie proste.- Podporucznik Bodt uśmiechnął się do mnie gorzko.- On nie daje tak łatwo za wygraną. I tak nie przestanie naciskać...
–    W takim razie...- Zastanowiłem się, próbując znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie.- O, już wiem! Powiedz mu, że masz teraz kogoś. No, wiesz... ż-że masz już nowego chłopaka.
    Marco spojrzał na mnie sceptycznie, marszcząc lekko brwi.
–    Naprawdę sądzisz, że potrafię kłamać?- zapytał takim tonem, jakbym zasugerował co najmniej, że słońskie uszy to w rzeczywistości skrzydła.
–    Ugh, no tak...- mruknąłem, zdając sobie sprawę z tego, że Marco ma rację. W tego typu kwestiach był typową ciepłą kluchą. Nie dość, że nie potrafiłby skłamać, to pewnie jeszcze zacząłby za to przepraszać...- No dobra, w takim razie ja skłamię – rzuciłem z westchnieniem.- Porucznik Church wie, że spędzamy ze sobą wiele czasu, a nasze więzi trochę się zacieśniły. Pewnie by się nawet nie zdziwił, że aż do tego stopnia!
–    Ech?! M-mówisz serio, Jean?- wybąkał Marco.- A-ale jeśli Farlan zapyta mnie, czy to prawda, to nie dam rady potwierdzić...!
–    No to nauczysz się potwierdzać – rzuciłem, wywracając oczami.- Po prostu zacznij o mnie myśleć, jakbym był twoim prawdziwym chłopakiem. To chyba potrafisz?
–    Na pewno ci to pasuje?- Marco popatrzył na mnie z powątpiewaniem.- Jeśli ktoś zacznie w jakiś sposób nas ze sobą wiązać, mogą cię spotkać nieprzyjemne wyzwiska, albo gorzej...
–    Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie inni – odparłem.- I tak się z nimi nie zadaję, a bronić się potrafię. Poza tym wątpię, by porucznik Church miał zamiar nas wydać.
–    To prawda, nie jest taki...- wymruczał Bodt.
–    Oczywiście – zacząłem powoli, dostrzegając jego wahanie.- Możesz też po prostu przyznać mu się, że nie interesuje cię już związek z nim i powtarzać to tak długo, dopóki nie da sobie spokoju.
–    Hmm...- Marco uciekł spojrzeniem na bok, drapiąc się nerwowo po karku.- C-cóż, chyba przemyślę tę sprawę w swojej kwaterze...
–    Cokolwiek wymyślisz, służę pomocą – zapewniłem.
–    Jakim cudem kwestia twojego nie zwierzania się mi, przerodziła się w wylewanie żali z mojego prywatnego życia?- Nie dowierzał Marco, sięgając po jakąś karteczkę i zapisując coś na niej pospiesznie. Podsunął mi ją prawie pod sam nos.- Proszę.
–    Co to?- zapytałem, podnosząc się i zerkając z zainteresowaniem na staranne, pochyłe pismo podporucznika.
–    Adres mojej kwatery i wskazówka, jak tam dotrzeć – wyjaśnił usłużnie Bodt.- Możesz przyjść do mnie w każdej chwili, Jean, nieważne w jakiej sprawie.
–    Pozwolą mi tam w ogóle wejść?- zapytałem, zaskoczony, odbierając karteczkę.- Jestem przecież zwykłym szeregowym, nie wpuszczą mnie do baraku poruczników, bo „chcę się pożalić przyjacielowi”.
–    Jeśli powiesz, że to ja cię przysłałem, to nie będzie problemu. Mamy sympatycznych dozorców, więc nawet jeśli ci nie uwierzą, któryś z nich sam przyjdzie mnie o ciebie zapytać.
–    Chyba, że trafię akurat na moment, kiedy ciebie nie będzie – zauważyłem, chowając adres do kieszeni spodni.- Dzięki, Marco. Co prawda raczej nie mam za bardzo z czego się zwierzać, ale może kiedyś jednak się przydasz.
–    Do usług, Jean – odparł z uśmiechem podporucznik Bodt.- Na dziś jesteś już wolny, ale jeżeli masz ochotę pomóc mi przy sprawdzaniu stanu Josephine, to zapraszam na stanowisko.
–    Oczywiście, że ci pomogę – powiedziałem, nieco zaskoczony jego słowami.- W obecnych czasach żaden żołnierz nie ma czasu na przerwę! Chyba nie sądzisz, że mogę iść sobie teraz do swojej kwatery i poleżeć sobie w łóżku?
–    Cóż, teoretycznie mógłbyś – odpowiedział Marco, wzruszając lekko ramionami.- Póki co jako szeregowy nie jesteś nam do niczego potrzebny. Dopóki sam nie zaczniesz pilotować samolotu, możesz trochę odsapnąć.
–    Bertholdt i Reiner w tym samym czasie ciężko trenują – mruknąłem.- To nie tak, że nie mam ochoty poleniuchować, ale nie chcę czuć się od nich gorszy. Oni dają z siebie wszystko, więc ja też muszę. Zostaję.
    Podporucznik milczał przez chwilę, przyglądając mi się z wyraźnym zainteresowaniem. Zmarszczyłem lekko brwi w niemym pytaniu, a on roześmiał się swobodnie i machnął nieznacznie dłonią.
–    Och, Jean, pewnie tego nie zauważyłeś, ale twoje nastawienie do świata ostatnio się trochę zmieniło – powiedział.
–    Co masz na myśli?- Nie rozumiałem. W jaki sposób moje nastawienie mogło się zmienić? Postrzegałem świat w ten sam sposób, co zawsze – szary, w szponach zimnej, okrutnej wojny, odbierający życia niewinnym. Byle tylko ją przetrwać, byle tylko żyć uparcie, chwytać każdy dzień i nie puszczać, póki nie odrąbią palców. To stało się praktycznie moim mottem.
–    Hmm, nie chciałbym cię urazić...- zaczął Bodt, rumieniąc się lekko.
–    Daj spokój, mów śmiało – westchnąłem.
–    Po prostu wcześniej odnosiłem wrażenie, że chcesz po prostu przeżyć wojnę, nieważne jak, dbając tylko o własną skórę – wyjaśnił Marco, drapiąc się pod nosem.- Ale teraz wydaje mi się, że chcesz pomóc nam jak najszybciej ją zakończyć. Nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich.
–    Wychodzi na to samo – zauważyłem.
–    Niekoniecznie – odparł Bodt.- Z racji tego, że jesteś dla nas cenny i cię potrzebujemy, mógłbyś zacząć się tutaj panoszyć i domagać się lepszych warunków bytu. Tymczasem zamiast tego chcesz udoskonalać swoje umiejętności i poszerzać wiedzę, robić to, co inni. Nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli...- dodał, śmiejąc się z zażenowaniem.
–    Nie bardzo – przyznałem szczerze.- Ale jeżeli rzeczywiście istnieje jakaś różnica między moim starym nastawieniem, a tym obecnym, to z całą pewnością jest wywołana przez twoje towarzystwo.
–    Uznam to za bardzo miły komplement – powiedział Marco, unosząc dumnie głowę i uśmiechając się niemal triumfująco.- A teraz zapraszam do pracy, skoro tak się do niej palicie! Możecie być pewni, że nie wyjdziecie stąd do późnego wieczora, szeregowy Kirstein!
–    Tak jest, panie podporuczniku!- odparłem z rozbawieniem, salutując przed nim.
    Marco roześmiał się lekko, po czym wyszedł z magazynu, a ja, wzdychając cicho, ruszyłem za moim instruktorem.

6 komentarzy:

  1. bardzo mi się podoba
    i jestem ciekawa jak to dalej tam się ułoży

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie ♥ Dziękuję za komentarz c:

      Usuń
  2. Dziękuję Ci Yuuki za to ,że dla nas piszesz.To twoja pasja ,ale jak mówiłaś nie jest łatwo pogodzić pisania z pracą.

    Idziesz jak burza XD
    Wczoraj ubolewam na tym ,że trzeba będzie czekać parę dni na rozdział a tu proszę taka niespodzianka.


    Rozpieszczasz nas :)
    Bardzo przyjemnie czyta mi się to opowiadanie.

    Marco jaki rozkoszny 😻

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak :c Staram się jak mogę, ale wiem, że wkrótce zabraknie mi rozdziałów i będzie pusto na blogu... xD Ale postaram się, żeby do tego nie doszło c:
      Cieszę się, że się podobało! Bardzo dziękuję za komentarz c:

      Usuń
  3. Może i trochę niecodziennie ale zadam pytanie, które nurtowało mnie od dłuższego czasu, jakim cudem masz co rozdział inną dobrą grafikę z danym paringiem? xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Yuuki zawsze genialna!! Trochę nie mam weny na komentarz więc tylko powiem, że cudowne i perfekcyjne. Weny powodzenia i wolnego czasu.
    krótko tym razem ~Yuukifan

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń