[MU] Rozdział pierwszy


Rok 535 Nowej Ery


    Dzień, w którym ukończyłem trzyletni Obóz Treningowy i przystąpiłem do Wojska Głównego, był najszczęśliwszym w moim życiu. To był mój pierwszy sukces, pierwszy osiągnięty cel, który sobie wyznaczyłem. Odczuwałem nie tylko satysfakcję z mojego wyboru, ale także ogromną dumę.
    Oto ja, śmieć z rynsztoku, który opuścił mokre i zimne ulice Trostu, by stać się żołnierzem.
–    Kadeci dwudziestego czwartego oddziału!- rozgrzmiał z wysokiego podium głos naszego instruktora, Kittsa Wellmana. Wielu spośród stojących wokół mnie osób z całą pewnością chwaliło ten moment, w którym żegnali się z tym tyranem na dobre.- Zostaliście wybrani spośród setek tysięcy rekrutów, by dźwigać na ramionach odpowiedzialność, jaką jest obrona naszego kraju przed wrogimi siłami! Wy, najlepsi wśród nich, otrzymaliście zaszczyt w dumie i honorze walczyć za życia niewinnych! Za życia waszych matek, ojców, braci i sióstr! Za życie całego narodu!
    Nie byłem w stanie powstrzymać cichego, drwiącego prychnięcia. Na całe szczęście Wellman nie był w stanie dosłyszeć tego z takiej odległości, jego wzrok zaś był akurat odwrócony w przeciwną stronę, dzięki czemu również nie zauważył mojego kpiącego uśmiechu.
    My, najlepsi? Odkąd zaciągnąłem się do Wojska usłyszałem już wiele kłamstw i bajek, ale ta była najgorsza. Dyskretnie rozejrzałem się wokół, z ciekawością spoglądając w twarze pozostałych żołnierzy. Wszyscy wydawali się być skupieni na słowach naszego inspektora, żaden z nich nie wykazywał zrozumienia.
    Co za łatwowierni idioci. Większość z nich nie była niczym więcej jak mięsem armatnim. Niedoświadczeni, zbyt chudzi i słabi do tego, by utrzymać w dłoniach broń dłużej niż kilka godzin, padający jak muchy po ledwie dniu marszu.
    Słowa Wellmana prawdopodobnie podnosiły ich morale i pocieszały strapione umysły.
    Ale jakie to niby ma znaczenie, skoro to właśnie tych poślą na śmierć jako pierwszych?
–    Z dniem dzisiejszym wszyscy pozytywnie ukończyliście trzyletni obóz treningowy!- znów zagrzmiał Kitts, sunąc surowym spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych.- Wielu z was poległo już na starcie, ale wy okazaliście się od nich silniejsi! Było ciężko, a teraz będzie wam jeszcze ciężej, ale tym razem zostaniecie sowicie wynagrodzeni za swoje zasługi! Od tej pory będziecie zmagać się na prawdziwym froncie, zabijać prawdziwych wrogów i prawdziwie walczyć nie tylko o ojczyznę, ale także o wasz honor i dumę. To, o co będziecie się bić, to nie tylko wasz dom i rodzina, ale także wasze serce! Musicie pokazać, że nie lękacie się śmierci, że możecie odważnie stawić jej czoła! A jeśli rzeczywiście polegniecie na wojennej ścieżce, będziecie świadomi tego, że zabieracie ze sobą także nieprzyjaciół. Bądźcie dumni z tego, kim jesteście, dla kogo walczycie i za jaką cenę! Albowiem tylko ci, którzy naprawdę rozumieją jakim honorem jest walka za kraj, zasłużą na pamięć i chwałę!
    Wokół rozniosły się przesadnie głośne okrzyki aprobaty. W górę wystrzeliły setki pięści, ziemia zatrzęsła się od hałasu spowodowanego tym nagłym entuzjazmem. Wszyscy wiwatowali co najmniej jakbyśmy już wygrali tę wojnę.
    A prawda była taka, że ją przegrywaliśmy.
–    Idioci – mruknąłem do siebie, stojąc nieruchomo z rękoma skrzyżowanymi za plecami. Byłem jednym z nielicznych, którzy nie odpowiedzieli radością na ten wymuszony stek bzdur.
    Spotkanie dobiegło końca. Krótka przemowa Wellmana była ostatnim punktem ceremonii przystąpienia kadetów dwudziestego czwartego oddziału do Wojska Głównego. Od teraz wszyscy byliśmy prawdziwymi żołnierzami – na chwilę obecną zwykłymi gówniarzami o najniższym stopniu, ale jednak. Prawie wszyscy zostali przydzieleni do Sił Lądowych, by walczyć pośród licznych szeregowych na najbardziej niebezpiecznych terenach, a tylko nieliczni, prawdziwie najlepsi spośród rekrutów, otrzymali przywilej otrzymania przepustki do bardziej zaawansowanych oddziałów, takich jak Siły Powietrzne, czy Siły Morskie.
    Mnie udało się otrzymać właśnie taką przepustkę. Od tego momentu, zakończywszy podstawowy trening, miałem stać się członkiem najbardziej efektownego oddziału Wojska – Sił Powietrznych.
–    Jean Kirstain!- usłyszałem za sobą nawoływanie, kiedy po zakończonym spotkaniu wszyscy zaczęli rozchodzić się we własne strony. Czekało nas przeniesienie z baraków kadeckich do żołnierskich, umiejscowionych przy głównych budynkach oddziałów.
    Odwróciłem głowę, rozglądając się za tym, kto mnie wołał. Kojarzyłem ten głos, byłem pewien, że przynajmniej kilka razy go słyszałem, jednak wciąż nie byłem w stanie do nikogo go dopasować. Dopiero kiedy zobaczyłem stojącego przy zachodnim wyjściu mężczyznę, w końcu zorientowałem się z kim mam do czynienia.
–    Panie poruczniku Church – rzuciłem, prostując się i salutując podchodzącemu do mnie mężczyźnie. Farlan Church był porucznikiem Sił Powietrznych, znacznie przewyższał mnie więc rangą oraz doświadczeniem, choć był ode mnie starszy ledwie o sześć lat.
–    Jak samopoczucie, Jean?- zapytał, stając przede mną i uśmiechając się do mnie. Był odrobinę wyższy ode mnie, miał stalowo-błękitne oczy i podobne do moich brązowe włosy. Miał na sobie standardowy ciemnoniebieski mundur Sił Powietrznych, na jego ramieniu tkwiły przyszyte trzy gwiazdki, oznaczające status porucznika. Choć miałem okazję rozmawiać z nim tylko kilka razy, wydawał mi się być osobą dość przyjazną. Ale wiedziałem, że pozory lubią mylić – zwłaszcza w wojsku.
–    Bardzo dobrze, panie poruczniku, dziękuję – odparłem.
–    Mam nadzieję, że to nie zmieni się zbyt szybko – powiedział, wzdychając lekko i rozglądając się wokół.- Przyda nam się w szeregach ktoś taki, jak ty, Jean. Bo wiesz, ja właśnie w tej sprawie – dodał, uśmiechając się szerzej.- Przyszedłem poinstruować cię co do twoich dzisiejszych zajęć!
–    Moich dzisiejszych zajęć?- powtórzyłem dość niepewnie. Jak wiedziałem, moim priorytetem na teraz było przenieść swój skromny dobytek do baraków szeregowych Sił Powietrznych i ewentualnie zapoznanie się z moimi współlokatorami. Ten dzień wszyscy nowo przyjęci mieli mieć wolny.
–    Otóż to – odparł Farlan, skinąwszy głową.- Jako że należysz do najlepszych szeregowych zwerbowanych do naszych oddziałów tego roku, zaczniesz pracę już teraz. Przykro mi, Jean, pewnie chciałbyś sobie dzisiaj odpocząć, ale im wcześniej zaczniesz przygotowywać się do działań wojskowych, tym lepiej.
–    Nie, nieszczególnie – mruknąłem w zamyśleniu.- I tak nie miałbym co robić do końca dnia. Z przyjemnością podejmę się powierzonym mi zadaniom, panie poruczniku!
–    Świetnie, bardzo mnie to cieszy – zaśmiał się Farlan, podpierając dłonie o biodra i spoglądając na mnie z życzliwością.- Po przeniesieniu swoich rzeczy do baraku, wstaw się w hali lotniczej numer siedem. Tam zaczniesz podstawowe szkolenie teoretyczne. I lepiej przyłóż się do nauki, Jean, ponieważ twoje zdolności przydadzą nam się w nadchodzących bitwach – dodał, mrugając do mnie okiem. Ponownie zasalutowałem, unosząc nieznacznie podbródek.
–    Tak jest, panie poruczniku! Wstawię się niezwłocznie po przeniesieniu!
–    No, to do zobaczenia!- rzucił na pożegnanie, machnąwszy mi niedbale dłonią w geście pozdrowienia, po czym odwrócił się i wyszedł z budynku.
    Wziąłem głęboki, dość niespokojny oddech, zatrzymując go na moment w płucach, by po chwili powoli wypuścić. Ledwie powstrzymywałem pełen zadowolenia uśmiech cisnący mi się na twarz. Odwróciłem się, ruszając w stronę wschodniego wyjścia, napawając się w milczeniu pełnymi zaciekawienia i zazdrości spojrzeniami.
    Patrzcie, głupcy. Jesteście zwykłym, cuchnącym mięsem armatnim, które padnie w boju, gdy tylko znajdzie się na froncie, podczas gdy ja będę pilotował samolot, zrzucając na wrogie ziemie bomby. Będę przynajmniej o osiemdziesiąt procent bezpieczniejszy niż takie płotki jak wy...
–    Jean! Jean, zaczekaj!- znów rozległo się nawoływanie, tym razem jednak bardziej po mojej prawej stronie. Odwróciłem głowę, od razu dostrzegając przepychającego się przez tłum Franza.- Czy to był porucznik Church? Ten, który werbował kadetów do Sił Powietrznych?
–    Tak, ten – odparłem, niezbyt efektownie kryjąc dumę.
–    Czego od ciebie chciał?- zaciekawił się Franz.- Widziałem, że od samego początku ceremonii stał tam i przyglądał ci się!
    Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. Franz był wyjątkowo sympatycznym chłopakiem, jedną z najmilszych osób wśród rekrutów – i to właśnie on najbardziej nie nadawał się do wojska. Był dobry i życzliwy dla każdego, wątpiłem, by był w stanie kogokolwiek zabić w prawdziwej walce.
–    Przyszedł poinstruować mnie, co mam robić po przeniesieniu się do baraków oddziału – odparłem krótko.
–    Ech? Masz na myśli, że już dziś zaczynasz służbę? Myślałem, że wszyscy nowo przyjęci mają dzisiejszy dzień wolny!
–    Najwyraźniej ci bardziej uzdolnieni nie – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
–    Jaka szkoda...- mruknął Franz z zawiedzioną miną.- Nasze drogi od teraz się rozchodzą. Z naszego oddziału Annie, Hitch i Marlo idą do Sił Wodnych, ty, Reiner i Bertholdt do Sił Powietrznych... Miałem nadzieję, że spędzimy ze sobą ten ostatni dzień, już nie jako kadeci, ale zwykli przyjaciele... No bo wiesz, możemy się już więcej nie zobaczyć.
–    Oczywiście, że się więcej nie zobaczymy – westchnąłem z lekką irytacją.- Pomijając fakt, że tych nielicznych czekają treningi i szkolenia w zupełnie różnych rejonach, to wy, jako Siły Lądowe, jesteście już przygotowani do walki. Jeśli od jutra nie ruszycie na front, to czekają was inne zadania nawiązujące do obecnie rozgrywanych bitew. Będziemy dosłownie w innych sferach, Franz.
–    Dlatego powinniśmy zrobić sobie jakieś pożegnalne spotkanie!- odparł z uśmiechem.
–    Przykro mi, ale beze mnie – rzuciłem nieszczerze.- Mam już zadanie do wykonania.
    Skinąłem mu głową na pożegnanie, przyspieszając kroku i kierując się w stronę naszego baraku. Do tej pory dzieliłem pokój z Franzem, Marlo i Reinerem. Dogadywałem się z nimi, choć jednocześnie nie próbowałem się z którymkolwiek zaprzyjaźniać.
    W nadchodzącej wojnie i tak większość z nich umrze. Budowanie więzi i przyjaznych relacji z innymi zapowiadało jedynie obniżenie własnej efektywności i siły zarówno psychicznej jak i fizycznej.
    Przyjaźń w wojnie była utrapieniem.
    Nie posiadałem zbyt wielu osobistych rzeczy. Do obozu treningowego trafiłem właściwie z pustymi rękoma, prosto z ulicy, głodny i wiedziony postanowieniem ułożenia sobie życia na tyle, by choć zasmakować miękkiego posłania i byle cienkiego koca. Dopiero w ciągu tych trzech lat szkolenia zgromadziłem kilka ubrań, parę sztuk węgla do rysowania oraz dwa szkicowniki.
    Rysowanie było moim jedynym sposobem na oderwania się od świata rzeczywistego. Przelewanie na ciemnożółty papier własnych emocji i uczuć, kreślenie kształtów, przedmiotów i postaci – to uspokajało mnie i przynosiło poniekąd coś na wzór szczęścia.
–    Znowu będziemy razem w pokoju – powiedział Reiner, kiedy wszedłem do naszego pokoju i skinąłem mu na powitanie głową.- Mamy to samo oznaczenie na karcie, prawda?
–    E-027?- upewniłem się, wyciągając spod mojej koszuli zawieszoną na smyczy plakietkę z moimi danymi. Ta była nowa, otrzymana kilka dni wcześniej i będąca dowodem na to, że jestem pełnoprawnym członkiem korpusy szeregowych w Siłach Powietrznych. Gdybym ją zgubił i nie zgłosił tego w ciągu kilku godzin, zostałbym wyrzucony albo posłany na front.
    Jedno i drugie równało się śmiercią.
–    Tak, dokładnie – odparł Braun, wrzucając do swojej niewielkiej torby zwitek jakichś gazet.- Poszczęściło nam się, bo Berthold też będzie z nami. Przynajmniej nie musimy martwić się niemiłym towarzystwem.
–    Wiesz, kto będzie czwarty?- zapytałem, otwierając swoją torbę i wrzucając do niej najpierw ubrania, później szkicowniki oraz mały woreczek wypełniony węglem.
–    Nie, ale nawet jeśli będzie to jakiś nieprzyjemny starszak, to przecież nas jest trzech, a on jeden, no nie?- Reiner roześmiał się gromko.
–    Nie bądź taki do przodu, Reiner – westchnąłem, zarzucając mój ekwipunek przez ramię.- Jeśli okaże się, że niespodziewanie mamy dzielić pokój z kapralem lub sierżantem, nie będzie ci tak do śmiechu.
–    Dobra, no, niech ci będzie.- Braun wzruszył ramionami, wciąż jednak z tym samym uśmieszkiem na twarzy.- Przekonamy się na miejscu!
    Nie widziałem sensu ani w ogóle nie odczuwałem potrzeby w odpowiadaniu mu, toteż po prostu wyszedłem z naszego pokoju, niezwłocznie udając się w kierunku wyjścia. Czekała mnie długa piesza wędrówka przez place wojskowe do części przeznaczonej na użytek Sił Powietrznych.
    Po pierwszej Wielkiej Wojnie, jaka miała miejsce ponad trzysta lat temu, kiedy to przez potworną rzeź zginęło prawie sześćdziesiąt procent ludzkości, jedyny nadający się do zamieszkania teren został podzielony na trzy części, nazwanych imionami Maria, Rose i Sina – na cześć trzech królowych, które zaprowadziły pokój. Z biegiem lat jednak także inne rejony Ziemi zaczęły być zamieszkiwane, aż ostatecznie powstały inne narody, które ostatecznie wypowiedziały nam wojnę.
    Wojsko, do którego się udałem, mieściło się na północy Rose, w dystrykcie Utopia, otoczone wysokim murem. Wbrew pozorom było to obecnie najbezpieczniejsze miejsce w kraju. Dziesiątki kilometrów terenu stanowiły hale, rozległe pola treningowe, garaże, magazyny i budynki dowodzących, w tym również siedzibę generała, oficerów i podoficerów, oraz, rzecz jasna, baraki szeregowych. Tych ostatnich było najwięcej, przyjmowano ich rocznie tysiące. Większość z nich, podobnie jak ja, pochodziła z ulicy; niektórzy padali z głodu, niektórzy z wycieńczenia, jeszcze inni przez choroby, o których nawet nie mieli pojęcia.
    U południowej bramy, gdzie znajdowały się place szkoleniowe oraz baraki dla kadetów, nie było żadnego transportu, dzięki któremu dostałbym się do obszarów Sił Powietrznych, przez co zmuszony byłem najpierw iść pieszo prawie kilometr, do miejsca, z którego autobusy przewoziły żołnierzy do danych części całego terenu. Kursowały o różnych porach, tak więc musiałem się spieszyć. Zawsze lepiej trafić na ten wcześniejszy, zwłaszcza, że podróż zajmie mi około dziewięćdziesięciu minut.
    Choć do wojska zaciągnąłem się przede wszystkim dla jedzenia i miękkiego łóżka, z czasem nie tyle przyzwyczaiłem się do surowego traktowania i ciężkich treningów, co nawet całkiem je polubiłem. Przyświecała mi bowiem wizja, że im lepszym będę żołnierzem, tym większe będę miał szansę do dostania się do Sił Powietrznych lub Morskich – a tylko w taki sposób mogłem odrobinę przedłużyć swoje życie.
    Szczerze mówiąc, ciekawiło mnie czekające mnie szkolenie. Zastanawiałem się, na czym ono będzie dokładnie polegać i kto będzie je prowadził. Z początku sądziłem, że być może moim instruktorem będzie porucznik Church, ale przypuszczałem, że na takim stanowisku ma o wiele ważniejsze zadania niż niańczenie nowych szeregowych. Może wyznaczył do tego swojego podporucznika?
    Nie pozostawało mi nic innego, jak dotrzeć na miejsce i dowiedzieć się tego osobiście.



___________________________________________________________

Stopnie wojskowe w opowiadaniu nieco różnią się od tych w realnym życiu. Przedstawiam poniżej, jak to się dokładnie prezentuje w Siłach Powietrznych, poczynając od najniższego szczebla:

Korpus szeregowy:
–    szeregowi
Korpus podoficerów:
–    kapral
–    sierżant
Korpus oficerów:
–    podporucznik
–    porucznik
–    kapitan
Generałowie:
–    generał dywizji
–    generał głównodowodzący (ten najważniejszy)

4 komentarze:

  1. Yuuki-senpai *o* Toż to świetne. Mówię to ja, osoba, kóra nie przepada za tą parą i za klimatami wojny. Mam jedno pytanko... Czy kiedy zamierzasz pisać na przykład tak, jak teraz o wojsku, to dużo czytasz i studiujesz takie klimaty w internecie i książkach, czy może sama wszystko wymyślasz?
    Pozdrowionka i dużo, dużo weny ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie, że się podoba ^^! Bardzo dziękuję za komentarz :D
      Co do Twojego pytania, to bywa różnie. Niektóre rzeczy po prostu wiem, a o niektórych czytam c: Przy "15 minutach" studiowałam sobie książkę na temat amnezji i urazów głowy, żeby nie popełnić jakiegoś rzeczowego błędu, zaś jeśli chodzi o to opowiadanie, to musiałam tylko zaczerpnąć informacji o tym, jak dokładnie wygląda kokpit samolotu, jakie są w nim najważniejsze części, co do czego służy, no i przede wszystkim jakie mają wymiary i rodzaje xD W tym opowiadaniu mamy do czynienia z takimi bombowcami c:
      A ponieważ także i tu nie chcę popełnić błędu, pewną część również sama wymyślam (jak np. kształt samolotu c:).
      Pozdrawiam cieplutko i do zobaczonka! ^^

      Usuń
  2. Noo więc taaak!
    Jestem bardzo ciekawa tego opowiadania. Pierwszy raz będę czytała coś o tematyce wojskowej, ogólnie pierwszy raz coś w takim klimacie. Oczywiście różne one-shoty z SnK czytałam, jednak były one głównie prowadzone w obecnych czasach, wiesz, że postaci są przenoszone po prostu do naszych czasów. Mam lecz nadzieję, że taka odmiana mi się spodoba.
    Cieszę się też, że będzie to długie opowiadanie, które będzie się powoli rozkręcać. Czasami lubię sobie coś takiego poczytać.
    No nic! Prolog i rozdział pierwszy wystarczająco mnie zaciekawił. Czekam niecierpliwie na kontynuację ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem skąd ty masz takie mnóstwo pomysłów i pytać nie będę xD
    Jak wspominałam, bardzo mnie tym opowiadaniem zaciekawiłaś, ale będę cierpliwa i narzekać nie będę ;)
    Ogólnie super i czekam na kontynuację ( tak bardzo, bardzo xD)
    Pozdrowionka i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń