Widziałem wyraźnie, jak bardzo rozbawiony jest Farlan i w duchu dziękowałem mu za to, że trzyma język za zębami i nie próbuje komentować tego, jak bardzo trząsłem się w kokpicie.
Oto ja, zupełnie zwyczajny i najniższy rangą żołnierz, szeregowy Jean Kirstein, siedzę jako drugi pilot za sterami samoloty i drżąc na całym ciele oczekuję wystartowania.
Silnik już pracował, jego odgłos niemal echem roznosił się po mojej czaszce, wprawiając ją w lekkie pulsowanie. Zapiąwszy pasy bezpieczeństwa, wciąż zerkałem w kierunku magazynu i północnej bramy, jakby w obawie, że w ostatniej chwili w hali lotniczej numer siedem zjawi się Marco i powstrzyma nas, po pierwsze besztając za używanie jego samolotu, a po drugie mordując mnie za ubranie jego munduru.
Przełknąłem ciężko ślinę, mocniej zaciskając dłonie w pięści. Fakt, że zaczynałem się pocić, niezmiernie mnie przerażał, podobnie jak świadomość, że kiedy wrócimy, ten przyjemny, delikatny zapach Marco zastąpi smród mojego potu.
Będę musiał zabrać mundur i wybrać go w moim baraku, a jutro rano wstać o czwartej – nie, nawet o trzeciej! - i odłożyć wypożyczone ubrania na miejsce.
Chociaż, zaraz...
Jęknąłem cicho, zamykając oczy, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że przecież halę lotniczą numer siedem otwiera właśnie Marco. Nie było żadnej możliwości, bym dostał się tam przed nim, chyba że ukradłbym mu jakoś klucz, ale jak miałem to zrobić, skoro nie wiedziałem, gdzie znajduje się jego kwatera?
– Mam nadzieję, że przed przyjściem tutaj załatwiłeś wszystkie potrzeby fizjologiczne!- krzyknął do mnie Farlan.
– Tak jest!- odkrzyknąłem dość słabo, a ponieważ głos mi się załamał, zakląłem siarczyście i powtórzyłem, tym razem głośno i wyraźnie:- Tak jest, panie poruczniku!
– Świetnie! Trzymaj się mocno, Jean, ruszamy! Na początku poczujesz drobne turbulencje!- Widziałem szeroki uśmiech na jego twarzy i zdawałem sobie sprawę z tego, że w tym momencie żartuje. Z całą pewnością myślał o tym, że w obecnym stanie już przeżywam moje własne, prywatne turbulencje.
Udało mi się na moment zapomnieć o wszystkich niewygodnych aspektach tego lotu i wbić uważne spojrzenie w ruchy dłoni porucznika Churcha, kiedy ten zwolnił hamulce i zaczął stopniowo dodawać gazu. Maszyna ruszyła z wolna ku północnej bramie, rozpędzając się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu, kiedy wyjechaliśmy z hali i ruszyliśmy pasem startowym, a wskazówki prędkościomierza sięgnęły osiemdziesiątki, Farlan chwycił za drążek sterowy i zaczął powoli ciągnąć go ku sobie.
Samolot wzbił się w powietrze.
Nie mogłem uwierzyć w to, że oto w końcu nadszedł dzień, w którym ziścił się mój sen – może i to nie ja byłem pilotem, ale przynajmniej dzięki temu mogłem z najwyższym zachwytem i mimowolnym uśmiechem wpatrywać się w mijane przez nas pola i tereny wojskowe, które z każdą kolejną sekundą oddalały się od nas, stając się jedynie jednolitymi kolorowymi plamami.
Rzeczywiście, podczas wznoszenia się kokpit samolotu drżał nieco, jednak nie tak przeraźliwie, jak to sobie wcześniej wyobrażałem – wręcz przeciwnie, dało się to nie tyle znieść, co nawet poniekąd odczuwać przyjemność, przynajmniej w moim przypadku.
– Świetne widoki, prawda?!- krzyknął do mnie Farlan, wyrównując poziom lotu.
– Jak wysoko się znajdujemy?!- zapytałem, spoglądając na porucznika.
– Poczekaj chwilę, a dobijemy pięciu tysięcy metrów!
Uśmiechnąłem się szerzej, rozsiadając wygodniej w moim fotelu i wyglądając przez okno. Widok był naprawdę niesamowity – wszystko było tak oddalone, tak maleńkie, tak nic nieznaczące... Gdybyśmy mieli w podwoziu bomby, w jednej chwili moglibyśmy zniszczyć to wszystko i z góry obserwować małe wybuchy, które w rzeczywistości zadawałyby ogromne straty.
Przesunąłem spojrzeniem powoli w górę, mijając dalekie tereny Sił Lądowych i Sił Wodnych i spoglądając poza mury miasta Rose, na miasto Sina. Teraz przypominało małą, oddaloną o setki tysięcy kilometrów kreskę, a jednak widziałem ją z tej wysokości.
Sina, najbezpieczniejsze miasto na naszym kontynencie.
Przełknąłem ślinę, zaciskając nieznacznie dłonie na moich spodniach – a raczej na spodniach Marco. Przypomniawszy sobie, że to jego mundur, automatycznie przywołałem w pamięci twarz podporucznika; uśmiechniętą, serdeczną, lekko zarumienioną i ozdobioną drobnymi, uroczymi piegami.
Kiedyś to on latał tym samolotem. To on zakładał ten mundur i siadał za sterami Bianci, pilotował nią, kierował na tereny wroga i wspomagał nasze siły w walce z nieprzyjaciółmi. To on oglądał z tak ogromnym wysokości krajobraz, podziwiał otoczenie, nocami zaś przebijał się przez rozgwieżdżone niebo, wracając do domu.
Mogłem założyć się o to, że podczas każdego swojego lotu na jego twarzy widniał uśmiech.
Zacisnąłem lekko usta, czując narastającą w gardle gulę. Jakże cudownie by było, gdybym pewnego dnia mógł wyruszyć w przestworza z moim instruktorem...
– Pewnego dnia to ty będziesz siedział na moim miejscu, Jean – powiedział Farlan. Rozgrzane silniki przycichły na tyle, że nie musieliśmy już do siebie krzyczeć, a jedynie w miarę głośno mówić.- I zapewniam cię, że ten dzień nadejdzie szybciej, niż sądzisz. Ale, oczywiście, Marco zadba o to, byś był na ten moment przygotowany.
– Nie wątpię w to – odparłem, zmuszając się do słabego uśmiechu. Farlan, skręcając powoli samolotem w lewo, dostrzegł moją minę.
– Co cię trapi, przyjacielu?- zapytał.- Czyżbyś zmienił zdanie odnośnie zostania pilotem? Kiedy rekrutowałem cię w szeregi Sił Powietrznych byłem przekonany, że aż palisz się do tej roboty.
– Nic w moim postanowieniu się nie zmieniło – zapewniłem go, kręcąc nieznacznie głową.- Zostanie pilotem nadal jest moim celem, po prostu... Cóż, to chyba nieistotne. Nie mam prawa rozmawiać z panem porucznikiem na ten temat.
– Wiesz, Jean – zaczął Farlan z łagodnym uśmiechem.- Cenię w tobie to, że odnosisz się do mnie z takim szacunkiem. Oczywiście, w wojsku jest to wymagane i pochwalam, jeżeli robisz to w obecności innych, ale teraz znajdujemy się w kokpicie tylko my. Podobnie jak Marco jestem zdania, że w odpowiednim towarzystwie rangi nie mają znaczenia, a ponieważ uważam cię za sympatycznego, choć może nieco zbyt pesymistycznego żołnierza, to jednak wierzę, że jesteś godny zaufania. A przy takich ludziach staram się dbać o odpowiednio luźną atmosferę. Nie oczekuję od ciebie, że zaczniesz mi się zwierzać ze wszystkich swoich sekretów, ale wydaje mi się, że ciąży ci na sercu coś, co dotyczy bezpośrednio twojego przeznaczenia w Siłach Powietrznych.
– Mojego przeznaczenia?- powtórzyłem, spoglądając na niego niepewnie.
– Mam na myśli bycie lotnikiem – wyjaśnił Farlan.
– Cóż...- Spuściłem wzrok na moje kolana, zastanawiając się, czy rzeczywiście mam prawo zapytać porucznika o wczorajszą wzmiankę na temat zajęcia miejsca Marco. Gdybym to z nim rozmawiał, pewnie mniej bym się krępował z racji tego, że trochę go już poznałem. Ale porucznik Church wciąż był dla mnie jak Król dla drugorzędnego Rycerza.
– Wyduś to z siebie – rzucił z uśmiechem Farlan, włączając autopilota i rozsiadając się w swoim fotelu.- O co chodzi, Jean?
– Ja... Chodzi o to, co powiedział pan wczoraj podczas naszego spotkania – przyznałem w końcu, dość niechętnie.- Wspomniał pan porucznik o „powierzeniu stanowiska” pana podporucznika Bodt... mnie, jak sądzę.
– Ach, więc o to chodzi – powiedział Church. Widziałem, że jego mina się zmieniła – nie była już zwyczajnie sympatyczna, ale bardziej poważna.- Hmm. Wiesz, Jean, twój awans jest nieunikniony. Obecnie jesteś jednym z najszybciej rozwijających się żołnierzy, mamy co do ciebie spore nadzieje.
– Ale co dokładnie oznacza zajęcie miejsca podporucznika Bodt?- zapytałem, nie rozumiejąc.- Czy przestanie być mechanikiem? Chodzi o jego nogę? Jednak z nią gorzej?
– Nie, absolutnie, nie chodzi tutaj o stan zdrowia Marco – odparł Farlan, marszcząc lekko brwi.- Choć stwierdzam to poniekąd z przykrością, Marco prawdopodobnie już na zawsze pozostanie naszym mechanikiem, przynajmniej dopóty, dopóki starczy mu na to sił. Jedyne stanowisko, jakie straci, to stanowisko podporucznika. W naszym – to znaczy moim, Marco oraz kapitana naszego oddziału – mniemaniu, jego następcą zostaniesz właśnie ty.
– Mam pan na myśli, że zostanę... pana bezpośrednim podwładnym?- zapytałem z niedowierzaniem.- Podporucznikiem?
– Tak.
– Ale...
– Oczywiście, nie nastąpi to tak od razu. Nie możesz od tak przeskoczyć z rangi szeregowego do podporucznika, ponieważ wzbudzilibyśmy tym oburzenie wśród innych oddziałów, a, nawet jeśli wszyscy jesteśmy sojusznikami, nie chcemy, żeby takie wydarzenia prowadziły do zaciętych dyskusji i kłótni na temat odpowiedniego dobierania stanowisk. Możliwe, że miejsce Marco zajmie któryś z obecnych sierżantów, ale na to się, niestety, nie zanosi. W naszym oddziale brakuje nam ludzi godnych tego stanowiska. Na chwilę obecną tylko ty się do tego nadajesz, sądząc po wynikach testów oraz twoim postępom w szkoleniu.
– Dlaczego podporucznik Bodt nie może pozostać na swoim stanowisku?- nie rozumiałem.- Zdaję sobie sprawę z tego, że ze względu na jego kontuzję, nie jest on już w stanie wyruszać na misje, ale z tego co słyszałem, jest świetnym strategiem i wszyscy cenią sobie jego porady.
– Bo tak jest.- Farlan skinął głową z dość zaciętą miną.- Ale rzeczywistość maluje się nieco mniej barwnie. Wiele osób, nie tylko z innych, lecz również z naszego oddziału, jest niezadowolonych z powodu posiadania za podporucznika, jak to mawiają „kaleki”. Ich zdaniem jest to dla nas ujmą na honorze i udowadnia to, jak słabi jesteśmy. Uważają, że nie kierujemy się rozsądkiem, a uczuciami, okazując współczucie biednemu żołnierzowi. Nie do wszystkich przemawia sama inteligencja Marco.
– Nie da się nic z tym zrobić?- zapytałem.- Co na to generał?
– Generał naszej dywizji na chwilę obecną ignoruje wywody i pełne niezadowolenia skomlenie Rady, ale jeżeli Główny Generał straci cierpliwość i zacznie naciskać, będziemy musieli coś z tym zrobić. Mamy tylko dwie opcje: albo wybrać na podporucznika żołnierza, który najlepiej wykaże się w nadchodzących misjach, albo pozostawić to stanowisko puste. Niestety, niekorzyść wpływa dla nas przy tym drugim wariancie. Choć podporucznik wydaje się być dość mało znaczący, oddział bez niego jest jak człowiek bez jednego płuca. Lepiej, żeby oba wspomagały ciało człowieka, aniżeli tylko jedno, bardziej wówczas podatne na złośliwe wirusy.
– Rozumiem co ma pan porucznik na myśli – mruknąłem.- Sytuacja rzeczywiście nie przedstawia się najlepiej. Nawet jeśli moim zdaniem powinniśmy skupić się na wojnie, a nie naszych wewnętrznych porządkach.
– Masz rację – powiedział Farlan po chwili milczenia, zerkając na mnie.- Właśnie dlatego uważam, że będzie z ciebie dobry podporucznik. Kiedy opanujesz już wiedzę o samolotach, i gdy nauczysz się pilotować Biancę, oraz kiedy dodatkowo zyskasz wiele cennych porad i nauk od Marco, już żaden dureń z Rady nie będzie nam suszył głowy o zmianę podporucznika.
Spojrzałem na Churcha i uśmiechnąłem się do niego słabo. Nawet jeśli naświetlił mi jako tako całą sprawę, nawet jeśli byłem w stanie zrozumieć całą sytuację, to w dalszy ciągu mój szacunek do Marco sprawiał, że wizja awansowania na jego stanowisko wcale nie wydawała się być pocieszająca.
***
Do hali lotniczej numer siedem wróciliśmy po dwóch godzinach. Przy okazji pilotowania, porucznik Church sprawdzał moją wiedzę na temat panelu sterowniczego, a także części samolotu odpowiedzialnych za utrzymywanie maszyny w poziomej pozycji podczas wysokiego lotu. Na szczęście nie trwało to przesadnie długo i przez ostanie czterdzieści minut mogłem znów cieszyć oczy piękną mozaiką pod nami.
Po powrocie Farlan zamknął kokpit Miki i oddał mi klucze do hali, prosząc, bym po przebraniu się zamknął bramy, a jutro wstawił się nieco wcześniej, by nie zdenerwować Marco. Pożegnawszy się ze mną, życzył mi miłego dnia wolnego i wyszedł pospiesznym krokiem, tłumacząc się spotkaniem z kapitanem naszego oddziału.
Wciąż czułem motylki w brzuchu, kiedy zdejmowałem z siebie mundur Marco. Żałowałem, że nie było tam żadnego lustra, w którym mógłbym się przejrzeć – byłem ogromnie ciekaw, jak w nim wyglądam, a obracanie się na wszystkie strony, by się sobie przyjrzeć uważałem za ryzykowne; co jeśli nagle przy którymś ruchu materiał munduru rozerwie się?
Ściągałem właśnie spodnie, kiedy drzwi magazynu otwarły się niespodziewanie i u progu zobaczyłem mojego instruktora. Zastygły w bezruchu, wpatrywałem się w niego z przerażeniem, z jedną nogą uniesioną w kolanie i stopą wciąż uwięzioną w nogawce.
– Och, jeszcze jesteś, Jean...- Marco urwał, przesunąwszy po mnie wzrokiem.- Och.
– Ma-Marco...- wyjąkałem, pospiesznie zdejmując z siebie spodnie i odkładając je na krzesło.- Ja... ja naprawdę cię przepraszam! Przysięgam, że to nie tak, jak myślisz! N-nie jestem jakimś fetyszystą, czy coś, nie założyłem go tylko po to, żeby zobaczyć, jak wyglądam! W-w ogóle nie chciałem go zakładać bez twojej zgody, naprawdę, ale... ale chodzi o to, że porucznik Church... ach, bo tu był porucznik Church, a-ale już go nie ma, bo poszedł, bo go nie ma... z-znaczy...
– Jean, spokojnie...
– Ja przysięgam, że nie chciałem, ale on mi kazał!
– Jean!- krzyknął Marco, podchodząc do mnie i chwytając dłońmi moją twarz, przy okazji lekko ją uderzając.- Uspokój się! Widziałem Farlana, powiedział mi, że lecieliście Miką, i że pożyczył ci mój mundur.
– Przepraszam – wyszeptałem, spuszczając głowę i zaciskając pięści.- W-wiem, że jest dla ciebie bardzo ważny, a ja nie powinienem był...
Urwałem, nie wiedząc nawet co chciałem przed momentem powiedzieć. Wciąż miałem na sobie koszulę Marco, lepiła się do mnie odrobinę przez pot. Marynarkę chwilę wcześniej odwiesiłem na oparcie krzesła, także pozostawałem jedynie w ów koszuli i bieliźnie. Dość zawstydzająca sytuacja, jednak bardziej zawstydzał mnie fakt, że Bodt zobaczył mnie w jego mundurze.
– Dobrze w nim wyglądasz, Jean – powiedział spokojnie Marco, uśmiechając się do mnie.- To miłe, że zamartwiałeś się o to, co sobie pomyślę, ale naprawdę nie mam nic przeciwko. Cieszę się, że dzięki temu mundurowi miałeś okazję udać się na lot z Farlanem!
– Wolałbym polecieć z tobą...- mruknąłem, odwracając od niego wzrok.
– Ech?- Podporucznik spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Przez długą chwilę milczał, po prostu na mnie patrząc, a potem westchnął cicho, zarumieniony, również odwracając spojrzenie i pocierając lekko kark.- Och, Jean...
– Pozwól mi zabrać mundur, żebym go wyprał – wymamrotałem.- Przyniosę go jeszcze dzisiaj, skoro już się lepiej czujesz.
– Nie musisz go prać, przecież...
– Trochę się spociłem w kokpicie, więc nalegam.
– Uch...- Marco znów westchnął, zamykając na moment oczy. Kiedy ponownie uniósł powieki, uśmiechnął się do mnie ciepło.- Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, to po prostu zabiorę go do siebie i sam wypiorę.
– Ale ja...
– Mieszkasz w baraku i oddajesz ubrania do pralni, więc przypuszczam, że zamierzałeś wyprać go pod prysznicem?- Na widok mojej czerwonej twarzy Bodt zaśmiał się lekko.- W swojej kwaterze mam pralnię do własnego użytku, więc szybciej mi to zajmie.
– Przepraszam – bąknąłem.
– Nie przejmuj się, Jean – rzucił Marco, po czym z zakłopotaniem zerknął na moją bieliznę, rumieniąc się jeszcze bardziej.- Och, ehm... ubierz się lepiej, poczekam na zewnątrz – mruknął.
– Więc jednak nie mam dnia wolnego?- zapytałem, chcąc się upewnić. Sięgnąłem po moje własne spodnie, leżące na biurku.
– Uch, ja...- Stojący przed drzwiami Marco, z dłonią na klamce i obrócony do mnie plecami, znów potarł nerwowo kark.- Cóż, ja... wciąż nie najlepiej się czuję, więc... więc wrócę zaraz do siebie – wymamrotał.- Poczekam przy Biance, przynieś mi zaraz klucze do hali.
– Tak jest!- odparłem, patrząc jak wychodzi.
Westchnąłem ciężko, spoglądając z lekkim żalem na mundur, który właśnie zdjąłem. Noszenie go było cudownym uczuciem, ale zastanawiałem się, jak wygląda w nim jego właściciel. Oczywiście, proszenie Marco o to, by go założył, brzmiałoby zdecydowanie jak fetysz, a wolałem uniknąć kolejnych zawstydzających sytuacji między nami, lecz...
Mimo wszystko miałem nadzieję, że pewnego dnia zobaczę Marco w tym mundurze.
Bardzooo mi się podobało. Lecz czytać następny rozdział :3
OdpowiedzUsuńBardzooo mi się podobało. Lecz czytać następny rozdział :3
OdpowiedzUsuńOoo
OdpowiedzUsuńNa początku pomyślałam o tym jak bardzo chciałabym przeczytać o wspólnym locie Jeana i Marco :') A Jean też o tym pomyślał(raczej ty napisałaś) i może będzie okazja przeczytać o tym ;-;
Obaj byli tacy uroczy jak że sobą rozmawiali ;-; Słodkoooo