[MU] Rozdział trzydziesty czwarty


    Dwa tygodnie minęły zaskakująco spokojnie. Można by rzec, że mój związek z Marco powoli rozkwitał. Cieszyłem się, że mimo awansu na sierżanta, wciąż pozostawałem pod jego opieką jako asystent i mechanik. Pomagałem mu w najróżniejszych pracach, począwszy od tych prostych, jak podawanie narzędzi, po te cięższe, jak na przykład naprawa samolotu pod jego nieobecność, gdy sam musiałem radzić sobie ze spawaniem nowych części bądź przywracaniem sprawności silników. Dzięki temu, że każdego dnia zjawiałem się w hali, ja i Marco mieliśmy dla siebie dużo czasu.
    W końcu miałem okazję poznać go lepiej – to znaczy lepiej, niż do tej pory. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie, o relacjach z rodzicami i przyjaciółmi, o zabawnych historiach z jego życia, a także tych smutnych, jak śmierć młodszej siostry. Mówił o swoich marzeniach i planach na przyszłość – zamierzał przejść zaawansowaną rehabilitację, aby pewnego dnia móc znowu latać samolotem. Przysłuchiwałem się temu z ciekawością, ale nie rozwodziłem się nad tym szczególnie i nie zastanawiałem się nad tym, co ja sam mógłbym za ten czas robić. Nadal nie do końca potrafiłem wyobrazić sobie własną przyszłość.
    O przeszłości zaś ciężko było mi mówić. Cieszyłem się, że Marco sam to dostrzegał i jak do tej pory nigdy nie pytał o moje życie w Troście, ani o to, w jaki sposób i kiedy dokładnie wylądowałem na ulicy.
    Zauważyłem jednak, że Bodt bywał czasami trochę nerwowy w mojej obecności. Nie zdarzało się często, bo praktycznie każdy dzień spędzaliśmy razem – no i czasem również noce – lecz bywały takie momenty, kiedy odsuwał się nieznacznie i uciekał ode mnie spojrzeniem. Nie okazywałem po sobie tego, iż dostrzegałem te chwile, jednak nie znaczyło to, że o tym nie myślałem.
    Oczywiście, przyszło mi już do głowy, że być może robiłem coś nie tak. Ale kiedy dłużej się nad tym zastanawiałem, dochodziłem do wniosku, że między nami jak dotąd niewiele się zmieniło. Trochę częściej się całowaliśmy, trochę częściej okazywaliśmy sobie uczucia, nic poza tym. Nie uważałem, bym zachowywał się nagannie lub nieodpowiednio.
    Nie przypominałem sobie również, bym powiedział coś przykrego.
    Tego dnia zjawiłem się w hali numer siedem parę minut po szóstej. Marco był już na miejscu, wiedziałem o tym, bo brama hali była otwarta, choć samego mężczyzny nie widziałem. W biurze jednak paliło się światło, tam też się wpierw udałem.
    Marco owszem, zastałem w ciasnym biurze połączonym z magazynem, ale nie samego – był z nim Farlan.
–    Dzień dobry, panie poruczniku Church!- przywitałem się, salutując mu.
–    Ach, witaj, Jean.- Farlan obrócił się ku mnie i odpowiedział salutem.- Małe spóźnienie?
–    Tak, proszę o wybaczenie.- Skinąłem głową.- Mieliśmy nieoczekiwaną zbiórkę rano, przeszukiwali nasze rzeczy.
–    No tak, ostatnio znaleźli w niektórych pokojach jakieś niepokojące substancje – westchnął ciężko Farlan.- Wygląda na to, że ktoś prowadzi aż przesadnie nielegalny handel na terenie wojska, więc przez jakiś czas będą sprawdzać każdy kąt. Kolejny kłopot na głowie, psiakrew.- Church pokręcił głową, krzywiąc się lekko.
    Spojrzałem na Marco, ciekaw, czy wyczytam z jego twarzy powód nieoczekiwanej wizyty Farlana. Mój mentor nie wspominał mi, że ma nas odwiedzić. Bodt jednak nie patrzył na mnie, tylko na Churcha, a minę miał zamyśloną.
–    Czy coś się stało, panie poruczniku?- odważyłem się zapytać.
–    Nie do końca, jeśli mogę tak to ująć – odparł.- Przysyła mnie kapitan Levi.
–    Czyżby kolejna misja?- Moje serce zabiło nieco mocniej.
–    Owszem – potwierdził porucznik.- Ale z racji tego, że póki co nasza sytuacja nieco się poprawiła, czeka cię prawdopodobnie najprzyjemniejsza misja ze wszystkich możliwych.
–    Nie rozumiem?- Zmarszczyłem lekko brwi, spoglądając pytająco na Marco, ale ten tylko uśmiechnął się do mnie w odpowiedzi.
–    Walkę na froncie musimy zostawić Siłom Lądowym, ponieważ póki co tylko tam się ona odbywa – zaczął wyjaśniać Farlan.- Musimy korzystać z okazji i pozwolić odpocząć naszym własnym szeregom. Oczywiście, wielu nadal wysyłamy do bitew, ale jak pewnie zauważyłeś, obecnie na terenach przebywa aż dziewięćdziesiąt jeden procent naszych sił.
    Skinąłem głową. Rzeczywiście, od paru dni zrobiło się wręcz tłoczno. Na placach ćwiczyło znacznie więcej żołnierzy, a także popołudniami i wieczorami więcej zjawiało się na ulicach, gdzie mieściły się lokale rozrywkowe.
–    Kapitan stwierdził, że pora, abyś przestał ograniczać się do naprawiania piękności Marco.- Dopiero po chwili zrozumiałem, że porucznik miał na myśli Mikę, Eliasa, Josephine i Biancę.- Wybierzecie się do dystryktu Ehrmich, gdzie znajduje się nasz druga co do wielkości flota samolotów w obrębie wszystkich trzech murów. Wspomożecie tamtejszych mechaników w naprawie, jako że należy wykorzystać okazję, kiedy na południowym froncie przerwano walki. Oczywiście, wrogie wojska oblegają nas, jak leci, ale siły są wyrównane i żadna ze stron nie ma ochoty pierwsza ruszyć do ataku. Tymczasem nagli nas potrzeba posiadania większej ilości sprawnych samolotów. Należy przygotować je zarówno w walce na południowym froncie, jak i naprawić te, które obecnie wracają z frontu południowo-zachodniego, gdzie wciąż bijemy się o nasze terytorium.
–    Rozumiem – powiedziałem, skinąwszy głowa.- Czyli mój odpoczynek ma polegać na bezstresowym naprawianiu myśliwców i bombowców w Ehrmich. Ale zdaje się, że przed chwilą wspomniał pan o kimś jeszcze?- zauważyłem.- Powiedział pan „wybierzecie”...
–    No tak.- Farlan skinął głową i machnął dłonią na mojego mentora.- Ty i podporucznik Bodt.
    Osłupiałem. Gapiłem się przez bardzo długą chwilę najpierw na Churcha, a potem na Marco, który stał przy biurku, opierając się o nie i krzyżując muskularne ramiona na klatce piersiowej. Jego mina nie wyrażała nic konkretnego, wąskie usta były zaciśnięte, ale w oczach widziałem jakiś podejrzany błysk.
–    Ja... i Marco?- bąknąłem.
–    Marco jest najlepszym mechanikiem w Utopii, o ile nie w obrębie wszystkich murów – stwierdził Farlan.- To oczywiste, że skoro możemy wykorzystać chwilę przerwy, musimy posłać go do Ehrmich. Jest tam niemal niezbędny. Oczywiście, to ty będziesz pilotował samolot, Jean – dodał Farlan, ruszając do wyjścia.- Nie chciałbym jakichkolwiek komplikacji podczas waszego losu, choć zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo Marco pragnie zająć twoje miejsce. Mam nadzieję, że nie ulegniesz jego ewentualnym namowom na zamienienie się miejscami?- Ponieważ Church wyraźnie czekał na moją odpowiedź, uniósłszy przy tym prawą brew, pospiesznie pokręciłem głową.- Świetnie. Wyruszacie jutro o świcie. Od was będzie zależeć, którym samolotem polecicie, możecie sobie wybrać. Ale, rzecz jasna, Bianca nie wchodzi w grę – dodał, odwracając się jeszcze do nas u progu drzwi prowadzących do biura.- Może się okazać, że kapitan Levi będzie zmuszony nagle wyruszyć na misję, wtedy zabierze Biancę. O szczegóły waszego pobytu w Ehrmich pytaj Marco, wszystko już mu przekazałem pod twoją nieobecność. Do zobaczenia!
–    Do widzenia, panie poruczniku!- zasalutowałem, choć Farlan opuścił już biuro.
    Kiedy wyszedł, odprężyłem się trochę i pozwoliłem sobie na głęboki wdech i wydech. Odwróciłem się do mojego mentora, który wciąż stał przy biurku, tym razem jednak z tekturową podpórką i przyczepionej do niej kartką w dłoni.
–    Nie sądziłem, że tak szybko dostaniemy naszą pierwszą wspólną misję – powiedziałem.
    Marco uniósł zaskoczony wzrok i, rumieniąc się lekko, znów wrócił spojrzeniem do kartki. Uśmiechnął się lekko.
–    Czyli wcześniej zakładałeś, że taki moment nadejdzie?- zapytał.- Nawet, jeśli jestem kontuzjowany?
–    Cóż, nie spodziewałem się, że polecimy gdzieś samolotem – przyznałem.- Ale auto możesz prowadzić, więc przyszło mi do głowy, że może kiedyś jednak jakąś wspólną misję otrzymamy.
–    To miłe z twojej strony – powiedział Marco z rozbawieniem w głosie, nie odrywając oczu od kartki.- Mamy spędzić w dystrykcie Ehrmich jeden tydzień, więc sugeruję, byśmy potraktowali to trochę jak urlop. Pewnie będzie dużo pracy, ale teoretycznie nikt nie będzie posyłał cię do żadnej bitwy, więc warto to wykorzystać. Ciekaw jestem jak bardzo zmieniły się samoloty w Ehrmich...
–    Byłeś tam już?- zapytałem, stając obok niego i zaglądając w kartkę. Był tam tylko podstawowy opis naszej misji: co, gdzie, od kiedy do kiedy.
–    Tak.- Marco skinął głową.- Czasami miewałem misje w okolicach Ehrmich i zdarzało się, że wpierw wracałem właśnie do nich, na przykład po to, żeby dokonać przeglądu Bianci.
–    Czyli zgaduję, że masz tam jakichś znajomych mechaników?
–    Jeśli nie odeszli jeszcze na emeryturę, tak – odparł.- Jeden z nich nawet mnie szkolił. Nazywa się Dmitrij Berejko. Poznałeś go może, gdy byłeś w Ehrmich?
–    Nie.- Pokręciłem przecząco głową.- Poznałem tylko porucznika Patricka i paru jego ludzi, ale nie miałem do czynienia z mechanikami.
–    Cóż, może będę miał okazję go zobaczyć, to poznam was ze sobą. To bardzo miły człowiek i docenia młode talenty. Na pewno by cię polubił.- Marco uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałem tym samym.
–    Czyli wyruszamy jutro o świcie?- zapytałem.- Wybrałeś już samolot?
–    Ty będziesz pilotował, więc zostawiam to tobie – stwierdził Bodt.- Wybierz ten, który najbardziej lubisz, może być też któryś z innej hali, na pewno nam „pożyczą”.
–    Josephine – podjąłem decyzję bez chwili zastanowienia. Josephine była na drugim miejscu na liście moich ulubionych samolotów. Miała jasne, przytulne wnętrze, nadające kokpicie przestronności i ciepła.
–    Niech więc będzie Josephine – mruknął z uśmiechem Marco, dalej przeglądając ten sam dokument. Zmarszczyłem lekko brwi, nieco zirytowany. Ile razy można czytać ten sam, krótki tekst?
–    Zapamiętałeś już wszystko?- zapytałem nieco złośliwie.
–    Ech?- Marco spojrzał na mnie tak niewinnymi oczami, że aż zrobiło mi się głupio z powodu mojej chwilowej irytacji. Odwróciłem od niego wzrok, nie odzywając się.- W-wybacz – powiedział, odkładając kartkę na biurko.- Ja... uhm, cieszę się po prostu, że w końcu dostałem jakąś misję, a nie tylko siedzę w tej hali.
–    Rozumiem – odparłem. Niby rzeczywiście rozumiałem, bo na jego miejscu sam bym się ucieszył, ale mimo to wciąż miałem wrażenie, że chodzi o coś więcej.- No cóż, czas zacząć pracę – stwierdziłem, odwracając się.- Czym mam się zająć?
–    Żaden samolot nie był na misji – odparł Marco po krótkiej chwili.- Możemy zająć się czyszczeniem, bo i tak chwilowo nie ma nic do roboty.
–    W takim razie posprzątam w Eliasie – stwierdziłem.
–    Dobrze.
    Wyszedłem z biura, po drodze zgarniając niezbędne środki do czyszczenia. Nie odbywało się ono zbyt często ze względu na liczne misje, dlatego też miałem zamiar wykorzystać sytuację i dokładnie wysprzątać cały kokpit. Miałem nadzieję, że tym samym przy okazji zajmę myśli, bo jak na razie podsuwały mi tylko teorie spisków i powodów, dla których Marco mógłby zacząć mnie unikać. Na razie nie przychodził mi żaden poważny, ale to nie miało dla mnie większego znaczenia.
    Może powinienem po prostu zapytać o to Marco? Ale nie chciałem go w ten sposób peszyć, czy zmuszać do rozmowy, na którą nie był gotowy. Uważałem, że kiedy przyjdzie czas, Bodt sam wyjaśni mi co się działo.
    Ja musiałem tylko cierpliwie zaczekać.
    Na szczęście lub nie kokpit to nie wnętrze samochodu, dlatego podczas sprzątania musiałem być ostrożny. Otworzywszy drzwi kokpity zacząłem najpierw dokładnie odkurzać podłogę, szczególnie w miejscu, gdzie opierane były stopy, a także pod fotelami i przy dźwigniach oraz wolantach. Kiedy wszystkie śmieci zostały wessane do odkurzacza, usiadłem wygodnie w fotelu i zająłem się myciem wszystkiego, co dało się umyć – czyli wolantów, dźwigni oraz całego panelu. Ekrany wszystkich monitorów oraz szybki wskaźników również wyczyściłem do tego stopnia, że mogłem się w nich przeglądać. Na koniec zaś zostawiłem sobie mycie okien oraz pomniejsze porządkowanie.
    Później zająłem się Eliasem. Z przyczyn oczywistych Biancę pozostawiłem Marco. Wiedziałem, że mi ufa, ale z pewnością nie na tyle, by pozwolić mi rozpieszczać jego ukochany samolot. Kiedy wysiadł, ja już prawie kończyłem sprzątanie Eliasa.
–    Czy w Ehrmich będą mieli wszystkie narzędzia, jakich używamy tutaj?- zagadnąłem podporucznika, gdy skończyłem już swoją działkę i postanowiłem mu pomóc.
–    Mm?- Musiałem wyrwać go z zamyślenia, bo spojrzał na mnie półprzytomnie. Po chwili skinął głową.- Tak, raczej wszystko tam będą mieć, ale możliwe, że innych marek. Jeśli chcesz zabrać ze sobą któreś ulubione narzędzia, to nie ma problemu, ale tylko jeśli chodzi o te poręczne.
    Pokiwałem głową, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł, żeby zostać i przeszkadzać Marco w myśleniu. On jednak skinął głową w kierunku drugiego fotela, zająłem więc wolne miejsce i zacząłem ostrożnie i starannie czyścić panel Josephine.
–    Cieszę się, że ją na jutro wybrałeś – odezwał się Bodt, niemal pieszczotliwym ruchem czyszcząc wolant.- Josephine jest dosyć popularna, bo posiada jeden z mniej skomplikowanych paneli. Często się jej używa, a nasza wyprawa może być szansą na chwilę odpoczynku dla niej. Szkoda, że nie możemy zabrać Bianci – westchnął, spoglądając w kierunku czarnej maszyny.- Byłoby cudownie móc znów nią polatać.
–    Może jeszcze będziemy mieli okazję?
–    Wątpię.- Marco pokręcił ze smutkiem głową.- Bianca jest stworzona do nocnych eskapad, a kto by na taką wysłał kulawego mechanika?
    Spojrzałem na niego z dezaprobatą. Nie lubiłem, kiedy tak o sobie mówił. Może i nosił ortezę, ale rzadko widziałem go kulącego – przy złej pogodzie, owszem, czasem nawet jak miał zły humor, choć to zdarzało się rzadko. Ale gdyby nie widoczna gołym okiem orteza, nie domyśliłbym się, że Marco jest kontuzjowany.
    Nie odezwałem się jednak, by uniknąć ewentualnej i zupełnie niepotrzebnej kontuzji. Wróciłem do czyszczenia panelu, uważnie omijając przyciski, aby nie dostała się pod nie woda, choć pilnowałem, by ściereczka była tylko nieznacznie wilgotna.
–    Jean?- odezwał się cicho Marco.
–    Hm?- Spojrzałem na niego. Przez chwilę patrzył na mnie jakoś dziwnie, a potem uciekł wzrokiem i, czyszcząc dalej wolant, zapytał:- Wpadniesz do mnie dziś w nocy?
    To pytanie mnie trochę zaskoczyło, bo do tej pory Marco nigdy mi tego nie proponował. A przynajmniej nie w ten sposób – jeśli już, to używał słów „jeśli chcesz, to wpadnij”. Tym razem było to jednak bezpośrednie pytanie, nie zawierało nawet prostego „może”.
    Chciałem się zgodzić. Właściwie to już otworzyłem usta, by to zrobić, ale w ostatniej chwili zreflektowałem się i z cichym westchnieniem pokręciłem przecząco głową.
–    Teraz, kiedy żołnierze handlują Szczęściem, będziemy częściej sprawdzani, także w nocy. Lepiej, żeby mnie nie znaleźli w twoim łóżku.
–    N-no tak – wymamrotał prędko Marco, rumieniąc się.- Masz rację, mogłem pomyśleć...
    Skinąłem lekko głową, czując się cholernie winny. Że też akurat teraz, kiedy to on mnie do siebie zapraszał, nie było innego wyjścia... Oczywiście, mogłem zaryzykować, w końcu związki homoseksualne w wojsku były powszechnie znane, ale to wcale nie oznaczało, że nasi przełożeni je tolerowali. Moglibyśmy zostać z Marco ukarani, a gdyby przeze mnie stracił ostatni sposób na pracę przy samolotach, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
–    Ten wyjazd...- zacząłem cicho, nie patrząc na niego.- To będzie dobra okazja, żeby spędzić ze sobą trochę czasu... prawda? Mam na myśli takiego „innego” czasu.- Odwróciłem się do Marco i zauważyłem, że znów popatrzył na mnie dziwnie, jeszcze bardziej się czerwieniąc.- Wiesz, takiego, jakby wojna nas nie dotyczyła. Będziemy naprawiać samoloty jak zwykli mechanicy, bez obawy, że nagle poślą po mnie, bym wyruszył na jakąś samobójczą misję...
–    A... ach, tak.- Marco skinął głową. Po chwili uśmiechnął się lekko.- Ciekaw jestem tylko, czy przydzielą nam osobne kwatery, czy jedną wspólną...
–    Dobrze by było, gdyby dali wspólną – mruknąłem w zamyśleniu.- Zakradanie się tam może okazać się trochę trudne, bo nie znam do końca otoczenia.
    Bodt uśmiechnął się nieco szerzej, wracając do czyszczenia. Jego policzki wciąż były rumiane i miałem nieodpartą ochotę je pocałować. Nie mogłem tego jednak zrobić, bo w każdej chwili mógł się zjawić ktoś w hali i nas zobaczyć.
    Mogłem jednak chwycić Marco za rękę. I tak też zrobiłem.
–    Może uda nam się któregoś wieczoru wyrwać na miasto – powiedziałem.- Na pewno mają tam równie piękne widoki, jakie ty mi pokazałeś!
    Marco przez chwilę wpatrywał się we mnie spojrzeniem ciepłych brązowych oczu. Na jego twarzy powoli wykwitł słodki uśmiech, a on sam uścisnął nieznacznie moją dłoń i skinął głową. Uśmiechnąłem się do niego, znów musząc upomnieć się w duchu, że to nie czas i miejsce na czułostki.
    Niechętnie puściłem jego dłoń, przed tym jeszcze przez chwilę bawiąc się jej palcami, po czym wróciłem do pracy. Marco również znów zaczął czyścić panel i tym razem cisza między nami była spokojna, niewadząca, ale także pełna nerwowego oczekiwania.
    Oczekiwania na jutrzejszy dzień, kiedy ja i Marco będziemy mogli choć przez kilka dni udawać, że jesteśmy wolni.



1 komentarz:

  1. Nawet nie wyobrażasz sobie skali fangirlingu który urządziłam po zobaczeniu tego rozdziału ;)
    Do następnego :*

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń