[MU] Rozdział trzydziesty pierwszy



    Alarm rozległ się jeszcze tego samego dnia, czy raczej nocy – kiedy księżyc wisiał wysoko na niebie.
    Dźwięki dzwonów brzmiały głośno w moich uszach, wymieszane z odgłosami krzyków i bieganiny, a wkrótce także strzałów. Wyrwały mnie z płytkiego snu i zmusiły do zerwania się na równe nogi. Odruchowo próbowałem wybiec z pokoju i sprawdzić co się dzieje, ale drzwi zostały zamknięte na klucz. Wyjrzałem więc przez zakratowane okno, ale od tej strony nie mogłem zbyt wiele widzieć, nie licząc dymów unoszących się nad miastem.
    W moim sercu zapłonęła nadzieja, w oczach pojawiły się łzy. Udało się? Naprawdę się udało? Ale przecież zaopatrzenie powinno dotrzeć do Utopii dopiero za jakieś szesnaście, siedemnaście godzin.
    Kiedy to do mnie dotarło, mój entuzjazm nieco przygasł. Może to tylko zwykły pożar? Choć wątpiłem, by żołnierze nieprzyjaciela próbowali zastrzelić płomienie – jedynym wyjaśnieniem na odgłosy wystrzałów był dla mnie atak, ale z której strony by nadszedł? Czy Yarckel albo Ehrmich dowiedzieli się, że w Krolvie stacjonuje wróg?
    Istniała jeszcze opcja, że odkryli moje „hasła” w Yarckel, gdzie znajdował się pierwszy punkt kontrolny. Ale kto mógłby się tam zorientować, że chodzi o samoloty Marco?
    Głośne kroki zza drzwi wyrwały mnie z zamyślenia. Po chwili do pokoju wpadł Eren, jego wzrok wyrażał przestrach i pośpiech.
–    Jean, musimy uciekać!- krzyknął, podchodząc do mnie.
–    Co się dzieje?- zapytałem gorączkowo.
–    To wasi – odparł, kręcąc głową.- Podstęp się nie udał, musieli odkryć bombę, albo zauważyli, że naboje są ślepe. Mikasa zarządziła odwrót, nie mamy szans w tym starciu. Wozy już są prawie gotowe, chodź ze mną!
–    Ja... ja...- wydukałem, próbując sklecić w pośpiechu sensowne zdanie. Chciałem iść z Erenem, ale jednocześnie coś krzyczało w mojej głowie, bym jak najszybciej wracał do Marco.
–    Jean?- Spojrzałem na Erena i zauważyłem, że mój przyjaciel przygląda się moim dłoniom ze zmarszczonymi brwiami. Odruchowo zacisnąłem je w pięści i schowałem za plecami, krzywiąc się twarz w poczuciu winy.- To...- W jego zielonych oczach pojawił się przebłysk zrozumienia.- No tak... Rano drzwi były otwarte. Myślałem, że to przez to, że Mikasa u ciebie była, bo kręciła się w pobliżu... Ech, nie ma na to czasu.- Eren potrząsnął głową, na moment zaciskając powieki.- Chodź ze mną, Jean! Nikomu nie powiem, że udało ci się jakoś przekazać wiadomość!
–    Przepraszam, Eren, ale nie mogę...- odpowiedziałem trzęsącym się z emocji głosem.- Jesteś dla mnie jak brat, przysięgam...! Nawet, jeśli kiedyś nie łączyło nas zbyt wiele, zrobiłbym teraz niemal wszystko, byle utrzymać cię przy życiu, ale nie mogę z tobą pójść! Po prostu... po prostu nie mogę...
    Jeager milczał przez chwilę, przypatrując mi się, błądząc spojrzeniem po mojej twarzy, jakby szukał w niej odpowiedzi na pytanie, którego nie słyszałem. Po chwili westchnął lekko, spuszczając wzrok. Pokiwał powoli głową.
–    No tak – wyszeptał.- Masz nową rodzinę...
–    Eren...- wyjąkałem, po czym w odruchu objąłem go ramionami.- Możesz iść ze mną. Nie musisz brać udziału w tej wojnie, ja i Marco postaramy się, żebyś mógł spokojnie zamieszkać w Utopii, tam będziesz bezpieczny. To nie musi się tak kończyć, nie musimy znów się rozdzielać...!
–    Muszę iść, Jean – powiedział Eren, odsuwając się ode mnie, ale uśmiechając słabo.- Nie martw się o mnie, lepiej zadbaj o własny tyłek. Będę się modlił, byśmy następnym razem spotkali się już po wojnie.
–    Eren...
–    Jean, proszę!- powiedział ze stanowczością, patrząc mi prosto w oczy.- Ten jeden raz zachowaj się jak stary Jean, dobrze? Możesz tu zaczekać, aż przyjdą twoi, albo uciec na zachód, jak najdalej od strzelaniny. Do zobaczenia.
–    Uważaj na siebie!- krzyknąłem za nim, kiedy ruszył biegiem.
    Nie zatrzymał się, ani nie odpowiedział. Wątpiłem, czy w ogóle słyszał mnie w całym tym zgiełku, ale miałem nadzieję, że nawet jeśli tak było, to sam będzie dbał o własne życie.
    Eren. Nie sądziłem, że kiedykolwiek go spotkam. W momencie kiedy zacząłem tęsknić za nim i za resztą miałem wrażenie, że uczucie to jest karą za wszystkie moje przewinienia – szczególnie za to, że pozostawiłem ich samym sobie, choć wiedziałem, że sobie nie poradzą. Trzy dziewczyny, wszystkie bezbronne, a do tego narwany nastolatek i zbyt rozważny „przywódca”? Od początku wiedziałem, że liczyli na moją siłę, bo tylko ja spośród nich potrafiłem być bezwzględny.
    A jednak zamiast użyczyć im tej siły, zostawiłem ich na pastwę losu. Skończyło się to śmiercią ich wszystkich, został zaś tylko ten narwaniec, z którym najmniej się dogadywałem, a który jednak, jak wiedziałem, kiedyś miał mnie za autorytet.
    Miałem wielką nadzieję, że mu się uda. Że kiedyś jeszcze się spotkamy, lecz nie jako wrogowie. Jako bracia.
    Strzelanina na zewnątrz trwała, a ja bałem się choćby wyjrzeć zza drzwi, dlatego czekałem z duszą na ramieniu, aż wojskowi wpadną do obozu i „odkryją mnie”, siedzącego sztywno przy stole z nieszczęśliwą miną. Wciąż miałem na sobie mundur Rose, ale i tak prawie się posikałem z obawy, że w gorączce wojny po prostu mnie rozstrzelają.
    Czterech żołnierzy wpadło do budynku dwadzieścia minut po ucieczce Erena, dzierżąc w dłoniach karabiny. Zerwałem się z krzesła, unosząc ręce wysoko w górę i z paniką w głosie wykrzyknąłem:
–    Proszę, nie strzelajcie, jestem jeńcem!
    Cała czwórka celowała do mnie z broni, ale odezwał się tylko ten najbliżej mnie, wyglądający na dowódcę oddziału:
–    Tożsamość, żołnierzu!- wydarł się.
–    Sie... sierżant Jean Kirstein!- krzyknąłem.- Żołnierz Sił Powietrznych z Utopii! Przybyłem do Ehrmich z panią porucznik Hanji Zoe, a następnie wyruszyłem do ataku nad Iariho na polecenie porucznika Patrica Borne'a!
–    To ten!-  krzyknął żołnierz do pozostałych, po czym odwrócił się do mnie.- Ręce za siebie i żadnych podejrzanych ruchów!
    Wypełniłem polecenie aż nazbyt szybko i ochoczo. Żołnierz podszedł do mnie, po czym chwycił moje nadgarstki i zaczął prowadzić mnie przez korytarz. Wyszliśmy na zewnątrz i truchtem ruszyliśmy w kierunku miasta. Pozostali trzej żołnierze eskortowali nas, rozglądając się uważnie i nieprzerwanie mierząc lufami karabinów do potencjalnych celów.
    Po dziesięciu minutach truchtu dotarliśmy do bardziej zabudowanej części miasta, gdzie stało kilka wozów podobnych do tego, którym jakiś czas temu razem z Marco wybrałem się do miasta. Żołnierz wpakował mnie do środka dość brutalnie i zajął miejsce obok. Chwilę później ruszyliśmy, i choć mężczyzna ściskał moje nadgarstki, a dłonie wbijały mi się w fotel, nasilając ból palców, w sercu czułem ulgę i nieopisaną radość.
    Udało mi się... Naprawdę mi się udało! Przeżyłem!
    Kiedy niecałe trzy godziny później zajechaliśmy do dystryktu Yarckel, z wozu wysiadałem niemal z uśmiechem na twarzy. Żołnierz poprowadził mnie jeszcze kilka kroków, a kiedy w końcu mnie puścił, potarłem odruchowo poczerwieniałe nadgarstki. Ledwie uniosłem głowę, by się rozejrzeć, kiedy nagle ktoś przycisnął moją twarz do czegoś podejrzanie miękkiego.
–    Jeaneczek, tak się cieszę, że nic ci nie jest!- usłyszałem radosny świergot porucznik Hanji. Poczerwieniałem na twarzy, zdawszy sobie sprawę z tego, że to ona przycisnęła moją głowę do swoich piersi.- Och, bałam się, że już nigdy nie ujrzę tej twojej przystojnej twarzy, pokaż no mi się!- zawołała, nagłym ruchem odsuwając mnie od siebie i przyglądając mi się. Kiedy jej wzrok padł na moje dłonie, twarz jej stężała.- Torturowali cię?- zapytała z powagą.
–    N-nie, to moja sprawka...- wymamrotałem.
–    Och, biedaczku!- zawołała.- Tak się denerwowałeś, że zacząłeś paznokcie obgryzać?
–    Yyy...- nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć.
–    Jean!- usłyszałem nagle znajomy, męski głos.
    Odwróciłem się w jego kierunku z wyrazem największego zdziwienia na twarzy. W moją stronę biegł średniego wzrostu mężczyzna o jasnych włosach i niebieskich oczach.
–    Pan porucznik Church!- wykrzyknąłem.- A... ale co pan tutaj robi?
–    Jean, nic ci nie jest?- Farlan podbiegł do mnie i, zdyszany, przyjrzał mi się uważnie. Kiedy spojrzał na moje ręce, od razu powtórzyłem słowa, które wcześniej powiedziałem Hanji.
–    Jestem cały – dodałem, po czym rozejrzałem się wokół.- Jesteśmy w Yarckel, tak? Więc udało wam się zauważyć, że zaopatrzenie było fałszywe?
–    Czy nam się udało?- powtórzył Farlan, szerzej otwierając oczy.- Jean, nie mielibyśmy o tym pojęcia, gdyby nie ty!
–    C-co?- bąknąłem, rumieniąc się lekko.- Ale... skoro zatrzymaliście wozy w Yarckel, to znaczy, że nie dotarły do Utopii, więc jak poznaliście...?
–    W czasie bitwy nad Iariho przybyły do nas posiłki – wyjaśniła Hanji, biorąc się pod boki.- Wśród nich był między innymi Farlan. Po bitwie część z nas wróciła do Ehrmich, a część posłaliśmy do Yarckel, aby przekazać im rozkazy dotyczące przygotowania miejsca dla uchodźców z Iariho oraz przysłania do Ehrmich uzupełnienia liczby wojskowych. Straciliśmy w bitwie prawie wszystkich. Przez cały ten czas myśleliśmy, że ciebie również – dodała z westchnieniem.
–    Według raportów wrogie wojska stacjonowały daleko na południu i nie było obawy, że zaatakują Krolvę – ciągnął dalej Farlan.- Wydawało nam się, że to był jednorazowy wypad nieprzyjaciela, choć i tak mieliśmy się na baczności. Zostałem w Yarckel, aby dopilnować wszelkich sprawunków. Szczerze mówiąc, nie zaliczałem do nich punktu kontrolnego, gdzie sprawdzano przewożone z Krolvy zaopatrzenie do Utopii... dopóki od jednego z żołnierzy nie usłyszałem, że na skrzyni zauważył napis „Mika”. Zaciekawiło mnie to, więc kazałem zatrzymać powozy i przejrzałem każdą ze skrzyń. Jean.- Farlan położył mi ciężko dłoń na ramieniu.- Dobra robota.
    Otwarłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale po chwili zamknąłem je i tylko skinąłem głową. Nogi się pode mną ugięły, kiedy dotarło do mnie, że tylko i wyłącznie dzięki ogromnemu łutowi szczęścia udało się nam wszystkim uniknąć ogromnej porażki.
–    No, Jeaneczek powinien teraz trochę odpocząć!- zawołała z westchnieniem porucznik Hanji, klepiąc mnie łagodnie po plecach.- Później pozachwycamy się twoją osobą. Piciu? Amciu? Czy wolisz od razu iść spać?
–    Ja... ja tylko chciałbym usiąść...- wymamrotałem.
–    Zaprowadzę cię do kwatery – powiedział Farlan.- I przy okazji przyjrzę się twoim dłoniom. Co ty, sam się tam torturowałeś?
–    W pewnym sensie – odparłem, uśmiechając się słabo.
–    Opowiedz Farlanowi o wszystkim, czego się dowiedziałeś, Jean – poleciła porucznik Hanji.- Tylko dokładnie, tak żeby Farlan mógł złożyć pozostałym w miarę pełny raport, kiedy ty udasz się na spoczynek.
–    Tak jest, pani porucznik!- zasalutowałem jej, po czym pozwoliłem Farlanowi poprowadzić się do głównego budynku dowodzenia.
    Kilka minut później znaleźliśmy się w prostym, lecz przytulnie urządzonym pokoju. Znajdowały się tu łóżko, komoda, stół z dwoma krzesłami, a także mała kanapa. To właśnie na niej usiadłem najwygodniej, jak się dało, spoglądając w okno i niemal dziwiąc się, że nie ma w nim krat.
–    Nieźle się urządziłeś, Jean – powiedział Farlan, oglądając moje dłonie.- Masz połamane paznokcie, niektóre aż do połowy. Widać samo mięso! Naprawdę sam to sobie zrobiłeś?
    Wyjaśniłem Farlanowi ze szczegółami, jak do tego doszło – jak wpadłem na pomysł oznaczenia skrzyń i jak przy pomocy paznokci prostowałem drucik ze sprężyny podtrzymującej w moim łóżku materac, aby wydostać się z pokoju. A kiedy Farlan zapytał mnie, czemu nie spróbowałem ucieczki, opowiedziałem mu o wszystkim, czego się dowiedziałem i co sam zdołałem zaobserwować – o zatrutej wodzie, wymordowaniu mieszkańców, wrogim wojsku stacjonującym w Krolvie, podziemnych tunelach, oraz o młodej Mikasie Ackerman. Wymieniłem również imiona Gerarda i Mauricego, ale Farlan nie kojarzył nikogo takiego. Jedyne, co pominąłem, to moją więź z Erenem. Dla jego, a także własnego bezpieczeństwa, zamieniłem jego osobą na „Erminę”, wymyśloną na prędko sympatyczną gospodynię.
    Podczas mojej opowieści, przerywanej tłumionymi krzykami bólu, Farlan opatrzył moje rany i owinął je bandażami. Moje dłonie wyglądały teraz jak dłonie mumii, ale dzięki oczyszczeniu ran czułem się znacznie lepiej. Porucznik Church uprzedził mnie jednak, że bandaże założył tylko chwilowo – rany musiały „oddychać” aby szybciej się zagoiły. Dodał także, że będzie to dość bolesny proces.
–    Panie poruczniku?- zacząłem cicho, kiedy Farlan spisał na kartce najważniejsze punkty z moich opowieści oraz własne przemyślenia, które miał później przedstawić pozostałym porucznikom.
–    Tak?- zapytał, odwracając się do mnie.
–    Czy...- zarumieniłem się lekko, spuszczając wzrok na ziemie.- Chciałem zapytać czy... uhm... co z Marco?
–    Z tego, co mi wiadomo, Hanji już wysłała raport do kapitana Levi'a – odpowiedział.- Niestety, obawiam się, że jasno wyraziła w nim, że zginąłeś. Nie gwarantuję, że Marco się o tym dowiedział, ale na twoim miejscu liczyłbym się z taką opcją. Marco to... cóż, Marco.- Uśmiechnął się lekko.- Po tym jak dostaliśmy prośbę o przysłanie wsparcia w bitwie, w której brałeś udział, za bardzo się martwił, więc pewnie znalazł sposób, by na bieżąco dowiadywać się o sytuacji w okolicach Ehrmich.
    Pokiwałem bezwiednie głową. Czyli możliwe, że Marco myśli, iż zginąłem. Trochę mnie to niepokoiło. No, a właściwie to bardzo. Kiedy wyobraziłem sobie Marco popłakującego w kącie, zrobiło mi się cholernie przykro – i cholernie bardzo chciałem go zobaczyć.
–    Na pewno ucieszy się, kiedy zobaczy cię całego i zdrowego – powiedział spokojnie Farlan, uśmiechając się pod nosem.- Albo zemdleje, sądząc, że to twój duch zjawił się w hali, kiedy już wrócimy do Utopii.
–    A co z Krolvą?- zapytałem cicho, patrząc na niego.
    Uśmiech Farlana przygasł powoli.
–    Nie wiem, Jean – powiedział równie cicho.- Informacje, jakie mi przed chwilą przekazałeś są przerażające. Nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem udało im się tuż pod naszym nosem wybić prawie trzydzieści tysięcy mieszkańców. Krolva znajduje się dość daleko od Yarckel, a pomiędzy nimi znajdują się ogromne połacie pól i lasów, ale mimo to... Cóż, na chwilę obecną nic nie przychodzi mi do głowy. Przypuszczam, że spróbujemy zaludnić Krolvę na nowo, a wcześniej odnajdziemy tunele i je zawalimy, trzeba będzie również posłać zwiadowców do wszystkich innych miast i wiosek w obrębie Muru Maria, aby dokładnie zbadali ziemię i odnaleźli ewentualne przejścia do podziemi... Sprawdzimy również wszelkie zaopatrzenie we wszystkich miastach, wzmożemy czujność... Czeka nas wiele zadań – westchnął Farlan.- Bardzo wiele. Ale ty, Jean, na razie niczym się nie przejmuj – dodał swobodniej.- Zdrzemnij się, odpocznij, napij i najedz do syta, żeby mieć siły na powrót do Utopii, ale zanim zrobisz to ostatnie, przyślę do ciebie jednego z tutejszych lekarzy, aby pobrał twoją krew. Trzeba będzie wysłać ją do laboratorium w Ehrmich i przepadać. Jeżeli jesteś jedyną osobą wśród nas, która otrzymała odtrutkę na zakażoną wodę, musimy jakoś ją odkryć. Nie możemy mieć pewności, że wrogowie nie spróbują ponownie tego samego numeru.
    Pokiwałem głową w odpowiedzi. Farlan poklepał mnie po ramieniu, po czym opuścił pokój, zostawiając mnie samego. Przez chwilę siedziałem na kanapie, bezmyślnie wpatrując się w drzwi i myśląc o wszystkim, co do tej pory przeszedłem, licząc od momentu, w którym wyruszyłem do Ehrmich. To wydawało mi się tak dalekim zdarzeniem, a minęły przecież zaledwie trzy dni.
    Czy Marco naprawdę wierzył, że zginąłem? Czy opłakiwał mnie, tęsknił za mną? A może jednak nie dopuszczał do siebie tej myśli? Może cały czas wypatrywał samolotu ze swojej hali, ubrany w zwyczajowe robocze ubrania, z jakimś narzędziem w ręce, ubrudzony smarem?
    Wyjrzałem za okno i spojrzałem w niebo. Tu, w Yarckel, nie zakrywały go żadne chmury. Na tle granatowego firmamentu świecił jasno księżyc w pełni. A jednak nawet mimo tego nie był w stanie przyćmić blasku otaczających go gwiazd.
    Uśmiechnąłem się słabo, wreszcie odprężając się i rozluźniając mięśnie. Byłem bezpieczny. Już prawie w domu. Już prawie z Marco.
–    Zaczekaj jeszcze trochę – szepnąłem cicho.- Niedługo wrócę.


1 komentarz:

  1. Aaaaaj, jakoś zbyt pomyślnie to wszystko poszło. Janeczek nafaszerowany ważnymi informacjami dotyczącymi wroga udaremnia zasadzkę i bezpiecznie wraca do swoich. Lucky, lucky boy. No zobaczymy jak to się dalej potoczy. Choć najbardziej w tej chwili mnie ciekawi istota tej wojny. Po informacjach od >wroga< wydawać by się mogło, że to utopijczycy to są ci >źli<. Coś tu kręcą ci nasi przełożeni, tylko co. Hm.

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń