[MU] Rozdział trzydziesty szósty


    Jak się wkrótce okazało, kwaterę przydzielono nam wspólną. Nie było to przesadnie duże pomieszczenie, ale mieściło w sobie dwa pojedyncze łóżka ustawione równolegle do siebie pod wschodnią i zachodnią ścianą, niską komodę obok drzwi, a także stół z dwoma krzesłami. Łóżka zostały już pościelone, na komodzie zaś stał nieduży elektryczny czajnik. Wąskie białe drzwi prowadziły zaś do skromnej łazienki, w której znajdował się tylko prysznic, pojedyncza umywalka oraz sedes.
    Z pewnością było tu znacznie przytulniej niż w wojskowych barakach Utopii.
–    Widzę, że specjalnie dostawili łóżko – powiedział Marco.- Chyba że już wcześniej zmienili tę kwaterę. Gdy ja tu sypiałem podczas postojów, było tylko jedno miejsce do spania.
    Bodt zajął łóżko po zachodniej stronie, ja więc podszedłem do tego po wschodniej. Rozpakowałem swoje nieliczne ubrania oraz bieliznę, układając w jednej z szuflad komody. Koszule i spodnie były ładnie złożone tylko i wyłącznie dlatego, że zrobił to za mnie Bertholdt, który wieczorem wpadł do mojego baraku, by się pożegnać. Czasami zachowywał się jak moja matka.
    A przynajmniej tak, jak zachowywać się powinna. Bo prawdziwej nie wspominałem za dobrze.
    Kiedy wsunąłem pod łóżko pusty plecak, a pod poduszką schowałem swój szkicownik, podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Widok raczej nie zapierał tchu w piersiach. Przedstawiał oddalone o kilka kilometrów hangary, w których mieliśmy pracować z Marco i resztą mechaników.
–    Jak już coś zjemy, to wrócimy do Dmitrija, żeby oprowadził nas po okolicy – powiedział Marco za moimi plecami. Nie odwróciłem się do niego. Podparłszy dłonią podbródek, obserwowałem poruszających się w oddali ludzi, oraz samoloty na sklepieniu niebieskim, odbywające, jak zgadywałem, próbne loty.- Z pewnością od razu zaczniemy pracę, więc przygotuj się na sporo obowiązków. Poproszę Dmitrija, żeby przydzielił cię do najlepszej grupy jego ludzi, abyś mógł się czegoś od nich nauczyć. Dmitrij jest tutaj kimś w rodzaju kierownika, ponieważ najdłużej tu pracuje. Sprawuje pieczę nad wszystkimi halami.
–    To tak jak ty – zauważyłem, wciąż wyglądając przez okno.
–    Do Dmitrija mi jeszcze daleko – zaśmiał się Bodt.- Nawet ja nie znam się na samolotach tak, jak on. To prawdziwa encyklopedia wiedzy o maszynach. Ja zostałem stworzony raczej do ich pilotowania.
–    Moim zdaniem jesteś dobry i w tym, i w tym – stwierdziłem zgodnie z prawdą.
    Ponieważ Marco nie odezwał się, wyprostowałem się i odwróciłem się od okna, by spojrzeć na niego, ale gdy tylko to zrobiłem, on od razu odwrócił wzrok, rumieniąc się lekko. Oparłem się o parapet, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i przyglądając mu się z zainteresowaniem, kiedy, odchrząknąwszy, zaczął szukać czegoś w plecaku.
    Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. Dopiero teraz zdałem sobie tak naprawdę sprawę z tego, że jesteśmy tu zupełnie sami. Nikogo nie dziwi, że mamy wspólny pokój, bo taki właśnie nam przydzielili. Nie dość, że mieszkamy w tym samym budynku, to także pokoju.
    O większą prywatność nie mogłem prosić.
–    Więc to Dmitrij będzie zarządzał naszą pracą?- spytałem.- Nie możemy być w jednej grupie?
–    Szczerze mówiąc, nawet bym tego nie chciał – odparł Marco, a na widok mojej szybko rzednącej miny, dodał pospiesznie, machając rękoma.- Nie miałem niczego złego na myśli, Jean! Po prostu ode mnie nauczyłeś się już wszystkiego, co sam wiedziałem, ale każdy mechanik ma swoje sposoby i swoje teorie, które mogliby ci przedstawić. Zwłaszcza ci, którzy służą w wojsku dłużej ode mnie. Możliwe, że gdy ci je przedstawią, przyswoisz któreś z nich i łatwiej będzie ci się do nich stosować. Łatwiej, niż do moich, znaczy – wyjaśnił.
–    Hmm...- Pokiwałem powoli głową, przyjmując do wiadomości to wytłumaczenie. Marco chciał po prostu, żebym przekonał się, jak uczą inni mechanicy, nawet jeśli w moim przeświadczeniu to on był najlepszy, co zresztą potwierdził nawet porucznik Church.- Dobrze by było, gdyby Dmitrij pozwolił mi pracować u swojego boku – stwierdziłem po chwili namysłu.- To z pewnością byłoby ciekawe i bardzo pożyteczne doświadczenie, ucząc się pod okiem twojego mentora.
–    Nie jestem pewien, czy Dmitrij się zgodzi, ale mogę z nim o tym porozmawiać – stwierdził Marco.- To świetny mechanik, ale jest raczej typem indywidualisty, woli pracować sam, po swojemu. Tylko dla nielicznych robi wyjątki, jeśli ich talent wpadnie mu w oko.
–    Twój wpadł – zauważyłem.- Może zgodzi się z czystej ciekawości, w końcu jestem twoim pierwszym uczniem.
–    Rzeczywiście, być może będzie chciał sprawdzić osobiście zdolności ucznia swojego dawnego ucznia – zaśmiał się Bodt, zapinając plecak i odkładając go pod ścianę obok swojego łóżka.- Zawsze życzliwie odnosi się do ludzi, ale jest nieugięty i bywa surowy w ocenie. Nie można przy nim spuścić gardy, bo zaraz wszystko będzie wytykał palcem i wypominał.
–    Mhmm...- Pokiwałem z wolna głową, uśmiechając się.- Jak ty podczas naszego lotu, kiedy non stop kazałeś mi korygować lot?
    Marco zarumienił się uroczo i roześmiał lekko, zażenowany.
–    Z nim jest gorzej – odparł.
–    Uznam więc, że nauczyłeś się tego od niego – stwierdziłem.- Mam nadzieję, że ja się tym nie zarażę, chociaż wątpię, żebym kiedykolwiek miał kogoś uczyć.
–    Uważaj, żebyś się nie zdziwił, Jean – powiedział Marco, lecz mimo uśmiechu, wyczułem w jego głosie powagę.- Twoje zdolności są ponadprzeciętne, masz dobry zmysł strategiczny, szybko zapamiętujesz teorię i łatwo opanowujesz praktykę, zdobywając przy tym doświadczenie. Mało jest takich żołnierzy, jak ty, więc całkiem możliwe jest, że dowódca Smith zarządzi, abyś prócz regularnych misji szkolił również szeregowych.
–    Bez przesady – bąknąłem, rumieniąc się pod wpływem zasłyszanych komplementów.- Przecież ja sam wciąż się uczę! Nadal jesteś moim mentorem! Wciąż jestem twoim podopiecznym!
–    Oczywiście, i pewnie pozostaniesz nim jeszcze jakiś czas – powiedział Marco, podchodząc do mnie i również wyglądając przez okno. Oparł dłonie o parapet, spoglądając w kierunku hangarów.- To prawda, że Dmitrij mnie szkolił, ale tylko wtedy, kiedy przebywałem w Ehrmich. Trwało to więc w sumie rok, może też parę miesięcy więcej, w Utopii zaś nie miałem nauczyciela, po prostu uczyłem się tego, co pokazywali mi inni mechanicy. A jednak osiągnąłem taki „poziom” wiedzy i doświadczenia, że postanowiono zrobić ze mnie twojego mentora. To oczywiście pociągnie za sobą kolejne skutki, ale rzecz w tym, że...
–    Czekaj, jakie skutki?- zapytałem, marszcząc lekko brwi.
–    Nie domyślasz się?- Marco wydawał się być odrobinę zaskoczony. Uśmiechnął się do mnie.- No, w sumie to raczej nie powinieneś zaprzątać sobie tym głowy. Jako dobrze zapowiadający się żołnierz wybrano cię na następcę do pilotowania Bianci, prawda? Miałem nauczyć cię wszystkiego, co sam wiem i umiem, abyś na zmianę z kapitanem Levi'em mógł pilotować Biancę. To wszystko sprowadza się do tego, że kiedy już osiągniesz pewien poziom wiedzy i doświadczenia, nie będę miał już nic, co mógłbym tobie przekazać. Krążą pogłoski, że generał Erwin uznał tę, nazwijmy to, ścieżkę nauczania, za bardzo przydatną i korzystną, wobec czego całkiem możliwe jest, że gdy ty przestaniesz być moim podopiecznym, przydzielą mi kogoś nowego, może kilku, a może nawet całą grupę. I tak nie będę miał co robić, skoro pozostaje mi tylko naprawianie samolotów – dodał z westchnieniem, wzruszając ramionami.
–    A co wtedy będzie ze mną?- spytałem.- No bo chyba nie wyrzucą mnie z hali numer siedem, prawda? Rozumiem, że będę miał sporo misji, ale przecież nie przez cały czas, coś będę musiał robić poza odpoczynkiem i narażaniem życia.
–    Och, z pewnością pozostaniesz mechanikiem – stwierdził Marco, kiwając głową.- W końcu to właśnie na niego cię szkoliłem, nie zaś na pilota, bo na pilota to tak, można powiedzieć, przy okazji. Dlatego właśnie mechanikiem będziesz cały czas. Nie wiem co prawda, czy pozostaniesz ze mną w hali siódmej, czy może przypiszą cię do innej, ale nie zdziwiłbym się, jeśli między przerwami od wykonywania misji i odpoczynkiem, sam zostaniesz nauczycielem. Jak mówiłem, generałowi spodobał się ten pomysł, więc prawdopodobnie wyznaczy kilku mechaników, którzy będą przeprowadzać szkolenia. Reszta po prostu nie ma na to czasu, niektórzy nie potrafią skupić się i na uczeniu, i na naprawianiu sprzętu. Rozumiesz, o co mi chodzi?- zapytał, spoglądając na niego.
–    Czyli po prostu będą mechanicy zajmujący się samym jedynie naprawianiem samolotów, oraz tacy, którzy będą specjalizować się w szkoleniu innych – stwierdziłem, a Bodt skinął twierdząco głową.- I uważasz, że to my dwaj będziemy tymi... no, trenerami, czy coś?
–    Jak na razie my dwaj dobrze pasujemy pod wzór.- Marco wzruszył ramionami.- Mamy rozległą wiedzę na temat samolotów, choć ciebie jeszcze mogę nauczyć paru drobnostek, a poza tym nazbierane doświadczenie. No, ja może niewielkie, bo paroletnie, ale jeżeli tobie będzie się dobrze powodzić, z czasem mnie przewyższysz. Na co szczerze liczę, mój drogi uczniu – dodał, patrząc na mnie z góry i uśmiechając się.
–    Innymi słowy, jeśli wojna będzie trwała całe dziesięciolecia, a ja w tym czasie nie zginę – mruknąłem, krzywiąc się.
–    Mniej więcej – przyznał z westchnieniem Marco, obracając się plecami do okna, tak jak ja. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i spojrzał na mnie.- Ta wojna nie potrwa tak długo, Jean. Jesteśmy na dobrej drodze, by zwyciężyć. Dzięki tobie ocalała cała Utopia, a ponieważ udało ci się odkryć postępowania wroga, zawaliliśmy tunele i jesteśmy o krok do przodu, zwłaszcza, że siły nieprzyjaciela wycofały się ze wschodniego frontu i teraz walczymy tylko na południu. Słyszałem nawet, że przy obecnej strategii nie dalej niż za dwa-trzy tygodnie odbijemy Trost.
    Na wspomnienie Trostu od razu przypomniał mi się Eren. Zacisnąłem usta w cienką linię, przywołując w głowie obraz mojego przyjaciela. Co się teraz z nim działo? Czy wrogowie uznali go za winnego ich porażki? Jeśli wyszło na jaw, że ich jeńca, którym byłem, łączyła przyjaźń z Jeagerem, mogą dojść do wniosku, że Eren specjalnie opowiedział mi o ich planach i wyjaśnił, jak postępowali do tej pory.
    Co prawda Mikasa nie starała się być cicho, kiedy rozprawiała o ich strategii ze swoimi kapitanami, ale... Przed obliczem ich generała, tego „Prawdziwego”, prawdopodobnie będzie chciała uratować własną skórę, czyż nie? W końcu, o ile w tym przypadku postępują jak my, to na jej barki spadała odpowiedzialność za całą akcję.
–    To się niedługo skończy, Jean – powiedział cicho Marco, chwytając mnie za rękę i splatając ze sobą palce naszych dłoni. Spojrzałem na niego, trochę niepocieszony.- Po odbiciu Trostu zostanie nam już tylko Shinganshina.
–    A potem całe morze – mruknąłem.- W jaki sposób będziemy walczyć z wrogiem na morzu, Marco? Przecież nie mamy podwodnych machin, takich, jakimi oni przybyli na nasze ziemie. Mamy tylko zwykłe statki, a czy wygramy z ich pomocą? A nawet jeśli zepchniemy ich dalej, na ląd za morzem, to co dalej? Znajdziemy się na obcej ziemi, na ICH ziemi... i co? Wybijemy ich co do nogi?
–    Nie...- Marco odwrócił ode mnie wzrok.- Tak mi się przynajmniej wydaje. Sądzę, że generał głównodowodzący oraz cesarz postawią przed nieprzyjacielem ultimatum.
–    Czyli albo się poddadzą i trafią w niewolę, albo ich wybijemy.- Pokiwałem głową ze smętnym uśmiechem.
–    W niewolę? Dlaczego?
–    Przecież nikt nie będzie ich traktował łaskawie. Zapewne część naszych wojsk zostanie przeniesiona na ich ziemię, aby móc ich kontrolować i nie dopuścić do sabotażu, do kolejnej wojny. Czegoś takiego nie można nazwać wolnością.
–    Masz rację – potwierdził Marco.- Ale z tego, co oni wyprawiają wynika, że dla nas nie mają żadnej litości, są gotowi zabić zarówno starców jak i dzieci, już to zresztą robią. Nie wiem, dlaczego, i nie jestem w stanie wyobrazić sobie żadnego dobrego powodu... a mimo to uważam, że należy dać im szansę i spróbować przemówić im do rozsądku. Niestety, coś mi się wydaje, że będzie to możliwe dopiero, gdy uszczuplimy ich siły. 
–    A Eren?- spytałem, spoglądając na mojego mentora.- Skoro zabijają wszystkich... dlaczego go oszczędzili?
    Bodt zawahał się przez chwilę.
–    Z tego, co mi opowiadałeś wynika, że Eren zaczął dla nich zabijać swoich – powiedział w końcu.- Najpewniej postanowili go wykorzystać.
–    A co, jeśli nie?- westchnąłem ze zrezygnowaniem.- Co, jeśli ich powód był inny? Co, jeśli... nie wiem, zauważyli w Erenie coś szczególnego? Przecież mają tutaj szpiegów, wiemy o tym od tamtych jeńców, których przesłuchiwałem z panią porucznik Hanji. W obrębie wszystkich murów każdy kogoś tutaj zna i nie ma takiej opcji, żeby znikąd znalazł się ktoś obcy, a więc nieprzyjaciele musieli jakoś dogadać się z naszymi! No i ten cały „Prawdziwy”...- mruknąłem.- Prawdziwy... kto?
–    Nie wiem.- Marco pokręcił z westchnieniem głową.- Widzę, że bardzo się tym martwisz, Jean, ale nie powinieneś teraz zaprzątać tym sobie głowy. Nasze wojska na chwilę obecną posiadają zbyt mało informacji, nie dojdziemy więc do żadnych wniosków, choćbyśmy wytężali umysły nie wiem jak bardzo. Mnie też to nie daje spokoju – dodał ciszej, spuszczając wzrok.- Ale jesteśmy tylko ludźmi... jesteśmy tylko mechanikami, którzy jedynie w niewielkim stopniu mogą przyczynić się do postępu w walkach. To ciężkie, ale... spróbuj o tym nie myśleć, Jean.- Marco ścisnął nieznacznie moją dłoń, wpatrując się we mnie.- Chociaż przez ten tydzień... postarajmy się udawać, że mamy wakacje. Że zawiesiliśmy broń, że zapanował pokój, a my po prostu naprawiamy samoloty dla hobbystów, a potem spędzamy ze sobą wolny od wszelkich trosk czas. Co ty na to?- Uśmiechnął się do mnie lekko, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak odwzajemnić ten uśmiech. Nachyliłem się powoli do Marco i pocałowałem go czule. Nie musiałem się martwić tym, że ktoś może zobaczyć nas z dołu przez okno, bo byliśmy za wysoko, a w baraku i tak najwyraźniej chwilowo byliśmy tylko my dwaj.
    Bodt odwzajemnił pieszczotę, jeszcze mocniej ściskając moją dłoń. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, na moment jeszcze przytknął wargi do mojego czoła, a potem oparł się o nie swoim własnym, spoglądając mi w oczy i uśmiechając się słodko. Czułem, jak powoli poprawia mi się nastrój i jednocześnie zwiększa się moje lenistwo – miałem ochotę położyć się z nim do łóżka i przeleżeć resztę dnia, podnosząc się tylko po to, by go pocałować.
    Szkoda, że czekała na nas praca.



1 komentarz:

  1. Jaki przyjemny rozdział.Tylko teraz jest zastanawiające, która strona będzie cieszyła się z wygranej wojny.Jako dowódca mówię, że poradziłbyś sobie ze szkoleniem JeanXD

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń