[MU] Rozdział trzynasty


    Następnego dnia obudziłem się w zaskakująco dobrym humorze. Może i nie tryskałem przesadnie energią, aczkolwiek do hali numer siedem szedłem raźnym krokiem, zmotywowany do kolejnych ćwiczeń z sierżant Ral oraz późniejszej pracy w towarzystwie Marco.
    Oczywiście, jak każdego dnia, mój instruktor podczas swojej przerwy obserwował z hali moje postępy w pilotowaniu samolotów. Nawet jeśli z tak wielkiej odległości nie byłem w stanie go zobaczyć, to i tak miałem wrażenie, że uważnie mnie obserwuje i uśmiecha się pod nosem. Zaś kiedy tylko lądowaliśmy z Petrą w hali, on zawsze czekał na nas przy bramie, instruując mnie przy „parkowaniu”.
–    Jeszcze trochę i zacznę być zazdrosny o twoje umiejętności – zaśmiał się, gdy tylko zeskoczyłem z kokpitu i zgrabnie wylądowałem na betonowej posadzce. Uśmiechnąłem się do niego, nie kryjąc własnej dumy.
–    Daj spokój, daleko mi do twoich umiejętności – powiedziałem.
–    Skąd to wiesz, skoro nie widziałeś mnie pilotującego samolot?- zapytał uszczypliwie, unosząc z rozbawieniem brew. Na tę, jakby nie patrzeć, zabójczo trafną uwagę, zarumieniłem się po same uszy.
–    J-jestem pewien, że jesteś znacznie lepszy! Jesteś przecież podporucznikiem, a poza tym znam cię i twoja wiedza, i doświadczenie, i-i umiejętności, i to, że jesteś znawcą...!
    Marco i Petra, która dopiero co stanęła obok mnie, parsknęli równo śmiechem, na co poczerwieniałem jeszcze bardziej. Pani sierżant poklepała mnie lekko po ramieniu, nie przestając się śmiać. Ja zaś stałem z naburmuszoną miną, czekając, aż skończą.
    To nie do końca tak, iż czułem się źle z tego powodu. Choć obiektem ich rozbawienia byłem ja, czułem wyraźnie, że ich śmiech jest przepełniony życzliwością i sympatią do mojej osoby, dlatego też nie potrafiłem jako tako złościć się o to.
–    No dobra, chłopaki, zostawiam was i wracam do swojej pracy – powiedziała sierżant Ral, ocierając łezkę z kącika prawego oka.- Do zobaczenia, Jean, pa, Marco!
–    Do zobaczenia, pani sierżant!
–    Do jutra, Petro!
    Kiedy Ral odeszła pospiesznym krokiem, pozostawiając podporucznikowi swój kask, Marco ruchem głowy wskazał mi magazyn. Udałem się za nim do pomieszczenia, gdzie mężczyzna odłożył na półkę kask i, westchnąwszy, pochylił się nad biurkiem, szukając czegoś.
–    Dziś zajmiemy się inwenturą, Jean – powiedział.- Niektóre części do samolotów powoli się kończą, a nie możemy pozwolić na to, żeby którychś nam zabrakło.
–    Zajmujesz się tylko tą halą, prawda?- zapytałem, również odkładając mój kask i przebierając się w robocze ubranie.- Dzielisz się tą inwenturą z pozostałymi „stróżami” hal?
–    Tak, bo czasem może się okazać, że w którejś z nich jest kilka zapasowych przedmiotów. Dlatego też najpierw spisuję wszystko, co mam u siebie i czego mi brakuje, a potem porównuję to z pozostałymi spisami i na koniec przygotowuję przysłowiową listę zakupów.
–    Więc to ty dostajesz wszystkie spisy?
–    Zgadza się. To mój obowiązek jako mechanika, który jest jednocześnie podporucznikiem na rencie. Przynajmniej na razie – dodał z uśmiechem.
–    Co masz na myśli?- mruknąłem niemrawo, choć raczej domyślałem się, o co mu chodzi.
–    Nie oszukujmy się, Jean. Sprawujesz się doskonale podczas pilotowania. Czasem obserwuję cię podczas wykonywania manewrów i widzę wyraźnie, jak płynnie ci to wychodzi. Niektóre wychodzą ci nawet lepiej niż Petrze.
–    Skąd wiesz, czy nie zamieniamy się miejscami?- burknąłem, niezadowolony.
–    Cóż, to byłoby niebezpieczne – zauważył Marco, prostując się i spoglądając na mnie.- Poza tym znam styl Petry, wiele już razy widziałem na co ją stać oraz nad czym powinna jeszcze popracować. Co się stało, Jean?- Bodt uśmiechnął się do mnie lekko, opierając biodrem o blat biurka i krzyżując ramiona na klatce piersiowej.- Przejście na stanowisko podporucznika to zaszczyt i wspaniały awans.
–    Nie, jeżeli mam to stanowisko odebrać tobie...- mruknąłem, naciągając koszulkę.
–    Och, Jean – westchnął Marco, kręcąc lekko głową.- Wiesz dobrze, że ja już się do tego nie nadaję. Mogę być mechanikiem, nauczycielem i ewentualnie doradcą, ale z całą pewnością nie podporucznikiem.
–    Więc twoja ranga spadnie do sierżanta?- Spojrzałem na niego uważnie.- Czy może w ogóle ci ją odbiorą?
–    Co to za żal w twoim głosie?- zaśmiał się Bodt.- Nie masz się o co martwić, pozostanę sierżantem. A nawet jeśli generał zadecyduje, że mam być po prostu mechanikiem, to i tak niewiele się zmieni. Ranga to tylko ranga.
–    Przed chwilą powiedziałeś, że to zaszczyt – zauważyłem znacząco.
–    W twoim przypadku – odparł, wywracając oczami. Z jego ust wciąż nie schodził uśmiech, a mnie coraz bardziej denerwował fakt, że wcale nie był on wymuszony.- Dla mnie to bez znaczenia, ponieważ i tak pozostanę kombatantem.
–    Jesteś aktywnym żołnierzem, pomagasz przy samolotach!- zaprotestowałem.- Poza tym odznaczasz się nieprzeciętną inteligencją! Nie bez powodu porucznik Church wybrał cię na swojego zastępcę.
–    Cóż...- Marco podrapał się po karku, wyraźnie zmieszany. Wydawał się być zawstydzony, ale i szczęśliwy.- Och, tak przy okazji, skoro już o Farlanie mowa...- zaczął, rumieniąc się i odwracając głowę. Zgrabna zmiana tematu, jak zawsze...- Powiedziałem mu o tym, że... no, to co mi radziłeś.
–    Co ci radziłem?- powtórzyłem, w pierwszej chwili nie kojarząc. Przypomniałem sobie jednak, że zaproponowałem Marco, by powiedział Farlanowi, że jesteśmy parą, dzięki czemu ten być może dałby sobie z nim spokój.- Och, to! I co powiedział?
–    Tak jak sądziłem, nie uwierzył...- Bodt uśmiechnął się nieco smutno.
–    Och...- Skrzywiłem się lekko.- Na pewno byłeś przekonujący?
–    S-starałem się!- bąknął, zarumieniony po uszy.
–    Mhm.- Wywróciłem oczami.- Wybacz, mój błąd. Powinienem był najpierw nauczyć cię, jak efektownie kłamać.
–    Bardzo śmieszne – burknął Marco obrażonym tonem.- Znawca się znalazł!
–    Żebyś wiedział – rzuciłem z uśmiechem, podpierając jedną dłoń o biodro, drugą przeczesując włosy.- Jestem najlepszym kłamcą na świecie!
–    Coś takiego... hmm?- Marco zamrugał, wpatrując się w mój nadgarstek.- Co to takiego? Bransoletka?
–    Och, to?- Spojrzałem na rzemyki, które dostałem poprzedniego wieczora.- To prezent od Bertholdta – wyjaśniłem.
–    Ach, rozumiem.- Marco uśmiechnął się lekko, chwytając za mój nadgarstek i przyglądając się rzemykom.- Sam to kupił?
–    Nie, zrobił.
–    Zrobił?- Podporucznik spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
–    Mówił, że posłali go do jakiejś huty i podczas czekania pozwolono mu to zrobić – powiedziałem w skrócie, wzruszając ramionami.- Dostałem też szkicownik. Bertl poprosił naszego znajomego, żeby go dla niego kupił. Ta ozdóbka to...
–    Wiem, co to jest – przerwał mi, chwytając krzyżyk między palce.- Ankh, symbol życia.
–    No – potwierdziłem.- Ponoć moje imię oznacza „dar od Boga”, czy coś takiego.
–    Jest bardzo ładne. Ładna, znaczy – poprawił się pospiesznie, rumieniąc i puszczając moją dłoń.- Z jakiej to okazji?
–    A bo ja wiem?- Znów wzruszyłem ramionami.- Powiedział, że bez żadnej konkretnej.
–    A kiedy masz urodziny?
–    Nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą.- Nie pamiętam. Nigdy ich nie obchodziłem.
–    Och...- Marco wydawał się być zmieszany.- W takim razie może uznamy, że miałeś je wczoraj? Skoro dostałeś prezenty...
–    Zważywszy na fakt, że znajdujemy się w wojsku, to Bertholdt właściwie często mi coś daje – mruknąłem.- Zresztą, po co miałbym ustalać sobie datę urodzin?
–    Żeby zacząć je obchodzić – odparł łagodnie Marco, wzruszając nieznacznie ramionami.- Może i nie żyjemy w najlepszych czasach, a za sobą masz z pewnością wiele ciężkich chwil, ale... to dar, który otrzymałeś od Boga – mruknął, delikatnie dotykając ankh przy rzemyku na moim nadgarstku.- Jestem pewien, że Bertholdtowi spodobałoby się...
    Nagle drzwi magazynu otwarły się z rozmachem, na co oboje z Marco drgnęliśmy nerwowo, odskakując od siebie i z przestrachem spoglądając w tamtym kierunku.
    U progu stanął niewysoki mężczyzna ubrany w elegancki brązowy mundur z naramiennikami oznaczonymi czterema gwiazdkami. Spojrzał po nas obu surowym wzrokiem, mrużąc ciemnoniebieskie oczy. Kiedy chwila zaskoczenia minęła, pierwszy odezwał się Marco, prostując i salutując w kierunku naszego gościa.
–    Dzień dobry, panie kapitanie!
–    Dzień dobry, panie kapitanie!- powtórzyłem pospiesznie za nim, również przybierając odpowiednią pozę.
–    Spocznijcie – rzucił mężczyzna mrukliwie, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
    Przełknąłem nerwowo ślinę, czując, że zaczynam się pocić. Oczywiście, kapitana Levi'a Ackermana dobrze znałem – nie osobiście, jedynie z widzenia, kiedy zdawałem do Sił Powietrznych. Stał wówczas nieopodal, przyglądając się egzaminowi praktycznemu, przesuwając ponurym wzrokiem po kadetach, z całą pewnością oceniając ich umiejętności. Chyba jeszcze żaden szeregowy nie dostąpił zaszczytu porozmawiania z tą chodzącą legendą.
–    Jesteś Kirstein, jak sądzę?- Wzrok kapitana skupił się na mnie, a ja poczułem, że oblewam się potem coraz bardziej.
–    T-tak jest – wydusiłem z siebie. Nie odwróciłem spojrzenia, kiedy Ackerman zmierzył mnie od góry do dołu, dość długo wpatrując się w twarz. Następnie odwrócił się powoli do Marco.
–    Młody – mruknął dość beznamiętnie, choć z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że myśli o tym poniekąd z żalem.- Ale głupio nie wygląda.
–    To mądry chłopak, panie kapitanie – powiedział podporucznik, spoglądając na mnie z łagodnym uśmiechem.- Szybko się uczy i jest głodny wiedzy i doświadczeń. Sierżant Ral również może pochwalić jego zapał.
–    Rozmawiałem już z Petrą.- Choć jego głos był dość spokojny, miałem wrażenie, jakby kapitan był o coś wściekły. Może to przez jego zmrużone oczy, a może to przez zmarszczone nieznacznie brwi. Chociaż, jakby się tak zastanowić, ilekroć go widywałem, choćby przelotnie, jego mina zawsze wyrażała te same emocje.- Słyszałem, że radzi sobie z manewrami. Na pewno obserwowałeś jego postępy, Bodt. Co możesz mi powiedzieć?
    Zerknąłem nerwowo na Marco, chcąc przekonać się, czy i on czuje się niezwykle niekomfortowo w tej sytuacji, zwłaszcza pod naciskiem tego niemalże morderczego spojrzenia. Podporucznik jednak wyglądał całkiem normalnie – widziałem w jego postawie szacunek wobec przełożonego, nie znalazłem zaś jakiegokolwiek napięcia. Fakt, że Levi nie zwracał się do nas w liczbie mnogiej również nie robił na nim wrażenia.
    Najwyraźniej w tej dywizji nie przywiązują do tego uwagi.
–    Jean z całą pewnością jest utalentowanym pilotem, panie kapitanie – zaczął Marco.- Gdyby nie fakt, że będąc pod moją opieką zdążyłem go nieco poznać i wiem, iż dopiero ze mną i Petrą uczył się sztuki latania, nigdy bym nie uwierzył, że nie robił tego nigdy wcześniej. Widać wyraźnie, iż w powietrzu czuje się jak ryba w wodzie.
–    Co z manewrami?
–    Nie ukrywam, że pod względem wykonywania pętli jest lepszy od sierżant Ral – odparł, na co zarumieniłem się intensywnie.- Zdołał również opanować idealne pikowanie, jedyne z czym jeszcze ma problemy to parkowanie – dodał, zerkając na mnie z uśmiechem.- Ale jeszcze kilka razy pokażemy mu co i jak, i będzie z niego doskonały pilot.
    Uniosłem powoli wzrok na kapitana, w czasie przemowy Marco wbity w jego buty. Levi przyglądał mi się uważnie, skrzyżowawszy ramiona na klatce piersiowej. Miałem wrażenie, jakby chłód jego oczu przebijał moje ciało, mrożąc wnętrzności, które dopiero co płonęły w ogniu.
–    Świetnie – odezwał się w końcu Levi.- W takim razie jutro wyruszasz na misję, Kirstein.
    Jego słowa nie od razu do mnie dotarły. Przez chwilę patrzyłem na niego bez zrozumienia, sądząc, że to on przejęzyczył się i ma na myśli jakiś nowy trening, czy lekcję, jednak jego pełen powagi wzrok uświadomił mnie, że to ja się mylę. Nie tylko zresztą mnie – Marco był równie, o ile wręcz nie bardziej, zaskoczony.
–    Misję...?- powtórzył cicho podporucznik, spoglądając to na mnie, to na kapitana.
–    Misję – potwierdził Levi chłodnym tonem.- Żywię nadzieję, że geniusz Kirsteina nie doprowadzi go do zguby i jutrzejszego wieczora efektownie przeprowadzi szturm Biancą.
–    Biancą?- Marco tym razem nawet nie starał się ukryć niepokoju malującego się w oczach.- Ale... panie kapitanie, Jean jeszcze ani razu jej nie pilotował! Czekaliśmy, aż pan kapitan znajdzie czas, by go uczyć, bo ja nie jestem w stanie...
–    W takich sytuacjach mówi się „trudno”, Bodt - odparł twardo Levi, odwracając się do niego.- Mnie również nie uśmiecha się wysyłać Kirsteina na tę misję, ale nie jesteśmy w stanie dłużej odwlekać nieuniknionego. Nasza sytuacja się pogorszyła, wrogie siły zajęły kolejną część naszych terenów, nasze wojska zaś musiały się po raz kolejny wycofać. Jeżeli dalej będziemy zmuszani do cofania się w głąb państwa, w końcu zabraknie nam miejsca do obrony, ponieważ stracimy wszystko. Ja i kilku poruczników z naszej i z pozostałych dywizji wyruszamy na północny wschód, by dopomóc naszym. Kirstein w tym czasie uda się Biancą na północny zachód i zniszczy źródła zaopatrzenia wroga. Szczegóły misji wyjaśni ci jutro porucznik Church.
–    Farlan wyruszy razem z nim?- zapytał Marco, w jego głosie wyczuć można było subtelną nutkę nadziei.
–    Nie – westchnął ciężko Levi.- Wyruszy krótko przed nim, żeby skupić na sobie ewentualną uwagę wroga. Odciągnie ich jak najdalej, by w tym czasie Jean mógł przeprowadzić atak.- Kapitan wbił we mnie surowe spojrzenie.- Radzę ci więc, żebyś dokładnie przestudiował książki, bo będziesz miał tylko trzy bomby i to z ich siłą masz zniszczyć całe ich zaopatrzenie. Jeśli spudłujesz, to będzie kolejny krok do zwycięstwa dla naszych wrogów. W innej sytuacji postarałbym się łagodniej ubrać w słowa odpowiedzialność, jaka na tobie spoczywa – dodał po chwili.- Ale siedzimy po uszy w gównie, a ty jesteś jedyną deską, dzięki której będziemy mogli wystawić z niego chociaż głowy. Przygotuj Biancę do misji, Bodt – rzucił w kierunku Marco.- Jutro o północy wyruszają.
    Żaden z nas nie był w stanie nawet go pożegnać, kiedy opuszczał magazyn, jednak najwyraźniej jego to zupełnie nie obchodziło. Odwrócił się na pięcie i po prostu wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
    Stałem w osłupieniu, gapiąc się w miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno stał. Byłem zbyt oszołomiony, by móc cokolwiek powiedzieć, podobnie zresztą jak Marco, który, jak widziałem kątem oka, przyglądał mi się z niepokojem. Wydawało mi się, że w jego oczach widzę poczucie winy, choć przecież to nie była jego wina. On mnie tylko pochwalił przed kapitanem, powiedział, co uważał za słuszne. I tak z całą pewnością zrobiła także Petra.
    Nie miałem im niczego za złe. Rozumiałem powody, którymi kierował się kapitan Levi oraz reszta żołnierzy wyższych rangą. Skoro rzeczywiście szala zwycięstwa znów przechyliła się na naszą niekorzyść, pozostawałem jedyną opcją, jedynym dobrym posunięciem, na które mogło sobie pozwolić nasze wojsko.
    Oczywiście, to nie umniejszało mojego przerażenia. Choć na zewnątrz pozostawałem spokojny, wewnątrz mnie szalała najprawdziwsza burza emocji i myśli. Nigdy nie pilotowałem Bianci, mało tego – nigdy nawet nie zrzuciłem nigdzie bomby. Oczywiście, podczas treningu nie było o czymś takim mowy, mógłbym to zrobić tylko i wyłącznie na terenie wroga, a do tego potrzeba było czasu, do takiego treningu powinienem podejść wraz z drugim pilotem podczas misji.
    Tymczasem moja pierwsza w życiu misja miała być samotna... Niemal samobójcza.
–    Jean...- zaczął cicho Marco, marszcząc w zmartwieniu brwi.
    Spojrzałem na niego powoli nieco tępym wzrokiem, a potem wydałem z siebie ciche westchnienie.
–    Mam przejebane, prawda?

5 komentarzy:

  1. Hellll yeah! Pierwsza! ( chyba że nikt tu już nie zagląda) nie no żartuję. Biorę się za czytanie

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do przed rozdziału to rozumiem brak czasu. Ale Yuuki to Yuuki. Czy ma czas czy nie to i tak opowiadania są perfekcyjne. Weny powodzenia i wolnego czasu :p
    ~ Yuukifan

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, niezła bomba. Jestem zaskoczona i nie mogę się doczekać następnego rozdziału. A tak z innej beczki, to MU, z twoich wszystkich opowiadań, chyba podoba mi się najbardziej :)
    Życzę Weny,
    Maya

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i się powtórzę, ale jak dla mnie - bomba xD
    Super rozdział i z niecierpliwością czekam na przejebane xD
    Pozdrowionka i do następnego:*

    OdpowiedzUsuń
  5. O mój boże, ja sie o niego boje jak cholera. BLAGAM O NASTEPNY ROZDZIAL NOOOOO

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń