[MU] Rozdział trzydziesty siódmy


    Głupi byłem, kiedy uwierzyłem Marco, gdy mówił mi, że możemy nasz wyjazd do Ehrmich traktować jak wakacje.
–    Ehm...- Bodt zagryzł lekko wargę, wyraźnie walcząc z rozbawieniem.
    Stojąc u progu drzwi, które dopiero co za sobą zatrzasnąłem, spojrzałem na mojego mentora najbardziej ponurym spojrzeniem, na jego było mnie stać. Marco był już wykąpany i przebrany w piżamę, na którą składały się zwykłe spodnie z miękkiego materiału oraz T-shirt, opinający jego barczysty tors. Powlokłem się do swojego łóżka, po czym zwaliłem się na nie, topiąc twarz w poduszce.
–    Och, Jean...- westchnął ze współczuciem Marco. Poczułem, że siada obok mnie na łóżku i kładzie dłoń na moich plecach.- Wybacz, nie spodziewałem się, że będą cię w hangarze trzymać do tak późnej pory... Dlaczego to się tak wydłużyło?
–    Szkolenie z teorii, naprawy, próbne loty każdego naprawionego samolotu, oliwienie części...- wymamrotałem do poduszki.
–    Hmm? Nic nie słyszę...
    Obróciłem na bok głowę i odetchnąłem porządnie.
–    Praca – mruknąłem jedynie.
–    Może to tylko dlatego, że to początki – podsunął Marco.- Jutro na pewno będzie większy luz, w końcu mają tu całkiem sporo mechaników.
–    To samo mówiłeś wczoraj – westchnąłem.- I przedwczoraj...
    Marco zagryzł lekko wargę, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miałem mu tego za złe, wiedziałem, że próbował mnie po prostu pocieszyć. Prawda była jednak taka, że przebywaliśmy w Ehrmich w sumie od trzech dni i o tyle, o ile pierwszego dnia rzeczywiście mieliśmy luz, gdyż Dmitrij oprowadzał nas po hangarach, a potem pracowaliśmy razem do dwudziestej, o tyle na następny dzień oraz ten dzisiejszy zostaliśmy już rozdzieleni, a ja naprawiałem samoloty u boku Dmitrija, a potem jego zastępcy, Bhaskara. To właśnie ten drugi, z „popołudniowej zmiany” przetrzymywał mnie do tak późna.
–    Jakoś przeżyję – westchnąłem ciężko, przymykając oczy i starając się nie myśleć o rwących pod skórą mięśniach. Praca u boku Bhaskara była cięższa, niż szkolenia w obozie i bardziej stresująca od misji. To był cholernie wymagający mentor.- Myślisz, że rzeczywiście uda nam się wyskoczyć w jakiś wieczór pozwiedzać Ehrmich...?
–    Na pewno – powiedział żywo Bodt.- A jeśli ktoś będzie miał coś przeciwko, to sam wywalczę chociaż parę godzin na odrobinę przyjemności!
–    Super – westchnąłem, bo na nic innego nie miałem siły.
–    Idź wziąć prysznic, Jean – powiedział Marco z uśmiechem.- Myślę, że masaż trochę poprawi ci humor. Mam też małą niespodziankę, dla której zdecydowanie warto się pospieszyć, więc śmigaj do łazienki!
    Właściwie nie potrzebowałem do tego żadnej zachęty, bo czułem się w równym stopniu nieczysty, co wykończony. Prawie całe dłonie umorusane miałem smarem i oliwą, o ubraniu nie wspominając, choć te akurat było robocze i głównie do brudzenia służyło.
    Zwlokłem się z łóżka i przeszedłem do ciasnej łazienki. Ledwie starczyło tu miejsca, by zdjąć z siebie ciuchy, a ciężko było przy tym nie zawadzić o sedes czy umywalkę. Kiedy już pozbyłem się ubrań, wskoczyłem pod prysznic i z błogim westchnieniem powitałem ciepły, a potem gorący strumień wody.
    Właściwie to kończenie o tak późnej porze miało swoje zalety. Woda nagrzewała się w bojlerze zawieszonym pod sufitem, a był on tak mały, że dwie osoby z rzędu z całą pewnością nie mogłyby zażyć gorącej kąpieli. Tak przynajmniej w ciągu tych kilku godzin po prysznicu Marco woda w bojlerze znów mogła się nagrzać, a ja mogłem cieszyć się gorącą wodą.
    Kiedy wyszedłem z łazienki, powitał mnie widok przyszykowanego już dla mnie łóżka. Przewiesiłem ręcznik przez grzejnik pod parapetem, po czym z radością położyłem się na miękkiej pościeli. Marco w tym czasie z podejrzanym uśmieszkiem krzątał się obok szafy, czekając aż zajmę miejsce.
–    To co to za niespodzianka?- zagadnąłem, poprawiając pod głową poduszkę i patrząc na niego pytająco.
    Bodt uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym otworzył drzwi szafy i coś z niej wyjął – coś płaskiego, na czym leżały jakieś małe przedmioty. Kiedy mój mentor podszedł do mnie i usiadł na moim łóżku, zobaczyłem to z bliska. Były to miniaturowe, smakowicie pachnące rogaliki.
–    Skąd to masz?- zapytałem, wytrzeszczając oczy na pieczywka. Od razu podniosłem się do pozycji siedzącej i poczęstowałem jednym z rogalików.- Och... mają nadzienie – wyszeptałem, czując w ustach smak ajerkoniaku.
–    I to różne – dodał ze śmiechem Marco.- Możesz trafić na powidła ze śliwek, na dżem truskawkowy, krem waniliowy, ajerkoniak, a nawet na czekoladę!
–    Skąd to masz?- ponowiłem pytanie, pochłaniając resztę rogalika. Marco również zaczął pałaszować swojego.
–    Cóż...- Uśmiechnął się lekko.- Właściwie to zdobyłem je drogą przemytu. Takie rzeczy dostają tylko wysoko postawieni, jak na przykład porucznik Pathrick. Ale na moje szczęście w kuchni pracuje Świetłana, córka Dmitrija. To ona piekła te rogaliki, więc poprosiłem, by kilka zapakowała mi w serwetkę.
–    Oho...- mruknąłem, marszcząc lekko brwi, lecz nie mogąc się powstrzymać od wzięcia kolejnego rogalika. Ten był z powidłami.- A jak przekonałeś Świetłanę, by złamała dla ciebie przepisy, jeśli można wiedzieć?
–    Nie musiałem jej przekonywać.- Marco uśmiechnął się, rumieniąc nieznacznie.
–    Twój rumieniec jest trochę podejrzany, wiesz?- Moje serce zabiło nerwowo, przyglądałem się uważnie mojemu chłopakowi, doszukując się w jego oczach kłamstwa, czy oszustwa, znajdując jednak tylko rozbawienie.
–    Jean, Świetłana ma czterdzieści dwa lata!- parsknął śmiechem.
–    Och... ehm...- Poczułem, że teraz to ja się rumienię.- Cóż, wiek chyba nie ma znaczenia w pewnych przypadkach, czyż nie?
–    Tu akurat ma – stwierdził stanowczo, lecz wciąż się uśmiechając.- Plus, Świetłana jest córką Dmitrija, a Dmitrij to nie tylko mój dawny mistrz, ale również przyjaciel. PLUS – dodał wyraźniej, znacząco na mnie patrząc i wskazując na mnie rogalikiem.- Jestem zajęty.
–    Hmm, tego jeszcze nie słyszałem – powiedziałem, drażniąc się z nim. Marco roześmiał się i nachylił ku mnie, całując lekko w usta. Odwzajemniłem buziaka, również się uśmiechając.
    Szybko pochłonęliśmy rogaliki – nie było ich zresztą wiele, po trzy na łebka. Bodt odstawił talerzyk na stolik i polecił mi, bym położył się na brzuchu. Zrobiłem to bez żadnego sprzeciwu, ochoczo tuląc twarz do poduszki. Była już dwunasta, a my wstawaliśmy o szóstej rano, ale nawet mimo zmęczenia nie miałem jeszcze ochoty zasypiać, chcąc nacieszyć oczy widokiem Marco.
–    Zdejmij koszulkę, jak mam cię nasmarować?- zaśmiał się Bodt, kiedy po chwili stanął przy moim łóżku z buteleczką w ręce.
–    Masz jakąś oliwkę?- zdziwiłem się, posłusznie rozbierając górną część stroju, w którym spałem, i na powrót się kładąc.
–    Mhm – mruknął tylko w odpowiedzi.
    Nie drążyłem tematu. Westchnąłem cicho w poduszkę, patrząc kątem oka jak Marco siada na brzegu mojego łóżka i polewa dłonie oliwką. Po chwili te same dłonie, chłodne od śliskiej substancji, zaczęły sunąć po moich plecach w górę i w dół, w prawo i w lewo, długimi i mocnymi ruchami, naciskając obolałe mięśnie.
–    Bhaskar zawsze taki był?- wymamrotałem.- Jest bardziej wymagający od Dmitrija, w dodatku czasem staje nade mną i gapi się, jak pracuję, co strasznie mnie rozprasza...
–    Niestety, nie znam Bhaskara – zaśmiał się Bodt.- Nie pracował tu, kiedy szkoliłem się u Dmitrija, albo po prostu się mijaliśmy.
–    Teraz też go nie poznałeś?- zdziwiłem się.- Jest zastępcą Dmitrija.
–    Słyszałem, Dmitrij mi mówił.- Marco skinął głową.- Ja pamiętam jego poprzedniego zastępcę. To był Niemiec imieniem Klaus, bardzo sympatyczny i dobroduszny czterdziestolatek. Niestety, ponoć poległ w bitwie w zeszłym roku. Bhaskara nie miałem jeszcze okazji poznać, za dużo tutaj pracy.
–    No, u Bhaskara na pewno.- Skrzywiłem się nie tyle na wspomnienie pracy u zastępcy Dmitrija, co na ból wywołany przez dłonie Marco, naciskające jeden z bardziej obolałych mięśni.
–    Ale chyba nie dokucza ci ten Bhaskar, co? Oczywiście, pomijając fakt, że przetrzymuje cię do tak późna.
–    Niee...- mruknąłem nieco sennie. Dotyk dłoni mojego mentora był teraz niezwykle kojący, leniwy i bardzo, bardzo ciepły.- Idąc tak na logikę, to właściwie miło z jego strony, że przykłada taką uwagę do mojego szkolenia. Dużo opowiada mi o ich samolotach i nadzoruje każdą moją poważniejszą naprawę. Co prawda pochwały jeszcze żadnej od niego nie usłyszałem, ciągle tylko mnie poprawia i narzeka, ale tak poza tym to widać, że stara się wpoić mi do głowy przydatne informacje i technikę.
–    To bardzo dobrze – stwierdził Bodt.- Właśnie o kogoś takiego dla ciebie poprosiłem Dmitrija. Widać wziął sobie moją prośbę do serca.
–    A ty?- westchnąłem, postanawiając zmienić temat, czy raczej kierunek tego obecnego.- Jak ci się pracuje z mechanikami w Ehrmich? Ktoś cię poprawia, albo ty kogoś poprawiasz?
–    Nie – zaśmiał się Marco.- Dmitrij przydzielił mnie do grupy mojego dawnego szwedzkiego kolegi, Kjella. Kiedy przebywałem w Ehrmich w przerwach między misjami, to z nim najczęściej pracowałem, jeśli nie uczył mnie akurat Dmitrij.
    Nie odpowiedziałem, w zapadłej cieszy pogrążając się w myślach. Przyszło mi bowiem do głowy, że posiadanie chłopaka jest dosyć ciężkie – w obecnej sytuacji bowiem chyba każdy mężczyzna był dla mnie potencjalnym rywalem. Zwłaszcza, jeśli był Marco znany, jak na przykład ów kolega, Kjell.
–    Usypiasz?- spytał z uśmiechem Bodt.
–    Tylko odrobinę – odparłem, nie chcąc dać mu powodu do przypuszczeń, iż znów jestem zazdrosny. To dziwne uczucie w sercu musiało być zazdrością, bo czymże by innym?
–    Plecy już tak nie bolą?- zapytał Marco, a ja dopiero teraz skupiłem zmysły i z zaskoczeniem stwierdziłem, że ból prawie całkowicie zniknął.
–    Już nie – odparłem.- Twoje ręce działają cuda, gdzie się tego nauczyłeś?
–    Nigdzie – zaśmiał się Bodt.- No, a właściwie to kiedyś z książki wyczytałem, jak się powinno robić masaż. W sumie nie było mi to potrzebne, ale jakoś tak się stało, że zapamiętałem.
–    Chciałbym zrobić też tobie, ale obawiam się, że prędzej nabawisz się bólu, niż go pozbędziesz – mruknąłem, podnosząc się do pozycji siedzącej.
–    Dziękuję, mnie nie jest potrzebny – powiedział Marco, uśmiechając się do mnie łagodnie.- W hangarze Kjella pracuje ośmiu mechaników, ze mną aż dziewięciu, więc nie mamy przesadnie dużo do roboty.
–    Próbujesz delikatnie dać mi do zrozumienia, że się obijacie?- zaśmiałem się.
–    Coś w ten deseń – przyznał Marco, pocierając palcem nos.
    Spojrzeliśmy sobie w oczy i tak siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Widziałem, że Marco zerknął nieśmiało na moje usta, szybko jednak wracając spojrzeniem do oczu. Nie musiał już powtarzać tego odruchu, sam ochoczo przysunąłem się do niego i pocałowałem go czule – przynajmniej z początku, bo po ciężkim dniu pracy i bardzo długim nie widzeniu go, stanowczo brakowało mi bliskości ukochanego.
    Dobrze było znów siedzieć tuż obok niego i wdychać w nozdrza znajomy zapach jego skóry, zmieszany z zapachem smaru i metalu. Dobrze było czuć pod palcami jego mięśnie, jego ciepło i lekki dreszczyk, kiedy dotknąłem chłodną dłonią rozgrzanego policzka. Dobrze było znów posmakować jego ust, jego języka.
    Dobrze było usłyszeć w otaczającej nas ciszy bicie jego serca.
    Całowałem go leniwie, lecz z uczuciem. Trzymając jedną dłoń na jego policzku, drugą objąłem go w talii. Bodt podparł się prawą ręką o materac mojego łóżka, lewą zaś położył na moim udzie, odpowiadając na pieszczotę z uczuciem. Teraz ciszę w naszej kwaterze przerywały nie tylko odgłosy bicia naszych serc, ale również cichutkie, charakterystyczne pomlaskiwanie.
    Nie przerywając pocałunku, uchyliłem powieki, by spojrzeć na mojego mentora. Marco miał zamknięte oczy, jego policzki były zarumieniona, usta wilgotne. Sprawiały wrażenie głodnych, gdyż z każdą chwilą coraz mocniej napierały na moje wargi, a ruchliwy język wdzierał się do wnętrza moich ust, odszukując mój język i wyzywając go na swoistego rodzaju pojedynek.
    Coraz szybciej i mocniej reagowałem na tę pieszczotę. Powoli przesunąłem dłoń na kark Marco, następnie na jego bark, a potem wzdłuż ramienia – nie spieszyłem się, nie chcąc, by uznał, że jestem zbyt zachłanny, ale również nie ociągałem się, tak aby zrozumiał, jaki jest mój cel.
    Pozwolił, by moja dłoń zsunęła się na jego, którą wciąż opierał na moim udzie. Trąciłem ją delikatnie w kierunku mojego krocza, ale nie naprowadziłem jej na nie bezpośrednio – sam przesunąłem dłonią po podbrzuszu Bodta, ostrożnie naciskając materiał jego dresów. Pod palcami wyczuwałem rosnącą wypukłość i już samo to niezwykle nakręcało mnie do dalszego działania.
    Chciałem go dotknąć. Chciałem trzymać jego członka w dłoni, chciałem pieścić go, zwilżyć językiem, poczuć na nim smak spermy, a na dłoniach jej lepkość. Pragnąłem ścisnąć jego jądra, bawić się nimi, wprawiać jego ciało w drżenie, wsłuchiwać się w jęki i westchnienia rozkoszy, w to, jak cicho wypowiadałby moje imię.
    Było już późno, a my byliśmy tutaj sami. Nikt nie wejdzie do naszej kwatery, nikt nie wezwie mnie niespodziewanie na misję, nikt nie zmusi Marco, by nagle udał się do hali naprawiać sprzęt.
    Marco przysunął się do mnie bliżej, niecierpliwie wsuwając dłoń do moich spodni i pod bieliznę, odszukując pod nią mojego prężącego się członka. Wyciągnął go, by było mu wygodniej i, nie przestając mnie czule całować, pieścił go dłonią po całej długości, a wkrótce dołączył także i drugą dłoń, by ściskać lekko moje jądra.
    Westchnąłem przeciągle, również sięgając po jego męskość. Czułem, jakbym nie dotykał go od miesięcy, jakbyśmy ostatni raz pieścili się całe lata temu, w czasach przed wojną, kiedy mogliśmy bez skrupułów oddawać się pożądaniu i pragnieniom.
    Teraz w końcu byliśmy tu tylko dla siebie. Nie jako mechanicy, nie jako żołnierze Utopii, nawet nie jako zwykli obywatele miasta – lecz jako Jean i Marco, dwaj zakochani w sobie mężczyźni, poświęcający chwile na beztroskie i błogie czułości.
    Nasze pocałunki stały się bardziej głodne, bardziej zachłanne i gwałtowne. Marco wydawał z siebie słodkie dźwięki, które chłonąłem z oddaniem, starając się zapamiętać każdą ich nutę niczym melodię, wiedząc, że może minąć sporo czasu, nim znów je usłyszę. Bodt podniósł się ostrożnie z łóżka, nie przerywając pocałunków – zrobił to dopiero po chwili, kiedy wyprostował się na moment i pospiesznie zrzucił z siebie spodnie. Czerwony na twarzy i uszach, z błyszczącymi niczym w gorączce oczami, usiadł okrakiem na moich udach, tak by nasze członki mogły zetknąć się ze sobą. Objąłem go w talii, a Marco zaczął pieścić nasze przyrodzenia, odruchowo poruszając biodrami jak w zmysłowym tańcu.
    Było mi tak gorąco... Mimo coraz chłodniejszych nocy i kiepskiego ogrzewania w przydzielonej nam kwaterze, gotowałem się w moich dresach. Nie chciałem jednak spychać Marco z kolan, by zdjąć z siebie spodnie. Nie chciałem przerywać naszego pocałunku – ta chwila była niemal świętością, była jak uczta dla głodnego bezpańskiego psa, jak deszcz dla zmożonego wędrówką na pustyni podróżnika.
    Przerwanie tego było dla mnie równoznaczne z wypowiedzeniem wojny naszym uczuciom.
–    Marco – wyszeptałem między pocałunkami, zadzierając nieco głowę, gdyż teraz Bodt był ode mnie jeszcze wyższy. Przesunąłem dłońmi po jego nogach, poczynając od łydek aż po uda, następnie wsuwając je pod jego koszulkę i sunąc nimi po jego plecach.
    Był taki ciepły, tak przyjemnie ciepły...
–    Połóż się – wyszeptał Bodt lekko zachrypniętym głosem, naciskając znacząco na moją klatkę piersiową.
    Usłuchałem, nawet nie myśląc o protestach. Kiedy Marco zsunął się z moich kolan i ściągnął koszulkę, pospiesznie rozebrałem się do naga i ułożyłem na plecach. Materac był szorstki, ale wystarczająco miękki, choć przeczuwałem, że jeśli Marco znów na mnie usiądzie, poczuję pod sobą twardą żelazną pryczę.
    Mój mentor jednak nie przybrał poprzedniej pozycji. Klęknął przy moich nogach, po czym cofnął się nieco i okrakiem stanął nad nimi, mniej więcej na wysokości łydek. Wciągnąłem do płuc powietrze i wstrzymałem je na długo, patrząc z niejakim przerażeniem ale i fascynacją, kiedy mój chłopak pochylał się nad moim kroczem, jednocześnie chwytając mojego członka w dłoń.
    Musiałem mocno zagryźć wargę i całą siłą woli powstrzymać się od zaciśnięcia ze sobą ud. To było... to było... nie byłem w stanie nawet tego opisać. Momentalnie przestałem przejmować się całym światem, zapomniałem o tym, gdzie się znajdujemy i o tym, że za ścianą są kolejne zajęte kwatery, że ktoś może nas usłyszeć. Docierało to do mnie jedynie odrobinę, ledwie na skraj świadomości – i tylko dzięki temu nie wydarłem się jak oszalały, kiedy poczułem na wrażliwej skórze mojego penisa gorący język Marco.
    Opadłem ciężko na plecy, ale głowę uniosłem, brodą niemal dotykając klatki piersiowej. Nie byłem w stanie oderwać wzroku od poczynań Marco, od jego przymkniętych powiek, od jego długich ciemnych rzęs, od ich cienia opadającego na usiane piegami policzki, od jego wilgotnych ust, sunących w dół i w górę po moim członku, MOIM członku.
    Nigdy nie sądziłem, że zaznam w życiu tego rodzaju przyjemności – nigdy nawet tego nie chciałem. Liczyło się to, by przeżyć, by napełnić żołądek, by zapchać własne ego i pokazać życiu, że jestem coś wart, że potrafię egzystować w tym cholernym piekle. Nie obchodził mnie seks, nie obchodziło mnie bogactwo czy władza.
    Ale nawet jeśli, to zgadywałem, że korzystanie z burdelu nie byłoby nawet w najmniejszym stopniu tak przyjemne jak to, co czułem przy Marco. Ta chwila przewyższała wszelkie wyobrażenia, przekraczała zasoby słownictwa czyniąc się niezdolną do opisania nawet przez mędrców, przez ludzi uważających się za inteligentnych, za mądrych, których wiedza była ponadprzeciętna.
    Ani poezja, ani filozofia, ani nawet zwykłe proste słowa nie były w stanie oddać tego, jak się czułem.
    A jednak coś było nie tak. Coś mnie rozpraszało, sprawiało, że mimo podniecenia, mimo rozkoszy, jaka targała moje ciało, mimo przyjemności, którą sprawiał mi Marco, czułem w głębi siebie jakąś niepewność, jakieś wahanie...
    Przygryzając wargę i starając się skupić na rozkoszy oraz widoku mojego mentora, powoli docierało do mnie przerażające uczucie... zawodu. Nie na Marco oczywiście, broń Boże. Czułem, że nie jest niczemu winny, ale mimo wszystko z każdą kolejną chwilą narastała we mnie świadomość, że to nie jest pierwszy raz Bodta, że nie jestem jedynym, któremu oddał ciało i serce. Ta myśl powoli otaczała mnie, opatulała niczym gruby puchowy koc w upalną letnią noc, a ponieważ nie mogłem się go pozbyć, dręczył mnie on coraz bardziej, gotowałem się w sobie...
–    Jean?- wyszeptał Marco, przerwawszy i spojrzawszy na mnie niepewnie.
    Znieruchomiałem, wpatrując się w mojego chłopaka. W głowie miałem pustkę, nie wiedziałem co powiedzieć, jak zareagować, jaką przybrać na twarzy minę.
–    Nie podoba ci się...?- spytał tak cicho, że ledwie go dosłyszałem.
–    Podoba!- wyrwało mi się z ust niczym okrzyk.
–    Robię coś nie tak?
–    Nie...- zacząłem i ugryzłem się w język.
–    Jesteś strasznie spięty – westchnął cicho Bodt.
–    Przepraszam – wyszeptałem, skruszony. Biłem się sam ze sobą, chcąc ukryć się przed wzrokiem Marco i jednocześnie błagać go, by kontynuował.
    Marco znów westchnął, cichutko, ze smutkiem. Klęknął, opierając dłonie na udach. Po chwili nieśmiało wyprostował chorą nogę. Z wciąż prężącym się członkiem wyglądałby zapewne zabawnie, gdyby tak bardzo nie przerażały mnie możliwe konsekwencje mojego durnego zachowania i durnych, niechcianych uczuć.
–    Chyba wiem, o co chodzi – wyznał Bodt, spuszczając wzrok na moje nogi.
    Nie – wyszeptałem w głowie, przerażony.- Nie, nie, nie, Marco, to nie tak! Błagam, nie mów tego głośno, to zupełnie nie tak!
    Żmudna próba oszukania samego siebie...
–    To nic złego, na twoim miejscu pewnie też wzbraniałbym się przed...- Marco urwał, czerwieniąc się na twarzy. Zerknął na mnie, ale zaraz odwrócił wzrok, jego brązowe oczy spoczęły na podłodze.- Czy masz wrażenie, że jestem... nie wiem, brudny?
–    Boże, nie – szepnąłem.- Nie, to nie tak, Marco, ja...
–    W porządku, możesz to powiedzieć, Jean.- Bodt uśmiechnął się lekko, lecz nieszczerze.- Czułbym się podobnie, gdybym wiedział, że w ten sam sposób pieścił cię Berthold, albo... albo ktokolwiek inny.
–    To nie jest rażące, nie przeszkadza mi to, po prostu...- zacząłem szybko, w panice plącząc słowa.- Kocham cię, Marco, mocno i szczerze, ale to zazdrość, ja... ja nic nie mogę poradzić, staram się z tym walczyć, tylko że... tylko że w takiej chwili nie wiem w ogóle jak się zachować... Ty już to robiłeś, jesteś doświadczony, a ja... ja nawet swój pierwszy poważny pocałunek przeżyłem dopiero z tobą, a ty i Farlan, wy... wy... razem... byliście razem długo i...
–    Tak – mruknął Bodt, powoli masując swoją nogę. Jego oczy ziały powagą i odrobiną bólu, ale minę przybrał obojętną, beznamiętną.- Spałem z Farlanem, robiłem dla niego... wiele rzeczy i pozwalałem, by on robił je mnie. Kiedy dowiedziałem się, że mnie zdradza, starałem się zapomnieć o tym, co nas łączyło, starałem się wymazać to z pamięci. Ale dopiero gdy zakochałem się w tobie, Jean, zacząłem naprawdę żałować wszystkich tamtych chwil. Zanim wyznałem ci uczucia, czy może raczej zanim ty wyznałeś je mnie, często marzyłem o tym, by cofnąć czas, by oprzeć się Farlanowi i zaczekać na ciebie... żebyśmy oboje byli dla siebie pierwszymi i jedynymi. W moich oczach jesteś taki... piękny, taki nieskalany – wyszeptał, a w jego oczach nagle rozbłysły łzy złości. Marco zmarszczył lekko brwi, mocno naciskając kciukiem punkt w swoim kolanie.- Rozumiem, co czujesz, Jean, uwierz mi. Nie mogę cofnąć czasu, nie mogę wymazać Farlana z mojego życia... Ale jeśli to w jakikolwiek sposób polepszy ci nastrój to wiedz, że ja czuję się przy tobie o wiele bardziej brudny, niż prawdopodobnie mnie widzisz.
    Moje oczy rozszerzyły się momentalnie na te słowa, a szczęka dosłownie opadła. Poruszyłem się na materacu, myśląc gorączkowo co powiedzieć. I znów to samo, znów narastająca we mnie panika, znów nieporozumienie. Nieumyślnie okrutnie zraniłem uczucia Marco i jednocześnie zmusiłem go do wyznania prawdopodobnie najpodlejszego sekretu, jaki w sobie nosił.
    Co ze mnie za potwór?
–    Marco...- wyszeptałem, przysuwając się do niego.
–    Och, daj mi chwilę – westchnął ze śmiechem, próbując się ode mnie odwrócić, jednak moje ramiona oplotły go w łagodnym uścisku.- Przepraszam, zachowuję się jak baba...
–    Nie, to moja wina, to ja zachowuję się jak rozkapryszona kobieta...- westchnąłem, zdając sobie sprawę z tego, że naprawdę tak jest, i naprawdę tak czuję. Byłem gotów obrazić się tylko dlatego, że Marco miał już kogoś przede mną? Oczywiście, że miał! Był cudownym, przystojnym i dobrym mężczyzną, utalentowanym mechanikiem, zabawnym człowiekiem o urzekającym charakterze... nic dziwnego, że nie byłem pierwszym, który się w nim zakochał i któremu uległ.- Wybacz mi, proszę... Wybacz mi, Marco.
–    C-co mam ci wybaczyć?- bąknął skonsternowany, nieudolnie mnie przytulając.
–    Jestem idiotą – westchnąłem, wtulając twarz w jego ramię.- Nieświadomie zniszczyłem najpiękniejszą chwilę w moim życiu i zraniłem najbliższą memu sercu osobę...
–    Nie zraniłeś mnie...!
–    Przeze mnie myślałeś o sobie w taki okropny sposób!- wykrzyknąłem, patrząc na niego niemal z przerażeniem.- Jak możesz myśleć o sobie jako o „brudnym”? Jesteś szczery w swoich uczuciach, kochałeś... mam nadzieję, że już tego nie robisz... kochałeś Farlana i to dla tego z nim byłeś, zupełnie tak, jak teraz ze mną. Nie mów o sobie tak źle, Marco, bo w miłości nie ma niczego złego. Nie ma niczego złego w oddaniu swojego serca i ciała drugiej osobie, nawet jeśli jest ona niewłaściwą. To twoja decyzja, podyktowana przez płynące z głębi ciebie uczucia i opieranie się im byłoby głupotą! Powinieneś być dumny z tego, że nie oszukujesz samego siebie! A to, że teraz żałujesz i uważasz, że jesteś „brudny”... to tylko dowód na to, jak bardzo kochasz mnie, i że jesteś gotowy oddać się mi... o-oczywiście, o ile jesteś gotowy...- wymamrotałem pospiesznie, czując, że cała moja twarz zaczyna płonąć.
–    Żartujesz?- westchnął ciężko Marco.- Chyba od miesiąca ledwie powstrzymuję się od rzucenia się na ciebie w hali... Och!- Nagle spąsowiał, przybierając podobny kolor co ja.- Pewnie teraz myślisz, że jestem jakiś niewyżyty i napalony...
–    Nie!- Pokręciłem pospiesznie głową, aż coś mi strzeliło w karku. Skrzywiłem się lekko, ale zaraz sprostowałem wypowiedź:- Nie myślę tak ani trochę! Ja... ja sam czasem...- urwałem, z przerażeniem uświadamiając sobie, że właściwie to zwykle nie myślę o Marco w... erotyczny sposób. Chyba że za „erotyczne” można uznać wyobrażanie sobie jego spojrzenia, uśmiechu, piegów na policzkach, dotyku jego ciepłych dużych dłoni i słodkich pocałunków...
    Sceptyczna mina Marco przeraziła mnie nie na żarty, ale Bodt po chwili lekko się uśmiechnął i nieznacznie potrząsnął głową.
–    Przyznajmy, że z nas dwóch to ja pragnę cię bardziej – powiedział cichutko, trochę posmutniały.
–    Nieprawda!- oburzyłem się, rumieniąc intensywnie.- Podniecam się szybciej i... i w ogóle.
    Spojrzenie Marco wystarczyło mi za odpowiedź – podniecałem się szybciej, bo przecież nie miałem żadnego doświadczenia w sprawach łóżkowych. To oczywiste, że nowicjusz będzie reagował intensywniej.
    Bodt już tego doświadczył, więc wiedział, co nas czeka.
–    Nie myślmy o tym więcej, ani nie mówmy – westchnąłem, przytulając go i przyciągając do siebie. Musnąłem wargami jego usta i oparłem czoło o jego czoło, zaglądając w jego ciepłe, brązowe, pełne uczucia oczy.- Chyba zepsułem nastrój...
–    Nie, to raczej ja go zepsułem swoją paplaniną... Mówić takie rzeczy swojemu chłopakowi... Wstyd mi za siebie...
–    O to chyba chodzi w związku, żeby być ze sobą szczerym – stwierdziłem, uśmiechając się łagodnie i trącając nosem jego nos. Marco w końcu uśmiechnął się, odpowiadając tym samym gestem.- Masz ochotę jeszcze... poprzytulać mnie, mimo zrujnowanego nastroju?
    Kiedy Bodt pokiwał głową, przymknąłem z ulgą oczy. Bałem się, potwornie się bałem, że moje wcześniejsze wahanie, moja chora niepewność doprowadzi do tego, że Marco zdystansuje się, zamknie się w sobie, uznawszy, że mam go za „brudnego”.
    Odsunąłem koc i przylgnąłem niemal do ściany, robiąc miejsce dla mojego ukochanego. Kiedy ułożył się na materacu, natychmiast przysunąłem się do niego i przytuliłem go. Poczekałem jeszcze chwilę, patrząc w jego oczy i upewniając się, że nie ma mi za złe tamtej fanaberii, że nic się między nami nie zmieniło.
    I kiedy na jego twarzy wykwitł wyczekiwany przeze mnie słodki uśmiech, wróciłem do tego, co niepotrzebnie przerwaliśmy.


3 komentarze:

  1. Yuuki akcja opka rozgrywa się w naszym świecie? W anime chyba nie było podziału na państwa, a tutaj pojawia się Niemiec xd
    Nie wiem czy to błąd, czy po prostu taką miałaś inwencję twórczą, ale na wszelki wypadek zapytam xd
    Pozdrawiam cieplutko!! ^~^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to ani w świecie SnK, ani w naszym świecie. To jest taki... taki własny świat po prostu c: Z dużą szczyptą, rzecz jasna, świata SnK (mury itp.)

      Usuń
  2. A i jeszcze Szwed, ten kolega Marco xd 💞

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń