22 października, poniedziałek; 19:37
„Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”
Cytat ten, pochodzący z Ewangelii wg Św. Jana jest niezwykle adekwatny nie tylko do istoty cudzołożenia, ale i do każdego przypadku, w którym osądzamy innych: czy to o homoseksualizm, czy o seksualne fetysze, czy też pasje, które dla innych wydają się być odrażające i haniebne.
Czy jednak ktokolwiek z was nie jest grzesznikiem? Czy uważacie się za istoty idealne, perfekcyjne, które nie parają się złem? Czy nigdy nikogo nie skrzywdziliście, choćby nieumyślnie? O niektórych przypadkach nie możecie nawet wiedzieć – wasze decyzje, choćby błahe, mogą w skutkach przynieść innym nieszczęście. Zwykłe wyjście dwóch alkoholików i decyzja, by napić się kieliszek więcej, może doprowadzić do śmierci jednego z nich. Porzucenie w trawie niedopałka papierosa może wywołać pożar, który pochłonie w swoich trzewiach niewinnych, pogrążając ich bliskich w żałobie. Nie zabezpieczanie się podczas stosunku może doprowadzić do niechcianej ciąży, a potem do oddania dziecka do adopcji – te z kolei może trafić niewłaściwie, albo pozostać tam do samego końca, przepełnionego żalem i goryczą.
Wszyscy myślicie tylko o sobie.
W dzisiejszym poście chciałbym wam przedstawić życiorys pewnej kobiety, której imię i nazwisko obiecałem zachować w tajemnicy. Na rzecz mojego bloga będę ją nazywał Zbawioną, gdyż to właśnie spotkało ją jakiś czas temu – zbawienie. Zanim jednak do tego doszło, zmuszana była do prowadzenia niegodziwego życia w domu publicznym.
Pomyśleć by można, że przysłowiowe burdele już dawno wyszły z „mody” i teraz kobiety dobrowolnie postanawiają sprzedawać własne ciało dla zysków finansowych. Rzeczywistość, w której żyjemy, jest jednak zgoła inna – wciąż funkcjonują domy uciech godne miana tych z epoki Edo, gdzie kobiety są sprzedawane przez rodziny, porywane przez alfonsów lub po prostu szantażowane. Żadna nie ma wyboru, jeśli chce przeżyć – musi pójść na układ i pracować, dopóki „nie wykupi” swojej wolności, co oczywiście nie następuje nigdy. Jedynym wyjściem jest uwieść bogacza do tego stopnia, by zapłacił za nią setki milionów i kupił jej wolność, lub dożycie starczego wieku, choć to nie zawsze jest wyjście – ludzie mają różne fantazje, niektórzy mężczyźni lubują się w starszych kobietach...
Ta, z którą miałem niezwykłą przyjemność rozmawiać, należała do grupy uprowadzonych. Bolesne dzieciństwo – ćpający rodzice alkoholicy, którzy już i tak sprzedawali ją znajomym za używki – doprowadziła do tego, że dziewczyna uciekła z domu. Miała dwanaście lat i była rozkosznie uroczą dziewczynką, właśnie zaczęła dojrzewać. Została znaleziona przez pracownika jednego z tokijskich burdeli. Tak się składało, że jego szef poszukiwał ładnej niepełnoletniej dla wybrednych klientów. Została zabrana z ulicy i „przygarnięta”.
W domu uciech spędziła ponad dwadzieścia lat, zaspokajając potrzeby klientów, swojego alfonsa a także pracowników, w tym barmanów i portiera. Uwielbiali ją wszyscy, bo była piękna i bogato obdarzona przez naturę, nawet jeśli nigdy się nie uśmiechała i nikomu nigdy nie patrzyła w oczy.
Jej życie odmieniło się w wieku trzydziestu ośmiu lat, kiedy na swojej drodze napotkała księdza Kuroko Tetsuyę.
Zbawioną było mi wyjątkowo ciężko odnaleźć – zmieniła nazwisko i wyprowadziła się z miasta. Była jednak na tyle cenna dla moich materiałów, że postanowiłem ją za wszelką cenę odszukać. Oczywiście, nie zdradzę, w jaki sposób to zrobiłem, zresztą nie o tym jest ten blog – odnalazłem Zbawioną i, aby jej nie zdenerwować na wstępie, pozostawiłem w jej skrzynce pocztowej list, w którym zanotowałem swój numer telefonu, gdyby zgodziła się na wywiad ze mną.
Ku mojej uciesze, po kilku dniach otrzymałem odpowiedź. Zbawiona zadzwoniła do mnie i umówiliśmy się na spotkanie w zaciszu jej mieszkania.
Ze względu na jej bezpieczeństwo, nie będę opisywał, jak ono wyglądało, choć zrobiło na mnie przyjemne wrażenie. Wyglądu samej Zbawionej również nie opiszę, z tego samego powodu.
Podczas spotkania Zbawiona poczęstowała mnie herbatą i ciastem morelowym. Panująca między nami atmosfera wydawała się być przyjazna, choć trochę smutna, zważywszy na temat, który mieliśmy poruszyć.
– Nie sądziłam, że ktoś zainteresuje się jeszcze księdzem Kuroko – powiedziała Zbawiona, uśmiechając się do mnie lekko. W dłoniach ściskała swój kubek z herbatą, widać było, że jest poruszona. Odniosłem wrażenie, że być może łączyło ją z księdzem jednostronne uczucie, znacznie głębsze od wiary.- Niech Pan świeci nad jego duszą.
– Napisałem biografię na jego temat – przyznałem.
– Czytałam ją.- Zbawiona uśmiechnęła się do mnie.- Ciężko było o niej usłyszeć, bo nigdzie jej nie reklamowali, ale przypadkiem trafiłam na nią w antykwariacie. Właściciel przyznał, że popełnił błąd, skupując ją, bo zalega mu na regale, nikt jej nie chce. Od razu ją kupiłam.
– Mam nadzieję, że przypadła pani do gustu.
– I to bardzo!- Jej uśmiech zbladł nieco.- Już od dawna nie słyszałam na temat księdza Kuroko dobrego słowa. Ta książka przywołała we mnie wszystkie dobre wspomnienia z nim związane, i podniosła mnie na duchu. Trochę czułam się tak, jakby on wciąż był z nami.
– Nigdy nie usłyszałem tak miłego komplementu na temat mojej pracy.- Skinąłem jej głową w podziękowaniu.
– A w pełni pan na nie zasługuje, Kasamatsu-san.- Użyła nazwiska, jakim się przedstawiłem.
– Dziękuję. Jak już wspomniałem wcześniej w liście, napomknął na pani temat przyjaciel księdza Kuroko. Nie znał szczegółów, takich jak nazwisko, czy wygląd, ale po tygodniu pracy udało mi się znaleźć „trop”, który mnie do pani doprowadził. Prawdę mówiąc, miałem jeszcze trochę wątpliwości, gdy wkładałem list do skrzynki. Nie byłem pewien, czy to na pewno pani.
– Cóż, trafił pan bardzo dobrze. To ja jestem... - tutaj Zbawiona przedstawiła mi się.- Dlaczego chciał pan ze mną porozmawiać, Kasamatsu-san? Szczerze mówiąc, niewiele wiem na temat księdza Kuroko. Tyle, co pozostali wierni.
– Zastanawiałem się, czy nie zechciałaby pani może opowiedzieć swoją historię? Mam tu na myśli pomoc, jaką zaoferował pani ksiądz Kuroko. Faktem jest, że społeczność Tokio już zapomniała o księdzu, a kto go sobie przypomni, złorzeczy na niego, mimo że przecież był to człowiek wielkiej wiary i o równie wielkim sercu. W mojej nowej pracy chciałbym przedstawić właśnie takie historie: historie osób, które nie są zaślepione plotkami, a znają prawdę.
– Hmm...- Zbawiona pokiwała głową i upiła łyk herbaty.- Jak za pewne pan wie, Kasamatsu-san, byłam prostytutką w Tokio. Należałam do haremu jednego z najbardziej znanych i „lubianych” alfonsów, którego nazwiska niestety nie mogę wymienić. Choć pewnie i tak, jeśli jakimś cudem trafi na pana materiał, zorientuje się, że mowa o mnie. Wracając do tematu... „Pracowałam” dla niego od ponad dwudziestu lat, zgarnięta z ulicy we wczesnym dzieciństwie. Nie godziłam się na to i parę razy próbowałam uciec, ale każda moja próba kończyła się fatalnie. A musi pan wiedzieć, że ucieczki karano bardzo surowo. Później przestałam nawet o tym myśleć. Z czasem zaczęłam po prostu robić swoje, jak automat, czy komputer. To było ciężkie życie, o ile w ogóle „życiem” można to nazwać. W gruncie rzeczy niewiele w tym było „mnie”. Było moje ciało, mój głos i mój oddech, ale wewnątrz nie było samej osoby. Nie było charakteru, nie było emocji, nie było uczuć... Tylko pusta powłoka, jak to mówią. Wykorzystywana seksualnie, bita i poniewierana, ale wciąż uwielbiana i sowicie opłacana. Należałam do „luksusowych ciał”, tych najdroższych. Wybierano mnie z katalogu niczym danie z menu, przeżuwano mnie i wypluwano, a cena, jaką za mnie płacono, tylko w trzydziestu procentach trafiała na moje „konto”. Oczywiście, nie miałam dostępu do tych pieniędzy, wszystko trafiało do alfonsa, ale trzydzieści procent z każdego „zamówienia” uważano za spłatę mojego długu, za wykupienie mojej wolności. Dodatkowo, jeśli potrzebowałam nowych ubrań, czy kosmetyków, zawsze kupowano je dla mnie z tych właśnie trzydziestu procent, a trzeba zaznaczyć, że luksusowym ciałom kupowano tylko te najdroższe. Ubrania często trafiały do kosza na śmieci, darte przez klientów w efekcie pożądania, albo plamione czymś, czego nie dało się już zmyć. W gruncie rzeczy więc zarabiałam tam grosze, a swojej wolności bym nie wykupiła. Wyrzuciliby mnie na bruk jakbym się już zestarzała, choć nawet to nie było pewne. Stare kurtyzany często zostawały jako służące; kąpały nas, usługiwały nam, albo po prostu sprzątały w burdelu. To gorsze niż więzienie.
– Jak więc się stamtąd wydostałaś?
– Dzięki księdzu Kuroko. To było dość... żenujące ale i odrobinę zabawne spotkanie. Czasami bywały takie okresy, kiedy mieliśmy mało klientów. Wówczas nasz alfons wysyłał parę z nas przed burdel, żebyśmy przyciągały klientów. Tamtego dnia wysłał dwa pospolite ciała i mnie, jako jedną luksusową. Tak się zdarzyło, że zaczepiłam właśnie księdza Kuroko, proponując mu dziesięć procent zniżki. Nie od razu zauważyłam, że to ksiądz. Był ubrany w czarne spodnie i szary sweter wcięty w serek. Nie zwróciłam uwagi na to, że ma koloratkę, myślałam, że to tylko biała koszula...- Zbawiona uśmiechnęła się łagodnie.- Spojrzał na mnie, zaskoczony, i zapytał „Co sprzedajesz, dziecko?”. On też nie zorientował się, kim jestem!- Zbawiona zachichotała cicho.- Szukał wzrokiem straganu, na którym miałabym wyłożone swoje towary i nie zorientował się, dopóki nie przeprosiłam go. Wtedy zrozumiał, ale nie spojrzał na mnie z odrazą, jak inni księża z okolicy. Uśmiechnął się nawet i pokręcił lekko głową. Powiedział do mnie „Ukarany powinien zostać ten, który odbiera ci piękno”. Wtedy nie zrozumiałam jego słów, myślałam, że po prostu uważa mnie za brzydką. Dziwiło mnie to, bo wiedziałam, że wcale nie jestem brzydka. Wtedy byłam piękna, choć nienawidziłam swojej urody i swoich bujnych kształtów. To one sprowadziły na mnie taki, a nie inny los. Dopiero dużo później, kiedy miałam za sobą wiele rozmów z księdzem, pojęłam, że chodziło mu o piękno, które ma postać szczęścia. Szczęśliwy człowiek, to piękny człowiek. Roześmiane oczy, szczery uśmiech na twarzy, dobre myśli w głowie. Mnie pozbawiono tego wszystkiego. Byłam czymś w rodzaju wraku człowieka, nie cieszyłam się na nic, nawet, jeśli dostawałam raz w miesiącu nieoczekiwany dzień wolnego. Przestałam wierzyć w cokolwiek, przestałam o czymkolwiek marzyć. Nie wyobrażałam sobie innego życia; domu, męża, dzieci. Żyłam z dnia na dzień, przeglądając grafik klientów, którzy zarezerwowali wizytę i znosząc tych, którzy pchali się między nie w czasie, gdy powinnam mieć przerwę.
– To okropne, że musiała pani egzystować w takim chaosie, nie mając wpływu na to, kogo pani przyjmuje, a kogo nie.
– To prawda – przyznała ze smutkiem.- A moje ciało, jak na złość, nie potrafiło się zmienić, by choć trochę obniżyć pożądanie klientów. Mimo nerwów, nie chudłam, ani nie tyłam, moje włosy pozostawały lśniące i gładkie w dotyku jak u modelki, skóra nieskazitelna i miękka w dotyku. Zupełnie jak lalka, na którą nie działa upływ czasu.
– Jako „luksusowe ciało” nie miałaś chyba możliwości zbyt często pojawiać się na ulicy, prawda?- zapytałem.- Rozumiem, że większość czasu byłaś... „zajęta”, brzydko mówiąc.
– Owszem – potwierdziła.- Zapewne zastanawiasz się, w jaki sposób spotykałam więc księdza Kuroko. Widzisz, parę razy widywałam go z okna pokoju. Widziałam, że on również spogląda w kierunku naszego budynku, bez konkretnego wyrazu twarzy, kiedy przechodził po drugiej stronie ulicy. Niedaleko była piekarnia, chyba kupował tam pieczywo i słodkie wypieki dla jego podopiecznych. Któregoś razu zauważył mnie w oknie i uśmiechnął się do mnie łagodnie, choć w tym uśmiechu widziałam smutek i żal. Pamiętam, że wówczas pierwszy raz od dawna popłakałam się. Nie raz widziałam na twarzach ludzi współczucie, choć mieszane było z pogardą, ale jego uśmiech obudził we mnie uczucie żałości nad własnym życiem. Któregoś dnia uprosiłam mojego alfonsa, aby pozwolił mi pójść na spowiedź. Kurtyzanom nie wolno było opuszczać burdelu bez pozwolenia, a jeśli już je dostały, mogły się poruszać tylko wzdłuż ulicy, nigdzie dalej. Musiałam więc przekonać jakoś mojego alfonsa. Seks nie wchodził w grę, bo jako mój „właściciel” mógł brać mnie, kiedy tylko zapragnął. Zaoferowałam więc mu dodatkowe pięć procent z moich zarobków, w zamian za regularne spowiedzi raz w tygodniu. Przystał na to. W końcu to miały być tylko spowiedzi, a pięć procent od każdego klienta to dużo.
– Wtedy jeszcze nie znałaś księdza, nie wiedziałaś, co tak naprawdę o tobie myśli. Dlaczego postanowiłaś oddać tak przecież ważne dla ciebie pięć procent, żeby chodzić na spowiedź? Bo rozumiem, że to właśnie do niego chciałaś pójść?
– Zgadza się. Masz rację, nie miałam pewności, co naprawdę sądzi o mnie ksiądz Kuroko. Mógł uśmiechać się, ale myśleć sobie, że zasłużyłam na ten los. Mógł żałować mnie i współczuć, a nawet cicho mną gardzić, zwłaszcza, że ośmieliłam się go zaczepić na ulicy. Postanowiłam jednak zaryzykować. Niewiele mi zostało w życiu uciech, a zrodziła się we mnie nadzieja, że być może taka rozmowa raz w tygodniu przyniesie mi odrobinę ukojenia. Zobaczę jak to jest, może nawet wróci do mnie iskierka życia.
– Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie w kościele?
– Ubrałam możliwie jak najbardziej skromny strój i udałam się do kościoła w niedzielę. W gruncie rzeczy nie znałam okolicy, więc weszłam do pierwszego kościoła, który był mi po drodze. To był właściwie mały kościółek. Był późny wieczór, ale wciąż było otwarte, więc weszłam tam, oczywiście w towarzystwie jednego z podwładnych mojego alfonsa, który miał mnie pilnować. Od razu poznałam księdza Kuroko po błękitnych włosach. Zapalał nowe świece na ołtarzu. Kiedy nas usłyszał, odwrócił się i uśmiechnął łagodnie, zupełnie jakby zobaczył zwykłą wierną, albo starą przyjaciółkę. Przywitał nas oboje i zapytał, co sprowadza nas do domu Bożego. Kiedy powiedziałam mu, że chciałabym się wyspowiadać, nie wyglądał na zaskoczonego. Skinął głową, po czym poszedł się przebrać i zaprosił mnie do konfesjonału. Pamiętam, jaka byłam zdenerwowana.- Zbawiona zachichotała cichutko.- Plątałam się i jąkałam, bo do tej pory nie miałam styczności z chrześcijaństwem i nie miałam pojęcia, na czym tak naprawdę polega spowiedź. Czy potrzeba wypowiedzieć jakieś specjalne słowa, formułkę, regułkę? A może należy zacząć od wspólnej modlitwy? Ksiądz Kuroko był niezwykle wyrozumiały i poprosił, bym się uspokoiła. Sam zaczął mówić, opowiedział mi o tym, jak tego dnia potknął się o własną sutannę podczas porannej mszy, i o tym jak zjadł osiem początków z czekoladą, gdy przegrał w jakiejś grze z dziećmi ze świetlicy. Ponoć wieczorną mszę musiał prowadzić, siedząc na krześle. Zapytał mnie o imię, i tylko o to. Kiedy już się rozluźniłam, zaproponował, bym coś powiedziała, lub, jeśli taka moja wolna, przyszła następnego dnia i wtedy z nim porozmawiała.- Zbawiona umilkła na chwilę, a w jej oczach pojawiły się łzy.- W chwili jego milczenia, gdy czekał za moją odpowiedzią, wydusiłam z siebie „Jestem prostytutką”... po czym uciekłam stamtąd. Wystraszyłam się własnych słów, własnego zrozumienia. Wystraszyłam się, bo w gruncie rzeczy nie o tym chciałam mu powiedzieć. Chciałam powiedzieć coś zabawnego, by go rozśmieszyć, opowiedzieć o czymś niezwykłym, by go zadziwić, wzruszyć go. Tymczasem z całego mojego życia do opowiedzenia miałam jedynie wątki erotyczne. Niemożliwe kombinacje pozycji, ciało zapchane męskim nasieniem, spełnianie fetyszów i fantazji klientów. Nie było we mnie nic ciekawego, bo co też ciekawego może być w worku spermy?
– Nie widziałaś więc, jak zareagował ksiądz Kuroko?
– Nie. Ale w kolejnym tygodniu poszłam do kościoła w czwartek, oczywiście późnym wieczorem, by nikogo już nie spotkać. Znów się uśmiechnął i powitał mnie, jakbym była jego przyjaciółką. Znów pozwolił mi się spowiadać, a ja przeprosiłam go za poprzednie zachowanie. Opowiedziałam mu o swoim marnym życiu głosem bez emocji, nie oczekując współczucia czy żałości. Ksiądz Kuroko wysłuchał mnie, a na koniec powiedział „Nie żałuj tego życia, bo ono nie jest twoje. Twoje życie czeka na ciebie poza domem uciech”.
– Co miał przez to na myśli, twoim zdaniem?
– Dokładnie to, co powiedział.- Zbawiona wzruszyła lekko ramionami.- To nie było moje życie, to było życie mojego alfonsa. Należało do niego i to on nim rządził. Moje życie czekało, aż je zdobędę. Oczywiście, wtedy wydawało mi się to niemożliwe. Nie sądziłam, bym kiedykolwiek mogła opuścić tamto miejsce i cieszyć się życiem.
– Udawało ci się regularnie przychodzić na spowiedź?
– Tak. Oczywiście, nie zwierzałam się księdzu z mojej pracy z klientami, wolałam mu tego oszczędzić. Zamiast tego, przycupnąwszy w konfesjonale, co tydzień słuchałam o jego życiu. To on mówił, opowiadał mi o tym, co robił tego dnia, i co robili jego wierni. Opowiadał mi o postępach dzieciaków ze świetlicy, czy to fizycznych, czy umysłowych. Ja nie potrafiłam wtedy ani czytać ani pisać, dlatego podziwiałam ich wszystkich i cieszyłam się, słysząc, że idzie im coraz lepiej. Nigdy ich nie poznałam, ale każdego znałam z imienia i wyglądu. Ksiądz Kuroko mi ich opisywał. Co tydzień przez godzinę uczyłam się o ich życiach, a dzięki księdzu nauczyłam się czytać i pisać. Dzięki temu lepiej znosiłam moją pracę. Nadal byłam tylko workiem, ale jakby ozdobionym wstążką o żywym kolorze. Żyłam z tygodnia na tydzień, oczekując na dzień, kiedy znów usłyszę o dzieciakach, albo przedstawię księdzu moje własne postępy.
– Czy ksiądz Kuroko wyznał pani, że planuje panią uwolnić?
– Nie, nigdy nawet mi o tym nie napomknął. Ja sama nie wpadłam na to, chociaż pamiętam, że któregoś dnia wypytywał mnie o mojego alfonsa. Pytał kim jest, jaki jest, gdzie zwykle przebywa i czy miewa ważnych gości. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi, ale kiedy nieoczekiwanie zamknięto nasz burdel, od razu pomyślałam, że to sprawka księdza.
– A więc zamknięto cały burdel?- zapytałem.- Nie tylko pani została uwolniona?
– Tak. Nie mam pojęcia, jak ksiądz to zrobił, ale domyślam się, że sprawił, że brudy mojego alfonsa wyszły na wierzch. Policja zrobiła nalot, aresztowali jego i jego kompanów, a burdel został zamknięty.
– Trafili do więzienia?
– Na słodkie dwadzieścia pięć lat – westchnęła z uśmiechem Zbawiona.- Bez możliwości wyjścia wcześniej.
– Czy rozmawiała pani na ten temat z księdzem Kuroko?
– Oczywiście! Zapytałam go, czy to jemu zawdzięczam wolność. Powiedział mi, że od dawna planował, jak rozwiązać ten dom uciech. Nie miał pieniędzy na wykupienie mojej wolności, plus chciał także uwolnić pozostałe kurtyzany, które widywał. Byłam spośród nich jedyną, która go odwiedzała, ale ksiądz Kuroko miał w zwyczaju ratować ludzi, kiedy ci nawet nie zdawali sobie z tego sprawy.
– Czy wie pani, jak potoczyło się życie pani koleżanek?
– Niektóre uciekły z miasta, jak ja, i zaczęły nowe życie, inne, te, które nie potrafiły sobie poradzić, znalazły pracę w innych burdelach.
– A jak radzi sobie pani?
– Całkiem dobrze. Pracuję w sierocińcu, jestem opiekunką. Nie płacą zbyt wiele, ale starcza mi na czynsz i skromne życie. Nie potrzebuję wiele. Jestem zbyt zmęczona na związek z mężczyzną, a samotnej kobiecie nie pozwolą adoptować dziecka, więc postanowiłam pracować z dziećmi, by trochę zaspokoić instynkt macierzyński, który się we mnie obudził wraz z nadzieją na spokojną przyszłość.
– Nie ma pani pojęcia, jak miło jest mi to słyszeć.- Uśmiechnąłem się do niej.- Niestety, obawiam się, że musimy przejść na ten najbardziej nieprzyjemny temat...
– Morderstwo księdza Kuroko – westchnęła ze smutkiem Zbawiona.- Chciałabym wierzyć, że to mój dawny alfons zemścił się, a teraz gnije za to w więzieniu, ale już wtedy tam siedział, więc to niemożliwe.
– Podejrzewała pani może, że pani alfons zlecił to zabójstwo z więzienia?
– Wątpię... Zajmował się burdelem i przemytem, ale mordercą z pewnością nie był. Jego chłopcy też zajmowali się tylko finansowymi przestępstwami. Poza tym, wszystkie konta mojego dawnego alfonsa zostały wyczyszczone. Nie miałby jak zapłacić za zlecenie.
– A czy jest ktoś, kogo kiedykolwiek pani podejrzewała?
– Nie.- Zbawiona znów ze smutkiem pokręciła głową.- Po tym, jak ludzie dowiedzieli się, że ksiądz Kuroko ma kochanka, prawie wszyscy go znienawidzili. Ale czy do tego stopnia, żeby go zabić? Wiem, że niektóre dzieciaki robiły mu psikusy; malowały penisy na ścianach i drzwiach kościoła, podrzucali mu zabawki erotyczne i magazyny pornograficzne, obrzucali go wyzwiskami.
– Wie pani może, jak zareagowały dzieci ze świetlicy? Te, którymi opiekował się ksiądz Kuroko.
– Och, właścicielka świetlicy kategorycznie zabroniła mu widywać się z nimi. Ale dzieciaki się buntowały, te starsze miały swój rozum i mimo wiedzy na temat orientacji księdza, wymykały się, żeby się z nim zobaczyć. Ksiądz Kuroko opowiadał mi o tych wizytach. Byłam jedną z niewielu, która wciąż do niego przychodziła.
– Być może zabrzmi to okrutnie, ale czy kiedykolwiek odniosła pani wrażenie, że to jedne z tych starszych dzieci jest kochankiem księdza? Niektórzy siedemnastolatkowie...
– Och, nie, absolutnie.- Zbawiona roześmiała się.- Ksiądz Kuroko miał specyficzny uśmiech na twarzy, kiedy opowiadał o tych łobuzach. Zauważyłabym, gdyby jego mimika twarzy zmieniła się podczas opowiadania o którymś z nich. Proszę mi wierzyć, nauczyłam się tego w pracy.
– To może zauważyła pani, że zmieniała się w jakiś sposób, kiedy opowiadał o konkretnej osobie?
– Niestety, nie – mruknęła.- Być może był to ktoś, o kim ksiądz Kuroko nigdy mi nie wspomniał. Sam kiedyś zauważył, że dobrze go znam. Może obawiał się, że wyczuję, do kogo żywi głębokie uczucie.
– I nie widziała pani, by na kogoś spoglądał w szczególny sposób?
– Nie.- Pokręciła przecząco głowo, lecz nagle jej twarz przybrała nieco zmartwiony wyraz.
– O co chodzi?
– Och, nie, to nie... nie chodzi o „taki” szczególny sposób. Po prostu był ktoś taki... kogo obecność chyba wprawiała księdza Kuroko w dyskomfort.
– Naprawdę?- Ta informacja obudziła moją ciekawość.- Ma pani na myśli, że był to ktoś za kim ksiądz Kuroko... nie przepadał?
– Nie chcę używać takich słów, bo naprawdę nie wiem, o co chodziło. Po prostu od czasu do czasu księdza Kuroko odwiedzał pewien mężczyzna. Któregoś dnia, kiedy siedziałam przed ołtarzem w towarzystwie księdza, ten mężczyzna niespodziewanie się zjawił. Ksiądz Kuroko wyglądał na nieco przestraszonego, choć po chwili uśmiechnął się do niego. Miałam jednak wrażenie, że robi to trochę wymuszenie, zupełnie inaczej, niż na mój widok, kiedy byłam prostytutką. Kiedyś zapytałam go o tę osobę, a ksiądz wyjaśnił mi, że jest to człowiek, który czynił zło, ale nawrócił się i teraz czasem do niego przychodzi. Zdradził mi, że skrzywdził także jego, ale ksiądz Kuroko wybaczył mu.
– Ale mimo to nie lubił go widywać?- podchwyciłem.
– Takie odniosłam wrażenie. Kiedy zapytałam o to księdza Kuroko, długo milczał. W końcu powiedział, że czasami ciężko jest być jak Jezus i dalej obcować z tymi, którzy cię skrzywdzili. Wybaczył tamtemu mężczyźnie, ale jego widok czasem wciąż przypominał mu tamto wydarzenie. Nie wyjawił mi jednak, jakie.
– Co to był za mężczyzna? Ten, który skrzywdził księdza Kuroko? I czy skrzywdził go jako księdza, czy może wcześniej?
– Wydaje mi się, że wcześniej – przyznała Zbawiona.- A nazywał się Aomine Daiki. Dobrze zapamiętałam, bo jego wygląd budził we mnie niepokój. Przypominał mi moich najbardziej cichych i jednocześnie najbardziej brutalnych klientów. Choć może się mylę... Ksiądz Kuroko powiedział, że Aomine-san się nawrócił. Być może jest teraz innym człowiekiem i, tak jak ja, stara się zrobić dla świata coś dobrego.
Nim wyszedłem z mieszkania Zbawionej, długo jeszcze rozmawialiśmy. To niezwykle sympatyczna i pełna nowego życia kobieta, która w pamięci i w sercu ma takiego księdza Kuroko, jakim był naprawdę; dobrego, kochanego, pomocnego, choć sporo wskazywało na to, że po ciężkich przejściach.
Aomine Daiki. Kolejny cel na mojej liście. Stopniowo się ona powiększała – być może Aomine naprowadzi mnie na kolejny trop, a kolejny na jeszcze kolejny, aż w końcu dotrę do mordercy.
Tak myślałem w tamtych chwilach, a moje przypuszczenia sprawdziły się. Teraz wiem, kto jest winny śmierci Kuroko Tetsuyi. Ale zanim wy się tego dowiecie, poznacie jeszcze kilka osób, kilka historii, które być może odrobinę wcześniej naprowadzą was na trop.
Moja rozmowa z Aomine Daikim przyniosła niezwykłe efekty i odpowiedzi na wiele pytań. Zanim jednak przedstawię ją w poście, chciałbym, aby wyszła na jaw prawda na temat śmierci księdza Kuroko.
Wszyscy bowiem zostaliśmy okłamani. Ksiądz Kuroko nie zginął od poderżnięcia gardła. Jego śmierć nie była przelotnym morderstwem. Była rytuałem.
W następnym poście przedstawię wam relację ze spotkania z człowiekiem, który znalazł ciało księdza Kuroko. Czekajcie cierpliwie.
Autor: Wierny
KOMENTARZE:
(…) zobacz wszystkie komentarze (313)
22.10.2018; 23:47
Berry: Ten blog nadal istnieje...?
22.10.2018; 23:47
ty_chuju: o ty cwelu jebany, nadal to prowadzisz chuju zajebany ale ci wpierdole
22.10.2018; 23:49
anonim: morze ten ksiądz sam posuwał te prostytutke i dlatego ja uwolnił
22.10.2018; 23:50
anonim: Nie słyszałem o tym, że ksiądz Kuroko przyczynił się do zamknięcia burdelu. Przeszukałem nawet zapiski gazet w bibliotece, ale widać nie dali żadnego artykułu na ten temat.
22.10.2018; 23:51
anonim: wydaje mi się, Że policja zataiła śledztwo, Bo miała związek z Przekrętami tego alfonsa
22.10.2018; 23:53
Dobry: Biedna Zbawiona, współczuję jej ogromnie i życzę jej szczęścia! Serio, chyba po prostu oleję wszechobecną nienawiść do księdza Kuroko... Póki co zaczynam czuć żal, że zginął. Chyba nie był wcale taki zły, nie licząc jego słabości do kolesiów...
22.10.2018; 23:55
anonim: Okłamani???? Ksiądz Kuroko inaczej umarł??? Jak to???
22.10.2018; 23:56
Justice: Na początek, współczucia dla biednej Zbawionej. Oby Pan i duch święty czuwali nad Tobą i nieśli Ci szczęście w nowym życiu. Co do śmierci biednego księdza, to pamiętam, że gazety pisały o poderżnięciu mu gardła... Czyli zginął jednak inaczej? Dlaczego policja to zataiła?
22.10.2018; 23:59
anonim: @Justice Może sami mieli coś wspólnego z jego śmiercią? Aby ułatwili sobie zadanie i podali poderżnięcie gardła, żeby nie męczyć się sprawą i szybko ją zamknąć...
23.10.2018; 00:03
anonim: Nie zdziwiłbym się jakby tak było... Kurde bele, czekam za kolejnym wpisem, chcę znać prawdę!!!! I kto zabił,,,,
Z każdym kolejnym rozdziałem-wpisem robi się coraz ciekawiej. Mega fajną formę znalazłaś ^^
OdpowiedzUsuńPozdrowionka i do następnego :*