Ostatni Samuraj
Omake
Ostatnie życie
Jak na złość, pogoda tego dnia była nadzwyczaj piękna. Słońce ogrzewało dziedziniec swoimi ciepłymi promieniami, liście drzew otaczających świątynię szumiały spokojnie na delikatnym wietrze. Kolorowe motyle tańczyły ponad kwiatami, trzepocząc skrzydełkami z całych swoich sił, jakby chciały wznieść się jak najwyżej, korzystając ze swego krótkiego życia.
Siedziałem na drewnianym moście, przyglądając się otoczającemu mnie ogrodowi. To była jedna z niewielu rzeczy, na widok której moje serce ożywało. Tyle gatunków kwiatów, tyle kolorów, tworzących wpólnie niesamowitą mozaikę przyrody. Tutaj, w tym ogrodzie, nawet uschnięta gałązka krzewu wyglądała pięknie.
Od samego rana czułem niepokój. A wszystko to przez sekret, który ukrywałem w swoim pokoju, w starym kufrze, którego samodzielnie ozdobiłem wizerunkiem smoka. Sekret, którego nikt nie mógł odkryć. Tam, na dnie kufra, pod kimonem, leżała największa tajemnica mojego życia. Największe zło tego świata.
Moja przyszłość.
– Seijuurou – usłyszałem cichy głos tuż obok mnie.
Obróciłem głowę, zaskoczony nieoczekiwanym gościem. Tylko jedna osoba była w stanie zbliżyć się do mnie niezauważona aż do tego stopnia. Był to opiekun świątyni i mój Mistrz, u którego zamieszkałem i pobierałem nauki po śmierci mojej rodziny.
A raczej po jej zamordowaniu.
– Sensei – mruknąłem.
Był już bardzo stary, miał ponad dziewięćdziesiąt lat, co było rzadko spotykane w obecnych czasach. Przygarbiony, o białych włosach związanych na czubku głowy, z przodu wygolonej. Jego twarz zdobiła długa broda z wplątanymi gdzieniegdzie koralikami podarowanymi mu przez jego prawnuków.
– Znów tu siedzisz – powiedział.
– Lubię to miejsce.
– Pokłóciłeś się z Atsushim – bardziej stwierdził niż zapytał.
– Tak – przyznałem.- Jest mi bliskim przyjacielem, ale... nadal nie potrafi mnie zrozumieć w tym jednym aspekcie.
– Atsushi to prosty chłopak – mruknął Sensei, wpatrując się we wzburzoną taflę stawu, do której przed chwilą wskoczyły naraz trzy żaby.- To nie tak, że cię nie rozumie. On inaczej postrzega tę sytuację. Na pozór jest obojętny na wszystko, lecz w głębi siebie cieszy się każdą chwilą swojego życia. Jesteś jego pierwszym przyjacielem, Seijuurou. To normalne, że pragnie tego samego dla ciebie.
– Jak mam cieszyć się z życia, którego nie mam?- zapytałem ponuro, wstając i opierając się o drewnianą poręcz.- Jak mogę cieszyć się czymkolwiek, gdy wszystko mi odebrano?
– Patrzysz tylko na to, co miałeś wcześniej – powiedział spokojnie Sensei.- Nie dostrzegasz tego, co posiadasz teraz.
– Oczywiście, że dostrzegam!- warknąłem, zaciskając pięści.- Moim domem jest teraz świątynia, mam dobrego przyjaciela i ciebie, Sensei, ale... tu chodzi o moją rodzinę. O tych, których nie ma tu teraz, choć powinni być. Powinni patrzeć na mnie, pouczać mnie, besztać i chwalić, być mną zirytowani, być ze mnie dumni! Ale nie robią tego... martwi ludzie nie robią takich rzeczy.
Sensei milczał przez dłuższy czas, nie odrywając wzroku od wody. Zacisnąłem usta, przełknąłem ślinę. Sensei był mi najbliższą osobą, kochałem go jak ojca, podziwiałem go, jednak miałem wrażenie, że on również mnie nie rozumie. Nikt nie potrafi się postawić się w mojej sytuacji. Bo przecież jestem pierwszą osobą, którą coś takiego spotkało.
– Czy dla ciebie...- wymruczał w końcu.- Liczą się tylko rzeczy materialne?
– Słucham?- Spojrzałem na niego, nie rozumiejąc.
– Seijuurou, świat, w którym żyjemy, jest pełen nieodkrytych tajemnic i niepoznanych do tej pory wartości. Jedną z największych jest ludzkie życie. Ale oprócz tej są jeszcze tysiące innych. Jedną z nich jest ta, którą odkryjesz będąc samurajem.
– Masz na myśli drogę samuraja?- wyszeptałem.- Ja już ją odnalazłem. Jest nią zemsta za krzywdy, które wyrządzono mojej rodzinie.
– Zemsta nigdy nie jest drogą samuraja – powiedział cicho Sensei.- Twoja zemsta to jedynie droga, którą sam sobie obrałeś. Ta właściwa zaś jest twoim przeznaczeniem. Nie możesz jej wybrać. To ona wybiera ciebie.
– Nadal uważam, że...
– Pora na obiad – przerwał mi Sensei, uśmiechając się łagodnie.- Chodźmy, Seijuurou.
Westchnąłem cicho, ruszając za nim. Moje przeznaczenie? Moim przeznaczeniem był sekret, który ukrywałem na dnie mojego kufra. Moim przeznaczeniem było zemszczenie się na tych, którzy zamordowali moją rodzinę.
Na moich przyjaciołach.
***
Wieczór nadszedł zaskakująco szybko. Zdążyłem pogodzić się z Atsushim, choć żaden z nas nie przeprosił drugiego za wcześniejsze niemiłe słowa. Po prostu w jednym momencie zaczęliśmy się do siebie odzywać, a teraz siedzieliśmy w moim pokoju całując się, jakbyśmy przeżywali swoją pierwszą miłość – on na futonie, ja na jego udach, obejmując ramionami jego szyję.
– Nie gryź mnie – westchnąłem, kładąc mu ręce na klatce piersiowej i odsuwając się od niego.
– To przez to, że jesteś taki smaczny, Aka-chin – mruknął Atsushi.- Mam ochotę cię zjeść.
– Jeśli mnie zjesz, wyląduje w twoim brzuchu, a potem we krwi.
– I będziemy już razem na zawsze?
Uśmiechnąłem się, kręcąc głową.
– Tak – zaśmiałem się.- Ale czy nie lepiej pozostawić nasze relacje takimi, jakie są teraz? Jestem pewien, że przebywanie w twoim ciele byłoby przyjemnym doświadczeniem, ale chyba przyzwyczaiłeś się do tego, że to ty jesteś we mnie, prawda?
– A-Aka-chin, czasem mówisz takie zawstydzające rzeczy...- jęknął Atsushi, czerwieniąc się cały. Zaśmiałem się lekko, cmokając go w czoło.
– Dziękuję ci, Atsushi – szepnąłem.
– Za co?
– Za to, co dla mnie zrobiłeś.- Odparłem, przeczeszując dłonią jego fioletowe włosy, gładząc miękki policzek.
– Chciałbym usunąć klątwę zupełnie – westchnął ciężko.- Nie jestem jednak dostatecznie silny.
– Już i tak dokonałeś wielu rzeczy – powiedziałem łagodnie.- Dzięki tobie nie opanował mnie szał mordu.
– A jednak nadal istnieje cena, którą musisz płacić – mruknął, obejmując mnie mocniej.- To tylko kwestia czasu, Aka-chin. Jestem w stanie jedynie opóźnić twoją śmierć.
– Gdybyś tego nie zrobił, zabijałbym każdego na swej drodze.
– I tak musisz zabijać... raz na jakiś czas, ofiarę z dziesiątek ludzi jednej nocy.
– Wystarczy jedno twoje słowo, Atsushi – szepnąłem, całując go delikatnie.- Po tym, jak zemszczę się na Klanie Aomine, równie dobrze mogę zniknąć z tego świata. Możesz mnie zabić, kiedy tylko zapragniesz. Mnie już nic nie obchodzi. Nic, prócz ciebie. Zostaję tu tylko po to, by być przy tobie, Atsushi.
– To takie skomplikowane – westchnął ciężko Murasakibara.- Z jednej strony nie chcę, byś brał na barki tak wielką odpowiedzialność, śmierć tylu osób, tych, które już zabiłeś i tych, których życia dopiero pozbawisz... ale jednocześnie w swym egoizmie pragnę mieć cię wyłącznie dla siebie. Nie chcę twojej śmierci, Aka-chin. Chcę być z tobą, już zawsze, zawsze i zawsze! Tak bardzo cię kocham...
– Ja ciebie też kocham, Atsushi – szepnąłem, wtulajac się w niego z całych sił, wdychając przyjemny zapach jego skóry i włosów.- Bardzo cię kocham, Atsushi. Tak się cieszę, że cię poznałem... Tak bardzo się cieszę, że jesteś przy mnie.
– Zaczekaj, Aka-chin – wymamrotał głucho.- Zaczekaj, aż wzrosnę w siłę. Wtedy pokonam kląwę, usunę ją raz na zawsze i nie będziesz musiał nikogo zabijać!
– Zaczekam.- Pocałowałem jego skroń.- Będę cię wspierał, jak tylko będę mógł, choćbym miał być potworem do końca mojego życia.
– Naprawdę musisz tam iść?- zapytał szeptem, ledwie go usłyszałem.
– Tak – odparłem.- Zrozum... oni zabili cały mój klan. Kobiety, starców, dzieci... wszystkich. Ocalałem tylko dzięki temu, którego uważałem za bliskiego przyjaciela. Którego imienia nie wymówię już nigdy więcej. Odebrali mi wszystko. Dlatego teraz ja odbiorę wszystko im.
– Boję się, że nie wrócisz... Co, jeśli Białe Ostrze nie da ci tak wielkiej mocy?
– Białe Ostrze to tylko narzędzie – mruknąłem, spoglądając na stary kufer, w którym leżało moje przeznaczenie.- Prawdziwa moc drzemie tutaj.- Mówiąc to chwyciłem jego dłoń i położyłem ją sobie na lewej piersi.- Obiecuję, że wrócę.
– Pójdę z tobą...
– Nie mieszaj się do tego, Atsushi!- powiedziałem surowo.- To moja zemsta, sam muszę sobie z tym poradzić! Ty... czekaj tu na mój powrót. Dobrze?
Dopiero po dłuższej chwili milczenia skinął mi głową, przytakując. Zagryzł wargę, wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi i pocałował ją delikatnie.
– Kochajmy się, nim odejdę – szepnąłem.
– Jesteś pewien?
– Tak.
– Ostatnio mówiłeś...
– Nie pamiętam już tego. Atsushi...?
– Tak?
– Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Pocałował mnie czule, delikatnie, jakbym był jednym z tych kruchych motyli, które widziałem dzisiejszego popołudnia. Uniósł mnie w ramionach, położył ostrożnie na futonie. Rozebraliśmy się do naga, zawstydzeni i jednocześnie spragnieni własnych ciał, głodni wzajemnego dotyku i pieszczot. Przytuliłem go do siebie, kiedy ułożył się na mnie, wsunąłem palce w jego włosy, gdy zaczął całować moje ramiona i tors. Przesuwał dłońmi po moich udach, niecierpliwie sięgając jąder i rosnącego członka. Język, którym kreślił szlaki na moim ciele, palił skórę.
Mój oddech przyspieszył, podobnie jak bicie serca. Ta chwila była pewnego rodzaju ukojeniem, znieczuleniem duszy przed tym, czego miałem dokonać tej nocy. Pragnąłem chłonąć ją każdym kawałkiem mojego ciała, utonąć w niej, by myśleć tylko o niej, kiedy będę...
Nawet nie zauważyłem, kiedy Atsushi zniżył się do mojego krocza i zaczął delikatnie owiewać oddechem wrażliwe miejsca. Poczułem gęsią skórkę w tamtym miejscu, zagryzłem wargę niemalże do krwi, przyglądając się mojemu kochankowi, który chwycił delikatnie mojego członka i pocałował jego czubek.
"To jedyna słona rzecz, jaką lubię".
Czekałem na te słowa, powtarzane za każdym razem, gdy pieścił mnie ustami. Jednak niedoczekałem się ich, prawdopodobnie przez wzgląd na to, co miało się dziś wydarzyć. Chyba nawet ja sam nie bardzo miałem ochotę mówić cokolwiek.
Należało po prostu oddać się tej chwili i rozkoszować się nią, jakby była naszą ostatnią wspólnie spędzoną.
Opadłem z cichym jękiem na futon, kiedy Atsushi przesunął językiem po moim penisie, nawilżając go śliną. Nie patrzyłem na niego, bojąc się, że sam widok doprowadzi mnie do szczytu przyjemności. Zaciskając dłonie na jego włosach oddawałem się jego pieszczotom, skupiając na ciepłym języku, którego czułem.
Przełknąłem ślinę, nerwowo unosząc biodra, kiedy wsunął do ust mojego penisa. Sapnąłem głośno, pospiesznie zakryłem usta dłonią, by nie jęknąć. Pozostali mieszkańcy świątyni zapewne już spali, ale, jak to się mówi "ściany mają uszy". Gdyby wydało się, jakie naprawdę relacje łączą mnie i Atsushiego, kiepsko by się to dla nas skończyło.
– Za szybko...- szepnąłem gorączkowo, kiedy jego ruchy głową stały się gwałtowne, wręcz agresywne. Nie chciałem jeszcze dojść, nie kiedy dopiero zaczynaliśmy.
Jednak Murasakibara nie zwrócił na mnie uwagi. Pochłaniał mnie całego, zaciskając dłoń na moim penisie, palcami drugiej zaczynając drażnić mój odbyt. Wsuwał opuszek palca wskazującego do mojego wnętrza, przesuwał nim po ciasnym otworze, rozciągał delikatnie.
Zagryzłem pięść i zacisnąłem powieki, wstrzymując oddech, gdy doszedłem w jego ustach. Wygiąłem lekko kręgosłup ku górze, a potem opadłem bez sił z powrotem na futon, próbując złapać oddech. Spojrzałem na mojego ukochanego, który ocierał właśnie usta wierzchem dłoni.
– To jedyna słona rzecz, jaką lubię – wymamrotał, stając nade mną w rozkroku. Klęknął tuż przy mojej twarzy, przysuwając do ust swojego członka.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Najwyraźniej sądził, że nie mam sił, by wstać i się nim zająć, więc wyręczył mnie w tym i sam "przyszedł".
Pocałowałem jego męskość, kreśląc kółka na jej czubku, następnie possałem go lekko. Atsushi poruszył biodrami nagląco, rozchyliłem więc usta, pozwalając mu wsunąć się w nie. Jęknął cicho, przeciągle. Choć jego członek był długi i gruby, nie miałem wielkich problemów z przyjmowaniem go, o ile Atsushi nie spieszył się za bardzo i nie był zbyt gwałtowny. Powoli, delikatnie, wsunął go do mojego gardła, a potem równie wolno wycofał się, by pozwolić mi odetchnąć. Powtórzył tę czynność jeszcze kilka razy, by następnie wsuwać się jedynie do połowy, szybszymi ruchami bioder.
Zaciskałem lekko wargi na jego członku, by było mu przyjemniej, mruczałem cicho, wprawiając gardło w delikatne wibracje. Na całe szczęście Murasakibara pomyślał o tym, by jednak wyjąć z moich ust członka, gdy doszedł. Zaczął poruszać szybko dłonią, spuszczając się na moją klatkę piesiową. Nie skomentowałem tego, choć miałem ochotę go za to zbesztać. Jednak kiedy sam zaczął zlizywać z moich sutków spermę, zamilkłem zupełnie, czerwieniąc się.
Nie zdążyłem się nawet zorientować, kiedy w jego dłoniach znalazła się niewielka fiolka z przeźroczystym płynem. Zamrugałem jedynie, zaskoczony, patrząc jak wylewa jej zawartość na dłoń, by następnie przesunąć jej palcami po moim odbycie. Stęknąłem, kiedy wsunął we mnie palec, odruchowo zaciskając ścianki. Atsushi poczekał, aż się rozluźnię i dopiero wówczas zaczął nim poruszać, by po krótkiej chwili dodać kolejny. Jego członek prężył się na nowo, gotów do kolejnego spełnienia.
Z niepokojem zorientowałem się, że jego dotyk jest zbyt intensywny, palcami drażnił czuły punkt w odbycie. Bałem się, że za chwilę znów dojdę, choć przecież nawet we mnie nie wszedł. Nie byłem jednak w stanie się odezwać, odczuwana przeze mnie przyjemność odbierała mi słowa, a wręcz samą chęć, by cokolwiek powiedzieć.
Czułem ogromną wdzięczność i jednocześnie niezadowolenie, kiedy wysunął ze mnie palce i posmarował płynem swojego członka. Rozsunąłem nogi nieco bardziej, wyciągając ku niemu ręce, kiedy mościł się między nimi.
– Wchodzę, Aka-chin – stęknął, wbijając się we mnie delikatnie.
Jęknąłem cicho, odrzucając do tyłu głowę. Murasakibara przeczekał pierwsze chwile bólu, który mnie ogarnął, a kiedy przyzwyczaiłem się do jego obecności, zaczął poruszać się powoli, jakby niepewnie. Spojrzałem w jego oczy, patrzące na mnie łagodnie i namiętnie zarazem. Pociągnąłem go za szyję, przyciągając do siebie, by pocałować jego lekko rozchylone usta, które co chwila nawilżał językiem. Chciałem dać mu do zrozumienia, że zniosę wszystko – wszystko, ponieważ to właśnie on we mnie jest.
Przyspieszył ruchy bioder, nabijając się we mnie mocniej. Czułem przyjemne mrowienie i to uczucie nie do opisania, które zawsze towarzyszyło nerwowemu oczekiwaniu na nadchodzącą rozkosz. Zagryzłem wargę, pojękując, kiedy jego pchnięcia stały się jeszcze szybsze. Patrzyłem na miejsce naszych złączonych ciał, przesunąłem dłońmi po muskularnych ramionach Atsushiego, całując je delikatnie. Przytuliłem się do niego, czując, że lada moment oboje dojdziemy. Chciałem sięgnąć do swojego członka, jednak odepchnął delikatnie moją dłoń, sam chwycił go i ścisnął lekko śliską od oliwki dłonią. Począł przesuwać po nim energicznymi ruchami, zupełnie nie sprawiało mu trudności robienie dwóch rzeczy na raz, a właściwie trzech – bo po chwili zaczął mnie również całować.
Odpowiadałem niezdarnie na jego pocałunki, wciąż nie mogąc złapać oddechu. Przyjemność, jaką dawał mi jego członek, jaką dawała mi również jego duża dłoń, i do tego jeszcze dotyk równie przyjemnych ust... wszystko sprawiało, że rozkosz, którą odczuwałem, sięgała zenitu.
Doszedłem, jęcząc cicho, nie mogąc się od tego powstrzymać. Trzymając się ostatniej myśli, iż ktoś może mnie usłyszeć, wgryzłem się w ramię Murasakibary, przytulając go z całych sił. Atushi albo w swojej ekstazie przestał odczuwać ból, albo zignorował go. Sam ledwie zagłuszał swój jęk, mocno zaciskając wargi. Po chwili poczułem, jak wypełnia mnie jego sperma, jak wypływa ze środka, kiedy Atushi wycofał się ostrożnie, by położyć się obok mnie i przytulić mocno. Drżałem w jego ramionach, wciąż dochodząc do siebie, uspokajając się powoli.
– Już dobrze – szepnął Atushi, całując mnie delikatnie w czoło.- Kocham cię, Seijuurou.
– Ja ciebie też... Atsushi – odparłem równie cicho, gładząc go po policzku.- Jeszcze raz dziękuję... za wszystko.
– Pójdziesz?
– Tak.
Westchnął ciężko, kładąc dłoń na mojej, tej, którą trzymałem na jego policzku. Przesunął ją do swoich ust i ucałował zewnętrzną stronę.
– Chciałbym rano obudzić się u twojego boku – szepnął.
Spuściłem wzrok, zwilżyłem wargi. Przełknąłem ciężko ślinę. Obietnice to coś, czego należy dotrzymać za wszelką cenę, jednak...
Czy będę w stanie dotrzymać tej, którą chcę złożyć?
– Gdy obudzisz się rano, będę przy tobie – szepnąłem, zamykając oczy.- Nie zorientujesz się nawet, że gdziekolwiek wyszedłem. Obiecuję ci to, Atsushi.
Uśmiechnął się słabo w opowiedzi, pochylił się nade mną i pocałował mnie czule w usta. Odwzajemniłem tę pieszczotę, smakując jego słodkie usta i ciesząc się tą odrobiną przyjemności przed tym, jak raz na zawsze porzucę swoje dotychczasowe życie.
Jak raz na zawsze stanę się potworem, a moje przeznaczenie dopełni się.
***
Czekałem, aż zaśnie. Długo walczył ze swoją sennością. Choć miałem zamknięte oczy, wiedziałem, że przygląda mi się uważnie, jakby bał się, że zniknę zupełnie nagle, bez ostrzeżenia. Ale poczekałem, aż zamknął oczy i zapadł w sen. Dopiero wówczas podniosłem się ostrożnie z futonu i podszedłem do zdobionego smokiem kufra. Otwarłem jego wieko, wyjąłem z niego czarne ubrania, które przygotowałem wcześniejszego ranka, oraz zawiniątko leżące na samym dnie.
Ubrałem się. Z każdym ruchem, z każdym nasuwanym materiałem czułem w sercu coraz większą pustkę. Zabrałem moje Przekleństwo – Białe Ostrze – po czym wyszedłem po cichu z mojego pokoju, zasuwając za sobą ostrożnie shoji.
Przywitał mnie delikatny, ciepły wietrzyk. Owiał moją twarz, poruszając czarnym szalem, pod którym kryłem usta i nos. Poprawiłem go, rozejrzałem się pospiesznie. Wokół panowała błoga cisza, która wkrótce zostanie przerwana. Ludzie raz na zawsze zapamiętają, jak bardzo ważna jest ochrona swoich rodzin, zwłaszcza nocą, w porze przeznaczonej tylko dla tych, którzy nie mogą nazwać się ludźmi.
Ruszyłem przed siebie, szybko, bezgłośnie, niezauważenie. Przeskoczyłem mur, nie chcąc korzystać z głównej bramy, wbiegłem do lasu i zagłębiłem się w niego, między drzewa, które stały się teraz moją osłoną. Biegłem co sił w nogach, z każdym kolejnym krokiem pozbywając się niepotrzebnych myśli i, co ważniejsze – niepotrzebnych uczuć.
Jedyne, co mi teraz było potrzebne, to wyłączenie się na wszystko, co mnie otaczało. Bez litości, bez nienawiści – po prostu obojętnie, jakby nie miało to żadnego znaczenia, jakby było zwykłym oddychaniem, czymś, co robiłem niezmiennie odkąd się narodziłem, na co nawet nie zwracałem uwagi.
Bez uczuć. Bez emocji.
Kiedy dotarłem na miejsce, ujrzałem przygasające już płomienie kilku pochodni wbitych przy bramie. Wspiąłem się na drzewo i z góry zacząłem przyglądać się kompleksowi budynków należących do sławnego rodu jedynych ciemnoskórych samurajów. Przez lata budowali dobre stosunki między nimi a innymi Klanami, współpracowali z szogunatem, wypełniali obowiązki i byli sumiennymi obywatelami Japonii.
Tak, jak moja rodzina, którą zamordowali.
Wyciągnąłem z pochwy Białe Ostrze – katana zalśniła lekko w świetle wiszącego na niebie księżyca, okrągłego, dużego, o groźnym obliczu. Uniosłem lekko głowę, po raz ostatni rozejrzałem się po dziedzińcu. Trzech na prawo, sześciu na lewo. Dwóch patrolujących okolice domów wysuniętych bardziej na północ, od prawej strony, czterech od lewej. Z daleka mogłem dostrzec również przycupniętego na dachu strażnika, opierającego się o komin i, prawdopodobnie, przysypiającego.
Zamknąłem na moment oczy, by odrzucić od siebie ostatnie uczucie, które zostało w moim sercu. Uczucie, które żywiłem do jednego z członków Klanu Aomine, do tego, z którym wychowywałem się niemalże od dziecka. Do tego, któremu ufałem najbardziej ze wszystkich ludzi.
Do tego, który przyczynił się do odebrania mi wszystkich, których kochałem.
I udało mi się. Kiedy otworzyłem oczy, nie czułem zupełnie nic.
Zeskoczyłem na ziemię, wyprostowałem się. Miałem obowiązek do spełnienia. Obietnicę, daną moim rodzicom przed ich zimnymi nagrobkami, obietnicę złożoną przed usypanym kopcem trzech maleńkich ciał.
Matko, ojcze... Jinta, Ayumi, Hiroshi... to wszystko dla was. Zamknijcie oczy i nie patrzcie. Wiedzcie tylko, że bardzo, bardzo was kocham.
Ruszyłem naprzód.
Niezauważenie wdarłem się na dziedziniec, by zająć się pierwszymi przeciwnikami – krótkie, proste cięcia ozdobiły ich gardła, tryskając czerwoną cieczą. Jedyny dźwięk, jaki się rozległ, do odgłos ciał upadanych bezwładnie na ziemię.
Najpierw musiałem zająć się patrolującymi wioskę strażnikami. Ruszyłem więc najpierw na wschód, przypominając sobie, gdzie ich widziałem, siedząc na drzewie. Mijałem dom za domem, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów, które wskazywałyby na to, że któryś z mieszkańców się obudził. Dotarłem do spacerujacych wolnym krokiem ciemnoskórych samurajów. Śmiali się cicho, kiedy jeden z nich opowiadał o chwili, w której jego syn po raz pierwszy powiedział do niego "tato".
Jego serce przebiłem jako pierwsze. Nie pozwoliłem jego kompanowi choćby się zdziwić, natychmiast zamachnąłem się kataną, odcinając mu głowę. Bez oglądania się za siebie ruszyłem dalej.
Krok za krokiem, życie za życiem, powoli pozbywałem się każdego, kto stanął mi na drodze. A potem zacząłem włamywać się cicho do domów, zabijając mieszkańców we śnie.
Nie... nie robiłem tego w akcie łaski. Nie chciałem po prostu, by mnie odkryto. Kiedy moja rodzina była mordowana, napadł na nas cały Klan – ja byłem tu sam jeden, nie mogłem od nikogo oczekiwać pomocy. Wszyscy byli dla mnie wrogami.
Wrogami, których chciałem się pozbyć co do jednego.
I znów, krok za krokiem, życie za życiem, wioska wypełniała się martwymi ciałami. Wokół wciąż panowała ta sama błoga cisza, a może nawet było jeszcze ciszej? Sam już tego nie pamiętam, choć przecież ta chwila powinna wyryć się głęboko w mojej pamięci, nie powinien mi uciekać nawet najmniejszy szczegół.
Krok za krokiem, życie za życiem, coraz większym stawałem się mordercą. Nie pozostawiając za sobą choćby noworodka, bez litości zabijając starców, dzieci, ciężarne kobiety, które z uśmiechem głaskały swoje brzuchy, śniąc o swych wkrótce rodzonych dzieciach. A także ich mężów, śpiących spokojnie obok, obejmujących ich delikatnie, czule, niczym największy skarb.
Krok za krokiem, życie za życiem, aż w końcu zostało mi jedynie kilka domów. Stojąc na dachu tego, którego właśnie pozbawiłem życia, obejrzałem się za siebie. Tak tu ciemno, tak szaro, tak obojętnie... zupełnie inaczej, niż noc, którą pamiętałem. Brakowało mi czegoś. Czegoś, co by mi przypomniało o tamtym, co dałoby mi jeszcze więcej siły...
Płomienie. Setki, tysiące, miliardy płomieni wystrzeliwujące dziko w nocne niebo, rozświetlające całą okolicę, budzące mieszkańców, którzy w popłochu uciekają przed Śmiercią, rozpaczliwie próbują się bronić.
Właśnie tego chciałem. Usłyszeć odłosy palących się domów i krzyki wypełnione strachem. Spojrzałem na moją katanę, na moje Przekleństwo, na moje Przeznaczenie. Białe Ostrze zabłysło delikatnie, jakby dając mi odpowiedź na niezadane pytanie.
A kiedy znów obejrzałem się za siebie, wioska płonęła. Ogień chłonął domki budowane całymi miesiącami, pożerał dachy i okoliczne drzewa, próbując sięgnąć płynących po ciemnym niebie chmur, jakby chciał spalić je całe, pochłonąć do reszty.
Usłyszałem krzyki, ktoś wszczął alarm. Odwróciłem się, spojrzałem przed siebie. Po tej stronie wioska jeszcze nie płonęła, jednak dzikie ognie zaczynały już lizać trawę i krzewy, zbliżając się nieuchronnie do ciepłych rodzinnych chatek.
Spojrzałem bez emocji na biegnącego z płaczem małego chłopca. Zeskoczyłem z dachu i ruszyłem w jego stronę. Najpierw jednak zabiłem jego ojca, który ruszył na mnie z kataną, próbując go obronić. Jakaś kobieta, prawdopodobnie matka dziecka, wrzasnęła przeraźliwie, ale było już za późno. Dziecko zaczęło odczuwać to, co odczuwał przed śmiercią Jinta. Z tą różnicą, że nie pozwoliłem mu zaznać choć chwili miłości. Dobiłem go, zmęczony jego piskliwym krzykiem.
A potem przepołowiłem jego matkę.
Poczułem się jak na polowaniu. Na prawdziwym polowaniu na ludzi. Uciekali przede mną, próbując obronić dzieci, przepchnąć je przez dziury, gorączkowo żegnając się z nimi i zapewniając, że zaraz do niego dołączą. Ale jedyne, do kogo było im dane dołączyć, to cała reszta trupów zdobiących czerwoną ziemię Klanu Aomine.
– Sei...
Wyprostowałem się powoli, wyrywając katanę z ciała jakiegoś mężczyzny. Spojrzałem w bok i dopiero wówczas zorientowałem się, dokąd dotarłem.
Dom, który odwiedzałem tak wiele razy. Dom, w którym śmiałem się, złościłem i smuciłem. Dom, w którym zawsze czekał na mnie ciepły uścisk i miłe słowa.
Ciemnoskóra kobieta, która kiedyś była moją przyjaciółką, patrzyła na mnie ze łzami w oczach, stojąc w progu domu. Kiedy zacząłem iść w jej stronę, nie poruszyła się. Nie powiedziała nawet jednego słowa. Po prostu stała, patrząc w moje oczy z niewyobrażalnym smutkiem. Zupełnie, jakby wiedziała, co czuję. Jakby rozumiała, dlaczego to robię. Jakby smuciła się nie dlatego, że właśnie wymordowałem jej bliskich, ale dlatego, że właśnie oni mnie do tego doprowadzili.
Uniosłem katanę, nie spuszczając z niej oczu. Nie zawahała się, nie poruszyła nawet o centymetr. Nie zamknęła nawet oczu.
Była gotowa na każdy cios.
Kiedy jej ciało opadło bezwładnie na trawę, przekroczyłem je i wszedłem do środka. Wyglądało na to, że to ostatni punkt mojej podróży, ostatni mój cel.
Wiedziałem, gdzie kierować kroki. Tam, skąd dochodził dziecięcy płacz, skąd dochodziły nerwowe głosy tego, który niegdyś był mi bliski.
– Musisz uciekać, rozumiesz?
– Ale ja nie chcę, tatusiu, nie chcę cię zostawiać!
Ogień dotarł już i do tego domu, widziałem ponad moją głową, że dach już się nim zajął. Kilka belek trzasnęło głośno, zawalając jego fragment, ukazując podwórze z kilkoma martwymi ciałami.
Podszedłem powoli do drzwi sypialni Daikiego i rozsunąłem shoji, jakby, był zwyczajnym gościem, który wpadł na herbatę.
Odwrócił się do mnie szybko, jego wzrok był pełen przerażenia. Zasłonił sobą ciało pięcioletniego chłopca, pokręcił głową, nie powstrzymując łez, które zaczęły skapywać na jego ciemne policzki.
– Proszę, Seijuurou...- szepnął.- Proszę, oszczędź chociaż Daikiego!
– Mówiłem, że pożałujesz, że mnie wtedy nie zabiłeś – powiedziałem bez emocji, stając przed nim. Za jego plecami mały Daiki drżał na całym ciele, wtulony w swojego ojca, płakał cicho i zawodził.
– Nigdy... nigdy nie będę żałował... - Spuścił wzrok, zagryzł wargę.- Ale błagam cię... nie rób krzywdy Daikiemu! Możesz mnie zabić, ale proszę, nie krzywdź go!
– Gdyby nie ty, też pewnie bym miał syna – powiedziałem chłodno.
Zapłakał gorzko, odpychając od siebie Daikiego, ponaglając go do ucieczki. Chłopiec jednak trzymał się go kurczowo, kręcąc głową i wciąż, wciąż płacząc.
– Jedyne, co mnie dobrego spotkało, to Atsushi – mruknąłem.- Powiedz mi jedno, Aomine... dlaczego? Dlaczego właśnie moja rodzina?
– To był rozkaz...- jęknął głośno.- Przysięgam, próbowałem ich powstrzymać, ale ojciec się zgodził... nie miałem innego wyboru, mnie też do tego wybrali, nie mogłem się sprzeciwić...! Nie chciałem tego, przysięgam... próbowałem... zrobić to szybko...- Znów załkał, otarł szybko łzy, odwrócił się do Daikiego.- Uciekaj, synku, zaraz do ciebie dołączę, ale idź już, no idź!
– Rozkaz – powtórzyłem bez emocji, unosząc powoli katanę do góry.- Zlituję się nad tobą i zabiję cię pierwszego. Nie będziesz musiał patrzeć na jego śmierć.
– Nie, błagam, zostaw Daikiego, błagam! Tylko on, Seijuurou, o nic więcej nie proszę, tylko on!
– Życie za życie?- prychnąłem.- Powinieneś być mi wdzięczny za to, że nie pozwolę, by twój syn cierpiał tak, jak ja. Nie będzie szukał zemsty, nie będzie tęsknił za domem i rodzinnym ciepłem, za ojcem, matką, i wszystkimi przyjaciółmi. Nie będzie czuł nic. Bo będzie martwy. Jak ty. Żegnaj, Aomine.
Krew rozbryzła się po ścianie, zdobiąc ją czerwonym szlakiem. Poczułem jej odrobinę również na swojej twarzy. Zamknąłem oczy, a kiedy minęła krótka chwila, ponownie je otworzyłem i spojrzałem na ciemnoskórego chłopca o pulchnych policzkach, który klęczał przed ciałem swego ojca, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, bez jakiegokolwiek wyrazu.
Zbliżyłem się o krok, jednak nie zwrócił na mnie uwagi. Drobne rączki położył na klatce piersiowej taty, wciąż wpatrując się w niego, jakby czekał, aż otworzy oczy i znów zawoła go po imieniu, znów każe mu uciekać.
Uniosłem katanę, jednak niezbyt wysoko. Zacząłem już odczuwać skutki popełnionego czynu, zaczynało brakować mi sił.
Jeszcze tylko ten jeden i już koniec. Wrócę do świątyni, położę się u boku Atsushiego i zapomnę o wszystkim. Moje serce będzie wolne, moja dusza przeklęta, jednak będę mógł cieszyć się ostatnimi chwilami mojego nędznego życia, nawet jako potwór.
Jeszcze tylko ten jeden i...
– Eh?- Daiki jakby ocknął się z szoku, drgnął, patrząc na swojego ojca. W jego oczach znów zabłysły łzy, spojrzał na mnie z przerażeniem.- S...!
Uniosłem katanę odrobinę wyżej.
– Sei-chan!- krzyknął piskliwie, zrywając się na nogi i dopadając shoji za nim. Wybiegł na zewnątrz z płaczem.
Odetchnąłem głęboko, uspokajając się. Na moment pozwoliłem, by do mojego serca wkradło się zaskoczenie. Odrzuciłem je szybko, ruszyłem pospiesznie za chłopcem, jednak ten nie zaszedł daleko – potknął się o kamień i upadł na ziemię, rozdzierając kolana i dłonie.
Stanąłem za nim, znów szykując się do zadania ciosu. Jeszcze tylko ten jeden.
– Sei-chan...- jęknął cicho Daiki, płacząc.- Wujku Sei-chan... gdzie jesteś...? Tata... i mama...
Zacisnąłem szczęki, ścisnąłem dłoń na rękojeści katany. Przestań. Jeszcze tylko ten jeden, Seijuurou, a będziesz mógł być wolny. Teraz. Teraz! Zrób to!
Zrób to!
– Sei-chan... ratuj nas...
Jego drobne ciało drżało silnie, rany na dłoniach i kolanach krwawiły. Wioska wokół nas płonęła, pożerana przez niepowstrzymane płomienie. Powoli opuściłem dłoń, wypuszczając z niej narzędzie moich zbrodni. Wypuściłem z siebie długo wstrzymywane powietrze, odetchnąłem głęboko. Upadłem kolanami na ziemię i objąłem ciemnoskórego chłopca, przyciągając go do siebie. Trzymałem go ostrożnie, jak najcenniejszy skarb, jak w dniu, kiedy się narodził, kiedy jako pierwszy miałem okazję trzymać go w ramionach. Przestał płakać, umilkł, patrząc w niebo niewidzącym wzrokiem. Otarłem delikatnie jego łzy z policzków, ucałowałem ciepłe czoło.
Jedyne ciepłe ciało, jakie pozostało w wiosce. Nawet ja stałem się bowiem zimny jak lód.
– Przeprzaszam cię – szepnąłem, przytulając go do siebie.- Jestem tutaj. Jestem przy tobie, mój mały Daiki.
Nie odpowiedział mi, szok wciąż nie ustępował. Podniosłem się, biorąc go na ręce i ruszyłem powoli między płonącymi budynkami, ignorując żar i wściekle czerwony kolor otaczający mnie ze wszystkich stron. Niosąc w dłoniach lekkie, drobne ciało, ledwie pięcioletnie, a jednak tak cenne.
Ostatnie życie, którego nie odebrałem.
Krok za krokiem, martwe ciało za martwym ciałem.
I to jedno żywe, które niosłem w ramionach, które w ostatnich chwilach świadomości wołało moje imię.
Oto niosłem moje Przeznaczenie. Oto odnalazłem swoją Drogę Samuraja.
***
Nie czuję bólu. Dziwi mnie to, bo sądziłem, że będę umierał w mękach, w ulewny deszcz, samotnie, rozmyślając o moich zbrodniach i nieszczęściach, które sprowadziłem na bliskich. A jednak rzeczywistość okazała się inna. Słońce zawitało zza chmur, wiatr zawiał delikatnie, poruszając trawą, która połaskotała mój policzek. Kwiaty wokół mnie, te, których jeszcze nikt nie zdążył zdeptać, pachniały pięknie.
Jedyne, co psuło tę piękną chwilę to martwe ciała naokoło mnie i moje zakrwawione kimono.
Zakasłałem, krztusząc się krwią. Wyplułem ją pospiesznie, odwracając głowę w bok. Uśmiechnąłem się słabo do leżącego obok mnie Atsushiego. Bez prawej nogi i z lewą ręką uciętą do łokcia, jak zawsze ze smętnym wyrazem twarzy, wpatrywał się we mnie.
– Zgłodniałem – mruknął.- Zjadłbym coś słodkiego.
Zaśmiałem się lekko, znowu plując krwią. Moja klatka piersiowa, przebita kilka razy, zadrżała silnie. Ostatkiem sił wyciągnąłem ku niemu rękę, by złapać jego dłoń. Złączyłem nasze palce, poczułem bardzo słaby uścisk.
– Chciałbym się z tobą kochać po raz ostatni – westchnąłem.
– Nic nie mów – mruknął.- Nie zostało nam dużo czasu. Nie waż się umierać przede mną.
– Przepraszam, Atsushi...- Poczułem łzy w oczach.- Nie chciałem cię w to wciągać... tak bardzo chciałbym posiadać choć odrobinę magii, która by cię wyleczyła...
– Nie mów tak – westchnął.- I tak nic by to nie dało. Jeśli ty byś zginął, to sam bym się zabił.
– Chyba żartujesz – zaśmiałem się słabo.
– Seppuku jest teraz w modzie – mruknął w odpowiedzi, odwracając głowę i patrząc na jasne niebo nad nami.- Zauważyłeś?
– Co takiego?- szepnąłem, czując, że moje powieki powoli opadają.
– Poznaliśmy się w podobnym miejscu – powiedział Atsushi.- Leżałeś na łące, a ja...
– Potknąłeś się o mnie – westchnąłem z wyrzutem.
Murasakibara zaśmiał się lekko i skrzywił, najpewniej czując ból.
– Ale było zabawnie – dokończył.- Uwielbiałem spędzać z tobą dni na tamtej łące. Cieszę się, że znów mam taką okazję.
Przymknąłem oczy, czując, że zaczynam usypiać.
– Atsushi...
– Tak?
– Chyba... już czas – szepnąłem.- Pozwól mi... powiedzieć jeszcze jedno...
– Mów – szepnął. Nie otwierałem oczu, jednak słyszałem w jego głosie, że zaczął płakać.
– Kocham cię – powiedziałem tak głośno, jak tylko potrafiłem.- Dziękuję, że... byłeś... przy mnie... wiesz, ja zawsze...
***
Patrzył na niego, czekając, aż dokończy zdanie. Z jego oczu wypływały łzy, których nie zdołał powstrzymać. W tej chwili tak bardzo pragnął usłyszeć te ostatnie słowa. Jedno, ostatnie zdanie.
Ale nie doczekał go. Po raz pierwszy w życiu Seijuurou złamał obietnicę i umarł przed nim. Atsushi załkał głośno. Ostatkiem sił podczołgał się do swojego ukochanego, zostawiając za sobą krwawy szlak. Zdrową dłonią pogłaskał go po bladym policzku i złożył na jego chłodnych ustach ostatni pocałunek. Ułożył się obok niego, ściskając jego dłoń i wpatrując się w jego spokojną twarz.
– Ja ciebie też, Seijuurou – szepnął słabo.- Do zobaczenia... Do zobaczenia w następnym życiu.
THE END
Złamałaś mi serce ;-;
OdpowiedzUsuńMatko to było takie smutne.
Smutne i piękne jednocześnie.
Nie skomentowałam ostatniego rozdziału samuraja bo jak Murasakibara powiedział do Aomine że idzie oddać za Akashi'ego życie to poczułam się okropnie.
Gorzej niż wtedy kiedy nadepnie się na klocek lego.
Czyli jakby mnie obdzierali ze skóry,solili,wrzucali do wrzątku,łamali kości,kroili na kawałki,wrzucili do beczki nabitej gwoździami i stoczyli z góry,resztki podeptali i zamkneli w żelaznej dziewicy, a następnie spalili.
I tak samo miałam po przeczytaniu tego.
Tyle opisałaś smutku,miłości i czułości między nimi <3
Po prostu cudo.
Te uczucia <3
Wielbię Cię ponad wszystkich innych blogerów w całym internecie.
-Deirdre
,,Należało po prostu oddać się tej chwili i rozkoszować się nią, jakby nzoą ostatnią wspólnie spędzoną.''
UsuńTam chyba miało być ,,naszą''.
Przepraszam za to wytykanie błędów ale jako że jestem betą na blogu koleżanki to takie rzeczy strasznie rzucają mi się w oczy.
Dobranoc <3
-Deirdre
No i właśnie bardzo dobrze, że mi je wytykasz, bo ja sama po napisaniu tylko "przelecę" wzrokiem tekst, więc sporo mnie omija :D
UsuńDziękuję bardzo za komentarz i korektę - naprawdę, nie krępuj się i jeśli coś zauważysz to pisz śmiało, pomożesz mi w ten sposób :3
No i dziękuję za komplement :D ♥
Dobranoc! ^^ ♥
To chyba będzie najdłuższy komentarz w mojej karierze.
OdpowiedzUsuńPodeszłam do tego omake z takim " meh" jednak z każdym zdaniem zaczęłam się bardziej wkręcać więc włączyłam sobie muzyczkę jakaś by skupić się całkiem na opowiadaniu.
Moment kory wygrał chyba w tm wszystkim to
"– Nie gryź mnie – westchnąłem, kładąc mu ręce na klatce piersiowej i odsuwając się od niego.
– To przez to, że jesteś taki smaczny, Aka-chin – mruknął Atsushi.- Mam ochotę cię zjeść.
– Jeśli mnie zjesz, wyląduje w twoim brzuchu, a potem we krwi.
– I będziemy już razem na zawsze?
Uśmiechnąłem się, kręcąc głową."
Ich relacja była taka nieco specyficzna za razem idealna..... i idealny był Atsushi który nie chciał zasnąć...a cały ich stosunek tak okraszony zapomnieniem i naciskiem na uczucie miedzy nimi.
Pod względem fabularnym jak i samym Akashim.... Idealnie chłodny, beznamiętny oraz okrutny a dla Atsushiego jak i Daikiego okazał serce i człowieczeństwo (kocham ten motyw wyjątkowości).
" Krok za krokiem, życie za życiem, powoli pozbywałem się każdego, kto stanął mi na drodze." załączyła mi się muzyka z wiedzmina "The Sword of Destiny' wiec całe to "polowanie" czytałam przy muzyce bardzo pasującej do tego. Po mimo że przerażające pokazane nieskazitelnie.
Ta beznamiętność Akashiego była wow.... ale jak Daiki zaczął wołać "Sei-cha" pojawiły mi się łzy w oczach a później kiedy załączyło się " Ladies of the Woods" ryczałam bo ta ich śmierć....
Do tego głodny Atsushi który nie był w stanie mnie rozbawić.
Jednak do ostatniego zdania miałam cichą nadzieje że jednak przeżyją a tu jeden wielki C**j T^T
Jednocześnie tak cudowne, piękne jak i wzruszające.
Tym opowiadaniem (całym samurajem a tym omake przypieczętowałaś to) ukoronowałaś (w moim rankingu) jako królową.
Idealnie zgadzam się z Deirdre.
Smutne i piękne jednocześnie.
Dobra kończę pierdo*lenie bo jeszcze 10 razy napiszę to samo.
Niby odczekałam wzruszenia, żeby się uspokoić, ale i tak jakoś mi bardzo, bardzo smutno. Może dlatego, że tak się przywiązałam do tego opowiadania, mniejsza z tym...
OdpowiedzUsuńSądziłam, że za mało w Samuraju jednak było MuraAka, ale po tym omake zastanawiam się... czy ja musiałam tak pędzić do tego czytania?
Smutno mi.
Najchętniej bym ich wytuliła. Zwłaszcza po tej końcówce tak jakoś... pusto bez nich.
Napisz w najbliższym czasie jakieś MuraAka, jakieś takie nie smutne, błagam, jak będziesz miała chwilę i pomysł... Muszę się jakoś po tym otrząsnąć. Q.Q Proooszę... *robi błagalne oczy*
Dobrze, postaram się coś nastukać milusińskiego ^^
Usuń...
OdpowiedzUsuń*ociera łzy*
Biedny Aka-chin.
Ale niespodziankę mi zrobiłaś *.*
Podziękował za ten omake.
Ale ta historia Akashiego...
Kolejny raz podbiłaś moje serduszko
I przełamałaś moją niechęć do MuraAka
*oklaski dla pani*
Kurczę, tak mi smutno po tej końcówce ;-;
Zawsze robi się z nich taką parę bez happy endu...
Czy tylko ja czasem mam ochotę na cukry???
Cieszę się, że chociaż Aomine i Kisia są razem...
To smutne zakończenie mnie dobiło
*kuli się na łóżku kołysząc*
Przemierzając internety,
Yew S.
MuraAka nigdy do mnie nie przemawiało, ale po tym *chlip* zmienię zdanie.
OdpowiedzUsuń*ociera kolejne łezki* Ten koniec mnie dobił, nie że jest zły, tylko jak wcześniej wspominałam jestem bardzo wrażliwa, więc smuteczek jest :c
Bogowie~
Yuukiczan w ciągu 2 dni sprawiłaś, że płakałam jak bóbr wieczorem.
Mam nadzieję, że KnY jakoś złagodzi moje zszargane ,od nadmiaru smutku, serce :3
Cieplusio pozdrawiam \(^_^)/
Yue: *wpada zdyszana na scenę, łapie za mikrofon, bierze głęboki wdech i...* OGŁASZAM SWÓJ WIELKI POWRÓT!!! *oznajmia donośnym i radosnym głosem, słychać fanfary, oklaski, okrzyki* Tak, tak... Dziękuje, dziękuje... *kłania się* No dobra, teraz najważniejsze...
OdpowiedzUsuńGOMENASAI! SUMIMASEN, YUUKI-CHAN! SUMIMASEN! SUMIMASEN! *kłania się nisko przepraszając prawie jak... No ten co tak zawzięcie i cały czas przeprasza za wszystko, zapomniałam jego imienia... Ups...
Aya: Zapominalska jak zwykle... *prycha*
Yue: Ktoś coś mówił...? Eee... Nie ważne...Na czym to ja skończyłam...? A! Już wiem... Miałam przez ten długi czas tak mało czasu... To nie znaczy, że nic nie czytałam! Czytałam wszystko, tylko nie miałam jak wstawić komentarze... No, ale teraz, w dniu swoich urodzin, zdobyłam wolna chwile by uzupełnić twojego bloga o dawkę komentarzy! *szczerzy się jak głupia*
No a teraz przejdźmy do rzeczy... Do tych przyjemniejszych rzeczy... Tylko bez podtekstów proszę...
Aya: Tym sposobem wywołałaś falę podtekstów... *mruknęła*
Yue: Kto to powiedział ? *rozgląda się, jednak nic nie zauważa* Ee... mniejsza o to... No to przechodzimy do... KOMENTOWANIA!
Co do omake'a...
Jedno wielkie... RYCZAŁAM!
Tak, właśnie... Ryczałam jak nie wiem...
Bosze... Dziewczyno... Doprowadziłaś mnie do tego, że ryczałam i paczka chusteczek nie pomogła...
no i mama miała ze mnie kolejną polewkę i do psychiatryka chciała mnie wysłać...
Bo według niej nie zachowuje się jak dziewiętnastolatka, tylko jak dziesięciolatka płacząca, bo straciła ulubioną zabawkę...
Aya: Właśnie tak się zachowujesz...
Yue: Czy ja mam coś z głową ? *mruczy pod nosem* Ech, zboczyłam nie co z tematu... *macha ręką*
Wracając do omake'a, to było takie piękne, cudowne, bajeczne, a zarazem smutne, przepełnione żalem i bólem... Po prostu wczułam się tak jakbym to ja była Sei-chanem i to ja tam była... Wciągnęło mnie to opowiadanie i nie chciało wypuścić...
No dobra, żem się rozpisała... Zaraz nie wystarczy mi czasu na inne komentarze...
To ja znikam i pojawiam się gdzie indziej XD *znika rozpływając się w powietrzu*
Gdy to wczoraj miałam już odkładać tableta, tak nagle zauważyłam, że MuraAka ma 4 posty, nie 3. Nie masz pojęcia jak tryskałam szczęściem! No, ale opko było omake do samuraja, więc dla niego do 2 w nocy siedziałam i czytałam owego Samuraja. Musze przyznać, że to dla mnie wyczyn ponieważ nie lubię AoKise i KagaKuro dlatego mam nadzieje, że nie obrazisz się jak przyznam, że pominęłam z nimi momenty xd Ogólnie opowiadanie jest napisane pięknie i bardzo smutno ;-; ale koniec z ,,ostatnim samurajem'' przejdźmy do tego dzieła!
OdpowiedzUsuńNa wstępie powiadomię, że poroniłam łzę ;-;
Nwm czemu ale na początku myślałam, że Akasz jest młodszy i to o wiele (10-11 lat) Dlatego podczas stosunku widziałam ich w formie dziecka >.< Ale później wywaliłam to z mojej wyobraźni i przeszło w napakowanych, sexownych 15/16 latków! xd (Chociaż taki mały Akasz i Mura, razem *w* oh,,, To... E... Tego nie było xd)
CO DO SAMEGO STOSUNKU TO MISTRZ! TY JESTEŚ TYM MISTRZEM! ODKRYŁAM AMERYKE!
Opisanie pięknie, ich więź c(*w*c) Boże, kocham! Więcej! Więcej! Więcej! *popada w MuraAkowy szał*
No i późniejsza scena z zabijaniem wszystkim Aominów (Jak to brzmi xd *Kilka dni po obejrzeniu knb dowiedziała się, że Aomine, Murasakibara, Kise itp. to nazwiska) <------- To mnie zraniło.
BOSZ AOMINE TY SŁODZIAKU! CHCĘ TAKIE DZIECKO! ON TAKI MAŁY SŁODKI MURZYNEK! KOCHAM! AKASZI ODDAJ MI GO! JA GO WYCHOWAM NA PRAWDZIWEGO GEJA!
Akashi się wzruszył, Akashi się wzruszył, przytulił Aomine, powiedział, że go kocha jak syna. HIWEHDVWEHSTYRG24HSSF [czyt. TYLE MIŁOŚCI]
W sumie to nie jest mi szkoda Akasza. Ałominofie dobrze zrobili zabijając rodzinę Akasza. Dzięki temu mógł się ruchać z Muraczinem bez końca.
A co do końca to... To... *odchodzi w kąt i beczy* Cz-czemu to zrobi *pociąga nosem i smarka* zrobiłaś! J-jak mogłaś mi ich zabić bez sexuf pożegnalnych! Boże! T grzech, nanodayo! Mam nadzieje, że podczas wizyty Muraczina u Akasza robili to wtedy. Albo najlepiej po pożegnaniu Aomine i Kise, od razu ,,Wybacz Momoi-sama, muszę coś jeszcze obgadać z Atsushim.''
Dobra to ja kończę! Dziękuje za te MuraAka *dzień w dzień cierpi na głów braku MuraAków* Były seksy jestem szczęśliwa!
Pozdrawiam i życzę weny!
Droga Kälte-san! ( kopiuj-wklej Twój nick ;_; )
UsuńPrzeczytałam wszystkie Twoje komentarze i bardzo Ci za nie dziękuję! ^^ ( nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystkie, ale czytam je, czytam z uśmiechem na twarzy i łezkami wzruszenia ;_; ). Naprawdę, każda czytelniczka przynosi mi tyle radości w życiu, że już ciężko mnie zasmucić :D Nawet jeśli od czasu do czasu ktosik ponarzeka ( co właściwie dzieje się tylko przy Modzie na Uke, i ostatnio przy Czytelnik x Aomine 2 ), to i tak wiem, że wystarczy się spiąć i postarać, a następnym razem wyjdzie lepiej! :D
Cieszę się, że przeczytałaś "Ostatniego Samuraja" ( choć wielka szkoda, że minęłaś momenty AoKise i KagaKuro ;_; W sumie nie było ich dużo, no i tylko jeden seks, ale no xD ). Osobiście jestem dumna z tego opowiadanka, dlatego cieszę się podwójnie, że kolejna osoba ma je za sobą! ^^
Rzeczywiście, MuraAka to dość rzadki pairing ( a już zwłaszcza u mnie, podobnie jak MuraHimu... po prostu Muraś to taka postać, że ciężko mi sobie wyobrazić, że z kimś sypia xDD ). Ale nie martw się! :D Jak tylko skończą się matury, to będę miała więcej czasu na pisanie, a, szczerze mówiąc, mam już dwa drobne pomysły na ten pairing ^^
Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszyściuśkie komentarze, mam nadzieję, że nie zrezygnujesz z pisania swoich opinii na temat moich opków : D
Pozdrawiam cieplusio i przesyłam tulaski! ^^
Pisz po prostu Kalte xd
UsuńJa tam kocham czytelnik x aomine 2 *w* To było piękne! Tak! Tak! Spinaj się i pisz!
Wybacz >.< Po prostu trudno mi czytać seksy pairingów, za którymi nie przepadam ;-; jeszcze raz wybacz, że pominęłam AoKise. Ale całe opowiadanie jest naprawdę fajne!
Ja Muraczina mogę wyobrazić sobie z wszystkimi z pokolenia cudów xd Ba, nawet z Kise i Midorimą. Za to nienawidzę pairingowania go z Himuro ;-; Może dlatego, że nienawidzę gościa.
2 pomysły na MuraAke *w* Ahhh! Szczęście! Po prostu to mój ulubiony pairing w Knb i dostaje orgazmu umysłowego (?) gdy o nich myślę! Mogłabym o nich czytać zawszę i wszędzie!
Wszystkie opowiadania z pairingami, które mnie interesują przeczytałam i myślę, że będę w czasie nadrabiała komentowanie ^^
Pozdrawiam i życzę Ci powodzenia w nauce :)
Moja reakcja dzisiaj rano: "o ja pierdolę, Yuuki wrzuciła MuraAkę, a ja to przegapiłam?!?! Głupia, głupia,głupia!!!!!"
OdpowiedzUsuńA teraz po przeczytaniu:
O mój borze! Złamałaś mi serce, kobieto! ;______; Normalnie prawie się popłakałam na fizyce, jak to czytałam. Uwielbiam ten moment, kiedy Akashi ma przebłysk litości.
Ale pożegnaniem Atsushiego i Seijuurou po prostu mnie zniszczyłaś. I to zdanie "Po raz pierwszy w życiu Seijuurou złamał obietnicę i umarł przed nim"...
Zniszczyło mnie totalnie. Dziękuję, do widzenia, zaraz się popłaczę na fizyce.
Kocham cię za wywoływanie tylu uczuć.
Popłakałam się, popłakałam się, a to się rzadko zdarza :c
OdpowiedzUsuńTo było takie smutne, wzruszające, a zarazem piękne :'(
Nie na widzę osób, które mordują dzieci, a tym bardziej takie malutkie.Ja bym nigdy nie skrzywdziła dziecka nawet jeśli jego rodzice zabiliby całą moją rodzinę, nawet jeśli te dziecko byłoby złe.Z tego powodu właśnie płakałam (Jak on mógł?!).Płakałam też z powodu małego Daikiego, wtedy jak zacząłać wymawiać jego imię, to było takie wzruszające.Ale i tak nic nie przebije końca, ta miłość Atushiego do Seijuro *-*
Cudowne opowiadanie, naprawdę rewelacyjne! Powinnaś zacząć pisać książki, napewno miałabyś wielu czytelników! ^^
"Krok za krokiem, życie za życiem, coraz większym stawałem się mordercom."
OdpowiedzUsuńTylko jeden błąd. Mordercą. Nie mordercom.
Opowiadanie... smutne, czuję się jakbym płakała, ale i się delikatnie uśmiechała.
Piękne.
Pozdrawiam cieplutko
~Rin Akashi
Poprawione! Dziękuję :D Ale wstyd, taki błąd! >///< Cieszę się, że się podobało *3* Dziękuję za komentarz, też pozdrawiam ♥
UsuńKażdemu się zdarza. Nie przejmuj się.
OdpowiedzUsuń~Rin Akashi
Popłakałam się na końcu 😭
OdpowiedzUsuń