Ostatni Samuraj - Rozdział Drugi




Na dworze powoli zapadał wieczór. Słońce skryło się za koronami drzew, ostatnimi
promieniami oświetlając horyzont, który przybrał barwę płomieni. Ogród świątynny przycichł jakby, jedynie para zielonych, niewielkich żab rechotała raz na jakiś czas, jakby witając nadchodzące cienie.
Aomine odetchnął głęboko, siedząc na mostku przed drzwiami swojego pokoju.
Wpatrywał się beznamiętnie w drzewo kwiatu wiśni, stojące tuż nad stawem, leniwie pochylające swe gałęzie nad taflą wody. Wiedział dobrze, że Kise obserwuje go, stojąc na dziedzińcu i nabierając wody ze studni.
Tyle myśli kotłowało się w jego głowie. Dopiero co zawitał w stare strony, a już wpadł w
kłopoty. Może nie takie, które narażały jego życie na niebezpieczeństwo, jednak nierozwiązane problemy nie dawały mu spokoju.
A sprawa Kise, skomplikowana dodatkowo spontanicznym pocałunkiem, należała do
tych, które musiał poukładać i znaleźć rozwiązanie.
Po pierwsze, pytanie kim był Kise wciąż go dręczyło. Nieważne jak daleko sięgał
pamięcią w przeszłość, nie był w stanie przypomnieć sobie, by kiedykolwiek wcześniej się spotkali. Kolejną sprawą było to, że blondyn chciał zostać jego uczniem. Byli w tym samym wieku, ale prawdopodobnie różnica ich sił różniła się ogromnie. Mimo to, Aomine nie był pewien, czy nadawał się na Mistrza. W końcu wciąż był młody.
I ostatnia rzecz, prawdopodobnie najważniejsza – sam Kise. Było w nim coś, co
przyciągało Aomine, nawet po tym, jak dowiedział się, że nie jest kobietą. Jego uroda nie zmieniła się przez to, nadal wyglądał pięknie z przydługimi włosami opadającymi po obu bokach głowy, ze złotymi oczami o długich, ciemnych rzęsach, z ustami wąskimi, lekko zaróżowionymi i wilgotnymi, jakby tylko czekającymi na pocałunek...
Czy możliwe było, by zauroczył się w chłopaku? By zainteresował się nim pod tym
szczególnym względem? Lubił kobiety, nawet bardzo, jednak Kise emanował jakąś specyficzną aurą, niemożliwą do określenia, która przyzywała go niczym znane od wieków „światełko w tunelu”.
Pytanie tylko, co jest na jego końcu?
-         Aomine-kun?
Poderwał się z cichym krzykiem ze swojego miejsca i cofnął kilka kroków, patrząc w
oniemieniu na stojącego przed nim błękitnowłosego chłopca. Nie słyszał jego kroków, nie wyczuł jego obecności, chociaż przecież zawsze zachowywał czujność, także w momentach głębokiego zamyślenia, nawet w świątyni Mistrza Akashiego, gdzie przecież nic mu nie groziło.
-         Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – powiedział Kuroko, choć nie wyglądało na to, by naprawdę było mu przykro.
-         Z-zaskoczyłeś mnie...- wystękał ciemnoskóry, podnosząc się.- Uhm...nie wyczułem cię...
-         Byłeś zamyślony.- Bardziej stwierdził niż zapytał.- Przeszkadzam?
-         Nie, skąd...- westchnął Aomine, obrzucając go bacznym spojrzeniem. Wyglądało na to, że chłopak nie skończył treningu: wciąż miał na sobie kimono i daishou*, w dodatku był odrobinę spocony.- Kuroko, tak?
-         Tak, Kuroko Tetsuya.- Ukłonił się przed nim grzecznie, a potem wyprostował i patrzył na niego uważnie.
-         Więc...o co chodzi?
-         Tak się zastanawiałem, czy nie będzie dla ciebie obrazą, jeśli poproszę cię o pojedynek?
-         Pojedynek?- mruknął Aomine, marszcząc brwi.- Chcesz ze mną walczyć?
-         W ramach treningu.- Skinął głową.- I, oczywiście, o ile nie jesteś niczym zajęty.
-         Nie...- Aomine patrzył na niego przez dłuższą chwilę, a potem westchnął i podrapał się po głowie.- Nie masz nikogo innego, z kim mógłbyś poćwiczyć?
-         Wszyscy udali się na spoczynek.
-         A ty niby masz jeszcze siły...?
-         Mogę nadal trenować.
-         No dobra...- mruknął Aomine, nie do końca pewien, czy aby nie powali chłopaka jednym ciosem.- I tak nie mam na teraz żadnego zajęcia, a do kolacji jest jeszcze trochę czasu.
-         Dziękuję bardzo.- Chłopak znów się skłonił.
-         Prowadź do dojo. Zdaje się, że sporo się w nim zmieniło, odkąd ostatni raz tu byłem.
-         Został przebudowany i powiększony – odparł Kuroko, kierując się w stronę drewnianego budynku stojącego po prawej stronie bramy.- Byłeś wychowankiem Mistrza Akashiego, Aomine-kun?
-         Owszem – odparł krótko.
-         Czy Mistrz uczył cię walczyć?
-         Tak.
-         Mam więc nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
Aomine zmarszczył brwi, nieco rozzłoszczony. Żaden samuraj nie lubił, kiedy poddawano
wątpliwościom jego umiejętności, czy nie doceniano go. Ciemnoskóry nie należał do wyjątków...
Dojo, w którym się znaleźli, zbudowano z ciemnego drewna. Po wejściu do przestronnego
pomieszczenia, na środku którego ułożono beżowe maty w czarne pasy, wyczuć można było wylane łzy i pot setek mężczyzn, pragnących spełnić swe marzenie, czy obowiązek. Aomine cieszył się, że niewiele się zmieniło: pod ścianą na przeciwko drzwi stały długie leżaki na miecze, zaś przed nimi, na grubych drewnianych słupach wisiały dwa zwoje; pierwszy ze starannym napisem „Cierpliwość”, drugi zaś z „Wytrwałość”. Według Mistrza Akashiego te dwie cechy były najważniejszymi elementami treningu – wskazówkami na drodze do zostania samurajem.
Choć zapadał już wieczór, dzięki licznym, szerokim oknom w dojo wciąż było w miarę
jasno. Mimo to Kuroko zapalił kilka lamp, po czym stanął na środku, czekając, aż Aomine do niego dołączy.
Ciemnoskóry odchrząknął cicho i podszedł do drewnianych „półek”, na których
poukładane były różnie zdobione katany. Przesunął wzrokiem po każdej z nich, przechadzając się powoli od jednego końca do drugiego.
-         Aomine-kun?
-         Poczekaj – mruknął ciemnoskóry.- Ciekaw jestem, czy...ah! Jest!
Uśmiechnął się i sięgnął po katanę z ciemnego drzewca. Trzymał ją przez chwilę w
dłoniach, przypominając sobie jej dotyk i kształt, każdą najmniejszą nierówność spowodowaną zamachami i ciosami, każdą maleńką skazę w wykonaniu. Przyglądał jej się przez chwilę jak dawno niewidzianej ukochanej, a potem odwrócił się do Kuroko i uniósł ją lekko.
-         Tą kataną ćwiczyłem, mieszkając tutaj – wyjaśnił.- Cieszę się, że nadal tutaj jest. Moja ulubiona...
Kuroko patrzył na niego nieco dziwnie, jednak w końcu uśmiechnął się lekko i chwycił
obiema dłońmi swój treningowy miecz. Aomine zamachnął się kilka razy, by przyzwyczaić nadgarstek do ciężkości broni, a następnie stanął przed chłopakiem i naprężył mięśnie.
Obserwował go uważnie, czekając na jego ruch. Zauważył, że jego oczy, do tej pory
wyglądające na obojętne, w końcu nabrały wyrazu. Widać było, że i on skupia się na przeciwniku, gotów do walki.
Ruszył, robiąc szybkie dwa kroki w stronę Aomine. Wykonał zamach z prawego boku,
celując w biodro ciemnoskórego. Daiki zablokował go energicznym ruchem, po dojo rozniosło się uderzenie drewna. Chłopak pochwalił go za to w myślach, ciesząc się, że nie myśli jak przeciętny samuraj i nie zamachuje się od razu na wprost, na głowę przeciwnika.
Cofnęli się o krok, zetknęli czubki mieczy i, wpatrując się sobie w oczy, zaczęli powoli
krążyć.
Aomine wytężył zmysły. Nadsłuchiwał cichego szelestu ich kroków po macie, każdego
zakłócenia, każdego głośniejszego szurnięcia, które mogłoby wskazywać na atak. Przyglądał się nieporuszonym oczom Kuroko, czekając, aż jego wzrok przesunie się w dół, w poszukiwaniu nowego celu. Musiał przyznać, że Tetsuya wiedział co robi: doskonale powstrzymywał zwyczajowe odruchy, miało się wrażenie, że tylko przeczytanie jego myśli pozwoli ocalić życie...
Błękitnowłosy ruszył znienacka, wykonując szybkie zamachy z góry, po lekkim skosie,
najpierw z prawej strony, potem z lewej. Trzask, trzask, trzask. Ciemnoskóry blokował każdy z nich, cofając się w tym samym tempie, co Kuroko na niego nacierał. Przy kolejnym jego zamachu, zgiął nogi w kolanach i wymierzył cios pod pachę.
-         Właśnie straciłeś lewe ramię – mruknął z uśmieszkiem.- Lepiej zrezygnuj z szybkich zamachów pod rząd. Przy piątym czy szóstym tracisz początkową prędkość. To, że drewniane katany są cięższe od prawdziwych nie oznacza, że dasz sobie radę w normalnej walce.
-         Tak jest.- Kuroko skinął głową i postąpił krok do tyłu.
Aomine zarumienił się lekko, czując dyskomfort. To co powiedział, zabrzmiało jak dobra
rada, a przecież nie taki był jego zamiar. Nie chciał bawić się w Mistrza, po prostu odruchowo pouczył chłopaka.
Ciemnoskóry westchnął i postanowił przejść do ataku. Jeszcze przez chwilę krążył
wolnym krokiem na środku dojo, a potem doskoczył do Kuroko i zamachnął się od góry, uderzając w jego prawy bark.
Tetsuya stęknął głośno, upadając na kolano i chwytając się za ramię.
-         Zdajesz sobie sprawę z tego, co to było?- westchnął Aomine.
-         Uh...kesagake?
-         Tak jest. Precyzyjne cięcie od ramienia, po skosie przez klatkę piersiową, aż do biodra. Cios idealny. Nie twierdzę, że zablokowanie go powinno być dla ciebie dziecinnie łatwe, jednak zważ na to, że specjalnie zwolniłem. A ty nie poruszyłeś nawet swoim mieczem.
-         Przepraszam – powiedział Kuroko, podnosząc się i prostując. Odetchnął głęboko.- To przez moją chwilową nieuwagę.
-         Efektem takiej chwilowej nieuwagi jest śmierć – powiedział ponuro Aomine.- Skup się. Specjalnie nie daję z siebie wszystkiego, żebyś miał przeciwko mnie szanse.
-         Doprawdy?- zdziwił się Kuroko.
-         Oczywiście!- warknął ciemnoskóry.- Czuję się jak żółw pływający w wodzie zagęszczonej mąką!
-         Nie musisz tego robić, Aomine-kun.
-         Jeśli będę walczył całym sobą, mogę cię przypadkiem zabić – mruknął chłopak.
-         Drewnianą kataną?
-         Tak.- Spojrzał mu hardo w oczy.- Może nie jestem w stanie cię przeciąć, ale z pewnością mogę uszkodzić narządy wewnętrzne, niezależnie od tego, w jakie miejsce cię uderzę: nerki, serce, głowa, nawet genitalia – wszystko mogę zmiażdżyć jednym ciosem. Nie kuś losu, Kuroko.
Błękitnowłosy spuścił głowę i wpatrzył się w podłogę, milcząc przez dłuższą chwilę. W
końcu ponownie spojrzał na Aomine, jego spojrzenie nie wyrażało niczego konkretnego.
-         Czy zabiłeś już kogoś w ten sposób, Aomine-kun?
Zaskoczyło go to pytanie, jednak nie dał tego po sobie poznać. Przemilczał odpowiedź,
dobrze wiedząc, że Kuroko zrozumie, co przez to ma na myśli. Patrzył na niego zimno, bez emocji, tak, jak patrzy każdy bezlitosny samuraj.
-         Na dziś wystarczy – powiedział Aomine odruchowo, powtarzając często słyszane słowa Mistrza Akashiego.
-         Czy nie możemy jeszcze przez chwilę...?
-         Nie nadwerężaj ramienia – upomniał go ciemnoskóry.- Uderzyłem je dość mocno. Proponuję, żebyś zrobił sobie zimny okład, tak na wszelki wypadek. Jeśli jutro rano nadal będzie boleć, zgłoś do medykowi.
-         Nie boli – powiedział z powagą Kuroko.
-         Mam uderzyć raz jeszcze?
Umilkł, patrząc na niego z lekką złością. W końcu westchnął ciężko i skłonił się przed
nim.
-         Dziękuję za wspólny trening, Aomine-kun. Następnym razem postaram się bardziej.
-         Nie rób sobie nadziei na następny raz, jutro stąd odchodzę – mruknął Daiki, odkładając drewnianą katanę na jej miejsce.- Przybyłem tu tylko z wiadomością do Mistrza Akashiego.
-         Czy wolno mi wiedzieć, czym się trudzisz?
-         Mój klan jest podporządkowany cesarzowi. A raczej był – dodał kwaśno.- Ale ja podróżuję, wykonując zlecenia.
-         Gdzie zamieszkujesz?
-         Nigdzie.- Wzruszył lekko ramionami.- A może powinienem powiedzieć, że wręcz „wszędzie”. Wciąż przenoszę się z miejsca na miejsce, korzystając z gościnności innych, a w razie konieczności, z gospod.
-         Co, jeśli akurat nie masz żadnego zlecenia?
-         Jeszcze się tak nie zdarzyło – odpowiedział, odwracając się do niego.
Zaskoczyło go, że u progu drzwi stał Kise, zaciskając lekko wargi i spoglądając to na
Aomine, to na Kuroko. Błękitnowłosy, widząc spojrzenie ciemnoskórego, również powiódł wzrokiem w tym samym kierunku.
-         Ah, Kise-kun – mruknął.- Dobry wieczór.
-         Dobry wieczór, Kurokocchi...- powiedział cicho Kise, plącząc nerwowo palce dłoni.- Uhm...Aomine-san, Mistrz Akashi życzy sobie zjeść z tobą kolację.
-         Oh, rozumiem. Zaraz przyjdę, tylko się przebiorę.- Przechodząc obok Kuroko, podobnie jak przed laty robił to jemu Akashi, poczochrał włosy chłopaka.- Trenuj pilnie i skup się na obronie. Samym atakiem nie zwyciężysz.
-         Tak jest!
Westchnął, znów czując się dość dziwnie. Skinął głową Kise, mijając go, po czym udał
się do swojego pokoju. Może walka nie trwała długo, ale nie wypadało pokazać się Mistrzowi w nieświeżym ubraniu...
Akashi już na niego czekał, siedząc przy zataku **, na którym stała miseczka ryżu oraz
talerz z trzema niewielkimi rybkami wraz z gotowanymi warzywami. Mistrz sączył spokojnie herbatę ze swojego kubka, nie spojrzał na Aomine, kiedy ten wszedł do pokoju po wcześniejszej na to zgodzie.
            Aomine zajął miejsce przy drugim stoliku, na którym poukładano te same naczynia.
-         Wybacz zwłokę – powiedział cicho.
-         Nieodmiennie za każdym razem, gdy odwiedzasz tę świątynię, zadziwiasz mnie swoją ogładą i kulturą – powiedział Akashi z lekkim uśmieszkiem.- Często zdarza mi się wspominać tego nadpobudliwego chłopca, którym kiedyś byłeś. Ganiającego za gejszami z robakami w dłoni, wszczynającego bójki z kolegami z dojo, a nawet z nauczycielami.
Aomine zarumienił się lekko i westchnął.
-         Byłem dzieckiem – mruknął.
-         Bardzo kapryśnym i energicznym dzieckiem – dodał Akashi.- A teraz spójrz, na jakiego człowieka wyrosłeś. Godny miana samuraja, przystojny mężczyzna, który wie, jak się zachować wobec wyższych rangą.
-         Może...zacznijmy już jeść.
-         Zawstydziłem się?- Akashi uśmiechnął się do niego łagodnie.- Smacznego więc.
-         Smacznego... I nie, nie zawstydziłeś mnie, sensei. Po prostu...dziwnie jest przypominać sobie dzieciństwo.
-         Nie moja wina, że dręczą mnie pewnego rodzaju sentymenty – powiedział Mistrz, próbując ryby.- Koniec końców, każdego, kogo uczę w tej świątyni, traktuję jak syna. Z tobą nie było inaczej.
-         To twój największy atut – powiedział z uśmiechem Aomine.- Ale przecież ja nigdy do końca nie byłem dzieckiem...
Akashi umilkł, patrząc na niego zza grzywki czerwonych włosów. Obserwował jego
spokojny wyraz twarzy, obojętne oczy, wyprostowaną sylwetkę. Westchnął cicho, biorąc do ręki miseczkę ryżu i zjadając go odrobinę.
-         Dowiedziałeś się czegoś?- zapytał.
-         Nie – odparł i zacisnął szczęki.- To takie...frustrujące. Zupełnie jakbym szukał jednej gwiazdy pośród miliona innych. Człowiek, który zabił cały mój klan, pozbawił mnie rodziny, przyjaciół i domu...tylko jeden człowiek. I nadal, choć minęło już dwanaście lat, wciąż nie znam jego imienia. Czy to nie dziwne? Czy on jest aż tak dobry? Potrafi tak dobrze się ukryć, że nikt, nawet władze, go nie znają? Czy to nie czyni go bytem idealnym, niemalże Bogiem?
-         Nie powinieneś tak na to patrzeć – powiedział spokojnie Akashi.- To, że władze nadal nie odkryły jego tożsamości, nie czyni z niego nadczłowieka. Potrafi dobrze się maskować, to wszystko. Ale kto wie...może on już nie żyje?
-         Żyje – odparł ponuro Aomine, żując powoli kawałek ryby.- Czuję to w kościach. Poza tym...pamiętasz, co mi powiedział, prawda? Mówiłem ci o tym.
-         Pamiętam.
-         Jestem pewien, że dotrzyma obietnicy. Pewnego dnia...- urwał, słysząc kroki na zewnątrz. Zerknął na shoji***, jednak te nie poruszyły się. Ten, kto za nimi przechodził, poszedł dalej.
-         Co masz zamiar zrobić?- zapytał cicho Akashi, odkładając pustą już miseczkę wraz z pałeczkami.
-         Będę szukał dalej. Pytał...i szukał.
-         Rozumiem.- Akashi westchnął i zajął się pozostałą mu rybą.- Słyszałem, że odbyłeś walkę z Kuroko.
-         Raczej krótki trening – sprostował ciemnoskóry.
-         Co o nim sądzisz?
-         Za bardzo skupia się na szybkich atakach. Jest powolny, więc próbuje szybko zakończyć walkę, a przez to jego obrona jest wręcz znikoma. Poradziłem mu, by nad nią popracował.
-         Zauważyłeś, że jest niczym duch?
-         Duch?- Aomine zmarszczył lekko brwi.
-         Hmm...- Akashi uśmiechnął się.- Często się zdarza, iż zjawia się znienacka pośród innych. Wszyscy zgodnie twierdzą, że nie da się go wyczuć, ani usłyszeć. Kiepsko jest go nawet dostrzec, w niektórych momentach. Muszę przyznać, że sam zaskoczył mnie kilka razy.
-         Ciebie?- niedowierzał Aomine.
Akashi zaśmiał się swobodnie.
-         Mam na myśli, że udało mu się podejść dość blisko mnie, nim go wyczułem – wyjaśnił.
-         Cóż...- Aomine skończył posiłek i podziękował cicho.- Szczerze mówiąc, także i mnie dziś naszedł niespodziewanie. Sądziłem jednak, że to przez to, iż byłem zamyślony. Kiedy ćwiczyliśmy w dojo, nawet nie usłyszałem, że Kise wszedł do środka. Zrzuciłem to na moją nieuwagę.
-         Sądzę, że Kuroko ma swego rodzaju dar – powiedział z powagą Akashi.- Doskonale potrafi się maskować, a do tego swoją obecnością rozprasza uwagę innych. Być może właśnie dlatego również Kise zdołał „zakraść się” do dojo.
-         Hmm.- Aomine spuścił wzrok na swoje pałeczki leżące na talerzu. Przygryzł lekko wargę i pokiwał powoli głową.- Możesz mieć rację, sensei.
-         Przestań, Aomine – powiedział cicho Mistrz.- Wiem, o czym myślisz. Ale śmiem wątpić, by to ktoś z Klanu Kuroko zabił twoją rodzinę. Oni są z natury...łagodni. Tak, myślę, że mogę to tak nazwać. Nie krzywdzą bez powodu, a dobrze wiem, że twoi bliscy w żaden sposób im nie podpadli.
-         Jestem zmuszony rozważać każdą możliwość, sensei.
-         Rozumiem. Jednak czuję się w obowiązku odwieść się od planu najazdu na ich Klan.
-         Nie do końca o tym myślałem...
-         Po prostu ubrałem w słowa to, co by się stało, gdybyś wyciągnął błędne wnioski – odparł spokojnie Akashi, upijając łyk herbaty.- Dobrze cię znam, Aomine. Ehh, będę musiał osobiście pochwalić Kagamiego. Ze zwykłego dania potrafi zrobić prawdziwe cuda. Jak tobie smakowało?
-         Wyśmienite.- Aomine skinął lekko głową.- Gdyby ten cały Kagami gotował, kiedy się tutaj uczyłem, pewnie bym stąd nie odszedł.
Akashi roześmiał się wesoło, po czym wstał i podszedł do sznura, którym tej nocy wezwał
Kise. Pociągnął za niego kilka razy i znów rozsiadł się na poduszce. Na zewnątrz rozległy się ciche kroki, a potem drzwi rozsunęły się. Blondyn, nie patrząc na żadnego z nich, ukłonił się nisko.
-         Kise, zabierz naczynia, proszę – powiedział.- I uprzedź innych, by teraz nie zakłócali nam spokoju. Musimy omówić ważne sprawy.
-         Tak jest, Mistrzu.
Kise pozbierał pospiesznie naczynia, unikając spojrzenia Aomine. Ciemnoskóry
zmarszczył lekko brwi, ale nie próbował zwrócić na siebie jego uwagi. Odprowadził go wzrokiem, a kiedy został sam z Mistrzem, wywrócił lekko oczami.
-         Zaprzyjaźniliście się?- zagadnął Akashi z uśmiechem.
-         Wątpię, by można to było tak określić – mruknął.
-         Oh, doprawdy?
-         Kise ma...dość ciężki charakter. Trudno za nim nadążyć, jest zbyt...jakby to powiedzieć...beztroski?
-         To prawda, aczkolwiek osobiście podziwiam go za to. Chociaż zdaje sobie sprawę ze swojej niezdarności, za którą wygnano go z domu, wciąż potrafi się uśmiechać i pomagać innym. Zupełnie jakby sam nie miał na głowie żadnych problemów. Stawia dobro innych ponad swoje własne. To dobra cecha.
-         Naiwna.
-         Po części, także – zgodził się Akashi.- Ale w obecnych czasach jest bardzo cenna. Nie uważasz?
Aomine nie odpowiedział. Wpatrywał się w Mistrza bez wyrazu, a kiedy ten wyciągnął z
obszernego rękawa zwój, ukłonił się przed nim. Teraz musieli przejść na poważny temat.
-         To moja odpowiedź dla Mistrza Fukudy – powiedział Akashi.- Zobowiązuję cię do dostarczenia jej do rąk własnych, najszybciej jak to możliwe. Ta cenna wiadomość nie może zostać przechwycona. Broń jej za cenę własnego życia, a w konieczności zniszcz ją. Pokładam w tobie nadzieję i obdarzam cię swoim zaufaniem. Nie zawiedź mnie, Aomine Daiki. Ostatni z klanu ciemnoskórych.
-         Tak jest, Mistrzu Akashi – powiedział Aomine, kłaniając się nisko.- Na twój rozkaz, choćbym miał zhańbić swe imię, wypełnię powierzoną mi misję.
Akashi chwycił zwój w obie dłonie, a potem wyciągnął ręce ku Aomine. Samuraj odebrał
go z wciąż pochyloną głową.
-         Moja wiadomość do Mistrza Fukudy będzie wymagała odpowiedzi – powiedział cicho Akashi.- Przypuszczam więc, że wkrótce znów się spotkamy. Mam nadzieję, że zostaniesz na kilka dni. Zaproponowałbym ci to teraz, jednak ta sprawa nie ścierpi zwłoki.
-         Z największą przyjemnością spędzę tutaj więcej czasu – powiedział z uśmiechem Aomine, jednak przypominając sobie o Kise, skrzywił się lekko.
-         Chyba jednak nie – mruknął z uśmiechem Akashi.- Coś cię trapi, chłopcze?
-         Kise...
-         Kise?- zdziwił się Mistrz.- A cóż takiego jest z nim nie tak?
-         Wygląda na to, że dziesięć lat temu uratowałem mu życie, choć sam osobiście tego nie pamiętam.
-         Ahh, rozumiem. I co w związku z tym? Czyżby pragnął zostać twoim sługą, by spłacić dług?
-         Proszę cię, sensei, nawet tak nie żartuj – westchnął Aomine, przecierając dłonią oczy.- Poprosił mnie, bym został jego nauczycielem.
-         Oh.- Akashi uniósł brew.- Więc to leży ci na sercu? Nie wiesz, co zrobić?
-         Jestem za młody na Mistrza...
-         Ale wyjątkowo doświadczony.
-         Nie mogę równać się z tobą, sensei. Jesteś o wiele bardziej odpowiednim wyborem.
-         Być może – powiedział z uśmiechem Akashi.- Nie mogę jednak kwestionować decyzji Kise. Jeśli uważa, że przy tobie nauczy się więcej, nie będę wchodził mu w drogę. Poza tym, na razie nie podjąłem kroków związanych z nauczaniem go fechtunku. Pewnie się niecierpliwi...
-         Właśnie.- Aomine zmarszczył brwi.- Wspominał coś, że nie ma dużo czasu. O co chodzi?
-         Nie powiedział ci?
-         Nie.
-         Ode mnie niczego się nie dowiesz. Prosił, bym nikomu nie mówił. Ale spokojnie, skoro poprosił cię o nauczanie, jestem pewien, że wyjaśni i swoją sytuację.
-         O ile się zgodzę...
-         O ile się zgodzisz.- Akashi skinął głową na potwierdzenie.- Myślałeś nad odpowiedzią?
-         Wciąż się waham, ale...myślę, że lepiej będzie mu odmówić. Mam sprawy priorytetowe, w tym odnalezienie mordercy mojego klanu. Cały czas przenoszę się z miejsca na miejsce, a podróże nie sprzyjają nauce. W każdej chwili mogłoby mu się coś stać. Nie chcę mieć go na sumieniu.
-         Będziesz musiał więc mu to wytłumaczyć.
-         Postaram się.
-         A Kuroko? Czy i on nie prosił cię o nauki?
-         Nie, ale...chyba przypadkowo dałem mu do zrozumienia, że znów potrenujemy.
-         Tyle razy ci powtarzam, byś uważał na to, co mówisz – westchnął ciężko Akashi, jednak uśmiechnął się pobłażliwie.- Kuroko więc nie stanowi problemu, prawda? Trening raz na jakiś czas, przy odwiedzinach swego domu, to nic w porównaniu z nauczaniem dzień w dzień, czyż nie?
-         Taa – westchnął Aomine.- No i...Kuroko chociaż już coś potrafi. A Kise zapewne trzeba będzie uczyć od podstaw, prawda?
-         Potrafi trzymać miecz i stanąć w pozycji do walki, ale gorzej z robieniem z katany użytku – mruknął Akashi, kręcąc głową.- Wydaje mi się, że on zwyczajnie boi się skrzywdzić drugiego człowieka. Boi się ostrza.
-         W takim razie nic tu po mnie.- Aomine wzruszył ramionami.- Jesteśmy jak ogień i woda, piekło i niebo.
-         Ja nie patrzę na to w ten sposób – powiedział cicho Mistrz, podnosząc się.- Kończmy już nasze spotkanie, Daiki. Powinieneś wypocząć, w końcu wyruszasz o świcie.
-         Tak, Mistrzu.
Aomine wstał ze swojej poduszki i wraz z Akashim wyszedł na zewnątrz. Mistrz
zaczerpnął przez powietrze i wypuścił je powoli ustami.
-         Cudowny wieczór – szepnął.
-         Idziesz się przejść, sensei?
-         Tak. Do Kagamiego, pochwalić go za dzisiejszą kolację. Może przygotuje mi jakiś drobny, słodki posiłek...
-         Sensei...- westchnął z uśmiechem Aomine. Ukłonił się przed nim.- Dobranoc, Mistrzu. Do zobaczenia wkrótce.
-         Bądź zdrów, chłopcze. Uważaj na siebie.
Wolnym krokiem, ciesząc oko widokiem skąpanych w cieniach drzew i stawu, Aomine
udał się do swojego pokoju. Czuł delikatny żal, że po raz kolejny musi opuścić to piękne miejsce, pełne zarówno radosnych jak i bolesnych wspomnień. Słoneczne dni pełne śmiechu i przepłakane cicho noce, które tu spędził, wiele go nauczyły. Ludzie, których tutaj poznał, z którymi się zaprzyjaźnił, których nie mógł ścierpieć – oni wszyscy byli dowodem na to, że wciąż żyje, że jeden z czystej krwi członków Klanu Aomine wciąż chodzi po tej ziemi, że jeszcze nie nastał kres jego istnienia. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżał, uświadamiał sobie, iż wciąż istnieje nadzieja na jego odbudowanie.
Przed drzwiami jego pokoju, na mostku, siedział Kise ze smętnym wzrokiem wbitym w
swoje pięści, kurczowo zaciśnięte na udach. Aomine podrapał się po głowie i podszedł do niego.
-         Długo tu siedzisz?
-         Ah!- Kise aż podskoczył, łapiąc się za serce i patrząc z przerażeniem na ciemnoskórego.- A-Aominecchi!
-         Na Bogów – jęknął chłopak.- Zastanów się, jak chcesz się do mnie zwracać! „Aominecchi” czy „Aomine-san”?!
-         A...Aominecchi – bąknął, rumieniąc się.
-         Skąd ci się wzięło to „cchi”?- mruknął, siadając obok niego.
-         Mówię tak do tych, których podziwiam – wyszeptał Kise.
-         Podziwiasz Kuroko?
-         Oczywiście – odparł, jakby zaskoczony.- Ponieważ, mimo swojego drobnego ciała i słabej kondycji, wciąż ciężko trenuje, o wiele więcej niż inni uczniowie.
-         Może powinieneś brać z niego przykład?
-         Próbuję...ale Mistrz na razie nie pozwala mi walczyć. Póki co, wykonuję domowe prace...
Aomine nie odpowiedział. Długo siedzieli w milczeniu, każdy wpatrzony w inny punkt.
Żaden z nich nie potrafił rozpocząć rozmowy.
-         Jutro o świcie odchodzę – szepnął w końcu Aomine.
-         Eh...?- Kise spojrzał na niego wielkimi oczami.
-         Mam misję do wykonania. Ale możliwe, że wrócę za parę dni. Zostanę na trochę, jednak...- Odchrząknął, by nadać głosowi bardziej stanowcze brzmienie.- Nie mogę cię uczyć, Kise. Przykro mi. Mimo wszystko, sam jeszcze się uczę, w dodatku podróżując. Jest też pewna sprawa, którą muszę rozwiązać. Rozdział z mojego życia, który pragnę zamknąć raz na zawsze. Nie chcę nikogo w to mieszać. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.
-         Uhm...no tak.- Kise uśmiechnął się słabo.- Przepraszam. Nie chcę zawracać ci głowy moją osobą. Pewnie byłbym tylko ciężarem...
-         Może kiedy już to załatwię...- zaczął cicho Daiki.- Może wtedy. Będę miał więcej czasu.
-         Tak.- Kise pokiwał głową, uśmiechając się słabo.- Jasne. Zaczekam...zaczekam.
-         Przepraszam, Kise.
-         Nie musisz przepraszać, Aominecchi. Rozumiem cię.- Kise zaczerpnął powietrza i roześmiał się.- Cieszę się, że znów mogłem cię spotkać! Obiecuję, że będę ciężko pracował! Wtedy, kiedy już wrócisz na dłużej, pokażę ci, czego się nauczyłem!
-         Taak...jasne.- Aomine uśmiechnął się niepewnie.- Kto wie, może nawet mnie prześci...
Nagle Kise oparł dłonie o drewnianą podłogę i, zamknąwszy oczy, pocałował
ciemnoskórego w policzek. Chłopak zamilkł, sztywniejąc w jednej chwili. Oparł się pokusie, by objąć blondyna i spuścił wzrok, czując się nieswojo. Miał wrażenie, że właśnie skrzywdził tego radosnego chłopaka, zgasił w nim słaby płomyk czegoś, co powinno się pielęgnować.
-         Dobranoc, Aominecchi – szepnął Kise.- Dziękuję.
I odszedł, cicho stąpając po mostku.
Aomine zamknął powoli oczy i westchnął. Przetarł twarz dłońmi, spoglądając na staw
spomiędzy palców. Maleńka żaba wskoczyła do wody z liścia lilii wodnej, burząc spokojną, nieruchomą taflę. Kręgi rozeszły się po niej leniwie, w następstwie po pierwszej coraz większe i większe. Z jakiegoś powodu, ten widok wzbudził w nim niepokój. Odwrócił się, spoglądając za Kise, jednak blondyna już nie było.
Samuraj wstał, podpierając się o jedną z belek, rzucił ostatnie spojrzenie na wzburzony
staw, po czym wszedł do swojego pokoju.
Świt był coraz bliżej.











* daishou – komplet mieczy samuraja: dłuższy ( katana), i krótszy ( wakizashi )
** zataku – mały, niski stolik
*** shoji – przesuwane drzwi


1 komentarz:

  1. aww... Kise jak zawsze uroczy, a Aomine... ciekawy w tej odpowiedzialnej, dorosłej wersji. Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń

Łączna liczba wyświetleń