Ostatni Samuraj - Rozdział Dziewiąty


Rozdział dziewiąty


    Ulewa zaskoczyła ich, kiedy tylko dotarli do miasta sąsiadującego z tym, w którym mieściła się świątynia Mistrza Akashiego. Wiatr świszczał głośno w uszach, wyginając okoliczne drzewa, sprawiając, że deszcz zamieniał się w kłujące pociski atakujące nawet najmniejsze skrawki ich ciała. Nie mając innego wyjścia, skryli się w pobliskiej gospodzie.
- Sensei mówi, że pogoda utrzyma się do środka nocy - rzekł do nich właściciel, kiedy płacili za nocleg.
    Aomine i Kise spojrzeli po sobie znacząco. Żaden z nich nie miał pojęcia kim był owy sensei, ale mieli nadzieję, że się nie mylił - nie mogli tracić pieniędzy ledwie u początku ich podróży, chcieli wyruszyć dalej już następnego ranka.
- Niech to Bogowie...- mruczał ponuro Aomine, odkładając ich rzeczy pod ścianą.- Mam nadzieję, że to nie żaden omen, czy coś...
- Nie myśl tak, Aominecchi - mruknął Kise.- To tylko nieszczęśliwy przypadek, nic nie poradzimy na humory pogodowe. Jak na tak przystępną cenę, mają tutaj niezwykle miękkie i wygodne futony!- dodał, siadając na jednym z dwóch rozłożonych futonów.
    Aomine zerknął na niego dyskretnie. Chcąc zaoszczędzić pieniądze zmuszeni byli wynająć jeden pokój, który zazwyczaj brały pary małżeńskie. To nie tak, że myślał już tylko o jednym, ale widząc jak Ryouta przysuwa swój futon do jego, do głowy przychodziła mu głównie ta jedna myśl.
    W końcu, bądź co bądź, byli teraz zupełnie sami, w dodatku w zupełnie obcym miejscu, na piętrze, na którym nikogo innego nie było, gdyż niewielu podróżych przechodziło przez tę wioskę. A, o ile dobrze pamiętał, powiedział Kise, że nie mogą robić tego w świątyni, bo ktoś ich może przyłapać...
    Jakby nie patrzeć, gospoda świątynią nie była.
- Naprawdę dbają o to miejsce, aż szkoda, że mało osób je odwiedza.
- T-ta...- mruknął Daiki, odwracając od niego wzrok.
- Usiądź, Aominecchi, sprawdź, jakie te futony są mięciusie!
    Ciemnoskóry westchnął cicho, ale podszedł posłusznie do swojego futonu i usiadł na nim. Faktycznie, materace były niezwykle miękkie i przytulne w dotyku. Jego dłoń wręcz zatopiła się w materiale, grzejąc ją delikatnie.
- Wygląda na to, że się wyśpimy - powiedział z uśmiechem.
- Mhm!- Kise uśmiechnął się do niego, przysuwając bliżej.- Połączyłem je, więc będę mógł się do ciebie przytulić!
    Aomine otworzył na moment usta, a potem zamknął je i uśmiechnął się do niego. Poczochrał go lekko po włosach. W gruncie rzeczy, blondyn był naprawdę uroczy, a wręcz kochany w swojej radości.
- Nie potrzebujesz okazji, czy pretekstu, żeby mnie przytulić - powiedział Aomine, przygryzając wargę.
    Kise spojrzał na niego, jakby zaskoczony. Na jego twarzy powoli wykwitł piękny uśmiech, chłopak przysunął się do niego jeszcze bliżej i objął go ramionami, wtulając głowę w jego ramię.
- Więc... pozwól, że skorzystam z tej nie-okazji - wymruczał.
    Ciemnoskóry samuraj roześmiał się swobodnie, otaczając go ramionami i opierając policzek o jego miękkie, złociste włosy. Siedzieli tak w ciszy, przytuleni, Daiki głaskał delikatnie jego ramię, od czasu do czasu składając na czubku jego głowy pocałunek.
- Mógłbym tak zasypiać w twoich ramionach każdego wieczora - westchnął cicho Ryouta.- No i... budzić też bym się w nich mógł.
- Nikt cię nie powstrzymuje - mruknął Daiki.
    Kise znów westchnął i uniósł głowę, przygryzając wargę. Spojrzał w ciemne oczy swojego ukochanego, a następnie na jego wargi. Aomine przełknął ślinę, uniósł ostrożnie jego podbródek, po czym pocałował jego usta, z początku ledwie je skubiąc.
    Te usta nie były jak kwiat róży. Były jak płatki kwiatu wiśni, różowe, delikatne, bardziej wąskie. Ale o wiele, wiele bardziej przyjemne w dotyku.
    Wystarczyło, że ich języki się spotkały, splotły ze sobą w namiętnym pocałunku, by Aomine zaczął odczuwać narastające pożądanie. Jego podniecenie rosło z każdą chwilą, napierało niecierpliwie na materiał bielizny i hakama.
- Aominecchi...- szepnął Ryouta, wyciągając z jego spodni członka i przesuwając nim powoli dłonią.- Proszę... nie powstrzymujmy się tym razem.
    Daiki mógł jedynie skinąć głową.
    Pozbyli się nawzajem z siebie swoich ubrań, choć nawet nie byli tego świadomi. Aomine znów usiadł na miękkim futonie, Kise zaś na jego udach. Ciemnoskóry przesuwał dłońmi po jego plecach, kreśląc niewidoczne szlaki po kręgosłupie i łopatkach. Całując jego różowe sutki, napawał się widokiem delikatnej, jasnej skóry, rozkoszował się wydawanymi przez blondyna dźwiękami. Ciche jęki i westchnienia sprawiały, że miał ochotę wejść w niego teraz, w tym momencie.
    Jednak nie chciał psuć tej chwili. Wciąż całował jego klatkę piersiową, przygryzał zębami wrażliwą skórę, ssał ją delikatnie, pozostawiając różowe plamki. Kise spoglądał na niego z dołu, obejmując jego głowę, poruszał odruchowo biodrami, trącając swoim penisem jego.
    Pragnął go jak nigdy wcześniej. Wiedział, że nawet wybuch wojny nie powstrzymałby go od oddania się mu w tej starej gospodzie, na miękkim futonie, w ciepłym pomieszczeniu, podczas gdy na zewnątrz szalały wichura i ulewa.
    Aomine chwycił dłonią oba ich członki i zaczął poruszać nią wzdłuż nich. Kise przygryzł wargę, czując jego rozgrzaną skórę. Daiki był tak zaskakująco łagodny i jednocześnie namiętny, że chłopak miał wrażenie, iż lada moment dojdzie, choć przecież nie posunęli się jeszcze nawet o krok do prawdziwej przyjemności.
    Ale nie potrafił tego przerwać. Nie mógł prosić go, by zrobił coś więcej. Dotyk jego ciepłej dłoni i rozgrzanego członka były zbyt przyjemne, by mógł tak po prostu z tego zrezygnować. Wiedział, że choćby miał szczytować setki razy od tej jednej, niewielkiej pieszczoty, i tak na niej się nie skończy.
    Ciemnoskóry doszedł jako pierwszy. Kiedy z jego członka wypłynęła sperma, nabrał jej odrobinę i rozsmarował po penisie Kise. Przyspieszył ruchy dłońmi, zadając przyjemność już tylko jemu, lecz jego męskość i tak znów rosła, gdy podniecał się samym widokiem, samą bliskością blondyna.
    Ryouta wygiął kręgosłup i krzyknął cicho, kiedy i on doszedł. Jeszcze przez chwilę, oddychając głęboko, poruszał nerwowo biodrami w przeciwnym kierunku, co dłoń Aomine. A potem zatrzymał się i zwilżył wargi koniuszkiem języka.
- Chcę wziąć go do ust, Aominecchi - szepnął, trącając swoją męskością jego członka.- Chcę spróbować jego smaku.
- Uhm...- Aomine pocałował go namiętnie, zaciskając dłonie na jego pośladkach.- Jest cały twój - szepnął.- Rób z nim, co chcesz.
    Kise nie kazał sobie tego powtarzać. Zsunął się z jego nóg, a kiedy Aomine rozłożył je, pochylił się i splunął śliną na jego członka. Rozsmarował ją dłonią, spoglądając na twarz ciemnoskórego - przyglądał mu się zamglonymi oczami, odgarniając jego włosy do tyłu.
    Wziął głeboki oddech po czym, całując czubek jego penisa, wsunął go do ust.
    Aomine jęknął głośno, zaciskając kurczowo palce u nóg i odruchowo naciskając na głowę blondyna. Kise nie przejął się tym jednak. Pieszcząc dłonią jądra ciemoskórego, poruszał głową, skupiając się na swojej czynności i odgłosach, które wydawały jego usta. Podniecały go, sprawiały, że sam miał ochotę dotknąć się, jednak miał cichą nadzieję, że Aomine odwdzięczy się za tę pieszczotę tym samym. Chciał poczuć na swoim penisie jego ciepłe wargi, jego gorący język i ślinę, chciał wsunąć się do jego gardła.
    Daiki jęczał głośno, wpatrując się w to, co robił z nim Kise. Nie potrafił opisać tego uczucia, jedyne, co wiedział to to, że czuje niewyobrażalną przyjemność i pragnie czuć jej jeszcze więcej i jeszcze intensywniej. Patrzył, jak Kise wygina się, wypina biodra ku górze, rozsuwa nogi. Wyobraził sobie siebie za nim, wsuwającego się do jego gorącego, ciasnego wnętrza. Wyobraził sobie, jak porusza się w nim, coraz szybciej i szybciej, jak Kise jęczy pod nim, prosząc o więcej...
    Doszedł z westchnieniem, tryskając spermą w jego usta. Ryouta zaczął przełykać łapczywie wszystko to, co mu oferował, przymknął oczy z rozkoszy, smakując słono-słodką substancję. Nim wypuścił z ust jego członka, poraz ostatni possał go mocno.
- Jesteś smakowity - wymruczał, całując jego szyję.
- Połóż się - rozkazał Aomine.
    Kise przygryzł wargę i opadł na z westchnieniem na futon. Zerknął w stronę ich rzeczy, gdzie schowana była buteleczka z oliwą, którą rano podarował mu Mistrz Akashi. To był pierwszy raz w jego życiu, kiedy czuł się tak zażenowany, ale podziękował mu i wysłuchał rad na temat pierwszego stosunku.
    Aomine schylił się, jego gorący oddech owiał wrażliwe krocze Ryouty. Chłopak jeszcze przez chwilę w napięciu wpatrywał się w ciemnoskórego, a kiedy tylko zobaczył, że chwyta on jego członka i otwiera usta, by wziąć go do ust, opadł bezradnie na materac i wpatrzył się w sufit.
    Zakrył usta dłonią, kiedy poczuł to, czego tak bardzo pragnął. Wygiął biodra ku górze, jęknął głośno, zacisnął powieki.
- Bogowie, Aominecchi! Mocniej, błagam, ssij go mocniej - szepnął gorączkowo, wciąż poruszając biodrami. Kiedy Aomine wysłuchał jego prośby, blondyn miał wrażenie, że rozpłacze się ze szczęścia.- Tak, tak, tak! Jak dobrze, oh, rany... tak mi dobrze, Ao...minecchi... nie przerywaj, błagam! Z-zaraz dojdę...
    Dyszał ciężko, ledwie zerkając w dół, na ciemnoskórego, którego tak pochłonęło obciąganie, iż nawet nie zwracał szczególnej uwagi na reakcje ukochanego. Dopiero kiedy ten spuścił się w jego usta, dochodząc, ocknął się jakby, i odsunął głowę. Zakaszlał lekko.
- Do kuchni Kagamiego raczej równać się nie może...- mruknął, posyłając Kise zmysłowy uśmiech.- Ale nie jest zła.
    Kise spojrzał na niego, rumieniąc się mocno. Przygryzł wargę, wskazał drżącym palcem na ich rzeczy.
- Ciemno-zielona buteleczka... okrągła - szepnął.
- Mmm?- Aomine już położył się na nim, całując jego szyję, ramię i dekolt.
- W buteleczce... żeby mnie nawilżyć... - westchnął Kise.
- Oh...- bąknął Daiki, rumieniąc się. No tak, on by o tym nie pomyślał. Przygryzł wargę, patrząc niepewnie na blondyna.- R-robiłeś to już z kimś?
- Nie... Mistrz...
- Rozumiem - westchnął.
    Kiedy Aomine podszedł do ich rzeczy, Kise przez chwilę żałował, że w ogóle mu o tym powiedział. Nieprzyjemny chłodny powiew, który poczuł gdy Daiki się odsunął, sprawił, że przez myśl mu przeszło, iż bez problemu poradziliby sobie z samą śliną.
    Ciemnoskóry wrócił do niego z niewielką flaszeczką. Kise rozsunął nogi, uśmiechając się do niego słabo. Jego wcześniejsza energia ulotniła się gdzieś, czuł się odrobinę zmęczony, ale nadal gotów był do tego, co nadchodziło. Nawet, jeśli zaczynał trochę się tego obawiać...
    Aomine usadowił się między jego nagami. Przygryzając wargę, wylał na dłoń odrobinę śliskiego płynu, tyle tylko, by rozsmarować go na palcach.
- Gotowy?- zapytał cicho.
    Kise, który cały czas starał się rozluźnić, skinął głową. Przygryzł wargę, gdy poczuł, jak palec Daikiego wsuwa się w niego gładko. Jednak na razie był to tylko jeden palec.
    Uczucie było trudne do określenia, ale podobało mu się. Westchnął cicho, zagryzł wargę, kiedy ciemnoskóry zaczął dotykać jego odbyt koniuszkiem drugiego palca. Po chwili ostrożnie, bardzo powoli wsunął także i jego.
- Mm...
- Przestać?- zapytał od razu Daiki.
- Niee, jest przyjemnie - westchnął Kise.- Jeszcze trochę i możesz włożyć kolejny.
    Aomine przełknął ślinę, poruszył palcami, wbijając je w miękkie, gorące wnętrze blondyna. Przesuwał nimi wzdłuż ścianek jego odbytu, nawilżając je stopniowo. Jego penis pulsował boleśnie, jednak wiedział, że musi uzbroić się w cierpliwość. Nie chciał skrzywdzić Kise.
    W końcu, kiedy stwierdził, że Kise znów się rozluźnił, wsunął w niego trzeci palec, ostrożnie poszerzając jego dziurkę. Patrzył na swoje poczynania, próbując odgadnąć, czy Ryouta jest już gotowy na jego przyjęcie.
    Wsunął nawilżony kciuk drugiej dłoni w jego obyt, z drugiej strony trzymając drugim. Kise chyba nawet nie zorientował się, kiedy Aomine wyjął z niego palce i przysunął do jego dziurki swojego penisa.
    Kise był wyjątkowo rozluźnony - idealna okazja, by posunąć się dalej.
    Gdy Aomine wsunął w niego czubek członka, Ryouta natychmiast zacisnął na nim ścianki odbytu, zaskoczony. Ciemnoskóry jęknął, czując niemalże całym sobą jego gorące, nawilżone wnętrze.
- P-przepraszam...- szepnął Kise.
- Nie przejmuj się, postaraj się rozluźnić - szepnął Aomine, ostatkiem woli powstrzymując się od wbicie swojego penisa do końca.
    Blondynowi trochę to zajęło, jednak w końcu pozwolił ukochanemu wejść w niego zupełnie, choć po drodze kilka razy "zamknął się" na nim. Daiki głaskał go delikatnie po udach i pieścił dłonią członka, pomagając mu się rozluźnić po raz kolejny.
- Teraz...- sapnął Kise przez łzy.- Już dobrze... możesz zacząć się poruszać...
- Przyzwyczaiłeś się?
- Tak...
- Więc, zaczynam...
- Dobrze.
    Aomine, przygryzając wargę i patrząc nerwowo na twarz blondyna, zaczął poruszać się w nim z wolna. Kise spoglądał na niego od czasu do czasu, oddychał głęboko i wzdychał przy każdym jego pchnięciu. Gdy ciemnoskóry orientował się, że chłopak nie odczuwa bólu, pozwalał sobie na przyspieszenie.
- Dobrze ci we mnie, Aominecchi?- wymruczał Ryouta.
- T-ta...- sapnął Daiki.
- Po kilku razach będzie jeszcze lepiej.
- Już teraz jest świetnie...
- Mocniej, Aominecchi...- westchnął Kise.- Kiedy wchodzisz we mnie do końca, czuję się niesamowicie... Szybciej - dodał cicho.- Mmm, szybciej...
    Daiki czuł już pot na czole, ciężko było mu powstrzymać się od pójścia na całość. Jednak przyspieszył posłusznie, nabijając się mocniej we wnętrze blondyna, rozluźnione, a jednocześnie tak ciasne i przyjemne.
- Tak dobrze, Aominecchi...- sapnął Kise, unosząc głowę.- Uh, szybciej... jeszcze... jeszcze...
- Nie przesadzaj, zaraz cię naderwę!- stęknął Aomine, chwytając się kurczowo jego ud.
- Ale to takie przyjemne, Aominecchi...- jęknął Ryouta.- To uczucie, kiedy twój penis jest we mnie... kiedy poruszasz nim w moim wnętrzu, wbijasz go do samego końca... zaraz znowu dojdę... proszę, skończ we mnie... chcę, żebyś się spuścił w środku...
    Aomine zagryzł wargę, czując, że traci kontrolę. Przyspieszył ruchy bioder, wbijając się mocno w blondyna, który zaczął jęczeć głośno, zaciskając się na nim.
- Oh, tak! Tak, Aominecchi...! Ao...!- krzyknął, mocniej ściskając ścianki odbytu, kiedy doszedł nagle. Aomine ledwie mógł się w nim poruszać, tak bardzo się na nim zamknął, ale nie przerwał, nie potrafił, nie chciał. Jeszcze przez chwilę poruszał się w nim, jęcząc, aż w końcu doszedł, spuszczając się w nim obficie.
    Aomine miał wrażenie, że wyjście z niego jest trudniejsze niż wejście. Ale jednak po chwili leżał obok niego, zdyszany, wykończony, lecz przede wszystkim - spełniony. Kise odwrócił się ku niemu i, leżąc bokiem, wtulił się w niego.
- To było cudowne, Aominecchi...
- To mało powiedziane...- westchnął, głaszcząc go po włosach.- Bolało?
- Odrobinę. Mistrz Akashi powiedział, że jeśli dobrze się przygotujemy, nie będzie źle.
- Wygląda na to, że nie omieszkał pomóc nam w tej najdelikatniejszej sprawie - mruknął z uśmiechem Aomine.
- Mistrz Akashi to dobry człowiek - zachichotał Kise, całując ukochanego w policzek.
- Nie mam na nic siły...
- Ja tym bardziej!
- Idziemy spać?
- Tak, jestem za. Tylko przytul mnie mocno.
- Kiedy to ty mnie przytulasz - zaśmiał się Daiki, ale odwrócił się odrobinę i objął blondyna drugim ramieniem.- Obudź mnie jutro, kochanie. Jeśli obudzisz się pierwszy.
- D-dobrze.- Kise zarumienił się, słysząc czułe określenie.- Dobranoc, Aominecchi. Kocham cię.
- Ja też ciebie kocham, Ryouta - wymruczał sennie ciemnoskóry.- Kocham cię...
    I zasnął, rozkoszując się ciepłem jego ciała i czułym dotykiem płatków kwiatu wiśni, które zdążyły jeszcze musnąć jego wargi.

***

    Obudził go kobiecy krzyk.
    Aomine otworzył powoli oczy i zamrugał sennie. Zmarszczył brwi, nasłuchując, jednak niczego więcej nie usłyszał, być może tylko mu się wydawało, albo zwyczajnie to w jego śnie rozległ się ten nieznany krzyk. Westchnął cicho, wtulając twarz w złociste włosy śpiącego przy nim Kise.
    Było mu tak przyjemnie ciepło i błogo, nie miał najmniejszej ochoty odsuwać się od Ryouty, a już tym bardziej odchodzić gdzieś, choćby na kilka metrów.
    Kise poruszył się, wzdychając, przewrócił na drugi bok i przytulił do ciemnoskórego samuraja. Daiki pogłaskał go po włosach, całując jego czoło.
    I wtedy ponownie usłyszał ten krzyk.
    Uniósł się niespokojnie na łokciu, nasłuchując. Ryota wzdrygnął się, wyrwany nagle ze snu, i rozejrzał po pokoju.
- Aominecchi?
- Ćśś!
    Kise umilkł, siadając na futonie i z niepokojem wpatrując się w swojego ukochanego. Jego mina nie wróżyła nic dobrego...
- Chyba coś się dzieje na zewnątrz - mruknął Aomine, wstając i zbierając swoje ubrania.- Pójdę sprawdzić, zostań i...
- Idę z tobą - powiedział natychmiast Ryouta, zrywając się na równe nogi. Co to, to nie. Jeśli faktycznie dzieje się coś złego, nie pozwoli, by Daiki sam tam poszedł.
    Aomine nie oponował. Mężczyźni ubrali się pospiesznie i opuścili pokój. Zbiegli po schodach, mając nadzieję, że w holu będą kręcić się właściciele, ale nikogo nie zastali. Jednakże wyraźnie słyszeli poruszenie na zewnątrz, nerwowe rozmowy tłumu, przerażone krzyki i płacz dzieci.
    Daiki przygryzł wargę, spoglądając na Kise. On również miał zmartwioną minę. Spojrzał na ciemnoskórego ze smutkiem, po czym ruszył ku drzwiom jako pierwszy.
    Kiedy wyszli z gospody, im oczom ukazał się prawdziwy chaos. Zobaczyli grupę rozmawiających z ożywieniem samurajów, wioskowych mężczyzn chwytających za broń, kobiety, które siłą wlokły swoje dzieci główną drogą na północ, ku następnemu miastu. Niektóre większe dzieci, nastolatki, pędziły za nimi z górą bagażu na plecach.
- Co się dzieje...?- zapytał cicho Kise, rozglądając się ze strachem.- Co oni robią? Dlaczego odchodzą?
- Przepraszam, czy może mi pan...?- zaczął Aomine do pierwszego lepszego mężczyzny przechodzącego obok niego, jednak ten, podobnie jak reszta, mijał go w pośpiechu, nawet na niego nie spojrzawszy.- Przepraszam panią... zaczekaj, chłopcze!... Zwolnij, starcze, powiedz mi, co tu się...- Aomine nie wytrzymał. Chwycił gwałtownie młodego chłopaczka przebiegającego obok niego, silnie zaciskając dłoń na jego ramieniu.- Co tu się dzieje, do cholery?
- Au!- Chłopak skrzywił się, próbując wyrwać z jego uścisku.- Wojna, panie, ot co! Wojna idzie! Iemochi nie żyje, zmarł dzisiejszej nocy, a nowy szogun złamał przymierze! Wojska cesarza nadchodzą od południa, wszyscy uciekają na północ, chcemy schronić się u Trzech Wielkich Klanów!
- Od południa...?- powtórzył Aomine.- Kiedy do tego doszło?! Jak daleko zawędrowali?!
- Nie mam pojęcia! Proszę, panie, puść mnie, ratuj życie, póki możesz!
    Daiki jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego uważnie, aż w końcu puścił jego ramię i patrzył, jak chłopiec odbiega dalej. Zacisnął pięści, czując narastającą złość i bezradność. Wojna? Akurat teraz? Co ten Tokuwaga wyprawia?! Złamanie przymierza to jak wydanie wyroku na samego siebie!
    I nie tylko...
- Musimy wrócić do Mistrza - powiedział Aomine, patrząc na Kise.- Mistrz Murasakibara, Momoi-sama, Kagami i Kuroko, Satsuki... oni wszyscy tam zostali... musimy im pomóc, Kise!
- Wracajmy.- Blondyn skinął głową z zaciętością. Oczywiście, że musieli wrócić. Nawet gdyby Aomine tego nie chciał, zaciągnąłby go tam siłą, sam był gotów rzucić się im na ratunek, nawet jeśli niewiele potrafił zdziałać.
    Nie zwracając uwagi na pozostawione w gospodzie rzeczy, ruszyli biegiem na południe, starając się mijać napierający na nich tłum. Wioska powoli pustoszała, lecz nadal słychać było głośne poruszenie.
    Aomine i Kise biegli co sił w nogach po zdeptanej przez mieszkańców drodze. Obaj martwili się sytuacją w mieście Mistrza Akashiego. Dlaczego nikt stamtąd nie nadchodził? Wioska, w której się zatrzymali dowiedziała się jakoś o nadchodzących wojskach, a co z resztą? Gdzie się podziali? Dlaczego nie ruszyli do ucieczki?
    Ciemnoskóry miał tylko nadzieję, że ze świątynią jego Mistrza nic się nie stało, i że wszyscy są cali i zdrowi.
- Czy to...?- Kise zatrzymał się nagle, patrząc szeroko otwartymi oczami na widoczną nieopodal sylwetkę odzianą w granatowe kimono z wizerunkiem czerwonego smoka. Po bliższym przyjrzeniu się można było stwierdzić, że jest to średniego wzrostu mężczyzna o czerwonych włosach.
- Mistrz Akashi - sapnął Aomine, po czym wbiegł między drzewa, kierując się ku wzgórzu, na którym stał jego opiekun. Już w drodze wykrzykiwał do niego:- Sensei! Sensei!
    Akashi drgnął, jakby wyrwany z zamyślenia, spojrzał na niego dość chłodnym wzrokiem.
- Powinniście być już daleko stąd - powiedział.
- Zatrzymała nas ulewa - odparł Aomine.- Musieliśmy przenocować w gospo...- Umilkł, spojrzawszy w dół zbocza. Jego oczy rozszerzyły się momentalnie, usłyszał za sobą cichy jęk Kise.
    U stóp wzgórza toczyła się walka. Z grupy samurajów Aomine nie był w stanie rozpoznać nikogo, prócz odznaczającego się swym wysokim wzrostem Mistrza Murasakibary. Jak na tak potężną posturę, był niesamowicie zwinny i szybki, z łatwością ciął swą katanę jednego przeciwnika po drugim, jednocześnie uchylając się przed zadawanymi mu ciosami.
- To tylko grupa zwiadowcza - powiedział Mistrz Akashi, obserwując uważnie walczących mężczyzn.- Przybyło ich około czterdziestu, napadli na wioskę. Poradziliśmy sobie z nimi, ale lada moment nadejdzie kolejna grupa. Większa. I, przede wszystkim, bardziej doświadczona.
- Co się stało z mieszkańcami?! Co z Satsuki i twoimi uczniami...?!
- Uspokój się, Aomine - powiedział chłodno Akashi.- Są bezpieczni. Kazałem im uciekać wraz z mieszkańcami na północ. Musieliście się minąć.
- Kagami i Kuroko?
- Również z nimi poszli. Kazałem im chronić resztę. Są jeszcze za młodzi, by toczyć tego typu walkę - dodał ciszej, ze smutkiem.- Nie mogłem pozwolić, by tu zostali. Nie chciałem patrzeć, jak...- Przełknął ślinę, zamilkł, zamykając na moment oczy. Kiedy znów je otworzył, na powrót pojawił się w nich dystans do uczuć.- Wy również powinniście już iść.
- Nie ma mowy, Mistrzu, zostaję tutaj - powiedział twardo Aomine.- Ilu was jest? Gdzie podziała się reszta samurajów?
- Reszta?- Akashi uśmiechnął się krzywo.- Nie było żadnej reszty, głupcze. Ci, którzy zwali się samurajami, uciekli jako pierwsi. Poniekąd ich rozumiem. Stanięcie do walki przeciwko jednemu człowiekowi jest niczym w porównaniu do stawienia czoła całej dziesiątce.
- Ja nie odejdę - rzekł Aomine.- Poradzimy sobie. Udowodnię, że twoje nauki nie poszły na marne.
- Głupiś. Nie ma już szans, byśmy odzyskali świątynię - westchnął Akashi.- Jedyne, co możemy zrobić, to zatrzymać ich choć na chwilę. Żeby Kagami, Kuroko, Momoi-sama i Satsuki... Sakurai, Furihata, Wakamatsu, Ootsubo i bracia Miyaji... żeby dać im wszystkim szansę na ucieczkę.
- Dlaczego właśnie teraz...- szepnął Kise ze łzami w oczach.
- Doszłoby do tego prędzej czy później - mruknął Mistrz.- Yoshinobu jest w gorącej wodzie kąpany, choć przyznam, że nie spodziewałem się tak bezpośredniego działania przeciwko cesarzowi. Nie płacz, Ryouta - dodał łagodniej.- Powinieneś udać się za innymi.
- Chcę zostać z Aominecchim - powiedział z pewnością w głosie.
- Kise, Mistrz ma...
- Nawet nie o tym nie myśl - przerwał mu natychmiast blondyn.- Kocham cię, Aominecchi i nieważne co powiesz, zostanę przy tobie.
    Aomine nie odpowiedział, spuścił tylko na moment wzrok, a potem westchnął cicho. Oczywiście, Kise był podobnie uparty, jak i on. Ale nie miał siły, by się z nim kłócić. Zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja jest poważna. Teraz było ich zaledwie czterech... a wróg zbliżał się coraz bardziej.
    U dołu Mistrz Murasakibara uporał się z ostatnim wrogiem i, zamachnąwszy się kataną, by pozbyć się nadmiaru krwi na ostrzu, odwrócił się i ruszył ku nim ze srogą miną. Wokół niego unosiła się aura siły i gniewu.
- Cóż... wygląda na to, że poszukiwania Białego Kła będą musiały poczekać - mruknął Aomine, kiedy Mistrz stanął przy nich bez słowa.
    Akashi przez dłuższą chwilę wpatrywał się w fioletowowłosego. On również na niego patrzył, z góry, jakby z wyższością, w jego płonącym spojrzeniu kryło się coś w rodzaju niemego rozkazu.
- Aomine - powiedział Akashi spokojnym tonem, odwracając do niego głowę i uśmiechając się smutno.- Zaprzestań swych poszukiwań.
    Ciemnoskóry spojrzał na niego, zaskoczony. Przecież do tej pory zawsze stał po jego stronie, pomagał mu w dążeniu do celu, jakim była zemsta za zamordowanie jego rodziny. Dlaczego więc teraz kazał mu przestać?
- Dlaczego, Mistrzu?- zapytał.
- Ponieważ...- Akashi zamknął na moment oczy, a kiedy znów je otworzył, zabłysło w nich coś, czego Aomine nie był w stanie opisać.- Ponieważ Biały Kieł stoi właśnie przed tobą.
    Daiki wpatrywał się w swojego Mistrza bez zrozumienia. Wśród mężczyzn zapadła głucha cisza, przerywana jedynie głośnym biciem serca ciemnoskórego. Jedno uderzenie, drugie, trzecie. Rytmicznie pulsowało, tętniło w jego piersi zagłuszając myśli.
- M... Mistrzu, co chcesz przez to powiedzieć?- zapytał słabo Aomine. Poczuł na ciele zimny dreszcz, który przeszedł go od stóp do głów, wprawiając klatkę piersiową w drżenie. Wypuścił powoli oddech, nie odrywając wzroku od czerwonowłosego, który wciąż myślał.- Biały Kieł... gdzie?
    Akashi spuścił wzrok na ziemię, a kiedy ponownie spojrzał na ciemnoskórego, Aomine już wiedział.
- Kiedy zamordowano moją żonę - zaczął cicho Mistrz.- obiecałem sobie nie szukać zemsty. Mimo, że kochałem ją nad życie. Mimo, że moje cierpienie i tęsknota były nie do opisania. Mimo, że nosiła wówczas pod sercem moje dziecko...- Zacisnął na moment usta, a potem ciągnął galej.- Przekonywałem sam siebie, że zemsta nie wróci im życia. Zrodzi tylko chęć kolejnej, a błędne koło Bogów śmierci będzie wciąż trwało, nieprzerwane, podsycane ogniem nienawiści. Odpuściłem. Wróciłem do rodzinnego domu, do ojca, matki i moich kuzynów. Powoli dochodziłem do siebie, budowałem swoje życie na nowo, odnajdując radość w chwilach spędzanych z ich dziećmi. Czteroletni Hiroshi, sześcioletnia Ayumi, ośmioletni Jinta. Uwielbiali się bawić i psocić, cały dniami uwieszali się na mnie i kazali wspinać się na drzewa wraz z nimi. Tracili energię z nieopisanym zapałem, by wieczorem zasnąć w moich objęciach, jeden przy drugim. Słuchając spokojnego bicia ich maleńkich serduszek, patrząc na ich drobne rączki, które wczepiali w moje szaty, bojąc się, że opuszczę ich, nim zasną... widząc ich pyzate buzie, głaszcząc ich po włosach... myślałem, że znalazłem swoje miejsce. Że jestem w stanie żyć z nimi, przy nich, patrzeć, jak dorastają. Byłem gotów poświęcić dla nich każdą wolną chwilę, byle tylko widzieć ich szczęśliwe twarze, słyszeć ich głośne śmiechy. Chciałem znowu poczuć radość życia.- Uśmiechnął się słabo, jego oczy zabłysły lekko.- Ale pewnego dnia... los znów ze mnie zakpił. W gorącą, letnią noc, piętnaście lat temu, obudził mnie wrzask. Natychmiast się zerwałem, chwyciłem za miecz i wybiegłem na zewnątrz. W gorącą, czerwoną noc. A pierwszym, co przykuło moją uwagę, była moja matka. Biegła przez ogród w płomieniach, krzycząc, tuż za nią płonęło zachodnie skrzydło naszego domu. Widziałem, jak potyka się, upada, uderza głową o kamień. Umilkła. Ale wciąż płonęła. Zawołałem ją, ruszyłem w jej kierunku, ale zatrzymały mnie kolejne krzyki. Ruszyłem w tamtą stronę, w stronę pokoju, który tak często odwiedzałem, w którym tak często usypiałem ukochane, pyzate buzie.- Szczęka Akashiego zadrżała lekko. Uniósł powoli dłonie i spojrzał na nie, wzdychając drżąco.- Na tych dłoniach...- szepnął.- Na tych dłoniach trzymałem czteroletniego Hiroshiego... tymi dłońmi próbowałem zatamować krwawienie po uciętych nóżkach... tych, na których biegał wokół mnie każdego dnia, prosząc, bym wziął go na ręce... tymi dłońmi głaskałem włosy Ayumi, której głowa leżała tuż obok...- Zamknął oczy, po jego policzkach spłynęły łzy. Aomine milczał, nie mogąc uwierzyć w to, że Mistrz naprawdę zaczął płakać. Mistrz, który nigdy nie okazywał słabości, który był silny w każdej sytuacji...- Nie mogłem znaleźć Jinty - powiedział, pociągając nosem, siląc się na uspokojenie.- Nie było go w pokoju. Wyszedłem, by go poszukać, choć nie wiedziałem, czy przeszukiwanie płonącej wioski ma jakiś sens. Było tak gorąco... wokół mnie leżały bezwładne ciała całej mojej rodziny, wszystkich moich przyjaciół... wszystkie czerwone, czerwone jak ogień, który palił mój dom, palił całą świątynię, całą naszą wioskę. Ale znalazłem Jintę. Żył. Nie miał połowy lewej dłoni, jego brzuch krwawił, przeszyto go mieczem na wylot. Ale żył... zdążył mi powiedzieć, jak bardzo się boi... zdążył mi powiedzieć, że chce się obudzić... zdążył poprosić, bym go przytulił.- Mistrz otarł powoli łzy z policzków, odetchnął głęboko.- Umarł na moich rękach. Ośmioletni Jinta. Sześcioletnia Ayumi. Czteroletni Hiroshi. Oni wszyscy zginęli. Ich rodzice także. Moja matka i mój ojciec, również. Wszyscy. Cała moja rodzina. Cały mój Klan.- Akashi uniósł wzrok i spojrzał na Aomine, który wpatrywał się w niego z pewnego rodzaju przerażeniem.- Długo przy nim siedziałem, a wioska cały czas stała w ogniu. Długo siedziałem tam, na czerwonej trawie, trzymając w objęciach jego kruche ciało. A potem pojawił się on.
- Dokończyć?- zapytał cicho Mistrz Murasakibara.
- Nie - powiedział z mocą Akashi.- Chcę, żeby usłyszał to ode mnie. Jestem mu to winny.- Znów odetchnął głęboko, uspokoił się nieco, przełknął ciężko ślinę.- Z początku w ogóle go nie poznałem. Płomienie raziły mnie w oczy, a on stał daleko. Dopiero, kiedy się zbliżył, zdołałem go rozpoznać. Twojego ojca.- Oczy Aomine rozszerzyły się, chłopak znieruchomiał.- Poprosiłem go o pomoc. Poprosiłem, by pomógł mi przeszukać wioskę i znaleźć kogoś żywego. By pomógł mi wydostać ich z płomieni. By zabrał Jintę, Ayumi i Hiroshiego. Jednak jedyne, co usłyszałem w odpowiedzi to "Przepraszam". Nie rozumiałem, za co mnie przeprasza, nie chciałem rozumieć. Pragnąłem jak najszybciej ratować tych, którzy, w mojej głupiej nadziei, mogli jeszcze żyć. Ale on tylko przepraszał. Tłumaczył, że nie mieli wyjścia. Że groził im rozpad Klanu, że ówczesny szogun im zagroził. Że musieli wykonać jego polecenie... Mówił, że tego nie chciał, że protestował... ale został zmuszony. A potem kazał mi uciekać. Chciał, żebym schował się przed resztą, uciekł i przez jakiś czas się nie pokazywał. Ale ja wciąż nie miałem pojęcia, o czym on mówi. Nie protestowałem, kiedy chwycił mnie w ramiona, kiedy wyniósł z wioski do ciemnego, zimnego lasu. Dopiero tam oprzytomniałem. Ale było już za późno. Jedyne, co zdążyłem mu powiedzieć przed jego odejściem to to, że pożałuje swojej decyzji. Że pożałuje, iż zostawił mnie przy życiu. Wiesz, co mi odpowiedział?- Akashi uśmiechnął się słabo.- "Żyj, Seijuurou". Tylko tyle. Nic więcej.
- Ale... ale...- Aomine przetarł mokre policzki, niezorientowawszy się nawet wcześniej, że zaczął płakać.- Jak...? Jak to możliwe...? Ty sam...? Mój ojciec...? Cały Klan...?
- Porzuciłem myśl, że zemsta jest złem - powiedział cicho Akashi.- Od tamtej pory była jedynym, czego pragnąłem. Szkoliłem się. Trenowałem u najlepszych Mistrzów. Przybrałem fałszywą tożsamość do dnia, kiedy odnalazłem zakazany owoc. Białe Ostrze.- szepnął.- Legenda okazała się nie mówić całej prawdy. Choć nie płynie we mnie krew Haizakich, katana mnie wybrała. Wybrała jako ofiarę. Moja żądza mordu stała się niewyobrażalnie silna. Ale zaakceptowałem ją, przyjąłem jak kochankę i zatraciłem się bez reszty. Dwanaście lat temu...- Spojrzał na Aomine.- Dokonałem swojej zemsty. Jeden po drugim. Na niewinnej dziewczynie o grubych warkoczach, na bezsilnym chłopcu z zabawką w dłoni, i na bezbronnym niemowlęciu. Na przyjaciółce. Na przyjacielu. Ale na jednym nie potrafiłem.- Spojrzał na niego ze smutkiem, z prawdziwym cierpieniem i skruchą.- Na chłopcu o granatowych włosach. Na mniejszej kopii mojego najlepszego przyjaciela. Na dziecku, które jako pierwszy trzymałem w dłoniach tuż po jego narodzinach. Na tych dłoniach... na tych dłoniach trzymałem tyle skarbów... tyle maleńkich, kruchych skarbów... i jednocześnie niosłem na nich tyle śmierci.
- Seijuurou, nadchodzą - powiedział cicho Murasakibara.
    Akashi spojrzał na południe, gdzie ku nim podążało przynajmniej stu wojowników. Uzbrojeni, wyszkoleni, doświadczeni.
- Nie będę prosił cię o wybaczenie, ponieważ na nie nie zasługuję - powiedział, znów patrząc na Aomine. Odwrócił się do niego, po czym przyklękł na jedno kolano i skłonił przed nim głowę.- Przepraszam, Aomine. Przepraszam za moją niepohamowaną chęć zemsty. Przepraszam za pozbawienie cię najbliższych. Przepraszam za oszukiwanie cię przez tyle lat. Za wszystko.
- Mistrzu...
    Akashi podniósł się i stanął twarzą w kierunku nadchodzących wojsk. Po jego policzkach znów spływały łzy.
- Kocham cię, Daiki - powiedział.- Przepraszam, że nie mogę być dla ciebie ojcem, za którego chciałeś mnie uważać.
    Aomine zacisnął usta, kręcąc tylko głową, niezdolny do wykrztuszenia z siebie choćby słowa.
- Uciekajcie - rzekł Akashi.- Dogońcie resztę, idźcie z nimi na północ, do Trzech Wielkich Klanów. Oni udzielą wam schronienia, kiedy tylko dotrze do nich wiadomość o wojnie, zaapelują do cesarza o pokój. Ja i Atsushi zatrzymamy ich tutaj.
- Ale Mistrzu...- załkał Kise, który płakał już od samego początku.
- To zadanie dla dorosłych mężczyzn, Ryouta.- Akashi odwrócił do niego głowę, uśmiechnął się łagodnie.- Jeśli chcesz takim być, musisz wzrosnąć w siłę i pokonać swego kuzyna. Zostań przywódcą Klanu. Wierzę w ciebie, więc nie zawiedź mnie, moja mała niezdaro.
    Kise zasłonił usta dłonią, jednak to nie powstrzymało jego głośnego łkania. Odwrócił się, nie chcąc mu teraz pokazywać swojej zapłakanej twarzy.
    Akashi spojrzał powoli na Aomine. Ciemnoskóry miał mętlik w głowie, nie mógł uwierzyć w to, co opowiedział mu Mistrz. Nie wiedział, dlaczego wciąż płacze, nie wiedział, dlaczego tak ciężko mu się ruszyć.
    Lecz przede wszystkim nie wiedział, dlaczego w tym miejscu, na mokrym wzgórzu, w obliczu zbliżającego się wroga, po usłyszeniu tego wszystkiego... jego Mistrz stał mu się jeszcze bliższy, niż kiedykolwiek.
- Sensei...- szepnął.
- Idź, Aomine - przerwał mu Akashi, znów odwracając się od nich.- Jeśli mogę cię prosić o cokolwiek, to właśnie o to. Zabierz stąd Kise i uciekajcie. Żyj z podniesioną głową i bądź dumny z tego, kim jesteś.
- Co będzie z tobą...?- załkał.
    Akashi milczał przez chwilę, jakby zbierając myśli, szykując się do odpowiedzi.
- Twoje życie jest moją drogą samuraja - powiedział w końcu.- Będę go bronił do samego końca.
    Aomine wpatrywał się w jego plecy, nie mogąc powiedzieć już nic więcej. Patrzył, jak Mistrz wyciąga z pochwy katanę i rusza w dół zbocza. Oddala się od niego, coraz bardziej i bardziej. Postąpił krok do przodu, chcąc biec zanim, jednak powstrzymała go silna ręka Murasakibary.
- Proszę cię, uszanuj jego wolę - powiedział cicho.- Dla niego jest już za późno. Pozwól mu poświęcić ostatnie chwile swojego życia dla tego, czego tak bardzo pragnie bronić.
- Mistrzu...- Aomine zagryzł bezradnie wargę.
- Jeśli tu zostaniecie, wszystko pójdzie na marne - mruknął Murasakibara.- Seijuurou nie będzie sam. Ma mnie. A teraz idź, Mine-chin. Idź i żyj godnie. Tak, jak chciałby ten, za którego oddam życie.
    I odszedł, pozostawiając ich samych, zagubionych i zapłakanych. Aomine zamknął oczy na długą chwilę, otworzył je dopiero, gdy poczuł dłoń Kise na swojej.
- Chodźmy...- szepnął słabo blondyn.
    Nie chciał. Nie chciał tego robić, nie chciał zostawić Mistrzów, nie chciał pozwolić im umrzeć.
    Ale poszedł.
    Ponieważ nader wszystko chciał, by Akashi był dumny ze swojej drogi samuraja.

10 komentarzy:

  1. O mój Boże,
    Pod koniec zaczęłam ryczeć i przestac nie mogę.
    To był szok.
    Mój najdroższy Akachin...

    Rycząc jak głupia,
    Yew S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako że jestem chora bardziej "przekartkowałam" ten rozdział niż go przeczyłam... ale przeczytałam początek i.... czasem cię kocham za tę twórczość a czasem nienawidzę.... ale nie, ten koniec chociaż tak bardzo bolesny to jest piękny. Ten cały honor, ta historia Aka-china przy której płakałam....
    Matko jestem chora, głowa boli, oczy bolą to jeszcze ryczę!
    Ten Murasakibara który został z Akashim i jeszcze dołożył cegiełkę mówiąc " Idź i żyj godnie. Tak, jak chciałby ten, za którego oddam życie.".
    Jak wyzdrowieję przeczytam to dokładnie jeszcze raz... i jeszcze raz się poryczę T-T

    OdpowiedzUsuń
  3. O moj Boze... O moj Boze...! O moj Boze!
    To... To... To bylo boskie! Tyle emocji... tyle zaskoczenia... Az mnie wcielo normalnie.
    Totalnie generalnie to bylo nie doopisania!
    Ale od poczatku. Mam ja sobie lekcje angielskiego, ale pomyslalam, ze niezaszkodzi wejsc na twoj blog, by zobaczyc czy juz nie wstawilas nowego rozdzialu. Wchodze i malo nie pisnelam na lekcji, bo widze nowy rozdzial! Tyle szczescia...
    Zaczynam czytac i ciagle powstrzymuje sie od pisniecia, bo to takie slodkie i piekne... Daichan i Kisechan... No takie ojeeej...!
    Dalej... wybuch wojny. Tutaj juz taki lekki smutek....
    A wielki szok przezylam jak Seichan powiedzial, ze jest Bialym Klem... To bylo takie jedno wielkie WTF ?!?
    A dalej to juz powstrzymywalam sie przed rozplakaniem na lekcji. Historia Seichana, te ostatnie jego slowa, slowa Murasakibary... No, gdybym nie byla na lekcji, to bym ryczala jak nie wiem... A tak to co pare zdan musialam przerywac, by ochlonac...
    Rozdzial wyszedl ci mega, mega, mega, mega, i tak jeszcze parenascie razy, mega bosko i genialnie!
    Dobra, koncze komentarz i lece czytac epilog!
    Pozdrowionka :* :*

    Twoja, jakze zrozpaczona i zachwycona, czytelniczka
    Yue Hoshi-Negai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A panienka gejporna czyta, zamiast się ładnie angielskiego uczyć? xD ♥
      Dziękuję za komentarz i cieszę się, że rozdzialik wywołał w Tobie tyle emocji! ^^ Mam nadzieję, że późniejszy omake również Ci się spodoba :3

      Przytulaski dla Ciebie ^^
      ~ Yuuki

      Usuń
  4. Droga Yuuki ^_^
    Kocham cię za tą opowieść, ale najbardziej cieszę się, iż stworzyłaś tak niewyobrażalnie świetny rozdział.
    Pomijając seksy (które każdy lubi, co tu kryć :D), sprawiłaś, że popłakałam się niemiłosiernie wczytując się w historię Mistrza Akaczana i Białego Kła.
    Bogowie~
    Za dużo emocji jak dla mnie!
    Dziękuję ci za stworzenie takiego cudeńka z jednym z mych ulubionych pairingów :3 (Aokaga#1, KagaKuro#2, AoKise#3)
    Słodziak który ryczy już od dłuższej chwili
    MilkaXD15

    OdpowiedzUsuń
  5. Ech, no, tak.
    Nie za bardzo chciałam komentować, ba, nadal nie bardzo chcę komentować, bo chociaż od poprzedniego rozdziału czuję, że powinnam ci wyrazić co o tym myślę, to chyba jedna z tych rzeczy, kiedy historia zapiera ci dech w piersiach i gubi wszelkie słowa, jakimi dotychczas się posługiwałaś, nastawiając cię jedynie na przyjmowanie tego, co przekazuje autorka.
    Mam ogromny problem z określeniem tego, co myślę, mam nadzieję, że się nie obrazisz, jak będzie trochę nieskładnie.
    Od samego początku było w tej historii coś niezwykłego, magicznego, coś, przez co chyba nawet gdyby coś mi się stało nie mogłabym sobie odpuścić czytania jako duch. Poważnie. Specjalnie po to zostałabym na ziemi. Sam pomysł przedstawienia drogi samuraja szukającego zemsty na tle łączenia w parę Aomine i Kise był cudowny. (Chociaż ciężko powiedzieć, które było tłem, a które pierwszym planem!) Jednak sposób, w jaki to przedstawiłaś, mimo tego jak podziwiam twój styl i tak mnie zaskoczył. To po prostu było coś więcej. Te delikatne opisy przyrody dookoła, tak pięknie przedstawiające i wprowadzające w klimat, ten nastrój spokoju i zamyślenia, który towarzyszy od początku do końca, ten niedosyt po każdym rozdziale, to było coś niezwykłego. Wydawało się, że to wszystko jest napisane bardzo lekko, a przy tym to naprawdę jest opowiadanie, które dosłownie bezgranicznie zachwyciło mnie sposobem, w jaki to opisałaś. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak przelewałaś historię na tekst i nie mam żadnej wskazówki co do tego, jak bardzo mogło to być trudne. Ale zapewne bardzo.
    Nie mogę się nadziwić, jak w ten cały klimat jeszcze udało ci się wpleść akcję. Tak doskonale oddać miłość Aomine i Kise, przedstawić ich charaktery w tak cudowny sposób, przy tym wpleść wątki poboczne, i jeszcze dodać samą akcję, walki, zemstę... Wyszło genialnie. Brakuje mi na to po prostu słów. Nie wiem, czy powiedzieć ci, żebyś zaczęła pisać książki, bo za taki talent ktoś powinien ci płacić, czy może błagać, żebyś nigdy nie opuszczała tego bloga i tworzyła dla nas dalej.
    No i jeszcze jedna rzecz. Czy raczej człowiek. Akashi. Naprawdę, od poprzedniego rozdziału, kiedy spił Ao i wyznał, że jego ukochaną osobą jest Atsushi... Awwww. Sposób, w jaki to powiedział, przecież ja do tej pory się tym zachwycam. To coś znaczy. To było naprawdę przeurocze. Za to w tej części... Czemu płakałam już od pierwszej wzmianki o Akashi'm to nie wiem. Oni się seksili, a ja płakałam, bo Akashi pouczył Kise odnośnie pierwszego razu. Gdzie tu logika? Zniknęła... Możesz sobie wyobrazić, jak już wzruszona zabrałam się za czytanie o jego sekrecie. To, jak o tym opowiadał, na chwilę kompletnie odcięło mnie od rzeczywistości. A jak już się ocknęłam, naprawdę beczałam. No i co ty ze mną zrobiłaś? To nie ja. Ten płacz to normalnie nie byłam ja. I te ostatnie słowa, żeby ich zostawić i uciekać... Jak Akashi będzie walczył za Aomine, a Murasakibara odda życie za swojego ukochanego. Nawet jak o tym piszę znowu chce mi się płakać. To było... cudowne. Zupełnie nie spodziewałam się tego zakończenia, ale było idealne. Bardzo, bardzo ci za coś tak pięknego dziękuję.
    Miałam wspomnieć jeszcze o biednej Satsuki... Tak, naprawdę zrobiło mi się jej żal, ale cieszę się, że Aomine i Kise są razem. Autentycznie to wszystko przeżyłam. Wszystkie te wątki. Coś niesamowitego... Powinnam była komentować od samego początku, ale wtedy miałabyś może zbiór komentarzy, w których faktycznie ani trochę nie mogę wyrazić, co myślę. Tu chyba ujęłam z grubsza swoje końcowe odczucia. Dziękuję ci za to opowiadanie Yuuki-chan~... Jeszcze nie raz do niego wrócę, jak ochłonę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Inu-chan! ;_;
      Muszę przyznać szczerze, że wzruszył mnie Twój komentarz, bo zawarłaś w nim dosłownie wszystko, do czego zmierzałam, abyście Wy, moje kochane czytelniczki, odczuwały ;_; Do tej pory nikomu nie było żal Momoi ( w sumie zapewne mało kto ją lubi, nawet ja za nią nie przepadam ), ale jednak pisząc ten wątek - chociaż później ten pukiel włosów wydał mi się badziewny - to i tak płakałam, bo ona naprawdę go kochała, i znaczyła wiele dla Aomine, mimo, że zawsze jej się psocił ;_; Dlatego bardzo się cieszę, że wspomniałaś o Momoi. To tak na wstępie.
      Bardzo dziękuję za tak rozległy komentarz. Cieszę się, że opisałaś tutaj swoje uczucia odnośnie całości - to tak, jakbyś podpisywała się pod każdym rozdziałem - i, przede wszystkim, jestem szczęśliwa, że opowiadanie Ci się podobało i będziesz chciała do niego kiedyś wrócić. On tu zawsze będzie na Ciebie czekał, a może nawet pewnego dnia pojawi się coś jeszcze, może z innym pairingiem, ale równie samurajowe jak to.
      "Ostatni Samuraj" jest moim małym serduszkiem, bo pisząc go wciąż zerkałam do Internetu, poszukując informacji o epoce edo i panującym tam cesarzu, wymyśliłam nawet jak doszło do wojny ( i chyba nawet napiszę to w osobnym opowiadaniu, w pairingu KagaKuro ) i w ogóle starałam się to jakość powiązać z faktycznymi wydarzeniami historycznymi ;_; Ponieważ lubię epokę edo, i w ogóle samurajów, pisanie tego opowiadania sprawiało mi niebywałą przyjemność, a komentarze zawsze motywowały - Twój komentarz jest po prostu jak Nagroda Nobla ;_;
      Dziękuję, dziękuję, dziękuję Ci z całego serduszka~! ♥ Za wszystko!

      ~ Yuuki

      Usuń
  6. Chryste Panie, Marek, Jurek co się porobiło...jak ja rycze...cholera tyle sprzecznych uczuć tam fajne segzy a potem taki gwóźdź w mózg :D cudownie!
    Ja wiedziałam, że to mistrz jest białym kłem...on albo kuzyn Kiszacza.
    Ale ta jego historia...Chryste brak mi słów coś niesamowitego. Wielbię Cię.
    Idę czytać epilog i dalej zwiedzać bloga,
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. ( Nie ma To Jak po Haikyuu!! O 04:00 coś czytać i komentować Twojego bloga c: )
    To mnie zniszczyło... * skończyła czytać 15 min temu, ale dalej ryczy :c )
    Najpierw seksy, czyli coś co ci zawsze wychodzi :^ No, i tak dużo ludzi czyta to tylko ze względu na to ( nie pomijając mnie, chociaż mam też inne powody ^*^ ).
    A zaraz wojna... Ty to wiesz jak psuć atmosferę nie?
    Ale koniec powalił, zniszczył, zmiażdżył, zrownał z ziemią wszystko... * zaczyna szlochać na tle głośno, że siostra ( czyt. Nieudany Eksperyment ) pszyszła do mojego pokoju ( czyt. Mej twierdzy i bazy ) z pytaniem :
    -Czytałaś Yuuki ?
    Jakaś ty popularna *^*
    Wracając do opowiadania.
    Ostanie słowa Akashiego :
    "- Twoje życie jest moją drogą samuraja. (...) Będę go bronił Do samego końca ♡
    I Murasakibary :
    -
    -Proszę, uszanuj jego wolę. (...) Pozwól mu poświęcić ostanie chwile jego życia dla tego, czego tak bardzo pragnął bronić. (...) A teraz idź Mine-chin. Idź i żyj godnie. Tak jak chciałby ten, za którego oddam życie ♡♡♡
    * znowu ryczy na cały dom i twierdzę *
    Dziewczyno, coś ty mi z moim mózgiem zrobiła ?
    Teraz mam ochotę przytulić Aomine-Sana i powiedzieć że wszystko będzie dobrze... * ryczy jeszcze głośniej *
    Dziękuję za to, co stworzyłaś, a me oczy mogły to zobaczyć i pouczyć. Dosłownie :>
    Też ide czytać Epilog i Omake ♡
    Pozdrawiam *^*^*^*^*^*^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boszzz *o* Pierwszy sensowny MOJ komentarz *^* Niedługo i tak zaleje Cię fala moich ukochanych, bezsensownych ale prawdziwych mych * szuka słowa * opini :^ Wybacz za tą normalność. Czwarta w nocy bez prowiantu, picia i przerw miedzy oglądaniem Haikyuu!!, i są efekty ^.^ Coś ty z mym musgiem zrobiła?

      Usuń

Łączna liczba wyświetleń