Rozdział
siódmy
Nadszedł
cichy, spokojny wieczór, tak częsty w okolicach miasta, w którym
znajdowała się świątynia Mistrza Akashiego. Nic zresztą dziwnego
– do wypadków dochodziło tutaj bardzo rzadko, bowiem Mistrz
skrupulatnie doglądał mieszkańców, wysyłając do miasta patrole,
które pilnowały porządku oraz bacznie przyglądały się
nowoprzybyłym gościom.
Kiedy
tylko księżyc począł swą wędrówkę po nocnym niebie, a młodzi
samurajowie skończyli sprzątać po kolacji, Aomine udał się do
pokoju Mistrza Akashiego. Obawiał się odrobinę tego spotkania,
jako iż ich towarzyszami mieli być Mistrz Murasakibara, Momoi-sama,
oraz Satsuki. Jak stwierdził bowiem sensei, ona i Aomine dorośli
już do wieku, kiedy mogą uczestniczyć w rozmowach większej wagi.
-
Kise lada moment przyniesie nam herbatę – powiedział spokojnie
Mistrz Akashi, poczym zerknął na swojego przyjaciela.- Oraz porcję
łakoci dla twojego niepohamowanego głodu na nie, mój drogi
Atsushi.
-
Mm – mruknął zadowolony Mistrz Murasakibara, skinąwszy głową.
-
Chciałbym podziękować również za wasze odwiedziny, oraz za to,
iż zgodziliście się spędzić dziś ze mną ten wieczór.
Zapewniam, że wasze towarzystwo jest dla mnie zaszczytem.
-
Nie przesadzaj, Seijuurou.- Momoi-sama uśmiechnęła się łagodnie.-
Dobrze wiesz, że ja i Satsuki zawsze z przyjemnością odwiedzamy
twoje strony.
-
Żałuję, że nie mógł z wami przyjechać twój szanowny mąż –
westchnął Mistrz Akashi.
-
Niestety, obecne czasy na to nie pozwalają – mruknęła
Momoi-sama.- Ledwie starcza mu czasu, by porozmawiać ze mną
rankiem, a co dopiero, by udać się w odwiedziny do przyjaciela, do
którego nie ma żadnych interesów.
-
Papa jest bardzo zapracowany – dodała z westchnieniem Satsuki.-
Ciekawe, kiedy w końcu znów będziemy mogli zjeść razem posiłek.
-
Momoi-sama, jeśli dobrze pamiętam, twój mąż jest urzędnikiem?-
zapytał grzecznie Aomine.
-
Zgadza się.- Momoi-sama skinęła głową.- Pracuje w pałacu
cesarza, choć ostatnio również sporo podróżuje w sprawach
finansowych.- Kobieta westchnęła przeciągle, kręcąc głową.-
Rząd myśli tylko o pieniądzach i władzy, za nic mają bezbronne,
tęskniące za mężami kobiety i dzieci. Tylu urzędników pracuje
pod ręką cesarza, ale to właśnie na mojego męża muszą spływać
prawie wszystkie obowiązki.
-
Cesarz bardzo ceni sobie jego zasługi i oddanie – powiedział
spokojnie Mistrz Akashi, trącając wachlarzem Mistrza Murasakibarę,
który przysypiał na siedząco.- Jestem pewien, że gdy skończy się
to zamieszanie w szogunacie, wszystko szybko wróci do normy i znów
będziesz miała męża dla siebie.
Aomine
odwrócił delikatnie głowę, słysząc zbliżające się kroki.
Mistrz Akashi również je usłyszał, zerknął na shoji, a kiedy
tuż za nimi rozległo się skrzypienie, powiedział:
-
Nie przejmuj się grzecznością, Kise, wejdź śmiało. Jesteśmy
spragnieni, co poniektórzy również senni.
-
Ah… t-tak.
Shoji
rozsunęły się i oczom wszystkich zebranych ukazał się przystojny
blondyn o rumianych policzkach. Kise wszedł do środka i,
uklęknąwszy, złożył niski ukłon.
-
Herbata, Mistrzu – powiedział, po czym, bez zbędnej komendy,
rozłożył na stoliku sześć parujących kubków, oraz talerz
słodkości, za które od razu łapczywie chwycił Mistrz
Murasakibara.
Aomine
spojrzał z zaskoczeniem na szósty kubek, przy którym usiadł Kise.
Mistrz Akashi, widząc jego spojrzenie, uśmiechnął się lekko.
-
Mojego nowego ucznia, Kise, również pozwoliłem sobie zaprosić, w
końcu wkrótce opuszcza moją świątynię – wytłumaczył.
-
Dziękuję za zaproszenie, Mistrzu.- Kise skłonił lekko głowę.
-
Przepraszam, Mistrzu, ale wspominałeś o jakimś zamieszaniu w
szogunacie – przypomniał Aomine, którego zainteresowały te
słowa.- Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej na ten temat?
-
Od kiedy interesujesz się polityką, Mine-chin?- mruknął Mistrz
Murasakibara.
-
W porządku, młodzież powinna wiedzieć, jaka sytuacja panuje w
naszym kraju – powiedział spokojnie Akashi.- Owszem, mój drogi
Aomine, obecnie w szogunacie panuje niemałe zamieszanie, a to
wszystko za sprawą choroby, która dręczy obecnego szoguna.
-
Choroby?- powtórzył ciemnoskóry.
-
Nasz szogun, Iemochi Tokugawa, już od dziecka był chorowity –
zaczął Mistrz Akashi.- Nic więc dziwnego, że i teraz zdrowie mu
nie dopisuje, w końcu ma nie więcej niż dwadzieścia lat. Choroba,
która go rozłożyła, jest dość poważna i przypuszcza się, że
szogun nie pożyje zbyt długo.
-
A szkoda, biedak dopiero co poślubił siostrę samego cesarza –
westchnęła Momoi-sama.- Nie zasmakował jeszcze życia jako
prawdziwy mąż.
-
Więc, zamieszanie to ma zapewne związek z jego następcą, tak?-
zapytał Kise.
-
Zaiste – westchnął teraz Mistrz Akashi, zamknąwszy na moment
oczy. Kiedy je otworzył, ich spojrzenie było nieco przygaszone i
ponure.- Już teraz trwają przygotowania do ogłoszenia nowego
szoguna, a ma nim być nie kto inny, a Tokugawa Yoshinobu.
-
Prostak i łajdak – mruknął pod nosem Mistrz Murasakibara, ze
złością gryząc dango.
-
W czym dokładnie leży problem?- zapytała Satsuki.- Czy to zły
człowiek?
-
Jest tyranem – odparł gorzko Mistrz Akashi.- Dla władzy i
pieniędzy jest gotów zrobić wszystko. To właśnie w nim jest
największy, jak to określiłaś, moja mała Satsuki, problem.
Yoshinobu od lat poluje na tytuł szoguna, a odkąd Iemochi zawarł
przymierze z cesarzem, jest jeszcze bardziej zdesperowany. Był temu
przeciwny, o mały włos nawet nie wszczął wojny w swoim klanie.
-
Ale dlaczego?- zapytał Kise, marszcząc brwi.- Czy przymierze z
cesarzem nie jest przydatne? Z tego, co wiem, to właśnie dzięki
cesarzowi żyje nam się całkiem dobrze.
-
To prawda.- Mistrz Akashi uśmiechnął się do niego.- Ale Yoshinobu
pragnie wyłącznej władzy szogunatu. Nie chce, by do jego spraw
wtrącał się cesarz, nie chce, by podejmowane przez szogunat
decyzje były od niego zależne, czy wręcz podejmowane podług jego
słowa.
-
Na nasze nieszczęście, w końcu spełniło się jego marzenie i
został wybrany na następcę Iemochiego – odezwał się Mistrz
Murasakibara. Upił łyk herbaty i westchnął cicho.- A ponieważ
wkrótce stanie się prawdziwym szogunem, nas czekają ciężkie
czasy.
-
Co masz na myśli, Mistrzu?- zapytał Aomine.- Bo chyba nie chcesz
powiedzieć, że może dojść do starcia pomiędzy Yoshinobu a
cesarzem?
-
Prawdopodobnie nie bezpośrednio – odpowiedział mu.- Ale Yoshinobu
znajdzie sposób, by mu dopiec. I na pewno zacznie od dyskretnego
łamania jego praw. Potrzebuje dużej ilości wiernych i oddanych
ludzi, myślących podobnie jak on, ale pewnego dnia nadejdzie świt,
podczas którego złamie przymierze. A wtedy…
W
pokoju zapadła długa cisza.
-
Dojdzie do wojny – szepnął Kise.
Nikt
się nie odezwał, jednak odpowiedź, jedyna z możliwych, zawisła
między nimi.
-
To wydaje się niemożliwe – podjął w końcu Aomine.- Szogunat
nie jest aż tak silny, w porównaniu do wojsk cesarza! Zwłaszcza
teraz, kiedy rozpoczyna się westernizacja Japonii i nasz kraj
otwiera się na inne państwa!
-
Dlatego też jest to dość dogodna okazja – powiedział Mistrz
Akashi.- Yoshinobu z największą przyjemnością skorzysta z tej
szansy i zaatakuje w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy cesarz
będzie zajęty prowadzeniem sojuszy z obcymi krajami. Szczerze
mówiąc, to wydaje się wręcz najlepszym i najkorzystniejszym
sposobem. Jeśli obali cesarza i rząd, szogunat będzie miał
wyłączną władzę nad naszym państwem, a na jego czele stanie,
oczywiście, Yoshinobu.
-
Strach pomyśleć, jakie prawa zacząłby uchwalać – wtrąciła
się Momoi-sama.
-
A jeśli będzie odwrotnie…- zaczął niepewnie Kise.- Jeśli to
cesarz obali szogunat? Przecież ta opcja wydaje się bardziej
prawdopodobna.
-
Masz rację, Kise – odparł Mistrz Akashi.- I prawdopodobnie tak
właśnie się stanie. Wojska cesarza są niezliczone. Nieważne, jak
dobrze wyszkolonych ludzi będzie posiadał w swych szeregach
Yoshinobu, nigdy nie będzie w stanie pokonać przeciwnika, którego
sobie wybrał. Zostanie obalony, a wraz z nim cały szogunat, raz na
zawsze. Nie dostaną drugiej szansy, nie pozwolą im na jego
odbudowę. To będzie ich ostatecznych koniec, będą istnieć
jedynie na kartach historii.
-
A jak to się skończy dla nas?- zapytała Satsuki.
-
Wojną, oczywiście – mruknął Mistrz Murasakibara.- Będziemy
musieli stanąć do walki, choć nawet nie będziemy wiedzieć,
przeciwko komu. Kiedy rozpęta się piekło, jedni ludzie będą
zabijać drugich, bo nikt nie będzie wiedział, kto po czyjej jest
stronie.
-
Przecież tak nie może być- powiedziała słabo Satsuki,
spuszczając wzrok.- Jaki to ma sens…? Zabijanie się nawzajem,
mordowanie swoich braci bez wyraźnego powodu? I to wszystko w imię
czego? Władzy? Pieniędzy? Czy egoizmu i pychy?
-
Wszystkiego jednocześnie – mruknęła jej matka.- Właśnie na tym
polega polityka, drogie dziecko. Dlatego zajmują się nią sami
głupcy. Ponieważ mądrzy ludzie wiedzą, że należy trzymać się
od niej z daleka.
-
Polityka nie jest złem najwyższym, Momoi-sama – odezwał się
Akashi z powagą.- Jest konieczna, aby odpowiedzialnie kierować
państwem i ludem. Ani ty, ani ja, czy ktokolwiek inny na tym świecie
nie jest w stanie wyobrazić sobie bez niej życia. Dlatego, proszę,
nie kieruj się osobistymi powódkami. Twój świętej pamięci mąż
i troskliwy ojciec twojej córki poświęcił dla kraju swoje życie,
aby wam, oraz nam wszystkim, mogło żyć się lepiej. Jesteśmy
winni mu chociaż uszanowanie dla jego czynów.
Momoi-sama
zacisnęła wargi w cienką linię, spuściła wzrok na stolik,
zasłoniła usta wachlarzem. Aomine wiedział, że jest jej przykro
przez słowa Mistrza Akashiego, ale miał on również rację.
Polityka była ważna, ponieważ bez niej kraj nie mógłby w pełni
działać, panowałby w nim Chaos.
-
Zakończmy ten temat – mruknął Mistrz Murasakibara.- Od tego
gadania tylko bardziej zgłodniałem.
-
Żadna nowość – westchnął Mistrz Akashi.- Jednak chciałbym
poruszyć jeszcze jeden temat, głównie zaś pytam ciebie, Atsushi.
Czy słyszałeś o rzekomym powrocie Białego Kła?
Aomine
uniósł czujne spojrzenie, wbijając je w Mistrza Murasakibarę,
który znów upił łyk herbaty, bardzo długi. Odstawił kubek na
stolik i westchnął przeciągle.
-
W istocie – powiedział.- Obiło mi się o uszy, że w moich
okolicach pojawił się człowiek w białej masce, z białym ostrzem
w ręku, wybił jeden z Klanów, po czym obwieścił staremu
pijaczynie, że ma zamiar pozbyć się wszystkich samurajów… czy
jakoś tak.
-
Pomyślałem, że będziesz wiedział coś więcej na ten temat –
powiedział Mistrz Akashi.- Aomine wkrótce wybiera się w tamte
okolice, by przyjrzeć się temu bliżej. Masz jakieś podejrzenia?
-
Tylko jedno – odparł Mistrz i zamilkł na krótki moment.- Wygląda
na to, że jakiś obłąkany człowiek skradł Białe Ostrze i
podszywa się pod Białego Kła. Innego wytłumaczenia nie ma.
-
Musi więc być bardzo dobry we władaniu mieczem – mruknął
Aomine.- Skoro sam jeden zdołał wybić cały klan. Jak myślisz,
Mistrzu, jeśli to ten sam, który zabił moją rodzinę, dlaczego
ujawnił się dopiero teraz? Dlaczego dopiero teraz ogłosił swą
żądzę mordu?
-
Źle mnie zrozumiałeś, Mine-chin. Nie powiedziałem, że to ten
obłąkaniec wybił klan Mochizuki – powiedział Mistrz.- Mógł to
zrobić ktoś inny, być może ten, którego tak usilnie próbujesz
znaleźć, a mężczyzna, który podał się za Białego Kła, po
prostu chce wprowadzić zamieszanie. To pewnie głupi dzieciak,
którego wkrótce znajdziemy martwego. Nie ty jeden szukasz Białego
Kła. Zapewne ktoś już do niego dotarł i pokazał mu, jak głupio
postąpił, żartując sobie w ten sposób.
-
Dlaczego nie wierzysz, że to prawdziwy Biały Kieł, Mistrzu?-
zapytał Aomine.
-
Właśnie dlatego, że prawdziwy morderca nie ujawniałby się w taki
sposób. Zwłaszcza Biały Kieł.
-
Sądzisz więc, że moje poszukiwania skończą się fiaskiem?
-
Tak właśnie myślę – potwierdził Mistrz Murasakibara,
zabierając swojemu przyjacielowi jego kubek herbaty i upijając z
niego kilka łyków. Mistrz Akashi zmarszczył gniewnie brwi, jednak
nie odezwał się.- Ale zrobisz, jak zechcesz. Kto wie, może trafisz
tam jednak na jakiś ślad, który doprowadzi cię do mordercy twojej
rodziny. Wierz mi, że życzę ci jak najlepiej.
-
Dziękuję, Mistrzu.- Aomine ukłonił się lekko.
-
Jaka szkoda – westchnął Mistrz Akashi.- Miałem nadzieję, że
będziesz jakoś w stanie mu pomóc.
-
Tobie też dziękuję, Mistrzu Akashi.
-
Ależ nie ma za co, moje dziecko. Zarówno ja, jak i Atsushi,
okazaliśmy się być raczej bezużyteczni.
-
No, no, no – wymruczał gniewnie Mistrz Murasakibara.- Jeśli już
tak wam zależy, to jest coś, o czym jeszcze słyszałem, choć nie
wniesie to ni grama pomocy Mine-chinowi.
-
Oh.- Mistrz Akashi uśmiechnął się dyskretnie.- Zamieniamy się
więc w słuch, Atsushi.
-
Słyszałem plotki o tym, że Iemochi, mimo ciężkiej choroby,
zainteresował się tą sprawą. Jego poprzednicy niewiele potrafili
zrobić, ale Iemochi zawarł przecież przymierze z cesarzem, toteż
zwrócił się do niego o pomoc. Ponoć Koumei oddał mu do władzy
jakichś… Hmm, jakich to oni słów użyli… Ah,
„profesjonalistów”. To wyszkoleni w tropieniu i zabijaniu
samurajowie z różnych Klanów, którzy do tej pory służyli
bezpośrednio cesarzowi. Nie wiem, kim są, ale ponoć wkrótce mają
przedsięwziąć specjalne środki w poszukiwaniu Białego Kła.
Obłąkaniec, czy nie, namieszał bardziej, niż mu się wydawało.
-
Więc będą go szukać?- mruknął Aomine, marszcząc lekko brwi.-
Cóż, mogłem się spodziewać, że w końcu spróbują coś z tym
zrobić. Jednak mam nadzieję, że zdołam go odnaleźć pierwszy.
-
Skoro życie ci niemiłe – westchnął Mistrz Murasakibara.- Jesteś
taki młody, Mine-chin. Twój przeciwnik, jeśli naprawdę on sam
jeden wybił te klany, jest od ciebie o wiele, wiele silniejszy.
-
O tym się przekonamy – odparł cicho Aomine.- W obliczu mordercy
mojej rodziny nie mam zamiaru się powstrzymywać. Gdy nadejdzie ta
chwila, zapewne przestanę być sobą.
Wszyscy
umilkli, pozwalając by te słowa zawisły w powietrzu na dłuższy
moment. Momoi-sama wpatrywała się w Aomine z nieodgadnionym
spojrzeniem, Satsuki siedziała obok niej, jakby skulona w sobie.
Kise musiał powstrzymać się od chwycenia dłoni ciemnoskórego,
którą ten zacisnął w pięść.
-
No dobrze, moi mili, myślę, że na dziś wystarczy tych dyskusji –
powiedział Mistrz Akashi.- Jutro moich uczniów czeka sporo pracy, a
wy, drodzy goście, na pewno odczuwacie znużenie po podróży.
Lepiej więc będzie, jeśli wcześnie udacie się na spoczynek.
-
Dobry pomysł – mruknął Murasakibara.
-
Kise, zanieś proszę naczynia do kuchni.
-
Tak, Mistrzu.
Aomine
pożegnał się z Mistrzem Akashim oraz jego gośćmi, poczym wyszedł
z pokoju tuż za Kise.
-
Dobrej nocy, Aominecchi – powiedział cicho blondyn, uśmiechając
się do niego.
-
Dobrej nocy, Kise.- Chłopak odpowiedział tym samym, poczym ruszył
w kierunku swojego pokoju.
Chociaż
większość tego dnia przespał, czuł ogromne znużenie. Być może
głównym tego powodem była dzisiejsza dyskusja o polityce i Białym
Kle, a może zwyczajnie miał dość swojego wahania, które non stop
igrało z jego myślami. Z jednej strony niepohamowana chęć
zemszczenia się za bliskich, z drugiej zaś przyjaciele, którzy
próbują go odwieść od jego planów.
A
jeśli mają rację? Jeśli Mistrz Murasakibara ma rację i nie
powinien stawać naprzeciwko tak silnego przeciwnika, bo może to
skończyć się jego śmiercią i ośmieszeniem? Co, jeśli Mistrz
Akashi ma rację i zemsta do niczego nie doprowadzi, nie przyniesie
mu ulgi? Zabicie Białego Kła nie przywróci mu zmarłych. Wiedział
o tym, ale…
Przygryzł
wargę. Był świadom tego, że jego przyjaciele martwią się o
niego, trochę go to nawet irytowało. Właśnie przez nich, przez
ich słowa i troskę, przez ich opiekuńczość… właśnie przez to
się wahał. Narazić życie w imię zemsty? Czy pozostać u boku
kochających przyjaciół?
Usłyszał
szelesty. Zwolnił kroku, bezgłośnie stąpając po deskach mostku
otaczającego dom. Dźwięki dochodziły z pobliża stawu, nieopodal
jego pokoju. Zwykły człowiek stwierdziłby, że to wiatr szeleści
krzewami rosnącego tam lilaku, ale nie Aomine. On wyraźnie słyszał
nierówność, przerywanie i…
Oddech.
Ruszył
w tamtym kierunku, nieco zaniepokojony. Zwykle takie sapanie wydawał
z siebie ktoś zmęczony, lub ranny.
Albo
ktoś, kto, jak się okazało, zapragnął w świetle księżyca,
popieścić czule swojego kochanka.
Aomine
nie miał pojęcia, co zrobić. Stał naprzeciwko całujących się
mężczyzn, zarumieniony, czekając, aż go zauważą. Nie miał
pojęcia, czy w tej świątyni panuje jakaś klątwa i młodzi
samurajowie zakochują się w sobie nawzajem, czy może świątynia
sama takowych przyciąga.
Przygryzł
wargę, myśląc o Mistrzu Akashim. W końcu to on werbował nowych
uczniów.
Czyżby
miał jakiś niezwykły zmysł?
Nie
mogąc już wytrzymać, odchrząknął głośno. Dopiero wtedy Kuroko
oderwał się szybko od Kagamiego i obaj spojrzeli na ciemnoskórego
– jeden dość obojętnie, drugi z przerażeniem.
-
Wiecie, wybieranie takich miejsc na czułości nie jest zbyt mądre.
-
Yyy… no więc my… t-to nie tak…
-
Przerywanie komuś w takim momencie nie jest z kolei zbyt kulturalne,
Aomine-kun – rzekł z powagą Kuroko.
-
Ej! Gdyby ktoś inny was przyłapał, moglibyście mieć problemy!
-
Gdyby ktoś inny nas przyłapał, na pewno poczekałby z naganą, aż
skończymy – westchnął Kuroko, denerwując Aomine jeszcze
bardziej.
-
Dobrze, zrozumiałem, PRZEPRASZAM.
-
Obiecaj, że to się więcej nie powtórzy.
-
Kuroko, przymknij się! Bądź dla niego miły, bo nas wyda!- szepnął
konspiracyjnie Kagami.
-
Spokojnie, Kagami-kun, panuję nad sytuacją. Zaraz sobie pójdzie i
będziesz mógł pocałować mnie na dobranoc.
-
Akurat! Wracam do siebie!
-
Nie będę wam przeszkadzał, róbcie co chcecie – westchnął
Aomine, nie wierząc, że naprawdę przed chwilą był świadkiem
tego zdarzenia, i że w dodatku to on czuł się bardziej winny, niż
oni.
-
Dobranoc, Aomine-kun.
-
Eh, czekaj!- Kagami spojrzał na niego z niepokojem, marszcząc swoje
podwójne brwi.- N-nie powiesz nikomu, nie?
-
Nie – mruknął Aomine.- Raczej nie miałbym z tego żadnych
przyjemności, a już tym bardziej wy. Ale uważajcie trochę –
ostrzegł cicho.- Bo wasze schadzki naprawdę mogą się źle
skończyć.
-
Dzięki – mruknął Kagami.
Aomine
spojrzał na Kuroko, oczekując podziękowania również od niego,
ale on stał tylko obok swojego ukochanego i wpatrywał się bez
wyrazu w Daikiego. Ciemnoskóry ponownie westchnął, po czym oddalił
się do swojego pokoju, po drodze dwa czy trzy razy zerkając na nich
przez ramię. Wciąż stali między krzewami lilaku, trzymając się
za dłonie, szepcząc coś do siebie.
Wyglądało
na to, że są w poważnym związku.
Kiedy
Daiki znalazł się w swoich przytulnych czterech kątach i ułożył
na futonie, powrócił myślami do Kise. Czy to możliwe, by oni
kiedyś również spędzali czas w ten sposób? Póki co od wewnątrz
pali ich nienasycone pożądanie, ale przecież to nie wszystko,
prawda? Kiedy je zaspokoją, wciąż będą coś do siebie czuć,
wciąż będą pragnąć siebie nawzajem, nie tylko ciała, ale także
serca i duszy.
Tak
jak Kagami i Kuroko. Trzymać się delikatnie za dłonie, szeptać
cicho w półuśmiechu, muskać ledwie ustami, dla samej
przyjemności, dla samej radości z bycia obok.
Aomine
westchnął ciężko, rumieniąc się. Do tej pory nigdy tak nie
myślał, nieważne jak piękną kobietę spotkał, nigdy nawet nie
wyobrażał sobie jakby to było spędzać z nią romantyczne
wieczory, obdarowywać miłością i pocałunkami ot tak, bez powodu.
Ale jeśli chodziło o Kise, ta perspektywa wydawała mu się nawet
dość kusząca.
Przygryzł
wargę, próbując powstrzymać uśmiech. Wyobraził sobie siebie i
Kise wśród krzewów kolorowych kwiatów, obejmujących się,
dotykających czule swych ust. Takie miłosne wizje w głowie
mężczyzny były chyba rzadkością.
Odwrócił
się na bok, zamykając oczy. Miał nadzieję, że sen nadejdzie
szybko.
Bo
bardzo chciał spotkać w nim pewnego przystojnego blondyna.
***
Tego
dnia Kise obudził się w doprawdy wyśmienitym humorze. Z samego
rana ochoczo zabrał się za pomoc przy śniadaniu, i wręcz z
przyjemnością sprzątał dziedziniec i przygotowywał dojo do
ćwiczeń, jako iż zanosiło się na deszcz. Jego koledzy jednak
musieli doskonalić swe umiejętności każdego dnia, nie mogli
zrobić sobie wolnego od treningu.
Blondyn
miał szczerą nadzieję, że uda mu się spędzić odrobinę czasu
sam na sam z Aomine. Cieszył się, że ich relacje pogłębiły się
odrobinę, i że ciemnoskóry odwzajemnia jego zainteresowanie. Co
prawda, nie mogło to się równać z uczuciem żywionym do niego
przez dziesięć długich lat, ale…
W
końcu mógł być z tym, którego kochał.
Jedyne,
co nie dawało mu spokoju to myśl, że Aomine pewnego dnia zapragnie
odbudować swój klan. Oczywiście, nie było w tym nic złego, ale
myśl, że ciemnoskóry miałby trzymać w ramionach jakąś kobietę,
nie podobała się Kise. Szczerze mówiąc, chłopak nie chciał
widzieć nikogo w jego ramionach, prócz siebie samego.
Westchnął
cicho. Starał się o tym nie myśleć, zwłaszcza dziś, kiedy humor
tak bardzo mu dopisywał.
A
przynajmniej dopisywał do pewnego momentu.
Kiedy
przechodził właśnie obok pokoju Momoi-sama i jej córki, uwagę
blondyna przyciągnęła ich cicha rozmowa. Normalnie by się nią
nie zainteresował, jednak do jego uszu dotarło znajome słowo
„Dai-chan”.
Zatrzymał
się w pół kroku, nasłuchując. Starał się wręcz nie oddychać,
nawet jeśli wątpił, by Momoi-sama lub Satsuki miały go usłyszeć,
czy wyczuć. W końcu ostrożności nigdy za wiele.
-
Wydaje mi się, że beze mnie mógłby zrobić coś głupiego –
mruknęła cicho dziewczyna.
-
Ależ drogie dziecko, do tej pory dobrze sobie radził. Nie możesz
patrzeć na to w ten sposób…
-
Radził sobie tylko dlatego, że miał po swojej stronie Mistrzów!-
wykrzyknęła Satsuki.- Ale Mistrz Akashi nie będzie żył wiecznie,
poza tym Dai-chan nie chce tu zostać, tylko zemścić się na Białym
Kle. Wkrótce wyruszy w podróż…- Jej głos przycichł nieco.-
J-ja… zastanawiam się, czy by nie udać się razem z nim.
-
O czym ty mówisz?- westchnęła Momoi-sama.- Daiki na pewno nie
pozwoli ci na narażanie się dla niego.
-
Dai-chan nie ma tu nic do gadania! Martwię się o niego!
-
Rozumiem to, dziecko, ale powinnaś trzymać swoje uczucia na wodzy –
mruknęła jej matka.- To nie przystoi damie, być taką wybuchową.
-
Ale tu chodzi u Dai-chana – westchnęła Satsuki.- Przecież wiesz,
jaki on jest.
-
To nie zmienia faktu, iż za bardzo pozwalasz swojej miłości do
niego kierować tobą – stwierdziła sucho Momoi-sama.
-
T-to nie dlatego, że go kocham!- pisnęła cicho dziewczyna.-
Wszyscy twierdzą, że Dai-chan dorósł i jest gotów do
samodzielnego życia, ale to nie prawda! On wciąż jest zagubiony,
jeśli nie będzie miał przy sobie kogoś bliskiego, to może źle
się dla niego skończyć! To nie przez miłość, tylko przez zwykły
rozsądek chcę przy nim być!
-
Chyba nic nie poradzę na twoją upartość – westchnęła ciężko
Momoi-sama.- Ale, czy nie uważasz, że powinnaś wpierw wyznać mu w
końcu swoje uczucia? Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce kogoś
sobie znajdzie.
-
W-wiem o tym!- mruknęła Satsuki.- Mam zamiar to zrobić… już
niedługo.
Kise
miał wrażenie, jakby jego serce nagle się zatrzymało. O czym ona
mówiła? Chce mu wyznać swoje uczucia? Chce wyruszyć z nim w
podróż? Chce być przy nim, przy Aomine?
Ona...
go kocha?
Blondyn
przygryzł niepewnie wargę, powoli się wycofując. Nie chciał już
nic więcej słyszeć, nie chciał dowiadywać się więcej, niż
powinien. Jedyne, czego teraz pragnął, to zabrać stąd Aomine,
zabrać go jak najdalej od Momoi.
Co,
jeśli Aomine również darzy ją jakimś uczuciem? W końcu zawsze
lubił kobiety, uwielbiał duże biusty, a taki właśnie miała jego
przyjaciółka. Właśnie... przyjaźnili się, znał ją od dziecka,
był do niej do pewnego stopnia przywiązany, sporo o sobie
wiedzieli. Przecież to oczywiste, że być może czuje do niej coś
więcej.
Jego
nogi drżały delikatnie, kiedy kierował się do pokoju Aomine. Nie
wiedział dokładnie, co chce mu powiedzieć, nie wiedział
dokładnie, po co w ogóle tam idzie. Ale chciał go zobaczyć, jak
najszybciej. Chciał upewnić się, że Daiki...
Że
on na pewno do niego należy.
Podszedł
powoli do drzwi jego pokoju, stanął przed nimi, nie odzywając się.
Nie musiał. Po krótkiej chwili shoji rozsunęły się, a oczom Kise
ukazał się ciemnoskóry samuraj, nakładający na siebie ubranie.
-
Dzień dobry, Kise - przywitał się z nim, uśmiechając się do
niego sympatycznie.- Proszę, wejdź.
-
Dzień dobry, Aominecchi - odparł Kise, wchodząc do środka.-
Widzę, że humor ci dopisuje?
-
Nie mogę narzekać!- zaśmiał się Daiki, poprawiając kamishimo.-
Wyspałem się jak nigdy, udo goi się idealnie, a stopa nie boli
mnie ani trochę! A wszystko dzięki tobie - dodał, podchodząc do
niego i, z lekkim rumieńcem, nachylając się, by go pocałować.
Kise
zaniemówił, wpatrując się w niego zaskoczony, z szeroko otwartymi
oczami i lekko rozchylonymi ustami. To był zwyczajny, krótki
"buziak", ale mimo wszystko... to była inicjatywa Aomine!
Chłopak zupełnie się tego nie spodziewał.
-
W-wszystko?- bąknął, czerwieniąc się na twarzy. Wszystko dzięki
niemu? Nawet to, że się wyspał?
- No jasne!- odparł Aomine, obwiązując pas wokół talii.- A tobie jak się spało?
- No jasne!- odparł Aomine, obwiązując pas wokół talii.- A tobie jak się spało?
-
Uhm... bardzo dobrze.- Kise uśmiechnął się delikatnie.- Ominęło
cię śniadanie.
-
Bo spałem jak zabity - westchnął Daiki.- Doprawdy, pobyt u Mistrza
Akashiego strasznie mnie rozleniwia... Zazwyczaj wstaję przed
świtem, ale tutaj...
-
Ah! B-bo ja właśnie w tej sprawie, Aominecchi - wydukał Kise,
przypatrując mu się z uwagą.
-
Ah tak?- Aomine spojrzał na niego.- O co chodzi?
-
No więc...- Kise, przygryzając wargę, podszedł bliżej niego.-
Zastanawiałem się dziś rano, czy... czy nie moglibyśmy wyruszyć
wcześniej?
-
Wcześniej?- powtórzył Aomine.- Dlaczego?
Kise
nie potrzebował dużo czasu, by znaleźć wymówkę, całkiem
zresztą wiarygodną.
-
Mój trening...- mruknął z przepraszającym uśmiechem.- Nie
zostało mi dużo czasu, więc ja... chciałbym zacząć jak
najszybciej, Aominecchi. Wygląda na to, że najbliższe dni będą
deszczowe, więc dojo będzie zajęte, a Mistrz Akashi nie pozwala w
taką pogodę ćwiczyć na dziedzińcu.
-
Wiesz, kiedy wyruszymy, też nie będziemy za bardzo mieli gdzie
trenować - powiedział z uśmiechem Aomine.- Pozostanie tam walka
pod gołym niebem.
-
Zależy mi...- szepnął nerwowo Ryouta.- T-ty też nie będziesz
marnował czasu, Aominecchi! Będziemy mogli szukać Białego Kła,
ja... ja zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc!
Aomine
przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego uważnie. Kise
poczuł pot na plecach, nie chciał, żeby ta prośba wyszła na taką
podejrzaną! Jedyne, czego chciał, to żeby Satsuki nie wyznała mu
miłości, żeby Aomine nie zmienił zdania co do niego, żeby
wyruszyli obaj razem, żeby... żeby Daiki go pokochał.
Teraz
właśnie tylko tego pragnął.
-
Dobrze - powiedział w końcu ciemnoskóry.- Porozmawiam dziś z
Mistrzem Akashim, jeśli tak ci na tym zależy.
-
Dziękuję - powiedział cicho Kise, starając się, by w jego głosie
nie było słychać tyle ulgi, ile w rzeczywistości odczuwał.
-
Wszystko w porządku?- zapytał z troską Aomine, kładąc dłoń na
jego policzku i głaszcząc delikatnie.- Wyglądasz na dość... sam
nie wiem, zaniepokojonego?
-
To nic takiego - westchnął Ryouta, z lubością wtulając się w
jego dłoń.- Martwię się tylko moją walką z kuzynem... Ale wiem,
że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko będziesz przy mnie.
-
Zrobię co tylko będę mógł - rzekł z powagą Aomine, drugą
dłonią odgarniając za ucho włosy blondyna.- Jesteś dzisiaj
wyjątkowo piękny.
-
Dz-dziękuję - szepnął Kise, natychmiast się rumieniąc.- T-ty
również je...!
Nie
zdołał dokończyć zdania, gdyż jego usta były już zajęte.
Aomine tym razem nie powstrzymywał się - śmiało pogłębił
pocałunek, trącając językiem jego język. Blondyn jękął cicho,
odruchowo chwytając się jego ramion. W tym momencie Daiki był
wyjątkowo namiętny, zupełnie jakby...
Jakby
dawał mu do zrozumienia, że już jest jego.
-
K-kocham cię, Aominecchi - westchnął cicho Kise.
-
Ja też cię kocham - wymruczał ciemnoskóry, obejmując go w talii
i znów całując, odrobinę niezadowolony, że Ryouta nie poczekał
z wyznaniem aż skończą, tylko przerwał tak miłą pieszczotę.
Gdyby
nie odgłos zbliżających się kroków, zapewne jeszcze długo by
się całowali. Ciemnoskóry oderwał się od Kise, jednak zdążył
jeszcze cmoknąć go w usta, uśmiechając się przy tym. Ryouta
zaśmiał się cicho, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę do tego
doszło. Aominecchi przed chwilą go całował! I to jak!
Satsuki
chyba jednak nie będzie stanowiła dla nich zagrożenia.
Przynajmniej
taką miał nadzieję.
Nowy rozdział *.*
OdpowiedzUsuńIleż tu się dzieje
Chcesz im wojne tutaj zrobić, okrutna ty?
Jak możesz w takim momencie
Satsuki...
Brak słów, naprawdę
Załamka
Kisiątko się przez nią martwi...
Do piekła z nią
I tak wszyscy wiemy, że wybierze Kisiaczka, prawda?
A jak nie to zrobimy Ci protest Yuu-chan :D
Wkurza mnie Kuroko i Ciasteczkowy Potwór zwany Atsushi -.-
Tylko jeszcze nie wiem czemu...
W jakimś dziwnym humorze,
Yew S
Bardzo fajny rozdzial :)
OdpowiedzUsuńKagami i Kuroko (moj ulubiony paring) <3
Uroczy Kise <3
Ostatnia scena cudowna <3
Jejku nie wiem czemu ale cały dzien sie nad wszystkim rozpływam xD
Duzo weny !
~Deirdre