Nagły poryw wiatru strząsnął z liści
poranną rosę, wdzierając się między polne kwiaty i rozwiewając mgłę, która
osnuła całą okolicę niczym pierzyna. Słońce wyglądało sennie zza horyzontu,
jakby obserwując odchodzące z naprzeciwka cienie, które czmychały przed nim na
drugą stronę świata.
Tuż za wiatrem, niemalże dorównując
mu prędkością, biegł Aomine. Czuł, jak po jego łydce ściekają strużki krwi,
rana na udzie piekła go niemiłosiernie. Choć nie miał pojęcia, jaka wiadomość
znajduje się w zwoju, który dał mu Akashi, był gotów bronić go za cenę życia.
Podczas podróży napotkał grupę
pięciu zamaskowanych shinobi. Przypuszczalnie należeli do jednego z najbardziej
wrogich Akashiemu i Fukudzie klanów – Klanu Seto, który od wielu lat próbował
złamać ich Przymierze. Oba połączone rody stanowiły bowiem niemałe zagrożenie,
nie tylko dlatego, iż były silne, ale również z powodu swojego statutu –
należały do elity i cieszyły się dużym uznaniem u szoguna, Iemochiego Tokugawy[1].
W związku z tym, przywódcą Seto kierowała również pewnego rodzaju zawiść dla
nowych ulubieńców Iemochiego.
Co gorsza, ostrze, którym został
ugodzony Aomine, prawdopodobnie zostało nasączone trucizną. Jeśli się nie
pospieszy, w najgorszym wypadku medycy będą zmuszeni dokonać nieprzyjemnej
operacji na jego nodze.
A do tego nie mógł dopuścić.
Gdy stanął przed bramą świątyni
należącej do Klanu Fukuda, jego ciało było spocone i obolałe. Opaska uciskowa
na udzie dawała nieprzyjemne uczucie mrowienia, rana nadal piekła, a od tego wszystkiego
ciemnoskóry zaczął popadać w nieciekawy humor.
-
Nazywam się Aomine Daiki – rzucił do strażników przy bramie.-
Przybywam z poselstwem od Mistrza Akashiego.
Strażnicy spojrzeli po sobie uważnie, a potem skinęli głową. Jeden z
nich, wyższy, o
bardzo długich,
karmelowych włosach związanych w koński ogon, otworzył bramę i machnął w
kierunku samuraja, by ten poszedł za nim.
Oczywiście, Aomine mógłby bez problemu zakraść się do środka, jednak w
tym wypadku
kultura
wymagała, by przywitał się w normalny sposób.
Utykał lekko lewą nogą, ale starał się tego po sobie nie okazywać.
Strażnik poprowadził
go przez pusty
dziedziniec, zdobiony kwiatami w kolorach nieba i krwi, wszedł po schodkach na
mostek, a następnie skręcił w lewo. Przy jednych z shoji uklęknął i, kłaniając
się, odsunął shoji.
-
Fukuda-sensei, oto Aomine Daiki, posłaniec Mistrza Akashiego.
-
Niech wejdzie – padł krótki rozkaz.
Strażnik powstał i cofnął się o krok, posyłając mi baczne spojrzenie.
Minąłem go bez
słowa i wszedłem
do środka.
Pokój Mistrza Fukudy w dużej mierze upodobniony był do pokoju Akashiego:
utrzymany
w jasnych
kolorach, z namalowaną na ścianie gałęzią drzewa kwitnącej wiśni. Prócz tsukue,
przy którym siedział sam Fukuda, oraz isho-dansu[2]
ustawionej pod ścianą naprzeciwko wejścia, stała tu również niewielka
kazaridana[3]
i ozdobny parawan z namalowaną górą Fuji. Sam pokój był dość duży i
przestronny.
Shoji za mną zostały zasunięte. Strażnik oddalił się, wyraźnie słyszałem
jego głośne kroki
po deskach.
-
Mistrzu Fukuda.- Usiadłem na poduszce i skłoniłem nisko głowę,
czołem niemalże uderzając o podłogę.
-
Witaj,
Aomine-san. Czy podróż udała się bez przeszkód?
-
Zwój nie został naruszony – szepnął Daiki, wyciągając zza
kimona przedmiot, dla którego ryzykował życiem. Podał go Fukudzie, pochylając
głowę.- Proszę cię jednak, Mistrzu, o udzielenie pomocy medycznej.
-
Zostałeś ranny?- Fukuda spojrzał na niego z niepokojem.
Aomine skinął głową i podwinął materiał swojego stroju, ukazując ranę na
udzie, z
którego wciąż
wypływała krew – powoli, jednak nieustannie.
-
Głupi! Powinieneś od razu poinformować o tym straż, zaraz, jak
przekroczyłeś bramę!- Fukuda wstał, obrzucając ciemnoskórego zdenerwowanym
spojrzeniem. Podszedł do shoji i rozsunął je z rozmachem. Wyszedł na zewnątrz i
skinął ręką, patrząc w stronę dziedzińca. Natychmiast przybiegło dwóch rosłych
mężczyzn, trzymających w dłoniach drewniane katany.
-
Mitobe, Koganei, natychmiast zaprowadźcie Aomine-sana do
Riko-sensei. Niech opatrzy jego ranę i zrobi wszystko, co w jej mocy, by z tego
wyszedł! Przekażcie, że bardzo cenię sobie jego zasługi dla naszego klanu. No
już, nie zwlekajcie, czas nas goni!
-
Dziękuję ci, Mistrzu Fukuda – powiedział Aomine, ukłoniwszy
się przed nim po raz ostatni.
Sensei nie odpowiedział mu, spojrzał tylko z niepokojem na jego ranę i
odsunął się, by
jego podopieczni
mogli pomóc Daikiemu wstać. Wyższy, z przydługimi, czarnymi włosami, chwycił go
pod lewe ramię, drugi zaś, niższy od niego, o krótkich, brązowych włosach i
kocim uśmiechu, pod prawe. Obaj unieśli go delikatnie i poprowadzili przez
mostek.
-
Wybaczcie, że przerwałem wam trening – westchnął Daiki.
-
Proszę się nie przejmować, Aomine-san – powiedział ten niższy,
śmiejąc się.- Rozkazy Mistrza Fukudy są dla nas świętością, poza tym, sporo o
panu słyszeliśmy! Mitobe zawsze pana podziwiał!
Aomine spojrzał z lekkim zdziwieniem na czarnowłosego, który uśmiechnął
się do niego
łagodnie, nie
wypowiadając ni słowa.
-
Cóż...miło mi to słyszeć – bąknął.- Chyba...
Dotarli do jednego z otwartych pokoi, wyglądem przypominającego nieco dojo.
Przestronny, z
rozłożonymi na podłodze matami, na co poniektórych leżeli dorośli mężczyźni,
których regularnie doglądała niskiego wzrostu kobieta o brązowych włosach,
związanych w niewielką kiteczkę. Miała duże, orzechowe oczy i łagodny wyraz
twarzy, jednak Daiki miał wrażenie, że za tym pozornym spokojem kryje się
prawdziwe oblicze dzikiego tygrysa.
Kiedy weszli do środka, zmierzyła ich spojrzeniem, po czym bez słowa
wskazała pobliską
matę. Mitobe i
Koganei pomogli Aomine położyć się na niej, po czym, skłoniwszy się nisko
medyczce, oddalili się, by zapewne wrócić do przerwanego treningu.
-
Aomine Daiki, zgadza się?- zapytała kobieta, podchodząc do
niego i klękając tuż obok.- Zdejmij ubranie, inaczej nie wyleczę nogi.
-
Skąd mnie znasz, sensei?- zapytał Daiki, nie bez wstydu
ściągając z siebie hakama[4].
-
A kto by nie znał ostatniego z Klanu Aomine?- mruknęła z
uśmiechem, przyglądając się ranie, z której zaczęła sączyć się dziwna,
fioletowa, pienista ciecz, i ostrożnie dotykając opuchlizny wokół niej.
-
No tak...- westchnął ciemnoskóry.
-
Nie jest najgorzej – powiedziała Riko-sensei, podnosząc się i
podchodząc do zataku, na którym leżały wszelkiego rodzaju miseczki pełne
przeróżnych, kolorowych maści.- Veratrum lobelianum[5].
Domyślasz się, kto cię napadł?
-
Wydaje mi się, że to byli Seto – mruknął Aomine.- Jak bardzo
jest źle?
-
Nie tak bardzo, żebyś miał lada moment umrzeć.- Spojrzała na
niego z uśmiechem.- Spokojnie, nogi też nie muszę ci odcinać. Dobrze, że
dotarłeś tu tak szybko. Za kilka godzin mogłoby być za późno.
Podeszła do niego, mieszając drewnianą łyżką brunatną maź w glinianej
miseczce.
Następnie
przyniosła niewielką miskę ciepłej wody oraz czysty materiał. Klękła przy nim
i, zanurzając w wodzie ręcznik, obmyła delikatnie jego ranę.
-
Na całe szczęście pomyślałeś o tym, by związać czymś nogę –
pochwaliła go, sięgając po łyżkę i smarując cienką warstwę na cięcie.- Dzięki
temu trucizna się nie rozprzestrzeni, a mnie będzie łatwiej pozbyć się tej,
która już dostała się do środka.- Przykryła maść czystym ręcznikiem, owijając
go szczelnie wokół nogi.- Dzięki tej maści trucizna zostanie wchłonięta do
ręcznika, a ty będziesz cały i zdrowy. Jednak póki co zalecam ci leżenie. Do
wieczora wyzdrowiejesz.
-
Mistrz Fukuda ma niesamowite szczęście, posiadając w swym domu
tak uzdolnionego medyka – westchnął Aomine, uśmiechając się z wdzięcznością.
Riko-sensei pokręciła z uśmiechem głową. Posprzątała naczynia stojące w
pobliżu, po
czym zajrzała do
pozostałych pacjentów.
Daiki przymknął oczy, czując kojące działanie maści. Dawała mu ona
przyjemne uczucie
chłodu, miał też
wrażenie, że z jego nogi wypełza coś nieczystego, znikając w opatrunku i
uwalniając go od cierpienia, na które mógł zostać skazany. Jedynym minusem było
to, że działanie tego magicznego lekarstwa powodowało u niego senność: być może
to przez jego intensywny, kojący zapach, a może po prostu zwyczajnie był
zmęczony.
Po kilku minutach nie miało to jednak znaczenia, bowiem ciemnoskóry
zapadł w
spokojny, niczym
nie zmącony sen.
*
Wieczór nastał zaskakująco szybko, jednak Aomine nie przejął się tym
zbytnio. Po
przebudzeniu po
raz kolejny podziękował Riko-sensei za pomoc, a następnie udał się na
dziedziniec, by odetchnąć świeżym powietrzem. Noga już w ogóle go nie bolała,
jednak dla pewności medyczka zrobiła mu nowy okład i kazała zdjąć go następnego
dnia rano.
Księżyc wisiał na niebie, otaczając okolicę świetlistym blaskiem swej
łuny. Szum liści
działał kojąco
nie tylko na duszy, ale również na rozkołatane serce, które od dnia
poprzedniego uparcie dawało o sobie znać.
Aomine usiadł na drewnianej ławce i westchnął cicho, wpatrując się w
grafitowe niebo
usiane miliardem
gwiazd. Uwielbiał ten widok: jeden z najpiękniejszych w jego życiu, dla którego
zawsze miał choć odrobinę czasu, by mu poświęcić.
Pozwolił, by jego myśli popłynęły własnym nurtem, choć wciąż nie
spuszczał gardy:
wyczulone zmysły
rejestrowały każdy podejrzany szmer, czy ruch, choć głowę zaczęły wypełniać
obrazy znanych mu osób.
Myślał, co robić dalej.
Wiedział na pewno, że wróci do Akashiego na kilka dni. Sentyment, który
czuł nie tylko
do Mistrza, ale
również do miejsca, w którym się wychował, kazał mu powracać tam raz na jakiś
czas, ot tak, by po prostu pobyć w miejscu, w którym uczył się kunsztu, uczuć
oraz zasad, którymi kierowali się samuraje.
Pytanie tylko, co będzie potem? Po tych kilku dniach spędzonych u
Mistrza,
prawdopodobnie
będzie musiał ruszyć dalej. Znów zostawić za sobą rodzinne strony i począć
wędrówkę w nieznane, w poszukiwaniu mordercy jego Klanu.
Pomyślał o Kise. O jego radosnej twarzy, szczerych oczach i sympatycznym
uśmiechu,
który przywodził
na myśl prawdziwe słońce. O jego niezachwianej energii i empatii, o upartości i
poświęceniu, do którego na pewno był zdolny.
Dlaczego tak mu było spieszno do zostania samurajem? Dlaczego „zostało mu
mało
czasu”? Co stało
się w jego życiu, w jego rodzinie, że został wyrzucony z Klanu i oddany pod
opiekę Akashiego? Czy naprawdę był aż taką niezdarą? Czy naprawdę jego ród był
aż tak surowy, iż potępiał słabszych?
Jakież to frustrujące. Sprawa chłopaka, którego dopiero co poznał, tak
bardzo go przejęła,
że pragnął
dowiedzieć się o niej więcej i choć trochę mu pomóc. Ale wiedział też, że nie
poradzi sobie z nauczaniem kogoś. O niebo lepszy byłby Mistrz Akashi.
Dlaczego Kise wybrał właśnie jego? Czy naprawdę kiedyś, w przeszłości,
będąc dziećmi,
rzeczywiście się
spotkali? Ilekroć próbował przypomnieć sobie okres dzieciństwa, widział tylko
swoją wioskę skąpaną w rzece krwi jego braci i sióstr, i wielki, wschodzący
księżyc, na tle którego stał mężczyzna w białej masce.
Biały Kieł...
Aomine otworzył oczy w momencie, kiedy po dachu przemknął cień. Zacisnął
szczęki i
wstał,
nasłuchując. Był pewien, że nie było tu złudzenie: ktoś wdarł się na teren
świątyni, niezauważony przez straż.
Skrytobójca.
Daiki sięgnął po swoją katanę i wysunął ją z pochwy, natychmiast ruszając
w stronę
pokoju Mistrza
Fukudy.
Wejście drzwiami było zbyt ryzykowne. Spłoszyłoby to przeciwnika,
najlepszym więc
rozwiązaniem
było zaskoczenie go i wdarcie się tym samym sposobem, który i on obrał.
Przypominając sobie plan świątyni, Aomine pomyślał o oknie w korytarzu,
umiejscowionym w środku świątyni. Między innymi właśnie od niego można było
dostać się do pokoju Mistrza.
Zakradł się do środka, cicho i ostrożnie, rozglądając się czujnym
wzrokiem po wąskim
pomieszczeniu.
Prócz idącego w jego kierunku strażnika, nie widział nikogo podejrzanego.
Dopiero kiedy strażnik oddalił się od pokoju Fukudy na kilka metrów, za jego
plecami ciemność poruszyła się: to był ledwie ułamek sekundy, ale wystarczył,
by Daiki rozpoznał wroga.
Ruszył bez zwłoki. Minął zaskoczonego strażnika nim ten wszczął krzykiem
alarm, po
czym wtargnął do
pokoju Mistrza i zamachnął się na szczupłą, wysoką sylwetkę pochylającą się nad
ciałem śpiącego mężczyzny. Ostrze sztyletu zabłysło złowieszczo w jego
uniesionych dłoniach.
Było za późno, kiedy zorientował się, że został odkryty. Aomine zamachnął
się mieczem,
kierując jednak
ostrze w dół, uderzając płaską częścią miecza w potylicę skrytobójcy. Mistrz
Fukuda obudził się natychmiast i cofnął z cichym krzykiem zaskoczenia, podczas
gdy bezwładne ciało niedoszłego mordercy opadło na jego futon.
-
Alarm! Alarm! Aomine zdrajcą!- wydzierał się strażnik na
korytarzu.
Daiki natychmiast odrzucił katanę i klęknął przed Fukudą, jednocześnie,
dla pewności,
przytrzymując
kolanem nieprzytomnego. Kiedy uzbrojeni mężczyźni wpadli do środka, Fukuda
podniósł się szybko i powstrzymał ich jednym ruchem ręki.
-
Spokój!- nakazał surowo.- Zaszło nieporozumienie! Aomine mnie
ocalił! Schowajcie swoje katany. Przestępca został złapany.
Usłuchali. Ostrza zniknęły w pochwach, a ich właściciele klękli przed
swym panem.
Fukuda odetchnął
głęboko i spojrzał na Aomine, oraz odzianego w czarny obcisły strój
skrytobójcę. Machnął dłonią, a Daiki, rozumiejąc polecenie, odwrócił mężczyznę
na plecy.
Był martwy.
Z jego ust sączyła się fioletowa piana – prawdopodobnie w momencie
upadku, bojąc się
odkrycia,
przegryzł kapsułkę z trucizną, by nie dopuścić do przesłuchania. Jego twarz
była blada, na policzku widniała blizna w kształcie X. Krótkie, lekko
postrzępione, czarne włosy i charakterystyczne oczy o pustym wyglądzie wyraźnie
wskazywały na Klan Furuhashi.
-
Zabierzcie go – rozkazał Fukuda.- A ty, Aomine, zostań chwilę.
-
Tak jest.
Kiedy kilka minut później obaj mężczyźni zostali w pokoju sami, Fukuda
westchnął
ciężko.
-
Doprawdy, nie mam pojęcia, jak powinienem okazać ci swą
wdzięczność.
-
Nie ma takiej potrzeby, Mistrzu. Rad jestem za udzielenie mi
pomocy tego ranka.
-
To było konieczne, zważywszy na tak ciężkie zadanie, jakie
powierzyliśmy ci ja, oraz Akashi-dono.
-
Otrzymałem już zapłatę za tę usługę, Mistrzu.- Aomine uchylił
przed nim czoła.- Nie jesteś mi już nic winien, Fukuda-sensei.
-
Kiedy go zauważyłeś?- zapytał cicho Mistrz.
-
Gdy siedziałem na dziedzińcu, nieopodal bramy. Przedostał się
nad murem i biegł po dachu. Jeśli to rzeczywiście jeden z rodu Furuhashi, straż
nie jest niczemu winna. W swych szeregach mają wielu świetnie wyszkolonych
skrytobójców.
-
Mimo to, gdyby ciebie tu nie było, prawdopodobnie nawet nie
miałbym okazji pocieszyć, czy też ukarać moich podopiecznych – westchnął
Fukuda.- Czy potrzeba ci czegoś, Aomine? Możesz prosić o co tylko zechcesz.
Nawet o rękę Riko-san.
Aomine uśmiechnął się, nie mogąc powstrzymać tego odruchu.
-
Dziękuję, Mistrzu, ale wystarczy mi dzisiejsza troskliwa
opieka.- Znów się ukłonił.- Oraz twe zaufanie, jakim darzysz mnie, ostatniego z
Klanu Aomine.
-
A ja dziękuję tobie za uratowanie mi życia.- Fukuda, co bardzo
zaskoczyło ciemnoskórego, również ukłonił się przed nim.- Przysięgam udzielić
ci pomocy w każdej chwili, gdy tylko będziesz tego potrzebował. Wiem też, jaki
jest cel twej ciągłej wędrówki. Jeśli czegoś się dowiem, niezwłocznie cię o tym
poinformuję.
-
Dziękuję...sensei.
Po krótkim pożegnaniu, Aomine mógł w końcu wrócić do swego pokoju. Nim
wszedł do
środka,
przystanął na mostku i wsłuchał się w uważnie w śpiew nocy. Patrzył uważnie na
wysokie korony drzew widoczne zza muru otaczającego świątynię. Szukał choćby
najciemniejszej plamy w ich mroku.
Klan Seto i Klan Furuhashi były w dość zaprzyjaźnionych stosunkach. Jeśli
by się
okazało, że
złożyły sojusz, nie byłoby to zbyt korzystne. Ciężko było stwierdzić, czy
pięciu skrytobójców Seto rano, i jeden wyszkolony zabójca z Furuhashi
wieczorem, byli tylko przypadkiem.
Aomine czuł niepokój, gnieżdżący się głęboko w jego sercu. Miał wrażenie,
że zdarzenia
dzisiejszego
dnia są zaledwie początkiem serii zdarzeń, którym nie tylko Fukuda i Akashi
będą musieli stawić czoła.
Nie wyczuwając niczyjej obecności, odetchnął powoli, po czym wszedł do
swojego
pokoju i położył
się na futonie, jednak minęło kilkadziesiąt niespokojnych minut, nim w końcu
zdołał zasnąć.
*
Wioska, w której położona była świątynia Fukudy, tętniła życiem.
Mieszkańcy
spacerowali
głównymi ulicami, przechadzając się między straganami, co rusz zagadując
znajomych i sprzedawców. Uśmiechali się życzliwie do każdego, witali się
uprzejmie, przymykając oko na rozbiegane dzieci, plątające się im pod nogami.
Aomine szedł wolnym krokiem bardziej po uboczu, gdzie ruch był
najmniejszy.
Rozkoszował się
ciepłą, słoneczną pogodą i zapachem smakowitych potraw z okolicznych gospod.
Przez myśl przeszło mu, że z chęcią zawitałby do jednej z nich, jednak Mistrz
Fukuda sprawił mu tak syte śniadanie, iż do pory obiadowej samuraj na pewno nic
nie zje.
Minąwszy stoisko ze świeżymi rybami, do jego uszu dotarły znajome głosy.
Uniósł lekko
głowę i
rozejrzał się. Naprzeciwko niego, kilka straganów dalej, stało dwóch samurajów:
jeden ubrany w ciemnozielone kimono, drugi zaś w czarne. Obaj stali naprzeciwko
siebie, kłócąc się o coś zażarcie i krzycząc.
Aomine uśmiechnął się, rozpoznając ich twarze. Podszedł do nich i
otworzył usta, by się
przywitać,
jednak mężczyźni nawet nie zwrócili na niego uwagi, nie dali mu też możliwości
wypowiedzenia choć słowa:
-
...mówiłem ci, żeby iść na północ, Bakao!
-
Ale na północy jest zimno, poza tym...!
-
Bzdura! To nie jest Kraina Śniegu, głupku! Mówiłem, żebyś nie
słuchał pana...!
-
...nie znaleźlibyśmy tam żadnej roboty, mają kryzys, bo...!
-
...plecie same idiotyzmy! Ale ty jak zawsze musisz robić
mi...!
-
...dobrze! Staram się, jak mogę, a ty zawsze mi...!
-
...jęczysz! Jakbyś nie mógł się trochę opanować, Bakao i choć
raz...!
-
...posłuchać, kiedy mówię, że wiem, co jest dobre! A ty
tylko...!
-
...wpychasz w nie swoje sprawy, prawda? To takie...!
-
...bolesne, kiedy to robisz!
-
Ekhem...- Aomine odchrząknął, czując na twarzy rumieńce. Nie
był do końca pewien, czy temat ich kłótni powinien dotrzeć do jego uszu.
-
I co masz zamiar teraz zrobić? Przez ciebie mamy tylko...!
-
...siebie, jakoś sobie poradzimy! I nie krzycz na mnie więcej,
Shin-chan, ludzie się gapią! Już ja...!
-
To twoja wina! Jesteś uparty jak osioł, a przez to skończymy
na dnie, zobaczysz, że...!
-
...wieczorem pokażę ci prawdziwego Takao Kazunariego! Szykuj
się, bo...!
-
...nie mam zamiaru się powstrzymywać...!
-
...zobaczymy, co zrobisz kiedy wylądujesz na kolanach...!
-
...i będziesz błagał, żebym przestał...!
-
ZAMKNĄĆ SIĘ, DO CHOLERY!- wrzasnął Aomine, nie wytrzymując.
Mężczyźni zamilkli i spojrzeli na niego, zaskoczeni jego obecnością. Pierwszy
ocknął się
czarnowłosy
Takao Kazunari, dobry przyjaciel Aomine, z którym często trenował w dojo, gdy
byli dziećmi. Uśmiechnął się do niego radośnie, jakby jego kłótnia z przed
chwili w ogóle nie miała miejsca.
-
Proszę, proszę, toż to Aomine Daiki!- zawołał ze śmiechem,
klepiąc go po ramieniu.- Dawno się nie widzieliśmy, przyjacielu! Cóż za zbieg
okoliczności, że spotykamy się w takim miejscu!
Drugi z mężczyzn, Midorima Shintarou, wysoki mężczyzna o zielonych
włosach i oczach,
z westchnieniem
poprawił swoje okulary i zerknął na ciemnoskórego.
-
Witaj, Aomine – rzekł z powagą.- Co cię tu sprowadza?
-
Wasza zbyt głośna kłótnia – westchnął Daiki.- Serio, wiecie,
że to brzmiało jak sprzeczka kochanków?- Spojrzał najpierw na Midorimę.-
Naprawdę, wątpię, by ludzi obchodziło co ci wpycha Takao.- Teraz spojrzał na
Kazunariego.- I nikogo nie obchodzi to, że cię boli i że dziś wieczór pokażesz
Midorimie „prawdziwego Takao Kazunariego”, ani tym bardziej to, co będzie ci
robił Shintarou na kolanach!
-
EH?!- wrzasnęli obaj mężczyźni, przerażeni.
-
T-t-o nie chodziło o-o t-takie rzeczy!- krzyknął Midorima,
spanikowany.
-
Mówiłem o tym, że powalę go na kolana w walce! W walce!-
zapewniał żywo Takao.- I że boli mnie to, kiedy ciągle wytyka mi i narzeka na
wszystko, co dla nas robię!
-
I-i chodziło mi o to, że Takao wpycha nos w nie swoje sprawy!
Nie przeistaczaj moich słów, Ahomine!
-
Mówię tylko, co można było zrozumieć z waszej chaotycznej
kłótni na środku ulicy – westchnął ciężko Aomine.
-
To twoja wina!- warknął Shintarou, rzucając Takao
rozzłoszczone spojrzenie.
Kazunari odwrócił od niego głowę, obrażony.
-
W każdym bądź razie – odchrząknął.- Dawno się nie widzieliśmy,
Daiki! Co powiesz na małe powspominanie starych czasów przy sake...?
-
Nie mamy na to pieniędzy – mruknął Midorima, któremu
najwidoczniej już robiło się przykro, iż Takao go ignorował.
-
I tak nie mam teraz zbytnio czasu – westchnął Aomine.-
Wybieram się do Mistrza Akashiego.
-
Oho! Prywatnie, czy służbowo?
-
Prywatnie. Obiecałem, że wpadnę na parę dni, poza tym chciałem
zerknąć co słychać u jednego z jego uczniów. Wygląda na to, że opiekuje się
dość ciekawym chłopakiem. Może wybierzecie się ze mną? Jestem pewien, że sensei
ucieszy się na wasz widok.
-
Niee, może innym razem.- Kazunari uśmiechnął się przyjaźnie.-
Mistrzunio znowu by narzekał, że darmozjady pałętają mu się po domu, a my tu z
Shi...z Midorimą próbujemy coś zarobić.
Aomine uśmiechnął się lekko, widząc minę zielonowłosego przyjaciela, gdy
Takao
zrezygnował z
wypowiedzenia swojego zwyczajowego „Shin-chan”. Koniec końców tylko Kazunari
tak się do niego zwracał, i najwyraźniej Midorima nie mógł już się od tego
odzwyczaić.
-
No nic – westchnął Daiki.- W takim razie żegnajcie,
przyjaciele. Przekażę od was...
-
Ah, czekaj, Ao-chan – przerwał mu Takao, jego mina spoważniała
nieco.- Wciąż szukasz Białego Kła, prawda?
-
Oi, Takao, to nie jest potwierdzona informacja!- odezwał się
Midorima.
-
Wiecie coś na jego temat?- Aomine natychmiast skupił się całym
sobą, patrząc uważnie na przyjaciół.
-
To fakt, informacja nie jest pewna, ale słyszeliśmy, że znowu
się „obudził” – powiedział Takao.- Wygląda na to, że Klan Mochizuki został
wymordowany co do jednego. Jeden z posłańców z zaprzyjaźnionego rodu udał się
do nich z wiadomością od swego pana i znalazł wioskę doszczętnie zniszczoną. I,
oczywiście, same trupy: mężczyźni, kobiety, dzieci, nawet te, które dopiero co
przyszły na świat. Śmierć przyszła nocą i była ponoć jednym człowiekiem,
ubranym na czarno, z białą maską na twarzy.
-
Skąd jest to wiadome?- zapytał Aomine.- Czy posłaniec go
widział?
-
Właściwie, to nie on, a zwykły pijaczyna, który przechodził
nieopodal – westchnął Takao.- Dlatego informacja nie może zostać potwierdzona.
Ale jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, udaj się do wioskowego
informatora. Znajdziesz go przy niewielkiej chacie na skraju lasu, ma tam
kochankę.
-
Jak się nazywa?
-
Reo.
Mibuchi Reo.
*
“Niewielka chata” jak nazwał ją Takao, w rzeczywistości
była średniej wielkości
tradycyjnym
domem japońskim z niewielkim ogrodem, w którym rosły wypielęgnowane grządki
kwiatów. Wśród nich, ubrana w jasne kimono o kwiecistym wzorze, kucała młoda
kobieta, o długich blond włosach spiętych w koku długimi spinkami. Tuż za nią
stał wysoki, przystojny mężczyzna o przydługich czarnych włosach i ciemnych
oczach z wyjątkowo długimi rzęsami. Kiedy Aomine stanął przy bramie, spojrzał
na niego i po chwili uśmiechnął się. Powiedział coś cicho do kobiety, po czym
podszedł do ciemnoskórego.
-
Czyżby moje oczy się myliły, czy to naprawdę ostatni członek
rodu ciemnoskórych samurajów?- zapytał, ukłoniwszy się przed nim lekko.- Reo
Mibuchi, do usług, mój panie.
-
Nie trzeba tytułować mnie panem – powiedział Aomine.- Domyślam
się, iż wiesz, po co do ciebie przyszedłem.
-
Czyżby zasłyszana plotka o mordercy klanów?
-
Owszem.- Daiki skinął głową.- Chciałbym prosić cię o więcej
szczegółów.
-
Zdajesz sobie sprawę, że za każdą informację trzeba płacić.
-
Oczywiście. Jaka jest twoja cena?
-
Hmm...- Reo zmierzył go w zamyśleniu spojrzeniem.- Gdybyś był
kobietą łatwiej byłoby mi ją ustalić...
Aomine poczuł rumieńce na twarzy. Westchnął cicho i wyjął zza kamishimo
brązową
sakiewkę
związaną złotym sznureczkiem. Podał ją Reo, a ten odebrał i zajrzał do środka,
przy okazji ważąc w dłoni.
-
Tyle wystarczy?
-
Idealnie – odparł Mibuchi z uśmiechem.- Zapraszam do środka,
Aomine-san.
-
Nie ma takiej potrzeby, chcę dowiedzieć się czego trzeba i
ruszam dalej.
-
Wedle życzenia.- Reo ukłonił się lekko.- Pozwól więc, że
zacznę od samego początku...
Nie dalej jak sześć dni temu jeden z posłańców rodu
Ishida udał się z prywatną
wiadomością od swego pana do przywódcy Klanu Mochizuki. Jak już zapewne
słyszałeś, zastał tam prawdziwą górę trupów, nikt nie przeżył, ani nikt nie
został oszczędzony, jak było w twoim wypadku. Sprawcy nie pozostawili żadnych
śladów, jednak następnego dnia do pobliskiej wioski przyszedł okoliczny pijak.
Wrzeszczał na cały głos, jakoby spotkał na swej drodze mordercę klanu, który
kazał mu ostrzec wszystkich, iż póty nie spocznie, póki nie powybija wszystkich
samurajów co do jednego. Według pijaka, mężczyzna był wysoki i chował twarz za
białą maską, a przedstawił się jako Biały Kieł. Bełkotał też coś o białym
ostrzu, ale niestety nie znam szczegółów na ten temat.
-
Gdzie znajdę tego starca?- zapytał Aomine.
-
Obawiam się, że nie żyje.- Reo uśmiechnął się lekko.- Zabili
go patrolujący wioskę samuraje, sądząc, że jest obłąkany.
Aomine cmoknął, niezadowolony.
-
Cóż, najważniejsze, że świadkowie pamiętali to, co mówił –
westchnął Mibuchi. Jaka szkoda, jestem pewien, że pijaczyna opowiedziałby
znacznie więcej. Bardzo by ci to pomogło, prawda?
Daiki spojrzał na niego uważnie. Nie znał go osobiście, ale dobrze
wiedział, w jaki sposób
pracując
informatorzy – podchodzą do rozmów z innymi w bardzo delikatny sposób,
subtelnie przechodząc na tematy, które ich interesują i dowiadując się
wszystkiego, czego co chcieli usłyszeć.
-
Muszę już iść – burknął.- Dziękuję za twoją pomoc.
-
Ależ nie ma za co, Aomine-san, służę pomocą także i następnym
razem. Jeśli czegoś się dowiem, na pewno cię o tym poinformuję.
Aomine przemilczał to, nawet na niego nie spojrzawszy. Poprawił swój pas,
po czym
ruszył w dalszą
drogę. Jego głowę zaprzątały teraz zdobyte informacje.
Od wymordowaniu Klanu Aomine minęło już dwanaście lat, a w ich przeciągu
zginęło
kolejnych sześć.
Jeśli zabójcą rodu Mochizuki jest ten sam sprawca, oznacza to, że wraz z
Mochizuki to już siódmy Klan. Ale dlaczego rzekomy morderca powiedział obcemu
człowiekowi, że zabije wszystkich samurajów? Dlaczego powrócił teraz,
zapowiadając tak okrutny czyn? Dlaczego nie zrobił tego dwanaście lat
wcześniej, kiedy rozpoczął zbierać swe mroczne żniwo?
Tyle nowych pytań nasuwało mu się na myśl, zbierało się ich coraz więcej
i więcej, a
wciąż nie
odnajdował odpowiedzi na te stare. To sprawiało, że czuł się sfrustrowany i
zniechęcony, jednak wiedział, że wciąż musi gnać do przodu, by sprawiedliwości
stało się zadość.
Jeśli Biały Kieł naprawdę ma zamiar zrobić sobie z wroga każdego
samuraja, Aomine
będzie musiał
się pospieszyć i odnaleźć go jako pierwszy. Sądził, iż będzie to sprawiedliwe,
jeśli to on – Aomine Daiki, ostatni żyjący członek pierwszego Klanu
wymordowanego przez Białego Kła – dokona na nim zemsty.
[1] Iemochi
Tokugawa – 14. szogun z epoki Edo, panował w latach 1858-1866.
[2] Isho-dansu –
szafa na ubrania i rzeczy osobiste
[3] Kazaridana –
etażerka na utensylia ( przybory, akcesoria ) do herbaty
[4] Hakama –
spodnie, element tradycyjnego stroju japońskiego
[5] Veratrum
lobelianum – ciemiężyca zielona, silnie trująca roślina
Bardzo fajny rozdział. Ile to opowiadanie będzie miało, mniej więcej, części?
OdpowiedzUsuńNiestety, nie jestem w stanie tego określić, bo fabułę wymyślam na bieżąco. To znaczy, główną fabułę mam opracowaną, ale trzeba jeszcze dodać poboczne wątki...Dlatego nie mogę stwierdzić, ile rozdziałów wyjdzie :c
UsuńNareszcie <3
OdpowiedzUsuńCzekałam od rana aż coś wstawisz :)
Przeczytałam jak tylko wstawiłaś, ale w szkole nie miałam jak skomentować.
Jak zwykle super,ale...
Za mało, za mało wszystkiego...
Kisi nie było,
AoKisi też nie,
Seksów nie było,
Gorącego pocałunku MidoTaki też nie...
*chlipie w kącie*
Ale wyszło Ci całkiem nieźle
Ao bohaterem <3
Nie wiem czemu, ale jakoś tak głupio mi brzmi 'klan Aomine' xD
Nie mogę się doczekać AoKagaszków *.*
Zmęczona życiem,
Yew S.
Oj, oj, moja droga Yew S.!
UsuńCieszę się, że Ci się podobało, ale muszę Cię zawieść, bowiem tak prędko seksów się nie doczekasz ^^" To jest taki typ opowiadania, który, wiesz, od początku trzeba ładnie opisać xD To znaczy, powoli zbliżać się będę do "pewnych scen", ale krok po kroku zachęcać czytelnika do czytania i budzić w nim taki "głód" ... ♥ Hehe ^^
A Kisi będzie w następnym chapterku - i już w kolejnych - od cholery ^^ xD Też uważam, że "klan Aomine" głupio brzmi, zawsze kiedy to piszę, to się śmieję xD
Ale cóż poradzić, takie opowiadanie, więc trzeba się trzymać epoki, w której toczą się wydarzenia ♥
Nie licz, że w AoKaga będą seksy...przepraszam xD Najbliższe seksy szykują się hetero w Czytelnik x.... nie powiem kto xD I nie powiem, kiedy wstawię, ale nastaw się na brak odpowiedniej dawki gejporno ;_;
Spokojnie, nadrobię to! ;_;
Zero seksów...
OdpowiedzUsuńBoże, za co ten celibat, za co????
Przynajmniej Kisia będzie^^
Cóż...
Pozostaje czekać :)
Ciekawie, ciekawie...
OdpowiedzUsuńOpowiadanie wciąga coraz bardziej :)
Przyznam szczerze, że przy każdym klanie (oprócz Akashiego i Fukudy) musiałam sprawdzać kim są ci ludzie xD
A tak z innej beczki..
Nie będzie seksów w AoKaga?! >.< Smutam :c
Wiem, że AoKaga wyjdzie jak zawsze - czyli cudownie :3
I poprawi mi humor po nocce i wigilii w szkole i po zajęciach ze strzelcami od 8 do 16 ~.~
Przytulam i czekam jak zawsze
Milka ^.^
Ano, AoKaga tym razem w nieco innym klimacie ;_; Ale spokojnie, jeszcze nie umieram, więc nie jedno AoKaga się pojawi : D
UsuńI nie tylko AoKaga! Hehehe <3
Trzymaj się, droga Milko! ^^
Przytulaski też ode mnie
~ Yuuki
Nie ma seksów... NIGDZIE
OdpowiedzUsuńZUOOOOO
Nadrobiłam w końcu to opowiadanko i ten rozdział także jest genialny! Fabuła rozwija się baardzo ciekawie ! Jestem chyba jedną z niewielu zwolenniczek nierobienia z tego harda za często. To opowiadanie jest świetne i pięknie łączy delikatny romans z niezłą akcją i interesującym celem. Mam nadzieję na zaskakujące, ale niezbyt szybkie zakończenie ^^
OdpowiedzUsuńTak się cieszę, że mnie rozumiesz, Rogo-chan ;_;
UsuńNie chcę robić z tego opowiadania takie pierwsze lepsze samurajskie gejporno xD
Cieszę się, że Ci się spodobało! ^^ Już mam pomysł na zakończenie, hehe, tylko "środek" trzeba dopracować :D
Aww ale mega. Eru mi polecała to jakiś czas temu, ale dopiero teraz się za to zabrałam ^w^ Aokisy zawsze dobre. A TAKIE aokisy to już w ogóle. Kurcze, chapterek bez Kisi ; ; Aho szybko wracaj do niego.
OdpowiedzUsuńJa już chce znać wszystkie tajemnice XD
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! :)
Usuń