Pierwszy raz w mojej karierze zdarzyło mi się dostać napadu migreny.
Czy to dziwne, niesłychane, zaskakujące? Moim zdaniem owszem, ponieważ pracuję jako przedszkolanka od dobrych pięciu lat i jak do tej pory nieskromnie myślałem, że nabrałem w tym doświadczenia. Już na studiach ostrzegano mnie, że bycie przedszkolanką to niełatwa praca, bo dzieci bywają trudne w obyciu, kapryśne, głośne, (śmierdzące), wredne i niechętne do współpracy. Słuchałem tych ostrzeżeń, a także wielu porad z grzecznym zainteresowaniem, ale bez przywiązywania do tego uwagi. Lubiłem dzieci i, śmiałem wówczas (i przez pięć lat mojej kariery) twierdzić, że sobie z nimi poradzę, bo jestem cierpliwy, ciepły i wyrozumiały.
I tak, rzeczywiście radziłem sobie z dziećmi w mojej pracy. Wraz z drugą przedszkolanką opiekowaliśmy się grupką przeuroczych istotek, których problemy skupiały się na tym, którą zabawką się dziś pobawić, jaką bajkę chcą dziś usłyszeć i co zaśpiewać na do widzenia. Owszem, zdarzały się z ów powodów małe wojny, ale to były „słodkie” wojny, którym przysłuchiwałem się z uśmiechem na twarzy i ciepłem w sercu.
Sielanka jednak dobiegła końca, a wszystkie moje przekonania i wiedza o dzieciach runęły w gruzach, kiedy któregoś dnia przydzielono mnie do opieki nad inną grupą, gdyż dwie dotychczasowe przedszkolanki ów gromadki zachorowały w niewyjaśnionych okolicznościach... równocześnie.
Jako osoba cierpliwa i wyrozumiała, podszedłem do tego zadania na spokojnie – zachorowania się przecież zdarzają, nawet jednocześnie.
Ale szlak mnie trafił już pierwszego dnia, kiedy poznałem tę gromadkę sześciu dzieciaków, których rodzice najwyraźniej zapomnieli zaznaczyć w papierach przy rubryce „dodatkowe uwagi”, że ich pociechy cierpią na ADHD, narcyzm, obżarstwo, rozdwojenie jaźni i zarozumialstwo.
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj...
Zaczęło się od standardowego przedstawienia – wiadomo, zajmowałem się do tej pory inną grupą, więc szóstka dzieci, którą mi przydzielono na czas nieokreślony kompletnie mnie nie znała, tak samo jak ja ich (szkoda, że się to zmieniło). Wiadomo jednak, że dzieci, jak to dzieci, nie obdarzą zaufaniem obcego człowieka tylko dlatego, że poznają jego imię i nazwisko.
No ale od czegoś musiałem zacząć, prawda? Tak robi każda przedszkolanka... Ale jakim cudem to przerodziło się w COŚ TAKIEGO, to ja nie mam pojęcia...
– Dzień dobry, dzieci – zacząłem, pochylając się lekko nad gromadką sześciu chłopców, siedzących na poduszkach i gapiących się na mnie z różnymi wyrazami twarzy. Uśmiechnąłem się do nich łagodnie.- Nazywam się Kuroko Tetsuya i od teraz przez jakiś czas będę się wami opiekował.
Przez chwilę w sali panowała bardzo dziwna cisza – pierwszy raz w życiu spotykałem się z taką reakcją i, niech mnie szlag, pojęcia nie miałem, co robić. Zwykle dzieci zaczynały zadawać pytania, dociekać czemu, po co, jak... ale nie.
Te dzieci rozpętały chaos.
Sam nie wiem, czy były połączone jakąś telepatią czy serwerem Wi-Fi, ale nagle cała szóstka jednocześnie podniosła się ze swoich poduszek i... każdy zaczął robić coś innego.
Mały blondynek, którego wcześniej wziąłem za urocze, trochę przestraszone stworzonko, z uśmiechem podszedł do mnie i stanął mi na stopie, przytulając się do mojej nogi.
Chłopiec, który wyglądał bardziej na ucznia podstawówki, niż przedszkolaka, zaczął otwierać wszystkie kolorowe szuflady i wywalać na podłogę ich zawartość, wyraźnie czegoś szukając.
Dwaj chłopcy – jeden o granatowych włosach, drugi z dziwnymi, rozdwojonymi brwiami – zaczęli żarliwie sprzeczać się o to, który będzie się bawił samochodem policyjnym, a który strażackim (nie miałem pojęcia dlaczego, skoro granatowowłosy miał w ręce policyjny wóz i tym właśnie chciał się bawić, a ten z brwiami, trzymając wóz strażacki, wrzeszczał do kolegi, że mu go nie odda).
Zielonowłosy chłopiec wyciągnął skądś „Pana Tadeusza” i zaczął go – o zgrozo – czytać. Czerwonowłosy chłopiec o dwukolorowych oczach z kolei stał na krzesełku ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma i obserwował wszystkich z góry – łącznie ze mną.
Byłem tak zdumiony, że przez dłuższą chwilę stałem jak kretyn, gapiąc się przed siebie i próbując ogarnąć ten chaos.
– Uhm... przepraszam, co ty robisz?- zapytałem w końcu chłopca o fioletowych włosach, tego wyglądającego na ucznia podstawówki, kiedy wyciągnął z komody wszystkie trzy szufladki i zaczął macać wnętrze mebla.
– Tulam się!- odparł mi blondynek stojący na mojej stopie.
– Nie do ciebie mówię – mruknąłem.- Halo?- zwróciłem się do fioletowowłosego.
– Mmm?- Chłopiec spojrzał na mnie w końcu, a ja w pierwszym odruchu chciałem dzwonić po brygadę antynarkotykową, tak przyćpany miał wzrok.- Ach. Szukam słodyczy~
– Jakich słodyczy?- Mój głos nie wyrażał emocji, ale byłem zaskoczony.
– W domu moja mama zawsze chowa przede mną słodycze w szafkach. Pomyślałem sobie, że u pana też tak jest.
– „U mnie”?- powtórzyłem.- Ale to nie jest mój dom.
Chyba trochę go tą informacją zszokowałem, bo spojrzał na mnie wielkimi oczami.
– N... nie?- wymamrotał.- To... to... widziałem to w telewizji... Rodzice mnie oddali, tak?! Za te zielone papierki?!
– Nikt cię nie oddał, uspokój się.
– Będzie mi pan kładł cegły na głowie?! I będę musiał tak z nimi chodzić?!
Nie wiem jaki rodzic pozwala swojemu sześcioletniemu dziecku oglądać programy o niewolniczej pracy dzieci, ale temu tutaj chyba w ogóle powinno zabronić się oglądania telewizji.
– Mnie też rodzice oddali?!- wykrzyknął z przerażeniem blondynek na mojej stopie, obejmując ją jeszcze mocniej.- Ale czemu?! Jestem słodkim i grzecznym chłopcem! Nie robię nic złego! Czemu mnie oddali?!
– A mnie?!- ryknął z przerażeniem chłopiec o rozdwojonych brwiach, który najwyraźniej wygrał walkę o bycie strażakiem z granatowowłosym, który chciał być policjantem.
Tetsuya, spokojnie – upomniałem się w myślach.- To normalne, że panika jednego dziecka szybko udziela się reszcie. Weź głęboki oddech i wytłumacz tym dzieciom od początku, gdzie się znajdują... i kim są.
Wziąłem głęboki oddech...
– Uspokójcie się wszyscy – powiedziałem władczym tonem. A nie, to jednak nie ja. Wyobraźnia przez chwilę spłatała mi figla, ale rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej barwna: gromadkę dzieci uspokoił czerwonowłosy chłopiec wciąż stojący na krzesełku i patrzący na nas z góry (o ile to możliwie przy jego nieco ponad metrze wzrostu). Czułem jednak, że stanie się on moim ulubieńcem.- Przejmiemy to miejsce i nikt nam nic nie zrobi. Rozumiecie?
No i po problemie, co za ulga!
Zaraz... co on powiedział?
– A róbcie co chcecie, ja i tak idę do domu, bo tu nie ma gdzie łowić raków – poinformował nas uprzejmie chłopiec o granatowych włosach. Po czym, ku mojemu zdumieniu, podniósł granatowy plecaczek i rzeczywiście ruszył w stronę wyjścia.
Wówczas spauzowałem moje życie i przyjrzałem się opcjom, które pojawiły się w moim wyraźnie zbugowanym umyśle:
a) zatrzymaj chłopca, próbującego wyjść
b) uspokój dzieci, które przez wizję porzucenia ich przez rodziców zaczęły jęczeć i płakać
c) załam się nerwowo i zażądaj podwyżki
d) zadzwoń na policję i powiedz, że zostałeś otoczony przez bandę nienormalnych dzieci, których rodzice pomylili przedszkole z zakładem psychiatrycznym
Przymierzałem się właśnie do wybrania tej ostatniej opcji, kiedy zupełnie niespodziewanie na ratunek ruszył mi zielonowłosy książę na białym rumaku.
No, może nie tak dosłownie, choć zielone włosy i biały rumak się zgadzały – taki miniaturowy, w dłoni.
– Przestańcie zachowywać się jak dzieci, nanodayo – powiedziało z powagą sześcioletnie dziecko.- Aomine, jeśli teraz wyjdziesz w czasie zajęć, to złapie cię policja i przesiedzisz cały dzień w areszcie poprawczym, dopóki nie odbiorą cię rodzice. Murasakibara, nie powinieneś jeść słodyczy przed obiadem, bo to niezdrowe. Kagami, ciebie akurat rodzice oddali. Kise, nie ściskaj tak nogi Kuroko-sensei'a, bo przerwiesz dopływ krwi, a to może doprowadzić do obumarcia komórek i amputacji nogi.- Wbiłem wzrok w blondynka na mojej stopie, mentalnie przekazując mu treść polecenia, której pod żadnym względem nie powinienem mówić głośno.- A ty, Akashi!- Zielonowłosy poprawił okulary na swoim nosie.- Jeśli chcesz przejąć to miejsce, potrzebny jest nam zakładnik. Ale Kuroko-sensei nie może nim być, ponieważ aby prowadzić negocjacje z władzami miasta potrzebujemy dorosłego przedstawiciela, bo władze nie będą rozmawiać z niepełnoletnimi.
– Hmm, masz rację, Shintarou – przyznał z niechęcią czerwonowłosy.- Ale żeby mi to było ostatni raz, rozumiemy się? Bo tylko ja mogę mieć tu rację! Dobra, to co proponujesz?
– No dobrze, kochani, dosyć tego!- Klasnąłem w dłonie, postanawiając przerwać ich naradę, zanim zaczną na poważnie planować zamach na moje życie.- Pozwólcie, że wyjaśnię wam od początku, jak wygląda sytuacja. A prezentuje się ona w sposób następujący: po pierwsze, macie po sześć lat i w świetle prawa jak i życia na Ziemi, jesteście DZIEĆMI. Znajdujecie się w przedszkolu, które jest miejscem DLA DZIECI, i w którym się BAWICIE; termin ten oznacza przeważnie machanie lalkami, jeżdżenie samochodzikami, układanie klocków. Oprócz tego słuchacie bajeczek, a co ważniejsze NAUCZYCIELA, czyli mnie.- Wskazałem tu na siebie, w razie gdyby dzieciaki miały jeszcze jakieś wątpliwości.- A najlepsze z tego wszystkiego są w przedszkolu DRZEMKI. Czyli kiedy idziecie spać.- Czyli gdy jesteście prawie jak martwi i mogę od was odetchnąć, dodałem w myślach.- Rozumiecie? Wszelkie próby przejęcia tego budynku, zawładnięcia miastem bądź opanowania świata są niedozwolone, jasne?
Chłopcy patrzyli na mnie z różnymi minami, milcząc. Pierwszy odezwał się granatowowłosy dzieciak:
– To miejsce dla dzieci, czyli... pan też jest dzieckiem?
– Jeśli tak, to za ile lat będziemy dorośli, skoro pan ma tak ze czterdzieści~?- zapytał fioletowowłosy gówniarz.
– Wypraszam sobie, mam dwadzieścia sześć lat – powiedziałem, niemal cedząc słowa.
– Lalki są dla dziewuch, nie będę się nimi bawił!- zaprotestował ten z rozdwojonymi brwiami.
– Skoro już o świetle prawa pan mówi, sensei – odezwał się wyniośle czerwonowłosy chłopiec na krzesełku, krzyżując ręce na klatce piersiowej i starając się patrzeć na mnie jeszcze bardziej z góry.- To czy pan nie wie, że żadne z nas nie ma prawa jazdy i nie może prowadzić samochodu?
– Jakiego samochodu?- bąknąłem.- Przecież ja mówiłem o zabawkowych samochodzikach...
– Eeej, senseeei~?- Fioletowowłosy zaczął mnie ciągnąć za fartuszek.- Kiedy będzie deseeer~?
– Po obiedzie – odparłem machinalnie.
– O, w końcu obiad! Super, bo zgłodniałem!- zawołał radośnie ten z dziwnymi brwiami.
– Co?- Spojrzałem na niego tępo.- Nie, jeszcze nie ma obiadu. Przecież jest ósma rano...
– Och...- Chłopiec wyglądał na wyraźnie zawiedzionego.- No nic, na szczęście tata spakował mi drugie śniadanie!- Chłopiec klęknął przed swoim plecaczkiem i ze stoickim spokojem zaczął z niego wyjmować zapakowane w sreberko bułki.
Jedną... drugą... trzecią...
– Ile ty tego masz?!- wykrzyknąłem, sam siebie przestraszając, bo nigdy nie unosiłem głosu. No, prawie nigdy.- Same bułki masz w tym plecaczku?!
– Ech?- Spojrzał na mnie, wyraźnie zaskoczony, że byłem zaskoczony.- Nie no, mam też piciu i dwa bento z ryżem i ośmiorniczkami.
– Zamierzasz to wszystko zjeść?- Na samą myśl robiło mi się niedobrze.- A co z obiadem?
– Też zjem – zapewnił mnie.- Ale najpierw to, co tu mam.
– Rozumiem, że jako sześciolatek też masz jakieś tam zapotrzebowanie...- zacząłem nerwowo.- Ale może zostaw sobie na później, co?
– Ach, nie trzeba – odparł z pełną buzią, machnąwszy dłonią w kierunku przeciwległej ściany.- Mam drugi plecak.
Rzeczywiście, pod ścianą stał oparty czerwony plecaczek... do którego właśnie zaczął dobierać się chłopiec w granatowych włosach.
– HEJ!- wrzasnął ten o dziwnych brwiach, zrywając się ze swojego miejsca.- To moje, Ahomine! Zostaw to!
– Ej, no podziel się, tyle tego przytaszczyłeś...
– Skoro jesteście teraz tacy, jacy jesteście...- zacząłem pełnym trwogi szeptem, bardziej do siebie.- To kim wy będziecie, jak dorośniecie?
– Ja będę modelem!- oznajmił blondynek z radosnym uśmiechem, znów stając mi na stopie i tuląc się do mojej nogi.- Moja siostrzyczka zapisała mnie na casting!
– Och, twoja siostra jest modelką?- zapytałem, czując, że mam szansę na normalną konwersację przedszkolanka-przedszkolak.
– Nie, ma osiem lat dopiero!
– A... ha?
– Ja będę łowicielem raków!- Aomine wypiął dumnie pierś, najwyraźniej również dosłyszawszy moje pytanie.
– Łowcą – poprawił go Midorima.
– Ja będę jadłodajnią!- zawołał żywo ten z dziwnymi brwiami, chyba Kagami.- W jadłodajni jest mnóstwo jedzenia!
– Nie da się być jadłodajnią, możesz być najwyżej właścicielem albo szefem kuchni – poprawił go Midorima.
– Będę rządcą świata – przyznał nieskromnie niedoszły imperator mojego miejsca pracy.
– Będę kradziejem cukierków~- zdecydował Murasakibara.
– Złodziejem, jak już!- poprawił go Midorima, poprawiając swoje okulary.
– Niech zgadnę – mruknąłem, patrząc na zielonowłosego.- Będziesz uczył japońskiego?
– Skąd pan wiedział?!- wykrzyknął chłopiec z przerażeniem.
Ciekawe ile wytrzymam, zanim wezmę urlop na żądanie. Pewnie jeszcze jakieś... patrząc na zegarek, parę godzin.
Bo potem było już tylko gorzej.
W czasie mojego pierwszego dnia z tą grupą udało mi się pojąć wiele nauk życiowych... i zapamiętać sześć nazwisk.
A było to tak:
Kise, czyli blondynek, ciągle musiał przeglądać się w obiektach odbijających jego twarz i upewniać się, że włosy mu dobrze „leżą”. Był uwielbiany przez koleżanki z innych grup, o czym świadczyło ich nieśmiałe zerkanie przez drzwi i machanie mu, by zwrócić jego uwagę.
Granatowowłosy to Aomine, ten z dziwnymi brwiami zaś to Kagami – najwyraźniej najwięksi rywale w grupie, bo kłócili się dosłownie o wszystko, począwszy od tego, który wóz – policyjny czy strażacki – jest lepszy od drugiego, a skończywszy na wojnie o to, kto potrafi szybciej zapiąć szelki swoich spodni (choć koniec końców to ja je im zapinałem za każdym razem, gdy je odpięli).
Niedoszły imperator nazywał się Akashi i wielokrotnie próbował wejść na moje biurko, by wygłosić przemowę na temat swojej przyszłej władzy. Ponieważ za każdym razem go powstrzymywałem, zmienił taktykę i wszedł na stoliczek. Nadepnął przy tym na miniaturowego białego rumaka Midorimy, czyli mojego pseudo-wybawcy o zielonych włosach. Midorima był tak oburzony, że wywiązała się poważna sprzeczka... na temat tego, który tatuś ma więcej zielonych papierków w portfelu. Murasakibara z kolei, czyli ten fioletowowłosy gówniarz, który sądził, że mam czterdzieści lat, dalej szperał po meblach w poszukiwaniu słodyczy, sądząc, że tego nie widzę.
Pora obiadowa była katastrofą. Pomijając fakt, że Aomine i Kagami zaczęli obrzucać się jedzeniem, a Kise prawie zapłakał się na śmierć, kiedy solidna porcja sosu z pulpecikiem trafiła go w idealnie ułożone włosy, tylko Midorima i Akashi jedli obiad normalnie, o ile można tak nazwać popis savoir vivre'u w wykonaniu sześciolatków.
Murasakibara zjadł tylko deser.
Mimo tego wszystkiego, wciąż miałem nadzieję, że nie będę musiał posuwać się do TEGO. Ale czara goryczy przelała się, kiedy nadszedł czas na drzemkę.
Normalnie nawet byłbym zadowolony, ponieważ cała szóstka była autentycznie chętna, by pójść spać. Co innego jednak, że do naszej sali zlazła się grupka ośmiu dziewczynek, które chciały koniecznie spać z Kise, zajmujący przy tym futony Aomine i Kagamiego, którzy zaczęli wyżywać się na Kise, a kiedy rozłożyłem im dodatkowe futony nieco dalej, mieli pretensje, że muszą spać obok siebie i zaczęli się kopać i szarpać na leżąco. Murasakibara najwyraźniej zwędził od innej grupy jakieś chrupki, bo spod jego kołdry dochodziło głośne chrupanie. Akashi wziął futon Midorimy i położył go na swoim, po czym, gdy zapytałem go dlaczego to zrobił, młody imperator oznajmił tajemniczo, że Midorima powinien „znać swoje miejsce”. I że mu twardo na jednym futonie. Spojrzeliśmy po sobie z Midorimą, ale żaden z nas nie wiedział, jak to skomentować.
Miałem już tego po dziurki w nosie. Dlatego właśnie postanowiłem posunąć się do ostateczności. Naprawdę nie chciałem tego robić... nie dzieciom... ale nie widziałem innego wyjścia.
Kiedy wyszedłem z sali, zostawiłem za sobą chaos. Kiedy wróciłem – zastałem jeszcze większy chaos. Ja już jednak trzymałem w rękach moją broń i, wyczekawszy odpowiedniej chwili, pociągnąłem za spust – to znaczy cisnąłem gumową piłką w ścianę naprzeciwko drzwi.
Na kilka sekund pomogło – zaskoczone dzieci wbiły wzrok w gumową piłkę. Szybko straciły nią zainteresowanie i już przymierzały się do wszczęcia kolejnego chaosu, ale mnie ten krótki moment wystarczył. Kiedy więc jeszcze patrzyli na piłkę, szybko zakradłem się za ich plecy i stanąłem nad nimi z grobową miną.
– W tej chwili wszystkie dziewczynki wracają do swoich grup, Aomine-kun i Kagami-kun się uspokajają, Murasakibara-kun przestaje jeść te słodycze, Akashi-kun oddaje Midorimie-kun jego futon i... wszyscy... idziecie... spać – wycedziłem na koniec dobitnie.
Dzieciaki, wyraźnie przerażone moim nagłym pojawieniem się za ich plecami, zgodnie z moją wiarą, nadzieją i modlitwą, usłuchały rozkazu. Dziewczynki pierzchły tak szybko, że miałem wrażenie, iż także one użyły właśnie misdirection. Aomine i Kagami szybko zwinęli się w kłębki na swoich futonach, prawie się do siebie przytulając i spoglądając na mnie z przestrachem. Akashi niechętnie oddał Midorimie futon, po czym zawinął się pod kołdrą do tego stopnia, że wystawały spod niej tylko jego oczy – wpatrujące się we mnie niemal z obsesją.
Murasakibara nadal chrupał chrupki... ale przynajmniej ciszej, niż wcześniej.
Kompletnie wyczerpany, opadłem z westchnieniem na fotel, opierając czoło dłonią i w końcu oddychając z ulgą... kiedy nagle dostrzegłem kątem oka małego blondynka, który podszedł do mnie z misiem w objęciach, wpatrując się we mnie z trwogą.
– Kurokocchi-sensei...- wyjąkał płaczliwie.- Przepraszam... nie chciałem cię zdenerwować!
– Hm?- Spojrzałem na niego bez emocji, ale w głębi siebie byłem zaskoczony. Nie sądziłem, że któryś z tych demonów rzeczywiście poczuje skruchę.- W porządku, nie jestem zdenerwowany.
– Sensei...- wyjąkał Kise, drepcząc do mnie jeszcze bliżej i gapiąc się na mnie dziwnie, jakby w oczekiwaniu. Patrzyłem na niego sceptycznie i pytająco jednocześnie, kiedy w końcu zrozumiałem, o co mu chodzi.
– Och – bąknąłem, marszcząc lekko brwi.- Wybacz, Kise-kun, nie chciałem cię przestraszyć.
Blondynek zacisnął usta i przytulił do siebie misia.
– Chodź – westchnąłem, wyciągając do niego ręce, odczytując z jego postawy nieme błaganie.
Posadziłem go sobie na kolanach, a blondynek wtulił się we mnie mocno, zaciskając powieki. Objąłem go jedną ręką, drugą zaś sięgnąłem po koc. Przykryłem nim nas obu, rozsiadając się wygodniej w fotelu, by pozwolić sobie wreszcie odetchnąć. Kise w moich ramionach zasnął bardzo szybko, niemal od razu. Słyszałem jego spokojny oddech i ciche, dziecięce senne pomrukiwanie. Kiedy spojrzałem na resztę dzieci, upewniłem się, że one również śpią: Aomine i Kagami trzymali się za ręce, Murasakibara spał z buzią ubrudzoną chrupkami, Akashi wyglądał nader uroczo, śpiąc tak spokojnie i nie planując zamachów, podobnie jak Midorima, którego długie ciemne rzęsy kładły cień na słodkich, pulchnych policzkach.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, usypiany dźwiękami ich spokojnych oddechów i ciszy.
Widać każdy demon ma też swoją dobrą stronę.
Idealne. Rozpływam się. ❤❤❤
OdpowiedzUsuńHehe tak, słodkie :*
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaa *-*
OdpowiedzUsuńPrzez całe opowiadanie dosłownie ryłam ze śmiechu. Kocham cię, Yuuki-sensei, to było przegenialne!
OdpowiedzUsuńO mój boziu to było takie przesłodziśne *~* chcę mieć takiego Kisie w swoim domku :c
OdpowiedzUsuńI weź mi ktoś daj takiego słodkiego dzieciaczka jak kise, albo wiecznie głodnego kagamiego, ewentualnie łowiciela raków
OdpowiedzUsuń