7. Potter kontra Snape



Remus wyjechał następnego dnia popołudniu, wobec czego w czasie lekcji eliksirów nie było go z nami w klasie. Peter był zmuszony dobrać się w parę razem z Alfie'm, z którym również dzieliliśmy sypialnię, podczas gdy ja i James jak zawsze siedliśmy obok siebie, wpatrując się w siebie bez słowa ponad bulgoczącym w kociołku eliksirem.
Pamiętajcie, aby postępować zgodnie ze wskazówkami w podręczniku – polecił profesor Slughorn, obrzucając nas wszystkich spojrzeniem wyłupiastych oczu.- To bardzo dobry podręcznik, zawiera mnóstwo przydatnych porad! Panie Pettigrew, miał pan mieszać w prawo! Nie, to jest pana lewo, ma być prawo!
Westchnąłem ciężko, spoglądając na puste miejsce Remusa. Gdyby był tu z nami, ja i James lepiej poradzilibyśmy sobie z uwarzeniem eliksiru. Tego dnia mieliśmy za zadanie stworzyć co prawda jeden z prostszych, ale jakimś cudem i tak nam to nie wychodziło. 
Dodałeś gałązki lawendy?- zapytał mnie Potter, przysuwając do siebie podręcznik Magiczne wzory i napoje.
Cztery – potwierdziłem, podpierając policzek dłonią.- Daj spokój, znam już ten przepis na pamięć. Cztery gałązki lawendy, cztery gałązki waleriany, dwie krople śluzu gałkowca...
Jakiego gałkowca?- James zmarszczył brwi, przysuwając podręcznik do twarzy i poprawiając okulary na nosie.- Tu jest „gumochłon”!
No to gumochłona, o to mi chodziło – mruknąłem, machnąwszy lekceważąco dłonią.
A standardowy składnik?
Sześć miarek.- Kiwnąłem głową, choć postarałem się, by bardziej wyglądało to tak, jakby mi odpadła niczym Sir Nicholasowi, z tym że do przodu, a nie na bok.
No to brakuje nam tylko jednego składnika – westchnął ze zrezygnowaniem Potter.- Remusa...
Szkoda by było używać go w ten sposób – mruknąłem leniwie, wgapiając się w sufit.- Myślisz, że istnieje jakiś eliksir, do uwarzenia którego potrzebny jest człowiek?- zapytałem, widząc nagle w głowie wyraźną tego wizję.
Pewnie cię zmartwię i ubolewam nad tym, ale do uwarzenia każdego eliksiru potrzebny jest człowiek. Słyszałeś kiedyś, żeby eliksiry warzyło drzewo albo pies?
Oj wiesz, o co mi chodzi!
Hmm...- James spojrzał na mnie z zastanowieniem, po czym zaczepił przechodzącego akurat w pobliżu profesora Slughorna.- Panie profesorze, czy istnieje eliksir, do którego wrzuca się człowieka?
Człowieka, panie Potter?- Slughorn spojrzał z rozbawieniem najpierw na niego, a potem na mnie.- Cóż, są takie wywary, do których potrzebna jest czy to krew, czy włosy, albo jakiś inny element ciała ludzkiego, ale z całą pewnością nie wrzuca się całego człowieka! Skąd ten pomysł, chłopcy?
A, bo brakuje nam trochę Remusa do uwarzenia eliksiru – wyjaśniłem.
Myślę, że do uwarzenia tak prostego eliksiru nie jest wam potrzebny pan Lupin – parsknął śmiechem Slughorn, po czym skinął ręką na nasz kociołek.- Zobaczmy, jak wam idzie. 
Profesor pochylił się nad naszym kociołkiem, zgarniając dłonią unoszącą się z niego parę, po czym kilkoma machnięciami skierował ją ku swojej twarzy, zapewne wąchając. Zastanowił się przez chwilę, a potem spojrzał to na Jamesa, to na mnie.
Dodaliście lawendy, chłopcy?
No, Syriusz dodał – odparł James.
Skinąłem głową, po czym wskazałem na leżące na naszym stoliku miniaturowe fioletowe płateczki, które musiały oderwać się od gałązek, gdy wrzucałem je do kociołka. Slughorn zmarszczył brwi i przyjrzał się jednemu z nich.
To nie jest lawenda, panie Black – powiedział, patrząc na mnie.- To wrzos!
Wrzos!- prychnął James, uderzając się otwartą dłonią w czoło.- Ale z ciebie kretyn, stary!
Oj tam, no – mruknąłem, podnosząc się z krzesła i nieco naburmuszony podchodząc do wielkiej komody z licznymi szufladkami, w których znajdowały się różne składniki. Przeszukałem je uważnie i znalazłem lawendę. Była bardzo podobna do wrzosu, więc chyba mogłem się pomylić?
Wróciłem do naszego stolika z czterema gałązkami. Potter siedział jak ważniak na swoim krześle, obserwując mnie uważnie, gdy zajmowałem swoje miejsce. Pokręcił głową, wciąż się we mnie wpatrując.
Wcale nie potrzebujemy Remusa – stwierdził.- To ciebie musimy się pozbyć!
Chcesz sam warzyć ten eliksir?- zapytałem wyzywającym tonem.- Przestań jojczyć i mi pomóż.
Wylaliśmy stary wywar, po czym zabraliśmy się za warzenie nowego. James przyniósł pozostałe składniki, kiedy ja podgrzewałem wodę i dodawałem do niej podstawową mieszankę ziół. Od zapachu tych wszystkich eliksirów w zimnych lochach zaczęło robić się już duszno.
Gałkowca żeś dodał?- spytał Potter, kiedy wrzucaliśmy składniki do bulgoczącego już nowego eliksiru.
Nie, ale daj mi jakąś łyżkę, to zaraz ci go wydłubię – odparłem.- Jedna para oczu ci wystarczy.
James tylko uśmiechnął się kącikiem ust, po czym dodał dwie krople śluzu gumochłona. Zamieszał całość drewnianą kopyścią, a kiedy wyjął ją i odłożył na bok, pochyliliśmy się nad kociołkiem, sprawdzając, czy tym razem nam wyszedł.
Fioletowy – stwierdziłem.
Trochę ciemny, ale nadal fioletowy – potwierdził Potter.- To co, zgłaszamy?
Wzruszyłem ramionami, rozwalając się na swoim krześle. Potter uniósł dłoń, a kiedy Slughorn podszedł do nas i obejrzał zawartość naszego kociołka, pokiwał głową z uśmiechem.
Znacznie lepiej, chłopcy! Gotowaliście trochę za długo, ale efekty widać.
James uśmiechnął się zadowolony, ale mina nieco mu zrzedła, kiedy Slughorn odszedł na tyły i stamtąd powiedział głośno:
Oho! Pięć punktów dla Slytherinu, panu Snape'owi udało się przygotować wywar idealnie!
Pewnie śluz z jego włosów działa lepiej niż śluz gumochłona – stwierdził głośno James, na co ja i otaczający nas Gryfoni wybuchnęliśmy śmiechem.
Przestań go obrażać, Potter!- odezwała się Lily Evans, siedząca nieopodal nas. Rzuciła Jamesowi wściekłe spojrzenie.- Jesteś zwyczajnie zazdrosny, że jest lepszy od ciebie!
Właśnie, Potter!- udałem oburzonego, mierząc Jamesa spojrzeniem.- Myślisz, że jak masz umyte włosy, to jesteś lepszy?
I znów w sali rozbrzmiały śmiechy, a policzki Evans zaróżowiły się ze złości. W tym momencie podszedł jednak do niej Slughorn, spoglądając na Gryfonów z zainteresowaniem. Spojrzał w kociołek Lily, po czym klasnął dłońmi z radosnym okrzykiem:
Och, pannie Evans również się udało! Gryffindor także zostaje nagrodzony pięcioma punktami! No, kochani, zaraz będzie dzwonek! Spakujcie swoje rzeczy i uprzątnijcie stoły, na dzisiaj koniec.
Panna Evans, panna Evans – podśpiewywał James.- Obrońca Smarkerusów!
Parsknąłem cicho śmiechem, spoglądając na Lily, która wciąż wydawała się być obrażona, ale i jednocześnie mile połechtana nagrodą. Spakowałem swoje rzeczy i pomogłem Potterowi sprzątnąć kociołek. Eliksiry Evans i Snape'a Slughorn kazał przelać do fiolek.
Pewnie je sprzeda – wyszeptał do mnie cicho James, kiedy myliśmy kociołek w umywalce. Zerknął przez ramię na profesora, który rozmawiał właśnie z Lily.- Widziałem ostatnio, jak pakował do paczki jakieś fiolki, a potem zanosił do sowiarni. Założę się, że dorabia sobie na jakimś lewym handlu.
W szkole tego nie wykryją?- zdziwiłem się, odkładając czysty już kociołek na bok.
Może ma swoje tajne sposoby?- Potter wzruszył ramionami.- W tej szkole z każdym nauczycielem jest coś nie tak. Słyszałem, że profesor Dallas w zeszłe wakacje romansowała z olbrzymem, chociaż ma męża. A profesor Klypes zarzeka się, że jest wilą, chociaż bardziej przypomina trolla.
Co to za profesor Dallas i profesor Klypes?- zapytałem, osłupiały.- Nie mamy z nimi zajęć.
Klypes jest od od wróżbiarstwa, a Dallas od... od...- James zmarszczył brwi.- Ach, nie pamiętam. Artur Benegott mi mówił – dodał, wzruszając ramionami.
A kim jest Artur Benegott?- bąknąłem.
Piątoklasista? Gryfon?- James spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym wyraźnie, że powinienem to wiedzieć.
Ach, tak, już wiem który – skłamałem, kiwając głową.- Mogę wiedzieć, kiedy zawierasz znajomości ze starszakami, skoro ciągle się trzymamy razem?
Najczęściej kiedy uśniesz na kanapie w pokoju wspólnym.- Potter wzruszył ramionami. 
W tym momencie zadzwonił dzwonek. Peter dołączył do nas i całą trójką wyszliśmy z klasy, by udać się do kolejnej. Teraz mieliśmy mieć obronę przed czarną magią, ulubiony przedmiot Jamesa.
Ciekawe, kiedy zaczną odbywać się pojedynki na lekcjach – powiedział z podekscytowaniem.
Artur Benegott ci o tym mówił?- mruknąłem, spoglądając na mojego przyjaciela.
Tak, tobie też?- Potter spojrzał na mnie, jakby święcie wierzył, że ja i Artur znamy się od kołyski.
O co chodzi?- zapytał Pettigrew.- Będą pojedynki?
Artur Benegott, piątoklasista, mówił mi, że czasami na lekcjach urządza się małe pojedynki - wyjaśnił James.- No wiesz, żeby poćwiczyć rzucanie zaklęć i obronę. Nie jestem tylko pewien, na którym roku się zaczynają, no bo teraz za wiele zaklęć nie znamy...- westchnął, wyraźnie niepocieszony.- Żałuję, że nie kupiłem podręczników dla starszych roczników... Sam bym się zaczął uczyć.
Dotarliśmy pod salę obrony przed czarną magią, gdzie zebrało się już kilka osób. Stali teraz w parach bądź grupkach przy oknach – przy jednym z nich miejsce zajęliśmy także my. Odłożyliśmy na ziemię swoje torby i oparliśmy się o niskie parapety, wyglądając na zewnątrz. Od tej strony zamku mieliśmy widok na majaczącą w oddali Wierzbę Bijącą.
Bez Remusa to jakoś tak niekompletnie, no nie?- powiedział James, spoglądając na nas.- Przyzwyczaiłem się już, że łazi za nami i próbuje odwieść nas od twórczych pomysłów, a potem i tak pomaga nam w ich zrealizowaniu.
Lupin ma śmieszną osobowość – zgodziłem się.- Na początku sądziłem, że jest sztywniakiem, takim grzecznym i ułożonym.
Mamy na niego dobry wpływ – stwierdził James, kiwając z powagą głową.
Również pokiwałem głową, przyznając nam rację. Remus był w naszej paczce i nie wyobrażałem sobie, by miało się to kiedykolwiek zmienić. Październik jeszcze się nawet nie skończył, ale i tak czułem niezwykłą więź, która połączyła naszą trójkę. Peter był póki co zwykłym dodatkiem – włóczył się za nami trochę jak przylepa, ale wierzyłem, że wkrótce przywykniemy do niego na tyle, by móc i jego nazywać „przyjacielem”.
Nie zrozumcie mnie źle. W wieku jedenastu lat łatwo jest nawiązać przyjaźń, nie wspominając o tym, że wówczas trochę inaczej pojmuje się samą jej istotę. Skoro dogadywaliśmy się ze sobą i swobodnie czuliśmy się w naszym towarzystwie – dla nas właśnie to było przyjaźnią. Ja i James czuliśmy się związani, bo spędziliśmy w swoim towarzystwie całą podróż do Hogwartu. Remus przyłączył się do nas, bo ja pierwszy zwróciłem na niego uwagę i gdzieś w głębi ducha chciałem go lepiej poznać. Peter był z nami raczej tylko dlatego, że był z nami Remus.
Nie potrzebowaliśmy całych tygodni, miesięcy czy lat, by stwierdzić, że tak jest. Z czasem tylko bardziej utrwalaliśmy się w przekonaniu, że połączyło nas przeznaczenie, szczególna więź, której nie mogliśmy – i nie chcieliśmy – już rozerwać.
Westchnąłem przeciągle, gapiąc się przez okno na Wierzbę Bijącą.
Mam ochotę się z kimś posprzeczać – stwierdziłem, po czym spojrzałem na Pettigrew.- Peter, weź mi coś pomarudź, w końcu przyjaźnisz się z Remusem!
A-ale co mam pomarudzić?- wyjąkał Pettigrew.
Nie wiem, po prostu...
Patrzcie, idzie Smarkerus!- zawołał nagle James.
Odwróciłem głowę i spojrzałem w kierunku, gdzie patrzył Potter. Rzeczywiście, korytarzem szedł Snape w towarzystwie swojego ślizgońskiego przyjaciela. Mówił coś do niego, uśmiechając się paskudnie, na co Smarek odpowiadał równie ohydnym uśmiechem. Widać było, że tryska dumą i dobrym humorem.
Co tam, Smarkerusie, chwalisz się wszystkim swoim wspaniałym eliksirem?- zapytał Potter z drwiącym uśmieszkiem, kiedy Snape przechodził obok nas.
Przynajmniej udało mi się coś osiągnąć, gamoniu – warknął Smarkerus.
No tak, uwarzenie eliksiru na sen to wielkie osiągnięcie!- stwierdził Potter z udawaną powagą.- Bardzo się cieszę, że ćwiczysz tak wcześnie. Mam nadzieję, że twój eliksir pomoże innym zasnąć spokojnie i nie będziesz ich męczył swoją mordą jeszcze w koszmarach!
Kilka osób wokół nas parsknęło śmiechem. Głównie byli to Gryfoni z naszego roku, ale do nich dołączyło również paru Puchonów, z którymi mieliśmy mieć teraz zajęcia.
Może następnym razem postaram się uwarzyć Wywar Żywej Śmierci – wycedził Snape.- Specjalnie dla ciebie, Potter. Wszystkim na pewno odpoczną uszy, kiedy zapadniesz w wieczny sen.
Lepiej zacznij już pracować nad Wywarem Szamponu, może ci się przydać – rzuciłem od siebie. Wokół znów rozległy się śmiechy, tym razem wszystkich. Powoli otaczała nas grupka zainteresowanych uczniów, najwyraźniej głodna wrażeń.
Tobie jest potrzebna pomoc nawet w znalezieniu dobrego składnika, Black.- Smarkerus obrzucił mnie nienawistnym spojrzeniem.- Nie potrafiłbyś odróżnić Wierzby Bijącej od mandragory! 
Masz na myśli to brzydkie, śmierdzące, bulwiaste kwiczące „coś”?- zapytałem ze słodkim uśmiechem.- Stoi właśnie przede mną i próbuje cwaniaczyć.
Co powiesz na mały pojedynek, Smarkerusie?- zapytał James wśród kolejnych salw śmiechu, wyciągając swoją różdżkę i celując nią w Snape'a.- Zobaczymy, który z nas jest lepszy w prawdziwej magii.
Snape rozchylił lekko wargi, nieco zaskoczony, ale natychmiast odzyskał poprzedni wyraz twarzy. Zacisnął usta, po czym rozdziawił je i rzucił wyzywająco:
Bardzo proszę! O północy w Izbie Pamięci, tam nigdy nikt nie chodzi.- Snape rzucił na mnie ukradkowe spojrzenie.- Rozumiem, że masz zamiar zabrać swojego przydupasa ze sobą?
Licz się ze słowami, Wycierusie – wycedziłem, robiąc krok w jego stronę i triumfując w duchu, gdy ten odruchowo się cofnął. Na jego policzkach wykwitły rumieńce, kiedy zdał sobie sprawę ze swojego błędu, ale było już za późno.- A żebyś wiedział, że przyjdę z Jamesem, po to, żeby śmiać się, kiedy raz za razem będziesz lądował tą swoją przebrzydłą obślinioną mordą na podłodze!
Uczniowie wokół nad wydali z siebie głośne „uuuu!”, a Snape przełknął ślinę, spoglądając wściekle to na mnie, to na Jamesa.
Załatwimy to dzisiaj – wycedził tylko, po czym oddalił się korytarzem. 
Gryfoni i Puchoni zbliżyli się do Pottera, niektórzy poklepali go po ramieniu, życząc szczęścia, a on tylko szczerzył do nich zęby, wyraźnie rozbawiony. Dla niego nie było innej możliwości niż wygrać ten pojedynek. Zapewne wręcz go dziwiło, że ktokolwiek mógł pomyśleć o tym pojedynku jako o „wyrównanych szansach”.
Dwaj pierwszoroczniacy w pojedynku po zaledwie połowie miesiącu nauki? Dziecinna igraszka przypominająca obrzucanie się śnieżkami, ale wiedziałem dobrze, że James na tyle interesował się tematem pojedynków, że próbował już sporo zaklęć spoza zakresu nauczania na pierwszym roku.
Pewnie nie możesz się doczekać, co?- zagadnąłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Wypucuję posadzkę jego tłustymi kłakami – parsknął Potter, kręcąc głową z krzywą miną.
Uważaj, żebyś się nie poślizgnął – poradziłem, po czym obaj parsknęliśmy śmiechem.- Oby nauczyciele się o tym nie dowiedzieli, bo nici z pojedynku.
Jeśli sam Smarkerus nie stchórzy i nas nie wyda, nie powinno być problemu – stwierdził James.- Myślę, że nawet „panna Evans” nie będzie miała wpływu na dzisiejsze wydarzenie. Po lekcjach musimy się przygotować.
Przygotować?- Uniosłem brwi w zdziwieniu.- Naprawdę musisz się przygotować? W sensie... Ty, James?
No ja, stary, a kto?- Potter wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu.- Muszę przecież wybrać kilka zaklęć, które przetestuję na Śmieciorusie! 

*

Na krótko przed północą wymknęliśmy się z pokoju wspólnego Gryffindoru. Kilka osób specjalnie zaczekało za nami, by życzyć Jamesowi powodzenia, zapewniając również, że będą czekać, aż wrócimy, by poznać zwycięzcę. Nie mogliśmy pozwolić, by szło z nami więcej osób, bo ciężko byłoby ukryć grupę większą niż cztery osoby.
Dobrze, że nie ma Remusa – szepnął do mnie Potter, kiedy schodziliśmy po marmurowych schodach. Izba Pamięci znajdowała się na trzecim piętrze, była połączona ze zbrojownią.- Sprowadziłby do zamku całą rodzinkę trolli, byle tylko powstrzymać mnie od tego pojedynku.
Ledwie powstrzymałem się od śmiechu, i bardzo dobrze, bo obaj z Jamesem usłyszeliśmy szybkie kroki na korytarzu piątego piętra. Czmychnęliśmy pospiesznie ze schodów, by nie być widocznymi, i schowaliśmy się za rogiem. Nie znałem profesora, który przeszedł nieopodal nas, ale minę miał taką, że gdyby nas nakrył na nocnej wędrówce po zamku, pewnie zgodziłby się, aby Filch powiesił nas za łańcuch pod sufitem.
Kiedy droga opustoszała, wróciliśmy na schody i zbiegliśmy na trzecie piętro. Kilka portretów spoglądało na nas z zainteresowaniem ze swoich złotych ram, jednak żaden nie wszczął alarmu. Jeden jegomość był tak żywo zafascynowany nami, że aż zerwał się ze swojego krzesła i śledził nas od szóstego do trzeciego piętra, przeskakując z portretu na portret, niekiedy budząc ich „malarskie pierwowzory”. 
Gdy dotarliśmy na miejsce, Snape'a jeszcze nie było. Izba Pamięci świeciła pustkami, oczywiście w przenośni – było tu bowiem mnóstwo gablot, w których przechowywano wszelakie puchary, trofea i medale, a także statuetki i jakieś tarcze. Dalej znajdowało się wejście do zbrojowni, a tam, jak wiedzieliśmy i jak można się było spodziewać, znajdowała się wielka kolekcja średniowiecznych zbroi. Byłem święcie przekonany, że póki co są uśpione, ale wystarczy odpowiednie zaklęcie by wybudzić całą blaszaną armię gotową do boju. 
Chyba nie będzie próbował wystrychnąć nas na dudka, nie?- zapytałem z lekkim powątpiewaniem. Powątpiewaniem w odwagę Snape'a, rzecz jasna.
Jeśli tak się stanie, to dopiero będzie miał przekichane życie w Hogwarcie – prychnął James.- Sam widziałeś ile osób było świadkami mojego wyzwania. 
Nie powinniśmy jednak zapominać, że chodzi o Ślizgona – mruknąłem.- To są podstępne żmije, jak coś im będzie nie pasować, to po prostu dadzą za wygraną, a odegrają się inaczej. No wiesz, wbijanie noża w plecy, bicie leżącego i takie tam.- Westchnąłem, opierając się o ścianę w swobodnej pozie.- Kto go tam wie.
James przez chwilę rozglądał się wokół, przypatrując się nagrodom uczniów i domów w jakichś dziedzinach, po czym po paru minutach oparł się o ścianę obok mnie i przybrał podobną pozę.
Jest już po dwunastej – stwierdził.
Nudzę się – mruknąłem, rozglądając się za jakimś zajęciem.- Może poćwiczymy między sobą, zanim zjawi się Smarkerus?
A jak mnie ugodzisz jakimś zaklęciem?- Potter zmarszczył brwi, mierząc mnie spojrzeniem.- Ty raczej byłbyś do tego zdolny, mógłbyś mnie chwilowo kontuzjować.
Prychnąłem drwiąco.
Choćbyś różdżkę w gębie trzymał i tak zaklęcia rzucał, to i tak byś wygrał ze Smarkiem.
Potter przez chwilę wpatrywał się we mnie z lekko rozchylonymi ustami.
Eeeej...- zaczął, powoli uśmiechając się coraz szerzej.- Myślisz, że powinienem tego spróbować?
Nie bądź kretynem – parsknąłem cicho, chichocząc pod nosem na samo wyobrażenie tego. Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło, kręcąc głową z litością. James obok mnie zanosił się cichym śmiechem.
Nagle umilkliśmy, kiedy przed nami rozległ się jakiś stukot. Odruchowo przykucnęliśmy w cieniu, wypatrując jakichś cieni czy sylwetki kroczącej przez Izbę Pamięci. 
Stukot rozległ się ponownie, z początku dość odległy i jakby niepewny, ale po chwili zaczął się przybliżać. Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem i uśmiechnęliśmy się do siebie. Jeśli to nauczyciel, jasnym się stanie, że Snape to kompletny tchórz niewarty złamanego knuta. 
Ale ku nam zbliżył się Smarkerus. Był w towarzystwie blondwłosego Ślizgona, który uśmiechał się szyderczo, jakby obaj już wygrali ten pojedynek.
Potter poklepał mnie po ramieniu, dając mi znak, że możemy wyjść zza gabloty, za którą akurat się schowaliśmy.
Gdzie jesteś, Potter?- odezwał się Smarkerus.- Miejmy to już za sobą.
Proszę, proszę, więc jednak nie stchórzyłeś, Smarku!- zawołał James, wychodząc z cienia. Ruszyłem za nim, uśmiechając się nieco drwiąco.
Snape bez słowa komentarza wyjął zza pasa różdżkę. Usta miał kurczowo zaciśnięte i wysuwał nieznacznie dolną szczękę do przodu, co nadawało mu wygląd buldoga. 
To mnie nieco zaskoczyło. Spodziewałem się raczej, że zaczną od obrzucania się wpierw obelgami, a dopiero zaklęciami. James też najwyraźniej czuł się podobnie, ale dobrze to ukrył pod maską pewnego siebie czarodzieja. Nie patrząc na mnie, skinął lekko głową w moim kierunku. Cofnąłem się więc kilka kroków i dla pewności zerknąłem na pobliski korytarz, upewniając się, że nikogo nie ma. Blondwłosy Ślizgon naprzeciwko zrobił to samo.
Kto pierwszy padnie na ziemię...- zaczął James.
Drętwota!- krzyknął Snape, nim Potter skończył mówić.
Widziałem, że Jamesa zdziwił tak nagły atak, ale jednocześnie chyba przeczuwał, że może do tego dojść, bo błyskawicznie machnął swoją różdżką, odbijając zaklęcie. Cmoknął cicho z niezadowoleniem, przybierając pozycję – na lekko ugiętych nogach, z prawą wysuniętą nieznacznie do przodu i uniesioną różdżką. Mierzył Snape'a złym spojrzeniem, podczas gdy Wycierus syknął coś i znów machnął różdżką:
Experiall-...!
Expulso!- krzyknął James.
Uśmiechnąłem się radośnie, już widząc zwycięstwo mojego przyjaciela. Bardzo się jednak zdziwiłem, kiedy Snape wcale nie wyleciał w powietrze. Czerwonawe światełko zaklęcia Expulso, pokonawszy trzy czwarte drogi niespodziewanie jakby odbiło się od lustra i pomknęło na bok, nieomal godząc mnie w brzuch. Zdążyłem jednak uchylić się, a ledwie to zrobiłem, rozległ się charakterystyczny dźwięk drewna uderzającego o podłogę.
Spojrzałem na pojedynkujących się rywali i ku mojemu największemu zdumieniu zobaczyłem, że różdżka Jamesa leży parę metrów od niego. Sam Potter był w równym szoku co ja – stał z rozłożonymi ramionami z miną sugerującą, że nie ma pojęcia co się stało.
Ja sam tego nie rozumiałem. Zaklęcie, które wcześniej rzucił James powinno trafić Snape, nie tylko dlatego, że Potter wypowiedział je szybciej, ale też z przyczyny oczywistej – formuła była krótsza od Experiallmus, którego zamierzał użyć Smarkerus.
Jakim cudem więc zaklęcie Jamesa poleciało w moją stronę, a Experiallmus w tym samym czasie rozbroiło go?
Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w Snape'a, który wyszczerzył radośnie zęby, spoglądając na swojego blondwłosego przyjaciela z miną „patrz, udało się!”. Potter oprzytomniał i ruszył szybko w kierunku swojej różdżki, na co Wycierus znów zacisnął usta i już przymierzył się do rzucenia kolejnego zaklęcia.
Ale ja byłem szybszy.
Petrificus totalus!
Snape rzecz jasna nie spodziewał się ataku z mojej strony, dlatego też nie miał szansy się obronić. Jego ciało wyprostowało się, sparaliżowane, po czym upadło ciężko na posadzkę. Różdżka potoczyła się po podłodze.
Syriusz, no co ty?!- krzyknął na mnie James.- Nie wtrącaj się, to nie twój pojedynek!
Nie widzisz, co się dzieje, James?!- odkrzyknąłem ze złością, celując w blondwłosego Ślizgona, który uniósł pospiesznie ręce z rozpaczliwą miną.- Nie mam pojęcia, jak to się dokładnie stało, ale to nie jest Snape!
O czym ty mówisz, durniu?- Potter był wyraźnie na mnie wkurzony.- Przez ciebie przegrałem! Cała szkoła...
Jesteś ślepy, czy głupi?- nie dowierzałem, gapiąc się na Jamesa, ale zerkając również na blond Ślizgona.- Nie zastanawia cię, dlaczego twoje zaklęcie nie dotarło do Smarka, ale jego zaklęcie do ciebie już tak?- Ponieważ James patrzył na mnie z miną „o co ci chodzi?”, wywróciłem oczami z irytacją i zacząłem wyjaśniać:- Zaklęcia niewerbalne, ciołku! Było o tym na lekcji, zapomniałeś? Kiedy użyłeś Expulso, z jakiegoś powodu nie trafiło ono Snape'a, tylko mnie. No, znaczy się prawie. Wycierus musiał użyć Protego, żeby je odbić, ale nie wypowiedział go głośno, tak samo jak nie usłyszałem, żeby znowu powtórzył Experiallmus, które wcześniej był zmuszony przerwać. Experiallmus nie podziałałoby na Expulso, więc użył Protego! Ale w myślach!- wyraźnie podkreśliłem te słowa.- Dopiero potem dokończył Experiallmus, przez co zostałeś rozbrojony! Nie wiem dokładnie, jak to zrobił, ale to nie jest możliwe, żeby taka sterta łajna jak on nauczyła się zaklęć niewerbalnych po dwóch tygodniach w Hogwarcie. Coś jest tutaj mocno nie tak – wycedziłem, wpatrując się w blondyna.- I radzę ci, żebyś nam to grzecznie wytłumaczył.
James najwyraźniej odtworzył w głowie swój pojedynek i doszedł do tych samych wniosków, bo jego mina stała się bardzo zacięta, a oczy ciskały gromy. 
Ślizgon patrzył to na mnie to na Pottera, wciąż unosząc w górę ręce. Po chwili spojrzał na wciąż sparaliżowanego Snape'a...
Który zniknął.
Zamiast niego na podłodze leżał jakiś wysoki, umięśniony Ślizgon o krótkich kasztanowych włosach. 
Ja i James wytrzeszczyliśmy oczy na ów Ślizgona, wziętego znikąd. Byliśmy tak zszokowani, że nie zwróciliśmy nawet uwagi, kiedy blondwłosy pierwszoklasista zwiał. Ba, w oszołomieniu nawet odprowadziłem go wzrokiem, na koniec odwracając się do Pottera i wzruszając ramionami z wymowną miną.
Podeszliśmy do starszego Ślizgona, przyglądając się jego twarzy. Jego ciało było sparaliżowane, ale skutki zaklęcia powoli zaczynały ustępować – chłopak poruszał już palcami dłoni, a jego oczy ciskały gromy.
Kto to jest?- zdziwił się Potter.
A ja wiem?- bąknąłem, wzruszając ramionami.- Bardziej ciekawi mnie, skąd on się tu wziął? No i gdzie jest Smark?- Rozejrzałem się, spodziewając się, że Wycierus zaraz wychynie zza jakiejś gabloty i ucieknie przed nami.
Nie wiem – westchnął James, kręcąc głową i wciąż przyglądając się Ślizgonowi.- Co z nim zrobimy?
Zostawimy go – odparłem, znów wzruszając ramionami.- Chodź, zmywamy się stąd. Ten blondas mógł pójść po Filcha.
Okej...- mruknął Potter.
Ruszyliśmy w kierunku marmurowych schodów, wciąż jednak odwracając się i spoglądając na sparaliżowanego Ślizgona.
Zapytajmy Remusa, co to mogło być za zaklęcie, on będzie wiedział – stwierdził James, po czym skrzywił się.- No tak, Remusa nie ma w szkole...
Wróci jutro albo pojutrze, to się dowiemy – pocieszyłem go.- Jasny gwint, to musi być całkiem przydatne, no nie? Tak zamieniać się w innego człowieka... Mógłbym zamienić się w McGonagall i odjąć Slytherinowi z pięćset punktów!- Uśmiechnąłem się, szczęśliwy na samą tę myśl.
Albo zmienić się w Dumbledore'a i wyrzucić ze szkoły wszystkich Ślizgonów – wtrącił Potter, również się uśmiechając.
Tyle możliwości, James...- Pokręciłem z zachwytem głową.- Remus musi nauczyć nas tego zaklęcia!
Oby szybko wrócił – zgodził się mój przyjaciel.- Bo jak do jutra wieczora się nie pojawi, to chyba mu sowę wyślę.
Roześmialiśmy się cicho, po czym ruszyliśmy biegiem po schodach, by szybciej znaleźć się w bezpiecznej Wieży Gryffindoru, z dala od Filcha, nauczycieli i powoli powracającego do sprawności Ślizgona.

1 komentarz:

Łączna liczba wyświetleń