Witajcie, kochani, w ten uroczy, deszczowy piątek.
Właśnie wróciłam ze szkoły ( nie ma to jak lekcje do 10:30 w piątki *-* ) i szybciutko udostępniam pierwszy rozdział "Shingeki no Ai" - czyli w amatorskim tłumaczeniu "Polowanie na miłość" xD Jest to romansidło o Jeanie i Marco w wersji szkolnej, mam nadzieję, że Wam się spodoba :)
Kolejny pościk pojawi się w ten weekend i tym razem udostępnię Wam moją zwyczajną książkę, którą zaczęłam pisać jakiś czas temu, a którą staram się kontynuować. Zależy mi na Waszej opinii na jej temat, ponieważ jest to jeden z moich poważniejszych projektów i z pewnością chciałabym ją w przyszłości wydać!
Shingeki no Ai - Rozdział Pierwszy
26 wrz 2014
Rozdział Pierwszy
Jean
-
No i jak, powiedziałeś mu w końcu, że go kochasz?-
zapytał Connie, odgryzając spory kawałek swojej kanapki.
Jean spojrzał na niego
morderczo, ściskając odrobinę za mocno swój kartonik z
sokiem, przez co rozlał trochę na stoliku swojego
przyjaciela.
-
Może idź do pokoju samorządu i przez megafon to
powiedz, co?
-
Hmm? Przecież nie mówię głośno – zdziwił się Connie.
-
Ile razy mam cię prosić, żebyśmy nie mówili o tym w
szkole?- syknął Jean, wycierając blat chusteczką jednorazową.- Co, jeśli ktoś
usłyszy? Spłonę ze wstydu!
-
Daj spokój, i tak nikogo zbytnio nie interesujesz.
-
Być może to prawda, ale jeśli ktoś usłyszy, że
zakochałem się w innym facecie, cała szkoła od razu będzie huczeć od plotek!
Nie martwisz się o mój stan psychiczny?
-
I tak nie jest z nim zbyt dobrze, więc czym się tu
martwić...- mruknął Connie.
-
Zabiję cię...
-
No to powiedziałeś mu, czy nie?
-
...nie – burknął chłopak, odwracając głowę od
przyjaciela.
-
Słuchaj, wiem, że już to mówiłem, i wiem, że ty to
wiesz, ale chcę ci przypomnieć, że w tej szkole jest kilka osób, które
chciałyby go wyrwać. Jeśli się nie pospieszysz, to zabiorą ci go sprzed nosa i
twoja dziesięcioletnia skrywana miłość pójdzie na marne, a ty popadniesz w
depresję i dopiero wtedy będziemy mogli mówić o twoim stanie psychicznym.
-
To nie jest takie łatwe, do cholery!
-
No jasne, w końcu jesteś zakochany w drugim facecie,
sam na twoim miejscu długo bym się wstrzymywał, ale na pewno nie przez 10 lat!
Jeśli to trwa tak długo, to chyba coś poważnego, prawda? Porozmawiaj z nim,
jestem pewien, że nie przyjmie tego w negatywny sposób. Znasz go przecież,
byłby miły nawet dla seryjnego mordercy.
-
Eh...powiem mu...powiem mu dzisiaj.
-
Taa, słyszę to od poniedziałku do piątku po kilka razy
dziennie – westchnął Connie, zgniatając folię, w której wcześniej była jego
kanapka.- No i czasem w weekendy. Niestety, nieważne jak się to kończy, skutek
jest jeden ten sam, niezmienny od kilku lat: Marco nadal nie wie, że jesteś w
nim zakochany.
-
A może ty spróbujesz wyznać miłość drugiemu facetowi?
O, proszę, na przykład Erenowi!
-
Erenowi?- Connie spojrzał na niego powoli, jak na
imbecyla.- Nigdy bym się za nim nie obejrzał. Nawet, gdyby miał na sobie
brokatową miniówkę i obcisły top z panterki, a do tego lateksowe kozaczki na
koturnie i koronę księżniczki na głowie. Przy nim Marco jest uosobieniem dobra
i miłości. Oh. Wiesz co, pokażę ci, jak możesz to zrobić.
Jean zmarszczył brwi, patrząc
niepewnie na przyjaciela, który wpatrywał się w jakiś
punkt ponad jego ramieniem. W końcu Connie uniósł dłoń i
uśmiechnął się szeroko.
-
Marco!
Jean poczuł zimny dreszcz na
plecach. Mógł niemal usłyszeć odgłos kroków Marco,
który zbliżał się do nich, aż w końcu stanął przy stoliku i
uśmiechnął się najpierw do Conniego, a potem do Jeana.
-
Dzień dobry, Jean!
-
Cześć, Marco – bąknął chłopak w odpowiedzi.
-
Marco, mógłbyś mi pożyczyć po zajęciach zeszyt od
matmy? Nie mam notatek z ostatniej lekcji.- Connie zrobił przesadnie smutną
minę.
-
Oh, nie ma problemu. Jeśli czegoś nie będziesz
rozumiał, z przyjemnością ci pomogę!
-
Dzięki, kocham cię, Marco!- powiedział Connie z
radosnym uśmiechem, rzucając Jeanowi ukradkowe spojrzenie.
-
Oh...hahaha!- Marco zarumienił się lekko i podrapał po
głowie, zakłopotany.- To żaden problem! Zawsze z chęcią ci pomogę. Tobie
również, Jean!
-
No tak!- krzyknął nagle Connie, uderzając się otwartą
dłonią w czoło.- Jesteś idiotą...
-
Ehm...słucham?- Marco przechylił lekko głowę, nie
dosłyszawszy przyjaciela.
-
Marco, jesteś dobry z historii Japonii, prawda?-
zapytał Connie.- Widzisz, Jean potrzebuje korepetycji, a ja dopiero teraz sobie
przypomniałem, że przecież jesteś najlepszy w klasie!
-
Co...?
-
Cóż...- Marco uśmiechnął się nieśmiało.- Nie wiem, czy
najlepszy, ale lubię historię Japonii, więc...jeśli chcesz, Jean, mogę cię
poduczyć. Z czym dokładnie masz problem?
-
Ze wszystkimi okresami – odparł za niego Connie,
kiwając poważnie głową.- Jean to prawdziwy idiota.
-
EJ!
-
W takim razie, może wpadniesz do mnie jutro po
zajęciach?- zapytał Marco, patrząc z uśmiechem na swojego przyjaciela.- Możemy
się razem pouczyć, zwłaszcza, że mamy w piątek sprawdzian!
-
Yy...ta, dzięki. Ratujesz mi tyłek...- westchnął Jean.
-
Nie ma sprawy, zawsze chętnie ci pomogę, Jean!- Marco
uśmiechnął się do niego radośnie, z delikatnymi rumieńcami na policzkach.
Pomachał im na pożegnanie ręką, po czym odszedł do swojej ławki.
Jean spojrzał zabójczo na
Conniego, jednak ten nie zląkł się go i tylko uniósł
sceptycznie jedną brew.
-
W taki oto łatwy sposób możesz wyznać mu miłość i przy
okazji załapać się na randkę SAM NA SAM w jego domu – powiedział, popijając sok
pomarańczowy.- Nie musisz dziękować, Jean. Bawcie się dobrze i zdaj mi później
relacje. Tylko proszę cię...SKORZYSTAJ Z OKAZJI, skoro ci ją dałem, dobra?
-
Nie potrzebuję twojej pomocy, sam sobie doskonale
poradzę!
-
Tak, to też słyszę już od dość dawna – westchnął
Connie.- Po prostu rób, co do ciebie należy, albo będę zmuszony przedsięwziąć
środki, którym będzie jeszcze ciężej zaradzić, mój drogi.- Connie uśmiechnął
się złowieszczo i zachichotał.
-
Co ty, do cholery, planujesz?!
-
Jak to co?- Connie zmarszczył gniewnie brwi.- Zamierzam
zmusić cię siłą, żebyś wyznał mu miłość! Oczywiście, jeśli nie chcesz się z tym
spieszyć, to spoko.- Connie oparł się swobodnie o oparcie krzesła i uśmiechnął
do Jeana.- Ale uprzedzam, że im dłużej będziesz się ociągał, tym bardziej
będzie boleć.
-
I ty się nazywasz moim przyjacielem...?- mruknął Jean.
-
Oczywiście!- Connie uderzył pięścią w stół.- Spójrz
tylko, ile dla ciebie robię! Już samo to, że akceptuję cię jako geja i
wysłuchuję twoich narzekań, jest dowodem mojej przyjaźni! Powinieneś mi za to
dziękować na kolanach i płacić!
-
Płacić...i, zaraz, chwila, nie jestem gejem!-
„krzyknął” szeptem Jean.- Po prostu...to tylko Marco...tak na mnie działa,
jasne?!
-
Tak, tak, przecież to normalne, że czasami hetero
podnieca kolega, racja...- Connie uśmiechnął się złośliwie.- Przerwa się
kończy, bądź łaskaw i odwróć się już, ja jeszcze skoczę do kibla.
-
Obyś się utopił, ty cholero!
Jednak Connie był już przy
drzwiach i nie dosłyszał swojego przyjaciela. Jean
westchnął cierpiętniczo i usiadł prosto w swojej ławce.
Przetarł dłońmi twarz i zakrył uszy, czując, że robią się czerwone. Zerknął na
siedzącego nieopodal Marco. Właśnie rozmawiał z dwiema koleżankami z ich klasy
i uśmiechał się do nich sympatycznie. Dziewczyny również były roześmiane i
lekko zarumienione.
Jean przełknął ślinę, czując
narastającą zazdrość. Odwrócił głowę i wyjrzał przez okno
na bezchmurne, błękitne niebo.
Musi jeszcze trochę wytrzymać.
***
Chyba
jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak zdenerwowany. To nie pierwszy raz, kiedy
miał odwiedzić dom Marco, w końcu poznali się już w przedszkolu i byli bliskimi
przyjaciółmi, jednak tym razem miały to być wyjątkowe odwiedziny. Bo przecież
kiedy Marco zapraszał go do siebie w podstawówce, czy gimnazjum, Jean nie miał
zamiaru wyznawać mu uczuć.
Jednak
teraz, będąc w drugiej klasie liceum, był już na tyle dojrzały, że rozumiał, w
jakiej sytuacji się znajduje. A sytuacja ta była bardzo kiepska. Kochał się w
Marco od długich dziesięciu lat i nic nie wskazywało na to, by to uczucie miało
wyparować. Jeśli teraz nie zrobi kroku na przód, będzie żałował do końca życia.
Zdawał
sobie w końcu sprawę z tego, że Connie ma rację i prędzej czy później ktoś może
wyznać miłość Marco. A jeśli on się zgodzi...ten, kto dobrze zna Marco wie, że
jeśli chodzi o uczucia, zawsze jest szczery i stały. Jeśli będzie chciał się z
kimś związać to na długo.
Oczywiście,
szansa na to, że odwzajemni uczucia Jeana i zgodzi się z nim być, była bardzo
mała. Ale przynajmniej będzie o nich wiedział, prawda? Gdyby się zgodził, byłby
to najszczęśliwszy dzień w życiu Jeana. Jeśli odmówi...cóż, może chociaż w ten
sposób łatwiej będzie mu zapomnieć o miłości.
Dziesięcioletniej
miłości.
Taa.
-
Jean! Przepraszam, że musiałeś czekać!- zawołał Marco,
podbiegając do niego.- Nauczyciel mnie zatrzymał, chciał mnie zaciągnąć do
komitetu przygotowawczego na najbliższy szkolny festiwal.
-
Znowu się jakiś szykuje?- zapytał zaskoczony Jean.
-
Tak, ale nie jest jeszcze potwierdzone, więc nie
rozpowiadaj tego, proszę.- Marco uśmiechnął się do niego.- To co, idziemy?
-
Ah, jasne.
-
Nie martw się obiadem, możemy zjeść u mnie! Chyba, że
wolisz kupić coś po drodze?
-
Nie chcę sprawiać ci zbyt dużego kłopotu, więc może, w
ramach podziękowania za korepetycje, postawię ci coś?
-
Oh, nie, nie! Absolutnie, nie ma takiej potrzeby,
przecież to drobnostka! Nie pierwszy raz będziemy się razem uczyć, Jean!
-
No tak, ale...- Jean zarumienił się i podrapał po
głowie, nieco zmieszany.- Chcę ci się jakoś odwdzięczyć...
-
Uhm...do-dobrze.- Marco najwyraźniej dostrzegł jego
zakłopotanie.- W takim razie, co powiesz na naleśniki? Nie wiem, czy pamiętasz,
ale kiedy byliśmy mali...
-
Chodziliśmy do tego sklepu z naleśnikami przy parku –
dokończył za niego Jean.
-
Tak...o to mi chodziło. Nie sądziłem, że pamiętasz!
Pamiętam też, jak się nimi
dzieliliśmy... – dodał Jean, czując wypieki na twarzy. To
były te krótkie, chore chwile pośredniego pocałunku, którymi
cieszył się po nocach.
-
Cóż, od lat mają tam najlepsze naleśniki, nic dziwnego,
że nie zapomniałem – mruknął Jean.
-
No tak. Zawsze brałeś te z serkiem brzoskwiniowym!
Dzisiaj też je weźmiesz?
-
Uhm...tak – bąknął Jean, czując jeszcze większe
rumieńce. Więc pamięta takie szczegóły? Ostatni raz na naleśnikach byli chyba z
6 lat temu...- A ty weźmiesz truskawkowe?
-
Oh, ostatnio przerzuciłem się na czekoladowe.- Marco
uśmiechnął się lekko.- Wcześniej mi tak nie smakowały, ale teraz robią naprawdę
przepyszne!
-
Więc nadal tam chodzisz?
-
Czasami.- Marco skinął głową.- Właściwie rzadko, może
tak...raz na miesiąc? Nie mam zbytnio czasu, ale są takie momenty, kiedy
naprawdę mam na jednego ochotę.- Marco zaśmiał się wesoło.
Jean przełknął ciężko ślinę.
Więc Marco przychodzi tu również bez niego. Kiedyś
obiecali sobie, że będą tu jedli zawsze razem, ale
najwyraźniej on już nie pamiętał tej głupiej, dziecinnej obietnicy.
Zapewne chodził tu z innymi
swoimi przyjaciółmi.
-
Więc, czekoladowe, tak?- zapytał Jean, kiedy stanęli
przy sklepie.
-
Tak, dziękuję. Zaczekam tutaj.
Jean skinął do niego głową i
wszedł do sklepu.
-
Witamy serdecznie!- rozległ się radosny głos
sprzedawczyni.
-
Dzień dobry. Widzę, że dzisiaj nie ma ruchu.- Jean
uśmiechnął się lekko.
-
Oh, to przez to, że mieliśmy parę spraw do załatwienia
i ogłosiliśmy, że otworzymy dziś dopiero o 16, ale udało nam się skończyć
trochę wcześniej – wyjaśniła kobieta, uśmiechając się do niego sympatycznie.-
Co dla pana?
-
Poproszę dwa naleśniki – powiedział Jean, sięgając do
kieszeni po pieniądze.- Jeden czekoladowy i jeden...- zawahał się, patrząc na
kartę ze smakami, stojącą na ladzie.- Hmm...poleca pani jakieś?
-
Brzoskwiniowe są bardzo dobre! Osobiście wręcz je
uwielbiam!
-
Są pyszne, ale chyba się już nimi
przejadłem...może...poproszę z owocami leśnymi.
-
Czy to wszystko dla pana?
-
Tak, dziękuję.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się
raz jeszcze i zaczęła przygotowywać naleśniki. Jean
położył na ladzie odliczoną kwotę, a kiedy dostał zawinięte
w niebieskie serwetki naleśniki, podziękował uprzejmie i wyszedł ze sklepu.
Marco stał przy niewielkim śmietniki, patrząc w przeciwną stronę.
-
Proszę – powiedział Jean, podchodząc do niego i podając
mu naleśnika.
-
Oh.- Marco drgnął nerwowo, ale szybko uśmiechnął się i
skinął głową.- Dziękuję bardzo. W takim razie...smacznego!
-
Uhm, smacznego.- Jean uśmiechnął się lekko i wraz ze
swoim przyjacielem ruszył w kierunku jego domu.
Jakkolwiek by to zabrzmiało,
cieszył się, że zajął czymś usta. Dzięki temu nie musiał
zmuszać się do rozmowy i miał na czas na obmyślenie planu.
Ale co za różnica, czy miał
cztery minuty namysłu, czy kilka godzin – i tak nie był w
stanie racjonalnie myśleć. Miał wrażenie, że jego głowa jest
zupełnie pusta i jedyne, co posiada, to zwykłe bodźce poruszające jego
kończynami, szczęką i przełykiem.
Dotarli do domu Marco w
kompletnej ciszy. Oboje czuli się dość nieswojo, Marco
rumienił się delikatnie, czując tę dziwną atmosferę w
powietrzu. Nie miał pojęcia, dlaczego jego przyjaciel tak się zachowuje, ale
widać było, że coś go trapi.
Miał nadzieję, że Jean mu się
zwierzy i będzie mógł mu jakoś pomóc...
-
P-proszę – powiedział Marco, otwierając drzwi.-
Rodziców nie ma, dzień w dzień wracają późno wieczorem...
-
Dziękuję.- Jean przekroczył próg znanego mu domu i
stanął w przedsionku, ze wzrokiem wbitym w podłogę.- Przepraszam za najście –
wymamrotał.
-
Napijesz się czegoś?- zapytał Marco, szybko ściągając
buty.- Coli, herbaty, soku? Mam pomarańczowy i porzeczkowy. Ah, zostało też
trochę wody mineralnej o smaku truskawkowym! Mogę też zrobić gorącą czeko...
-
Wystarczy sok. Porzeczkowy, jeśli mogę.
-
Jasne! W takim razie, idź do mojego pokoju, zaraz
przyniosę.
-
Wezmę twoją torbę...- mruknął Jean, po czym, nim Marco
zdążył zaprotestować, zabrał mu ją i popędził schodami na górę.
Czuł coraz większe nerwy. Nie
miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Czy ma mu
powiedzieć na początku, w czasie przerwy w nauce, czy może
na pożegnanie? Czy aby na pewno powinien w ogóle mu o tym mówić? Jeśli Marco go
odrzuci, prawdopodobnie przestaną być przyjaciółmi...
Czy warto poświęcić 16 lat
przyjaźni w imię gejowskiej miłości...?
Jean odłożył torby przy
niewielkim stoliku stojącym mniej więcej na środku pokoju.
Usiadł przy nim jak na szpilkach, wyprostowany niczym struna
i pochłaniał wzrokiem stojący na nim wazonik z bukietem różnorodnych,
kolorowych kwiatów. Nie potrafił ich nazwać, nie znał się na ogrodnictwie,
jednak kolorystycznie wyglądały naprawdę interesująco.
Marco miał oko chyba do
wszystkiego...
-
Wybacz, że musiałeś czekać – powiedział obiekt myśli
Jeana, wchodząc do pomieszczenia z tacą, na której niósł dwa kubki i talerz
przepełniony ulubionymi ciastkami Jeana, które zawsze dostawał od mamy Marco:
kokosowymi z polewą czekoladową.
-
Jasne – mruknął Jean, obserwując, jak jego przyjaciel
siada na przeciwko i ostrożnie kładzie tacę na stolik.- Nie krępuj się i
częstuj, wiem, że je uwielbiasz.
-
Dziękuję.- Jean skinął głową, jednak prócz tego
drobnego ruchu, siedział jak kamień.
-
Yosh!- Marco sięgnął do swojej torby i wyjął podręcznik
i zeszyt od historii.- Czyli masz problemy z okresami, tak?
-
Uhum.
-
A dokładniej? Nie pamiętasz przedziałów czasowych, czy
najważniejszych wydarzeń, a może nazwisk?
-
W sumie...to chyba wszystko...- Jean poczuł na
policzkach ogień.
-
Dobrze, w takim razie zaczniemy od samiuśkiego
początku. Dać ci jakiś czysty zeszyt na notatki? Możesz go zatrzymać,
oczywiście. Jeśli znów będziesz miał z czymś problemy, z chęcią ci pomogę!
-
J-jasne.
-
Uhm...Jean?- Marco, choć zwykle był bardzo cierpliwą
osobą, tym razem nie wytrzymał. Nie tylko dlatego, że to JEAN zachowywał się
dziwnie, a nie jakiś inny znajomy, ale też dlatego, że...no, był to JEAN. Jego
najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. To chyba normalne, że się o niego martwił!-
Coś nie tak?- zapytał.- Stało się coś? Jesteś jakiś...sam nie wiem,
rozkojarzony? Nerwowy? Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, jeśli coś cię męczy,
trapi, nie daje ci spokoju...możesz na mnie liczyć, Jean!
-
Ja...yyy...- Jean spuścił szybko wzrok i przygryzł
wargę.- Nie, to...nic takiego. Zajmijmy się historią.
-
Czy to ma coś wspólnego ze mną?- zapytał Marco, już
nieco spokojniej.
-
Co?!
-
No bo...- chłopak westchnął ciężko.- Ostatnio jakoś
mnie unikasz. Coraz mniej ze sobą rozmawiamy, nie wracamy już razem do domu...
-
Bo wracasz z Erenem, Arminem i Mikasą...
-
Wracam z nimi, bo ty zacząłeś wracać z Conniem! Nawet
mi nie mówisz, że już idziesz, przestałem więc pytać. Myślałem, że masz po
prostu złe dni, a potem...cóż, jakoś dziwnie mi było o to zapytać. Bałem się,
że po prostu trochę przesadzam, ale to ciągnie się już dość długo. Doczekam się
jakiegoś wytłumaczenia? Dlaczego mnie tak traktujesz, Jean?- Marco spojrzał na
niego z bólem w oczach.- Czy powiedziałem, albo zrobiłem coś złego? Nie chcesz
już się ze mną przyjaźnić?
Jean spojrzał na niego
zaskoczony. Jego wzrok padł na usiane piegami policzki jego
przyjaciela. Widząc je, spuścił wzrok, nieco smutniejąc.
Kiedy był małym chłopcem, uważał, że piegi nie pasują do faceta, ale teraz...
To była najbardziej urocza rzecz
pod słońcem.
-
Nie...- szepnął cicho.
-
Nie?- powtórzy Marco. Jego serce zabiło mocno, zrobiło
mu się nieco słabo, a powietrze uleciało z płuc.- Ale...dla...dlaczego?
-
Znaczy, to nie tak...- wymamrotał Jean, czując, jak
wszelkie siły opuszczają go.- To nie tak, że po prostu chcę przestać się z tobą
przyjaźnić...Ja...pewnie nie zrozumiesz tego...
-
Tylko żadnych wymówek i tego typu tłumaczeń!-
powiedział Marco, starając się powstrzymać drobniutkie łezki, które pojawiły
się w jego oczach. Był naprawdę zdenerwowany. Jean od ponad 10 lat był zawsze
przy nim, zawsze razem się bawili i uczyli, razem rozrabiali...czy Jean
naprawdę był w stanie tak po prostu odrzucić ich długoletnią więź?
-
Nie chcę tak po prostu zerwać z tobą przyjaźni – powiedział
Jean z westchnieniem, wykręcając sobie palce. Nerwy już go opuściły, a ich
miejsce zajęła pewnego rodzaju pustka. Zupełnie, jakby wszelkie emocje
uleciały, a on po prostu mówił, co kazał mu jego mózg.- Ja...chciałbym czegoś
więcej.
-
Eh?- Marco uniósł lekko brwi.- Czegoś więcej? To
znaczy? Określ się dokładniej, Jean...
-
Widzisz, bo ja...- Jean pociągnął lekko nosem.- Tak
jakby, kocham cię.
-
C...?
-
I to, tak jakby, od dziesięciu lat. Sporo, co?- mruknął
dość beznamiętnie.- Wcześniej jakoś to znosiłem, ale wygląda na to, że
świadomość tego jednostronnego uczucia zaczęła mi ciążyć. Zanim mnie o to
zapytasz: tak, jestem pewien swoich uczuć. Może i jestem głupi pod wieloma
względami, ale znam siebie samego. Dużo czasu zajęło mi zebranie się na odwagę,
żeby ci to powiedzieć...nie powiem, chyba czuję się przez to lepiej. Kocham
cię, Marco. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś – to mówiąc, Jean wstał od stolika i,
napił się swojego soku, wziął kilka ciastek i podszedł do drzwi.- Dziękuję za
gościnę.
Wyszedł, cicho zamykając za sobą
drzwi. Równie bezgłośnie zszedł po schodach, ubrał
buty i wyszedł na zewnątrz.
Marco nie wyszedł za nim. Nie
wyjrzał też z okna. W żaden sposób nie próbował go
zatrzymać. Tego dnia nie wysłał mu żadnej wiadomości.
Jean miał wrażenie, że jego
świat bezpowrotnie się zawalił.
24 wrz 2014
Remont ~
Zrobiłam kolejny mały remont na rzecz umieszczenia tutaj również innych moich małych twórczości niezwiązanych z gejporno xD
Jak widzicie, po lewej macie zakładkę "Menu" a tam linki, między innymi do czegoś takiego jak "Progress", gdzie możecie zobaczyć, jak bardzo się opierdzielam xD
Niżej jest zakładka "Twórczość Yuuki" czyli wszystko to, co powstało samoistnie z mojej i tylko mojej wyobraźni, a jeszcze niżej "FanFiction" oraz "Inne" pisane na podstawie anime/filmów/książek itp. itd.
W nawiasach liczby oznaczają ilość opowiadań/rozdziałów, a słowo "END" (naturalnie) oznacza, że "twór" ten jest zakończony :3
To tyle z informacji wstępnych ^^
Już niedługo pojawią się dwie moje zwyczajne książeczki - obie z gatunku fantasy, w tym jedna troszkę poważniejsza - jestem w trakcie ich edytowania/poprawiania. Opisy fabuły pojawią się wraz z pierwszymi wpisami.
Do tego pojawi się również pierwszy rozdział "Shingeki no Ai" opowiadającego o szkolnym życiu Jeana i Marco.
Ściskam mocno i zabieram się za pisanie ( w miarę możliwości xD )
~ Wasza Yuuki
Jak widzicie, po lewej macie zakładkę "Menu" a tam linki, między innymi do czegoś takiego jak "Progress", gdzie możecie zobaczyć, jak bardzo się opierdzielam xD
Niżej jest zakładka "Twórczość Yuuki" czyli wszystko to, co powstało samoistnie z mojej i tylko mojej wyobraźni, a jeszcze niżej "FanFiction" oraz "Inne" pisane na podstawie anime/filmów/książek itp. itd.
W nawiasach liczby oznaczają ilość opowiadań/rozdziałów, a słowo "END" (naturalnie) oznacza, że "twór" ten jest zakończony :3
To tyle z informacji wstępnych ^^
Już niedługo pojawią się dwie moje zwyczajne książeczki - obie z gatunku fantasy, w tym jedna troszkę poważniejsza - jestem w trakcie ich edytowania/poprawiania. Opisy fabuły pojawią się wraz z pierwszymi wpisami.
Do tego pojawi się również pierwszy rozdział "Shingeki no Ai" opowiadającego o szkolnym życiu Jeana i Marco.
Ściskam mocno i zabieram się za pisanie ( w miarę możliwości xD )
~ Wasza Yuuki
Rozdział Pierwszy
Wszystko zaczęło się od jeża.
Mało romantyczny początek, zdaję sobie z tego sprawę.
Jednak taka jest prawda.
Tego
dnia po raz pierwszy w życiu tak bardzo pokłóciłem się z tatą, że ten aż
trzasnął słuchawką, na pożegnanie krzycząc, iż nie chce mnie więcej znać.
Właściwie to spodziewałem się takiej reakcji po tym, co
mu powiedziałem. Ale może jednak powinienem zrobić to osobiście, a nie przez
telefon...
Wyszedłem na spacer do parku, by nieco ochłonąć. Nie
należę do ludzi wyładowujących swoje emocje na otoczeniu, preferowałem ciche
spacery, albo słuchanie muzyki klasycznej. Tym razem jednak wybrałem to
pierwsze.
Na dworze było ciepło, jako że trwało lato. Przechadzając
się powoli przez park, ze wzrokiem wbitym w ziemię, zastanawiałem się, czy tata
jeszcze kiedykolwiek zechce ze mną rozmawiać. W sumie to i tak nasz kontakt był
bardzo ograniczony. Głównie ze względu na to, że opuścił mnie i mamę, kiedy
miałem pięć lat i, zajęty swoim życiem, nie bardzo interesował się swoim potomkiem.
Idąc asfaltową ścieżką nie bardzo zwracałem uwagę na to,
co działo się wokół. Było już ciemno, drogę oświetlały mi nieliczne małe
latarnie.
I właśnie w świetle jednej z nich zobaczyłem leżącą na
środku drogi cegłę. A przynajmniej myślałem, że była to cegła, dopóki się nie
poruszyła. Stanąłem w miejscu i przypatrywałem się, jak to „coś” robi powolne
kroczki w stronę trawy. Marszcząc brwi, podszedłem bliżej.
To było właśnie moje pierwsze spotkanie z Jerzym. Kucając
ostrożnie przy tym niewielkim stworzeniu, jak zaczarowany wpatrywałem się w
jego maleńki dziubek, w którym tkwił mały, zielony listek.
-
Smacznego – mruknąłem
zupełnie bez sensu, bo przecież był to jeż, a jeże nie rozumieją ludzkiej mowy.
-
Dzięki – usłyszałem jednak w
odpowiedzi.
Zmarszczyłem
brwi, przypatrując się zwierzęciu. Objąłem kolana ramionami i tak
gapiłem się przez
kilkanaście sekund, nim dotarło do mnie, że przede mną ktoś stoi i to właśnie
on się odezwał.
-
To twój jeż?- zapytał.
Spojrzałem
w górę i przyjrzałem się mu. Był to wysoki chłopak o długich, czarnych
włosach sięgających
ramion. Światło latarni było za słabe, bym mógł dostrzec kolor jego oczu.
Nieznajomy miał na sobie czarne dżinsy, wyblakły t-shirt i czarną, skórzaną
kurtkę. W ręce trzymał bułkę z sałatą i kurczakiem, taką, którą można kupić w
Piotrze i Pawle za niecałe cztery złote.
-
Nie – odparłem.- Właśnie go
znalazłem.
-
Aha – mruknął.- I co?
Weźmiesz go do domu?
Spojrzałem
na malutkiego jeża, który właśnie przydreptał do mnie bliżej. Z jakiegoś
powodu poczułem się jak
matka, której dziecko właśnie nauczyło się chodzić.
-
Cóż...- westchnąłem.- Jest
uroczy.
-
Jest.
-
Tak myślisz?- spojrzałem na
niego.
-
Tak myślę – skinął
potakująco głową, biorąc kęs kanapki.
-
Chcesz go zabrać?
-
A ty chcesz go zabrać?
-
Chciałbym...- znów spojrzałem
na jeża.
-
Ty go znalazłeś. Zabierz go.
Sporo tu psów, mogą mu coś zrobić.
Jeż
zbliżył się jeszcze bardziej i przycupnął przy moich stopach. Widziałem, jak
jego
maleńkie ciałko unosi się
i opada wraz z jego oddechem.
-
Wezmę go – postanowiłem,
zauroczony.
-
To dobrze.
Ostrożnie
wyciągnąłem dłoń, a zwierzak wspiął się na nią, zupełnie bez sprzeciwu.
Wstałem powoli, uważając,
by mi przypadkiem nie spadł. Odwróciłem się i zacząłem się oddalać. Słyszałem
za sobą kroki.
-
Jak mu dasz na imię?-
zapytał chłopak.
-
Hmm? Jeszcze nie wiem –
odparłem, nie odwracając wzroku od maleństwa na moich dłoniach.
-
Dbaj o niego – rzucił jakby
na pożegnanie.
Odwróciłem
głowę. Czarnowłosy chłopak usiadł na ławce i dalej jadł swoją bułkę. Nie
odezwałem się więcej,
tylko poszedłem prosto do domu.
-
Co to jest?- zapytała od
progu moja mama.
-
To jest jeż, mamo –
powiedziałem, jakbym przedstawiał jej miłość mojego życia.
-
Skąd tyś go wytrzasnął?
-
Był w parku – wyjaśniłem.-
Podszedł do mnie. Był sam i wyglądał na smutnego.
-
O czym ty, do cholery,
mówisz?- jęknęła mama.- Natychmiast wynieś mi to z domu! Pełno zarazków i
bakterii, jeszcze jakieś choróbsko nas dopadnie! Mało mam problemów na głowie?
Odnieś go!
-
Ale mamo...
-
Odnieś, powiedziałam! I nie
dyskutuj.
Z
westchnieniem ponownie opuściłem mieszkanie i wróciłem do parku. Chciałem
odłożyć
go w to samo miejsce, w
którym go znalazłem, ale zatrzymałem się przy ławce, na której siedział ten
czarnowłosy chłopak.
-
Dałeś mu imię?- zapytał.
-
Nie – pokręciłem przecząco
głową.- Mama nie pozwala mi go zatrzymać.
-
Dlaczego?
-
Zarazki, bakterie, choroby –
bąknąłem niewyraźnie.- A może ty się nim zajmiesz?
-
Nie mogę – teraz to on
pokręcił głową.
-
Dlaczego?
Wymruczał
coś pod nosem, ale go nie dosłyszałem.
-
Co?
-
Osoba, którą kocham,
wyrzuciła mnie z domu – powiedział.
-
Wyrzuciła...?- powtórzyłem.-
Ale tak...wyrzuciła-wyrzuciła?
-
Tak. Wyrzuciła-wyrzuciła.
Nie dała mi nawet moich rzeczy...
-
Nie wrócisz do rodziny?
-
Nie chcą mnie – powiedział
cicho i skulił ramiona.- Pokłóciłem się ze wszystkimi już dawno temu.
Przełknąłem
ślinę. Jeżyk na moich dłoniach musiał zasnąć. Nie poruszał się, jedynie jego
grzbiet unosił się i
opadał. Patrzyłem przez chwilę na niewielkie igiełki i poczułem żal, że nie
mogę go przytulić.
-
Zostaniesz w parku?-
zapytałem.
-
Nie mam dokąd pójść –
wzruszył ramionami.- Jutro postaram się znaleźć pracę, może uda mi się zyskać
jakieś lokum.
Nie
wiem dlaczego, ale właśnie w tym momencie poczułem przemożną chęć
przygarnięcia go pod swój
dach. No, nie do końca mój, bo to mama opłacała czynsz za mieszkanie... W
każdym razie, chciałem się nim zaopiekować.
Jak
jeżem.
-
Jesteś złodziejem?-
zapytałem.
-
Nie.
-
Naciągaczem?
-
Nie.
-
Mordercą?
-
...a liczysz owady?
-
Nie.
-
Nie jestem mordercą.
-
To chodź do mnie.
Przynajmniej na jedną-dwie noce, albo póki sobie czegoś nie znajdziesz.
-
To miło, że chcesz mi pomóc
– powiedział ze smutnym uśmiechem, patrząc w ziemię.- Twoja rodzina...?
-
Mieszkam tylko z mamą.
-
Nie będzie miała nic
przeciwko?
-
Nie wiem. Ale nie zaszkodzi
jej zapytać.
Chłopak
skinął głową, po czym wstał z ławki. Był wyższy ode mnie o ponad głowę, dlatego
musiałem trochę przechylać
swoją, by patrzeć mu w oczy.
-
Dziękuję – powiedział.
-
Jeszcze się nie
zgodziła...mama...
-
Ale i tak dziękuję.
Skinąłem
głową i ruszyłem znów do mieszkania. W dłoniach nadal trzymałem śpiące
zwierzątko.
-
Nie mogę się z nim rozstać –
mruknąłem.- Już się przywiązałem.
-
Szybko się przywiązujesz?
Znów
skinąłem głową.
Wyszliśmy
z parku i przeszliśmy przez jezdnię na drugą stronę ulicy, gdzie stał szereg
starych, szarych bloków.
Weszliśmy do tego z numerem 42, po czym udaliśmy się schodami na siódme piętro.
-
Winda się zepsuła –
wymamrotałem.
-
Aha.
Kiedy
znaleźliśmy się w mieszkaniu, w korytarzyku pojawiła się mama i zmierzyła nas
od
góry do dołu.
-
Mamo, to jest...
-
Jerzy.
-
Jerzy.
-
Oh...- mama wyprostowała się
lekko i uśmiechnęła do nas. A raczej do niego.
-
Dobry wieczór – powiedział
grzecznie Jerzy.- Przepraszam za najście o tej godzinie.
-
Nic się nie stało – mama
podeszła do mnie i szturchnęła mnie łokciem w bok.- A tego to nie mogłeś od
razu przyprowadzić, tylko jakiegoś jeża do domu sprowadzasz?
-
Mamo...- mruknąłem z
wyrzutem.- Zatrzymajmy go, dobrze?
-
Którego?- spojrzała na mnie
znacząco.
Poczułem,
że się rumienię.
-
Nie chcę sprawiać kłopotu –
powiedział Jerzy.
-
Jerzego wyrzuciła z domu
dziewczyna – wyjaśniłem.- Może u nas przenocować?
-
Hmm...cóż...- mama
przystępowała z nogi na nogę, przyglądając się gościowi.- Obawiam się, że nie
mamy dla ciebie żadnych rzeczy na przebranie. No i nie ma tu pokoju gościnnego.
Nie przeszkadza ci, byś spał z Emilem?
-
Nie – Jerzy pokręcił
przecząco głową.- Bardzo pani dziękuję.
-
Chciał spać w parku –
dodałem, żeby wzbudzić w niej nieco więcej troski.
Udało
mi się, bo spojrzała na niego prawie ze łzami w oczach.
-
Biedaku...zrobię ci herbaty.
Na pewno jesteś też głodny, przygotuję ci coś do jedzenia! Emil, uszykuj
koledze kąpiel! A to coś...- wskazała ruchem ręki na maleństwo w moich rękach.-
Oh, wyczyść to jakoś i włóż do jakiegoś kartonu!
-
Dobrze.
Mama
spojrzała po raz ostatni na nas i poszła do kuchni, kręcąc głową. Popatrzyłem
na
Jerzego. Teraz mogłem określić
kolor jego oczu. Były bardzo ciemne, prawie czarne. Odbijała się w nich pewnego
rodzaju pustka, ale gdzieś głęboko widziałem w nich wdzięczność.
Poprowadziłem
go do mojego pokoju – jedynego zresztą w naszym małym mieszkanku.
Mama spała w salonie na
rozkładanej kanapie, tam też jedliśmy, a prócz tego mieliśmy małą kuchnię i
łazienkę.
Żyliśmy
wyjątkowo skromnie, ale najważniejsze, że sobie radziliśmy.
-
Mam łóżko – powiedziałem,
jakbym chwalił się wygraną na loterii.- Możesz na nim spać, ja rozłożę sobie
materac.
-
Nie, dziękuję – powiedział
Jerzy, zdejmując kurtkę.- Chciałbym na materacu.
Jeżyk
obudził się i dreptał małymi łapkami w miejscu, na moich dłoniach. Położyłem go
ostrożnie na łóżku, po
czym wygrzebałem z szafy nadmuchiwany materac i karton, w którym trzymałem
stare książki.
Wyciągnąłem
je, układając szybko w szafie, a następnie rozejrzałem się wokół w
poszukiwaniu czegoś
miękkiego, czym mógłbym je wyłożyć. Sięgnąłem po papierowe ręczniki, które
leżały na biurku, wyłożyłem nimi karton, a następnie ostrożnie ułożyłem w nim
jeża.
W
tym czasie Jerzy stał przy biurku i rozglądał się po moim pokoju. Nie miałem tu
zbyt
wielu rzeczy. Po lewej
stała szafa, komoda i regał z książkami. Po lewej biurko i fotel. A na
przeciwko, pod oknem, łóżko.
Było
czysto i schludnie, jak zawsze. Nie byłem pedantem, ale lubiłem porządek.
-
Rozgość się – powiedziałem.-
Uszykuję ci kąpiel i dam jakąś większą bluzkę do spania. Może znajdę też
dresy...
Sięgnąłem
do szafy i przeszukałem jej zawartość. Prócz brzydkiej, rozciągniętej koszulki
z
logo jakiejś firmy, miałem
jedynie luźną bluzę, w której chodziłem po domu zimą. Było zbyt ciepło, żeby
taką nosić.
-
Chyba jednak nie mam...-
westchnąłem.- Oh! Ale dresy się znalazły.
-
Dziękuję. Mogę bez koszulki,
jeśli ci to...
-
Mnie nie – przerwałem mu,
zamykając szafę.- Ale mama...- uśmiechnąłem się przepraszająco.- Ma słabość do
młodych, przystojnych mężczyzn.
Odpowiedział
słabym uśmiechem. Sięgnąłem po złożony w kostkę T-shirt, który
popołudniu pozostawiłem na
krześle przy biurku, po czym, razem z dresami, zaniosłem go do łazienki. Jerzy
poszedł za mną, uważnie mi się przypatrując, gdy przekręcałem kurki w wannie,
by napuścić wody.
-
Tu masz płyn do kąpieli –
wskazałem pomarańczową butelkę.- A tutaj szampon, jeśli chciałbyś umyć włosy. Ah,
ręcznik...- przypomniałem sobie w porę. Podszedłem do wiszącej na ścianie
szafki, otworzyłem ją i wyciągnąłem duży, kremowy ręcznik. Położyłem wszystko
na zamkniętej klapie sedesu i spojrzałem na Jerzego.- No, to wszystko.
-
Jeszcze raz dziękuję.
-
Jak się wykąpiesz, chodź do
kuchni. Zjesz coś i się napijesz.
Skinął
głową, a ja wyszedłem, pozostawiając go samego.
-
Przystojniak – powiedziała
mama, kiedy tylko wszedłem do kuchni.- To twój chłopak?
-
Mamo, ściany są cienkie...-
mruknąłem, rumieniąc się intensywnie. Moje policzki wręcz płonęły.
-
Ah, tak, tak –
odpowiedziała, jednak wcale nie ściszyła głosu.- Bardzo sympatyczny, ale jakiś
taki bez życia się wydaje. Czemu go wyrzuciła?
-
Nie wiem.
-
Nigdy mi nie mówiłeś o tym
Jerzym. Długo się znacie?
-
Nie...nie bardzo.
-
Gardło cię nie boli od tego
trajkotania...?- mruknęła mama do siebie, przerzucając omlet na drugą stronę.
-
Dla mnie?- spytałem.
-
Tak. Dla niego zrobię, jak
już wyjdzie z łazienki, żeby był gorący. Omlet, oczywiście – mrugnęła do mnie
okiem, a ja znów poczułem ogień na policzkach. Zza ściany rozległo się ciche
odchrząknięcie. Poczułem falę gorąca przepływającą przez moje ciało.
W
milczeniu zjadłem swój posiłek i wypiłem herbatę przygotowaną przez mamę. Po
kilku
minutach w kuchni pojawił
się Jerzy. Kiedy na niego spojrzałem, zakrztusiłem się herbatą, a mama
odwróciła się szybko, chcąc ukryć rozbawienie.
-
Wyglądam zabawnie?- zapytał
Jerzy, spoglądając na swoją koszulkę, odkrywającą mu nieco brzucha.
-
Był pyszny – wycharczałem,
podnosząc się z krzesła i odkładając talerz i sztućce do zlewu. Kaszlnąłem
kilka razy.- Pójdę się wykąpać.
Zostawiłem
ich samych, po czym poszedłem do pokoju po piżamę. Wchodząc do łazienki,
poczułem przyjemny zapach
płynu do kąpieli o zapachu konwalii. Mama go uwielbiała, a ponieważ nigdy nie
przywiązywałem uwagi do zapachu, również z niego korzystałem, chociaż wszyscy
moi znajomi używali typowo „męskich” zapachów.
Zza
ściany słyszałem rozmowę mamy z Jerzym. Pytała, ile ma lat, skąd jest i czy
gdzieś
pracuje. Odpowiadał
spokojnym tonem: 24, z Poznania, nie ma pracy.
Po
przyjemnej, gorącej, aczkolwiek niezbyt długiej kąpieli, wróciłem do kuchni.
Mama
popijała herbatę,
przeglądając jakąś gazetę, a Jerzy siedział w milczeniu, patrząc w stół.
-
Trzeba nakarmić jeża –
mruknąłem.
-
Tylko czym?- zapytała mama,
nie odrywając wzroku od gazety.
-
Mamy jeszcze trochę
mielonego?- zapytałem.
-
Mielonego?- mama spojrzała
na mnie, zaskoczona.- On to zje?
-
Czytałem, że mielone z
łopatki wieprzowej i wołowiny jest dobre dla jeży – odezwał się cicho Jerzy.
-
No cóż, możesz wziąć – mama
wzruszyła ramionami.- Ale nie przywiązuj się do tego stworzonka, bo i tak długo
u nas nie zostanie.
Nie
odpowiedziałem nic. Wyjąłem z lodówki paczkę z resztą mielonego, sięgnąłem do
szafki po talerzyk i
miseczkę. Na talerzyk nałożyłem niewielką porcję mięsa, a do miseczki wlałem
wodę.
-
Pewnie pójdę już spać –
mruknąłem, nachylając się i całując mamę w policzek.- Dobranoc, mamo.
-
Mhm, dobranoc – mruknęła.-
Dobranoc, Jerzy, mam nadzieję, że będzie ci się u nas dobrze spało!
-
Dobranoc pani. Jeszcze raz
dziękuję.
Przeszliśmy
z Jerzym do mojego pokoju. Od razu klęknąłem przed kartonem i zajrzałem
do środka. Stworzonko
przechadzało się to w tu to tam, jakby badając nowy teren. Położyłem przy nim
talerzyk z mięsem mielonym oraz miseczkę z wodą, a on od razu podszedł do
jedzenia, poruszał chwilę pyszczkiem i przystąpił do posiłku.
Jerzy
klęczał obok mnie, również się w niego wpatrując.
-
Materac...- przypomniałem
sobie.
Napompowanie
go było nie lada wyczynem, bo pompka miała już swoje lata i, nie dosyć,
że ciężko było się nią
posługiwać, to na dodatek wydawała z siebie dziwne piski i jęki. Po kilku
minutach Jerzy zaoferował mi zamianę. Teraz to on pompował, a ja się
przyglądałem.
-
Studiujesz?- zapytał, kiedy
już skończył.
-
Umm – skinąłem głową.-
Informacja naukowa i bibliotekoznawstwo.
-
Lubisz książki?
-
Tak.
-
Aha.
-
A ty?- zapytałem. Czułem się
dziwnie, kiedy tak oboje klęczeliśmy przed materacem, gapiąc się na niego
zupełnie bez sensu.
-
Studiuję w Akademii Sztuk
Pięknych – powiedział cicho.- Malarstwo.
-
Malujesz?
-
Tak.
-
Aha.
Zapadła
niezręczna cisza. Podniosłem się z podłogi i wziąłem z łóżka koc. Rozłożyłem go
na materacu i znów
wróciłem do łóżka, by wziąć poduszkę. Podałem ją Jerzemu i posłałem mu lekki
uśmiech.
-
Wybacz, że nie mogę ci
zaoferować lepszych luksusów.
-
Nie potrzebuję niczego
więcej – pokręcił głową.
Westchnąłem
cicho, po czym położyłem się do łóżka. Przez chwilę patrzyłem, jak Jerzy, w
za krótkim T-shircie
kładzie się na materacu i przykrywa kocem.
-
Jeśli będzie ci zimno, to
powiedz. Przyniosę drugi koc – wyszeptałem.
-
Jest ciepło – odparł również
szeptem.
-
Więc...gaszę światło.
W
pokoju zapadła ciemność. Okna zasłoniłem już wcześniej, więc nawet księżyc
niczego
nie oświetlał. W całym
mieszkaniu panowała cisza, jedynie gdzieś na dworze ujadał pies i grały
świerszcze.
Poruszyłem
się niespokojnie w łóżku.
-
Nie zabijesz mnie, prawda?-
zapytałem, siląc się na żartobliwy ton.
-
Nie mam powodu – powiedział
Jerzy.- A ty?
-
Ja też nie.
-
Twoja mama...
-
Tak?
-
Pytała, czy jestem twoim
chłopakiem.
Cieszyłem
się, że nie widzi teraz mojej czerwonej twarzy. Mimo to, ukryłem ją w
poduszce.
-
Uhm. Jestem gejem –
powiedziałem stłumionym głosem.
Zapadła
chwila ciszy.
-
Nic ci nie zrobię, jeśli o
tym myślisz – powiedziałem cicho.- Może cię to trochę brzydzić...
-
W porządku – usłyszałem w
odpowiedzi.- Ja też.
-
Co?
-
Ja też – powtórzył.
-
Co...ty też?
-
Jestem homoseksualistą.
-
Naprawdę?
-
Tak.
-
Żartujesz.
-
Nie. Mówię poważnie.
-
Aha.
-
Mój chłopak mnie dziś
wyrzucił – powiedział tak cicho, że ledwie go dosłyszałem.
-
Długo z nim byłeś?
-
Prawie dwa lata.
-
To długo...
-
Długo.
Znów
zapadła cisza. Nie słyszałem, by się poruszał, nie słyszałem też jego oddechu.
Moje
powieki z każdą chwilą
robiły się coraz cięższe. W końcu zamknąłem je zupełnie i cicho wymamrotałem
„dobranoc”. Nim zasnąłem, usłyszałem jeszcze równie cichą odpowiedź Jerzego.
***
Następnego dnia rano, kiedy się obudziłem,
Jerzego nie było w pokoju. Nie wiem, jakim cudem go nie słyszałem, ale
najwidoczniej wypuścił powietrze z materaca i złożył go w kostkę, ponieważ
teraz leżał na krześle przy biurku. Na nim, również złożony, koc, oraz
poduszka.
Wstałem z ociąganiem, przecierając dłońmi
oczy i powlokłem się do kuchni sądząc, że jak zawsze zastanę tam mamę.
Tym razem jednak tak nie było. Zamiast
niej, na krześle przy małym stoliku siedział mój gość.
-
Jerzy – powiedziałem.-
Cześć. Jak ci się spało?
-
Bardzo miło – odparł,
upijając łyk kawy z kubka z moim imieniem.- Wygodnie.
-
Cieszę się.
-
Zrobię ci kawy.
-
Nie, dziękuję – powiedziałem
szybko.- Nie przepadam za kawą.
-
Herbaty?
-
Lepiej. Jeśli chcesz.
Jerzy
wstał od stołu i sięgnął do wiszącej szafki po kubek. Przez chwilę stał,
wyprostowany, wpatrując
się w naczynia, jakby zastanawiając się, który kubek wybrać.
-
Mam twój kubek –
powiedział.- Pijasz w jakimś innym?
-
Ten z owieczkami.
Skinął
głową i sięgnął po niego. Wstawił czajnik na ogień i przyszykował herbatę. Ja
tymczasem usiadłem przy
stole i obserwowałem jego ruchy.
Jerzy był naprawdę przystojny. I w dodatku
miał niezłe ciało. Przez koszulkę rysowały
się mięśnie jego pleców,
niżej była zgrabna pupa, a na koniec długie nogi. Westchnąłem
cicho, sam się dziwiąc, że
czuję dziwną tęsknotę.
Herbata została podana, wraz z talerzem
pełnym kanapek z szynką i pomidorem.
-
Twoja mama je dla nas
zrobiła. Poszła do sklepu.
Skinąłem
głową, zajęty piciem gorącego napoju. Przyjemnie rozgrzewał moje
wnętrzności.
-
Nie poparz się – mruknął
Jerzy.
-
Okej – odparłem.
Przez
dłuższą chwilę panowała cisza. Wziąłem jedną z kanapek i zabrałem się do
jedzenia.
Zabawne, że posiłki
robione przez kogoś są o wiele smaczniejsze od tych, które zrobiłoby się
samemu.
-
Od jak dawna czujesz się
gejem?- zapytał nagle Jerzy.- Nie chcę być wścibski. Jeśli nie chcesz
odpowiadać...
-
W porządku – skinąłem
głową.- Od czasów liceum. Wcześniej nie interesowały mnie związki, ale w liceum
zakochałem się w moim koledze z klasy.
-
Byliście ze sobą?
-
Nie.- Pokręciłem głową.-
Całowaliśmy się tylko. Ale stwierdził, że to nie dla niego.
-
Skądś to znam – mruknął
Jerzy.
-
A ty...?
-
Od gimnazjum – powiedział.-
Podobał mi się mój nauczyciel...
-
Nauczyciel?- roześmiałem się
delikatnie.
-
Tak, nauczyciel –
potwierdził z uśmiechem.- Miał tatuaż na prawym ramieniu. Słowika. Uczył mnie
polskiego.
Nagle
usłyszeliśmy stłumiony dźwięk dzwonka. Jakaś piosenka grała w mieszkaniu.
Zmarszczyłem lekko brwi.
-
Mój telefon komórkowy – wyjaśnił
Jerzy.- Przepraszam, czy mogę odebrać?
-
Jasne – odpowiedziałem,
zaskoczony tą grzecznością.
Jerzy
wstał od stołu i poszedł do mojego pokoju. Normalnie pewnie zapewniłbym mu
prywatność, ale w naszym
mieszkaniu ściany były naprawdę cienkie, nic więc nie mogłem poradzić, że
słyszałem, co mówił:
-
Cześć...Aha...Mhm...Jasne,
rozumiem...Nie gniewam się....Tak, w porządku. Jestem u...przyjaciółki...Emilia
– uśmiechnąłem się lekko, słysząc to drobne kłamstwo.- Mówiłem ci, może
zapomniałeś...Tak...Co?...Aha...dobrze...Jasne...Do zobaczenia.
Nawet
nie zwróciłem uwagi na to, że skończyłem kanapkę. Chwyciłem za następną, kiedy
do kuchni wrócił Jerzy.
-
Dzwonił – powiedział,
najwyraźniej sądząc, że domyślę się, o kogo chodzi.- Chyba mu przeszło.
-
To nie pierwszy raz, kiedy
cię wyrzucił?
-
Pierwszy.
-
Aha. I co teraz? Chce, żebyś
wrócił?
-
Tak.- Jerzy skinął głową.-
Dziękuję, że pozwoliłeś mi tu zostać.
-
Nie ma sprawy – uśmiechnąłem
się.
-
Powiedział, żebym za pół
godziny był przy centrum handlowym – powiedział cicho.
-
Odprowadzić cię?- zapytałem.
-
Nie, nie trzeba – pokręcił
głową.- Znam drogę. Mogę ci się jakoś odwdzięczyć?
-
Nie musisz. To nic takiego –
wzruszyłem ramionami.
-
Ja na to inaczej patrzę –
powiedział z lekkim uśmiechem. Miał ładny uśmiech, jeśli był szczery, z głębi
serca.- Pójdę się ubrać. Mogę pożegnać się z jeżem?
-
Pewnie, że tak.
Wyszedł
z kuchni i zaczął krzątać się po pokoju. Potem wszedł do łazienki i wyszedł z
niej
po kilku minutach. W tym
czasie dokończyłem kanapkę i dopiłem swoją herbatę. Zastanawiałem się nad moim
dziwnym życiem.
Kiedy
Jerzy pojawił się na korytarzu przy wejściu do kuchni, wstałem i podszedłem do
niego. Czułem przyjemny
zapach jego ubrań. A może to on sam tak pachniał?
-
Przeprosisz ode mnie twoją
mamę?- zapytał.- Oh, i podziękuj jej w moim imieniu.
-
Od twojego dziękowania
pewnie boli ją już głowa.
-
Przepraszam...
-
Nic się nie stało. Miło było
cię poznać, Jerzy.
-
Nawzajem, Emilu.
Uścisnęliśmy
sobie dłoń. Żaden z nas jednak nie poruszył się. Kątem oka dostrzegłem, że
Jerzy wpatruje się w swoje
buty, ja więc wbiłem wzrok w jego klatkę piersiową.
-
Pójdę już – powiedział.
-
Trzymaj się. Powodzenia.
-
Jeszcze raz dziękuję.
Uniosłem
głowę, by go skarcić, a wtedy on chwycił delikatnie dłonią mój podbródek i
uniósł jeszcze wyżej.
Spojrzałem w jego ciemne, bezdenne, hipnotyzujące oczy. Wpatrywałem się w nie,
ledwie zdając sobie sprawę z tego, że nasze usta są połączone. Były odrobinę
twarde, ale nie przeszkadzało mi to. Przymknąłem oczy, dalej wpatrując się w
jego. Rozkoszowałem się smakiem kawy, której przecież nie znosiłem.
Czarna,
bez mleka. W dodatku gorzka.
Odsunął
się ode mnie na krok i spuścił wzrok. Nie powiedział nic więcej. Wyszedł z
mojego mieszkania, cicho
zamykając za sobą drzwi.
A
ja stałem w korytarzu ze wzrokiem wbitym w ścianę.
Zapomniałem
jak się ruszać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)